wtorek, 24 listopada 2015

Od Naomi "Home, sweet home" cz. 1 (cd. Severus)

Idąc lasem, zobaczyłam waderę. Zdziwiło mnie to, bo wilki raczej omijają ten teren. Chowając się od drzewa do drzewa szłam za nią.
Śledzenie wadery doprowadziło mnie do prawdziwej zgrai wilków. Nigdy nie widziałam ich tyle w jednym miejscu. Szybko zostałam dostrzeżona. Największy basior podszedł do mnie ostrożnie warcząc.
- Kim jesteś? - spytał.
- Szukam domu.
- Godność twoja?
- Szukam domu.
- Przedstaw się.
Przewróciłam oczami.
- Nic tu po mnie, już idę, więc moja godność nie jest wam potrzebna.
- Tak? - basior naprawdę się zdenerwował.
- Powiedzmy, że nazywam się X.
- Jakbyś była tak łaskawa... - zawarczał i wziął głęboki oddech. - Więc skoro nie chcesz się przedstawiać, nie musisz. Skoro nic tu po tobie, to idź.
- Więc świetnie. Nie widzieliście może jakiegoś stada lisów w pobliżu? - spytałam sarkastycznie. Do rozmowy włączyła się biała wadera, za którą tu szłam.
- Spokojnie. Przecież w Czarnym Królestwie możemy przyjmować lisy. Prawda, Królu?
- Masz rację. Zobaczymy jak się sprawdzisz wśród wilków, X. - mruknął i odszedł.

<Severus?>

Naomi

Pierwszy lis!
 
http://pre13.deviantart.net/308a/th/pre/i/2010/352/b/9/__fire_fox___by_whitespiritwolf-d353sji.png
Godność: Naomi

sobota, 21 listopada 2015

Od Skayres "Fioletowa Polana"

Uwielbiam poranki prawie tak samo jak wieczory. Siedziałam sobie z kubkiem parującej, czekoladowej cieczy w ręku, planując weekendowe wyjście w teren.
- Cóż, Skay, czas ruszyć twoje szanowne cztery litery i rozruszać stare kości - mruknęłam do siebie.
Wiem! Dziś pójdę do lasu Conteilaxne i Condiamida! A potem nad Wodospad Adrtemetrdi i do Lasu Ninpasejtuna, a także do Fioletowej Groty! Ach, zapomniałam, nie lubię pływać. I na końcu pójdę... Właśnie, gdzie pójdę? - Rozmyślałam. Byłam już praktycznie wszędzie. Jednak mówi się trudno, żyje się dalej. Pójdę po Shaten i pójdziemy do gdziekolwiek! To się nazywa mieć plan. Dokończyłam czekoladowy napój, zmieniłam się w wilka i wyszłam na dwór. Rzejrzałam się uważnie i pomimo usilnych starań, nie mogłam dostrzec nic, prócz śniegu. Postawiłam kilka kroków w celu dojścia do szałasu czarnej wadery, która miała stanowczo lepsze ogrzewanie od mojego. Teraz w prawo i... No właśnie, nie było żadnego "prosto". Mój obolały pyszczek odbił się z głuchym "bum" od drzewa, którego być tu nie powinno. Niestety, nie widziałam nic prócz bieli, jaką powodował niby przyjazny puch. Zrozpaczona tym, że nie mogę dojść do domu i ogarnięta skrajną paniką, zaczełam odbijać się od różnych typów martwej natury, aż padłam zmęczona na ziemię.
***
- Awww... - ziewnęłam - ale miałam koszmar!
Ruchem łapy odpędziłam motyla od mego nosa. Ej, co zrobiłam? Motyla?! Jakim cudem..? Ach, tak, jestem tylko ciekawa, ile leżałam w tym śniegu. Wysiłkiem graniczącym z cudem dźwignęłam swój ociężały zadek ~od dziś przechodzę na dietę~ i przeszłam kilka kroków, by rozprostować łapy. Teraz pozostaje pytanie, gdzie jestem? Rozejrzałam się wokoło i ujrzałam piękne fioletowo-niebieskie kwiaty, a właściwie polanę nimi pokrytą. Niebo nad nimi było ciemne, z plamkami imitującymi gwiazdy. Przeszukałam swoją pamięć, jednak takich kwiatów znaleźć w niej nie mogłam. W kolejnej chwili dotarł do mnie następny fakt, a mianowicie taki, że na tej polanie nie było śniegu!
- No, z tego powodu rozpaczać nie będę, lepiej zabiorę się do roboty! - wykrzyknęłam, i pełna entuzjazmu zebrałam kilka kwiatów. Kto wie, może okażą się lecznicze?

Od Shaten "Niczym żywa tarcza" cz. 5 (c.d Filos)

Usłyszałam śpiew zimorodków. Towarzyszyły przy moim ledwo żywym ciele. Wiedziałam, że to czyny Filos, i że poznała jeden z moich sekretów. Wezwała je... Jedyne ptaki, które były wobec mnie neutralne... nie bały się mnie, ale się i bały naraz. Zaczęłam powoli czuć ból... strach i wiarę. Czułam chłód, ale i gorąco naraz... poczułam, jak ktoś lub coś przykłada mi do mojego prawie martwego ciała coś zimnego. Podeszłam do poświaty i... usłyszałam trzepot skrzydeł. Wiedziałam już, co się stało. Znalazłam się w swoim szałasie. Widziałam moją towarzyszkę, która mnie uratowała. Zjeżyłam się, bo wiedziałam już co ona wie o mnie. Zamrugałam by mieć pewność, że naprawdę żyje, pokazałam ludzką ręką znak dla Filos, że ma podejść, a ta podeszła jak zaczarowana.
- Nie mów nikomu - wychrypiałam jej do ucha. Nikt nie może wiedzieć...
*****
Kiedy wychrypiałam te słowa, Filos przytaknęła. Wstałam i oparłam się o stół. Załapałam się za czoło i ściągnęłam zimny opatrunek.
- Nic mi nie będzie... - wychrypiałam. Zobaczyłam się w lustrze i zmieniłam się w wilka. Dziwnie byłam szara... na szczęście ta szarość szybko znika. Gorzej z temperaturą.
- Powinnaś odpoczywać. Ledwo co przeżyłaś... - powiedziała i popatrzyła na siebie.
- Gdyby nie ty nie byłoby mnie tu... - powiedziałam z mocną chrypką. Pewnie mam zapalenie płuc lub migdałów. Ciepłe rzeczy do picia. Tak, stawiam sobie diagnozę.
- Daj spokój. Shaten wszystko mi się mieszało! Myślałam, że... - powiedziała i opuściła głowę.
- Dałaś radę Qui... i... nieczęsto to mówię, ale... - powiedziałam. Od dawna nie mówiłam tych słów...
- Ale? - dopytywała.
- Dziękuję... za ratunek - powiedziałam i się uśmiechnęłam. Filos podeszła i z łzami mnie przytuliła. Trochę... poczułam się niezręcznie, ale po chwili też ją przytuliłam zmieniając się w człowieka.
- Już dobrze... Za niedługo dojdę do siebie. Zostaniesz u mnie czy wracasz do siebie? - spytałam. Puściła mnie i przyniosła mi herbatę.
- Chętnie zostanę - rzekła. Wzięłam herbatę i wypiłam parę łyków. Nie wiem... czy mogę tak zaufać mojej... przyjaciółce bym powiedziała jej... o tym.
- Coś nie tak? - spytała Qui patrząc na mnie.
- Wszystko gra... tylko... śniło mi się wiele rzeczy i zastanawiam się... czy to w ogóle ma sens... - odparłam.
- Ale co ma sens? - dopytywała się Filos.
- Czy sensem jest życie w niewiedzy... bo akurat ty znasz swoich rodziców... wiesz kim jesteś... ja... - wzięłam głęboki wdech i posmutniałam - nic nie wiem o sobie poza tym jakie mam żywioły i jakie jest moje imię... - powiedziałam i zamknęłam oczy.
- Twoim imieniem jest Shaten, prawda? - spytała. Popatrzyłam na nią i po dłuższej chwili przytaknęłam. Nie może wiedzieć... nie teraz kiedy jestem chora...
- Widzisz... jestem niczym żywa tarcza. Uratowałaś mnie. Jestem twoją dłużniczką - powiedziałam patrząc na nią.
- Powiedzmy, że za to, że uratowałaś mi życie, jesteśmy kwita - powiedziała Filos i się uśmiechnęła.
- Jutro powinno mi być lepiej... potem pójdziemy do Severusa by wiedział, że żyje - powiedziałam, a biała wadera przytaknęła. Zapadł zmrok, obie poszłyśmy spać.
*****
Znalazłam się w swoim śnie. Przez chwilę czułam chłód przepełniający moje ciało. Teraz nie czuje nic... bólu... strachu... nadziei... niczego. Spaceruje po pustce... przy lustrach... w lustrach jestem w formie człowieka. Patrze na odbicie. Kładę łapę na lustrze, a odbicie robi to samo... jak już mówiłam, nie czuje nic. Moje serce bije wolno. Zmieniam się w człowieka, a moje odbicie w wilka.
- Kim jestem? - spytałam własne odbicie. Lustra rozbiły się jak za pomocą jakiejś magii. Kawałki lustra szybowały wokół mnie... obracały się odbijając nieistniejący blask skupionego światła. Pustka zmieniła się w las... wszystko stało. Jakby zatrzymał się czas. Latające ptaki, które miały polecieć, stały nieruchomo, jakby coś je zatrzymało. A ja szłam. Przede mną zobaczyłam białą poświatę.
****
Kiedy się obudziłam, Filos już stała na nogach i siedziała koło mnie.
- Jak się spało? - spytała.

<Filos? Jest jeszcze wiele rzeczy o których o mnie nie wiesz ;) >

Od Filos "Pajęcza Walka" cz.3 (cd. Poison)

Naprawdę miło było zobaczyć zdezorientowanie na jego pysku.
- Rozdzielmy się. Ty idź w tył, ja do przodu.
- Ok. - odwrócił się. Odczekałam chwilę i cicho podeszłam do niego od tyłu. Z przyjemnością wbiłam zęby w jego kark.
- To za to co zrobiłeś.
- Auu!!! - warknął. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam w swoją stronę.
- 3...2..1 - wyszeptałam i odwróciłam się wytwarzając lodową barierę przed wilkiem. Basior uderzył w nią i zaskomlał.
- Dobra, przepraszam!! Jasne?! - wyjęczał.
Szłam dalej w swoją stronę, doskonale wiedząc, gdzie zmierzam. Parę dni tutaj nauczyły mnie jako takiej orientacji. Po za tym węch miałam nie najlepszy, ale pozwalający wyczuć znajome zapachy. A one nadpływały stamtąd. Zniżyłam łeb i z nosem przy ziemi szłam powoli. Usłyszałam ciche skrzypnięcie śniegu. "Że też się nie nauczył'' pomyślałam. Odwróciłam się i stworzyłam lodową obroże mrożąc powietrze na około jego szyi. Jej koniec stworzył sztywną i mocną smycz. Zmieniłam się w człowieka i złapałam "psa''. On też spróbował się zmienić, lecz nie wyszło to na lepsze. Zmienił się z powrotem i skulił.
- No dalej, piesku. Idziemy tam.
Poison zawarczał.
- Kiedyś ci się odgryzę.- powiedział.
- Może ale na razie przeżywam swój triumf. - uśmiechnęłam się szyderczo i ruszyliśmy...

<Poison? Trochę się tobą bawię xD>

czwartek, 19 listopada 2015

Od Shaten "Rozwijanie królestwa" cz. 2 (c.d Warror)

W końcu przerwa... dobrze się składa bo dostałam kamieniem w ogon... Anays gdzieś poszła, więc zostałam razem z Filos. Zmieniłam się w człowieka i poszłam po ciepłą kawę dla mnie i Qui. Wzięłam też mleko, bo nie wiem czy pije czarną czy białą kawę.
- Pijesz z mlekiem? - zapytałam Filos, podchodząc do niej z ciepłym kubkiem kawy. Ta się zmieniła w człowieka i popatrzyła na mnie.
- Tak. Ale nie dużo - odparła. Nalałam jej trochę mleka i podałam, po czym usiadłam koło niej.
- Jak się czujesz? - zapytałam białą waderę. Popatrzyła na mnie i wzięła łyk kawy.
- Dobrze... to ja powinnam spytać o to samo. Ja nie mam takiego pecha i nie dostaje kamieniem w ogon - powiedziała i popatrzyła na mnie. Miałam wrażenie, że czegoś ode mnie chce.
- Przestań... - odparłam - przez parę dni nie będę używać ogona... Wielkie mi halo... - łyk kawy i kontynuowałam - Nie raz dostawałam w kość... przyzwyczaiłam się - rzekłam i kciukiem otarłam brzegi mojego kubka.
- Nie powinnaś być taka wobec siebie surowa. Wiesz o tym - powiedziała i dała rękę na moje ramię.
- To pestka, Qui... To co przeżywam przez lata w porównaniu z tym... - powiedziałam i znowu napiłam się już nieco ostygniętej kawy.
- Dobra, koniec przerwy! - krzyknęła Lucy. Wszyscy wstali. Miałam właśnie iść, gdy nagle poczułam czyjąś rękę.
- Mam prośbę... możesz przeliczyć i napisać tutaj ile czego mamy na razie? - Spytała Lucy. Zgodziłam się i wzięłam kartkę. Podeszłam do surowców, które były na budowie i zaczęłam liczyć.
- Sto trzy kamienie... Dwadzieścia jeden gładkich kamieni szlachetnych... - liczyłam tak przez około trzydzieści minut. Sprawdziłam wszystko jeszcze raz i oddałam kartę Lucy. Poszłam do Filos i zaczęliśmy robić swoje. Tym razem zastąpiła nas Skay i Noodle. My szlifowałyśmy każdy kamień, który został przyniesiony. Trochę nudna robota, ale ktoś to musiał zrobić, tak?
- Ręce są lepsze do roboty niż łapy... - odparłam szlifując.
- Zdecydowanie... Mogę Cię o coś spytać? - zapytała i popatrzyła chwilę na mnie.
- Możesz... - odpowiedziałam niechętnie.
- Z jakiego powodu zaczęłaś ukrywać w sobie tyle emocji? - spytała biała wadera. Zamilkłam i przez chwilę przestałam szlifować kamień, po czym moje oczy zaiskrzyły smutkiem.
- Nie ważne... - powiedziałam i wróciłam do pracy. Przez dwie godziny zrobiliśmy i przybyło dużo nowych surowców.
Zapadła noc. Wszyscy poszli do siebie. No... prawie... ja zostałam i nadal szlifowałam kamienie. Kawę przy sobie miałam, więc nie zasnę... przynajmniej tak sądzę...
- Shaten? - Spytał Warror, podchodząc do mnie w formie człowieka.
- O, hej... - powiedziałam i przestałam robić to, co robiłam.
- Nie śpisz? - Spytał.
- Nie... nie mam ochoty... zresztą... im dłużej będziemy pracować tym szybciej skończymy - powiedziałam, rozciągając się.
- Mhm... jak chcesz, mogę ci pomóc - powiedział patrząc na mnie.
- Nie trzeba... - powiedziałam, a ten zaczął szlifować kamień, który miałam właśnie dokończyć.
- Szybciej pójdzie - wyjaśnił.
<Warror?>

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 8 (cd. Lucy)

Lucy nawet nie zwracając większej wagi, na me wszelkie uwagi, zjadła owoc. Aż krzywo na to patrzeć ciężko, a serce się kraja na widok dziewczyny, która nawet nie wie, że w sidła diabła wpaść niebawem ma dane. Ja niestety, jako towarzysz, dzielne wsparcie tej uroczej, młodej damy, pochwyciłem również w dłonie dziwny owoc. Popatrzyłem, pokukałem, aż w końcu na to samo się zdecydowałem. Ona parska gromkim śmiechem, widząc mą nietęgą minę. Owoc bowiem, że tak powiem, w smaku słodki, aż lukrowy. Jakby światło się pożarło! Chwilę później, co złe było, poczuć bowiem miałem prędko, że na nowo głód mnie zżera. "Więcej, więcej!" - krzyczy podświadomość. Mimowolnie, nawet nie wiem kiedy, w dłoń mą wszedł, kolejny przysmak podniebienia. Mija chwila, jedna, druga, a z zapasów nic zostało. Brunetka cicho się śmieje.- Skąd ten uśmiech? Skąd ten ubaw? Może podasz mi swój powód, dla którego aż tak bardzo cieszysz duszę?
- Ach, Severusie, nie uwierzysz! Bo kosmiczny statek widzę! A, przepraszam, mój waćpanie, to pomyłka! Toż to talerz! A na nim! O mój Boże - w kółko tańczą wielkie noże!
Prędko patrzę za swe ramię - ma rację! Toż to burza, i to wielka - z huraganem!
- Prędko, szybko! Pośpiesz się że! Zaraz urwą nam te nogi, i na niczym wtem uciekać! - wnet wrzasnąłem, zrywając się na proste nogi. Już wystraszony, nie na żarty, już się pchałem do ucieczki!
- Ależ o czym ty tu mówisz?! Widzę przecie, że tu czysto jest na świecie! Pchły niewinne ciebie straszą? A może widzenie, sprawia twe oburzenie?!
- Nie, nieprawa! Gnaj przed siebie, boś ty krótko żywa być możesz!
- O czym ty wygadujesz?! Co się dzieje?! Nic nie widzę! Deszcz na głowę mi tu spada, nic takiego, co strasznego tu nie widzę!
- Jaki deszcz?! Przecie ulewa! Zaraz zerwie mnie z tej ziemi, pożegnamy się ponownie, lecz tym razem nie na żarty, bom ja martwy!
Teraz już tak bardzo przestraszony, ba! Na wpół żywy - przerażony! Chwyciłem małą dłoń panienki, i pociągnąłem w swą stronę, wiedząc, że me nogi, są jak z waty! Zaraz upaść, zaraz zemdleć przecie mogę!
- Co ty robisz?! Co się dzieje?! Może wreszcie mi wyjaśnisz, co ty widzisz, ty wariacie! Nie rozumiem twego strachu! A może jednak jam jest ślepa i nie widzę? Powiedz, szybko, bo ta trwoga, zrobi jeszcze ze mnie twego wroga!
Nie odparłem, lecz z przestrachu rozgotowany, biec zacząłem wprost przed siebie i na ślepca, wciąż wpadałem na przeszkody, jakim były dziwne kłody. To nie kłody! To są twarze! To wygląda jak w koszmarze! Lucy krzyczy, szarpie, płacze, myśli, że już jej nie zobaczę. Jednak ja wiem swoje racje, im my dłużej wytrzymamy, tym my bardziej silni, mocni, tym my szybsi, i mniej martwi.
- Sevciu, Sevciu! Zatrzymaj się! Złapać oddechu chcę!
- Nie narzekaj, biegnij ciągle!
- Ale gdzie?! Toż to maraton, toż to szaleństwo! Przecie my to zgodne małżeństwo!
- Jasne, jasne, ty ma żono - kiedy termin jest porodu? Kiedy syn mój świat zobaczy? Może córka? Co ma ładne piórka?
- Jakie piórka znowu! Ma przepiękne łuski, mówię! I ta córcia, tak urocza, że marzeniem twym się w mig stanie!
- Łuski, mówisz? Z kim to dziecię? Z kim ta zdrada? Przecież ja wciąż zdrowy na umyśle, wiem, że z rybą je spłodziłaś!
- Kłamstwo, kłamstwo! To nieprawda! Dziecko twoje, nie myśl mylnie, a ten wygląd to przestroga, abyś robił je jak należy!
Zatrzymałem się raptownie i spojrzałem w twarz dziewczyny. Czy to kłamstwo, czy żartuje? Czy ona mi coś sugeruje? Ona jednak, niewzruszona, może lekko szalona, rozczochrana w oczy patrzy. A twarz jak u buraka - od biegu na policzkach różowe wypieki. Kołysze się jak pijana i głośno dyszy, mówi coś pod nosem, lecz niełatwo jest zrozumieć, co tam ględzi, co tam mówi, bo wpół żywa się być zdaje.
- Lucy, powiedz słowo, czy ja może twoje truchło wciąż za rękę może ściskam?
- Głupcze, ślepcu i wariacie! Jam jest żywa! Nic jak tylko na bajarza się nadajesz! Kłamstwo w kłamstwie i ziarna prawdy tu nie widzę! Jak wyjaśnisz swą opowieść? Może szybko się tu przyznasz, że sam nie wiesz, jakim cudem, takie głupstwo wyszło z ust twoich?
- Mówię prawdę, nic nie kłamię.
- Oj, biada ci! Zrywam z tobą, już nie wracaj! Ni to kwiatów, ni całusów, choć kobieta, a rzecz krucha, wciąż wymaga od partnera tych przyjemności! Co ci szkodzi? Masz minutę! Inaczej nasz związek raz na zawsze zginie marnie!
Dłoń wyrwała z dłoni mojej i gromami z oczu miota. Czeka, liczy sobie cicho. Kiedy jednak czas ten minie - oj, mój bracie! Cóż ja pocznę? Gdzie przeżyję? Jedna czynność, tyle trzeba, a ponownie trafię w jej serce. Już niewiele tak brakuje, Lucy patrzy, oczekuje. Co tu robić? Czy całować? Czy też może zrezygnować? Pal to licho! Pocałuję! W końcu - jedno życie dla człowieka jest nam dane, więc ryzyko jest tu bardzo wskazane. Chwilę potem, już po fakcie, patrzę na nią, co mi zrobi, co uczyni, co mi powie. Czy udzieli mi tej łaski, że wybaczy wszystkie winy?

<Dziwne op., dziwny temat. Cóż poradzić, że zjedli owocki-halucynki? Lucy, kontynuuj, robi się ciekawie. Tematy do rozmów również się nie kończą. Mówią, myślą i widzą co innego co średnio kilka minut, sekund. xD>
Nomida zaczarowane-szablony