sobota, 25 czerwca 2016

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 8 (cd. Skayres)

- M-m-artwię się o przy... - urwała, gdyż podkuliła pod siebie ogon i spuściła wzrok. Szczękała zębami. Czekałem, aż dokończy myśl, lecz wtedy poczułem gorąco i wstrząs ziemi. Odwróciłem się za siebie i ujrzałem jaśniejącą kulę, która stworzyła mały krater w ziemi. Gwiazda? Z tego co wiem, gwiazdy są raczej kamieniami, a nie czystą energią... Z nieba urwała się kolejna (wyjątkowo potężna pod względem wywieranej mocy) drobina wielkości łapy. Gdybym nie uskoczył, z całą pewnością mógłbym ucierpieć. - Chcę spróbować ci pomóc.
Uważnie popatrzyłem na jej blady uśmiech. Moje spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji, bo tak właśnie się czułem. Tak kurwa się czułem! Nie ma co ukrywać! Nie czuję nic. Nic kompletnie. Moje całe życie jest beznamiętnym zlepkiem... właśnie, czego?
- Nie musisz. - Mruknąłem, spoglądając gu górze. W dół spadała kolejna gwiazda. Przygotowałem się do konieczności ucieczki, lecz Skayres zrobiła to jako pierwsza. Nim się obejrzałem, ta już pędziła do szałasu. Tuż obok mnie spadł kolejny pocisk, a ja kompletnie na to nieprzygotowany po prostu upadłem, odrzucony w bok. Przekląłem pod nosem i powoli dźwignąłem się na łapy. Jeszcze raz popatrzyłem za waderą, lecz tej już nie było. Otrząsnąłem się ze śniegu i skontrolowałem niebo. Czysto.
Opuściłem łeb i zacząłem wpatrywać się w biały śnieg, który teraz barwił się na odcień czerwieni. Z niewielkim zainteresowaniem obserwowałem to zjawisko. Myślałem. Myślałem o tym wszystkim, co kiedykolwiek mi na drodze stanęło i o tym, dlaczego tego nie pamiętam. Obłęd. To istny obłęd. Niech ktoś mi w końcu powie, co tu robię i dlaczego, kim jestem. Choć nie znam samego siebie, wiem, że nie jestem w stanie długo trwać bez żadnego konkretnego celu, bez przeznaczenia i wiedzy, co w życiu czynić. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, dlaczego śnieg staje się coraz bardziej bordowy. Krwawiłem. Obróciłem łeb w stronę, gdzie strumień był największy i ujrzałem wyjątkowo obrzydliwe zadrapanie. Musiałem to sobie zrobić upadając. Dziwne, że tego nie czułem... a no tak. Ja już niczego nie czuję.
Obróciłem się kilkakrotnie, badając spojrzeniem już wygasłe kule energii, które miały być pewnego rodzaju gwiazdami, a następnie szybkim krokiem skierowałem się do swojego szałasu, choć szczerze miałem ochotę uciec gdziekolwiek, byleby dalej od tego całego szaleństwa. Do miejsca, którego mogłem kiedyś nazwać domem. Gdzieś, gdzie dowiem się o prawdziwym "ja". Tylko gdzie takiego miejsca szukać? Zdaje się, że nigdzie.
W końcu dotarłem do celu. W pierwszej chwili położyłem się w najodleglejszym kącie swojego mieszkania, ale krew wciąż ciekła z otartego barku. Obróciłem w jego stronę łeb i obserwowałem delikatnie poruszające się mięśnie przy każdym moim wdechu lub wydechu. Widziałem nawet kawałek kości. Nie czułem strachu. Nie czułem zagrożenia związanego z wykrwawieniem się. Położyłem łeb na ziemi, zamknąłem oko i całkowicie dałem się pochłonąć temu uczuciu. Było wprost wspaniałe. Nagle usłyszałem skrzypiące drzwi.
- Umieranie jest całkiem przyjemne. Musisz kiedyś spróbować. - Oznajmiłem spokojnie, po czym rozchyliłem powiekę. W zimowym słońcu widziałem tylko ciemną sylwetkę wilka z potężnymi skrzydłami. Dookoła niego wirowały białe płatki śniegu. Najwidoczniej znowu zerwało się wietrzysko. Zmarszczyłem brwi, ale o nic nie pytałem. Nerwowo obrócił się za siebie, po czym znowu zbadał mnie spojrzeniem.
- Krwawisz - oznajmił. Miał dziwnie znajomy głos... taki... przyjemny.
- Wiem, idioto, wiem - mruknąłem, na nowo przymykając oko.
- Straciłeś dużo krwi. Gdzie twój opatrunek?
Na to już nie odpowiedziałem, tylko zamknąłem ślepie i dałem mojemu ciału odpłynąć.
***
Ocknąłem się po pewnym czasie. Wciąż leżałem w tym samym miejscu, jednak miałem gruby bandaż na zadrapaniu. Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, co się wcześniej stało. Czyli to jednak nie było urojenie... Kim w takim razie był tamten wilk? Nie kojarzyłem żadnego, który by posiadał skrzydła.
Mój łeb znowu opadł bezwładnie na ziemię. Czułem się okropnie słaby, całkiem niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Muszę jeszcze odpocząć. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi. Podniosłem na niego wzrok, ale nie uczyniłem niczego poza tym. Zdecydowałem, że jeśli nie rozlegnie się jeszcze raz, nie ma sensu szybko wstawać. Najwyżej sprawdzę, któż to był... za jakiś czas. Mijały minuty, a ja tak jak podejrzewałem, wciąż panowała grobowa cisza. To pozwoliło mi ponownie zasnąć.
***
Obudziłem się, czując na pysku nieprzyjemne promienie słońca. Ranek. Stęknąłem, po czym wstałem i przypomniawszy sobie o wczorajszym pukaniu do drzwi, po prostu je otworzyłem. W pierwszej chwili nie dostrzegłem niczego godnego uwagi prócz... małego pakunku. Rozejrzałem się na boki, ale wyglądało na to, że był zaadresowany właśnie dla mnie. Nieco zaskoczony wziąłem w pysk przedmiot i wmaszerowałem z powrotem do środka. Położyłem go przed sobą i usiadłem naprzeciwko. Długo wpatrywałem się w paczuszkę, namyślając się, czy jest w ogóle sens, by to ruszać i czy nikt nie zrobił mi tylko głupiego żartu, a w środku nie ma żadnej niemiłej niespodzianki. Podjąłem decyzję o odepchnięciu jej na bok i udawaniu, jakby w ogóle jej tam nie było.
***
Minęło około trzech miesięcy, śnieg już zniknął z powierzchni ziemi. Stojąc w drzwiach swojego skromnego szałasu, obserwowałem pierwsze przedwczesne oznaki nadchodzącej wiosny. Już wiedziałem, że nie cierpię lata ani wiosny. Wszystko jest takie radosne... no i co najważniejsze, najwidoczniej odczuwałem gorąco. Nie działało ono na mnie dobrze. Zacząłem mieć zawroty głowy. Kilka razy całkiem straciłem przytomność.
Przez cały ten czas nie ingerowałem wcale w życie innych wilków. Nie było sensu. Moja egzystencja polegała na przyjściu na budowę, odwaleniu przydzieloną mi roboty, wróceniu do szałasu i zajmowaniu się sobą. Królestwo szczerze mówiąc niewiele się do tego czasu zmieniło. Budowa zdawała się być zamrożona przez zimę równie bardzo, co woda. Wilków też niewiele przybyło... Właściwie nieco mnie to rozczarowało. Liczyłem na pojawienie się jakiegoś kapłana, by w końcu pojąć, na czym w końcu polega ta śmieszna religia. Severus w jego roli wyglądał (i pewnie czuł się) wyjątkowo głupio. Aż żal było na to patrzeć.
Wróciłem do siebie... w oko rzucił mi się mały wiklinowy koszyczek odłożony w kąt od... właściwie nie wiem kiedy. Powoli podszedłem bliżej i po chwili wahania powąchałem przedmiot. Nie wydobywał się z niego żaden podejrzany zapach, więc uznałem, że nie jest to zepsuta żywność. Przypomniał mi się dzień, kiedy to odnalazłem ów przedmiot przed moimi drzwiami. Zastanawiało mnie teraz jedynie to, czy mam to rozpakowywać, czy może jednak wrzucić do ogniska, które dziś rozpalił dzisiaj Raven. Uznałem, że cokolwiek to będzie, pewnie już nie ma większego znaczenia i nic mi nie grozi.
Zmieniłem się w człowieka, usiadłem po turecku i smukłymi palcami rozwinąłem zakurzony szary papier. Z niego wypadła zapisana kartka. Podniosłem ją i obróciłem tekstem do góry. Potrzebowałem dobrej chwili, by ją odczytać, gdyż zawierała sporo błędów. Napisał go nie kto inny, jak Skayres. Wygrzebałem z paczki czarne materiałowe zawiniątko, które w mojej dłoni rozwinęło się i okazało się być czarną klapką na oko. Zamyśliłem się.
Przez ten czas widziałem ją raptem kilkakrotnie. Pewnie sądziła, że odrzuciłem jej prezent... tylko skąd wniosek, że jej nienawidzę? Nie pamiętałem już dokładnie, jak przebiegało nasze ostatnie spotkanie. Uraziłem ją czymś? Szczerze w to wątpiłem. Jeśli już ranię, to tylko podświadomie, więc pewnie nawet nie zdaję sobie z tego spawy.
Zacisnąłem dłoń z przedmiotem w pięść i zwróciłem twarz w stronę wypolerowanego kawałku lodu, który się nigdy nie topił. Filos przytaszczyła jakiś czas temu taki sam każdemu członkowi. Jak sama przyznała, nie wiedziała właściwie po co. Było to pewnego rodzaju lustro, więc teraz widziałem dokładnie swoją smukłą twarz: rysujące się pod skórą kości policzkowe, oko z brązowo-żółtą tęczówką, która pod słońce przybierała kolor rozgrzanego karmelu, prosty nos, czarne miękkie włosy, których kosmyki opadały mi na czoło i... zamkniętą powiekę. Nie odczuwałem tego ubytku, a wręcz zdążyłem przywyknąć, ale innym mogło to przeszkadzać. Spojrzałem na prezent od Skay. Jak to się w ogóle zakłada?
Szybko opanowałem co i jak, więc nie minęły trzy minuty, a już w lustrze mogłem się przejrzeć w nowym akcesorium. Dodawał mi on nie tylko powagi, ale i czegoś, co sprawiało, że zdawałem się być groźniejszy. Wciąż jednak byłem tylko wysokim, szczupłym chłopakiem o dopiero budującej się masie mięśniowej. Nadal nie do końca oszacowałem, ile mogłem mieć lat, ale obstawiałem jakieś... dwa, może trzy? Obserwując swoją postać beznamiętnym spojrzeniem, siedziałem tak przez bliżej nieokreślony czas.
Wciąż bolała mnie głowa. Głosów nie słyszałem od kilku dni. Odczuwałem ich brak na tyle, że zacząłem się zastanawiać, co na to wpłynęło i czy już nigdy nie wrócą. Miałem wrażenie, jakby brakowało jakiejś cząstki mnie. Westchnąłem i w końcu zmieniłem formę w wilczą. O dziwo opaska wciąż znajdowała się w tym samym miejscu. Nie spadła na ziemię. Popatrzyłem raz jeszcze na liścik, który teraz opadł na ziemię, gdyż wcześniej miałem go położonego na otwartej dłoni.
Powinienem do niej iść i podziękować, czy może sobie odpuścić?
Mój wzrok powędrował ku skrzypcom opartym o ściankę szałasu. Jak ja dawno z nich nie korzystałem... odczułem silną chęć sięgnięcia po instrument i zagrania. Melodia urzeczywistniała się w mojej głowie, przepływała przez umysł, czułem, jak moje palce zgrabnie przebiegają po strunach... "Nie" - powiedziałem do siebie w duchu. "Muszę iść do Skayres. Jeśli nie zrobię tego teraz, nie uczynię tego nigdy."
Wyszedłem z szałasu. Pozostało mi mieć tylko nadzieję, że ta nie zniknęła w nieznanych okolicznościach, gdyż taka sytuacja również przewinęła się przez moją wyobraźnię.

<Skay? W op. mamy dopiero luty, jakby co. Taka mała podróż w czasie. xd

piątek, 24 czerwca 2016

Od Onyx'a "Pobawimy się w chowanego?" cz. 2 (cd. Shammen lub Istoria)

- Jeśli chcecie. - powiedziała mama. Podekscytowana Istoria podskoczyła. Ja zająłem miejsce koło mamy. Jej opowieści jakoś tak... Uspokajały mnie.
- Więc... Może być o małej niegrzecznej waderce?
- Tak! - krzyknęliśmy zgodnie razem z Istorią. Mama wzięła głęboki wdech.
- Kiedyś żyła sobie mała waderka...
- Jak to kiedyś? A nie "dawno dawno temu, za górami, za lasami..." ? - spytała Istoria. Też się dziwiłem, co tym razem mama wymyśliła, bo większa część jej opowieści zaczynała się od "dawno temu".
- Ale to nie taka standardowa opowieść. Dzieje się w czasach zbliżonych do naszych. Posłuchajcie, to się dowiecie.
Skinąłem głową, a mama kontynuowała opowieść.
- Więc żyła sobie waderka. Jej rodzice byli bardzo opiekuńczy, i nie chcieli żeby waderka zapuszczała się daleko bez ich zgody. Lecz mała waderka była bardzo żywiołowa. Nie chciała siedzieć w znanych terenach, tam gdzie pozwalali jej rodzice...
- No. - przerwała jej Istoria. Wszyscy się na nią popatrzyliśmy - Em... Ja też tak mam
Mama zaśmiała się.
- Pewnego razu zobaczyła z daleka ludzi. Mieli strzelby, i strzelali do saren. Mała nie bała się ich, ponieważ skojarzyła to z tym, że wilki też polują na sarny. Stwierdziła, że może ludzie pomagają wilkom łapać te sarny. Bardzo się myliła. - ton naszej mamy stał się poważny. - Podeszła bliżej, chcąc się z nimi pobawić. Myśliwi zauważyli ją. Chcieli ją zestrzelić, ale...
- Ale co?! - krzyknęła Istoria trzęsąc się z podekscytowania.
- Ale... Ale... - nasza mama chyba nie mogła się zdecydować, co powiedzieć - Ale chybili. Mała wadera przestraszyła się nie na żarty. Zaczęła uciekać, ale... Kłusownicy ją dogonili. Złapali i włożyli do klatki. A potem poszli głębiej w las, wiedząc że jeśli jest tu mały wilczek, to gdzieś muszą być jego rodzice. Znaleźli ich. Nie mieli szans uciec... Oni.. oni ich rozstrzelali... ale małej udało się uciec z klatki... Przy... przygarnęły ją inne wilki... I już zawsze ich słuchała. - pod koniec mojej mamie trząsł się głos. Istoria miała strasznie zdziwioną minę.
- Ale... Ale jak to? Przecież ludzie nie mogą być źli! Sama możesz być mamo człowiekiem!
- Bajeczko, nie wszyscy ludzie mogą się zmieniać wilki. A to że nie są wilkami, sprawia że cały czas wszystko widzą wysoko i myślą że są panami świata i panują nad zwierzętami. A to czyni z nich złych.
- Ja... Nie rozumiem tego. - powiedziałem niepewnie.
- I dobrze. To tylko bajka, coś takiego nie dzieje się naprawdę. Ale i tak musicie uważać na ludzi. Eh, słaba jestem w opowiadaniu bajek. Ale pożyczę od mojej znajomej, Skayres taką fajną ilustrowaną opowieść. Spodoba wam się.
- Jej! - powiedziała moja siostra na powrót uśmiechnięta. Ja wciąż jednak nie mogłem się otrząsnąć po tej opowieści.
- Uważajcie na siebie i nie oddalajcie się. Zostańcie tutaj, możecie się pobawić. Ja idę do tatusia, będę w szałasie. - powiedziała mama odchodząc. Minę miała wciąż poważną.
Udawaliśmy z Istorią że bawimy się w berka. Posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie. Mieliśmy zamiar trochę podsłuchiwać.
Podeszliśmy od tyłu do szałasu i przycupnęliśmy za wystającym patykiem.
- Shammen, daj spokój. Ona nic im nie zrobi. Mogą sobie tam chodzić, tam jest bezpiecznie.
- Blisko niej nigdy nie jest bezpiecznie.
- Przestań, Shamm. Ona taka nie jest i ty dobrze o tym wiesz.
- Nie widziałaś jej wściekłych oczu kiedy ostatnio tu przyszła?!
- Nie krzycz, bo dzieci nas usłyszą.
- Filos, ja nie chciałem cię denerwować, ale to ona mi to zrobiła. To ona mnie odepchnęła, wtedy kiedy ci powiedziałem, że się potknąłem.
- Wiedziałam, że kłamałeś. - mama westchnęła - Proszę cię, pozwól jej chociaż ich zobaczyć! W końcu jest ich "ciocią".
- Ale tylko jeśli któreś z nas tam będzie.
- Dobrze. A na razie chodź, pobawimy się z nimi.
- Ja się pobawię. Ty sobie odpocznij.
- Dziękuję.
Dopiero po chwili zrozumiałem, że nasz tata tu idzie. Co oznacza, że...
- O, oh. - jęknęła Istoria kiedy stanął nad nami ... nasz tata.

(Shammen lub Istoria. W sumie jedno i to samo xD)

czwartek, 23 czerwca 2016

Od φίλος "Mam dość jej zachowania" cz.2 (cd Shat, Shammen)

- Shaten? - spytałam waderę łagodnie. Ta spojrzała na mnie nieprzytomnie, a jej oczy zmieniły się w normalne. Wycofała się do tyłu, a ja próbowałam podążyć za nią. Uciekła jednak. Zniknęła. Biegłam na oślep przed siebie, krzycząc jej imię z płaczem. Ona nie może się od nas odciąć.
- Proszę! Shaten, proszę! - krzyczałam, jakby to miało cokolwiek zmienić. Już mnie nie słyszała. A nawet gdyby słyszała, to nie przyszłaby do mnie. Zrezygnowana spuściłam głowę i odwróciłam się. Wróciłam do szałasu gdzie czekał zdenerwowany Shammen i dwójka moich dzieci.
- Co chciała? - warknął gniewnie
- Ona już odeszła, Shammen. Już odeszła... - wyszeptałam patrząc mu głęboko w oczy.
- Przepraszam. Wiem ile ona dla ciebie znaczyła, ale teraz masz nas. - pokazał na szczeniaki - My jesteśmy twoją rodziną. Możesz nam ufać.
- Chyba masz rację... - powiedziałam kładąc się z powrotem obok dzieci. Shamm trącił mnie nosem. Uśmiechnęłam się blado. Szczeniaki przytuliły się do mnie, po czym zasnęłam. Po raz pierwszy od dawna śnił mi się koszmar.
Stałam na środku mostu nad rozpadliną. Po jej lewej stronie stał uśmiechnięty Shammen z dziećmi. Po prawej Shaten, z błagającym spojrzeniem. Zrobiłam krok w jej stronę, a jej oczy zaświeciły na czerwono. Shammen patrzył na mnie z przerażeniem. Shaten weszła na most i zaczęła iść w moją stronę.
- Shaten, proszę! Nie panujesz nad sobą. Uspokój się, dobrze. Jestem... Byłam twoją przyjaciółką. I nadal mogę być. Jeśli tego chcesz...
- A co powiesz na to, że tego NIE CHCĘ?! - warknęła - Co z ciebie za przyjaciółka?! Nie potrzebuje kogoś takiego. - prychnęła. Shammen z dziećmi też wszedł na most i zaczął do mnie podążać.
- Zostawiłaś nas mamusiu. Zostawiłaś nas samych. - powiedziała z żalem Istoria
- Nie kochasz nas? Dlaczego od nas odchodzisz? Nie lubisz nas?
- Nie to nie tak... - zaczynam, ale przerywa mi Shammen
- Jesteśmy dla ciebie mniej ważni? Wolisz Shaten od nas? Myślałem, że mnie kochasz... Że nas kochasz...
- Kocham was! Jesteście wspaniali! Naprawdę! - krzyczę błagalnie. Shammen i szczenięta wracają na drugą stronę rozpadliny. Shammen odrywa pazurem sznury trzymające most. Zaczął spadać. Shaten wczepiła się pazurami w drewno. Ja też próbowałam się złapać. Zaczepiłam się, ale Shaten szybko kopnęła mnie w łapę. Spadałam. Umierałam, bo nie potrafiłam dokonać wyboru.

Obudziłam się z krzykiem. Shammen szybko do mnie podbiegł, a szczenięta odskoczyły.
- Filos, co się dzieje? - spytał. Ja wstałam, zachwiałam się i ponownie upadłam. Wzięłam głębokie wdechy. "To był tylko sen. Bardzo realistyczny ale, tylko sen" mamrotałam. Uspokoiłam się.
- Nic się nie stało. Śnił mi się koszmar. Nic wielkiego.
- Dobrze. Zjedz lepiej śniadanie.
- Okey. - mruknęłam, wstając powoli.

(Shammen? Shaten?)

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #5 (cd. chętny z WMW)

Oto piąta część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op. "Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.
Op. powstaje ze współpracą WMW.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

niedziela, 12 czerwca 2016

Od Shaten "Mroczny anioł stróż" cz. 1 (c.d Filos)

Pierwszy raz od tygodnia wyszłam z szałasu. Czułam jak mam dreszcze na karku. Tak dawno nie wychodziłam, że zaczęłam bać się świata. Poszłam parę kroków dalej i zobaczyłam jak otwierają się drzwi od szałasu mojej "przyjaciółki". Natychmiast zmieniłam się w cień i schowałam się za ścianą.
- Mamo! Mamo! Możemy iść na spacer?! - spytała mała waderka.
- Oczywiście Istorio, ale nie odchodźcie za daleko! - uśmiechnęła się Filos i poszła z Shammenem na spacer w drugą stronę. Pierwsza zasada wychowywania młodych: NIE pozwalać im iść SAMYM na spacer bez opieki. Poszłam za szczeniakami w głąb lasu.
- Nie złapiesz mnie, Onyx! - krzyknęła Istoria uciekając w głąb lasu.
- Założymy się? - zaczął biec szybciej w głąb lasu. Ta... i kto musi się nimi opiekować? Ja. Wadera, która nie powinna się nawet do nich zbliżać, a i tak ich pilnuje. Właśnie moją logikę trafił szlag... znowu. Pobiegłam za nimi nadal będąc w formie cienia. Moje oczy świeciły niczym czerwona lampka na niebie. Małe szczeniaki nie zatrzymywały się i były dość daleko od królestwa. Pilnowałam młode szczeniaki, by te nie uciekły ode mnie za daleko. Młode po jakimś czasie zrozumiały, że są daleko od domu.
- Istoria... wiesz, którędy mamy wracać? - spytał Onyx.
- Nie. Myślałam, że ty pilnujesz drogi - powiedziała biała waderka i zaczęła piszczeć ze strachu. Przewróciłam oczami,
- I to ja jestem nie odpowiedzialna... - mruknęłam w myślach - tylko jak im pomóc tak, by nie myśleli, że to ja... W tym momencie wpadłam na pomysł. Niewidocznie wchłonęłam się w cień Istorii.
- Istoria patrz! Twój cień! - krzyknął Onyx patrząc na mnie myśląc, że tym dużym cieniem (czyli ja) jest cień Istorii.
- Moja moc! Uaktywniła się! - krzyknęła szczęśliwa Istoria. Odczepiłam się od jej cienia i "przykleiłam" się na kamień wciąż będąc cieniem.
- Jesteś mną tyle, że dorosłą? - spytała Istoria, patrząc na mnie i na moje czerwone ślepia. Zamknęłam oczy przytakując.
- Wiesz jak stąd wyjść? Do domu? - Onyx spytał, a ja przytaknęłam ponownie.
- A możesz mówić? - spytała Istoria. Zaczęłam biegać wokół nich i zatrzymałam się przed nimi jako moja mroczna strona. Prawie kontrolują swoją ciemną stronę, ale nie na tyle, bym mogła często jej używać.
- Czyli? - spytały szczeniaki równocześnie. Zaprzeczyłam. Zaczęłam iść w stronę królestwa, co chwilę znikając i pojawiając się dalej o parę metrów. Gdy byłam od nich cztery metry dalej pokazałam im ruchem głowy, by poszli za mną.
- Ona chce nas gdzieś zabrać... - odparł Onyx.
- A jeśli to pułapka? - zapytała Istoria.
- To przecież ty, tylko z przyszłości - odparł czarny szczeniak.
- To ja mam tak wyglądać?! - spytała wystraszona.
- Przypominam ci, że to twój cień - dodał. Mój ogon dymił niczym prawdziwy cień tak samo jak łapy i futro.
- Mamy inne wyjście? - spytał szczeniak.
- No właśnie nie... - waderka wzięła głęboki oddech - chodźmy - zaczęli iść w moją stronę, a ja tylko na nich patrzyłam, machając ogonem na boki. Gdy byli blisko mnie, pojawiłam się od nich dalej. 
- Ej, czekaj! - zaczęli biec w moją stronę, a ja za każdym razem, gdy byli blisko, znikałam parę metrów dalej. Najwyraźniej ich to bawiło, bo nie widziałam, by się bały. Wręcz przeciwnie. Biegli za mną z uśmiechem na pyskach. Gdy byliśmy blisko królestwa, zniknęłam rozpływając się. Schowałam się za drzewem.
- Ej, gdzie ona się podziała? - spytał Onyx.
- Nie wiem, ale zobacz! Jesteśmy w domu! Mamo! - krzyknęła Istoria, biegnąc w stronę Filos.
- Boże, jesteście! - krzyknęła zmartwiona wadera, przytulając młode.
- Mamo! Tato! Istoria nas uratowała! - krzyknął Onyx, wskakując na grzbiet Shammena.
- Jak to? - spytał zaciekawiony Shamm.
- Mój cień! Zmienił się we mnie z przyszłości i nas wyprowadził z lasu! - krzyknęła mała waderka.
- Mówiłam, byście uważali! - krzyknęła - Ale... cień? Jak on wyglądał? - spytała zaciekawiona.
- Czarna, czerwone oczy i z cienia!  - spytała zamieszana Istoria.
- Jesteście pewni, że tak wyglądała? - spytała.
- Widzieliśmy ją przez moment... była cieniem. Po jakimś czasie zmieniła się w wilka. Nie mieliśmy szansy się jej przyglądnąć - odparł Onyx.
- Filos, jesteś przewrażliwiona... zrozum. Jest tam, zamknięta - Shammen wskazał łapą mój szałas - nie wyjdzie stamtąd nawet za koszt swojego życia - Filos posmutniała.
- Miałam nadzieję...
- Zapomnij o niej - uśmiechnął się Shammen i ją pocałował - teraz masz nas. My jesteśmy twoją rodziną, a to był jej wybór - Shammen zabierając młode poszedł do domu.
- Shaten... nie możesz się tak ukrywać - podeszła do drzwi mojego mieszkania. Jako cień weszłam do domu i zmieniłam formę w normalną siebie z niebieskimi paskami.
- Wróć do mnie, do nas... bez Ciebie nie jest tak samo - po jej głosie było słychać, że płacze. Podeszłam do drzwi, chcąc je otworzyć.
- Filos, zapomnij o niej... nic nie zrobisz... - odsunęłam się od drzwi - teraz masz inne rzeczy na głowie, niż martwienie się o nią - odparł Shammen, przytulając ją.
- M... masz rację... chodźmy, bo znowu się zgubią - para zakochanych odeszła od moich drzwi idąc do młodych. Ponownie zmieniłam się w mroczną formę i wyszłam, nie otwierając drzwi. Onyx popatrzył na mnie, odwracając się.
- Pssst. Ist, patrz - popatrzyła za siebie, by popatrzeć na mnie.
- Mamo, spójrz! - kiedy szczeniaki się odwróciły, zniknęłam za drzewem.
- Co? - spytała Filos odwracając się.
- Była tu! - krzyknęły młode równocześnie.
- Dzieci... chodźcie musiało wam się przewidzieć - ruszyli dalej, a ja patrzyłam na ich wolny krok. Patrząc na nich, wyobraziłam sobie jak ja idę obok nich. Puściłam łzę na ziemię, która zmieniła się w kryształ i schowałam się w domu zakreślając na ścianie kolejny dzień swojego życia. Podeszłam do Snow'a i go przytuliłam.
- Jak tam skrzydło? - spytałam z uśmiechem, ukrywając swój smutek. Położyłam się na kocu i zasnęłam, a Snow, mój zimorodek, którego znalazłam w lesie zasnął wtulając się w moje szorstkie futro na karku.
<Filos? Napisz swoją perspektywę>

środa, 8 czerwca 2016

Od Istorii „Pobawimy się w chowanego?” cz.1 (C.D Onyx, Filos)

Razem z Onyxem słuchaliśmy bajki, którą opowiadała nam mama. Uwielbialiśmy, gdy nasza rodzicielka wymyślała, chociażby na poczekaniu, historie, które były nieprawdziwe, ale mama próbowała przekonać nas, że to prawda.
- Mamo, pobawimy się w chowanego? Proszę! – Popatrzyłam błagalnym wzrokiem na moją matkę.
- Nie mam siły. Poproś tatę. – Zaraz jednak cicho się roześmiała, bo tatuś chrapał i spał jak suseł obok. – Shammen, idź pobawić się z dziećmi. Jestem zmęczona.
W odpowiedzi tata mruknął coś i nadal spał.
- Tato! – Onyx nieudolnie próbował obudzić swojego większego sobowtóra. Szturchał go, ale to nic nie pomogło. Skinęłam na niego głową, by pozostawił to mnie. Mama popatrzyła na mnie zaskoczona.
- Pora wstać śpiochu i pobawić się z dziećmi! – Zawołałam i skoczyłam na tatę.
- ISTORIA! Oszalałaś do reszty?! – Zdezorientowany samiec powstał, odczuwając wyraźny ból brzucha. Chyba rodzicom mój genialny sposób budzenia się nie spodobał…
- Nie krzycz na nią. To szczeniak. Co prawda, nie pochwalam jej wybryku… ale to jeszcze mały, niemądry wilczek. Prawda, Bajeczko? – Mama zawsze ratowała mnie od kary. Tatuś ostatnio był niespokojny i cały czas się czymś martwił. W nocy usłyszałam tylko skrawek ich rozmowy, bo zaraz zasnęłam. Ale chodziło o to, że mój rodzic nie jest za tym, abyśmy chodzili sami wokół szałasu Shaten. Mama mi później powiedziała, że tata jest przewrażliwiony i pozwala nam tam chodzić, bo uważa, że on się za bardzo martwi i uważa sprawę za większą, niż jest. Ale nie powiedziała mi, o co chodzi. Ale na pewno kiedyś mi to wyjawi, nawet, gdy już będę duża i dorosła.
- Tak, mamusiu. – Uśmiechnęłam się szeroko. To zawsze działało na tatę!
- Dobrze, już dobrze, nie jestem zły. Chodźcie. – Wiedziałam, gdzie tata nas prowadzi, bo byliśmy tam nie raz. Pięć, może sześć razy, kto wie? Mianowicie na Kwiecistą Łąkę. Onyx i ja zawsze przynosiliśmy mamie kolorowy bukiet z tamtejszych kwiatów. Sprawiało jej to dużą radość i zawsze, gdy przemienia się w człowieka, wkłada go do wazonu. Wtedy są tam, aż nie zwiędną. Droga została przebyta w milczeniu. Gdy dotarliśmy do celu, z radością sturlałam się z niewielkiego wzgórza i wylądowałam w kwiatach. Śmiałam się, a do mnie dołączył się Onyx, który zaraz powtórzył mój wybryk. Tata spokojnie z niego zszedł.
~*~
Nie mam pojęcia, ile bawiliśmy się na łące, ale dwie godziny z pewnością. Zadowoleni wracaliśmy w trójkę do szałasu, w którym mama – człowiek zaparzyła sobie herbatę i spokojnie piła ją, przykryta ciemnozielonym kocem, który swoje chyba przeżył. Przytuliła nas do siebie, a my po chwili położyliśmy się koło niej. Tata poszedł na budowę, więc nie było go z nami w domu.
- Mamo, opowiesz nam bajkę? - Zaczął Onyx.

< Filos? Możesz też odpisać Onyxem. ^^ >

niedziela, 5 czerwca 2016

Od Shaten "Przywitanie młodych i pożegnanie starych przyjaciół" cz. 3

Zamknęłam się na cztery spusty i usiadłam pod drzwiami z łzami. Straciłam wszystko... przyjaciółkę, rozum, siebie... Ledwo stojąc wyszłam z szałasu i przyłożyłam ucho do drzwi Filos.
- Mamo, opowiesz mi bajkę? - spytała mała waderka mojej przyjaciółki.
- Czemu nie, moja Bajeczko - odpowiedziała Filos i zaczęła opowiadać bajkę... realistyczną bajkę, bo była... o mnie? Zmieniłam się w cień i weszłam do jej domu. Popatrzyłam na nich.
- Ale jak to? Została sama? Dlaczego jej przyjaciółka nic nie zrobiła?
- Obawiam się, że nie mogła - odparła Filos smutna.
- Biedna musi być ta wadera - mruknął jej czarny szczeniak, patrząc w dal przez okno.
- Dobrze, że naprawdę nikt tak smutny nie istnieje - odparła waderka.
- Tak... dobrze, że nikt taki nie istnieje... - odparła Filos patrząc na mnie, jakby mnie widziała. Wyszłam z szałasu i pobiegłam do domu zmieniając się w wilka. Wyjęłam z szafek biały kwarc i uformowałam go w wilka, który wyglądał jak ja. Podeszłam do drzwi wadery i położyłam figurkę pod drzwiami. Zapukałam i schowałam się za drzewem. Drzwi otworzyła Filos.
- Halo? - spytała rozglądając się. Spojrzała w dół i popatrzyła na figurkę. Podniosła ją.
- Shaten? Jesteś tutaj? - spytała z nadzieją. Zrobiłam krok do przodu chcąc wyjść, ale w tym momencie podszedł do niej Shammen i pocałował, po czym zabrał do szałasu. Cofnęłam się i moje oczy zabłysły na czerwono. Uciekłam w głąb lasu jako mroczna, straszna, bojąca się wadera.
**************
Obudziłam się gdzieś w głębi lasu. Wokół mnie był krąg czarnych kryształów. Rozbiłam je i poszłam w stronę królestwa. Podeszłam do zimorodka, który stał na ziemi patrząc na mnie swoimi czarnymi, ale i pustymi oczami.
- Tylko wy mi zostaliście... - zimorodek wskoczył mi na plecy i wtulił się w moje szorstkie, ale i ciepłe futerko.
- Czemu nie lecisz? Rodzice pewnie na Ciebie czekają... - zimorodek pokazał mi swoje złamane skrzydło. Opuściłam głowę.
- Przepraszam... - zamknęłam oczy - pójdziesz ze mną - wyprostowałam się otwierając oczy i poszłam w stronę szałasu. Położyłam zimorodka na stole i wyjęłam zioła lecznicze jak i bandaż.
- Pokaż - powiedziałam do ptaka, a ten posłuchał mnie od razu. Delikatnie dałam jego skrzydło pod moją łapę i delikatnie przyłożyłam na ranę krem zielny. Sięgnęłam po bandaż i zabandażowałam mu skrzydło.
- Teraz je nastawić... - Wzięłam małą cząstkę kryształku i przyłożyłam do jego kości. Kryształ rozrósł się na jego kości nastawiając je.
- Jak skrzydło ci wyzdrowieje, kryształ pęknie - uśmiechnęłam się, ale od razu posmutniałam - szkoda, że Filos nie może tego zobaczyć... - położyłam się na ziemi i oklapłam uszy. Zimorodek wtulił się w moje futerko przy pysku.
- Jak skrzywdzę jej młode, nigdy sobie tego nie wybaczę... nie mam wyboru, Snow... - pomyślałam chwilę - Snow... takie imię będzie do Ciebie pasować - pozwoliłam mu dalej wtulać się w moje futro. Usłyszałam pukanie. Natychmiast zmieniłam się w cień.
- Shaten? - spytała moja dawna przyjaciółka otwierając drzwi. Najwyraźniej zamarła widząc, że zakreślam dni swojego życia na ścianach. Zobaczyła też Snow'a, który siedział na parapecie tak ustawiony, że nie widać było mojego dzieła.
- Shaten... - opuściła głowę wychodząc. Wyszłam z ściany zmieniając się w wilka i popatrzyłam przez okno widząc jak idzie za spacer z Shammenem i z młodymi.
- Filos... - opuściłam głowę i usiadłam, siadając odwrócona od drzwi. Zaczęłam się trząść, aż w końcu z moich oczu poleciały łzy.
Nomida zaczarowane-szablony