sobota, 31 grudnia 2016

Ogłoszenia 11

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości ze stycznia.
  ***
PODSUMOWANIE grudnia (01.01)
Alexander - 1 (+100 M i 50 pkt.)
Shammen - 0
Istoria - 0
Nickolas - 0!
Carlo - 0!
Severus - 0! 
Filos - 0!
Gall Anonim - 0!
Onyx - 0!
Lucy - 0!
Kira - 0! 
***
Ekhem, chyba pora na jakiś wykład. Choć zazwyczaj tego nie robię na tym blogu, to sądzę, że tym razem wypada to zrobić. Chciałam napisać, że nawet jeśli ten rok nie był jakiś wybitnie dobry, to z jakiegoś powodu jestem z Was dumna. Może z tego, że urodziły się nam szczeniaki? Może z tego, że przez ostatnie kilka miesięcy skład był mniej więcej stały? Cóż, ciężko powiedzieć. Nawet jeśli powoli się wykruszamy i jest nas coraz mniej i mniej.
Chciałabym Wam życzyć po raz kolejny, aby ten rok był jeszcze lepszy niż poprzedni i abyście mieli dużo weny i pomysłów na kreowanie coraz to lepszych opowiadań. Rok jest długi, więc na pewno stworzycie niejedną historię, którą zaskoczycie nie tylko mnie, ale i innych.
Nie wiem, co jeszcze dodać, więc po prostu napiszę, że życzę Wam wszystkiego dobrego.
Znalezione obrazy dla zapytania fireworks deviantart
DeviantArt autora: http://www.deviantart.com/art/Kuta-2012-New-Year-Fireworks-277010477

PODSUMOWANIE ROKU 2016 (01.01)
Filos - 25
Shammen - 13
Gall Anonim - 5
Alexander - 4
Nickolas - 4
Carlo - 3
Severus - 3
Istoria - 2
Onyx - 2
Lucy - 1
Kira - 1
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!

niedziela, 25 grudnia 2016

Boże Narodzenie

Chyba przyszła pora na życzenia.
Co z tego, że większość z Was pewnie składa je sobie w Wigilię... ja jednak sądzę, że dzisiaj są tak samo, a może i nawet bardziej ważne, gdyż "wigilia" oznacza dzień przed. Czyli dzisiaj jest prawdziwe Boże Narodzenie. Sądzę, że wiecie, o co chodzi.
Niestety nie jest najlepsza w składaniu życzeń, więc po prostu napiszę, że chciałabym, abyście zdołali spełnić swoje wszystkie marzenia już teraz, w przyszłym roku lub innym, niedalekim czasie. Dużo szczęścia, pomyślności i zdrowia. Poza tym oczywiście również weny oraz rozwijania swoich pasji bądź odkrycia nowych. Dobrych ocen w szkole (o ile nadal się uczycie), prawdziwych przyjaciół i tak dalej...
To chyba tyle. Wiem, niezbyt to oryginalne, ale cóż poradzić.
Znalezione obrazy dla zapytania deviantart photo christmas

Pozdrawiam i do zobaczenia!
Alfa Suzanna/Adminka Simka Animka

niedziela, 11 grudnia 2016

Aukcja

W związku z odejściem Shaten (a przynajmniej jej formy grywalnej) z CK, wystawiam zakupioną przez nią działkę (Łąka Czarnej Wieży) na sprzedaż!
Cena wywoławcza: 100 BM
Swoje oferty należy podawać na priv., czacie lub w komentarzach.
Aukcja otwarta do dnia 11.01.2017 r.

Spis ofert:
Carlo: 100 BM

sobota, 10 grudnia 2016

Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #10 & 11

Oto jedenasta część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op. "Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.
Op. powstaje ze współpracą WMW.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

czwartek, 1 grudnia 2016

Ogłoszenie 10

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z grudnia.
  ***
PODSUMOWANIE października (01.12)
Shammen - 1 (+50 M i 25 pkt.)
Istoria - 1 (+50 M i 25 pkt.)
Nickolas - 0
Carlo - 0
Alexander - 0
Severus - 0 
Filos - 0!
Gall Anonim - 0!
Onyx - 0!
Lucy - 0!
Kira - 0!
Shaten - 0!
Skayres - 0!

sobota, 19 listopada 2016

Od Istorii „Nocna przygoda” cz. 2

Poczułam, a właściwie już nie, jak ziemia jakby sama usuwała się spod moich łap. Zaczęłam się staczać. Ostatnie, co pamiętam, to przerażony Onyx na tle gwiazd, a następnie lodowata woda zabierająca mnie coraz dalej od szałasu.

Do przytomności powróciłam… nie wiem gdzie, ani nie wiem po jak długim okresie czasu. Cała drżałam, leżałam na brzegu strumyka. Powoli przypominałam sobie ostatnie zdarzenia. Straciłam równowagę, wpadłam do wody, straciłam chwilowo świadomość. Teraz jest mi zimno i muszę poszukać kogoś do pomocy. „Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko można znaleźć, jeśli potrafi się szukać” – Przypomniałam sobie słowa Taty, które podniosły mnie na duchu. Jednocześnie doznałam ukłucia w sercu. Rodzina jest gdzieś daleko ode mnie i pewnie rozpaczliwie mnie szuka. Żałuję, że nie umiem posługiwać się telepatią. Wszystko stałoby się łatwiejsze, a ja mogłabym dołączyć znów do watahy. Nie wszystko jest takie proste. Po pierwsze, muszę dokładniej się rozejrzeć. Po drugie, sprawdzić, w którą stronę spływa mój porywacz. Po trzecie, iść w przeciwną stronę niż nurt. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna umiem myśleć w miarę logicznie. Zgodnie z moimi postanowieniami, obejrzałam otoczenie. Po drugiej stronie puszcza, przybierająca powoli jesienne kolory, a po mojej ogromne pole. Na końcu zobaczyłam drewnianą chatkę. Mam tylko nadzieję, że przychodzą tu tylko wilki mogące przemieniać się w ludzką postać. W przeciwnym razie, jeśli ktoś mnie przyuważy, mogę dostać kulą w łeb, a moje białe futerko zaraz nie będzie takie nieskazitelne i trafi do ich brudnych łap, mięso zjedzą… stop fantazjowaniu, liczy się tu i teraz. Przyjrzałam się płynącej wodzie i po chwili zmierzyłam w przeciwnym kierunku, do którego ona podążała. To, że nie wiem, ile przebywałam poza bezpiecznym szałasem, znacznie utrudnia sprawę, bo mogę iść dzień, a może tydzień. Nawarzyłam sobie piwa, to teraz muszę je pić, jak mówi przysłowie. Wędrówce towarzyszył nieznośny ból głowy. Co chwila zataczałam się i w ciągu dwóch godzin pięć razy niemal wpadłam do strumyka. Chyba zacznę wierzyć w mojego pecha, który na krok mnie nie odstępuje, jest jak mój cień. Powinnam to nazwać brakiem rozsądku, takiego zdania byłby tatuś. Ale jego brak, to wynik nieszczęścia! Tyle rzeczy mnie kusi, są takie interesujące – nie sposób z nich zrezygnować! Wolę myśleć o takich rzeczach, niż wpatrywać się w swoje, poniekąd czyste futro, które nadal jest nieco wilgotne i wodę, która mnie tu przywlekła. W głowie słyszałam cały czas głos Mamy – „Nigdy nie wychodź poza szałas bez naszej zgody i nie szlajaj się gdzieś samotnie, to samo dotyczy Onyx’a”. Zawsze wpadam w tarapaty, to mnie wszystko spotyka. Dlaczego? Jestem aż tak tutaj niepotrzebna, że Bogowie chcą ze mną skończyć? Najwyraźniej tak, bo w większości moich pomysłów jest możliwość śmierci. Włóczy się za mną i wątpię, czy się odczepi. Może to nawet moje szkolenie, abym była bardziej uważna? W moim przypadku to chyba niemożliwe, działam pod wpływem impulsu i brat przeważnie ostrzega mnie obrazując konsekwencje mojego ‘genialnego pomysłu’. Nigdy nie będę w stanie mu się odwdzięczyć, bo często jego zaradność i rozważność ratuje mi życie. Nie, takie filozofowanie do mnie nie pasuje, lepiej pomyślę o czymś mniej poważnym. Na przykład o mojej przyszłości i chociażby o jutrzejszych planach. Niesamowite jest to, jak podczas krótkiej chwili można przenieść się w zupełnie inny świat.
Do rzeczywistości przywołał mnie upadek przez kamień. Ze złości kopnęłam go tylną łapką. Mimo niewielkiej siły, sturlał się do strumyka. Usłyszałam brzdęk. Gdy popatrzyłam się w stronę mojego wroga, w szparze pomiędzy nim a piaskiem dostrzegłam jakiś blask. Pod innym kątem widać było, iż jest to kamyk szlachetny na dziwnej złotej obręczy. Po paru minutach zdołałam odepchnąć przyciskające go kamyki i poszczególne zgniłe liście. Uważnie zahaczyłam o niego pazurkiem. W promieniach słońca, które zaraz już nie będzie tak grzało, ozdoba mieniła się we wszystkich kolorach. Patrzyłam się na nią jak zaczarowana. Rodzice chyba nie pogniewają się, że wezmę coś z mojej ‘przygody’… chyba. Najwyżej dostanę burę. Chwyciłam trzy większe liście w okolicy mojego położenia i zawinęłam starannie mój skarb. Ostrożnie chwyciłam to w zęby. Nie szłam już takim żywym tempem, ale nie obijałam się. Może los się do mnie uśmiechnął? Mam nadzieję, bo jest mi wiele winien. Nawet nie wiem, jak mam to spożytkować. Zaraz to i tak wyląduje gdzieś w krzakach, bo rodzice cały czas powtarzają mi, że nie mogę brać w ręce czegoś, czego nie znam i nie wiem, do czego służy. Tatuś bardziej się wkurzy, nie lubi, gdy się go nie słucham. Wymyśla jakieś dziwne zasady, których nie lubię się trzymać, ale muszę, bo inaczej jest bardzo, bardzo zły. Tak czy inaczej, zaczyna zmierzchać, a krajobraz wokół mnie się nie zmieniał. Ile jeszcze mam tak iść? Przez lekko otwarty pysk moje gardło jest przesuszone, nogi wyczerpane, ja śpiąca. Muszę zrobić postój, inaczej padnę z wykończenia. Muszę znaleźć bezpieczne miejsce do noclegu. Drzewo?... wątpię, aby udało mi się na nie wdrapać. Zwłaszcza z tak cenną rzeczą, jak skrzący się w słonecznych promieniach kamyczek. Może jakieś większe krzaki tworzące ściśnięty okręg. Ale niestety sama, w ramionach chłodnej nocy na pewno nie będę czuć się bezpiecznie i komfortowo. Poza tym jak mam sama znaleźć takie miejsce, jeżeli słońce będzie już znikać za horyzontem. Nie powinnam narzekać, nie mam lepszego pomysłu. Gdyby rodzice tu byli… Ria, ogarnij się, dobrze wiesz, że tu ich nie ma, a gdybanie nic ci nie pomoże! Głupie jezioro! Głupi strumyk, który jest chyba dopływem, który zaprowadził mnie tutaj… musiałam coś przeskrobać, jeżeli Matka Natura mnie tak ukarała. Ile jeszcze będę iść? Parę godzin? Trzy dni? A może cały tydzień? Nie ma wokół żywej duszy, a ja sama nie znam odpowiedzi. I czy w ogóle przeżyję? Nie umiem jeszcze sama polować. Zawsze pakuję się w kłopoty i nie umiem z nich wyjść. Często pomaga mi Onyx, ale teraz nie ma jak mi pomóc. Teraz mogę tylko zmusić się do marszu. Chwyciłam pakunek i szłam dalej brzegiem rzeki. Zastanawiałam się, dlaczego nie ma tu żadnych zwierząt. Było tam tyle pożywienia dla roślinożerców, którzy staliby się pokarmem tych mięsożernych. Jako, że mi się wówczas nudziło, bo zorientowałam się już, co mnie otacza,  zaczęłam wymyślać sobie historie. Może przybył tu przed wieloma laty okropny czarnoksiężnik, któremu nie podobało się, że zwierzęta żyją tu w zgodzie, a mięsożercy polują tylko w razie potrzeby, dopóty będą głodni. I wyławiają te neutralne sztuki, które nie są zbyt mizerne, aby je zjeść, ale nie tych najsilniejszych i najpotężniejszych. Rzucił w ich stronę wiatry niezgody. Zaczęli się kłócić i pozabijali się wzajemnie. Obecnie ich szczątki kryją się gdzieś pod ziemią. Wszystkie istoty uznały to miejsce za przeklęte, choć piękne. Omijają je szerokim łukiem, aby zły czarodziej nie skłócił ich z bliskimi, czy z jakimś stadem. Utrzymują się w przekonaniu, że ‘on’ jeszcze tam mieszka. Następna bajka, jaką sobie wymyśliłam, była o małym stadku białych jeleni. Pewnego dnia jeden z młodzików zrobił coś zakazanego – napił się wody ze świętego źródła. Jelenie uważały, że ma ona uzdrawiającą moc i jest zarezerwowana tylko dla poważnie rannych, chorych i umierających. Jeden ze starszyzny przyuważył to i skazał malca na wygnanie razem z jego rodziną. Reszcie stada nie podobał się ten pomysł i uznało, że jest im żal tego nic nie wiedzącego jelonka. Zadecydowali, iż wyniosą się stąd, aby reszcie ich potomków nie przyszło do głowy wykorzystywać ten napój, skoro może się on przydać wędrownym. Nie wiem do teraz, która historia podoba mi się bardziej. Jak bym się cieszyła, gdyby któraś z nich mogłaby być prawdziwa. Moja droga była tak nudna i monotonna do któregoś momentu, że nie warto jej opisywać. Słońce zaczęło chować się za horyzontem. Co będzie dalej?

C.D.N

Od Shammen’a „Ja należę do tej watahy” cz.4 (C.D Nickolas)

Lukrowane ciasteczko rozpływało mi się w pysku. Było to coś pysznego. Owszem, to przysmak ludzi i może mi zaszkodzić, ale było to tak pyszne, że nie zwróciłem na to uwagi. Ewentualnie zakończy się to serią wymiotów.
- Ludzie to mają dobrze z tymi słodyczami – Powiedziałem z wypchanym pyskiem. Tak, tak, nie przestrzegam zasad kultury, bla, bla… Mojego rozmówcę to pewnie nawet nie obchodzi.
- Rzeczywiście, ale bycie wilkiem nie jest złe. Ma swoje zalety.
Przytaknąłem tylko głową. Ma rację, ale te wypieki zamąciły mi chyba w głowie. Chwila. Coś mi nie pasuje. Skąd on je ma?
- Pracujesz w cukierni? – Zaprzeczył gestem głowy. Grubo. – Skąd je masz?
- Jakoś dostałem.
- Ukradłeś je, prawda?
Nie odpowiedział. Stał i po prostu się we mnie wpatrywał. No to już wszystko wiemy.
- Chodźmy się przejść. I pamiętaj o regularnym zmienianiu opatrunku na uchu. Filos ci pomoże, umie przemienić się w człowieka. Ludzkie dłonie bardziej się do tego nadają, niż wilcze łapy.
- Tak, jasne. Łąka na Wschodzie? Małe wodospady, dużo skałek… woda pewnie będzie już bardzo zimna, bo idzie zima. Ale to i tak przyjemność dla oka. - Mój pomysł bardzo mi się spodobał i nie zniósłbym sprzeciwu, bo to chyba jedyne miejsce, gdzie chciałbym się udać. Po prostu mnie odpręża, nic więcej, żadne wspomnienia nie są z nim związane.
Aby dostać się na wschodnią część królestwa musieliśmy przejść przez Las… e… nie pamiętam, nie mam głowy do tak skomplikowanych nazw. Coś na N w każdym razie. Wokół nas panowała cisza. Nie była ona w żaden sposób  niezręczna. Podziwialiśmy tylko niewielkie ilości śniegu pokrywające bladozieloną trawę ‘opatuloną’ szronem, krzaki oraz korony drzew. Nadchodzi najtrudniejsza pora roku dla każdego zwierzęcia drapieżnego – Pora Nagich Drzew, Pora Śnieżnego Puchu, czy jak kto woli, zima. Polowania są coraz trudniejsze, nie tylko z powodu burz śnieżnych, choć i tak zelżały już one podczas kilku lat, grubego śniegu, ale jeśli chodzi o nasz gatunek to poduszki łap ułatwiają przebycie przez zdradziecką zawieruchę, ale również z mniejszej ilości zwierząt hasających sobie po ziemi, a nie w krainie hibernacji. Prawdopodobnie parę wilków będzie musiało wziąć udział w jednym polowaniu, bo w pojedynkę będzie o wiele trudniej. Mimo, że byłem zamyślony, usłyszałem, jak coś poruszyło się w krzakach. Zarówno ja i Nick stanęliśmy i obserwowaliśmy stronę, z której pochodził dźwięk. Skupiłem się. Nie byłem przygotowany na schwytanie zwierzyny, ale… kto wie? Zrobiłem dosłownie jeden kroczek. Moim oczom ukazał się ogromny, czarny ptak. Wzleciał ponad konary i odleciał na północ. Westchnąłem cicho. To na pewno nie był normalny gatunek. Ma w sobie coś nadprzyrodzonego. Porozmawiam o tym później z Qui, może ona coś wie. Dalej kierowaliśmy się ścieżką wydeptaną przez różne zwierzęta. Racja, chodzimy „różnymi drogami”. Aczkolwiek jest jedna główna, która przecina las. Teraz mało kto tędy przechodzi. Wolą trzymać się w swoich mieszkankach – szałasach, jaskiniach, grotach, norach, lub dziuplach. Sami jesteśmy teraz narażeni na wiele niebezpieczeństw. Nadal nie kojarzymy naszych „sąsiadów”, czyli innych watah. Nie jest wykluczone, że jakiś nieznany wilk wyjdzie nam na spotkanie. Zdarzyło mi się tak tylko raz, czy dwa, ale byli oni nieszkodliwi. Miałem ich w zasięgu wzroku. Wymieniliśmy przelotne spojrzenia i odeszliśmy w swoje strony. Zupełnie pokojowo nastawieni. Właściwie to były to nasze tereny… mniejsza z tym, po prostu przeżyłem już spotkanie z nieznajomymi. Nie wymieniliśmy ani słowa. Tak, jakby nie było drugiego. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Było mi to obojętne. Szliśmy dwadzieścia, może trzydzieści minut, ale dotarliśmy do celu. Wokół nas rosły pojedyncze sosny o wiecznie zielonych igłach, kamieniste wzniesienia i polany w towarzystwie szronu, śniegu i szarych chmur na niebie. Nie można było zapomnieć o dwóch małych wodospadach, u których ‘nóg’ znajdował się niewielki zbiornik wodny. Aktualnie temperatura tego była z pewnością poniżej zera i pokryta była cieniusieńką warstwą lodu, ale nadal było widać, choć niedokładnie, co dzieje się pod nią. Czyli nic ciekawego. Terytorium niby ponure i szare, ale mimo wszystko nie przygnębiało mnie. Lubiłem tu przebywać. Gdy spojrzałem na mojego towarzysza, ten stał i bacznie przyglądał się wszystkiemu wokół.
- Fajnie tu. Nie za kolorowo, nie za wesoło… - Szepnął. Jemu chyba też się tutaj spodobało.
Uśmiechnąłem się delikatnie i powędrowałem w stronę trzech skałek, które tworzyły... okrąg? Albo coś na jego podobieństwo. Możliwie chroniły one przed wiatrem, ale zależało to też od jego kierunku. Za sobą słyszałem powolne człapanie. Zadowolony usiadłem przy jednej  z większych skałek. Poszczęściło mi się, bo idealnie zasłaniała mnie od podmuchów wiatru. Nie oznacza to, że w ogóle go nie czułem. Stał się słabszy. Do głowy przyszło mi pewne pytanie.
- Nick, czy ty masz rodzinę? Nie musisz odpowiadać… po prostu… chcę się czegoś o tobie dowiedzieć.

< Nick? Nie wiem, co miałam napisać, ostatnio słabo mi idzie pisanie na watahach… >

środa, 2 listopada 2016

Ogłoszenie 9

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z listopada.
  ***
PODSUMOWANIE października (01.11)
Nickolas - 1 (+34 M i 17 pkt.)
Carlo - 1 (+34 M i 17 pkt.)
Alexander - 1 (+34 M i 17 pkt.)
Severus - 1
Filos - 0
Gall Anonim - 0
Onyx - 0
Lucy - 0
Shammen - 0
Shaten - 0!
Skayres - 0!
Kira - 0!
Florence - 0!
Segra - 0!
Istoria - 0!
Allas - 0!

niedziela, 30 października 2016

Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #8 & 9 (cd. wilk z WMW)

Oto dziewiąta część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op. "Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.
Op. powstaje ze współpracą WMW.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 22 października 2016

Od Nickolasa "Ja należę do tej watahy" cz. 3 (C.D. Shammen)

Obserwowałem uważnie oddalającego się basiora, aż do chwili gdy zniknął mi z pola widzenia. Wtedy chwilę stałem w zamyśleniu, a potem zacząłem nerwowo kręcić się wokół własnej osi. Nie miałem pomysłu na to, co mógłbym teraz zrobić, a według mojej logiki to niedopuszczalne. Więc ostatecznie postanowiłem zapolować na coś. Dopiero gdy przemyślałem tę sugestię parę razy zrozumiałem, że mój żołądek bardzo wyraziście domagał się jedzenia, zatem niezwłocznie już popędziłem w poszukiwaniu jakiegoś zwierzęcia do polowania.
Po kilkunastu minutach natrafiłem na trop jelenia, który w miarę gdy nim podążałem stawał się coraz bardziej wyraźny. W końcu znalazłem swój cel i przyszykowałem się do ataku. Przez chwilę oceniałem, w jaki sposób się do niego dobrać by w odpowiednim momencie zabić parzystokopytnego.
I w momencie, gdy miałem już skoczyć moja ofiara ujrzała skradającego się mnie kilka metrów za sobą i spłoszony samiec stanął dęba, raz wierzgnął w powietrzu kopytami i popędził przed siebie. Natychmiast porwałem się do biegu.
Na prostej przewagę miałem zdecydowanie ja, ponieważ szybko doganiałem jelenia, ale ten znowu często zmieniał kierunek biegu. A ja na tak ostrych zakrętach nie sprawuję się dobrze.
Gdy już miałem skoczyć na grzbiet parzystokopytnego, ten znów wykonał swój manewr w którym miał przewagę. Z impetem zahamowałem, mając nadzieję szybko nadgonić jelenia, ale nie zdążyłem zrobić tego w porę i wpadłem w krzaki, wypadając z nich po drugiej stronie. Wpadłem na jakiegoś wilka i razem zatoczyliśmy się kilka metrów dalej.
Podniosłem się z ziemi, próbując okiełznać ból głowy, a gdy doszedłem do siebie przeniosłem swój wzrok na wilka, na którego to wpadłem.
- A, to znowu ty - wymamrotałem wbijając tępo swój wzrok w Shammena. Ten obdarzył mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem. Basior podniósł się nie spuszczając ze mnie wzroku. Zrobiłem krok ku Shammenowi.
- Wybacz, że na ciebie wpadłem - powiedziałem uważnie przyglądając się czarnemu wilkowi. Ten momentalnie zmienił swój wyraz pyska na widocznie zdziwiony i zdezorientowany.
- Ty mnie przepraszasz? Wybacz, ale nie sądziłem, że ktoś taki jak ty...
- Mam lepszy dzień - przerwałem i obróciłem się tyłem do wilka na pięcie, po czym skierowałem się w kierunku, z którego dobiegał do moich nozdrzy zapach jelenia, który to miał zostać moim obiadem. Ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to bezsensu ponownie ruszać w pogoń za jeleniem, który już z pewnością oddalił się ode mnie kilka kilometrów. Westchnąłem i jednym, szybkim ruchem odwróciłem się przodem do Shammena obdarzając go takim spojrzeniem spod przymrużonych oczu, które znaczyło "Jeszcze się odwdzięczę za utratę obiadu". Nie umknął mi szczegół, iż wilk bardzo uważnie mi się przyglądał. Teraz dostrzegłem, że miał postrzępione lewe ucho, które mocno krwawiło.
- No i co się tak gapisz? - zapytał zirytowany.
Ze światem nabrałem powietrza do płuc i spojrzałem z wyrzutem na wilka. No bo przecież ten cały incydent nie miałby miejsca, gdyby Shammen nie przechodził tą ścieżką. On by nie stracił sporej części ucha prawdopodobnie nabijając go na jakiś ostry kamień, a ja bym szybko nadrobił straty i już zapewne ze smakiem pałaszowałbym świeże mięso, którego to nie miałem ani kęsa w gardle od wczorajszego ranka.
Skrzywiłem się, z uwagą mierząc samca wzrokiem. Jego ucho wyglądało naprawdę tragicznie, ale nie odzywał się ani słowem. Sam jego kwaśny wzrok, którym mnie lustrował świadczył o tym, jakie to nieprzyjemne było to spotkanie.
- Pomóc ci czy coś? - zapytałem. Jego wyraz pyska momentalnie się zmienił na nieco zaskoczony.
- Poradzę sobie.
- A jak to zrobisz? W jakiś magiczny sposób wyczarujesz sobie ucho? - zakpiłem i nie dając odpowiedzieć basiorowi kontynuowałem swoją wypowiedź: - Pokaż. Może i oficjalnie to medykiem nie jestem, aczkolwiek jakieś tam wykształcenie medyczne posiadam - mruknąłem oglądając okaleczoną część ciała Shammena.
- A co w tobie się tak nagle odezwała dobra dusza?
Na to pytanie natychmiast spiorunowałem wilka wzrokiem.
- Mówiłem już: mam po prostu lepszy dzień - wycedziłem i powędrowałem wzrokiem na resztki ucha Shammena. Basior zapewne uznał, iż lepiej już dalej nie ciągnąć dyskusji, więc milczał. I dobrze.
***
Chwilę przyglądałem się prowizorycznemu bandażowi z liści, który to mocno przesiąknięty krwią coraz bardziej zsuwał się z ucha Shammena pod wpływem zbyt dużej ilości wilgoci. Przerzuciłem swój wzrok na basiora.
- Może zrobimy wypad do miasta po lepszy opatrunek? - zaproponowałem. Wilk milczał, spoglądając na mnie kątem oka.
- Aha, rozumiem. Nie potrafisz zmienić się w człowieka.
- Umiesz czytać w myślach? - zapytał jakby zainteresowany Shammen. Spojrzałem na niego przelotnie.
- Może.
- To nie jest konkretna odpowiedź.
- Z tego słynę: nie odpowiadam konkretnie. - Było to ostatnie zdanie, które padło podczas tej dyskusji. Później milczeliśmy.
Swoim spojrzeniem dałem do zrozumienia basiorowi, by na mnie czekał w tym miejscu i nigdzie się nie ruszał - po czym pobiegłem w stronę miasta.
***
Wróciłem do Shammena zaopatrzony w świeżo kupione bandaże, wodę utlenioną, kilka drobniejszych rzeczy potrzebnych do opatrzenia rany i paczkę pysznych ciasteczek bogato ozdobionych kremem i posypką przeróżnych kolorów. Wszystko to wyjąłem ze swojej skórzanej torby, którą zabrałem ze swojego szałasu w drodze do miasta.
Najpierw wilk nie zauważył słodyczy, ale już po chwili ciasteczka przyciągnęły jego uwagę. Pociągnął nosem, aby wchłonąć zapach ciastek.
- Co to? - zapytał zainteresowany. Jego wzrok co chwilę uciekał w stronę apetycznego pożywienia.
- To lukrowane ciasteczka. Tylko w świecie ludzi znajdziesz takie pyszności! Częstuj się - zachęciłem i za pomocą telekinezy bez trudu otworzyłem opakowanie. Wziąłem do pyska jedno ciastko, po czym zająłem się obandażowywaniem ucha Shammena.
- Smakują ci?
- Pyszne. Nigdy czegoś takiego nie jadłem - potwierdził.

<Shammen?>

Uwagi: "pobiegłem w stronę miasta" - z tym, że musiałby biec jakieś 3 dni bez przerwy...

niedziela, 16 października 2016

Od Carlo "Everything is fine" cz. 3

- Słyszysz to? - wyszeptał Cerber, stawiając uszy. Przystanąłem i również zacząłem nasłuchiwać. Rzeczywiście z oddali słychać było piskliwe wrzaski. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziałem, że powinienem biec jako pierwszy, bo jestem na tyle szybki, by uciec, a on w razie czego podejmie pierwszy atak. Ruszyłem pędem w kierunku źródła dźwięku. Bezgłośnie przeskakiwałem kolejne niskie warstwy śniegu, coraz bardziej zbliżając się do celu. Ukradkiem obejrzałem się przez ramię. Tak jak podejrzewałem nigdzie nie dostrzegłem swojego towarzysza. Musiał się ukryć. Właśnie z tego powodu zazdrościłem mu zimą jasnego ubarwienia. Mijając ostatnie drzewa zobaczyłem stworzenie przypominające połączenie... lisa z jeleniem. Przed nim kuliła się mała wadera. Nie dając się zwieść pozorom, natychmiast wyczarowałem z lodu miecz i nie zwalniając wykonałem skok, dosięgając do szyi mutanta. Wziąłem zamach i uderzyłem. Kiedy gładko wylądowałem na ziemi, wspomagając się nieco skrzydłami, łeb jeleniolisa upadł na śnieg, a z kikuta, który był jego połową szyi zaczęła ciec fontanna krwi. Stwór jeszcze kilka razy się zachwiał, po czym upadł. Śnieg u mych łap zaczął się barwić na czerwono. Obserwując to zjawisko, dostrzegłem, że Cerber również podbiegł, by zobaczyć, co się stało. Sprawiłem, że mój miecz się w jednej chwili zdematerializował.
- Nigdy nie widziałem takiego stworzenia... ma zęby niczym żarłacz biały, a kły przypominają nieco wampira ludzkiego pospolitego - stwierdził, podchodząc bliżej truchła i analizując jego budowę - Wygląda mi to na nieudaną krzyżówkę. Organizm jest słaby, a ciało mało wytrzymałe, szczególnie jak na drapieżnika. Nogi nie wyglądają na szczególnie silne, przejęły więcej cech od lisa, przez co nie są wcale aż takie długie, jak powinny być. Ma wiele zadrapań, co wskazuje na małą zgrabność podczas walki. Jest zbyt duży nawet jak na rosłego jelenia... Możliwe, że osoba która wykonała tę krzyżówkę spodziewała się niezbyt wysokiego stworzenia o niesamowitej szybkości i sprycie oraz inteligencji.
Dłużej już nie słuchałem specjalisty analizującego nowy gatunek mieszanki, gdyż całą swoją uwagę poświęciłem na roztrzęsionej waderce leżącej w śniegu. Płakała. To ona musiała wołać o pomoc.
- Cześć... jak ci na imię? - powiedziałem delikatnym głosem, uśmiechając się przyjaźnie. Dysząc wciąż z zdenerwowania, kilkakrotnie spoglądała to na mnie, to na Cerbera. Jej ciepły oddech zmieniał się w parę.
- Ky-Kylilo...
Nachyliłem się nad jej pyszczkiem, tak, jakbym miał jej zdradzić tajemnicę.
- Ja jestem Amor. Ten tam każe nazywać siebie Cerberem. Straszny z niego ważniak. Jak zacznie opowiadać o kolejnym swoim wynalazku, możesz się wyłączyć. Wystarczy mu potakiwać, udając, że się słyszy.
- Mój drogi, dla twojej informacji mam doskonały słuch - wtrącił mój partner z udawanym przekąsem. Kylilo wyczuwając, że tak tylko z siebie żartujemy również lekko się uśmiechnęła. Pomogłem jej wstać.
- Co tutaj robiłaś? Te tereny nie wyglądają mi na zamieszkałe - zapytał mój brat. Popatrzyła srebrnymi oczami to na mnie, to na niego.
- Nie wiecie?
Uniosłem brew. Zauważyła to, więc postanowiła kontynuować:
- Znaleziono gniazdo potworów w okolicach naszej watahy. Wszyscy w popłochu zaczęli zabierać najważniejsze rzeczy i uciekać. Ja jestem dość dorosła, by wyruszyć w pojedynkę... - urwała, spuszczając wzrok - Król nie będzie zadowolony.
- Król? - dopytałem, spoglądając na Cerbera. Jego spojrzenie było całkowicie skupione na bladofioletowej waderze. Widocznie też zrozumiał, że może chodzić o Białe Królestwo, którego poszukiwaliśmy przez ostatnie tygodnie wspólnej podróży. Szczerze patrząc teraz na niego mogę stwierdzić, że było z nim znacznie lepiej, niż się tego mogłem spodziewać. Zachowywaliśmy się jak dobrzy partnerzy - kiedy on potrzebował wsparcia, uderzając w stronę kolejnego mutanta, który zagrodził nam drogę, ja pędziłem z pomocą. Rozumieliśmy się bez słów. Walczyliśmy zupełnie jak jeden mąż.
- Król Glory I Wielki, władca Białego Królestwa już od pięciu lat. Nasza wataha mu podlegała. By żeby utrzymać stosunki handlowe z największymi ośrodkami w kraju i całej Peralli mieliśmy znosić dla mieszkańców Królestwa część naszych zbiorów i łupów.
- Mam rozumieć, że tak działają wszystkie stada w tej okolicy? - dopytywał Cerber. Wadera skinęła głową. Zasępił się. Pewnie układał w swej genialnej głowie kolejny misterny plan, więc odpuściłem sobie myślenie.
- Amor. Mam pomysł. Musimy tylko trochę poczekać, aż do Białego Królestwa dojdzie wieść o rozpadzie tejże watahy.
Kylilo popatrzyła na nas z zdezorientowaniem.
- W Błękitnym Imperium już wiedzą, więc do Białego Królestwa wiadomości niedługo dojdą... - wymamrotała. Spojrzałem na nią nieco zdziwiony. To jakaś nowość. Dostrzegając mój nierozumiejący wzrok pospieszyła z wyjaśnieniami: - Od niedawna uznajemy Błękitne Imperium. Jest to wspólnota wielu watah i stad różnego rodzaju z okolic, w które zostają wdrążane te same tradycje i kultura. Na jego czele stoi przede wszystkim Glory I Wielki... o pozostałych przywódcach nie mamy zbyt wiele informacji. Wiadomo tylko tyle, że są to Alfy większych stad.
- Wyglądasz mi na bystrą bestię - oznajmiłem, szczerząc się szeroko do nastoletniej samicy. Zaczynała mi się podobać. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Byłam Obserwatorką, Tropicielką i miałam zostać mianowana na Posłankę.
- Cokolwiek to znaczy, brzmi nieźle.
- Daruj sobie te flirty - wtrącił Cerber, o którego obecności niemalże zapomniałem. Nie wyglądał nazbyt zadowolonego tą sytuacją.
- A co? Zazdrościsz?
- Wolę trochę starsze od niej.
- Osiemdziesiąt plus?
- Amor... Jestem na skraju wytrzymałości. Nie chcesz, abym się na ciebie zezłościł, prawda?
Westchnąłem i przyznałem mu rację. Wyglądało na to, że nie jest w nastroju do żartów.
- W takim razie przejdźmy do konkretów. Z całą pewnością król ogłosi, że śmiałek, który wybierze się na wytępienie potworów zostanie hojnie wynagrodzony. Wtedy zgłosimy się my i wytępimy wszystkie z nich. Dostaniemy stałą pracę w Białym Królestwie i będziemy mogli wieść wygodne życie, niepozbawione kolejnych zasług i przygód.
Zapanowała cisza. Musiałem to wszystko przetworzyć raz jeszcze, by dojść do wniosku, że to faktycznie ma sens.
- Mogę do was dołączyć? - zapytała Kylilo. Cerber rzucił mi takie spojrzenie, które bez problemu zinterpretowałem jako prośbę podjęcia przeze mnie decyzji.
- Sądzę, że masz bystry umysł, więc dlaczego by nie? Nie wiąże nas żadna umowa, więc możesz odejść kiedy tylko zechcesz. Jedyna prośba z naszej strony - jeśli nie pozwolimy, nie ma mowy o żadnym rozgłaszaniu o tym, co robimy i jakim sposobem. Rozumiesz, tajemnice zawodowe.
- Czy był tutaj jakiś podtekst?
Cerber wybuchnął śmiechem.
- Szybko podchwyciła, że nie jesteś do końca normalny.
***
Stanęliśmy pod bramą wjazdową do Białego Królestwa. Mury były jeszcze solidniejsze i wyższe niż podejrzewałem. Ciekawe tylko, czy Biały Pałac był równie imponujący z bliska, co z okolicznych wzniesień, a miasto tak bogate i żywe jak w opowieściach Cerbera.
- Czego tu państwo szukają? - przeniosłem wzrok na uzbrojonego po zęby strażnika.
- Zobaczyliśmy to ogłoszenie - wygrzebałem świstek papieru z torby, który ułożyłem pod łapy dwóch basiorów strzegących bramy - i postanowiliśmy, że to właśnie my pozbędziemy się tego gniazda.
Posłali nam nieufne spojrzenia. Fakt, nie przypominaliśmy szczególnie wojowników. Kylilo miała dopiero obiecywane szkolenie, które już połowicznie zaczęliśmy po drodze. Wyglądała na niezwykle zaangażowaną i podnieconą faktem, że może zostać choćby po części tak dobrą wojowniczką, jak my. Ja nie miałem przy sobie akurat żadnej broni, gdyż zawsze posługiwałem się wyłącznie mieczem, który wyczarowywałem w razie potrzeby, a Cerber z kolei zawsze ciskał tym, co było pod ręką... a raczej łapą (cholera, wciąż nie przywykłem do tego, że częściej jestem ostatnio w formie wilka). Rzadko kiedy sięgał do zawartości torby przewieszonej przez bok, która prezentowała się dość niewinnie. Poza tym miał kilka srebrnych sztyletów zagrzebanych w długim białym futrze.
- Zaprowadzę was do króla. Tylko żadnych numerów, rozumiemy się? - burknął grubszy ze strażników. Przytaknęliśmy. Pchnął złotą bramę i wpuścił nas do środka. Czując niezmierne podekscytowanie ruszyłem w ślad za nim. Nie musieliśmy daleko iść, by wejść między zadbane, murowane budynki. Na parterze wielu z nich znajdowały się wystawy z tak zachęcającymi produktami, że nie mogłem nasycić oczu samym ich widokiem. Kiedy tylko będę mógł wybiorę się na wielkie zakupy i wydam wszystkie swoje oszczędności - pomyślałem. Najdłużej swoje spojrzenie zatrzymywałem na zadbanych wystawach cukierni. Ciepłe pączki z dżemem różanym pokryte grubą warstwą słodkiego lukru, babeczki z najświeższymi owocami o miodowym cieście ozdobione kolorowym kremem, barwne ciasta biszkoptowe, cytrynowe, kakaowe... aż zaburczało mi w brzuchu. Byliśmy w podróży tak długo, że niemalże zapomniałem, jaką miłością darzę słodkości wszelakiej maści.
- Cerber, patrz jaka wielka czekolada! A jakie orzechy! I ten karmel! - zachwycałem się na głos.
- Amor, nie zapominaj, że mam uczulenie na kakao.
- Wybacz - mruknąłem. Nie widzieliśmy się siedem lat, więc miałem jak największe prawo zapomnieć takich drobnostek... Zrównałem krok z Kylilo.
- Które wystawy podobają ci się najbardziej?
- Te z zabawkami... - odpowiedziała.
- Nie jesteś czasem trochę na nie za stara? - zapytałem z rozbawieniem.
- Nie o to chodzi... po prostu nigdy takich nie widziałam... Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jestem. Zawsze do Białego Miasta wysyłane były inne wilki z watahy i to jeszcze w mniej bogate rejony.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
- Kim chciałbyś zostać z zawodu?
- Kim tylko los zapragnie mnie uczynić - stwierdziłem.
- Może inaczej... kim chciałeś zostać będąc dzieciakiem?
- Na początku chyba piosenkarzem. Chociaż nie... najpierw chciałem hodować króliki. Moja siostra miałaby stado kóz, a ja uroczych gryzoni... - rozmarzyłem się - Później chciałem być zawodowym podróżnikiem, prezenterem w telewizji, dziennikarzem, animatorem, YouTuberem, perkusistą, pianistą, pisarzem... ale zostałem prawnikiem.
- Przepraszam, ale połowy z tych zawodów nie znam - powiedziała po chwili milczenia.
- Nic dziwnego. Przybywamy... z daleka - mruknąłem, wiedząc, że tutaj nieprzychylnie podchodzą do magicznych istot, które większość życia spędziły w formie ludzkiej. Już starczyło, że strażnik, który nas prowadził nasłuchiwał i z tego niczego nie rozumiał, zupełnie jak Kylilo. Wolałem nie kusić losu. Jeszcze by mnie stąd wyrzucili.
Kilkanaście minut drogi później stanęliśmy przed potężnym, śnieżnobiałym pałacu wykonanym z marmuru, który lśnił w zimowym słońcu. Kylilo wydała z siebie cichy okrzyk zachwytu. Każda cześć ściany była wspaniale zdobiona. Co ciekawe nigdzie nie dostrzegłem powtarzającego się motywu. Ktokolwiek to zrobił, wykonał kawał dobrej roboty. Olbrzymie złote wrota otworzyły się przed nami otworem, ukazując naszym oczom potężny, równie zadbany hol. Przełknąłem ślinę. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak wspaniałym miejscu. Ukradkiem spojrzałem na Cerbera. Jego pysk nie zdradzał większego zainteresowania pałacem. Wyglądał na wyjątkowo skupionego na zadaniu.
- Król powinien być o tej porze w ogrodzie - stwierdził strażnik, wskazując równie duże szklane drzwi. Oddalił się. Musiał chyba wrócić na swoją służbę... Tym bardziej, że dostrzegłem tutaj również wielu stróżów prawa, którzy mogli go zastąpić w pilnowaniu tego, abyśmy nie zrobili jakiejś głupoty. Cerber jako pierwszy zbliżył się do wrót i lekko je pchnął. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, że choć mieliśmy środek zimy wszystkie rośliny na rozległym dziedzińcu wciąż były zielone, kolorowe i pachnące. To pewnie za sprawą czaru - pomyślałem po chwili i dogoniłem brata i Kylilo. Musieli już wypatrzyć poszukiwanego władcę. Zrobiłem się trochę nerwowy. Nigdy nie spodziewałem się, że tereny należące do magicznego świata są tak rozległe, zupełnie jak jego polityka. Z całą pewnością wilk ten ma w swoich łapach los wielu więcej istnień, niż początkowo mi się zdawało. Świadczy o tym chociażby to, jaką czcią jest darzony bądź kunszt tego pałacu.
Za krzakiem białych róż dostrzegłem ciemnego wilka otoczonego przez trzech strażników. U jego boku stała niska, jasno umaszczona wadera. Rozmawiali. To pewnie on.
- Panie... - ukłonił się Cerber, więc ja i Kylilo zrobiliśmy to samo. Basior wraz z waderą odwrócił się w naszą stronę. Jego oblicze było znacznie bardziej wyniosłe, niż mogłem się tego spodziewać. Miał zadbane, kruczoczarne futro, był mniej więcej mojego wzrostu. Mierzył nas chłodnym spojrzeniem intensywnie błękitnych oczu. Choć było w nich coś przerażającego i tak dostrzegałem piękno tego koloru. Nie umiałem stwierdzić jego wieku, jednak na oko wyglądał mi na trzydziestkę. Przeszedł mnie dreszcz podekscytowania. Wspaniały. Prawdę mówiąc brałbym go w krzakach.
- Z czym przybywacie? - odezwał się głębokim basem.
- Przybywamy z daleka i usłyszeliśmy o grasującym w pobliżu stadzie drapieżnych potworów. Zgłaszamy się na ochotników - oznajmił Cerber.
Król Glory zrozumiawszy, co mamy mu do przekazania tylko skinął głową.
- Wyruszcie jak najprędzej. Na dowód wykonanego zadania przynieście mi głowę ich matki, a sowicie was wynagrodzę.
- Tak, panie.
Nie musieliśmy już nic więcej mówić, bo mój brat dał znak głową, abyśmy wstali z klęczek i odeszli z Białego Pałacu. Pora się przygotować. Z niewiadomego mi powodu Kylilo cały czas chichotała. Kiedy staliśmy już poza potężną białą budowlą Cerber się do mnie odezwał wyjątkowo znużonym głosem:
- Załamujesz mnie czasami.
- Czym?
- Podnieciłeś się.
***
Na jeszcze przed wschodem słońca umówiliśmy się pod starym drzewem w okolicach bramy wjazdowej na tereny Białego Miasta. Byłem jako pierwszy, gdyż często budziłem się i koniec końców byłem o dobre pół godziny za wcześnie. Siedziałem przy ścieżce, obserwując okazjonalnie przechodzących wędrownych lub przejeżdżające wozy sklepikarzy. Im bliżej było wschodu, tym ruch stawał się coraz większy. Jako drugi przyszedł Cerber, który również przybył jeszcze wcześniej, niż trzeba. Chwilę później pojawiła się Kylilo, która jako jedyna była w porę.
- Spóźniłam się?
- Nie. To my jesteśmy za wcześnie - uśmiechnąłem się.
- Całe szczęście. Ulżyło mi - zaśmiała się.
- Jak się śmiejesz, jesteś jeszcze bardziej urocza niż zwykle - stwierdziłem. Ona na to przestała się śmiać i wyglądała na bardzo zawstydzoną. Chyba rzadko kiedy ktoś ją chwali w ten sposób.
- Może zabierzmy się do pracy? Mam nadzieję, że wszyscy jesteście przygotowani na to, że będziemy walczyć z zagrożeniem, którego nawet nie znamy. Dopiero kiedy zrobimy co trzeba możecie wrócić do swoich amorów - mówiąc to, rzucił mi wymowne spojrzenie. Wyszczerzyłem się szeroko.
- A co jeśli nie przeżyjemy tego? - zapytała cicho Kylilo.
- Nic nam się nie stanie, zobaczysz. Jeśli będziemy działać według planu, który ustaliliśmy dzień wcześniej, nie powinno wydarzyć się nic złego. Wystarczy, że trochę poobserwujemy jeszcze te stworzenia i udoskonalimy co trzeba.
Kylilo pokiwała głową, lecz bez przekonania. Nic w sumie dziwnego, bo ze względu na jej dość małe umiejętności i kolor umaszczenia zdecydowaliśmy, aby była przynętą i rozpraszaczem za razem. Biegała dość szybko, by uciec przed stadem mutantów, które według jej słów były dokładnie tym samym, co na naszych oczach ją zaatakowało kilka dni wcześniej.
Szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez waderę. Musieliśmy zdążyć przed świtem odwalić całą robotę. Cerber już wczoraj stwierdził, że możemy zastosować małe oszustwo, by zwiększyć nasze zasługi. Król nie musi przecież wiedzieć, że jesteśmy profesjonalistami o dużym stażu, prawda? Lepiej, abyśmy w jego oczach byli bardzo obiecującymi materiałami na łowców. Wówczas wynagrodzenie może być nawet wyższe, a zadania łatwiejsze. Sumienne ich spełnianie może wiele zmienić w jego oczach. Gdybyśmy rzeczywiście przyznali się do bycia profesjonalistami, mógłby nam coś zlecać dużo rzadziej. W ten sposób stopniowo uzyska do nas zaufanie i nie będzie patrzeć na nas jak na zadufanych w sobie egoistów, na których nic już nie robi wrażenia.
Gdy staliśmy w niewielkiej dolinie, Kylilo kazała nam się zatrzymać.
- To już niedaleko. Powinniśmy się ukryć - wyszeptała. Skinęliśmy głowami i weszliśmy między kamienie. Dalej szliśmy niewygodną dróżką w ukryciu, gdyż jeleniolisy żyły w dolinie i większość czasu spędzały na otwartej przestrzeni. Kiedy zobaczyliśmy owe stworzenia i zatrzymaliśmy się, rozpoczęła się cicha dyskusja o tym, co dokładnie mamy robić dalej. Kiedy tylko wszystko było już ustalone, kazaliśmy Kylilo stanąć na najwyższej ze skał i krzyknąć... cokolwiek. Wyglądała na trochę roztrzęsioną, ale zgodziła się zrobić to, co trzeba. W tym samym czasie ja i Cerber zajęliśmy dogodne pozycje.
- Hej ho! - krzyknęła nasza towarzyszka - Wiecie jak kocham małże?!
Uśmiechnąłem się lekko. Nie dało się zaprzeczyć, że jest pomysłowa. Potężne, smukłe głowy wszystkich jeleniolisów zwróciły się w kierunku Kylilo. Rzuciłem się na pierwszego lepszego członka stada i wbiłem zęby w jego szyję. Krew wypełniła mój pysk, co było wciąż dla mnie nieco nienaturalne, ale starałem się zignorować to uczucie. Stwór ryknął i zaczął się wić we wszystkie strony, próbując mnie ugryźć. Kiedy zaczął się chwiać, tracąc równowagę, sprawnie z niego zeskoczyłem i zacząłem biegać slalomem między pozostałymi. Kilka z nich przewróciłem, atakując swoimi silnymi skrzydłami. Wyglądały na zagubione i wściekłe za razem. Każdy próbował mnie kopnąć, ugryźć lub uderzyć ogonem, jednak wszystko na nic.
- Za wolno! - krzyknąłem ze śmiechem, wyczarowując lodowy miecz, który pochwyciłem w pysk i za jednym zamachem rozciąłem piersi dwóch jeleniolisów. Cerber miał rację - były bardzo kruche. Ostrze przebiło je bez najmniejszego oporu. Już chwilę później zostałem otoczony stadem warczących mutantów. Wtedy do ataku przystąpił mój brat. Zwierzęta były teraz już przerażone tak bardzo, że nie wiedziały gdzie uciekać, gdyż udało mi się wydostać z okręgu wykorzystując ich nieuwagę i zawsze podbiegać pod ich kopyta, szczerząc przy tym groźnie kły. To pozwalało Cerberowi na dobijanie stworów. Chyba równie przerażał je widok postaci człowieka, którą przybrał mój towarzysz. Kilka jeleniolisów ku mojemu zaskoczeniu padło na zawał, nie wytrzymując tak gwałtownych emocji. Marne z nich drapieżniki. To nawet ja miałem w sobie więcej dzikości.
Kiedy Kylilo zbiegła na sam dół, zastała tylko stertę trupów, wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o długich włosach koloru słomy, który poszukiwał największego jeleniolisa będącego zapewne matką stada i mnie - niebieskiego wilka z barwnymi skrzydłami, który aktualnie nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.
- U-dało się - wykrztusiła. Wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Musiała wdrapać się na bardziej stromy kamień, niż mi się początkowo zdawało. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć... Cała nasza wataha nie dała im rady! A wy załatwiliście je we dwójkę!
- Jaką dwójkę? A ty? - Uśmiechnąłem się szeroko - No i jestem za tym, by uczcić nasz pierwszy sukces w tym składzie.
***
- Królu... oto głowa - oświadczył z powagą Cerber, kłaniając się lekko Gloremu. Położyłem odcięty fragment ciała matki jeleniolisów przed jego łapami. Patrzył na nią przez dobrą chwilę, zachowując pysk bez wyrazu, aż w końcu podniósł na nas wzrok i oznajmił:
- Dobrze więc. Czym chcecie być wynagrodzeni?
- Zadowolimy się dołączeniem do szeregów jednych z lepszych twoich wojowników lub chociażby łowców potworów. Chcemy mieć źródło stałych dochodów, nauki nowych sztuk oraz rozwoju. Na razie nie wymagamy złota. Przyjęcie nas może przynieść wiele zysków Białemu Królestwu i okolicznym watahom.
Król zmierzył nas wzrokiem i niemalże od razu wydał osąd:
- Przyjmuję waszą propozycję.

<C.D.N.>

poniedziałek, 3 października 2016

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 12 (cd. Lucy)

Zauważyłem, że Lucy słysząc ryk potwora postanowiła doczołgać do mnie. Obserwuję jej każdy ruch, czując coraz to większe zawroty głowy. Zaraz zemdleję - powtarzałem sobie w myślach.
- Severus! Co ja zrobiłam?! Gdybym nas nie zatrzymywała byłbyś teraz bezpieczny... - wykrzyknęła, przywierając do mojej koszuli, która teraz stopniowo stawała się czerwona od krwawiącego łokcia.
- Lucy... To nieważne. Zostaw mnie. Jeśli teraz ruszysz do teleportu, potwór zajmie się mną. Uciekaj... - wyszeptałem mocno roztrzęsiony głosem. Byłem już naprawdę słaby. Zdrowa ręka trzęsła mi się niemiłosiernie. Nie wytrzymam tak długo, to jest pewne. Kolejny ryk obcej istoty. Zacisnąłem powieki, nie zważając na całą resztę świata. Czekałem tylko, aż Lucy się ode mnie oderwie i pobiegnie, by ratować swoje życie. Jest jeszcze taka młoda, ma jeszcze tyle lat przed sobą...
- Nie zostawię cię samego. Ani teraz, ani nigdy - oznajmiła stanowczo. Słyszę dźwięk łamanych gałęzi. Już jest blisko.
- Biegnij...
Kiedy równie rozdygotana Lucy odrywa się od mojej piersi rozchylam lekko powieki, chcąc skontrolować, jak daleko już jest... Ta jednak stoi zwrócona do mnie plecami i unosi coś wysoko ponad głowę. Chciałem ją po raz kolejny przekonać do ucieczki, gdyż potwór znajdował się raptem kilkanaście metrów od nas i zbliżał się w zawrotnym tempie, jednak ona mnie wyprzedziła, krzycząc:
- Możesz mnie zabić, ale Severusa nigdy nie pozwolę ci skrzywdzić!
Cisnęła trzymanym przedmiotem o ziemię. Dookoła pojawił się pomarańczowy pył. Odruchowo zamknąłem oczy. Następnie usłyszałem dzikie piski i ryki dziwnej istoty. Różnorakie podmuchy wiatru sprawiły, że choć spróbowałem spojrzeć, co się dzieje, jednak w tej samej chwili potwór wziął zamach dziobem i uderzył w brzuch mojej przyjaciółki. Jej ciało uderzyło o korzeń olbrzymiego drzewa. Obejrzałem się raz jeszcze, dostrzegając, że nasz przeciwnik runął na ziemię, a jego skóra jest porozcinana w wielu miejscach. Nie miałem teraz czasu na zastanawianie się nad tym, co się stało, bo przysunąłem się bliżej Lucy, idąc chwiejnie na kolanach.
- Lucy...? Co ci jest? - wyszeptałem, odgarniając jej włosy z czoła i badając gorączkowo spojrzeniem jej brzuch, czy nie stało jej się nic poważniejszego. Niestety nie ja zdawałem medycynę, a mój brat. - Ryzykowałaś dla mnie życiem. Po co to zrobiłaś?
- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo... - wycharczała.
- W każdym razie... Jak się stąd wydostaniemy? - zapytałem, badając spojrzeniem wysepkę, górującą wysoko nad naszymi głowami, na której znajdował się portal.
- Żadne z nas nie może nawet wstać, a mamy przed sobą kilka kilometrów wędrówki... - powiedziała ledwo słyszalnie, a później jej mięśnie zelżały. Nim zdążyłem krzyknąć do niej, by spróbować ją wybudzić, mnie również świat wywrócił się do góry nogami. Ostatnie, co ujrzałem to niewyraźny zarys ludzkiej sylwetki, autentycznie należący do kobiety.
***
Rzecz, która mnie wybudziła była ostrym, dość duszącym zapachem. Zacząłem kaszleć, co sprawiło, że głowa zaczęła mnie niemiłosiernie boleć, zupełnie jakby miała pęknąć na pół.
- Słyszysz mnie? - głos podrażnił me uszy. Od razu zapragnąłem pozbyć się jego źródła, więc wykonałem wyjątkowo nieumyślny ruch ręką.
- Severus... siedzę metr od ciebie. Nie uderzysz mnie. Czy mnie rozumiesz?
Mruknąłem coś niezrozumiałego nawet dla mnie i przechyliłem głowę. Na nic więcej nie było mnie stać.
- Co się wcześniej stało? Możesz mówić?
Ponownie spróbowałem podnieść rękę, by ponownie podjąć próbę uderzenia jej, ale tym razem sprawiło mi to dużo większy problem, więc uniosłem ją na zapewne raptem kilka centymetrów. Usłyszałem westchnięcie.
- Czyli rozumiem, że nie... do jasnej anielki, nie mam wieczności!
Moją czaszkę przeszył ból tak gwałtowny, że aż wrzasnąłem. Na uderzenie w głowę zdecydowanie nie byłem przygotowany. Odruchowo przechyliłem się na drugi bok i objąłem twarz ręką, którą mogłem ruszać. Cały czas nie otwierałem oczu.
- Zostaw... zostaw... mnie... - wymruczałem niewyraźnie, ale chyba zrozumiała.
- Robisz postępy, widzę... jak cię uderzę raz jeszcze, to zaczniesz mówić normalnie?
- Nie - oznajmiłem, masując zbolałe miejsce.
- Daję ci trzy minuty na ogarnięcie się i przypomnienie tego, co cię tak poturbowało i robię ci przesłuchania. Tylko się już tak nie rzucaj. Zszyłam ci rękę.
Usłyszałem, że się oddala. Kiedy miałem już pewność, że nie ma jej w pobliżu, uchyliłem oczy i ponownie ułożyłem się na plecach. Widziałem podwójnie. Wielokrotnie mrugałem, jednak bez zmian. Cały czas wszystko mnie bolało i nie mogłem logicznie myśleć. Co się stało? Dlaczego?
Dopiero chwilę przed nadejściem ciemnej wadery przypomniałem sobie całą tą niewygodną sytuację. Patrząc na nią już z nieco większą świadomością doszedłem do wniosku, że była to nasza lekarka, Shaten. A ja zachowywałem się przy niej nie jak przystało królowi, tylko jak pierwszy lepszy debil. Brawo, Severus. To z całą pewnością pierwszy krok do bycia szanowaną osobistością.
- I jak? Już sobie przypomniałeś?
Niechętnie skinąłem głową. Ponownie uderzyło mnie odrętwienie i znużenie. Nie mogę przecież teraz zasnąć.
- My... byliśmy w innym wymiarze - wymamrotałem - Potwór... tak, potwór.
- To ci się śniło? Czy może jaja sobie robisz?
Nie odpowiedziałem, bo ponownie odpłynąłem w stan słodkiej nieświadomości.
***
Kiedy otworzyłem oczy, spostrzegłem, iż dalej byłem w tym samym miejscu w identycznej pozycji. Przepocone ubranie wskazywało na to, że spałem dłużej, niż godzinę.
- Shaten? - odezwałem się zachrypniętym głosem. Cisza. Uniosłem głowę, mrużąc oczy i rozejrzałem się po szałasie. Bylem sam. Wszystko bolało mnie trochę mniej. Pewnie wstrzyknęła mi coś na znieczulenie. Uniosłem zdrową rękę i poruszyłem palcami. Jednak u tej drugiej nie udało mi się nawet unieść nawet na kilka centymetrów. Lepiej jej nie nadwyrężać. Leżałem tak jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad tym, cóż począć, aż w końcu nie zdecydowałem się na wstanie z łóżka. Zrobiłem to powoli, z uwagi na to, że ponownie zaatakowały mnie nieprzyjemne mdłości. Najbardziej zastanawiało mnie w tej chwili to, co się stało z Lucy. Miałem cichą nadzieję, że tam nie została... Ostrożnie zacząłem stawiać kroki i zaglądać w każdy możliwy zakątek miejsca, które zostało okrzyknięte przez członków królestwa "szpitalem". Wszystkie pozostałe łóżka pozostały jednak puste. Podpierając się ramy drzwi wyjściowych i mrużąc oczy patrząc w jasność dnia, namyślałem się nad tym, gdzie jeszcze mógłbym próbować jej odszukać. W końcu doszedłem do wniosku, że najprostszym pomysłem będzie zajrzenie do jej szałasu. Shaten nie będzie zachwycona, gdy zorientuje się, że jej uciekłem, ale chęć skontrolowania stanu przyjaciółki stała się dla mnie ważniejsza.
Drzwi od jej szałasu otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Cały czas trochę kręciło mi się w głowie od środków znieczulających, robiło mi się zimno i gorąco na przemian, jednak udało mi się dostrzec Lucy leżącą na swoim posłaniu. Była w swojej ludzkiej formie. Powoli podszedłem bliżej. Lekko poruszała głową przez sen. Musiała mieć koszmary. Ukucnąłem przy niej, o mało nie tracąc równowagi i nie upadając.
- Lucy? - wyszeptałem, dotykając lekko dłonią jej policzka. Ona na to odsunęła twarz. Jest gorąca - pomyślałem ze smutkiem. Sapnąłem cicho, siadając tuż obok niej. Przez kilkanaście minut okazjonalnie sam tracąc kontakt z rzeczywistością patrzyłem, jak zmaga się z koszmarem. Z jednej strony nie powinna tak cierpieć, ale z drugiej powinna choć trochę się zdrzemnąć. W tym stanie nie umiałem logicznie myśleć. Zamiast tego przysunąłem roztrzęsioną rękę bliżej jej i delikatnie ją ścisnąłem. Miała ją zdecydowanie mniejszą, drobniejszą, niepokrytą dziesiątkami maleńkich blizn i wcale nie szorstką. Potarłem kciukiem jej dłoń, uśmiechając się delikatnie, po czym straciłem przytomność.
***
Obudził mnie wrzask przerażenia. Nie spodziewając się takiej sytuacji, odruchowo spróbowałem usiąść, jednak zaczęło mnie wszystko boleć. Ponownie widząc naprawdę niewyraźnie dostrzegłem, że Lucy już się obudziła. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to wyciągnięcie w jej stronę zdrowej ręki, gdyż tą drugą wciąż nie mogłem ruszyć. Ona chyba też nie do końca świadoma tego, co się dzieje zrozumiała ten gest i przytuliła się do mnie, jednocześnie jęcząc z bólu.
- Lucy... - wymamrotałem po jakiś dwóch minutach płakania w moje ubranie - Pójdę po Shaten.
Początkowo chyba chciała przeczyć, ale szybko uznała, że to bez sensu i że tak będzie najlepiej. Ponownie układając się na łóżku pozwoliła mi wyjść chwiejnym krokiem z szałasu.
Gdy tylko stanąłem przed wątpliwej wytrzymałości chatką od razu zauważyła mnie wściekła Shaten, która dostrzegając mnie i idąc w moim kierunku, zmieniła się w postać ludzką.
- Zwariowałeś?! Jeszcze nie do końca opracowałam lek na tą truciznę, a ty ot tak sobie chodzisz, pozwalając przedostać się jej do reszty ciała?!
- Nie wiedziałem...
- Wracaj do szpitala!
- Ale... Lucy - popatrzyłem w kierunku jej szałasu. Shaten szybko pojęła w czym rzecz, bo bez słowa rzuciła się w stronę drzwi i weszła do środka. Ja powoli, ostrożnie stawiając kroki podążyłem za nią.
- Co ja ci mówiłam? Masz iść do szpitala.
- Wybacz mu... Facet podczas choroby cierpi bardziej niż kobieta podczas porodu. Trzeba się nim opiekować jak dzieckiem - zaśmiała się lekko Lucy, choć raczej to wyglądało na próbę kaszlnięcia. Lekarka prychnęła, jednak na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zmarszczyłem brwi. Nie do końca zrozumiałem te konspiracje.
Przed pójściem do szpitala posłałem im jeszcze przelotne spojrzenie. Shaten akurat sprawdzała, co dolega Lucy. Stwierdziła złamanie kilku żeber.
***
Minęło kilka tygodni. Lekarka pozwoliła mi się przenieść do własnej chatki, jednak ograniczać się do jak najmniejszej aktywności fizycznej. Lucy przez większość tego czasu przebywała u siebie, nie w szpitalu jak ja. Jednak kiedy tylko istniała taka możliwość odwiedzaliśmy siebie nawzajem. Czasem robiliśmy to potajemnie przed surową Shaten. Biegaliśmy między drzewami trochę jak dzieci.
Siedziałem akurat przy oknie i wpatrywałem się tępo w malujący się tam jesienny krajobraz, kiedy usłyszałem głos Lucy:
- Sevciuuu... Zmień się w człowiekaa.
- Po co? - zapytałem, odwracając się w jej stronę. Nie słyszałem jak wchodzi. Chyba po raz pierwszy odwiedzała mnie tutaj, a nie w szpitalu. Najczęściej chyba jednak to właśnie ja witałem u niej.
- Chcę ci zapleść warkoczyki.
Uniosłem brwi zaskoczony. Jej uśmiech zdradzał istne podniecenie tą wizją. Faktycznie przez ostatni czas nie zawracałem sobie głowy ścinaniem włosów, przez co były teraz dość długie, a to najwidoczniej wprawiało moją przyjaciółkę w istne podekscytowanie. Zmieniłem się w człowieka.
- Czemu nie - wzruszyłem ramionami. Dziewczyna przyklasnęła, po czym kazała mi usiąść na wytartym dywaniku. Usiadła tuż za mną i zabrała się za robotę.
- Widzę, że znacznie ci się polepszyło - stwierdziłem.
- Tobie chyba też. Shaten pozwoliła ci pić kawę? - zapytała zapewne czując w powietrzu aromat jej ulubionego napoju.
- Można tak powiedzieć... Mam ci też zaparzyć jak skończysz?
- Jeśli możesz. Byłoby mi niezmiernie miło.
Przez chwilę ze spuszczoną głową wpatrywałem się w siną, dotąd nadal nieruchomą lewą rękę.
- I co? Nadal z nią bez zmian? - zadała pytanie zmartwiona Lucy.
- Zgadza się. Jeśli jutro nie odzyskam w niej czucia, Shaten będzie zmuszona mi ją amputować.
- Będziesz bezręki jak pirat - zaśmiała się lekko - Chociaż piraci częściej nie mają nogi niż ręki. Albo oka. Zupełnie jak ten... jak mu było...? Anonim?
- Owszem - odparłem, przypominając sobie młodego basiora. Cały czas w duchu nie mogłem się pogodzić z tym, że trucizna choć mnie nie zabiła, to sprawiła, że będę zapewne kaleką aż do końca życia.
- Nie czujesz się dziwnie na myśl, że za niedługo zapewne będziesz musiała patrzeć na to, jak kuleję na trzech łapach i już nie będziesz mogła krzyczeć "weź mnie na ręce, bo mnie nogi bolą"?
- Oj, tam. Jak się postarasz, to udźwigniesz mnie i jedną ręką - zrobiła pauzę - No chyba, że uważasz, że jestem gruba.
- Kobiety... - westchnąłem. Ona na to tylko parsknęła ironicznym śmiechem i dalej zaplatała drobne warkoczyki - Nadal mi nie odpowiedziałaś.

<Lucy?>

sobota, 1 października 2016

Ogłoszenia 8


Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z października.
  ***
(01.10)
Palnęłabym Wam wykład na temat nowego roku szkolnego, ale jakoś nie bardzo mam ochotę. Tutaj nigdy ruch i tak nie był jakiś szczególnie wybitny... Chciałabym tylko Wam powiedzieć, a raczej poprosić o to, abyście zostali ze mną. Nie chcę, by na końcu okazało się, że zostanę tu całkiem sama, jak to powoli zaczyna się dziać na moich innych blogach... Stworzyliśmy naprawdę niezły świat i nie chciałabym się tak szybko rozstawać z takimi ludźmi jak Wy. Sądzę, że nasze postacie może spotkać jeszcze naprawdę mnóstwo przygód... Błagam, nie zapomnijcie o CK. To dla mnie niezwykle ważne.
  ***
PODSUMOWANIE września (01.10)
Filos - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Gall Anonim - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Onyx - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Lucy - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Shammen - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Nickolas - 0
Carlo - 0
Shaten - 0
Skayres - 0
Florence - 0!
Alexander - 0!
Segra - 0!
Kira - 0!
Istoria - 0!
Severus - 0!
Allas - 0!
Warror - 0!
Naomi - 0!
Anays - 0!
Raven - 0!
Tadashi - 0!
Shati - 0!

niedziela, 18 września 2016

Od Onyx'a "Nocna przygoda" cz. 1 (c.d Istoria)

- Onyx. - usłyszałem szept przy moim uchu. Uchyliłem lekko powieki. W ciemności dostrzegłem wyróżniające się, błyszczące oczy.
- Onyx. - szept się powtórzył, stając się bardziej ponaglający. Podniosłem się delikatnie dają mojemu rozmówcy do zrozumienia, że go słyszę.
- Onyx.
- CO?! - warknąłem zdenerwowany.
- Mama już śpi. Chodźmy.
Spojrzałem zdziwiony na Istorię.
- Gdzie?
- Na zewnątrz. Dzisiaj tak pięknie świecą gwiazdy, proszę, musimy je zobaczyć! - Istoria trzęsła się z podekscytowania. Zganiłem ją wzrokiem.
- Nie możemy wychodzić sami.
- Daj spokój! Masz zamiar spędzić taką piękną noc w szałasie?!
- Miałem zamiar spędzić tą 'piękną noc' na spaniu. - mruknąłem z powrotem się kładąc.
- Wiedziałam że nie można na ciebie liczyć! - prychnęła Istoria, kierując się w stronę wyjścia. - Nie wiem jak ty, ale ja idę! - powiedziała stanowczo, opuszczając szałas.
Jeszcze raz spojrzałem na śpiące oblicze mamy i w ciszy wyszedłem z szałasu.
***
- Onyx! Jednak jesteś!- usłyszałem rozradowany głos Istorii. Stała parę metrów od szałasu, a jej sierść lśniła w blasku księżyca. Oczy błyszczały jej z podekscytowania.
- Umiesz wyć? - spytała wręcz skacząc z radości.
- Wyć? Nie... - mruknąłem, podchodząc do niej.
- Ja też nie! Ale dzisiaj będę wyć! - powiedziała pewna siebie, po czym odwróciła się ode mnie. Zaczęła biec. Jej łapy co chwilę odbijały się od ziemi. Wbiegła na niską, łysą górkę. Zatrzymała się nagle, i przysiadła. Wzniosła pysk ku niebu i zawyła.
Dźwięk który z siebie wydała zupełnie nie przypominał wilczych wyć. Był cienki i piskliwy, tak jakby zawył kanarek. Zaśmiałem się.
Dołączyłem do siostry. Biegłem powoli ze względu na plączące mi się łapy. Próbowałem skupić się na widoku przede mną, co poskutkowało podwinięciem się mojej łapy, i wywróceniem się na brzuch. Rozpłaszczyłem się o górkę i zacząłem powoli się zsuwać. Próbowałem podnieść się, ale każda moja próba kończyła się niepowodzeniem. W końcu zjechałem na sam dół górki. Istoria zaczęła się śmiać ze mnie. Tarzała się ze śmiechu, a ja patrzyłem na nią zażenowany. Ponowiłem próbę wejścia pod górkę, tym razem z pozytywnym skutkiem. Przysiadłem koło siostry i spojrzałem w księżyc.
Był piękny. Wypełniło mnie dotychczas nieznane uczucie. Ogromna radość. Radość wypełniała mnie całego. W końcu czułem, że zaraz wybuchnę od tej radości. I wtedy zawyłem.
Również brzmiało to nienaturalnie, bardzo piskliwie. Istoria zaśmiała się, a ja do niej dołączyłem. Istoria zaczęła się tarzać. Uśmiechnąłem się.
Następne zdarzenia nastąpiły bardzo szybko. Istoria odwróciła się, z zamiarem wstania. Straciła równowagę, i upadła na bok. Zaczęła się zsuwać z drugiego boku góry, wpadającego łagodnie do wody. Próbowała zaprzeć się łapkami, ale nie dawała rady. Zapiszczała żałośnie i wpadła prosto do jeziorka.

(Istoria?)

sobota, 17 września 2016

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 10 (cd. Skayres)

Zapukałem kilkakrotnie w drewniane drzwi, jednak odpowiedziała mi głucha cisza. Gdzieś wyszła, czy może mnie ignoruje? Spróbowałem raz jeszcze, jednak przyniosło to taki sam skutek. Zrezygnowany obróciłem się... i niemalże upadłem. Coś, a raczej ktoś zechciał mnie staranować, wysypując na mnie kosz pełen ludzkich ubrań.
- Kim ty jesteś, żeby sterczeć pod moim szałasem, a potem mnie bezkarnie atako... - postać urwała, wpatrując się w moim kierunku. Strząsnąłem z nosa coś, co musiało być częścią garderoby wszystkich kobiet, by przyjrzeć się Skay - a, to ty.
- Tak, to ja - mruknąłem z niezadowoleniem. W tej chwili zacząłem sobie w duchu zadawać pytanie, co tutaj właściwie robię i przeklinać tą niezręcznie głupią sytuację.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytała, przemieniając się w ludzką formę i podnosząc pozostałe ubrania rozsypane na ziemi. Doszedłem do wniosku, że zapewne robiła pranie, gdyż wszystko było wciąż wilgotne. Jako, że rzadko kiedy przemieniałem się w człowieka ze względu na częste problemy z tym powiązane, nie miałem potrzeby by robić to, co ona. Poza tym przez te trzy miesiące zdążyłem zauważyć, że w formie ludzkiej się nawet nie pocę...
- Przyszedłem cię przeprosić - powiedziałem, nie mogąc wymyślić lepszej wymówki. Dziękowanie w tej sytuacji zdało mi się być niezwykle idiotycznym pomysłem. Skay aż z wrażenia znieruchomiała, a swój wzrok utkwiła na moim pysku.
- Po trzech miesiącach?! - urwała, uchylając drzwi od swojego szałasu - O widzę, że już nie straszysz tym swoim "bezokiem"... Wejdź. Porozmawiamy.
Niepewnie wszedłem do środka, spoglądając na dziewczynę.
- Śmiało, nie ugryzę...
Była dość nieprzewidywalna, więc przez to odnosiłem niewytłumaczalne wrażenie, że zaraz puści drzwi, by te uderzyły mnie z dość sporą siłą w zad. Na szczęście nic takiego się nie stało. Zmierzyłem ją wzrokiem, po czym spróbowałem przemiany w człowieka. Tym razem udało się to bez większego problemu. Na szczęście. Wolałem nie utkwić w formie przypominającej świecącą żarówkę, jak to było ostatnio, jednocześnie odnosząc wrażenie, że zaraz się spalę i utopię jednocześnie. Obróciłem się w jej kierunku. Udawała, że się opiera o ścianę szałasu, jednak wiedziałem doskonale, że jeśli by to zrobiła naprawdę, cały mógłby ulec rozpadowi.
- No więc? - zapytała. Na jej czole pojawiała się marna inicjacja marsa i z nieznanego mi powodu przymrużyła jedną powiekę. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co wyprawia, ale już nawet nie miałem ochoty pytać. Już zdążyłem dostrzec, jak bardzo jest niezrównoważoną waderą.
- Ehh, przyszedłem żeby cię przeprosić - podrapałem się odruchowo jedną ręką po karku - za to, że byłem... Taki... Takim...
- Chcesz mnie przeprosić za to, że mnie oszukałeś, tak?
Patrzyłem na nią dłuższą chwilę w środku kalkulując, czy to może mieć sens.
- Eee... Tak, o to mi chodziło.
Na twarzy Skay pojawił się naprawdę szeroki (wręcz przerażający uśmiech). Wzięła zamach jedną ręką, jednak nie zdążyłem się uchronić. Cios, który miał być chyba braterskim szturchnięciem skończył się na uderzeniu godnym dorodnego siniaka, a przynajmniej na to wskazywało moje zachwiane ciało. Nawet nie poczułem jej dotyku...
- To teraz jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Przyjaciółmi? - zapytałem już kompletnie zbity z tropu.
- No tak! Wiesz to takie osoby, które bardzo się lubią i...
- Znam definicję słowa przyjaciel - przerwałem jej.
- O, to świetnie! A masz obiad? Znaczy się... Czy jesteś już gdzieś zaproszony na obiad?
- Nie, ale ja nie... - nie dokończyłem, bo tym razem to ona miała w planach nie wysłuchać mnie do końca:
- To świetnie! Chodź! Upolujemy coś na obiad!
- Skay, nie jestem głodny - oznajmiłem z powagą, jednak ona już zmieniła się w wilka i z wyśmienitym wręcz humorem wymaszerowała z jej skromnego mieszkania. Nuciła sobie jakąś wesołą melodię pod nosem. Westchnąłem i wywracając okiem podążyłem w ślad za nią. Również przeszedłem w formę wilka.
- Teraz wybacz, ale zaraz wrócę do swojego szałasu i...
- Oj, no już nie bądź taki sztywny! - wykrzyknęła - Raz na jakiś czas musisz spędzić choć odrobinę czasu ze znajomymi! Najwyżej mi pomożesz i tylko ja będę jeść.
- Jestem zajęty. Muszę wracać - odpowiedziałem.
- Czym?
- Muszę trochę posprzątać.
- Później to zrobisz!
- Naprawdę jest tam niezły bałagan... nie uwinę się z tym zbyt szybko - dalej próbowałem się wykręcić.
- W takim razie ci pomogę! Teraz idziemy!
Prychnąłem i przekląłem kilkakrotnie pod nosem. Skay zdawała się tego nawet nie usłyszeć. Wyglądało na to, że nie mam innego wyjścia.
- Kiedy się obudzi?
- Przestaniesz mnie w końcu o to pytać? Wszystko nadejdzie w swoim czasie.
- To już tyle trwa! Nie boisz się, że będzie w śpiączce do końca życia? - cisza - Słyszysz? Jesteś bezuczuciowy! Nie obchodzi cię to nic a nic! Jak umrze, to się nawet nie przejmiesz! To wszystko twoja wina! Twoja i tylko twoja, a ciebie nawet to nie obchodzi! Masz go głęboko gdzieś! Sądzisz, że naprawdę nie widzę tego, że starasz się go uśpić na coraz dłużej? Powiem o wszystkim wujkowi jeszcze dziś! Rozumiesz?!
Trzask tłuczonego szkła.
- Jak chcesz to go odłącz już i teraz! Umrze w twoich oczach! Jak nie chcesz mnie wysłuchać, ani tym bardziej zrozumieć, to proszę bardzo!
- Zamknij się!
- Sam zasypujesz mnie falą pytań, a teraz każesz mi milczeć?! Cały ty! Można było się tego spodziewać! Rób sobie co chcesz, ale ja nie...
- Anonim? Czemu stoisz w miejscu?
- Rozumiesz?! Nie możesz mi zabronić mówić!
- Zamknij mordę!
Trzaskanie drzwiami.
- Pieprzony skurwiel... gdzie są te jebane fajki? Czemu nigdy ich nie ma, kiedy są mi potrzebne? - głos najprawdopodobniej starszego z chłopców zaczął się trząść. Szuranie. Cichy szloch. - Gdzie? Gdzie są?...
- Anonim! Co się znowu stało? Czemu stoisz w miejscu? - spanikowana Skay podbiegła bliżej - Twoje oko dziwnie lśni. Chcesz płakać?
Nie odpowiadałem. Poczułem ból w klatce piersiowej. Nie wiedziałem, co się działo i dlaczego. Zasmuciło mnie to, co usłyszałem. Chciałem pomóc... ale nie jestem do tego zdolny. Słyszę inny wymiar. Dlaczego? Przecież to sprawia mi tylko więcej bólu.
- Jeżeli mi teraz nie powiesz, co się dzieje, będzie tylko gorzej. Może zdołam ci pomóc.
Pokręciłem przecząco głową. To jej zamknęło usta. Wyglądała na równie przestraszoną.
- Trick, czy to prawda? Pokaż te wyniki! - usłyszałem męski głos w swojej głowie.
- N-nie...
- Wstawaj z tej podłogi i daj te papiery. Jeśli się okaże, że ma rację to...
- To co? Naskarżysz mojemu tacie? Dasz mi karę na komputer? Przecież wiesz, że jestem jedyną osobą, która opanowała informatykę i genetykę na takim poziomie, aby choć próbować go obudzić. Wy możecie go zabić!
Cisza.
- Gdzie są te wyniki?
- Nie ma. Są tylko te aktualne.
- Nie drukujesz żadnych wyników dla porównania?
- Po co? Chyba liczy się tu i teraz - zaśmiał się niewesoło - Poza tym siedzę tu częściej, niż się wam wydaje. Obserwuję wszystkie dane. Wszystko utrzymuje się w normie... jedynie umysł jest wciąż bardzo aktywnym organem. Niewykluczone, że nawet nas słyszy.
Zrobiło mi się słabo. Chyba zacząłem mieć podejrzenia, co tak naprawdę zaszło... Mam mętlik w głowie.
- Anonim? Co ci dolega? Boli cię coś? Mam iść do Severusa? Albo do lekarza? Wezwać pomoc? A może coś sobie przypomniałeś? Odpowiedz, proszę - Skay wyrzucała z siebie potok słów.
- N-nie... wszystko jest w porządku. Mówiłem, że muszę już wracać.
- I nie chodzi o sprzątanie, prawda?
Nie odpowiedziałem. Zawróciłem i ze spuszczoną głową zacząłem iść w kierunku swojego szałasu. Po chwili przystanąłem, przypominając sobie, po co tak właściwie do niej przyszedłem:
- Dziękuję za prezent.
- Nie ma za co... I jesteś całkowicie przekonany, że nie chcesz trochę ze mną pobyć? Tyle czasu się nie widzieliśmy, a to jedna z nielicznych okazji.
- Tak, jestem pewien - powiedziałem niemalże szeptem i powoli ruszyłem dalej.
- Nikt nie chce ze mną spędzać czasu. Nikt nie może mnie przyjąć dobrze. Nikt nie potrafi mnie zrozumieć. Sądziłam... sądziłam, że chociaż ty się ze mną zaprzyjaźnisz. Wiesz, że samotność jest straszna? Nie możesz sobie tak ciągle wmawiać, że chcesz być sam... Nawet nie chcesz nikomu zdradzić tego, dlaczego masz takie dziwne imię! Aż tak nam nie ufasz? Chciałam cię traktować jak rodzinę! - wykrzyknęła. Jej głos też zaczął się trząść. Dlaczego wszystko musi się walić akurat w takich momentach?
- Skay, nadal tego nie widzisz? Niczego nie pamiętam. Niczego - powiedziałem ledwo słyszalnie i zniknąłem za drzewami. Skay chyba nadal stała i patrzyła w moim kierunku.
- Trick... od kiedy palisz? - zapytał mężczyzna.
- Od dawna. Nie da się żyć inaczej w tym stresie.
- Gdybyś tylko choć raz zajął się czymś innym, niż ciężką pracą i trochę odpoczął... Nie możesz choć udawać zwykłego ucznia szkoły ponadpodstawowej?
Cichy ironiczny śmiech.
- Jestem nadczłowiekiem. Lubię swój pracoholizm.
- Po oczach poznaję, że jednocześnie go nienawidzisz. Przepracujesz się. Jesteś jeszcze tak młody...
- Stojąc w miejscu nigdy niczego nie osiągnę. I tak niewiele jeszcze potrafię. Wszystko się ułoży dopiero po tym, jak osiągnę upragniony poziom w tym co robię.
- Zgaduję, że ten nigdy ten dzień nie nastąpi...
- Zgadłeś. Jestem do niczego.
- Nigdy nie wątpiłem w twój geniusz... lecz teraz jestem pewien, że powinieneś się zmienić, inaczej to się źle skończy.
- Wujku, wszystko będzie w porządku. Kiedy on się obudzi, i ja będę szczęśliwy. Nawet jeśli go wcześniej krzywdziłem. Naprawdę walczę o to całym sobą, aby był zdrowy. Aby mógł chodzić. Aby umiał z nami rozmawiać. Aby do nas wrócił raz na zawsze i przestał próbować uciekać.
Cisza.
- Mama woła na obiad - oznajmił chłopiec nazywany Amorem.
- Już idziemy - odpowiedział mężczyzna. Następnie zapewne ponownie zwrócił się do Tricka - Zrób sobie dzień przerwy od nauki i szukania rozwiązania. Zobaczysz, to sprawi, że już kolejnego dnia znajdziesz odpowiedź na luki, które masz w projekcie.
- Nie bardzo w to wierzę... ale zgaduję, że nie mam innego wyjścia.
- A teraz odłóż tę paczkę i chodź na obiad. Twoja mama zrobiła wyśmienitego indyka.
- Ok... - powiedział lekko słyszalnie. Następne dźwięki butów na kafelkach wskazywały na to, że wyszli z pomieszczenia. Teraz już i druga część mnie została sama.


<Skay? Tak swoją drogą - w moim op. było wspomniane, że Anonim chciał jej podziękować za prezent, a nie przeprosić za swoje zachowanie... Przeczytaj może po raz kolejny jego formularz i przeanalizuj opowiadania.>

poniedziałek, 12 września 2016

Od Shammen’a „Ja należę do tej watahy” cz. 2 (cd. chętny)

Tak jak zwykle, po całym dniu harówki, chciałem się przejść. Na niebie ani jednej chmurki, żar lał się z nieba. Wiele bym dał, aby słońce już zaszło, żeby już nie świeciło i w końcu stało się nieco chłodniej. Sierść ma pozlepiana była od potu, więc niewykluczone było, że za może godzinkę, półtorej, udam się nad rzekę, wodospad – cokolwiek, żeby tylko była tam woda zdatna do picia i taka, w której bez kłopotów mogę się ‘umyć’.
Nieświadomie nuciłem sobie coś pod nosem, prawdopodobnie jedna z kołysanek, którym Qui usypiała nie tylko szczeniaki, ale również mi. Takie piosenki po budowie, były… odprężające. Tak, nawet bardzo odprężające i jestem wtedy tak zmęczony, że zasypiam niczym mały wilczek. Zresztą i tak wychodzę na tym korzystnie. Jestem w końcu wyspany rano i nie muszę próbować zasnąć przez dwie, trzy godziny, zależy. Niby boli mnie wszystko, ale jednak z wpadnięciem w przysłowiowe objęcia Morfeusza mam problem. Czy naprawdę jestem aż tak nietypowy, iż zachowuję się inaczej, niż reszta wilków? I co jest tego przyczyną?
W zamyśleniu nogi zaniosły mnie na Łąkę na Południu. Nawet nie wiem, w którym momencie się tam znalazłem, lecz poczułem pod łapami miękką trawę, w której gdzieniegdzie były powtykane kwiatki, przeważnie gromady stokrotek i drzewa. Wszystko spowijała mgła, która chwilowo pogarszała mi wzrok. Rośliny w oddali wydawały się być tylko zielonymi plamami. Po środku terenu płynęła rwista rzeka, która zdawała się śpiewać i zachęcać mnie do ścigania. Dzisiaj mi coś naprawdę odbija, a wyobraźnia się obudziła. Dla własnej frajdy zacząłem biec wzdłuż niebieskiej wstążki. Na samym dnie umiejscowiły się kamyki w piasku, które w wodzie zdawały się lśnić. W rzeczywistości były jednak one matowe i już nie tak piękne, jak w ich naturalnym środowisku. Gdy popatrzyłem się nagle wprzód, a nie w mojego rywala, ujrzałem niewielkie drzewo, pod którym stał oparty wilk. Z pewnością basior, niby jest dość szczupły, ale po łapach zdawałoby się, że jednak jest on tej samej płci, co ja. Nie znałem go. Ja z wielu przyczyn nie przychodziłem na żadne zebrania, więc może i to jest nowy wilk. Ale chyba zawsze lepiej się upewnić. Równie dobrze może być to nieostrożny szpieg.
- Ej! – Zawołałem w jego stronę. Dzieliło nas tylko kilka metrów, więc musiał to usłyszeć.
Na dźwięk mojego głosu lekko podskoczył, ale szybko się opamiętał i gwałtownie obrócił głowę do tyłu. Próbował wytężyć wzrok, aby mnie rozpoznać, ale prawdopodobnie ze względu na moje umaszczenie mógł tylko wywnioskować, iż jestem wilkiem – nic poza tym. Może to i dobrze? Tylko troszkę się do niego zbliżyłem i przypatrzyłem. Mgła co prawda trochę utrudniała mi dokładną obserwację, lecz oczy tego ‘kogoś’ chyba były w kolorze miodu. Nie byłem pewien, ale tak przynajmniej zdawało się przy tamtym oświetleniu.
- Hej, nie rozpędzaj się! Jeszcze jeden krok w przód i będzie źle – Kiedy tylko usłyszałem te słowa, musiałem wysilić się, żeby odeprzeć atak niepohamowanego śmiechu.
Ten młodzieniec, który jest z pewnością ode mnie młodszy, uważa, że coś mi zrobi? To śmieszne. Jego słowa nie przeraziły mnie ani trochę, lecz postanowiłem mu odparować.
- To ty powinieneś zejść mi z oczu, jeśli Ci życie miłe – Jego zachowanie było tak rozbawiające, że sam postanowiłem wyrażać się na jego, no cóż, przyznajmy, niskim poziomie.
Basior roześmiał się w głos tak, jakby miał nie po kolei w głowie, co może być nawet możliwe. Uśmiechnąłem się delikatnie, ale nieznajomy raczej tego nie uchwycił, bo miał zamknięte oczy i musiał opierać się o pień, żeby nie przewrócić się.
- J – ja? JA? – Jego zachowanie było… tak dziwne, że aż śmieszne.
Może jakiś młodzik przypałętał się, zapewne zdany na łaskę starszych… Hehe. Chociaż… nie jestem nawet pewien. Jest w każdym razie góra pół roku starszy ode mnie, ale i tak zachowuje się jak idiota, niczym głupi szczeniak. Nie lubię takich typów, co prawda może nie są oni zbędni, bo byłoby bardzo nudno na świecie, ale nie zamierzam mieć kogoś takiego w Królestwie.
- Tak, ty – Nie chciałem, żeby pomyślał, że jestem szczerze rozbawiony zaistniałą sytuacją, więc spróbowałem dodać trochę stanowczości memu głosu, żeby przybysz zrozumiał, że nie jestem byle kim i musi uważać na słowa. I tak wątpiłem, że zrobiło to na nim wrażenie.
- A to niby czemu? – Chyba już się uspokoił, bo całej wypowiedzi nie przerywały niepokojąco brzmiące chichoty, od których już pękała mi głowa, a w niej cały czas słyszałem ten dźwięk.
Zastanawiałem się, czy może nie należy on do Białego Królestwa i nie wyda naszego pobytu. W końcu jednak zdecydowałem się mu wyjawić prawdę, bo mógłby mnie uznać za tchórza, który nie umie się wysłowić.
- Jesteś na terenie Czarnego Królestwa.
Cisza. Nie powiedział ani słowa. Przez chwilę myślałem, że uśpi moją czujność i nagle czmychnie w stronę nieprzychylnej nam ‘watahy’. Jednakże on wybuchnął tym swoim… eh… chyba inaczej tego nie nazwę – psychicznym śmiechem, który z pewnością był słyszalny na dużą odległość, bo zrobił to tak głośno, że odszedłem parę kroków, po moim ciele przeszedł dreszcz i ja sam się wzdrygnąłem. On nie może zbliżyć się do moich dzieci, bo tylko je wystraszy i jego śmiech będzie im się śnił w koszmarach. No dobrze, może zaprzestańmy fantazjowania i zabierzmy się do racjonalnego myślenia.
- Ja należę do tej „watahy” – Ups, chyba mi coś nie wyszło. Czyżby ten młodzik należał do tego samego stowarzyszenia co ja? I w dodatku nie zauważyłem go w ciągu nędznego miesiąca?
- W takim razie przepraszam – Próbowałem go przekrzyknąć, ale wszystko zagłuszał jego śmiech. Tak, jak wcześniej. Przewróciłem oczami, bo stawało się tu już irytujące. Ile można?
Finalnie odszedłem bez słowa, a w każdym razie ON tego nie usłyszał. Uszedłem dwa, może trzy metry, a śmieszek zamilkł.
- Gdzie idziesz?
- Tam, gdzie nie będziesz mi przeszkadzał – Nie chciałem udzielać mu normalnej odpowiedzi, bo w końcu nie chcę mieć dodatkowego ogona, cienia, który będzie za mną teraz łaził.
- Skarbie, zapomniałeś o czymś – A on chyba zapomniał, że do mnie nie może się tak zwracać. Nie jestem waderą.
Milczę i mam tylko nadzieję, że zinterpretuje to jako pozwolenie do ciągnięcia wypowiedzi.
- Nieważne, czy mi powiesz, czy nie, ja i tak mogę za tobą pójść – Mówił to tak lekko, jakby podążanie za czarnym wilkiem w zadaszonym lesie było błahostką. Nie zamierzam mu nawet tego ułatwiać, bo po co? Z łatwością zamieniłem się w cień.
- Ups, chyba już mnie nie widzisz. Tak wyszło – Nie zamierzałem prowadzić z tym ‘panem’ grzecznej konwersacji. Jeśli stosowałbym zasadę szacunek zasługuje na szacunek, to w tym momencie wykrzykiwałbym różne obraźliwe obelgi pod adresem… Nawet nie wiem, jak ma na imię. I chyba nie chcę wiedzieć.
Zrezygnowany odszedł. Gdy był już na skraju lasu, odwróciłem się w jego stronę i zagwizdnąłem cicho, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tylko na chwilę popatrzył niedaleko miejsca, w którym stałem i delikatnie się uśmiechnął. Chyba można było to nazwać pożegnaniem. Nagle zachciało mi się puścić szaleńczym biegiem. Zrobiłem to, bo czemu nie? Kiedy poczułem zmęczenie, a byłem już wtedy daleko poza granicami lasu, zwolniłem do truchtu, aż w końcu do zwykłego, powolniejszego chodu. Zamieniłem się również w moją normalną postać. Szedłem w stronę Cmentarza, miejsca pochówku zdechłych wilków z Królestwa, lista tych wygnanych i tych, którzy odeszli. Jedno imię będę chyba pamiętał do końca życia – Anastasia. Nie wiem, czemu zapadło ono mi tak bardzo w pamięć. Chyba bawiłem się z kimś takim w swoim szczenięctwie. Zresztą, to imię jest bardzo ładne. Jednakże w większości przypadków to nasi opiekunowie wybierają nam imiona i nie mamy na nie wpływu. Równie dobrze moglibyśmy nie mieć imion, ale ułatwiają nam one porozumiewanie się i wskazywanie poszczególnych osób. Może i dobrze, że zostały one wymyślone? Z tymi głupiutkimi myślami w głowie doszedłem na miejsce, do którego chciałem dotrzeć. Drzewa okalające cmentarz, były jeszcze w zielonych, żywych kolorach, lecz i tak trzeba pogodzić się, że za chwilę nadejdzie Pora Nagich Drzew, a po niej Śniegowa Pora, czyli inaczej jesień i zima. Nazwy te wyciągnąłem gdzieś z rodzinnego domu, którego raczej teraz tak nie nazwę. A co by się stało, jeśli nigdy nie natrafiłbym na Czarne Królestwo, a Oberon nigdy by się nie urodził? Moje życie wyglądałoby na pewno inaczej, nie poznałbym Filos, nie miałbym dwóch słodkich szczeniąt. Reszta życia z Adelin wydawałaby się kusząca, ale teraz, gdy z moją obecną rodziną przeżyłem tyle radosnych, jak i smutnych chwil – nie zdecydowałbym się na to. Jeden dzień przeważył nad moim losem – narodziny najgorszego brata z najgorszych. Gdyby określić go w trzech słowach, bez wahania bym wiedział, jakich użyć – chciwy, egoistyczny i skąpy. Zdarzyło się to już dawno, chyba nie ma sensu, by roztrząsać tę sprawę i jeszcze bardziej wciągać w nią Qui. Razem… z Shaten, tak, z Shaten, z którą obecnie nie jestem obecnie w przyjacielskim stosunku do siebie nawzajem, pomogły mi w końcu zniszczyć koszmar. Nawiedzał on mnie prawie każdej nocy, za każdym razem te same emocje. Płakałem, a zarazem złościłem się i byłem przestraszony.
Starczy. Myślenie o tym, jeszcze bardziej niszczy mój dzisiejszy nastrój. Gdy się odwróciłem… co ujrzałem? Tego kretyna z Łąki. Swoimi ślepiami wpatrywał się prosto we mnie.
- Znów się spotykamy… tęskniłeś? – Kiedyś go zatłukę. Naprawdę.
Jest nieznośny. Nie wspomnę o śmiechu, który nadal dudni mi w głowie.
- No jasne. Bardzo lubię osoby o tak niskim poziomie IQ – Odparłem złośliwie. Wolno mi, więc czemu się nie odgryźć?
- Mówisz o wilkach, które stąd odeszły? Też tak sądzę.
Nic nie odpowiedziałem. Miałem dosyć. Po prostu zacząłem ignorować jego zaczepki, zająłem się leniwym grzebaniem w ziemi pazurem. Zrobiłem dwanaście, może nawet trzynaście dołeczków o głębokości kilku centymetrów. Dlaczego zaprzestałem? Bo Pan Grzeczny zadał jakieś w miarę sensowne pytanie godne mojej uwagi.
- Lubisz takie klimaty?
- No jasne, wszędzie trupy, pajęczyny, pokrzywy i cierniste krzaki. Wprost uwielbiam! – Rzecz jasna była to odpowiedź sarkastyczna, co dało się wyczuć również po moim głosie. Basior tylko przewrócił oczami i zaczął przechadzać się po placówce tak, jakby to był park, nie cmentarzysko i miejsce pochówku wilków, zapewne mu nie nieznanych. To ich zniewaga. Mógłby chociaż zobaczyć imiona tych, którzy nas opuścili. Śmierć ich zabrała, lub po prostu sprzykrzyło im się życie tutaj. Na mnie również przyjdzie czas. Często zastanawiam się, w jakich okolicznościach umrę. Ze starości, czy z powodu obrażeń lub choroby? We własnym domu, czy gdzieś poza nim? Czy będę jeszcze należał do Czarnego Królestwa? To wszystko stoi pod znakiem zapytania, a odpowiedzi nie chcę prędko szukać. Chcę jeszcze nacieszyć się życiem i zasmakować jego przyjemności. Mam bliskich, których obecność bardzo mi pomaga. Nie chcę tego wszystkiego stracić.
Jest jeszcze jedno, wręcz kluczowe pytanie: Czy istnieje życie po śmierci? A jeśli tak, to gdzie ono się rozgrywa? Czy będę pamiętał moje losy jako wilk? Czy będę w postaci duszy, która błąka się po świecie? Na te i inne pytania jeszcze sobie odpowiem… To pewne. Teraz pozostaje mi tylko żyć chwilą.
W zamyśleniu wpatrywałem się w krzaki naprzeciwko. Gdy coś zaszeleściło, dopiero wtedy ocknąłem się. Nowy zrywał liście ze starego klonu, więc nie było opcji, by był to on. W takim razie… kto?
To niedoświadczony królik wyskoczył prosto w moją stronę. Chciał biec dalej, ale ujrzał coś czarnego przed sobą – mnie tak dla ścisłości. Gdy uniósł łepek do góry, tylko się uśmiechnąłem. Zwierzak był tak przerażony, że stał jak słup soli i nie mógł się nigdzie ruszyć. Tą chwilę przerwał żartowniś, który znalazł się za moimi plecami, naskoczył na przybysza i krzyknął „Buu!”. Czy on kiedyś wyrośnie ze swojej bezczelności? Chciałbym to wiedzieć i mam nadzieję, że tak się stanie, bo to, co przed chwilą zrobił było bardzo nieeleganckie. Króliczek oczywiście czmychnął w stronę lasu, a ja rzuciłem basiorowi karcące spojrzenie.
- Tatuś się znalazł… - Wilk jak zwykle przewrócił oczami i posłał mi minę z serii „Jesteś totalnym przygłupem, więc się zamknij”.
Nie wiem, czy jest to tylko złudzenie… ale chyba w pewien sposób go polubiłem. Te jego miny i zachowania są momentami tak irytujące, że aż śmieszne. Być może nie jest taki zły, jakim wydawał się przed dwoma godzinami?...
- Jak masz na imię? Bo chyba to powinienem już wiedzieć.
- O, jakieś zainteresowanie moją osobą z Twojej strony… Nick. Właściwie Nickolas, ale nie chcę, byś się tak do mnie zwracał – Powiedział cicho w zamyśleniu. Z dużym wysiłkiem przytaknąłem głową i uległem jego prośbie.
- Shammen – Zrozumiałem, że samemu też wypadałoby się przedstawić. – Ja już będę się zbierał. Rodzinka czeka.
Ten tylko słabo się uśmiechnął i pozwolił mi odejść. Co on będzie o tej porze robił na cmentarzu? To zastanawiające.
Znów czekała na mnie ścieżka w lesie. Obserwował mnie pewien bury wróbelek, którego chyba już widziałem. Nie prowadził mnie nigdzie, po prostu przeskakiwał sobie z gałęzi na gałąź i dostosowywał czasem szybkość do mojego chodu. Tak minęła cała droga. Niby w milczeniu, ale czułem się tak, jak gdybym przez cały czas porozumiewał się z tym uroczym maluchem. Może i potrafię rozmawiać z innymi gatunkami zwierząt, ale ten był tym razem jakoś mało rozmowny. Zaraz jednak atmosfera nie była taka spokojna i gdy przechodziłem obok niewielkiego rogu, ktoś wyskoczył z krzaków.

< Ktoś chętny? Nickolas również może mi odpisać >

Nomida zaczarowane-szablony