niedziela, 9 kwietnia 2017

Od Carlo "Pamiątki po przeszłości" cz. 2 (cd. chętny)

Ostatnimi dniami po terenach Czarnego Królestwa zaczynały się włóczyć obce mi wilki. Witałem wszystkie szerokim uśmiechem, lecz nie mogłem się pozbyć ciekawości ich osobami. Trochę brakowało mi zapoznawania się z obcymi. Chciałem zagadać, lecz coś mnie przed tym powstrzymywało. Sam do końca nie wiedziałem, co. Może to dlatego, że przywykłem do dawnego składu...
Mijając kolejnego, kompletnie nowego członka, zmierzając jednocześnie do swojego szałasu po skończeniu dyżuru na budowie, doznałem olśnienia. Skoro są nowi, nie znają mnie ani moich wyczynów. Łatwo w nich zapewne wzbudzić podziw. Już dość, że zatrzymywali na mnie dłużej spojrzenia, chociażby przez moje charakterystyczne, duże i wyjątkowo barwne skrzydła. Z zadowoleniem nimi pomachałem, a podmuchy wiatru wzbiły tumany piachu w powietrze. Wilk, który mnie właśnie mijał, zakasłał. Właściwie, to była wadera. Rzuciła mi niezadowolone spojrzenie. Wyszczerzyłem się szeroko. Próba zaimponowania Aryi nie była dobrym pomysłem, jednak kątem oka zauważyłem, że samica, która była tu kompletnie nowa, a którą widziałem chwilę temu, aż przystanęła i wbijała we mnie spojrzenie z bezpiecznej odległości.
- Carlo... - zaczęła Arya, zapewne chcąc palnąć mi wykład na temat zachowania wśród wilków, jednak ja całkowicie ją ignorując, wykonałem zwrot na tylnych łapach, robiąc pazurami pod sobą koło. Eksponowałem przy tym moje zadbane pióra, a wilków przychodziło coraz więcej i więcej. Właściwie nic dziwnego, że zastanowiła ich ten nagłe podmuchy w najbliższej okolicy. W końcu tego dnia, choć słonecznego, nie było ani śladu wiatru.
Ku mojemu rozczarowaniu, wkrótce zaczęły się rozchodzić, pewnie nieco znudzone moimi wymysłami lub zwyczajnie spieszące do innych obowiązków. Na nowo stanąłem na wszystkich czterech łapach i się otrząsnąłem. Nieco nastroszyło mi się futro, a bardzo nie lubiłem tego uczucia. Było na swój sposób irytujące.
Stałem jeszcze przez chwilę, w zamyśleniu, a może i nawet smutku spowodowanego nagłą utratą przywileju bycia w centrum uwagi. Wpatrywałem się w punkt, w którym ostatni raz widziałem jakąś żywą duszę. Odetchnąłem cicho. Już chciałem zawracać do siebie, kiedy dostrzegłem, że w moim kierunku jakaś nieznana mi śnieżnobiała wadera poprzecinana czarnymi liniami. Obróciłem w jej łeb i się uśmiechnąłem. No, Carlo, może choć raz wydasz się być sympatycznym basiorem - pomyślałem, jednocześnie badając jej sylwetkę. Im bliżej była, tym bardziej skupiałem się na jej wspaniałych ślepiach. Miałem ochotę je pochwalić, jednakże zdecydowałem, że tym razem zachowam się jak na normalnego obywatela przystało.
- Cześć. Jesteś nowa tutaj? - zapytałem pogodnym tonem. Pysk wadery jednak zachowywał całkowitą powagę. Oho, wyglądało mi to na typ zimnej kobiety. Od razu przed pyskiem przebiegły mi wizje wspomnień wszystkich kochanek o tym typie charakteru...
- Tak. Mogę poznać twoje imię? - odezwała się. Jej głos był równie chłodny, co oczy i postura.
- Carlo - mówiąc to, lekko się ukłoniłem. Ach, aż po prostu nie mogłem się powstrzymać przed udawaniem dżentelmena.
- Na mnie wołają Nana.
- Skąd u ciebie tyle blizn? - zapytałem, zauważywszy, że owe czarne wzory były tak naprawdę szwami. Chciałem ponadto odbiec spojrzeniem od jej oczu, by nie oskarżyła mnie o to, że się gapię. Pewnie bym wtedy palnął coś głupiego.
- Eee... Tam stare dzieje - ucięła - Pamiątki po przeszłości, a ty co taki wesoły?
- Jakoś tak wyszło.
Nagle wybuchnęła nieco ironicznym śmiechem. Uniosłem brwi, starając się zamaskować lekkie zaskoczenie.
- Nie męczy cię ta gra?
- Jaka gra?
- To udawanie przed wszystkimi ze wszystko gra, a tak naprawdę jesteś smutny - dodała. Nie wiedziałem co powiedzieć. Ja? Smętny? Właściwie każdy może interpretować wszystko na wiele sposobów. Dla niej może jestem skrytym emo. Pomimo blizn wzdłuż żył na nadgarstkach... czy wilki mają nadgarstki? Powiedzmy, łapach, nie jestem emo. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Ja taki jestem i już - odpowiedziałem krótko, wciąż się uśmiechając.
- Jasne.
Po tych słowach postąpiła kilka kroków w moim kierunku i położyła łapę na moim boku.
- Latający wilk z lękiem wysokości to bardzo rzadki przypadek.
Nie dałem po sobie poznać, że to mnie w jakikolwiek sposób dotknęło. Zamiast tego tym razem to ja wybuchnąłem śmiechem. Niestety był to mój słynny śmiech psychopaty, który przyprawiał nie tylko szczeniaki o senne koszmary. Słysząc go nie tylko zabrała łapę, ale i również spojrzała na mnie nieco zdezorientowana, może i nawet nieco przestraszona.
- Tak? A na jakiej podstawie to stwierdzasz? - zapytałem, nie przestając się śmiać. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Jej pysk wyrażał zakłopotanie i kompletne niezrozumienie - Rada na przyszłość: nigdy nie zarzucaj komuś tego, do czego nie masz całkowitej pewności lub choćby jednego dowodu.
- Nie oderwałeś się nawet od ziemi - powiedziała szybko. Co prawda przestałem się śmiać, lecz wciąż z jakiegoś powodu cały czas śmieszyła mnie ta sytuacja.
- I to jest powód, dla którego twierdzisz, że mam lęk wysokości? Może po prostu mam łamliwe kości, które nie uniosą mnie na wyższe wysokości? - odparłem, nieco mijając się z prawdą. Tym razem już naprawdę wyglądała na nieźle zagubioną.
Nim zdołała się jakkolwiek odezwać, do mojego delikatnego wilczego słuchu dobiegły szelesty i krzyki. Znajome krzyki. Kiedy odwróciłem w kierunku źródła dźwięków łeb, zza krzaków wyskoczyła Babs, a zaraz za nim ledwo utrzymując równowagę, zziajany Rafael.
- Carlo! - wykrzyknęli równocześnie, kiedy tylko mnie rozpoznali.
- Nie mogłem jej zatrzymać! - wysapał smukły basior.
- Carlo! - powtórzyła tylko samica o złocistym futrze. Charakterystycznym dla niej szybkim krokiem podeszła bliżej mnie. Ja się tylko zaśmiałem i objąłem ją łapą, co wcale w tej formie nie było zadaniem prostym.
- Cześć, ślicznotko.
Znowu zacząłem marzyć o powrocie do ludzkiej formy, jednak widząc, że na pysku Babs po zasłyszanym komplemencie pojawił się krzywy, pozornie wymuszony uśmiech, odpowiedziałem jej tym samym.
- Idzie ci coraz lepiej! - pochwaliłem szczerze, choć doskonale wiedziałem, że Nana stojąc z boku nie miała zielonego pojęcia, co miałem przez to na myśli.
- Jeszcze raz przepraszam - odezwał się po raz kolejny kryszytałokrwisty wilk.
- Nic nie szkodzi. Przecież wiesz, że Babs jest jak rozpędzony pociąg - jak już ruszy, to nic jej nie zatrzyma.
Raf jednak nie zaśmiał się na mój żart, nie do końca wiedząc, czy mówię dosłownie, czy w przenośni. Westchnąłem.
- Babeczki? - zapytała przytulana przeze mnie wadera.
- Może później.
- A ciastka?
- Zobaczymy - zaśmiałem się. Przypomniawszy sobie o obecności Nany, puściłem Babs i obróciłem się w kierunku wadery o śnieżnobiałym futrze. Patrzyła na nas w kompletnym osłupieniu. Nic w sumie dziwnego. Byliśmy wyjątkowo specyficzną bandą... przyjaciół? Chyba tak.
- To jest Babs, a to Rafael - przedstawiłem wilki.
- Nana - powiedziała niepewnie. Cały czas wodziła po nas nieufnym wzrokiem.
- Nie martw się, że czegoś nie rozumiesz. My po prostu jesteśmy dziwni - odparłem swobodnie. Całe napięcie poprzedniej rozmowy nagle zniknęło, co chyba sprawiło, że zamurowało ją jeszcze bardziej.
- Ciasto? - zapytała znowu Babs. Ponownie wybuchnąłem śmiechem.
- Już ci coś mówiłem.
- Tylko o babeczkach i ciastkach - odpowiedziała ze śmiertelną powagą.
- To jutro po zmianie na budowie upieczemy ciastka, dobrze?
Skinęła głową, wyraźnie usatysfakcjonowana.
- Biegła tu ten kawał drogi tylko po to, by zapytać o durne wypieki...? - zapytała ostrożnie Nana. Raf potaknął. Odebrało jej mowę. Może nie rozumiała też dlatego, że większość z nas była wilkami, które nie jadają ani tym bardziej nie wiedzą, jak się posłużyć mąką, cukrem, jajami... właśnie, nie mieliśmy składników.
- Babs, mogłabyś zdobyć do tego czasu wszystko, co było nam potrzebne do tego ostatnim razem?
Widząc zacięcie na jej pysku, od razu pojąłem, że przyjęła wyzwanie.
- A ty jej przypilnujesz, aby nie dokonała masowego mordu na niewinnych stworzeniach - zwróciłem się do ministranta.
- Dlaczego znowu ja?! - wykrzyknął zbulwersowany.
- Masz najmniej zajęć. Ja muszę jutro z rozkazu Severusa złowić kilkadziesiąt ryb - zmyśliłem się, patrząc na niego z udawanym smutkiem. Skonsternowany wyglądał jeszcze piękniej. Jego szlachetne rysy podkreślało późnopopołudniowe promienie słońca, a grzywka opadała na jego pysk w taki sposób, że nabrałem chęci odgarnięcia jej...
Carlo, nie. Znowu odpływasz. Potrząsnąłem głową.
- Niech ci będzie. Ale następnym razem to ty będziesz za nią ganiać - mruknął, znikając za krzakami. Babs już chwilę temu puściła się pędem, by znaleźć ptasie jaja porzucone samotnie w lesie przez jakąś ptasią rodzinę.
Ponownie odwróciłem się do Nany. Chyba odzyskała głos, więc widząc, że chce się odezwać, czekałem na jej reakcję z delikatnie przechylonym łbem.

<Ktoś może chętny?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony