Tak jak zwykle, po całym dniu harówki, chciałem się przejść. Na niebie
ani jednej chmurki, żar lał się z nieba. Wiele bym dał, aby słońce już
zaszło, żeby już nie świeciło i w końcu stało się nieco chłodniej.
Sierść ma pozlepiana była od potu, więc niewykluczone było, że za może
godzinkę, półtorej, udam się nad rzekę, wodospad – cokolwiek, żeby tylko
była tam woda zdatna do picia i taka, w której bez kłopotów mogę się
‘umyć’.
Nieświadomie nuciłem sobie coś pod nosem, prawdopodobnie jedna z
kołysanek, którym Qui usypiała nie tylko szczeniaki, ale również mi.
Takie piosenki po budowie, były… odprężające. Tak, nawet bardzo
odprężające i jestem wtedy tak zmęczony, że zasypiam niczym mały
wilczek. Zresztą i tak wychodzę na tym korzystnie. Jestem w końcu
wyspany rano i nie muszę próbować zasnąć przez dwie, trzy godziny,
zależy. Niby boli mnie wszystko, ale jednak z wpadnięciem w przysłowiowe
objęcia Morfeusza mam problem. Czy naprawdę jestem aż tak nietypowy, iż
zachowuję się inaczej, niż reszta wilków? I co jest tego przyczyną?
W zamyśleniu nogi zaniosły mnie na Łąkę na Południu. Nawet nie wiem, w
którym momencie się tam znalazłem, lecz poczułem pod łapami miękką
trawę, w której gdzieniegdzie były powtykane kwiatki, przeważnie gromady
stokrotek i drzewa. Wszystko spowijała mgła, która chwilowo pogarszała
mi wzrok. Rośliny w oddali wydawały się być tylko zielonymi plamami. Po
środku terenu płynęła rwista rzeka, która zdawała się śpiewać i zachęcać
mnie do ścigania. Dzisiaj mi coś naprawdę odbija, a wyobraźnia się
obudziła. Dla własnej frajdy zacząłem biec wzdłuż niebieskiej wstążki.
Na samym dnie umiejscowiły się kamyki w piasku, które w wodzie zdawały
się lśnić. W rzeczywistości były jednak one matowe i już nie tak piękne,
jak w ich naturalnym środowisku. Gdy popatrzyłem się nagle wprzód, a
nie w mojego rywala, ujrzałem niewielkie drzewo, pod którym stał oparty
wilk. Z pewnością basior, niby jest dość szczupły, ale po łapach
zdawałoby się, że jednak jest on tej samej płci, co ja. Nie znałem go.
Ja z wielu przyczyn nie przychodziłem na żadne zebrania, więc może i to
jest nowy wilk. Ale chyba zawsze lepiej się upewnić. Równie dobrze może
być to nieostrożny szpieg.
- Ej! – Zawołałem w jego stronę. Dzieliło nas tylko kilka metrów, więc musiał to usłyszeć.
Na dźwięk mojego głosu lekko podskoczył, ale szybko się opamiętał i
gwałtownie obrócił głowę do tyłu. Próbował wytężyć wzrok, aby mnie
rozpoznać, ale prawdopodobnie ze względu na moje umaszczenie mógł tylko
wywnioskować, iż jestem wilkiem – nic poza tym. Może to i dobrze? Tylko
troszkę się do niego zbliżyłem i przypatrzyłem. Mgła co prawda trochę
utrudniała mi dokładną obserwację, lecz oczy tego ‘kogoś’ chyba były w
kolorze miodu. Nie byłem pewien, ale tak przynajmniej zdawało się przy
tamtym oświetleniu.
- Hej, nie rozpędzaj się! Jeszcze jeden krok w przód i będzie źle –
Kiedy tylko usłyszałem te słowa, musiałem wysilić się, żeby odeprzeć
atak niepohamowanego śmiechu.
Ten młodzieniec, który jest z pewnością ode mnie młodszy, uważa, że coś
mi zrobi? To śmieszne. Jego słowa nie przeraziły mnie ani trochę, lecz
postanowiłem mu odparować.
- To ty powinieneś zejść mi z oczu, jeśli Ci życie miłe – Jego
zachowanie było tak rozbawiające, że sam postanowiłem wyrażać się na
jego, no cóż, przyznajmy, niskim poziomie.
Basior roześmiał się w głos tak, jakby miał nie po kolei w głowie, co
może być nawet możliwe. Uśmiechnąłem się delikatnie, ale nieznajomy
raczej tego nie uchwycił, bo miał zamknięte oczy i musiał opierać się o
pień, żeby nie przewrócić się.
- J – ja? JA? – Jego zachowanie było… tak dziwne, że aż śmieszne.
Może jakiś młodzik przypałętał się, zapewne zdany na łaskę starszych… Hehe. Chociaż… nie jestem nawet pewien. Jest w każdym razie góra pół
roku starszy ode mnie, ale i tak zachowuje się jak idiota, niczym głupi
szczeniak. Nie lubię takich typów, co prawda może nie są oni zbędni, bo
byłoby bardzo nudno na świecie, ale nie zamierzam mieć kogoś takiego w
Królestwie.
- Tak, ty – Nie chciałem, żeby pomyślał, że jestem szczerze rozbawiony
zaistniałą sytuacją, więc spróbowałem dodać trochę stanowczości memu
głosu, żeby przybysz zrozumiał, że nie jestem byle kim i musi uważać na
słowa. I tak wątpiłem, że zrobiło to na nim wrażenie.
- A to niby czemu? – Chyba już się uspokoił, bo całej wypowiedzi nie
przerywały niepokojąco brzmiące chichoty, od których już pękała mi
głowa, a w niej cały czas słyszałem ten dźwięk.
Zastanawiałem się, czy może nie należy on do Białego Królestwa i nie
wyda naszego pobytu. W końcu jednak zdecydowałem się mu wyjawić prawdę,
bo mógłby mnie uznać za tchórza, który nie umie się wysłowić.
- Jesteś na terenie Czarnego Królestwa.
Cisza. Nie powiedział ani słowa. Przez chwilę myślałem, że uśpi moją
czujność i nagle czmychnie w stronę nieprzychylnej nam ‘watahy’.
Jednakże on wybuchnął tym swoim… eh… chyba inaczej tego nie nazwę –
psychicznym śmiechem, który z pewnością był słyszalny na dużą odległość,
bo zrobił to tak głośno, że odszedłem parę kroków, po moim ciele
przeszedł dreszcz i ja sam się wzdrygnąłem. On nie może zbliżyć się do
moich dzieci, bo tylko je wystraszy i jego śmiech będzie im się śnił w
koszmarach. No dobrze, może zaprzestańmy fantazjowania i zabierzmy się
do racjonalnego myślenia.
- Ja należę do tej „watahy” – Ups, chyba mi coś nie wyszło. Czyżby ten
młodzik należał do tego samego stowarzyszenia co ja? I w dodatku nie
zauważyłem go w ciągu nędznego miesiąca?
- W takim razie przepraszam – Próbowałem go przekrzyknąć, ale wszystko
zagłuszał jego śmiech. Tak, jak wcześniej. Przewróciłem oczami, bo
stawało się tu już irytujące. Ile można?
Finalnie odszedłem bez słowa, a w każdym razie ON tego nie usłyszał. Uszedłem dwa, może trzy metry, a śmieszek zamilkł.
- Gdzie idziesz?
- Tam, gdzie nie będziesz mi przeszkadzał – Nie chciałem udzielać mu
normalnej odpowiedzi, bo w końcu nie chcę mieć dodatkowego ogona,
cienia, który będzie za mną teraz łaził.
- Skarbie, zapomniałeś o czymś – A on chyba zapomniał, że do mnie nie może się tak zwracać. Nie jestem waderą.
Milczę i mam tylko nadzieję, że zinterpretuje to jako pozwolenie do ciągnięcia wypowiedzi.
- Nieważne, czy mi powiesz, czy nie, ja i tak mogę za tobą pójść – Mówił
to tak lekko, jakby podążanie za czarnym wilkiem w zadaszonym lesie
było błahostką. Nie zamierzam mu nawet tego ułatwiać, bo po co? Z
łatwością zamieniłem się w cień.
- Ups, chyba już mnie nie widzisz. Tak wyszło – Nie zamierzałem
prowadzić z tym ‘panem’ grzecznej konwersacji. Jeśli stosowałbym zasadę
szacunek zasługuje na szacunek, to w tym momencie wykrzykiwałbym różne
obraźliwe obelgi pod adresem… Nawet nie wiem, jak ma na imię. I chyba
nie chcę wiedzieć.
Zrezygnowany odszedł. Gdy był już na skraju lasu, odwróciłem się w jego
stronę i zagwizdnąłem cicho, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tylko na
chwilę popatrzył niedaleko miejsca, w którym stałem i delikatnie się
uśmiechnął. Chyba można było to nazwać pożegnaniem. Nagle zachciało mi
się puścić szaleńczym biegiem. Zrobiłem to, bo czemu nie? Kiedy poczułem
zmęczenie, a byłem już wtedy daleko poza granicami lasu, zwolniłem do
truchtu, aż w końcu do zwykłego, powolniejszego chodu. Zamieniłem się
również w moją normalną postać. Szedłem w stronę Cmentarza, miejsca
pochówku zdechłych wilków z Królestwa, lista tych wygnanych i tych,
którzy odeszli. Jedno imię będę chyba pamiętał do końca życia –
Anastasia. Nie wiem, czemu zapadło ono mi tak bardzo w pamięć. Chyba
bawiłem się z kimś takim w swoim szczenięctwie. Zresztą, to imię jest
bardzo ładne. Jednakże w większości przypadków to nasi opiekunowie
wybierają nam imiona i nie mamy na nie wpływu. Równie dobrze moglibyśmy
nie mieć imion, ale ułatwiają nam one porozumiewanie się i wskazywanie
poszczególnych osób. Może i dobrze, że zostały one wymyślone? Z tymi
głupiutkimi myślami w głowie doszedłem na miejsce, do którego chciałem
dotrzeć. Drzewa okalające cmentarz, były jeszcze w zielonych, żywych
kolorach, lecz i tak trzeba pogodzić się, że za chwilę nadejdzie Pora
Nagich Drzew, a po niej Śniegowa Pora, czyli inaczej jesień i zima.
Nazwy te wyciągnąłem gdzieś z rodzinnego domu, którego raczej teraz tak
nie nazwę. A co by się stało, jeśli nigdy nie natrafiłbym na Czarne
Królestwo, a Oberon nigdy by się nie urodził? Moje życie wyglądałoby na
pewno inaczej, nie poznałbym Filos, nie miałbym dwóch słodkich
szczeniąt. Reszta życia z Adelin wydawałaby się kusząca, ale teraz, gdy z
moją obecną rodziną przeżyłem tyle radosnych, jak i smutnych chwil –
nie zdecydowałbym się na to. Jeden dzień przeważył nad moim losem –
narodziny najgorszego brata z najgorszych. Gdyby określić go w trzech
słowach, bez wahania bym wiedział, jakich użyć – chciwy, egoistyczny i
skąpy. Zdarzyło się to już dawno, chyba nie ma sensu, by roztrząsać tę
sprawę i jeszcze bardziej wciągać w nią Qui. Razem… z Shaten, tak, z
Shaten, z którą obecnie nie jestem obecnie w przyjacielskim stosunku do
siebie nawzajem, pomogły mi w końcu zniszczyć koszmar. Nawiedzał on mnie
prawie każdej nocy, za każdym razem te same emocje. Płakałem, a zarazem
złościłem się i byłem przestraszony.
Starczy. Myślenie o tym, jeszcze bardziej niszczy mój dzisiejszy
nastrój. Gdy się odwróciłem… co ujrzałem? Tego kretyna z Łąki. Swoimi
ślepiami wpatrywał się prosto we mnie.
- Znów się spotykamy… tęskniłeś? – Kiedyś go zatłukę. Naprawdę.
Jest nieznośny. Nie wspomnę o śmiechu, który nadal dudni mi w głowie.
- No jasne. Bardzo lubię osoby o tak niskim poziomie IQ – Odparłem złośliwie. Wolno mi, więc czemu się nie odgryźć?
- Mówisz o wilkach, które stąd odeszły? Też tak sądzę.
Nic nie odpowiedziałem. Miałem dosyć. Po prostu zacząłem ignorować jego
zaczepki, zająłem się leniwym grzebaniem w ziemi pazurem. Zrobiłem
dwanaście, może nawet trzynaście dołeczków o głębokości kilku
centymetrów. Dlaczego zaprzestałem? Bo Pan Grzeczny zadał jakieś w miarę
sensowne pytanie godne mojej uwagi.
- Lubisz takie klimaty?
- No jasne, wszędzie trupy, pajęczyny, pokrzywy i cierniste krzaki.
Wprost uwielbiam! – Rzecz jasna była to odpowiedź sarkastyczna, co dało
się wyczuć również po moim głosie. Basior tylko przewrócił oczami i zaczął przechadzać się po placówce tak,
jakby to był park, nie cmentarzysko i miejsce pochówku wilków, zapewne
mu nie nieznanych. To ich zniewaga. Mógłby chociaż zobaczyć imiona tych,
którzy nas opuścili. Śmierć ich zabrała, lub po prostu sprzykrzyło im
się życie tutaj. Na mnie również przyjdzie czas. Często zastanawiam się,
w jakich okolicznościach umrę. Ze starości, czy z powodu obrażeń lub
choroby? We własnym domu, czy gdzieś poza nim? Czy będę jeszcze należał
do Czarnego Królestwa? To wszystko stoi pod znakiem zapytania, a
odpowiedzi nie chcę prędko szukać. Chcę jeszcze nacieszyć się życiem i
zasmakować jego przyjemności. Mam bliskich, których obecność bardzo mi
pomaga. Nie chcę tego wszystkiego stracić.
Jest jeszcze jedno, wręcz kluczowe pytanie: Czy istnieje życie po
śmierci? A jeśli tak, to gdzie ono się rozgrywa? Czy będę pamiętał moje
losy jako wilk? Czy będę w postaci duszy, która błąka się po świecie? Na
te i inne pytania jeszcze sobie odpowiem… To pewne. Teraz pozostaje mi
tylko żyć chwilą.
W zamyśleniu wpatrywałem się w krzaki naprzeciwko. Gdy coś zaszeleściło,
dopiero wtedy ocknąłem się. Nowy zrywał liście ze starego klonu, więc
nie było opcji, by był to on. W takim razie… kto?
To niedoświadczony królik wyskoczył prosto w moją stronę. Chciał biec
dalej, ale ujrzał coś czarnego przed sobą – mnie tak dla ścisłości. Gdy
uniósł łepek do góry, tylko się uśmiechnąłem. Zwierzak był tak
przerażony, że stał jak słup soli i nie mógł się nigdzie ruszyć. Tą
chwilę przerwał żartowniś, który znalazł się za moimi plecami, naskoczył
na przybysza i krzyknął „Buu!”. Czy on kiedyś wyrośnie ze swojej
bezczelności? Chciałbym to wiedzieć i mam nadzieję, że tak się stanie,
bo to, co przed chwilą zrobił było bardzo nieeleganckie. Króliczek
oczywiście czmychnął w stronę lasu, a ja rzuciłem basiorowi karcące
spojrzenie.
- Tatuś się znalazł… - Wilk jak zwykle przewrócił oczami i posłał mi
minę z serii „Jesteś totalnym przygłupem, więc się zamknij”.
Nie wiem, czy jest to tylko złudzenie… ale chyba w pewien sposób go
polubiłem. Te jego miny i zachowania są momentami tak irytujące, że aż
śmieszne. Być może nie jest taki zły, jakim wydawał się przed dwoma
godzinami?...
- Jak masz na imię? Bo chyba to powinienem już wiedzieć.
- O, jakieś zainteresowanie moją osobą z Twojej strony… Nick. Właściwie
Nickolas, ale nie chcę, byś się tak do mnie zwracał – Powiedział cicho w
zamyśleniu. Z dużym wysiłkiem przytaknąłem głową i uległem jego
prośbie.
- Shammen – Zrozumiałem, że samemu też wypadałoby się przedstawić. – Ja już będę się zbierał. Rodzinka czeka.
Ten tylko słabo się uśmiechnął i pozwolił mi odejść. Co on będzie o tej porze robił na cmentarzu? To zastanawiające.
Znów czekała na mnie ścieżka w lesie. Obserwował mnie pewien bury
wróbelek, którego chyba już widziałem. Nie prowadził mnie nigdzie, po
prostu przeskakiwał sobie z gałęzi na gałąź i dostosowywał czasem
szybkość do mojego chodu. Tak minęła cała droga. Niby w milczeniu, ale
czułem się tak, jak gdybym przez cały czas porozumiewał się z tym
uroczym maluchem. Może i potrafię rozmawiać z innymi gatunkami zwierząt,
ale ten był tym razem jakoś mało rozmowny. Zaraz jednak atmosfera nie
była taka spokojna i gdy przechodziłem obok niewielkiego rogu, ktoś
wyskoczył z krzaków.
< Ktoś chętny? Nickolas również może mi odpisać >