środa, 18 stycznia 2017

Od Severusa "Narodziny Shianuraoztanadesa" cz. 1 (cd. chętny)

W tym roku nie spadł śnieg, ale wciąż było zimno. Westchnąłem, a z mojego pyska wydobyła się zamarzająca para wodna. Przyspieszyłem kroku. Nie marzyłem o niczym innym, jak tylko o wróceniu do chaty i zapaleniu w kominku. Już miałem dość całodniowego siedzenia na budowie.
- Severus!
Obróciłem się za siebie. Biegła za mną biała wadera. Przystanąłem i odczekałem, aż ta stanie tuż przede mną.
- Coś się stało?
- Jutro jest Boże Narodzenie! - wysapała Filos.
- Zgadza się.
- To pierwsza Gwiazdka naszych maluchów. Nie obejdzie się bez wizyty Dziadka Z Brodą. Proszę, spraw im tę radość... - ostatnie słowa wypowiedziała szeptem, patrząc na mnie błagalnymi oczyma. Uleciało ze mnie całe powietrze.
- Zgaduję, że to właśnie ja mam się przebrać...
Pokiwała szybko głową.
- Czyżbym był aż tak stary?
Filos się nerwowo zaśmiała.
- Nie... po prostu jesteś dość sympatyczny, a Shamma dzieci by od razu poznały. Z tobą mogłyby mieć problem. Warror może rzucić dodatkowo na ciebie jakiś czar iluzji.
Nie wiedziałem, co jej na to odpowiedzieć. Z jednej strony rzeczywiście chciałem sprawić przyjemność małym, ale z drugiej miałem duże wątpliwości co do słuszności tego wyzwania. Mógłbym jednym małym potknięciem zepsuć im całą zabawę.
- Zastanowię się.
- To ja już pójdę poszukać Warrora, aby był w pogotowiu - powiedziała szybko i odwróciła się na pięcie. Tyle ją widziałem.
Tym razem już wolniejszym krokiem zacząłem zmierzać ku swojemu domowi. Musiałem się jakoś animować. Z pomocą członków Czarnego Królestwa powinno wszystko pójść gładko. Najwyżej będziemy mieli z czego się śmiać w przyszłości.
- Hej, Sev, nie obraź się, ale podsłyszałam waszą rozmowę - zaczepiła mnie Lucy, której do tej pory nie zauważyłem. Musiała mnie śledzić od jakiegoś czasu. Wyglądało na to, że wyjątkowo ze mnie marny wilk, skoro nawet nie usłyszałem, jak się zbliżała.
- Nic nie szkodzi. I tak by się rozniosło.
- Sądzę, że powinieneś się zgodzić. Pomogłabym tobie i jeszcze w ten sposób uczynisz święta maluchów magicznymi - uśmiechnęła się pogodnie.
- Wygląda na to, że jesteśmy co do tego sforni. Jednak wciąż mam co do słuszności owego czynu spore wątpliwości.
- Oj tam, nie przesadzaj... Będzie wszystko w porządku. Ja w ciebie wierzę. Mogę ci pomóc z prezentami.
Miałem wrażenie, że serce zaraz mi stanie. Prezenty. Lucy musiała to zauważyć, bo przechyliła łeb, mając mocno umartwiony wyraz pyska.
- Nic nie masz, prawda?
Nie odpowiedziałem. Wystarczyło jej tylko smętne spojrzenie w dół mych oczu.
- Nie każdy z nas jest materialistą... Zawsze może wystarczyć twoje poświęcenie w przebraniu. Ale jeśli będzie ci bardzo zależeć, mogę ci pomóc w szukaniu czegoś dla wszystkich.
- Nie trzeba... sam sobie dam radę - rzekłem, jednak nie miałem kompletnej pewności w słuszność własnych słów.
- Skoro tak mówisz... Ja już idę do siebie. Muszę jeszcze wszystko zapakować i dokończyć ozdabianie szałasu. Nie martw się o jedzenie, bo już coś przygotowuję z Filos.
Zostałem sam. Zdałem sobie sprawę z tego, że byłem w co najmniej beznadziejnej sytuacji. Patrząc po wysokości słońca, miałem raptem kilka godzin do nocy. Kolejnego dnia posiadałem zaiste niewiele czasu.
Zdecydowałem się wrócić do chatki, ogrzać się i tam zdecydować, co robić dalej. Kiedy patrzyłem na płonący płomień, poczułem, że nie mam zbyt wiele chęci do ruszania się na dwór, ani tym bardziej pomysłu na stosowny prezent dla każdego z członków Czarnego Królestwa. I równie dobra mogła się okazać jakaś wspólna niespodzianka. Pozostała jednak jedna zagadka: jaka? Przysypiając już przy kominku, próbowałem wymyślić coś, co by zadowoliło wszystkich, lecz z każdą minutą bolało mnie coraz bardziej to, jak mało kreatywnym wilkiem jestem. Nawet nie wiem kiedy zapadłem w głęboki sen.
***
Kiedy nazajutrz wyszedłem z chaty, wciąż panował półmrok. Uroki zimy. Pośrednim tempem kroku powędrowałem w kierunku budowy, nadal gorączkowo rozważając każdą ideę, którą wymyśliłem aby podarować wilkom na święta. Wszystko jednak zdawało się być na tyle naiwne, że każdy pomysł odrzucałem. Będąc już niemalże na miejscu, usłyszałem dziecięcy śmiech. Kiedy zwróciłem pysk w kierunku dźwięku, dostrzegłem, że potomstwo Filos i Shammena z jakiegoś powodu toczyło noskami niewielkie kule zrobione z błota. Zdumiony przystanąłem.
- Drogie dzieci, cóż robicie?
Rozhulane szczenięta zwróciły w moją stronę pyszczki.
- Bałwanka! - wykrzyknęła Istoria. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na koślawą kupkę, która składała się z ułożonych na sobie kilku podobnych sklejkach z wilgotnej ziemi.
- Bałwanek... - powtórzyłem, jakbym próbował uwierzyć w prawdziwość ich stwierdzenia. Niczym nie wzruszone wróciły do zabawy. Były całe brudne. Musiały nad tym pracować odkąd tylko ich tata powędrował na budowę. Niewykluczone, że chciały go odprowadzić.
Wtedy do mojej głowy przyszedł najlepszy jak do tej pory pomysł. Nie chcąc, aby maluchy coś podejrzewały, szybkim krokiem zmierzyłem w kierunku, gdzie miała powstać świątynia. Dorosłe wilki przybyłe już na miejsce przywitały mnie lekkimi skinieniami głowy. Wdrapałem się na najwyższy z okolicznych kamieni i wygłosiłem krótką mowę:
- Drogie wilki! W związku z tym, iż dziś dzień są Święta Narodzenia Shianuraoztanadesa, ogłaszam dzień wolny! Spędźcie go z przyjaciółmi lub rodziną! Wieczorem spotykamy się w tym samym miejscu, by wspólnie spędzić wieczerzę!
- To dlaczego musieliśmy tak wcześnie wstawać? - jęknął niezadowolony Nickolas - Mógłbym sobie jeszcze trochę pospać.
- Masz w ten sposób więcej dnia - uciąłem, zeskakując z głazu. Nickolas tylko sapnął z niezadowoleniem i poczłapał do innych wilków. Kiedy chciałem odejść w ustronne miejsce, zaczepiła mnie ponownie Filos.
- I co? Zdecydowałeś się już?
- Sądzę, że owszem.
- Więc... jak brzmi odpowiedź?
- Zgadzam się.
Na pysku wadery zakwitł uśmiech. Pobiegła natychmiast po Warrora, z którym rzeczywiście musiała się wcześniej rozmówić. Zbadał mnie dokładnie wzrokiem i na końcu oświadczył:
- Sądzę, że powinienem dać radę utrzymać czar. Wystarczy zmienić kolor oczu, zabarwić futro może na szaro, wydłużyć je nieco i załatwić jakieś przebranie, lecz je akurat lepiej uszyć własnoręcznie. Nie wiem, czy zdołałbym wtedy stabilnie utrzymać złudzenie.
- Przebranie? - powtórzyła zmartwiona Filos - Nie mamy chyba żadnego krawca w Czarnym Królestwie.
Zapanowała cisza.
- Może jest, ale nie chce się ujawnić? - zasugerował Warror - Nie chce mi się wierzyć, aby na tyle wilków nikt nie umiał się posługiwać igłą i nitką.
- O ile mamy jakieś materiały i sprzęt do szycia - mruknęła.
- Raczej wystarczą nawet koce, więc to nie problem. Pozostałe rzeczy też można jakoś na pewno zdobyć.
- Powinniśmy poszukać krawca, by się tym naprędce zajął. Najlepiej niech to będzie ktoś, kto nie ma zbyt wielu zajęć na głowie.
Filos popatrzyła w zamyśleniu na Warrora, wyliczając cicho pod nosem, kto czym miał się zająć, aż w końcu nie doznała olśnienia.
- Anonim. Anonim nic nie robi.
Warror prychnął.
- Mówił, że to czas rodziny, a my jesteśmy dla niego obcymi, dlatego nie zamierza się ruszyć z szałasu.
- Ja jednak sądzę, że warto chociażby spróbować - zarządziłem. Chcąc nie chcąc musieli się ze mną zgodzić, więc czym prędzej pospieszyłem do jego mieszkania. Zapukałem do drzwi. Otworzył mi dopiero po dobrej chwili, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem jednego oka.
- Witam, potrzebujemy kogoś, kto uszyje mi przebranie.
- Jakie znowu?
- Dziadka Z Brodą.
Patrzył na mnie przez dobrą chwilę, aż w końcu na jego pysku nie pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Taki Santa Claus?
Popatrzyłem na niego, niczego nie rozumiejąc. Westchnął z dezaprobatą.
- Nie umiem szyć.
- Może to najwyższa pora, byś się nauczył? Na pewno potrafisz chociażby nawlec na igłę nić i zrobić najprostszy ścieg.
- Nie biorę udziału w...
- Sądzę, że powinieneś się choć spróbować z nami zintegrować. Jesteśmy rodziną, a jeśli to dla ciebie niewłaściwe słowo, możesz zawsze nazwać nas drużyną. Musimy być ze sobą zgrani. Pozostali są już zajęci innymi rzeczami, aby wszystko zagrało.
Przez chwilę jeszcze się wahał, aż w końcu nie otworzył drzwi szerzej.
- Opowiedz mi, jak wygląda ten cały... Dziadek Z Brodą. Pomyślę, co z tym zrobić.
***
Kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, przystąpiłem do realizacji mojego głównego planu. Stojąc na jednym z nieco niższych szczytów Gór Amukudyeroweji, skupiłem się najbardziej jak tylko mogłem, starając się skumulować w łapach jak najsilniejszą moc. Wokół mnie zaczęły wirować liście opadłe jeszcze w jesieni. W końcu czując, że tracę powoli oddech z nadmiaru energii w ciele, pozwoliłem mocy się uwolnić. Stężona miała kolor fioletowy. Lśniąca bryza im wyżej się unosiła, tym bardziej rozszalałej wichury miała postać i coraz ciężej było nad nią sterować. W jednej chwili zrobiło się zimno, a najsilniejszy wiatr był na tyle wysoko, że ciężko było dostrzec, czy cokolwiek się dzieje. Ja jednak czułem, że zaklęcie zadziałało. Zamknąłem oczy, starając się jak najdokładniej wyobrazić sobie, gdzie wichry mają się kierować.
Dopiero pozwoliłem sobie odpuścić po godzinie nieustannego używania mocy. Bezsilnie padłem na ziemię. Ledwo dychałem z wysiłku. Wtedy na mój nos spadł pierwszy płatek śniegu. Uśmiechnąłem się do siebie. Udało się. Uniosłem wzrok i dojrzałem, że w istocie wisiały nad całą okolicą gęste, szarawe chmury, z których stopniowo zaczynał prószyć śnieg.
***
Kiedy wróciłem, było już ciemno. Członkowie Czarnego Królestwa zbierali się we wskazanym miejscu, przy prowizorycznym stole, na którym tańczyły pojedyncze płomyki ognia wyczarowane przez Fade'a, tym samym oświetlając pachnące już z odległości potrawy. Dopiero w tym momencie zacząłem odczuwać magię tych świąt.
- Severus, szybciej! Bo nam zaśnieży cały stół! - zaśmiała się Lucy. Uśmiechając się szeroko, przyspieszyłem kroku. Bezinteresowne prezenty były zdecydowanie najlepsze. Nie musieli się nigdy dowiadywać, że pierwszy w życiu śnieg szczeniaków spadł dzięki mojej interwencji. Kiedy wilki w końcu mnie ujrzały, zniecierpliwione powstały, gotowe na moje słynne przemówienie.
- Po raz pierwszy spotykamy się w tak licznym gronie, by celebrować Święto Narodzin Shianuraoztanadesa, co mnie niezwykle raduje. Przyjemnie było patrzeć na współpracę wszystkich członków Czarnego Królestwa i wspólnie spędzony czas. Był on co prawda szczególnie pracowity, jednak i za razem jednym z najwspanialszych w roku. Sądzę, że w przyszłym możemy to powtórzyć, wyprawiając dużo huczniejszą imprezę, tym razem już w budynku Czarnego Królestwa. Tymczasem musimy się zadowolić wieczerzą na świeżym powietrzu. Chciałbym wam wszystkim życzyć wielu wspaniałych chwil wraz z pozostałymi wilkami, zdrowia w nadchodzącym roku, powodzenia we wszystkim, czego się tylko podejmiecie i rzecz jasna wielu zaskakujących przygód oraz nowych doświadczeń.
- I prezentów! - dorzuciła Istoria, która połowę swojej uwagi poświęcała na obserwację spadających płatków śniegu.
- I prezentów. Teraz możemy zmówić modlitwę.
Większość wilków złożyło krótkie modły, pozostali, niewierzący, po prostu wodzili wzrokiem po pozostałych. Anonim cały czas na mnie patrzył, jakby chciał coś powiedzieć. Po zakończonej modlitwie zaciągnąłem go na stronę. Nie musiałem pytać, w czym rzecz, bo sam bez ogródek wypalił:
- Uszyłem. Jest w twojej chacie.
Chwilę później przyszedł do nas Warror. Ku mojemu zdumieniu wszystkie pakunki zorganizowane przez resztę wilków również walały się po moim mieszkaniu. Anonim wszedł do środka i już chwilę później przyniósł mi przebranie, które wprawiło mnie w osłupienie. Było solidniej i lepiej wykonane, niż sobie to wyobrażałem.
- Zapewniałeś, że nie umiesz szyć...
- Severus, ruchy! Bo szczeniaki zaczną się niecierpliwić! - ponaglił Warror, który zamykając za sobą drzwi, rzucił na mnie czar, od którego zakręciło mi się w nosie. Kiedy kichnąłem, spostrzegłem, że spadła ze mnie część czarnego futra, a ja zrobiłem się szarawy. Najwidoczniej iluzja zaczęła działać.
- Teraz jeszcze tylko wciśniesz się w te ciuszki, zapakujesz prezenty i w drogę!

<chętny?>
Nomida zaczarowane-szablony