niedziela, 18 września 2016

Od Onyx'a "Nocna przygoda" cz. 1 (c.d Istoria)

- Onyx. - usłyszałem szept przy moim uchu. Uchyliłem lekko powieki. W ciemności dostrzegłem wyróżniające się, błyszczące oczy.
- Onyx. - szept się powtórzył, stając się bardziej ponaglający. Podniosłem się delikatnie dają mojemu rozmówcy do zrozumienia, że go słyszę.
- Onyx.
- CO?! - warknąłem zdenerwowany.
- Mama już śpi. Chodźmy.
Spojrzałem zdziwiony na Istorię.
- Gdzie?
- Na zewnątrz. Dzisiaj tak pięknie świecą gwiazdy, proszę, musimy je zobaczyć! - Istoria trzęsła się z podekscytowania. Zganiłem ją wzrokiem.
- Nie możemy wychodzić sami.
- Daj spokój! Masz zamiar spędzić taką piękną noc w szałasie?!
- Miałem zamiar spędzić tą 'piękną noc' na spaniu. - mruknąłem z powrotem się kładąc.
- Wiedziałam że nie można na ciebie liczyć! - prychnęła Istoria, kierując się w stronę wyjścia. - Nie wiem jak ty, ale ja idę! - powiedziała stanowczo, opuszczając szałas.
Jeszcze raz spojrzałem na śpiące oblicze mamy i w ciszy wyszedłem z szałasu.
***
- Onyx! Jednak jesteś!- usłyszałem rozradowany głos Istorii. Stała parę metrów od szałasu, a jej sierść lśniła w blasku księżyca. Oczy błyszczały jej z podekscytowania.
- Umiesz wyć? - spytała wręcz skacząc z radości.
- Wyć? Nie... - mruknąłem, podchodząc do niej.
- Ja też nie! Ale dzisiaj będę wyć! - powiedziała pewna siebie, po czym odwróciła się ode mnie. Zaczęła biec. Jej łapy co chwilę odbijały się od ziemi. Wbiegła na niską, łysą górkę. Zatrzymała się nagle, i przysiadła. Wzniosła pysk ku niebu i zawyła.
Dźwięk który z siebie wydała zupełnie nie przypominał wilczych wyć. Był cienki i piskliwy, tak jakby zawył kanarek. Zaśmiałem się.
Dołączyłem do siostry. Biegłem powoli ze względu na plączące mi się łapy. Próbowałem skupić się na widoku przede mną, co poskutkowało podwinięciem się mojej łapy, i wywróceniem się na brzuch. Rozpłaszczyłem się o górkę i zacząłem powoli się zsuwać. Próbowałem podnieść się, ale każda moja próba kończyła się niepowodzeniem. W końcu zjechałem na sam dół górki. Istoria zaczęła się śmiać ze mnie. Tarzała się ze śmiechu, a ja patrzyłem na nią zażenowany. Ponowiłem próbę wejścia pod górkę, tym razem z pozytywnym skutkiem. Przysiadłem koło siostry i spojrzałem w księżyc.
Był piękny. Wypełniło mnie dotychczas nieznane uczucie. Ogromna radość. Radość wypełniała mnie całego. W końcu czułem, że zaraz wybuchnę od tej radości. I wtedy zawyłem.
Również brzmiało to nienaturalnie, bardzo piskliwie. Istoria zaśmiała się, a ja do niej dołączyłem. Istoria zaczęła się tarzać. Uśmiechnąłem się.
Następne zdarzenia nastąpiły bardzo szybko. Istoria odwróciła się, z zamiarem wstania. Straciła równowagę, i upadła na bok. Zaczęła się zsuwać z drugiego boku góry, wpadającego łagodnie do wody. Próbowała zaprzeć się łapkami, ale nie dawała rady. Zapiszczała żałośnie i wpadła prosto do jeziorka.

(Istoria?)

sobota, 17 września 2016

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 10 (cd. Skayres)

Zapukałem kilkakrotnie w drewniane drzwi, jednak odpowiedziała mi głucha cisza. Gdzieś wyszła, czy może mnie ignoruje? Spróbowałem raz jeszcze, jednak przyniosło to taki sam skutek. Zrezygnowany obróciłem się... i niemalże upadłem. Coś, a raczej ktoś zechciał mnie staranować, wysypując na mnie kosz pełen ludzkich ubrań.
- Kim ty jesteś, żeby sterczeć pod moim szałasem, a potem mnie bezkarnie atako... - postać urwała, wpatrując się w moim kierunku. Strząsnąłem z nosa coś, co musiało być częścią garderoby wszystkich kobiet, by przyjrzeć się Skay - a, to ty.
- Tak, to ja - mruknąłem z niezadowoleniem. W tej chwili zacząłem sobie w duchu zadawać pytanie, co tutaj właściwie robię i przeklinać tą niezręcznie głupią sytuację.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytała, przemieniając się w ludzką formę i podnosząc pozostałe ubrania rozsypane na ziemi. Doszedłem do wniosku, że zapewne robiła pranie, gdyż wszystko było wciąż wilgotne. Jako, że rzadko kiedy przemieniałem się w człowieka ze względu na częste problemy z tym powiązane, nie miałem potrzeby by robić to, co ona. Poza tym przez te trzy miesiące zdążyłem zauważyć, że w formie ludzkiej się nawet nie pocę...
- Przyszedłem cię przeprosić - powiedziałem, nie mogąc wymyślić lepszej wymówki. Dziękowanie w tej sytuacji zdało mi się być niezwykle idiotycznym pomysłem. Skay aż z wrażenia znieruchomiała, a swój wzrok utkwiła na moim pysku.
- Po trzech miesiącach?! - urwała, uchylając drzwi od swojego szałasu - O widzę, że już nie straszysz tym swoim "bezokiem"... Wejdź. Porozmawiamy.
Niepewnie wszedłem do środka, spoglądając na dziewczynę.
- Śmiało, nie ugryzę...
Była dość nieprzewidywalna, więc przez to odnosiłem niewytłumaczalne wrażenie, że zaraz puści drzwi, by te uderzyły mnie z dość sporą siłą w zad. Na szczęście nic takiego się nie stało. Zmierzyłem ją wzrokiem, po czym spróbowałem przemiany w człowieka. Tym razem udało się to bez większego problemu. Na szczęście. Wolałem nie utkwić w formie przypominającej świecącą żarówkę, jak to było ostatnio, jednocześnie odnosząc wrażenie, że zaraz się spalę i utopię jednocześnie. Obróciłem się w jej kierunku. Udawała, że się opiera o ścianę szałasu, jednak wiedziałem doskonale, że jeśli by to zrobiła naprawdę, cały mógłby ulec rozpadowi.
- No więc? - zapytała. Na jej czole pojawiała się marna inicjacja marsa i z nieznanego mi powodu przymrużyła jedną powiekę. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co wyprawia, ale już nawet nie miałem ochoty pytać. Już zdążyłem dostrzec, jak bardzo jest niezrównoważoną waderą.
- Ehh, przyszedłem żeby cię przeprosić - podrapałem się odruchowo jedną ręką po karku - za to, że byłem... Taki... Takim...
- Chcesz mnie przeprosić za to, że mnie oszukałeś, tak?
Patrzyłem na nią dłuższą chwilę w środku kalkulując, czy to może mieć sens.
- Eee... Tak, o to mi chodziło.
Na twarzy Skay pojawił się naprawdę szeroki (wręcz przerażający uśmiech). Wzięła zamach jedną ręką, jednak nie zdążyłem się uchronić. Cios, który miał być chyba braterskim szturchnięciem skończył się na uderzeniu godnym dorodnego siniaka, a przynajmniej na to wskazywało moje zachwiane ciało. Nawet nie poczułem jej dotyku...
- To teraz jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Przyjaciółmi? - zapytałem już kompletnie zbity z tropu.
- No tak! Wiesz to takie osoby, które bardzo się lubią i...
- Znam definicję słowa przyjaciel - przerwałem jej.
- O, to świetnie! A masz obiad? Znaczy się... Czy jesteś już gdzieś zaproszony na obiad?
- Nie, ale ja nie... - nie dokończyłem, bo tym razem to ona miała w planach nie wysłuchać mnie do końca:
- To świetnie! Chodź! Upolujemy coś na obiad!
- Skay, nie jestem głodny - oznajmiłem z powagą, jednak ona już zmieniła się w wilka i z wyśmienitym wręcz humorem wymaszerowała z jej skromnego mieszkania. Nuciła sobie jakąś wesołą melodię pod nosem. Westchnąłem i wywracając okiem podążyłem w ślad za nią. Również przeszedłem w formę wilka.
- Teraz wybacz, ale zaraz wrócę do swojego szałasu i...
- Oj, no już nie bądź taki sztywny! - wykrzyknęła - Raz na jakiś czas musisz spędzić choć odrobinę czasu ze znajomymi! Najwyżej mi pomożesz i tylko ja będę jeść.
- Jestem zajęty. Muszę wracać - odpowiedziałem.
- Czym?
- Muszę trochę posprzątać.
- Później to zrobisz!
- Naprawdę jest tam niezły bałagan... nie uwinę się z tym zbyt szybko - dalej próbowałem się wykręcić.
- W takim razie ci pomogę! Teraz idziemy!
Prychnąłem i przekląłem kilkakrotnie pod nosem. Skay zdawała się tego nawet nie usłyszeć. Wyglądało na to, że nie mam innego wyjścia.
- Kiedy się obudzi?
- Przestaniesz mnie w końcu o to pytać? Wszystko nadejdzie w swoim czasie.
- To już tyle trwa! Nie boisz się, że będzie w śpiączce do końca życia? - cisza - Słyszysz? Jesteś bezuczuciowy! Nie obchodzi cię to nic a nic! Jak umrze, to się nawet nie przejmiesz! To wszystko twoja wina! Twoja i tylko twoja, a ciebie nawet to nie obchodzi! Masz go głęboko gdzieś! Sądzisz, że naprawdę nie widzę tego, że starasz się go uśpić na coraz dłużej? Powiem o wszystkim wujkowi jeszcze dziś! Rozumiesz?!
Trzask tłuczonego szkła.
- Jak chcesz to go odłącz już i teraz! Umrze w twoich oczach! Jak nie chcesz mnie wysłuchać, ani tym bardziej zrozumieć, to proszę bardzo!
- Zamknij się!
- Sam zasypujesz mnie falą pytań, a teraz każesz mi milczeć?! Cały ty! Można było się tego spodziewać! Rób sobie co chcesz, ale ja nie...
- Anonim? Czemu stoisz w miejscu?
- Rozumiesz?! Nie możesz mi zabronić mówić!
- Zamknij mordę!
Trzaskanie drzwiami.
- Pieprzony skurwiel... gdzie są te jebane fajki? Czemu nigdy ich nie ma, kiedy są mi potrzebne? - głos najprawdopodobniej starszego z chłopców zaczął się trząść. Szuranie. Cichy szloch. - Gdzie? Gdzie są?...
- Anonim! Co się znowu stało? Czemu stoisz w miejscu? - spanikowana Skay podbiegła bliżej - Twoje oko dziwnie lśni. Chcesz płakać?
Nie odpowiadałem. Poczułem ból w klatce piersiowej. Nie wiedziałem, co się działo i dlaczego. Zasmuciło mnie to, co usłyszałem. Chciałem pomóc... ale nie jestem do tego zdolny. Słyszę inny wymiar. Dlaczego? Przecież to sprawia mi tylko więcej bólu.
- Jeżeli mi teraz nie powiesz, co się dzieje, będzie tylko gorzej. Może zdołam ci pomóc.
Pokręciłem przecząco głową. To jej zamknęło usta. Wyglądała na równie przestraszoną.
- Trick, czy to prawda? Pokaż te wyniki! - usłyszałem męski głos w swojej głowie.
- N-nie...
- Wstawaj z tej podłogi i daj te papiery. Jeśli się okaże, że ma rację to...
- To co? Naskarżysz mojemu tacie? Dasz mi karę na komputer? Przecież wiesz, że jestem jedyną osobą, która opanowała informatykę i genetykę na takim poziomie, aby choć próbować go obudzić. Wy możecie go zabić!
Cisza.
- Gdzie są te wyniki?
- Nie ma. Są tylko te aktualne.
- Nie drukujesz żadnych wyników dla porównania?
- Po co? Chyba liczy się tu i teraz - zaśmiał się niewesoło - Poza tym siedzę tu częściej, niż się wam wydaje. Obserwuję wszystkie dane. Wszystko utrzymuje się w normie... jedynie umysł jest wciąż bardzo aktywnym organem. Niewykluczone, że nawet nas słyszy.
Zrobiło mi się słabo. Chyba zacząłem mieć podejrzenia, co tak naprawdę zaszło... Mam mętlik w głowie.
- Anonim? Co ci dolega? Boli cię coś? Mam iść do Severusa? Albo do lekarza? Wezwać pomoc? A może coś sobie przypomniałeś? Odpowiedz, proszę - Skay wyrzucała z siebie potok słów.
- N-nie... wszystko jest w porządku. Mówiłem, że muszę już wracać.
- I nie chodzi o sprzątanie, prawda?
Nie odpowiedziałem. Zawróciłem i ze spuszczoną głową zacząłem iść w kierunku swojego szałasu. Po chwili przystanąłem, przypominając sobie, po co tak właściwie do niej przyszedłem:
- Dziękuję za prezent.
- Nie ma za co... I jesteś całkowicie przekonany, że nie chcesz trochę ze mną pobyć? Tyle czasu się nie widzieliśmy, a to jedna z nielicznych okazji.
- Tak, jestem pewien - powiedziałem niemalże szeptem i powoli ruszyłem dalej.
- Nikt nie chce ze mną spędzać czasu. Nikt nie może mnie przyjąć dobrze. Nikt nie potrafi mnie zrozumieć. Sądziłam... sądziłam, że chociaż ty się ze mną zaprzyjaźnisz. Wiesz, że samotność jest straszna? Nie możesz sobie tak ciągle wmawiać, że chcesz być sam... Nawet nie chcesz nikomu zdradzić tego, dlaczego masz takie dziwne imię! Aż tak nam nie ufasz? Chciałam cię traktować jak rodzinę! - wykrzyknęła. Jej głos też zaczął się trząść. Dlaczego wszystko musi się walić akurat w takich momentach?
- Skay, nadal tego nie widzisz? Niczego nie pamiętam. Niczego - powiedziałem ledwo słyszalnie i zniknąłem za drzewami. Skay chyba nadal stała i patrzyła w moim kierunku.
- Trick... od kiedy palisz? - zapytał mężczyzna.
- Od dawna. Nie da się żyć inaczej w tym stresie.
- Gdybyś tylko choć raz zajął się czymś innym, niż ciężką pracą i trochę odpoczął... Nie możesz choć udawać zwykłego ucznia szkoły ponadpodstawowej?
Cichy ironiczny śmiech.
- Jestem nadczłowiekiem. Lubię swój pracoholizm.
- Po oczach poznaję, że jednocześnie go nienawidzisz. Przepracujesz się. Jesteś jeszcze tak młody...
- Stojąc w miejscu nigdy niczego nie osiągnę. I tak niewiele jeszcze potrafię. Wszystko się ułoży dopiero po tym, jak osiągnę upragniony poziom w tym co robię.
- Zgaduję, że ten nigdy ten dzień nie nastąpi...
- Zgadłeś. Jestem do niczego.
- Nigdy nie wątpiłem w twój geniusz... lecz teraz jestem pewien, że powinieneś się zmienić, inaczej to się źle skończy.
- Wujku, wszystko będzie w porządku. Kiedy on się obudzi, i ja będę szczęśliwy. Nawet jeśli go wcześniej krzywdziłem. Naprawdę walczę o to całym sobą, aby był zdrowy. Aby mógł chodzić. Aby umiał z nami rozmawiać. Aby do nas wrócił raz na zawsze i przestał próbować uciekać.
Cisza.
- Mama woła na obiad - oznajmił chłopiec nazywany Amorem.
- Już idziemy - odpowiedział mężczyzna. Następnie zapewne ponownie zwrócił się do Tricka - Zrób sobie dzień przerwy od nauki i szukania rozwiązania. Zobaczysz, to sprawi, że już kolejnego dnia znajdziesz odpowiedź na luki, które masz w projekcie.
- Nie bardzo w to wierzę... ale zgaduję, że nie mam innego wyjścia.
- A teraz odłóż tę paczkę i chodź na obiad. Twoja mama zrobiła wyśmienitego indyka.
- Ok... - powiedział lekko słyszalnie. Następne dźwięki butów na kafelkach wskazywały na to, że wyszli z pomieszczenia. Teraz już i druga część mnie została sama.


<Skay? Tak swoją drogą - w moim op. było wspomniane, że Anonim chciał jej podziękować za prezent, a nie przeprosić za swoje zachowanie... Przeczytaj może po raz kolejny jego formularz i przeanalizuj opowiadania.>

poniedziałek, 12 września 2016

Od Shammen’a „Ja należę do tej watahy” cz. 2 (cd. chętny)

Tak jak zwykle, po całym dniu harówki, chciałem się przejść. Na niebie ani jednej chmurki, żar lał się z nieba. Wiele bym dał, aby słońce już zaszło, żeby już nie świeciło i w końcu stało się nieco chłodniej. Sierść ma pozlepiana była od potu, więc niewykluczone było, że za może godzinkę, półtorej, udam się nad rzekę, wodospad – cokolwiek, żeby tylko była tam woda zdatna do picia i taka, w której bez kłopotów mogę się ‘umyć’.
Nieświadomie nuciłem sobie coś pod nosem, prawdopodobnie jedna z kołysanek, którym Qui usypiała nie tylko szczeniaki, ale również mi. Takie piosenki po budowie, były… odprężające. Tak, nawet bardzo odprężające i jestem wtedy tak zmęczony, że zasypiam niczym mały wilczek. Zresztą i tak wychodzę na tym korzystnie. Jestem w końcu wyspany rano i nie muszę próbować zasnąć przez dwie, trzy godziny, zależy. Niby boli mnie wszystko, ale jednak z wpadnięciem w przysłowiowe objęcia Morfeusza mam problem. Czy naprawdę jestem aż tak nietypowy, iż zachowuję się inaczej, niż reszta wilków? I co jest tego przyczyną?
W zamyśleniu nogi zaniosły mnie na Łąkę na Południu. Nawet nie wiem, w którym momencie się tam znalazłem, lecz poczułem pod łapami miękką trawę, w której gdzieniegdzie były powtykane kwiatki, przeważnie gromady stokrotek i drzewa. Wszystko spowijała mgła, która chwilowo pogarszała mi wzrok. Rośliny w oddali wydawały się być tylko zielonymi plamami. Po środku terenu płynęła rwista rzeka, która zdawała się śpiewać i zachęcać mnie do ścigania. Dzisiaj mi coś naprawdę odbija, a wyobraźnia się obudziła. Dla własnej frajdy zacząłem biec wzdłuż niebieskiej wstążki. Na samym dnie umiejscowiły się kamyki w piasku, które w wodzie zdawały się lśnić. W rzeczywistości były jednak one matowe i już nie tak piękne, jak w ich naturalnym środowisku. Gdy popatrzyłem się nagle wprzód, a nie w mojego rywala, ujrzałem niewielkie drzewo, pod którym stał oparty wilk. Z pewnością basior, niby jest dość szczupły, ale po łapach zdawałoby się, że jednak jest on tej samej płci, co ja. Nie znałem go. Ja z wielu przyczyn nie przychodziłem na żadne zebrania, więc może i to jest nowy wilk. Ale chyba zawsze lepiej się upewnić. Równie dobrze może być to nieostrożny szpieg.
- Ej! – Zawołałem w jego stronę. Dzieliło nas tylko kilka metrów, więc musiał to usłyszeć.
Na dźwięk mojego głosu lekko podskoczył, ale szybko się opamiętał i gwałtownie obrócił głowę do tyłu. Próbował wytężyć wzrok, aby mnie rozpoznać, ale prawdopodobnie ze względu na moje umaszczenie mógł tylko wywnioskować, iż jestem wilkiem – nic poza tym. Może to i dobrze? Tylko troszkę się do niego zbliżyłem i przypatrzyłem. Mgła co prawda trochę utrudniała mi dokładną obserwację, lecz oczy tego ‘kogoś’ chyba były w kolorze miodu. Nie byłem pewien, ale tak przynajmniej zdawało się przy tamtym oświetleniu.
- Hej, nie rozpędzaj się! Jeszcze jeden krok w przód i będzie źle – Kiedy tylko usłyszałem te słowa, musiałem wysilić się, żeby odeprzeć atak niepohamowanego śmiechu.
Ten młodzieniec, który jest z pewnością ode mnie młodszy, uważa, że coś mi zrobi? To śmieszne. Jego słowa nie przeraziły mnie ani trochę, lecz postanowiłem mu odparować.
- To ty powinieneś zejść mi z oczu, jeśli Ci życie miłe – Jego zachowanie było tak rozbawiające, że sam postanowiłem wyrażać się na jego, no cóż, przyznajmy, niskim poziomie.
Basior roześmiał się w głos tak, jakby miał nie po kolei w głowie, co może być nawet możliwe. Uśmiechnąłem się delikatnie, ale nieznajomy raczej tego nie uchwycił, bo miał zamknięte oczy i musiał opierać się o pień, żeby nie przewrócić się.
- J – ja? JA? – Jego zachowanie było… tak dziwne, że aż śmieszne.
Może jakiś młodzik przypałętał się, zapewne zdany na łaskę starszych… Hehe. Chociaż… nie jestem nawet pewien. Jest w każdym razie góra pół roku starszy ode mnie, ale i tak zachowuje się jak idiota, niczym głupi szczeniak. Nie lubię takich typów, co prawda może nie są oni zbędni, bo byłoby bardzo nudno na świecie, ale nie zamierzam mieć kogoś takiego w Królestwie.
- Tak, ty – Nie chciałem, żeby pomyślał, że jestem szczerze rozbawiony zaistniałą sytuacją, więc spróbowałem dodać trochę stanowczości memu głosu, żeby przybysz zrozumiał, że nie jestem byle kim i musi uważać na słowa. I tak wątpiłem, że zrobiło to na nim wrażenie.
- A to niby czemu? – Chyba już się uspokoił, bo całej wypowiedzi nie przerywały niepokojąco brzmiące chichoty, od których już pękała mi głowa, a w niej cały czas słyszałem ten dźwięk.
Zastanawiałem się, czy może nie należy on do Białego Królestwa i nie wyda naszego pobytu. W końcu jednak zdecydowałem się mu wyjawić prawdę, bo mógłby mnie uznać za tchórza, który nie umie się wysłowić.
- Jesteś na terenie Czarnego Królestwa.
Cisza. Nie powiedział ani słowa. Przez chwilę myślałem, że uśpi moją czujność i nagle czmychnie w stronę nieprzychylnej nam ‘watahy’. Jednakże on wybuchnął tym swoim… eh… chyba inaczej tego nie nazwę – psychicznym śmiechem, który z pewnością był słyszalny na dużą odległość, bo zrobił to tak głośno, że odszedłem parę kroków, po moim ciele przeszedł dreszcz i ja sam się wzdrygnąłem. On nie może zbliżyć się do moich dzieci, bo tylko je wystraszy i jego śmiech będzie im się śnił w koszmarach. No dobrze, może zaprzestańmy fantazjowania i zabierzmy się do racjonalnego myślenia.
- Ja należę do tej „watahy” – Ups, chyba mi coś nie wyszło. Czyżby ten młodzik należał do tego samego stowarzyszenia co ja? I w dodatku nie zauważyłem go w ciągu nędznego miesiąca?
- W takim razie przepraszam – Próbowałem go przekrzyknąć, ale wszystko zagłuszał jego śmiech. Tak, jak wcześniej. Przewróciłem oczami, bo stawało się tu już irytujące. Ile można?
Finalnie odszedłem bez słowa, a w każdym razie ON tego nie usłyszał. Uszedłem dwa, może trzy metry, a śmieszek zamilkł.
- Gdzie idziesz?
- Tam, gdzie nie będziesz mi przeszkadzał – Nie chciałem udzielać mu normalnej odpowiedzi, bo w końcu nie chcę mieć dodatkowego ogona, cienia, który będzie za mną teraz łaził.
- Skarbie, zapomniałeś o czymś – A on chyba zapomniał, że do mnie nie może się tak zwracać. Nie jestem waderą.
Milczę i mam tylko nadzieję, że zinterpretuje to jako pozwolenie do ciągnięcia wypowiedzi.
- Nieważne, czy mi powiesz, czy nie, ja i tak mogę za tobą pójść – Mówił to tak lekko, jakby podążanie za czarnym wilkiem w zadaszonym lesie było błahostką. Nie zamierzam mu nawet tego ułatwiać, bo po co? Z łatwością zamieniłem się w cień.
- Ups, chyba już mnie nie widzisz. Tak wyszło – Nie zamierzałem prowadzić z tym ‘panem’ grzecznej konwersacji. Jeśli stosowałbym zasadę szacunek zasługuje na szacunek, to w tym momencie wykrzykiwałbym różne obraźliwe obelgi pod adresem… Nawet nie wiem, jak ma na imię. I chyba nie chcę wiedzieć.
Zrezygnowany odszedł. Gdy był już na skraju lasu, odwróciłem się w jego stronę i zagwizdnąłem cicho, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tylko na chwilę popatrzył niedaleko miejsca, w którym stałem i delikatnie się uśmiechnął. Chyba można było to nazwać pożegnaniem. Nagle zachciało mi się puścić szaleńczym biegiem. Zrobiłem to, bo czemu nie? Kiedy poczułem zmęczenie, a byłem już wtedy daleko poza granicami lasu, zwolniłem do truchtu, aż w końcu do zwykłego, powolniejszego chodu. Zamieniłem się również w moją normalną postać. Szedłem w stronę Cmentarza, miejsca pochówku zdechłych wilków z Królestwa, lista tych wygnanych i tych, którzy odeszli. Jedno imię będę chyba pamiętał do końca życia – Anastasia. Nie wiem, czemu zapadło ono mi tak bardzo w pamięć. Chyba bawiłem się z kimś takim w swoim szczenięctwie. Zresztą, to imię jest bardzo ładne. Jednakże w większości przypadków to nasi opiekunowie wybierają nam imiona i nie mamy na nie wpływu. Równie dobrze moglibyśmy nie mieć imion, ale ułatwiają nam one porozumiewanie się i wskazywanie poszczególnych osób. Może i dobrze, że zostały one wymyślone? Z tymi głupiutkimi myślami w głowie doszedłem na miejsce, do którego chciałem dotrzeć. Drzewa okalające cmentarz, były jeszcze w zielonych, żywych kolorach, lecz i tak trzeba pogodzić się, że za chwilę nadejdzie Pora Nagich Drzew, a po niej Śniegowa Pora, czyli inaczej jesień i zima. Nazwy te wyciągnąłem gdzieś z rodzinnego domu, którego raczej teraz tak nie nazwę. A co by się stało, jeśli nigdy nie natrafiłbym na Czarne Królestwo, a Oberon nigdy by się nie urodził? Moje życie wyglądałoby na pewno inaczej, nie poznałbym Filos, nie miałbym dwóch słodkich szczeniąt. Reszta życia z Adelin wydawałaby się kusząca, ale teraz, gdy z moją obecną rodziną przeżyłem tyle radosnych, jak i smutnych chwil – nie zdecydowałbym się na to. Jeden dzień przeważył nad moim losem – narodziny najgorszego brata z najgorszych. Gdyby określić go w trzech słowach, bez wahania bym wiedział, jakich użyć – chciwy, egoistyczny i skąpy. Zdarzyło się to już dawno, chyba nie ma sensu, by roztrząsać tę sprawę i jeszcze bardziej wciągać w nią Qui. Razem… z Shaten, tak, z Shaten, z którą obecnie nie jestem obecnie w przyjacielskim stosunku do siebie nawzajem, pomogły mi w końcu zniszczyć koszmar. Nawiedzał on mnie prawie każdej nocy, za każdym razem te same emocje. Płakałem, a zarazem złościłem się i byłem przestraszony.
Starczy. Myślenie o tym, jeszcze bardziej niszczy mój dzisiejszy nastrój. Gdy się odwróciłem… co ujrzałem? Tego kretyna z Łąki. Swoimi ślepiami wpatrywał się prosto we mnie.
- Znów się spotykamy… tęskniłeś? – Kiedyś go zatłukę. Naprawdę.
Jest nieznośny. Nie wspomnę o śmiechu, który nadal dudni mi w głowie.
- No jasne. Bardzo lubię osoby o tak niskim poziomie IQ – Odparłem złośliwie. Wolno mi, więc czemu się nie odgryźć?
- Mówisz o wilkach, które stąd odeszły? Też tak sądzę.
Nic nie odpowiedziałem. Miałem dosyć. Po prostu zacząłem ignorować jego zaczepki, zająłem się leniwym grzebaniem w ziemi pazurem. Zrobiłem dwanaście, może nawet trzynaście dołeczków o głębokości kilku centymetrów. Dlaczego zaprzestałem? Bo Pan Grzeczny zadał jakieś w miarę sensowne pytanie godne mojej uwagi.
- Lubisz takie klimaty?
- No jasne, wszędzie trupy, pajęczyny, pokrzywy i cierniste krzaki. Wprost uwielbiam! – Rzecz jasna była to odpowiedź sarkastyczna, co dało się wyczuć również po moim głosie. Basior tylko przewrócił oczami i zaczął przechadzać się po placówce tak, jakby to był park, nie cmentarzysko i miejsce pochówku wilków, zapewne mu nie nieznanych. To ich zniewaga. Mógłby chociaż zobaczyć imiona tych, którzy nas opuścili. Śmierć ich zabrała, lub po prostu sprzykrzyło im się życie tutaj. Na mnie również przyjdzie czas. Często zastanawiam się, w jakich okolicznościach umrę. Ze starości, czy z powodu obrażeń lub choroby? We własnym domu, czy gdzieś poza nim? Czy będę jeszcze należał do Czarnego Królestwa? To wszystko stoi pod znakiem zapytania, a odpowiedzi nie chcę prędko szukać. Chcę jeszcze nacieszyć się życiem i zasmakować jego przyjemności. Mam bliskich, których obecność bardzo mi pomaga. Nie chcę tego wszystkiego stracić.
Jest jeszcze jedno, wręcz kluczowe pytanie: Czy istnieje życie po śmierci? A jeśli tak, to gdzie ono się rozgrywa? Czy będę pamiętał moje losy jako wilk? Czy będę w postaci duszy, która błąka się po świecie? Na te i inne pytania jeszcze sobie odpowiem… To pewne. Teraz pozostaje mi tylko żyć chwilą.
W zamyśleniu wpatrywałem się w krzaki naprzeciwko. Gdy coś zaszeleściło, dopiero wtedy ocknąłem się. Nowy zrywał liście ze starego klonu, więc nie było opcji, by był to on. W takim razie… kto?
To niedoświadczony królik wyskoczył prosto w moją stronę. Chciał biec dalej, ale ujrzał coś czarnego przed sobą – mnie tak dla ścisłości. Gdy uniósł łepek do góry, tylko się uśmiechnąłem. Zwierzak był tak przerażony, że stał jak słup soli i nie mógł się nigdzie ruszyć. Tą chwilę przerwał żartowniś, który znalazł się za moimi plecami, naskoczył na przybysza i krzyknął „Buu!”. Czy on kiedyś wyrośnie ze swojej bezczelności? Chciałbym to wiedzieć i mam nadzieję, że tak się stanie, bo to, co przed chwilą zrobił było bardzo nieeleganckie. Króliczek oczywiście czmychnął w stronę lasu, a ja rzuciłem basiorowi karcące spojrzenie.
- Tatuś się znalazł… - Wilk jak zwykle przewrócił oczami i posłał mi minę z serii „Jesteś totalnym przygłupem, więc się zamknij”.
Nie wiem, czy jest to tylko złudzenie… ale chyba w pewien sposób go polubiłem. Te jego miny i zachowania są momentami tak irytujące, że aż śmieszne. Być może nie jest taki zły, jakim wydawał się przed dwoma godzinami?...
- Jak masz na imię? Bo chyba to powinienem już wiedzieć.
- O, jakieś zainteresowanie moją osobą z Twojej strony… Nick. Właściwie Nickolas, ale nie chcę, byś się tak do mnie zwracał – Powiedział cicho w zamyśleniu. Z dużym wysiłkiem przytaknąłem głową i uległem jego prośbie.
- Shammen – Zrozumiałem, że samemu też wypadałoby się przedstawić. – Ja już będę się zbierał. Rodzinka czeka.
Ten tylko słabo się uśmiechnął i pozwolił mi odejść. Co on będzie o tej porze robił na cmentarzu? To zastanawiające.
Znów czekała na mnie ścieżka w lesie. Obserwował mnie pewien bury wróbelek, którego chyba już widziałem. Nie prowadził mnie nigdzie, po prostu przeskakiwał sobie z gałęzi na gałąź i dostosowywał czasem szybkość do mojego chodu. Tak minęła cała droga. Niby w milczeniu, ale czułem się tak, jak gdybym przez cały czas porozumiewał się z tym uroczym maluchem. Może i potrafię rozmawiać z innymi gatunkami zwierząt, ale ten był tym razem jakoś mało rozmowny. Zaraz jednak atmosfera nie była taka spokojna i gdy przechodziłem obok niewielkiego rogu, ktoś wyskoczył z krzaków.

< Ktoś chętny? Nickolas również może mi odpisać >

niedziela, 4 września 2016

Ogłoszenia 7

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z września.
  ***
PODSUMOWANIE sierpnia (01.09)
Nickolas - 2 (+50 M i 25 pkt.)
Carlo - 2 (+50 M i 25 pkt.)
Shammen - 1 (+17 M i 9 pkt.)
Shaten - 1 (+17 M i 9 pkt.)
Skayres - 1 (+17 M i 9 pkt.)
Filos - 0
Florence - 0
Alexander - 0
Gall Anonim - 0
Segra - 0
Kira - 0
Onyx - 0
Istoria - 0
Severus - 0
Allas - 0
Warror - 0!
Naomi - 0!
Anays - 0!
Raven - 0!
Tadashi - 0!
Shati - 0!
Lucy - 0!
Poison - 0!
Arya - 0!
Ravyn - 0!

Od Lucy "Tajemnicze przejście" cz. 11 (cd. Severus lub chętny)

Słysząc kolejny ryk nieznanego światu, ohydnego stworzenia ocieram łzy ze świadomością, że rozmyty tusz do rzęs upodabnia mnie do pandy. Podnoszę się odrobinę i na łokciach doczołguję do Severusa. Zadrapane kolano niemiłosiernie piecze, na duchu podtrzymuje mnie jednak fakt, że otarcie jest niczym w porównaniu do bólu emanującego w rozoranej ręce mężczyzny.
- Severus! Co ja zrobiłam?! Gdybym nas nie zatrzymywała byłbyś teraz bezpieczny... - wyrzucam z siebie bezsensowne przeprosiny, przywierając twarzą do jego wcześniej nieskazitelnie czystej, aktualnie gdzieniegdzie rozdartej, zakrwawionej koszulki. Mimo to nadal czuję tak kuszący, przyjemny dla nozdrzy zapach i to głównie wokół tego czynnika krążą moje myśli, choć powinnam planować naszą ucieczkę, strategię do walki z potworem czy chociaż czuć wstyd, że widzi mnie ze zniszczonym makijażem i w dodatku brudzę mu nim ubranie.
- Lucy... To nieważne. Zostaw mnie. Jeśli teraz ruszysz do teleportu, potwór zajmie się mną. - Uciekaj... - szepcze, gdyż pozbawiony sił najpewniej nie może mówić głośniej. Żałosne zawodzenie bestii dochodzi do naszych uszu ze znacznie bliższej odległości niż poprzednio, a otaczające nas, łudząco podobne do świetlików stworzonka wzbijają się spłoszone w powietrze.
- Nie zostawię cię samego. Ani teraz, ani nigdy. - zaskakuje mnie siła z jaką wypowiadam to wyznanie, jednak nie mam czasu się nad tym zastanowić, ponieważ ze skraju lasu wybiega dwukrotnie większe niż najwyższe drzewa zwierzę będące jakby kopią zabitej przez mojego towarzysza istoty.
- Biegnij... - ostatni raz próbuje namówić mnie do tchórzostwa, ja jednak obmyślam już kolejność działań, skanując wzrokiem obwąchującego martwe młode stwora. Biorę w garść sporych rozmiarów diamentowy naszyjnik, ostatnią pamiątkę po Vivimorte, po czym zrywam go z szyi i roztrzaskuję zawieszkę o najbliższy kamień. Moje serce przeszywa nagła, potężna salwa bólu, jednak to nie przeszkadza mi w zebraniu całej mocy podjudzonej dodatkowo wzbierającymi we wnętrzu, silnymi emocjami.
- Możesz mnie zabić, ale Severusa nigdy nie pozwolę ci skrzywdzić! - krzyczę zdzierając sobie gardło, drażniąc piskliwym głosem wrażliwe uszy stwora. W tym czasie wiatr wokół zabarwia się na brązowo dzięki pozyskanemu zewsząd kwiatowemu pyłowi i unosi mnie w eter, tworząc przy tym fantazyjne wzory. Ptakopodobna istota rozpoczyna natarcie, jednak zatrzymuje się w momencie, kiedy mocą kieruję resztki kamienia szlachetnego w górę, a odłamki szybują w jego kierunku, rozrywając na wylot ciało w miejscu uderzenia. Gdy opiłki przebijają się przez skórę na grzbiecie potwora, ponownie rozpruwają go od wewnątrz na innym fragmencie. Celuję głównie w oczy a tym samym mózg stwora. Po kilku tego typu atakach przerażony świadomością niechybnej śmierci zaczyna miotać się na oślep, niebezpiecznie do mnie zbliżając. W stanie całkowitego skupienia pozostaję bezbronna, nie mam więc szansy uniknąć śmiertelnego ciosu ze strony potężnego dzioba. Na moje szczęście, miękka gleba i przyjemna niczym puch trawa amortyzuje upadek na tyle, że to jestem w stanie przeżyć, a ogromna bestia pada chwilę potem. Mimo, iż olbrzymie cielsko ląduje około dziesięciu metrów od nas, czuję się jak przygnieciona niesamowitym ciężarem.
- Lucy...? Co ci jest? - mruczy mężczyzna, zbliżając się do mnie na kolanach. Chcę mu odpowiedzieć, jednak atak kaszlu uniemożliwia mi wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. - Ryzykowałaś dla mnie życiem. Po co to zrobiłaś? - mimo trucizny wolno rozprzestrzeniającej się w jego ciele nadal słyszę tą irytującą mnie na co dzień powagę. "Z miłości, durniu." mam zamiar powiedzieć, jednak w ostatniej chwili gryzę się w język.
- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo... - świst wydobywający się z moich płuc wskazuje na złamane żebra, jednak buzująca jeszcze w żyłach adrenalina nie pozwala mi odczuć w pełni bólu towarzyszącemu każdemu, trudnemu nabraniu tlenu.
- W każdym razie... Jak się stąd wydostaniemy? - mam dziwne wrażenie, iż chce rzec mi coś innego, choć pewnie jest mylne.
- Żadne z nas nie może nawet wstać, a mamy przed sobą kilka kilometrów wędrówki... - wzdycham, co skutkuje kolejnym protestem ze strony pokiereszowanych kości. Jednakże cios jaki zaraz potem otrzymuje mój organ transportujący krew jest tak potężny, że na chwilę zapominam o ranach, które już otrzymałam. Naraz ogarnia mnie znużenie, które najwyraźniej dosięga także Severusa, gdyż ostatnimi zapamiętanymi przez zmysły rzeczami jest jego spokojny oddech zwiastujący sen i krucze, długie włosy okalające moją twarz aksamitnym dotykiem.

- Gdzie jestem...? - mruczę, gdy oczy przyzwyczajają się do prawie całkowitych ciemności, a ja upewniam się, iż moje usta nie są niczym zakneblowane.
- W swojej jaskini, mała. O kochasia też się nie bój, spał jak aniołek kiedy niosłam go do lekarki. - obojętny, lekko ironiczny głos uderza w moje wnętrze przyspieszając krążenie. Tylko jedna osoba nazywa mnie w ten sposób. I tylko tą osobę obdarzyłam niegdyś miłością.
- Vivimorte? - podnoszę się szybko z posłania, po czym dziwię się, iż nie skutkuje to bolesnym kłuciem w żebrach.
- Nie szalej, uśmierzyłam ból tylko na chwilę, kości muszą zrosnąć się w sposób naturalny. - odpowiada, a choć jej nie widzę, intrygujące uderzenie gorąca informuje mnie, że znajduje się tuż obok.
- Jak nas znalazłaś?
- Żadnego "dziękuję za uratowanie mojego seksownego tyłka", czy chociaż "cholernie się stęskniłam". Od razu przesłuchanie. Zniszczyłaś mój naszyjnik żeby uratować tego chłopaczka. Swoją drogą dobra dupa, ale roztrzaskać prezent z jego powodu... - pociąga sarkastycznie nosem, udając smutną. - Zobaczyłam twój strach, a kołatanie serca, które poczułyśmy obie tylko upewniło mnie o niebezpieczeństwie czyhającym w twoim otoczeniu. No to zjawiłam się gdzieś w oczojebnych krzaczkach, sobie zerwałam trochę tych zajebistych owocków i czekałam na rozwój sytuacji. Swoją drogą, jestem z ciebie dumna... - rozgrzany oddech łaskocze tył mojej szyi, przy czym instynktownie ją odchylam. Niebieskooka śmieje się odrobinę szyderczo.
- Widzę, że zostały ci stare nawyki. Może jednak nie jesteś całkowicie przekonana do sztywnego królewicza? - zmysłowy głos zmieszany z dotykiem ciepłych ust na obojczyku skutkuje drżeniem moich dłoni.
- Vi... Zostaw mnie. - szepczę zachrypniętym nagle tonem, nie całkiem przekonana o chęci odnośnie tego polecenia.
- Jesteś pewna, iż tego właśnie chcesz? - iście kocie pomruki dopadają każdy zakamarek umysłu. Język czarnowłosej pozostawia ścieżkę na skórze kierującą się w stronę ust.
- T-tak. - wysapuję z trudem, wdychając intensywnie powietrze.
- To do zobaczenia, mała. - Vivimorte całuje mnie delikatnie i znika tak niepostrzeżenie jak się pojawia, zostawiając mi tylko przyspieszony oddech, zaczerwienione policzki, wznawiający się ból w płucach i przejmujący chłód, który staje się nagle nie do zniesienia. Wracam na prowizoryczne łóżko, by nie pogarszać złamania i obejmuję dłońmi skronie.
- Nie mogłam zakochać się w normalnych osobach? - wzdycham z wyrzutem, czując łzy rozbłyskujące na brązowych oczach. Odgarniam rozwichrzone włosy do tyłu i próbuję zasnąć.

"Patrzę przeszklonym wzrokiem na dzisiejszy strój.
- Muszę to robić? - szepczę do stojącego obok, uśmiechniętego Sinoday'a.
- Wiesz Lucy, że to jedyny sposób na dostatnie życie. - odpowiada otulając mnie ramieniem i wpychając w dłonie złoty, błyszczący, silikonowy kostium krojem przypominający skąpe bikini.
- Wolałabym żyć ubogo, a z godnością... - mruczę, na co chłopak ściąga brwi.
- Wiedziałaś, w co się pakujesz. Nie lubię twoich narzekań, a coraz częściej przyprawiasz mnie tym o nerwy. - warczy wychodząc z garderoby. Przykładam chłodne dłonie do policzków, gdyż potrzebuję choć minimalnego orzeźwienia, po czym przebieram się w ciasny, ośmieszający ubiór.
- Czas na pokaz, Lucy. - słyszę zza drzwi z ust podwładnego mojego kuzyna, kiedy kończę makijaż.
- Idę! - odpowiadam, opróżniając szybko kieliszek wypełniony dobrej jakości szkocką whisky i wychodząc z prywatnej przebieralni. Rozchodzące się po wnętrzu ciepło przynosi za sobą falę swego rodzaju odwagi, pozwalającej mi na wkroczenie na scenę. Uświadamiam sobie, że bycie prostytutką ma wyłącznie dwie zalety: darmowe trunki na wyciągnięcie ręki i zapowiedzi, które w stanie nietrzeźwości potrafią rozbawić.
- A teraz panowie przygotujcie się na naszą wschodzącą gwiazdę, ociekającą seksapilem w kolorze płynnego złota, brązowowłosą perłę wśród kuszących dam, Lucy! - przedstawia mnie ten sam głos, choć nieco zniekształcony przez mikrofon. Głośne oklaski i wzrok wygłodniałych mężczyzn nakazuje mi rozpocząć pokaz tańca na rurze. Najpierw ostentacyjnie ją okrążam, wprawiając w ruch swoje biodra, następnie wykonuję parę figur, których w ukryciu przed rodzicami uczyłam się na kursie pole dance. Rodzice... To słowo dekoncentruje mnie na tyle, iż przy wykonywaniu Air Invert'u
tracę równowagę i ześlizguję się z urządzenia. Na odgłosy buczenia moje dłonie zaczynają się pocić, a oczy szarzeją za zasłoną łez, mimo to dokańczam wątpliwe przedstawienie wykonując mniej efektywne, prostsze ruchy i pozy. Piekło trwające pół godziny dla mnie ciągnie się wiekami, więc słysząc zapowiedź następnej tancerki i słabsze niż na powitanie owacje praktycznie zbiegam z tego miejsca tortur. Zamknięta w swojej kabinie wycieram nos i ścieram spływającą po policzku słoną ciecz.
- Wykupili cię. Na godzinę. Dziwię się, że jakikolwiek frajer jest skuszony po tak żałosnym występie. A jeśli usłyszę słowo skargi, nie dostaniesz hajsu za dziś. I ogarnij się, bo wyglądasz jakbyś już była wyjebana. - syczy Sino, wchodząc do pokoju bez pukania i trzaska drzwiami, znikając równie szybko. Zawsze był na mnie wściekły, gdy schrzaniłam taniec. Często też nie dostawałam wypłaty za dany dzień. Ale miałam co jeść, gdzie spać...
- Powinnaś być wdzięczna. Świat jest pełen okrucieństw. Ty jesteś tylko kroplą w tym morzu nieszczęśliwych. - mówię do odbicia w lustrze, ścierając w międzyczasie fluid i tusz, po czym nakładam ich świeżą warstwę. Kiedy doprowadzam się do ładu, podnoszę ociężałe ciało wsparta na blacie toaletki i ruszam do pokoju, w którym czeka na mnie klient, wcześniej opróżniając drugą szklankę z brązowo-pomarańczową cieczą. Gdy otwieram drzwi przeznaczonego dla mnie pomieszczenia mrużę oczy, by przywyknąć do rażącej czerwieni ścian. Prócz nich znajduje się tej samej barwy kanapa wyszywana złotymi nićmi i podest, do którego przytwierdzona jest metalowa rura. Spoglądam z zaciekawieniem na siedzącego w zaciemnionym kącie jedynego mebla mężczyznę. Pomimo dość upalnego sierpnia ubrany jest w długi, czarny, znoszony i dziurawy choć schludny płaszcz oraz równie ciemny kapelusz z rondem na tyle szerokim, że nie mogę dostrzec jego twarzy.
- Za chwilę... - zaczynam kuszącym tonem, jednak natychmiast mi przerywa.
- ...będą działy się tu cuda? - kończy za mnie z obrzydzeniem. - Chciałaś mówić to na tyle pożądliwym tonem, żebym z miejsca się zadurzył by zaraz wydać holendarne sumy na butelkę twojego "ulubionego" wina. Później usiadłabyś mi na kolanach mrucząc czynności, które moglibyśmy zrobić, jednak ze świadomością, że nie mam prawa cię dotknąć, gdyż kamera ukryta w rogu obserwuje mnie i wyrzuci, kiedy tylko się do ciebie zbliżę. I na końcu zaczęłabyś pokaz, namawiając mnie na kupno kolejnych godzin, których procedura wyglądałaby tak samo. Może gdyby mój iloraz inteligencji był równy średniej twoich pozostałych klientów zgodziłbym się, ale niestety tego nie zrobię. Twój pokaz był chujowy i pewnie już zostałaś za to zjebana, dlatego ja wspaniałomyślnie uratowałem twoją dzisiejszą wypłatę. Mimo wszystko zauważyłem u ciebie potencjał. Nie odstawiaj tego teatrzyku, tylko zacznij już tańczyć. - siada wygodniej zakładając nogę na nogę i patrzy mi niewzruszony prosto w oczy. Otwieram usta na wpół ze zdziwienia, na wpół z chęci zaprzeczenia, jednak jego wypowiedź utwierdza mnie w przekonaniu, że doskonale wie o czym mówi, nie jest kolejnym spitym czterdziestolatkiem, którego nie satysfakcjonuje już żona, i mam wykonywać jego polecenia. Z posłuszeństwem godnym wytresowanego psa podchodzę do przedmiotu, na którym opiera się moja choreografia i zaczynam tańczyć. Będąc lekko zaniepokojona ponadprzeciętnym rozumem tajemniczego mężczyzny staram się niczym nie dekoncentrować i zamknąć umysł na wszelkie myśli niezwiązane z tańcem. Po dokładnie siedmiu minutach i czterdziestu ośmiu sekundach słyszę wyrywającą mnie z transu komendę.
- Dość. - stanowczy ton ocuca tak gwałtownie, że ledwo utrzymuję się na podwyższonych potężnym obcasem butach.
- Nie myśl, że to był najlepszy występ jaki widziałem. Plasujesz się na szarym końcu mojej wyimaginowanej listy. Ale może się poprawisz. A teraz... - milknie na chwilę, unosząc dłoń i wykonując nią pełen precyzji, choć nieznany mi gest. - ...spotka cię kara za spapraną robotę. - wstaje, spoglądając mi nieskrępowanie w oczy. Dopiero teraz dostrzegam jak głęboka i nienaturalnie czerwona jest ich barwa, jakby nagle jego tęczówki zalśniły szkarłatem. Udaje mi się jedynie odsunąć do tyłu, gdy trzech barczystych mężczyzn wchodzi do pokoju, knebluje mnie i przytrzymuje za plecami ręce.
- Jest do waszej dyspozycji. - banda na te słowa reaguje anatomicznie niemożliwym, bardzo szerokim uśmiechem. Mój niedoszły klient wychodzi, gdy jeden z nich zaczyna rozpruwać czarnym, ostro zakończonym pazurem dół mojego kostiumu. Kopię go w kroczę, jednak zupełnie go to nie rusza, przeciwnie, zdaje się, jakby nie czuł bólu. Serce przyśpiesza dwukrotnie ponad normę, pot na skroniach wywołany ruchem miesza się z tym, który powstaje na skutek strachu. A ja nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, że otaczają mnie demony, czy to, że mnie gwałcą..."

Budzę się z krzykiem, gwałtownie unosząc do góry. Ból psychiczny związany ze świdrującym odmęty świadomości koszmarem postanawia połączyć siły z bólem fizycznym złamanych kości. Łzy imitują gwałtowną powódź na mojej twarzy. Trzęsę się, ciało ogarnia dreszcz i zimny pot. Chyba mam omamy, bo moment otwarcia drzwi mojej prowizorycznej chatki i próbę porozumienia się ze mną pamiętam jak przez mgłę. "Jest do waszej dyspozycji." to jedyny dźwięk jaki dociera przewiercając na wylot do moich uszu. "Jest do waszej dyspozycji." ostatni dźwięk, jaki usłyszałam przed pierwszym wykorzystaniem seksualnym.

< Ktoś chętny obudzić Lucy? Z góry zaznaczam, że nie przyzna się o czym był jej koszmar >

sobota, 3 września 2016

Od φίλος "Pobawimy się w chowanego?" 8 (cd. Shaten)

- Shammen? - szepnęłam w stronę niewyraźnego, czarnego kształtu.
- Tak, to ja. Ale śpij, przyjdę jutro.
- Nie, w porządku. Teraz i tak nie zasnę. - podniosłam się. Widziałam że Onyx również nie spał, więc ruchem pyska wskazałam mu by na mnie zaczekał. Uśmiechnął się lekko i niemo przytaknął.
Wyszliśmy z Shamm'em z szałasu. Rozgwieżdżone niebo wyglądało naprawdę przecudnie. Wzniosłam głowę w stronę nieba, i nie mogąc się powstrzymać zawyłam. Shammen przybliżył się do mnie. Brakowało mi takich chwil.
- Co dzisiaj...
- Szzzz... Nic nie mów. Po prostu przez chwilę pocieszmy się ciszą.
Shammen zamilkł i również zaczął lustrować wzrokiem niebo.
Droga mleczna, mały wóz, wielki wóz - moje oczy wodziły po gwiazdach rozpoznając kolejne gwiazdozbiory. Wielka niedźwiedzica. Strzelec.
Spoglądałam jeszcze przez chwilę w górę, po czym przeniosłam wzrok na Shamm'a.
- Więc co chciałeś powiedzieć? - spytałam szeptem. Basior również spojrzał na mnie.
- Co dzisiaj robiliście?
- Poszliśmy na spacer do Fioletowej Groty. Chcieliśmy cię odwiedzić, ale akurat nigdzie cię nie widzieliśmy.
- Musiałem akurat być zajęty. - mruknął. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy na mrozie, po czym przerwałam ciszę.
- Idę już. Jest późno, a ja chcę się wyspać.
- Jasne... Może... przyjdę rano?
- Nie zawracaj sobie tym głowy. Jakoś sobie poradzimy. - uśmiechnęłam się szczerze i wróciłam do szałasu. Onyx już spał wtulony w swoją siostrę. Zaśmiałam się pod nosem i również dołączyłam do mojej kochanej rodzinki.
***

Ranek jak zwykle upłynął szybko. Pobudka, karmienie, i chwila leniuchowania. Pogoda była dzisiaj trochę mroźniejsza, dlatego nie widziałam sensu w kolejnych spacerach. Postanowiłam więc tylko szybko wyskoczyć do Skay po książkę z opowieściami.
- Zaczekajcie chwilę, pamiętajcie, nigdzie się nie ruszajcie. Za sekundę będę z powrotem - uprzedziłam szczeniaki i opuściłam szałas. Widać było zbliżającą się jesień, liście żółkły, zaczynało się chmurzyć, w dodatku było coraz zimniej. Pocieszał mnie tylko fakt że po zimie następuje jesień.
- Już rok należę do watahy. To tak szybko zleciało. - mruknęłam do siebie. Wydaje mi się, że jeszcze wczoraj byłam przemarzniętą waderą skuloną w kupce śniegu.
Ruszyłam szybszym tempem, by jak najszybciej znaleźć się z powrotem w szałasie.
Nawet nie zauważyłam kiedy mroźne krople zaczęły uderzać we mnie, i ziemię znajdującą się na około mnie. Przeszłam do biegu, dzięki czemu już po chwili znalazłam się pod szałasem Skayres.
Zapukałam głośno. Otworzyła mi wiecznie szczęśliwa wadera.
- Cześć! - przywitała się głośno. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Mogłabyś mi pożyczyć tą twoją książkę z opowieściami? Chciałabym coś pożyczyć szczeniakom.
- Jasne! Czekaj chwilkę. - powiedziała znikając gdzieś w szałasie. Chwilę się grzebała, ale po chwili wróciła do mnie z tomem opowieści w rękach.
- Proszę. W ogóle, wpadnij kiedyś z młodziakami.
- Jasne, jak tylko pogoda zrobi się bardziej sensowna. Dzięki, postaram się ją oddać jak najszybciej.
- Nie śpiesz się! Miłego dnia! - pożegnała się, a ja zamieniłam się w człowieka by wygodnie trzymać grubą księgę. Biegłam szybko w stronę powrotną, przeskakując ledwo co stworzone kałuże.
To co zobaczyłam kiedy zobaczyłam próg mojego szałasu przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Czarna wadera z zupełnie białymi oczami przyglądała się w ciszy moim przerażonym szczeniakom.
Shaten. To była Shaten.

(Shat?)
Nomida zaczarowane-szablony