niedziela, 31 stycznia 2016

Od Shammena "Zaczekaj!" cz. 1 (cd. chętny)

Jak zwykle obudziłem się rano z silnym uczuciem pragnienia. Towarzyszyło mi każdego poranka. Obejrzałem się wokół siebie. Dopiero teraz, zdałem sobie sprawę, gdzie byłem. W lesie, ukryty w krzakach. Przewróciłem oczami - znów jak wstaje, jest dopiero wschód słońca. Przynajmniej mam szansę nikogo nie spotkać przy wodopoju. Nie, że nie lubię poznawać nowych wilków... po prostu boję się, że wkroczyłem na ich teren. Moją uwagę zwrócił pewien szaro ubarwiony ptak, którego poranny, donośny śpiew niosło echo po lesie. Uśmiechnąłem się lekko. Nie przeszkadzało mi to, że tak naprawdę mógłbym tego małego ptaszka zjeść. Na szczęście głodu nie odczuwałem i ptak mógł swobodnie śpiewać sobie na tej swojej gałęzi. Ja zaś przeciskałem się przez gąszcz drzew i krzewów. No dobrze, może przesadziłem. Nie przeciskałem, przedzierałem się przez las. W myślach ukazała mi się mapa znanych mi terenów. Jestem w Lesie Conteilaxne. Niedaleko, powinien znajdować się wodospad. Jeśli nie będę kierował się na północ, a na zachód, powinienem usłyszeć szum wody i zmierzać w tą stronę. Plan wydawał się być skuteczny, więc z chęcią skręciłem w stronę zachodnią. Pod moimi łapami szeleściły liście zeszłorocznej jesieni, które najwyraźniej jeszcze nie "wymieszały" się z glebą. Były dość... um... zgniłe. Po prostu zgniłe. Nic dziwnego, w końcu raz pada deszcz, raz śnieg, a innym razem nie ma niczego z tych dwóch zjawisk. No i może jeszcze czasami, lecz rzadko, padał grad. Pogoda tej zimy wariowała, gdybym tylko znał jakiegoś Wilka Pogody... No ale nie widziałem żadnego, ŻADNEGO, wilka przez okrągłe sześć miesięcy, gdy to miesiąc po moich urodzinach zostałem wygnany przez mojego nieznośnego, nieuprzejmego, złośliwego brata. Być może miał kilka zalet, lecz zdecydowanie górowały u niego wady. Nie miałem co do tego wątpliwości. Do moich uszu dotarł dźwięk, a raczej szum wody. Pochodził on z wschodnio-północnego kierunku (patrząc z mojego punktu widzenia), do którego rzecz jasna się udałem. Od razy przyspieszyłem kroku, idąc radośnie i raźnie. Uwielbiałem przechadzki po lesie, często któraś z roślin mówiła coś do mnie, a ja jej w spokoju odpowiadałem. Wiał lekki wietrzyk, a moje czarne futro lekko się poruszało, za pomocą ruchu powietrza. Wyróżniałem się tylko i wyłącznie... tatuażem sopli pod okiem? Dostałem to znamię jako maluch, a nadal nie wiem, co to znamię oznacza. Podejrzewam, że może być to rodowe, ale moje rodzeństwo tego nie dostało. Co dziwne, moja była partnerka, Adelin, również ma znamię - znamię fali. Ciekawe, gdzie ona teraz jest... zresztą, nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczę. Szczerze powiem, że tęsknię. No ale cóż, chyba muszę iść dalej. Szum stawał się coraz głośniejszy. Przyspieszyłem jeszcze bardziej, przeszedłem do biegu. Moim oczom ukazał się widok... po prostu wodospadu. Schyliłem głowę i zacząłem pić wodę małymi łykami. Czemu? Ponieważ była niesamowicie lodowata! Miałem wrażenie, jakbym wkładał sobie kostkę lodu do pyska. Jednak, woda była bardziej płynna, więc było to trochę inne odczucie. Rozejrzałem się. Z boku, za krzakami stał wilk, zapewne przyglądał mi się od pewnego czasu, a byłem tu nie wiele, musiał mnie śledzić. Wilk zerwał się z miejsca i zaczął uciekać w las. Ruszyłem za nim.
- Zaczekaj! - Były to moje słowa, skierowane oczywiście pod adres uciekającego wilka. Zatrzymał się i obrócił.

<Wilku? Wadera, basior, obojętnie, jak zwykle przy moim pierwszym opowiadaniu x3 >

Shammen

Szósty basior!
 
http://th.interia.pl/51,g7d961d4e2326783/3_i521926.jpg
(Na zdjęciu z partnerką z poprzedniego stada, Adelin)

Godność: Shammen

Od Tadashiego "Kto pod kim dołki kopie..." cz.2 (c.d Segra)

Zdziwiłem się, kiedy król Severus z otwartymi ramionami przyjął mnie mimo, że opowiedziałem mu historię mojego cudownego życia. Nie znałem jak na razie nikogo. Możliwe dlatego, ponieważ unikałem kontaktu z innymi. Naprawdę bałem zaufać się komuś innemu niż Severusowi. Szedłem sobie najmniej odwiedzaną okolicą, aby uniknąć spotkania z kimkolwiek, chciałem wyciszyć swój umysł, choć na krótką chwilę. Wszystkie emocje się we mnie gotowały. Miałem ochotę krzyczeć i wyklinać Boga za wszystkie zła, które na mnie spadły. Nagle do moich uszu dotarł rozpaczliwy, ale jakże cudownie melodyjne wycie wadery. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że w ten sposób może na siebie ściągnąć kłopoty, w szczególności, iż oboje znajdujemy się w pobliżu granicy terenów Czarnego Królestwa. Popędziłam w tamtą stronę z taką siłą i prędkością w łapach. Nie chciałem wpakować się po i tak trudnych dla mnie przejściach w życiu. Zobaczyłem dół, w który nie mało sam się wpakowałem, jednakże zdążyłem odbić się od skraju ziemi i przeskoczyć go. Odwróciłem się kierując wzrok w pułapkę. Zastałem tam czarna waderę o oczach jak dwie taflę morza o poranku. Podałem jej łapę, a ona bez wahania ją chwyciła. Dynamicznym ruchem wciągnąłem ją z śmieszne by było to nazwać wykopem, ale tak faktycznie to wyglądało.
- Dziękuję - powiedziała cicho.
- Spoko, ale dla naszego bezpieczeństwa chodźmy już. Jesteśmy wystarczająco za daleko watahy, przez co stajemy się łatwym łupem. Doprawdy nie róbmy sobie wrogów.
Lekko popchnąłem ją w stronę terenów bardziej zaludnionych, nie miałem żadnej ochoty tam iść jednak dla bezpieczeństwa, lepiej trzymać się w grupie. Zrobiła zdziwioną minę, ale wraz ze mną pobiegła nic nie mówiąc. Tym lepiej dla mnie. Wyprzedzałem ją o zbyt długą przestrzeń, więc zwolniłem. Jak na mężczyznę przystało musiałem dbać o płeć piękną.
***
Po kwadransie przebierania łapami non stop, dotarliśmy do centrum Czarnego Królestwa. Wszystkie zabrane w owym miejscu wilki zwróciły wzrok na nas, a do naszej parki podszedł przywódca.
- Czemu sprowadziłeś nieznajomą? - zapytał mrużąc oczy.
Nieznajomą? Byłem pewny, że należy do watahy. Trudno się dziwić mojej pomyłki, ponieważ nikogo poza Alfą nie znam. Moimi "zarąbistymi" umiejętnościami połączyłem się z jej mózgiem.
- Nazywa się Segra. Zabłądziła, a ja nie chciałem ją narażać - odpowiedziałem za nią, mimo że wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą na ten temat.
Basior skinął głową na znak, że rozumie.
- Przyda nam się każdy wilk w watasze. Masz watahę, Segro?
- Nie, Alfo, ale miło by było znaleźć się w gronie twojej - powiedziała tak cicho, że ledwo ją było słychać.
- Witaj w Czarnym Królestwie, Segro - uśmiechnął się sympatycznie Severus - Tadashi, oprowadź ją po terenach, które znasz.
Zgodziłem się i ruszyłem w las, a ona szła obok mnie. Oczywiście nie obeszło się bez szeptów na mój i jej temat.
- Skąd wiedziałeś? - spytała, kiedy odeszliśmy od strefy urbanizacji watahy.
- Widziałem co?
- Te rzeczy... O mnie.
- Mam swoje sposoby - mruknąłem w odpowiedzi.
- Czyli czytasz w myślach? - spytała niepewnie podnosząc na mnie wzrok, a w jej oczach można było ujrzeć strach? Może zdziwienie. W każdym razie coś takiego.
- Nie do końca. Potrafię odczytać czyjeś wspomnienia. Nic więcej - wyjaśniłem jej, a ona odetchnęła z ulgą.

<pisz dalej, droga Segro>

Tadashi

Kolejny basior!

http://pre06.deviantart.net/1a9a/th/pre/f/2015/221/e/1/wolf_adoptable_2_by_bloody_paw_print-d94xg6r.png
Godność: Tadashi Eric Hamada

czwartek, 28 stycznia 2016

Od Segry "Kto pod kim dołki kopie..." cz.1 (c.d chętny)

Jak przynajmniej co tydzień postanowiłam wybrać się na polowanie. Zwierzyna sama do mnie sama z własnej woli nie przyjdzie, więc muszę zagłębić się bardziej w las. Wyszłam z mojej kryjówki, jaskini. Specjalnie zimno nie było, więc szalika nie wzięłam. Moje granatowe, pokryte futrem łapy delikatnie i bezszelestnie poruszały się po lesie. Zwierzyny o tej porze nie było zbyt dużo, więc najlepiej będzie jak zaczekam w ukryciu. Upatrzyłam sobie samotną sarnę. Byłam tak w nią zapatrzona, że nie zauważyłam, gdy pode mną osunęły się liście i wpadłam do dołka. Sarna oczywiście uciekła i perspektywa mojego jedzenia pysznego śniadanka rozmyła się. Te dwunożne istoty przyjdą tu dopiero pod wieczór, może ktoś mnie zauważy i mi pomoże. Zaczęłam wyć, co oznaczało, że jest ryzyko usłyszenia moich zawodzeń przez ludzi. Usłyszałam obijanie się ŁAP o ziemię, to nie mógł być człowiek.
- Halo, jest tam kto? Pomożesz mi? - Cicho zapytałam. Na górze zauważyłam głowę wilka, który natychmiast podał mi łapę. Odbiłam się tylnymi kończynami, złapałam łapę nieznanego wilka i znalazłam się już na górze.
- Dziękuję. - Powiedziałam nieśmiało i przyjrzałam się wilkowi.

<Wilku? Wadera/Basior. Jak zwykle nie chcę narzucać dołączenia ;\ >

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Od Noodle "Zamieć" cz. 4 (cd. Shaten)

Leżałam okryta paroma kocami pijąc leczniczą herbatę. Dziwnie się czułam, bo nie mogła ruszać tylnymi kończynami. Mój głos się powoli kurował, ale ze wzrokiem poprawy nie było. Ból głowy również nie odpuszczał. Szybko dopiłam resztki napoju, a naczynie odłożyłam na podłogę. Zamknęłam oczy i pragnęłam zasnąć, lecz myśli o małej waderze na to nie pozwalały. Wszystkie sceny tym razem powoli przewijały się w moim umyśle. Od jej poznania, aż po jej śmierć.
- Bogowie nie istnieją, prawda? - powiedziałam bardzo cicho. Otworzyłam oczy, ale nie starałam się zobaczyć reakcji Shaten, tylko leżałam bezczynnie gapiąc się w sufit
- Co? - w jej głosie słychać było zaniepokojenie
- To wszystko jest bez sensu. - czułam jak łzy zaczęły spływać mi po futrze - Oni nie istnieją. Oni nie mogą istnieć! - ostatnie słowa wykrzyknęłam
- Noodle... - wadera coś do mnie mówiła, lecz to nie było w tamtej chwili ważne. W sobie przeżywałam cały ból zadany dzieciom. W tym córce boga, ale też mi. Wszystko się nasilało, aż w końcu przestało, gdy straciłam kontakt z rzeczywistością.

***************
- Czemu ona to robiła?
- Kiedy się obudzi?
- Nie da się tego określić - docierały do mnie zamazane strzępki rozmów, ale nie potrafiłam ich złożyć w całość. Wszystko wydawało się niekompletne. Ja gdyby w całej układance brakowało jednej części, która połączyłaby całą resztę. Potrafiłam jedynie określić, że była to rozmowa wadery i basiora. Ich głosy były zniekształcone i nie potrafiłam już nic usłyszeć. Myślałam, że znowu zasnę, gdy nagle poczułam ukłucie. Mój umysł zaczął pracować pomimo bólu. Nie potrafiłam otworzyć oczu, ani ust, ani nawet poruszyć palcem, lecz wszystko już rozumiałam. Leżałam w chacie Shaten. Stała nade mną razem z Severusem. Rozmawiali o mnie. Pragnęłam zrozumieć coś z ich rozmowy, ale musiałabym wtedy jeszcze ich posłuchać. No niestety. Jedynym odgłosem, który słyszałam był głos w mojej głowie: Poczekaj... Bądź cierpliwa... Na pewno za chwilę odzyskasz słuch... Więc czekałam. Czas rozciągał się jagdyby na złość. Sekundy stawały się minutami, a minuty godzinami. Po jakimś czasie straciłam rachubę. Nie wiem ile to trwało, lecz w końcu zaczęłam ponownie odzyskiwać zmysły.
- Martwię się.
- To trwa już zbyt długo. - fragmenty rozmów nareszcie do mnie dotarły. Z całej mojej siły woli starałam się poruszyć. Chociaż palcem. Chciałam im pokazać, że słyszę, że jest już lepiej. Udało się. Na początku nie byłam pewna czy ktoś to zauważył, ale po chwili poczułam lekkie potrząsanie i usłyszałam:
- Noodle. Halo, Noodle. Słyszysz mnie?

<Shaten?>

piątek, 22 stycznia 2016

Od φίλος "Przygoda... odbiega na łapach" cz. 7

Spoważniałam. Mało brakowało, żeby Shaten przypłaciła życiem całą tą akcję, a my sobie spokojnie paplamy. Wzięłam ją na ręce i zaniosłam do lecznicy. Severus rozkazał Noodle poszukać w szałasie Shaten jakiś leków. Ja zajęłam się oglądaniem jej. Miała rany cięte od noża na wszystkich łapach i parę pod szyją. Powiedziałam Severusowi, żeby przyniósł wodę i opatrunki. Obmyłam Shaten i przygotowałam bandaże. Noodle przyniosła jakieś przeciwbólowe zioła. Dałam je Shaten do pyska i zawiązałam bandaże na jej ranach. Odniosłam ją do jej szałasu i przykryłam kocem. Siedziałam nad nią czekając jak się obudzi. Gdzieś około dziewiątej rano następnego dnia, zasnęłam. Obudziła mnie uśmiechnięta przez ból Shaten.
- Dziękuję. - wyszeptała - ale lekarzem to ty nie zostaniesz. - wskazała na krzywo związane bandaże.
- Poza tym, te zioła zalewa się wodą.
- Przepraszam. Nie jestem dobra w tego typu rzeczach.
Shaten uśmiechnęła się i pomogła mi zmienić bandaże i dać jej odpowiednie leki.
- Mam pytanie. - zaczęłam
- Tak?
- Mogę na ciebie mówić Night?
Uśmiechnęła się delikatnie
- Już nie wstydzę się tego imienia.
Zmieniłam się w wilka i razem z Shaten wybrałam się w stronę Naszej Polany. Usiadłyśmy i zaczęłyśmy się wpatrywać w słońce. Tak szybko minął nam czas, że już nadchodził zachód słońca.
- To tu wszystko się zaczęło. - mruknęłam
- Niech więc się skończy. - powiedziała Shaten. I siedziałyśmy tak w ciszy. Aż księżyc wyszedł na środek nieba.

Od Galla Anonima "Mikołajki!" cz. 4 (cd. Shaten)

- Fajnie, że jesteś zadowolony... - mruknęła i odwróciła się w przeciwną stronę. - Skończyliśmy już dekorować szałasy, więc możemy już odejść w swoje strony.
- Niech będzie... Do zobaczenia. - odpowiedziałem bez entuzjazmu. Wadera nie mówiąc już nic więcej odeszła w swoim kierunku. Wodziłem za nią wzorkiem jeszcze przez chwilę, po czym poszedłem do swojego szałasu. Będąc już na miejscu, usiadłem w środku i beznamiętnie patrzyłem w jednym kierunku. Ból głowy wciąż dawał się we znaki. Kiedy ten koszmar się w końcu skończy? Zaczynam mieć szczerze już serdecznie dosyć tego obłędu. Z dnia na dzień będzie to coraz bardziej męczące i coraz bardziej będę prosić o zakończenie swojego życia. Jeśli mam tak trwać, wśród tych dziwnych istot do końca swojego żywotu, to ja bardzo dziękuję. Nic się nie zanosiło na to, abym odnalazł swój cel. Utracona pamięć była dla mnie wystarczająco dobijająca. Usiadłem i położyłem łeb na łapach, przymykając oko. Wciąż jednak wyglądałem przez wyjście z chaty. Obserwowałem pojedyncze wilki brodzące po kolana w śniegu. Podglądanie... Było to wyjątkowo żmudne zajęcie i bezcelowe... jednak nie bardzo wiedziałem, co jeszcze mógłbym w tej chwili zrobić.
- Czy on dobrze się czuje?
Nadstawiłem uszu i podniosłem łeb. Głos dochodził z... właśnie nie do końca wiedziałem, skąd ani do kogo był zaadresowany. Zdawał się być niezwykle bliski, jakby osoba, która to mówiła znajdowała się tuż przy mnie.
- Hah! A jak sądzisz? Na co ci to wygląda? - zaśmiała się druga osoba. Niespokojnie rozejrzałem się wokół. Nikogo jednak nie zobaczyłem.
- No nie wiem... Wygląda... dziwnie - odpowiedziała pierwsza osoba lekko roztrzęsionym głosem. Odnosiłem wrażenie, iż to była dziewczyna ze względu na wyjątkowo słodki ton.
- A czego oczekiwałeś? Że będzie wyglądać jak dawniej? - śmiał się chłopak. Zdenerwowany wyszedłem z szałasu, wciąż rozglądając się dookoła. Nikt nie znajdował się w pobliżu. Zupełnie, jakby głosy dobiegały z mojej głowy, a ja sobie to wszystko ubzdurałem.
- No... czemu nie?
- A czemu tak? No błagam cię, po takim wypadku chyba nie może wyglądać absolutnie w ten sam sposób.
- Ale... ale... co w takim razie mu zrobisz? - pytała dalej osoba o bliżej nieokreślonej płci. Nie bardzo wiedziałem, czy była to dziewczyna, tak jak początkowo sądziłem, czy może chłopiec przed mutacją, choć to, jak wyrażała się pierwsza, wyjątkowo pewna swego osoba, bardziej wskazywało na drugą opcję.
- Hm... no nie wiem... spróbuję go obudzić?
- Jak?
- Tego jeszcze nie wiem - westchnął ten pierwszy. Zaniepokojony, nie mogąc ze zdenerwowania wykonać żadnego ruchu, po prostu patrzyłem przed siebie. Wysłuchiwałem całego dialogu, zastanawiając się, czy później dowiem się czegoś więcej, co mogłoby mi wytłumaczyć to, czy słyszę duchy.
- Czyli się nie obudzi?
- Nie bądź tak źle nastawiony.
- Czyli się uda?
- Uda to ty masz tutaj - roześmiał się chłopak, na to ten młodszy pisnął wystraszony. Mój wyraz pyska musiał być wyjątkowo dziwny, bo wilk, który z tego co zdążyłem się dowiedzieć, nazywany był Warrorem, przechodząc, patrzył na mnie jak na wariata. Nie miałem zielonego pojęcia, co tam się wyrabia, ani dlaczego, ale chyba wolałbym tego nie widzieć. Już starczy, że najwyraźniej oszalałem i słyszę głosy, które najwidoczniej bawiły się doskonale.
- Głupku! - pisnął mały. Usłyszałem tak głośny trzask drzwi, że aż mimowolnie się skuliłem.
- Co wy tu robicie, chłopcy? Jak idzie praca? - usłyszałem męski głos.
- Tak sobie. Amor mi przeszkadza - prychnął starszy z nich.
- Amor, to prawda?
- Ja nie... nic... ale... ja... no... - jąkał się.
- To już nieważne... może nie przeszkadzaj już bratu, co? Dobrze wiesz, że woli pracować w ciszy.
- Wiem, wiem... - mruknął mały. Chwilę później znowu usłyszałem trzask zwiastujący o tym, że poszli.
- Nareszcie spokój... - westchnął chłopak. Dalej stałem nieruchomo, oczekując na kolejne, niewytłumaczalne dźwięki. Cisza. Zamrugałem kilkakrotnie okiem, zastanawiając się, cóż to dokładnie było. W typowej sytuacji serce zapewne oszalałoby w mojej klatce piersiowej... lecz o dziwo mój puls cały czas był spokojny. Czułem się jak otumaniony. Wodziłem wzorkiem po okolicy, zastanawiając się, czy ktokolwiek prócz mnie to słyszał. Wszystko wskazywało na to, że nie. Potrząsnąłem głową, sądząc, że zaraz pojawię się z powrotem w szałasie, a to wszystko mi się przyśniło, lecz nic takiego się nie stało.
- Hej, ty! Wszystko spoko? - ktoś nagle wykrzyknął. Tym razem jednak potrafiłem sprecyzować, skąd pochodzi głos, więc szybko odwróciłem się za siebie, by ujrzeć neonowozielonego basiora. Posłałem mu krótkie, nienawistne spojrzenie, po czym odwróciłem się w stronę swojego szałasu i zniknąłem mu z pola widzenia. Czy oni wszyscy muszą się wtrącać w nieswoje sprawy? Ku mojemu zaskoczeniu basior chwilę później stanął w drzwiach.
- Jeszcze nigdy cię nie widziałem. Jak się zwiesz? - zapytał wesoło. Powoli odwróciłem się za siebie, ledwo trzymając nerwy.
- Co cię to obchodzi?
- No, nie wiem, po prostu lubię mieć dużo znajomych.
- W przeciwieństwie do mnie. Teraz proszę, wyjdź. Wolę spędzić ten czas sam - powiedziałem, prostując się i wypinając pierś, aby zrozumiał powagę moich słów. Ten tylko posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Nie przesadzaj. Jeśli będziesz tak sam siedzieć to nie dość, że zmarnujesz sobie najlepsze lata życia, to jeszcze będziesz się nudzić. Z tego co widzę, jesteś jeszcze młody, zupełnie jak ja, tyle, że ty na siłę starasz się nie wychylać. I po co to?
Posłałem mu zimne, aczkolwiek mordujące spojrzenie. Nie mógł mi narzucać tego, co mam robić, a czego nie.
- Poza tym mamy dziś mikołajki! Święta to nie czas, kiedy jest się samotnym - roześmiał się. Mój wyraz pyska nie zmienił się ani odrobinę.
- I co w związku z tym?
- No nie wiem... może kiedyś byśmy poszli coś porobić?
Uniosłem brew, wciąż nie wiedząc, co ten ma na myśli.
- Co na przykład?
- Nie wiem... Daj mi chwilę, pomyślę.
Zapanowała cisza. Ja stałem po prostu, patrząc na niego jak na idiotę, a ten w skupieniu wpatrywał się gdzieś w przestrzeń tuż za mną.
- Hm... co powiesz na zrobienia ogniska i pieczenia mięsa na patykach? Zrobilibyśmy wielkie przyjęcie wraz z resztą watahy...
- W środku zimy?
- Nie, na przykład na wiosnę. Co ty na to? - wyszczerzył się. Dramatycznie wywróciłem okiem.
- I co jeszcze? Wybierzemy się w wielką podróż na koniec świata, po którym zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi na zawsze?
- Świetny pomysł! - podekscytował się basior. Zwróciłem na niego nieruchomy wzrok, mówiący, że to był sarkazm. Chyba zrozumiał przekaz, bo przestał machać ogonem. - Czyli... mam sobie iść?
Nie odpowiedziałem, tylko wciąż piorunowałem go wzrokiem. Szybko się wycofał.
- To... pa!
Później odbiegł, zostawiając mnie samego. Pokręciłem głową, nie bardzo rozumiejąc, po co i dlaczego to zrobił. Odwróciłem się i na nowo bezcelowo wpatrywałem się w przestrzeń za sobą. Może i jednak miał odrobinę racji? Teoretycznie skoro nie pożyję tu za długo, to mogę spróbować robić nowe rzeczy, których nigdy wcześniej zapewne nie miałbym nawet szansy przetestować. Ognisko? W sumie nie taki zły pomysł. Jednakże interakcja z innymi wilkami wydała się dla mnie mało atrakcyjna. Usiadłem i westchnąłem cicho. Ja to jednak mam problemy... najpierw przeniesienie się w miejsce, w którym zapewne przyjdzie mi spędzić zdecydowaną część swojego życia, później dołączenie do jakiejś śmiesznej watahy magicznych wilków, słyszenie jakiś głosów, a teraz upieranie się przy swoim, że nie chcę mieć z nikim nic wspólnego. Niezbyt przyjazna wizja.
Ponownie odwróciłem głowę, by zobaczyć, jak jakaś biała wadera znika za bladoniebieską poświatą, która rośnie w pionie, by na końcu całkiem zniknąć i ukazać jej ludzką formę. Potrząsnęła bladoczerwonymi lokami i poszła dalej. Westchnąłem ponownie. Większość wilków zmieniała się w ludzi... a ja nie. Może też powinienem się tego nauczyć? Jedyny problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, jak miałbym to zrobić.
***
Wieczorem, po kilku godzinach spędzonych na dosłownie nudzeniu się i leżeniu w najwymyślniejszych pozycjach, postanowiłem pójść na spacer. Jednak gdy stałem w drzwiach, usłyszałem krzyk tej dziewczyny, z którą jeszcze tego samego dnia przyszło mi pracować.
- Anonim!
- Co chcesz? - mruknąłem, gdy ta podbiegła do mnie, ściskając w dłoniach dwie paczki.
- Dzisiaj są mikołajki... więc mam coś dla ciebie... taki prezent... żeby ci podziękować za pomoc - wysapała, jednak jej ludzka twarz nie zdradzała żadnych emocji. Uniosłem brew, gdy ta wyciągała w moją stronę jeden z pakunków. Czyli te całe mikołajki polegały na obdarowywaniu się prezentami?
- Dziękuję.
Shaten znieruchomiała i popatrzyła na mnie nieco zaskoczona.
- Zaraz... ty podziękowałeś?
- Zgadza się. Co w tym takiego dziwnego? Naprawdę sądziłaś, że jestem aż takim chamem, aby zapomnieć, jak się dziękuje za odrobinę dobroci?
Nie odpowiedziała, tylko po prostu na mnie patrzyła.
- I co mój kochany? Już nigdy więcej nie zagrasz - usłyszałem na nowo melodyjny głos chłopaka, dobiegający gdzieś z głębi mnie.
Po chwili Shaten się otrząsnęła i położyła pakunek tuż pod moimi łapami. Był owinięty w niebieski, lśniący papier w srebrne paski. Szturchnąłem to lekko nosem, a później spróbowałem podnieść zębami, ale za każdym razem wymykał się i przesuwał się po śniegu. Warknąłem niezadowolony, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Zignorowałem to. Następną próbę podjąłem próbując rozedrzeć kolorowy papier pazurami, jednak to również skończyło się na porażce.
- Co ty robisz? - zapytała, próbując przestać się śmiać.
- A co? Nie widać? Cholerne pudełko... - mruknąłem, na nowo próbując to wziąć w zęby.
- Nie możesz się po prostu zmienić w człowieka? - Podniosłem na nią wzrok, zaprzestając jakimkolwiek ruchom.
- Nie potrafię. Zadowolona?
- Poważnie?
- A dlaczego miałbym kłamać? - prychnąłem.
- Po prostu wyobrażasz sobie, że zmieniasz się w człowieka, zamykasz oczy i już. Proste? Proste.
- Chyba dla ciebie.
Zmieniła się w wilka, a później znowu w człowieka. Wszystko obserwowałem najdokładniej, jak tylko potrafiłem.
- I co panie geniuszu? Jeśli ci się nie uda, oznacza to, że jesteś słabeuszem - zaśmiała się ironicznie. Wziąłem wdech, ledwo powstrzymując nerwy. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że rosnę... poczułem... właściwie to nic nie poczułem. Otworzyłem oczy, by zorientować się, że góruję nad nieco zaskoczoną Shaten.
- Ty... jak? Ja uczyłam się tego... kilka dni! Może nawet więcej! A ty ot tak... - wykrztusiła, cofając się o krok. Popatrzyłem na swoje smukłe palce. Ludzkie palce. Obróciłem je wierzchem do góry. Paznokcie były w nienaruszonym stanie... Wyglądało na to, że albo się "odnowiłem", bądź znajdowałem się w innej formie niż poprzednio. Popatrzyłem na dziewczynę. Była ode mnie o głowę, może dwie niższa. Wciąż wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Ja jak gdyby nigdy nic schyliłem się i podniosłem kartonik. Rozdarłem papier i ściągnąłem, a następnie podniosłem wieko kartonika. W środku znajdował się rzeźbiony instrument. Skądś, nie wiadomo skąd wiedziałem, że nazywany jest skrzypcami.
- Znalazłam to kiedyś w lesie... ale nie potrafię grać, więc pomyślałam... że może ty spróbujesz się nauczyć, bo i tak zdaje się, że nie masz ciekawszych zajęć.
Nie ruszając się, patrzyłem na skrzypce. Sam również nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić. Podobno to dość trudny instrument.
- Zgaduję, że prezent nie wypalił... - mruknęła, szurając butem w śniegu.
- Niekoniecznie... - odpowiedziałem, mając jakąś pewność, że rzeczywiście mówię prawdę. Zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie, z coraz mniejszą zawziętością kopiąc we śniegu. Odłożyłem kartonik razem z papierem do wnętrza szałasu, wziąłem w dłonie skrzypce, po czym sprawnie podłożyłem podbródek pod brodę, a smyczek w drugą dłoń. Przyłożyłem go do strun i delikatnie pociągnąłem. Dźwięk nie należał do najpiękniejszych, więc kilkakrotne przekręcenie kołków oraz sprawdzenie poszczególnych dźwięków pozbawiło mnie tego problemu.
W głowie nagle zabrzmiała słodka melodia, którą bezbłędnie powtórzyłem. Przechodzące kolejne dźwięki, jeden przez drugi, przenikliwe aż do głębi zachwycały uszy i duszę. Zamykając oczy zdawało się, że widzi się przed sobą zimną, lecz milczącą krainę, niedostępną dla żadnej żywej duszy, lecz dla martwej, jaką posiadali bogowie. Muzyka zawierała historię opowiadającą o wędrówce po wielkim lesie, przeprawę przez zamarznięte jezioro aż do przerażającego pięknem lodowego pałacu, w którym to każda krystalicznie gładka ściana była lustrem prawdy... Były to jednak tylko dźwięki, pozbawione tekstu, mówiącego o tym wprost. Aby to zobaczyć, należało po prostu zamknąć oczy i się wsłuchać... Dopiero kiedy skończyłem, przypomniałem sobie, że dziewczyna wciąż tam stoi i mi się przygląda.

<Shaten? Już dawno po mikołajkach, ale cóż... Ważne, że nauczył się zmieniać w ludzia. Prawda jest taka, że on słynie z tego, że gdy zobaczy, że (że x3) ktoś daną rzecz wykonuje, później będzie mógł ją powtórzyć, niekiedy nawet lepiej. Np. jeśli wejdzie na lód, zapewne po chwili wywróci się, a kiedy wejdzie ktoś, kto jeździ na łyżwach bardzo dobrze, chwilę popatrzy i już będzie potrafił perfekcyjnie. Danego języka może się nauczyć w godzinę ze słuchu. Właściwie jedną z nielicznych umiejętności, którą "zapamiętał" była gra na skrzypcach. xd>

Od Shaten "Przygoda... nadbiega w łapach" cz. 6 (c.d Filos)

Po swoich słowach straciłam przytomność. Byłam tak osłabiona po torturach, że nie miałam na nic sił. Znowu znalazłam się w pustce wokół luster. Przede mną były trzy lustra. Podeszłam do pierwszego z nich. Byłam tam w formie ludzkiej. Płakałam tak samo jak ludzkie odbicie.
- Nie chce być zła... nie chce być człowiekiem ani wilkiem... nie wiem kim chce być... - mówiłam z łzami.
- Nigdy nie będziesz dobra - odparło odbicie - Jesteś człowiekiem, a nie wilkiem.
- Jesteś słaba - mówiło odbicie - naiwna. Nie masz prawa żyć - Wstałam i popatrzyłam na odbicie.
- Masz racje - odbicie po tych słowach podniosło brew.
- Jestem słaba. Jestem naiwna. Ale jest coś co mnie wzmacnia. Wiara i przyjaźń - odparłam i podeszłam do odbicia gdzie byłam... złą formą.
- Ty jesteś tylko moim wymysłem. Strachem, który nigdy nie zniknie - rzekłam i lustra zaczęły się rozbijać, nim zerknęłam na trzecie lustro. Ujrzałam podchodzącą do mnie waderę.
- Nightengale - powiedział kobiecy głos. Głos którego od dawna nie słyszałam.
- M...m...mama? - pobiegłam do ducha wadery i przytuliłam w jej futro.
- Jestem z Ciebie taka dumna - mówiła dalej - Pokonałaś tyle przeszkód... udowodniłaś, że nie myślisz o sobie tylko o swoich bliskich - mówiła dalej, a ja płakałam coraz bardziej.
- Mamo... tak za tobą tęsknię... nie wiem kim jestem... pogubiłam się - rzekłam, a wadera bardziej mnie przytuliła do siebie.
- Jesteś Nightengale Darkline. Pół wilkiem, pół człowiekiem. Wyjątkową istotą która dba o innych - ciągnęła dalej - Moją córką...
- Chce iść do Ciebie... chce być przy tobie.
- Twój czas jeszcze nie nadszedł - powiedziała i zaczęła powoli znikać - dołącz do świata żywych... masz pewność, że nie wygnają z królestwa. Już nikt nie będzie się Ciebie bał - powiedziała i znikła, a jej słowa odbiły się echem.
- Mamo! - krzyknęłam, rozglądając się wokół.
- Shaten! - usłyszałam głos Filos - Shaten, nie!!! - krzyczała z łzami i znalazłam się pomiędzy dwoma światami. Białym i czarnym. Podeszłam do białego.
- Zaświaty... tam jest moja matka i osoby na których mi zależało - Odwróciłam głowę w stronę czarnej i widziałam jak Filos mnie przytula z łzami.
- Życie... niekończąca się historia. Poznawanie nowych ludzi i bycie przy tych, na których ci zależy - powiedziałam i zamknęłam oczy. Uśmiechnęłam się i puściłam łzę.
- Odpowiedź jest prosta - powiedziałam i weszłam do ściany życia. Zaczęłam czuć ból, strach i dotyk kosmków włosów Filos. Czułam jak moje serce zaczęło powoli bić i otworzyłam oczy.
- J...jestem tu - odparłam szepcząc jej do ucha ledwo żywa. Popatrzyła na mnie i znowu przytuliła, ale mocniej.
- Shaten, nigdy mnie już tak nie strasz! - krzyknęła z łzami.
- C...co ja zrobiłam? Ponownie zniszczyłam wroga... dzięki tobie - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. Osłabionym wzrokiem popatrzyłam na Noodle, po czym je zamknęłam. Próbowałam wstać i zmienić się w człowieka, ale tak byłam słaba, że opadłam na ziemię. Filos wzięła mnie jak szalik.
- Zabiorę Cię do domu - odparła i powolnym krokiem szliśmy w stronę Królestwa.
Podróż minęła powoli. Gdy dotarliśmy wszyscy podbiegli, gdy Filos powoli mnie położyła na ziemi.
- Co się stało?!
- Gdzie byliście?!
- Co jej jest?! - te pytania obijały mi się o uszy. Gdy podszedł Severus i Lucy wszystko umilkło.
- Opowiedzcie, co się stało - odparł Severus. Qui zaczęła opowiadać.
- O mało nie poświęciła życia dla nas - odparła patrząc na mnie głaszcząc mnie delikatnie - uratowała nas - dodała i wszyscy popatrzyli na mnie i Filos.
- To... dzięki niej - dodałam cicho - ja tylko posprzątałam - uśmiechnęłam się znowu tracąc powoli przytomność.
- Do lecznicy. Musimy jej pomóc - odparł Severus. Tylko to usłyszałam i nic więcej.
<Filos? Serio myślałaś, że tak szybko Cię opuszczę? :)>

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Severusa "Znowu zacni goście" cz. 4 (cd. chętny)

Tak jak spodziewałem, chwilę później z cienia wychyliła się szara wadera, która nieufnie przesuwała wzorkiem między mną a Lucy. Gdy tylko Aria spostrzegła, że rzeczywiście miałem rację, natychmiast rzuciła się na nowo przybyłą, przez co ta upadła na ziemię.
- Ray! - pisnęła.
- Na chwilę cię spuścić z oka, Ay - mówiąc to, poczochrała jej grzywkę - A ty już się gdzieś zapodziewasz.
- Głodna byłam! - mruknęła, poprawiając swoją fryzurę. - Dziękuję. To właśnie jest Ravyn, moja siostra.
- Jestem Severus... - zacząłem, ale tak jak przypuszczałem, moja przyjaciółka również miała wiele do powiedzenia w tym temacie:
- A ja Lucy! Skoro wasza wataha nie żyje, to może szukacie jakiejś by dołączyć? Bo wiecie, jakby co to możecie być z nami, my z chęcią was przyjmiemy, bo...
- Lucy, spokojnie - westchnąłem, jednak w duchu lekko się uśmiechałem. Wadera zawsze była dość energiczna i choć zdążyłem już do tego przywyknąć, to i tak bywały chwile, kiedy to miałem ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem, jednak moja pozycja oraz wrodzona powaga nie zezwalała mi na taki ruch.
- Ray, możemy?! Ray, proszę, Ray! - wykrzyknęła Aria, na co jej siostra odpowiedziała uśmiechem.
- Jeśli chcesz, mała... No, i oczywiście jeśli Władca pozwoli - przeniosła swój wzrok na moją osobę. Skinąłem głową, rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, abyście mogły dołączyć.
- Słyszysz Ray?! Jesteśmy we watasze! Takiej prawdziwej! - piszczała mała, radośnie podskakując na wciąż rozłożonej na całej szerokości ścieżki siostrze.
- Tak dokładniej w Czarnym Królestwie - poprawiłem. Ta jednak zdawała się mnie już nie słyszeć. Przesadne podniecenie nowym środowiskiem nie pozwalało jej spokojnie stanąć w miejscu.
- Królestwie? - zapytała starsza z nich, strącając z siebie siostrzyczkę, następnie wstała i otrzepała z błota.
- Owszem - odpowiedziałem spokojnie. Lucy wciąż szeroko się uśmiechała, nie spuszczając z oczu młodszej z nich. Miałem niejasne wrażenie, jakby właśnie zastanawiała się nad tym, kiedy będzie miała własne szczeniaki. Oczywiście mogło mi się to jedynie zdawać.
- To znaczy... macie tu jakieś miasto? Pałac? Lub coś w ten gust?
- Tak jakby. Obecnie się budujemy, a kiedy skończymy, z całą pewnością będzie widać efekty. Oczywiście nie jest powiedziane, kiedy dokładnie wszystko będzie takie, jakie być powinno... na razie zostańmy przy tym, że obecnie znajdujemy się na najmniej cywilizowanych terenach Perallii.
- Peralla? Pierwsze słyszę o czymś takim - zaintrygowała się Lucy. Nie dziwiłem się jej. Byłem uczony jako książę, dlatego też o okolicy wiedziałem niemalże wszystko, a to, żeby ona pozostała w niewiedzy było wymuszone na mnie. Niektóre rzeczy mogłyby ją nieco zaskoczyć... ale właściwie nie ma czego tutaj ukrywać.
- Jeśli chcecie, mogę wam nieco przybliżyć ten temat.
Wyższa brązowa wadera entuzjastycznie pokiwała głową, a nowicjuszki widząc to, postąpiły tak samo... Pomijając szarą samicę, która zrobiła to jakby od niechcenia.
- W takim razie będę o tym mówił po drodze... nie ma sensu, abyśmy bezcelowo stali w miejscu - po tych słowach, aby podkreślić ich znaczenie, ruszyłem w stronę, gdzie wybudowaliśmy szałasy.
- W takim razie czym jest ta Peralla? - zapytała Ray, która choć początkowo wyrażała niechęć. Jednak być może chciała wymusić ode mnie jakieś informacje.
- Otóż Peralla to teren, dość obszerny, na którym się znajdujemy. Obejmuje on Czarne Królestwo, Białe Królestwo, Watahę Nuit Solitarie, Watahę Zorzy Polarnej, Watahę Tajemniczej Nocy, Watahę Ciemnej Nocy, Watahę Asai, Watahę Purpurowej Róży, Watahę Wilków Północy, Watahę Szlachetnego Kamienia oraz pomniejsze, nie zarejestrowane watahy, które mogły się utworzyć pod moją "nieobecność". Inne tereny, na które dzielimy Ziemię to Obbry, Lovdras, Ognist, Haomia oraz Nevramlan. Dla każdej z krain zamieszkiwanych za równo przez ludzi, jak i wilki oraz inne magiczne stworzenia, można wyróżnić inną faunę. Peralla jest dość zrównoważona klimatyczne, w Haomii przeważają równiny i tereny górzyste, a zimy bywają ostrzejsze. Tegoroczna jesień w Czarnym Królestwie mogła przybyć właśnie z Haomii.
- Matko... - westchnęła przerażona Lucy - Współczuję jej mieszkańcom. Muszą się z tym użerać co roku.
- Obbry jest najgorętsza i to właśnie tam mieszka najwięcej stad lwów i tygrysów. Lovdras z kolei to kompletne przeciwieństwo Obbry, gdyż tam panuje bezkresna zima, a wszystko skuwa lód. W Ognist oraz Nevramlanie przeważają zdecydowanie ludzie, choć w tym drugim tak samo często spotykane są różne odnogi i kombinacje istot ludzkich z nadnaturalnymi.
- Czyli to coś trochę jak kontynenty - podsumowała Lucy. Popatrzyłem na nią pytająco, zastanawiając się, cóż takiego wygaduje. Ona zauważywszy to, szybko pokręciła głową.
- Wybacz. Za dużo czasu spędziłam z ludźmi.
- Dużo wiesz o świecie - podsumowała Ray.
- Niekoniecznie... może jakąś wiedzę posiadam, aczkolwiek nie jestem typem podróżnika. Prawdę mówiąc nigdy nie postawiłem łapy poza Perallę i teoretycznie miałem okazję przebywać tylko w Białym Królestwie oraz Watasze Szlachetnego Kamienia. Nie mam pojęcia, jak wygląda ludzkie miasto, gdyż szczerze powiedziawszy mam co do niego pewne obawy. Zdaje się, że porównując się do Lucy, nie jestem "na czasie", a tam zwyczajnie uznano by mnie za dziwaka.
- Czyli musimy tam iść - roześmiała się Lucy. Popatrzyłem na nią, zastanawiając się, czy to był kolejny żart.
- Jakoś mnie tam nie ciągnie... - oznajmiłem po chwili, a następnie spostrzegłem, że już wkroczyliśmy na żwirową ścieżkę, wzdłuż której zbudowane były skromne szałasy - Jesteśmy już na miejscu.
- Sevo, ale gdybyś tylko to zobaczył, te wszystkie budynki... no zabrakłoby ci słów! - nie ulegała.
I właśnie tego boję się najbardziej - pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos, a co jednynie dalej szedłem w kierunku, gdzie znajdował się największy z szałasów. To właśnie tam powinny zamieszkać siostry, bo zdawało się logiczne, że nie chciały się rozstawać. W moim przypadku, Glory tylko i wyłącznie by prosił o to, abyśmy zostali rozdzieleni. Gdy w końcu doszedłem tam, gdzie chciałem, zatrzymałem się i obróciłem do nowych:
- Od teraz będziecie tutaj mieszkać.
Drobniejsza z nich zaciekawiona zajrzała do środka i pochłaniała wzrokiem każdy ujrzany tam szczegół.
- Uroczo - oceniła starsza z nich. Nie odpowiedziałem, na to, tylko obserwowałem, jak te wchodzą do środka i się rozglądają, a ich oczy świecą z zachwytu. Lucy również nie powiedziała już nic więcej, bo najwyraźniej nie wiedziała, co dokładnie miałaby mówić. Nie trzeba było pytać, czy im się podoba, bo od samego początku było jasne, że tak. Takie drobne rzeczy, a mimo to zachwycają. Wiedziałem jednak, że jedna z nich nie ma do mnie zaufania. Najwyraźniej musiałem je zyskać... ale nie na siłę. Z czasem to przyjdzie samo.
- Mieszkam w pierwszej chacie od południa. W razie pytań możecie się tam wybrać, a jeśli mnie nie znajdziecie, powinnyście przeszukać tereny budowy. Jeżeli chcecie, Lucy może was po nich oprowadzić. W każdym razie jutro o świcie mamy tam zbiórkę.
- A... co będziemy budować? - zapytała Aria, wychylając się z szałasu.
- Świątynię wilczych bogów - tym razem odpowiedzi udzieliła Lucy. Chyba chciała się jak najlepiej zapoznać z nowymi. Aria tym razem nie odpowiedziała, tylko na znak, że rozumie, pokiwała głową.
- Przed nami jeszcze wiele pracy - oznajmiłem. Nagle przypomniałem sobie, po co tak właściwie odszedłem z terenu budowy - Wybaczcie, ale muszę już iść. Ty, Lucy możesz zostać i odpowiedzieć na pytania nowych mieszkańców.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się. Ja na to odwróciłem się w przeciwną stronę i żwawo ruszyłem w kierunku, z którego przybyłem. Uświadomiłem sobie, że choć była zima, to na szczęście mrozy już minęły na rzecz jesieni, a teraz już zaczyna się robić cieplej. Można było pomylić obecną porę roku z wczesną wiosną... W pewnej chwili ktoś wprost na mnie naskoczył. Zaskoczony odsunąłem się, a zwierzę tracąc równowagę, poślizgnęło się i upadło po drugiej stronie mojego grzbietu. Kiedy zorientowałem się, kto mnie zaatakował, uniosłem brew. Naomi. Mogłem się tego spodziewać. Może i nie zrobiła tego całkiem na poważnie, lecz to nie zmieniało faktu, że nie miałem zielonego pojęcia, o co może jej chodzić.
- Co ty robisz? - zapytałem, obserwując, jak ta podnosi się z grubej warstwy lodu. Jej drobne łapki ślizgały się przy każdym ruchu.
- A czy to ważne? - burknęła niezadowolona, już stając tak, jak powinna.
- Powinnaś wrócić na budowę. To obowiązek każdego z członków.
- Doprawdy? - zakpiła - A te dwie to co? Wyjątek? Burżuazja?
- Pragnę podkreślić, iż one dołączyły dopiero kilka minut temu, a ty dużo wcześniej, przez co one na zbiórkę przybędą jutro, a ty już dzisiaj. Ponadto już jest południe, więc mniej czasu spędzisz na budowie od pozostałych.
Przewróciła oczami. Nie wyglądała na zadowoloną, głównie z tego powodu, że musi zrobić to, co jej nakazałem.
- Niech ci będzie. Ale jeśli one nie pojawią się jutro na zbiórce, będziesz miał przechlapane.
- Wybacz, ale co ja mam do tego? - zapytałem, ponownie ruszając w drogę. Ona podążyła za mną, starając się iść po rozmokłym śniegu, by jak najbardziej ograniczyć szansę ponownej wywrotki.
- Dużo. Czyli mówisz, że kiedy zacznie się ściemniać, puścisz mnie do domu?
- Owszem. Nie mam zamiaru zmuszać cię do czegokolwiek więcej, bo nie na tym rzecz polega.
Naszym oczom ukazała się otwarta przestrzeń, będąca już niemalże ukończonym amfiteatrem. Do wieczora powinien ukazać się już w pełnej odsłonie, a niedługo potem będzie można wystawiać pierwsze wieczorne przedstawienia i koncerty. Od jutra bierzemy się za świątynię, bo niemalże byłem całkowicie pewien, że wilkom brakuje odrobiny religii, wytchnienia i modlitwy. Kto zostanie kapłanem, jeszcze zobaczymy, co czas pokaże, ale początkowo zapewne ja będę musiał objąć tą funkcję. Wiedziałem od samego początku, że bycie królem to odpowiedzialność, od której nie ma wakacji. Teraz już mam pewność, że odrobina rozrywki to właśnie to, czego mi jest brak. Miejmy nadzieję, że jakieś kreatywne historyjki przedstawione na deskach amfiteatru będą wystarczające... a może po prostu brak mi snu? Wskoczyłem na scenę i odwróciłem się w stronę Noodle, która starała się dyrygować pracą.
- Widzę, że wygląda to bardzo dobrze - oznajmiłem szczerze. Na to ona się uśmiechnęła zadowolona i odpowiedziała:
- No ba!

<chętny? Jak bardzo widać, że nie mam weny?>

niedziela, 17 stycznia 2016

Od φίλος "Przygoda... nadbiega na łapach" cz. 5 (cd. Shaten)

- Shaten! Shaten! - krzyczałam, biegnąc ze łzami w oczach w stronę watahy. Tak szybko jak teraz nie biegłam jeszcze nigdy. Kiedy dobiegłam do Królestwa na swojej drodze nie widziałam nikogo. Biegnąc na oślep wpadłam na kogoś.
- Shaten! Oni ją mają! Pomóż mi! - rozpłakałam się i zawróciłam w stronę kłusowników. Za mną biegł wilk na którego wpadłam. Nie miałam czasu oglądać się do tyłu. Dobiegłam do namiotu z którego dochodził krzyk.
- Nie wracaj do mnie słyszysz? NIE WRACAJ!
Wbiegłam tam. Przez ułamek sekundy zobaczyłam Shaten całą czerwoną. Z intuicji zatrzasnęłam wejście tak by wilk, który za mną biegł nie mógł wejść. Musiał tylko uratować Shaten po wyciągnięciu jej stąd.
- Chcecie wiedzieć jak mam na imię, tak? Chcecie? Proszę bardzo! - krzyknęła Shaten.
- Nazywam się Nightengale! Nightengale Darkline! Imię oznaczające strach, ból, gniew i noc! I jestem dumna z tego imienia! - wykrzyczała zmieniając się w wilka cieni. Była jednak wyczerpana i ułamek sekundy później zemdlała.
- Już nigdy więcej nie dotkniesz mojej przyjaciółki. NIGDY!!! - wrzasnęłam. Zamroziłam wszystkich kłusowników, oprócz tego, który skrzywdził Shaten. Jemu zamroziłam tylko nogi by nie mógł się ruszyć.
Zaczął krzyczeć.
- Chcesz krzyku?! W naszej bitwie nawet nie szepniesz!!! - wykrzyknęłam zbierając jego głos i zamieniając go w ciszę.
- Już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Już nigdy więcej nie zaczerpniesz oddechu!!! - krzyknęłam i zesłałam na niego szaleństwo. Wszędzie widział stworzenia, których tu nie było. Jego usta układały się w krzyk, lecz cierpiał bezgłośnie. Rzuciłam się na niego i ostatecznym ugryzieniem, zabiłam.
Podbiegłam do Shaten i zmieniłam się w człowieka odblokowując wejście. Za mną wbiegła Noodle.
- Shaten! - przytuliłam ją, lecz ona się nie ruszała. I nie oddychała. - Shaten, nie!!!

( Shaten? To od ciebie zależy czy przeżyjesz)

czwartek, 14 stycznia 2016

Od Shaten "Przygoda... nadbiega na łapach" cz. 4 (c.d Filos)

Kiedy pobiegłam do pierwszego namiotu zaczęłam go przeszukiwać, widziałam wiele jedzenia, więc wzięłam całość do torby i zniszczyłam wszystkie rzeczy. Wyszłam i pokazałam Filos łapą, że może zamrażać, a ta zrobiła to od razu. Taka akcja była w reszcie pięciu namiotów. 
- Jeszcze ki... - nie dokończyłam, bo ujrzałam kłusownika za nią
- Filos, tyły! - krzyknęłam i Filos natychmiast zamroziła go, a mnie od tyłu wziął kłusownik za szyję.
- Nie tym razem Shaten! - krzyknął dusząc mnie bardziej i dał mi pysk w stronę Filos.
- Qui! - starałam się coś powiedzieć, ale zaczęli mnie bardziej dusić. Biała wadera biegła w moją stronę i zabiła kłusownika.
- Dzięki... - rzekłam i cieniem zniszczyłam resztę namiotów i zarosłam je kryształami. Kłusownicy stanęli przed nami i mnie złapali, a Filos uciekła dalej.
- Uciekaj już! 
- Zamilcz! - krzyknął kłusownik. Zobaczyłam jak trzymają ją i nie widzą by ją puścić.
- Powiedz jej! - krzyknął kłusownik - Powiedz! Powiedz jej prawdę! - milczałam jak grób, a moje oczy iskrzyły ze smutku.
- Powiedz! - krzyknął drugi, a Filos patrzyła na mnie wystraszona. Wzięłam głęboki wdech.
- To było około rok temu - zamknęłam oczy - Chodziłam po lesie w formie ludzkiej głodna, wystraszona... Gdy nagle zobaczyłam kłusowników. Dali mi jedzenie, dom, wykształcenie. Ale nie wiedziałam, że zabijają... mówili mi, że badają wilki i inne zwierzęta. Wtedy stałam się ich agentem... myślałam, że leczą watahy... ale oni zabijali. Potem odeszłam... wszystkie zwierzęta nie wiedziały. Boją się mnie właśnie dlatego - otworzyłam i były całe czerwone - Bo oni mnie okłamali! - krzyknęłam i ugryzłam jednego w rękę, ale drudzy mnie przytrzymali.
- Mów dalej! Od samego początku! - krzyczeli.
- Moim ojcem był człowiekiem, a matka wilkiem! - wykrzyczałam z łzami i ptaki odleciały ze strachu, a ja zaczęłam dyszeć - Jestem pół wilkiem... mam ludzką krew... ludzkie zwyczaje... - uspokoiłam oddech - A moje imię... - zaczęłam płakać - A moje imię... t... to...
- Wystarczy! - krzyknął kłusownik i zabrał mnie do chaty. 
- Shaten! - krzyczała Filos - Shaten!
- Przepraszam Cię! - krzyczałam z łzami - Przepraszam za to co zrobiłam! Powinnam Ci już dawno powiedzieć! Uciekaj! Uciekaj i nie wracaj! - nadal krzyczałam i tupnęłam o ziemię i zabiłam kłusowników którzy trzymali Filos i zrobiłam ścianę wokół terenu tak, by Filos była bezpieczna od tego terenu. A mnie przykuli do ściany. I uderzyli mnie w psyk. Straciłam przytomność

****

Obudziłam się w celi, łapy miałam przykute, a oczy mnie nie słuchały.
- Musimy od niej wykrztusić, gdzie jest jej wataha. Dobrze wiesz, jak kochamy kolekcje - odparł jeden z nich zza celi.
- Cii... najpierw musimy znaleźć jej białą przyjaciółkę... - powiedział drugi. Otworzyłam oczy i próbowałam się wyrwać, oboje kłusowników przyszło i mnie uderzyli sztyletem przy pysku.
- Uspokój się! - krzyknął, a ja opuściłam głowę.
- A teraz... Zdaj raport... a Cię uwolnimy... - powiedział, a ja siedziałam nadal cicho.
- Wiem, że źle zaczęliśmy ponownie spotkanie... - powiedział i uderzył mnie w pysk tak, że zaczęła lecieć mi krew - ale chcemy być mili - milczałam jak grób. 
- Widzę, że nasza mała waderka boi się, że zabijemy jej przyjaciółkę, hm? - powiedział i się wyszczerzył - uwierz mi... blokada z kryształów nie zrobi nam wielkiego halo... z czego jest, hm? Z rubinu? Z lazurytu? A może z...
- Kapitanie! Ściana jest zrobiona z diamentu! Nie przebijemy się! - krzyknął kłusownik, który wbiegł nagle do celi. Ten popatrzył na mnie.
- Sprytnie... - rzekł - Masz dobry plan... zamknąć nas tu... - uśmiechnął się - No... udało Ci się! - krzyknął, a ja nadal siedziałam cicho.
- Co teraz zrobisz hm? Zgnieciesz nas!? - krzyknął bez uczuć, a ja popatrzyłam na niego.
- Nie - rzekłam do razu - Nie zgniotę... a zabiję... - natychmiast cienie zaczęły niszczyć teren na zewnątrz, ale nagle coś przestało.
- Serio myślisz, że nie wiemy jak Cię pokonać? Nasze podłoże jest z metalu! Nic się nie przebije! Spędzisz tu resztę swojego nędznego życia - odparł i mnie tu zamknął. Zostałam sama...
- Filos... uciekaj... uciekaj przyjaciółko... i pamiętaj o mnie... - zamknęłam oczy -  GRAAAAAAAAAAA!!! - krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać. Wszyscy wokół usłyszeli mnie.
- Nie wracaj po mnie słyszysz?! NIE WRACAJ!!! - krzyczałam z nadzieją, że mnie usłyszy, ale w głębi duszy chciałam, by przyszła mi pomóc... 
- Chcecie wiedzieć jak mam na imię tak?! - krzyczałam na głos - Chcecie?! Proszę bardzo! Nazywam się Nightengale! Nightengale Darkline! Imię oznaczające strach, ból, gniew i noc! - nadal krzyczałam -  i jestem dumna ze swojego imienia! - krzyczałam na cały głos i zmieniłam się w wilka cieni. Moje łapy był czerwone, a oczy, aż iskrzyły na czerwono z gniewu.

<Filos? Mój sekret został odkryty>

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 4 (cd. Skayres)

Patrzyłem na uśpione wilcze miasto pod powłoką śniegu. Nie było mi zimno. Nawet nie wiedziałem, co to za uczucie. Ignorowałem parę wydobywającą się z mojego pyska. Obróciłem się jeszcze za siebie, by upewnić się, czy aby na pewno nie chcę wrócić do domu. Szałas stał całkowicie pusty... właściwie nic mnie do niego nie ciągnęło. No może prócz poczucia prywatności i wrażenia spełnienia, spowodowanego nie niczym innym, jak upragnioną samotnością. Ruszyłem przed siebie. Mimo swojego - zdawałoby się - egoizmu, najwidoczniej zawsze musiałem dotrzymywać słowa, gdyż poczucie, że powinienem jednak spełnić dane słowo nie dawało mi spokoju. Choć początkowo miałem inne plany, a mianowicie przesiedzenie tego wieczoru całkowicie samotnie w szałasie, to jednak teraz zmierzałem do zakatarzonej wadery, która nazywała się Skayres. Z tego, co udało mi się dowiedzieć z rozmowy z Severusem, musiała mieszkać w szóstym szałasie na południe od mojego.
Szedłem tak, zanurzony do kolan w pozornie pomarańczowym od zachodzącego słońca śniegu. Nie miałem do niej daleko, więc już za kilka minut stałem przed jej mieszkaniem. Wprawiła sobie do nich drzwi z numerem trzy i jej własnym imieniem. Moja łapa zawisła w powietrzu, gdy chciałem zapukać o kawałek zbitego gwoździami drewna. Mogła spać, a ja nie chciałem jej budzić. Nawet jeśli wyszłoby to na totalny brak kultury z mojej strony, lecz coś kazało mi tam wparować bez większego ostrzeżenia. Pchnąłem drzwi, a te otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Skay leżała w łóżku, nie dość, że patrząc się w moim kierunku, to jeszcze szczerząc się szeroko.
- Jednak przyszedłeś... - powiedziała przez nos.
- Tak, przyszedłem... zaskoczona? - odparłem nieco sarkastycznie.
- I to jak! W dodatku zachwycona!
Uniosłem jedną brew. Ktokolwiek miałby się cieszyć na mój widok? Tylną łapą zamknąłem wciąż otwarte drzwi.
- Dlaczego znowu?
- Bo mnie odwiedziłeś! - wykrzyknęła, a później zaczęła kaszleć.
- Co w tym takiego niezwykłego? - westchnąłem. Gdy już ujarzmiła swój nagły napad kaszlu, uśmiechnęła się w moją stronę i słabym głosem odpowiedziała:
- Nie spodziewałam się, że jednak się ruszysz i mnie odwiedzisz.
Zamrugałem powieką. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, więc po prostu milczałem. Nie warto byłoby zacząć gadać o rzeczach, które nie mają najmniejszego sensu, bo jak to mawiają - mowa srebrem, milczenie złotem, a nie na odwrót. Skay za to najwyraźniej wyznawała inne zasady.
- Może Shaten załatwi ci jakąś przepaskę na oko? Wiesz, nieco straszysz tym wiecznie zamkniętym okiem z nienaturalną powieką i bliznami dookoła. Z tym mógłbyś sprawiać wrażenie niezłego maczo i w dodatku któraś mogłaby cię uznać za przystojniaka.
To zabolało, jednak nie pokazałem tego po sobie. Wiedziałem, że nie mam tam oka. Wewnętrzne przeczucie. Dosłownie i w przenośni. Jednak to, dlaczego najwidoczniej nie mam prawie, że całkowicie czucia na ciele, zostawało dla mnie kompletną zagadką. Z okiem było o tyle dobrze, że mogłem sobie domyślić, co mnie spotkało. Z całą resztą nie było wcale aż tak prosto. Moja własna historia skrywała przede mną jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic, których tajniki chciałbym poznać. Przynajmniej kiedyś.
- Któraś? To znaczy która? - postanowiłem zboczyć z tematu, jednocześnie nie ukazując tego, że się przejąłem.
- Noo... Nie wiem - odpowiedziała szybko - Lucy, Noodle, Anays... no dobra, Anays może nie, bo już ma faceta, ale w sumie nigdy nic nie wiadomo. Dalej może być Filos czy nawet Shaten... no albo ja - po tym wytknęła na mnie język. Zamyśliłem się, a następnie zachowując całkowity spokój i powagę zapytałem:
- Czy ty przed chwilą wymieniłaś mi po prostu wszystkie wadery z Czarnego Królestwa?
Wyszczerzyła się szeroko, po czym pokiwała głową. Wywróciłem dramatycznie okiem. Mimowolnie jednak to mnie nieco rozbawiło, jednak na moim pysku nie pojawił się nawet przebłysk radości. Wciąż nie zdradzał żadnych, chociażby najmniejszych uczuć.
- No ej, nie bądź już taki poważny. Uśmiechnij się!
Nie zareagowałem. Ta z rezygnacją opadła na poduszki, wciąż nie spuszczając mnie z oczu.
- Poróbmy coś fajnego, bo chyba nie po to tu przyszedłeś, żeby po prostu stać w przejściu i się gapić.
Podszedłem nieco bliżej, stojąc już tuż nad nią. Usiadłem, dzięki czemu mój pysk znajdował się na równi z jej, ułożonym na stercie poduszek wypełnionych pierzem okolicznych ptaków.
- To znaczy co?
- Hm... no nie wiem.
- Ja tym bardziej - odparłem znudzonym głosem. Samica się zamyśliła i niespodziewanie zamachnęła łapą. Uniknąłem tego ciosu w ostatniej chwili, odchylając się nieco do tyłu. Ona chyba tego nie zauważyła.
- Pooglądajmy obrazki w książkach.
- Oglądać? Obrazki? W książkach? - zapytałem nie do końca wiedząc, czy mówi poważnie.
- No tak! - powiedziała zachrypniętym, ale i za razem wyjątkowo optymistycznym głosem - Wiesz, książki, takie kartki spięte razem... a obrazki to... - urwała, bo przyłożyłem swoją łapę do jej ust.
- Wiem co to takiego, tylko nie bardzo rozumiem, co masz przez to na myśli. Masz jakieś książki?
- Jasne!
- Ale... ilustrowane? - dopytywałem.
- Zgadza się, a co? To źle?
Opuściłem uszy i odwróciłem wzrok. Wiedziałem, czym jest książka i upewniłem się, że potrafię czytać, orientując się w tym, cóż takiego właścicielka domu miała napisane na drzwiach. Istniała szansa, że w rzeczywistości byłem molem książkowym, bo na słuch, że jakąś posiada, a tym bardziej, że mogła mieć ich więcej, moje serce zabiło mocnej.
- Szczerze powiedziawszy... wolę książki bez obrazków.
- Dlaczego? - zaintrygowała się Skay.
- Mogę sobie to wszystko wyobrazić własnymi oczami, stworzyć swoją wizję o tym, co wymyślił autor... Zwykle praca ilustratora pozbawia mnie tej magii czytania, a wręcz odechciewa mi się tego robić. Widzę wtedy tylko to, co on zobaczył, a obrazków zwyczajnie nie da się ignorować. Zawsze gdzieś się je zobaczy i nawet ujrzenie je kątem oka może zepsuć tę wizję... - podniosłem uszy, uświadomiwszy sobie, że chyba po raz pierwszy w tym "świecie" w tak rozwinięty sposób wyraziłem własne zdanie. To zdawało się być... nienaturalne. Przynajmniej dla mnie.
- Ale te obrazki są naprawdę piękne... musisz je zobaczyć!
Westchnąłem, wywracając okiem. Ona chyba mi nie odpuści, jeśli się nie zgodzę.
- Niech ci będzie.
Odpowiedziała mi uśmiechem i sięgnęła stary tom ze złotym napisem "Baśnie" ułożony tuż pod łóżkiem, następnie ją otworzyła i zaczęła wertować. Nachyliłem się tak, aby wszystko dobrze widzieć i po prostu beznamiętnie czekałem na to, którą opowieść mi zaoferuje. Ja sam pamiętałem niewiele... w tym tę o Czerwonym Kapturku. Nie wiem właściwie skąd, ani czy nawet wśród tych wilków takowa istniała. W każdym razie najwidoczniej opowiadała również o pewnym przedstawicielu ich gatunku, więc mogło to być możliwe.
- Ta jest fajna - powiedziała, wskazując na kartkę. Odczytałem tytuł: "Mała Amelia na Dębowej Łódeczce". Mimo to, że była mi kompletnie obca, nieodparta chęć zapytania o tę baśń, która wciąż chodziła mi po głowie, w końcu wygrała.
- Czerwony Kapturek... Mówi ci to coś?
- Że co? - odwróciła głowę w moją stronę. Przymrużyłem oko.
- Taka opowieść o wilku, który atakuje dziewczynkę...
- Ach, ta! Chyba pomyliłeś coś, bo przecież to dziewczynka atakuje wilka.
To naprawdę było szalone. Dziewczynka, która atakuje wilka? Przecież to nawet nie ma najmniejszego sensu.
- Jest opisana w tej książce?
- Jasne! - po tych słowach odwróciła swoją głowę w przeciwną do mojej i głośno kichnęła. Następnie siorbnęła nosem i ponownie obróciła się do książki i zaczęła szukać odpowiedniej strony. W milczeniu odczekałem tą minutę, może dwie, aż w końcu moim oczom (choć to chyba w moim przypadku nietrafne sformułowanie) ukazała się pierwsza, wyjątkowo barwna ilustracja. Ja jednak postanowiłem się skupić na tekście zamieszczonym poniżej.
"Była sobie raz mała słodka wilczyca, którą każdy pokochał, kto ją tylko zobaczył, a najbardziej kochała ją babcia, która nie wiedziała wprost, co jeszcze jej dać. Pewnego razu podarowała jej naszyjnik z czerwonym kamieniem, a ponieważ bardzo ładnie wyglądał na jej piersi, nie chciała nosić niczego innego. Odtąd nazywano ją więc Czerwonym Kamyczkiem. Pewnego dnia matka rzekła do waderki: "Chodź, Czerwony Kamyczku, masz tu kawałek mięsa i butelkę naparu z ziół. Zanieś to babci, bo słaba jest i niedomaga. Babcia bardzo się ucieszy. Ruszaj w drogę nim nastanie upał, a idź ładnie i nie zbaczaj z drogi, bo inaczej sobie kark utrącisz i babcia niczego nie dostanie. A gdy wejdziesz do izby, nie zapomnij powiedzieć "Dzień Dobry" i nie rozglądaj się po wszystkich kątach."
"Wszystko będzie dobrze," powiedział Czerwony Kamyczek z łapką na sercu. Babcia mieszkała w lesie, jakieś pół godzinki od wioski. Gdy dziewczynka szła przez las, spotkała człowieka, a ponieważ nie wiedziała, że to taka zła istota, wcale się go nie bała. "Dobrego Dnia, Czerwony Kamyczku," powiedziała kobieta. "Piękne dzięki" odrzekł Czerwony Kamyczek. – "A gdzież to tak wcześnie, Czerwony Kamyczku?" – "Do babci." – "A co niesiesz w torebeczce?" – "Mięso i napar z ziół. Wczoraj je upolowałyśmy i na pewno chorej babci dobrze zrobi, a napar ją wzmocni." – "Czerwony Kamyczku, a gdzie mieszka twoja babcia?" – "Mieszka w lesie, pod trzema wielkimi dębami, w domku otoczonym leszczynowym żywopłotem, jakiś kwadrans stąd, na pewno wiesz gdzie" powiedział Czerwony Kamyczek, a człowiek pomyślał sobie: "To młode delikatne stworzenie, ten tłuściutki kąsek będzie jeszcze lepiej smakował niż starucha. Musisz je sprytnie podejść, żeby obie zastrzelić." Kobieta szła przez chwilę z Czerwonym Kapturkiem, po czym powiedziała: "Popatrz, jakie piękne kwiaty rosną wokół nas... Czemu się nie rozejrzysz... Widzę, że nie słyszysz, jak ptaszki słodko śpiewają. Idziesz tak, jakbyś szła do szkoły, a przecież w lesie jest tak wesoło."
Czerwony Kamyczek otworzył oczy i zobaczył, jak promienie słońca tańczą poprzez liście drzew i że wszystko pełne jest pięknych kwiatów. Pomyślał wtedy: "Babci będzie miło, jak jej przyniosę świeży bukiet. Jest jeszcze tak wcześnie, że na pewno przyjdę na czas," i wtedy zboczył z drogi, ruszył w las i szukał kwiatków. A gdy zerwał jednego, pomyślał zaraz sobie, że troszkę dalej rośnie jeszcze piękniejszy i biegł w jego kierunku zapuszczając się coraz to głębiej w las. A człowiek szedł prosto do domu babci. Zapukał do drzwi. "Kto tam?" – "Czerwony Kamyczek z mięsem i ziołami. Otwórz." - "Naciśnij tylko na klamkę" zawołała babcia, "Jestem tak słaba, że nie mogę wstać." Człowiek nacisnął na klamkę, a drzwi stanęły otworem. Nie mówiąc słowa podszedł prosto do łóżka babci i zastrzelił ją. Potem włożył jej ubrania, włożył czepek, położył się do jej łóżka i zasunął zasłony.
A Czerwony Kamyczek biegał za kwiatkami. Gdy zaś już miał ich tyle, że więcej nie mógłby unieść, przypomniała mu się babcia. Ruszył więc w drogę do niej. Zdziwił się, że drzwi były otwarte, a gdy wszedł do izby, zrobiło mu się jakoś dziwnie i pomyślał: "O mój Boże, jakoś mi tu dziś strasznie, a zawsze tak chętnie chodzę do babci." – po czym zawołał: "Dzień Dobry," lecz nie usłyszał odpowiedzi. Podszedł więc do łóżka i odsunął zasłony. Leżała tam babcia z czepkiem głęboko nasuniętym na pysk i wyglądała jakoś dziwnie. "Och, babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy?" – "Abym cię lepiej mogła widzieć." – "Och, babciu, dlaczego masz takie wielkie ręce?" – "Abym cię lepiej mogła trzymać" – "Ale dlaczego masz tak strasznie wielki ogon?" – "Abym cię szybciej mogła zastrzelić!" – Ledwo to powiedział, wyskoczył z łóżka, wyciągnął ogon, który okazał się być strzelbą i zastrzelił biednego Czerwonego Kamyczka.
Gdy kobieta zaspokoiła już swoje łaknienie, z powrotem położyła się do łóżka, zasnęła i zaczęła strasznie głośno chrapać. Koło domu przechodził właśnie strażnik i pomyślał sobie: "Ależ ta stara wadera chrapie. Muszę zobaczyć, czy coś jej nie dolega." Wszedł więc do izby, a kiedy stanął przed łóżkiem, zobaczył w nim człowieka. "Tu cię mam, stara grzeszniczko," powiedział, "Długo cię szukałem" i już chciał chwycić za swoją flintą, gdy przyszło mu do głowy, że przecież człowiek mógł pożreć babcię i może dałoby się ją jeszcze uratować. Dlatego nie strzelił, lecz wziął nożyce i zaczął rozcinać śpiącemu człowiekowi brzuch. Kiedy zrobił już parę cięć, zobaczył jak wyziera z niego naszyjnik z czerwonym kamykiem. Jeszcze parę cięć i wyskoczyła waderka wołając: "Ach, jak się bałam. Tak ciemno było w brzuchu człowieka!" a potem wyszła babcia, żywa, choć nie mogła jeszcze złapać oddechu. Czerwony Kamyczek szybko przyniósł kamienie i wypełnili nimi brzuch człowieka. Kiedy się obudził, chciał wyskoczyć z domu, lecz kamienie były tak ciężkie, że zaraz martwy padł na ziemię.
I wszyscy byli zadowoleni. Strażnik ściągnął z człowieka skórę i poszedł z nią do domu, babcia zjadła przyniesione mięso i wypiła napar, który Czerwony Kamyczek przyniósł, i wyzdrowiała, a Czerwony Kamyczek pomyślał sobie: "Do końca życia nie zboczysz sama z drogi i nie pobiegniesz w las, gdy ci mama zabroni.
Powiadają też, że kiedyś, gdy Czerwony Kamyczek znowu niósł babci mięso, zagadnął go inny człowiek i próbował go sprowadzić z drogi. Czerwony Kamyczek miał się jednak na baczności, poszedł prosto do babci i powiedział jej, że spotkał człowieka, co to mu dobrego dnia życzył, ale mu źle z oczu patrzyło: "Gdyby to nie było na środku drogi, to by mnie zastrzelił." – "Chodź,", powiedziała babcia, "Zamkniemy drzwi, żeby nie mógł wejść." Wkrótce potem zapukał człowiek i zawołał: "Otwórz, babciu, to ja, Czerwony Kamyczek, przynoszę ci ciasto." Lecz one były cicho i nie otwierały drzwi. Wtedy człowiek obszedł cichaczem parę razy dom, by w końcu wskoczyć na dach. Chciał tam czekać do wieczora, gdy Czerwony Kamyczek będzie wracał do domu, skradać się za nim i ciemności go zastrzelić. Ale babcia odgadła jego plany. Przed domem stało wielkie kamienne koryto. Babcia powiedziała do szczeniaka: "Weź wiadro, Czerwony Kamyczku. Wczoraj gotowałam kiełbasę w tej wodzie, Zanieś ją do koryta." Czerwony Kamyczek nosił wodę tak długo, aż koryto było pełne. Wtedy zapach kiełbasy zaczął unosić się do góry łakomemu człowiekowi przed nosem. Zaczął węszyć i łypać oczami w dół, wreszcie tak wyciągnął szyję, że dach zaczął usuwać mu się spod nóg, spadł z dachu, dokładnie do wielkiego koryta z wodą i utopił się. Czerwony Kamyczek zaś wesoło poszedł do domu, nikt więcej nie czynił mu nic złego."
Siedziałem tak osłupiały, patrząc na ostatnią kartkę z tekstem, na której znajdował się obrazek z kłusownikiem, którego nogi ugrzęzły w mule i nie mógł wypłynąć na powierzchnię. To była bajka na dobranoc, które wilki opowiadały sobie z pokolenie na pokolenie... mnie jednak przyprawiała o ból głowy. Oskórować człowieka i całkowicie w dobrym humorze zabrać jego skórę do domu? Ja znałem kompletnie inną wersję, ale wolałem o tym nie informować Skay. Uznałaby mnie za kompletnego wariata. Skoro taką mają tradycję - w porządku. Nie mam nic do tego. Ale jednak... gdzieś tam w środku poczułem dziwny niepokój.
- I jak? - zapytała z uśmiechem wadera.
- Obrazki były całkiem... ładne - oznajmiłem, pomijając temat samej treści tekstu.
- To co teraz czytamy?
- Może być o tej... Amelce, czy jak jej tam było - odpowiedziałem, wciąż czując, jak huczy mi w głowie. Wszystko zdawało się być tak szalone i niezrozumiałe, jak w mojej ulubionej powieści z dzieciństwa - "Alicji w Krainie Czarów", która pomimo, że nie do końca była dla mnie jasna, to i tak intrygowała i ciekawiła.

<Skay? W końcu odpisałam c: >

niedziela, 10 stycznia 2016

Od Naomi "Już nie taka X" cz. 1 (cd. Shaten)

Obudziły mnie promienie słońca. No dobra, kłamię. Obudziłam mnie ja. Ja to niekontrolowana przeze mnie część mojej podświadomości, która ma znaczący wpływ na moje życie.
- Naomi! Naomi, zbudź się bo nie mogę działać!
- Ta jasne. Spadaj. - mruczę pod nosem, ale tyle wystarczy, żeby wybudzić mnie ze snu. Szlag by to.
Już rozbudzona wstaję. Wychodzę z szałasu, a łapy same prowadzą mnie nad wodospad. Myję się i ruszam coś upolować.
Lisy powinny polować na małe gryzonie, ale ja zawsze stawiałam sobie wysoko zadanie. Ruszyłam więc w stronę często uczęszczaną przez sarny. Kiedy jednak moje polowanie zakończyło się totalną klapą, upolowałam sobie rybę. Po zjedzonym posiłku ruszyłam w stronę budowanego amfiteatru. Na placu nie było dużo wilków, ale rozpoznałam znane pyski: wstrętnego Alfę, białą waderę i jakiegoś rudzielca, który cały czas skakał. Do tego była tam jeszcze czarna wadera z niebieskimi oczami. Poszłam więc w stronę Alfy by zgłosić obecność.
- X zameldowuje się. - parsknęłam śmiechem.
- Dobrze, Naomi. - basior uśmiechnął się wrednie. Zamarłam.
- Skąd znasz moje imię?
- Jeśli chcesz pozostać anonimem to nie mniej przybitego do szałasu swojego imienia.
Spuściłam pysk. To tyle z pozostawania anonimowym lisem.
- Lepiej idź przywitać się z resztą i zabierz się do pracy. - mruknął co uczyniłam.
Już z daleka przywitało mnie powitanie od białej wadery.
- Hej Naomi. Możesz dołączyć do mnie z liczeniem zapasów. We dwie pójdzie nam szybciej.
- Przykro mi Filos, ale nie. Dla niej mamy już zadanie specjalne. Razem z Shaten pójdzie szukać surowców. - powiedział basior.
- Oczywiście. - rzekła Filos lekko się skłaniając. Wadera, najwyraźniej o imieniu Shaten ruchem łapy wskazała mi kierunek. Podreptałam za nią.
**********************************************
- Więc... jesteś lisem?- spytała.
- Ta.
- Masz na imię Naomi.
- Ta.
- Ja jestem Shaten.
- Tam! - wskazałam łapą kamień. Shaten zmieniła się w człowieka i włożyła kamień do torby, którą miała na ramieniu i z powrotem zmieniła się w wilka. Rozglądnęła się i wskazała na północ.
- Idź szukać tam. Ja rozejrzę się tutaj. - powiedziała. Pobiegłam we wskazanym kierunku. Nie minęła chwila kiedy poczułam, że ziemia koło mnie wybucha, a z pod niej wylatuje kryształ który leci w kierunku z którego przyszłam.
- Shaten!- krzyczę i biegnę w jej stronę.

(Shaten?)

sobota, 9 stycznia 2016

Raven "Przybłęda" cz. 1

- Czarne Królestwo? Nigdy nic o takim czymś nie słyszałem.
Chmury ciężko przesuwały się po niebie. Powietrze nasiąknęło wilgocią od niedawnego deszczu, a wszystkie leśne drogi pokryły głębokie kałuże. Czarny wilk o bystrym spojrzeniu z niecierpliwością brodził łapami w błocie wymachując ogonem. Szary basior patrzył na te jego wyczynania przez chwilę, po czym skierował wzrok w stronę miętowej pary jaśniejących ślepi.
- Mało kto o nim wie. Czy mogę wiedzieć, jak masz na imię? - zapytał.
Młodzieniec natychmiast uniósł głowę. Zaprzestał brodzenia w błocie i lekko zakłopotany odparł na postawione pytanie:
- Raven.
Czarny wilk rzucił okiem na basiora. Nie trzeba było być specjalistą, aby domyśleć się, że jest on chory. Żółte oczy, mocno przebarwione, wyraźnie świadczyły o wieku i zmęczeniu. Przez czoło staruszka przechodziła długa blizna. Żebra razem z kręgosłupem mocno odstawały, widocznie jego jedynym pożywieniem była miejscowa padlina i ewentualne owoce. Oddychał ciężko.
Nieprzyjemna cisza nadal trwała. tylko w oddali kruki zawzięcie konkurowały w przekrzykiwaniu się. Żółtooki westchnął, po czym zapytał:
- Skąd jesteś? Białe Królestwo? Bo nie wyglądasz na wygnańca.
Ostatnie pytanie, które Raven chciałby teraz usłyszeć, byłoby właśnie to. Wiedział bardzo dobrze, jaką będzie reakcja jego rozmówcy. Z początku zamierzał skłamać, ale nie chciał mieć potem wyrzutów sumienia, że okłamał takiego poczciwego starca. Ale mimo wszystko musiał zdobyć informacje o tym Czarnym Królestwie. Coś mówiło mu, że właśnie tam odnajdzie szczęście i spokój. A właśnie tego szukał przez cały ten czas bezsensownej tułaczki po świecie. Wilk wziął głęboki oddech, po czym odparł, starając się zabrzmieć w miarę neutralnie:
- Jestem bezkrólewcem*.
Brwi szarego basiora gwałtownie powędrowały ku górze. Przecież ten młodzieniec za nic nie wygląda na bezkrólewca! Żadnych blizn, ran, poprzylepianego brudu... Zresztą bezkrólewcy zawsze trzymają się w grupach, nigdy nie opuszczają terenów swojej watahy, a ten od tak podróżuje sobie po lesie. Sam. Tego typu samotne spacery zazwyczaj mają tragiczny koniec dla takich jak on. Tym bardziej, że aktualnie doszło do rozłamu pomiędzy różnymi ugrupowiskami i stada prowadzą wojny pomiędzy sobą.
Przez chwilę wilk skierował wzrok na szyję Ravena. Nie dopatrzył się talizmanu konkretnej watahy. To wzbudziło jego podejrzenia, że może być szpiegiem Białego Królestwa chcącym go znaleźć i powiadomić Białe Władze.
- Chyba coś mi tu kręcisz, młody. Czemu nie masz talizmanu?
Raven bez zastanowienia wypalił natychmiast:
- Bo ja jestem bezpański*.
Spuścił wzrok natychmiast. Dobrze wiedział, że bezpańskich traktuje się jak najgorszych przestępców i łotrów, którzy nawet wśród wolnych watah nie znaleźli ukojenia. W rzeczywistości większość z nich to bardzo skrzywdzone przez los wilki, zazwyczaj wygnane z Białego Królestwa za szerzenie "kłamstw działających na niekorzyść rządu". Odebrano im rodzinę, majątek, dom...tylko za to, że odkryli przez przypadek prawdę o Białym Królestwie. I że choć "białe" jest z nazwy, to kryje w sobie najmroczniejsze i najdrastyczniejsze tajemnice.
C.D.N
*bezkrólewcy - wilki, które na własne życzenie odeszły z Białego Królestwa. Głównie z powodów panującej tam tyrańskiej dyktatury i chęci odnalezienia prawdziwej wolności poza murami Królestwa. Bezkrólewcy to również wygnańcy, którzy połączyli swoje siły i stworzyli własne, małe stada albo dołączyli do konkretnej watahy.
*bezpańscy - wilki, które nie należą ani do Królestwa, ani do żadnej z Wolnych Watah. Zazwyczaj to przestępcy wygnani ze swojego stada lub BK, lecz mimo wszystko większość z nich to po prostu skrzywdzeni przez los byli obywatele Królestwa, drastycznie skazani na wygnanie z powodu odkrycia prawdy o wszechobecnej propagandzie i dyktaturze. Wolne Watahy niechętnie takich przyjmują, bo obawiają się szpiegów.

Komentarz od Adminki: Jeśli pozwolisz, dodam to nazewnictwo do "Historii i legend". Jest zgodne z tym, co dzieje się w "ich świecie" oraz tym, jakie w rzeczywistości jest BK. :)

Raven

Piąty basior!


Godność: Raven

Od φίλος "Przygoda.... nadbiega na łapach" cz.3 (cd.Shaten)

- Shaten! Stój! - wadera szybkim krokiem szła na południe. Starałam się do niej dobiegnąć - Wytłumacz mi to! Dlaczego trzymałaś z kłusownikami!? I w ogóle kim ty jesteś!? Shaten!
Wadera zatrzymała się. - Nie teraz. - burknęła i zaczęła węszyć. - To tam. - wskazała łapą ledwo widoczne obozowisko.
- Shaten! - z moich oczu popłynęły łzy. Wadera odwróciła pysk w moją stronę. - Jak mam ci teraz zaufać? Skąd mam wiedzieć, że nie prowadzisz mnie w pułapkę?
- Nie musisz mi ufać. Możesz zostać tu, a ja pójdę zniszczyć bazę. Ale skąd wiesz czy to zrobię? Skąd masz wiedzieć kim jestem? Z intuicji.
Otarłam łapą łzy.
- Moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa w trakcie którejś z naszych wypraw na króliki została zabita przez kłusowników i oskórowana na miejscu. Parę dni później zobaczyłam jej oskórowane ciało gnijące w rzece. Już nigdy więcej nie polowałam. Nigdy.
- Nie powiem, że mi przykro, bo te słowa zawsze stają się nie szczere. Chodźmy już. Chyba, że wolisz zostać.
- Pójdę. - mruknęłam i podążyłam za nią ze spuszczoną głową.
***********************************************
- To obozowisko. Plan jest taki: Ja idę do pierwszego namiotu i niszczę wszystko co w nim jest : bronie, ludzi, i tak dalej. Kiedy wchodzę, ty z tego ukrycia zamrażasz wejście do namiotu. Następnie wracam do ciebie, daję ci ewentualne rzeczy które mogą nam się przydać i idę do następnych namiotów. Ty czekaj tu w formie człowieka. Gdyby ktoś cię zauważył, zamróź go i uciekaj. OK?
Kiwam głową. Shaten wychodzi i rozpoczyna się akcja...
(Shaten? Troszku je pokłóciłam ale mam nadzieje że się pogodzą :) )

czwartek, 7 stycznia 2016

Od Shaten "Zamieć" cz.3 (c.d Noodle)

Popatrzyłam na waderę, którą zastałam, gdy wróciłam do szałasu. Była w śpiączce, więc nie chciałam jej budzić, bo wiedziałam, że prędzej czy później zrobi to sama. Po paru godzinach otworzyła oczy.
- Obudziłaś się? - spytałam patrząc na nią, a ta przytaknęła delikatnie. Widać było, że próbowała coś powiedzieć, ale wydała tylko pisk.
- Spokojnie. Chcesz herbaty? - Spytałam uspokajając ją, a ta delikatnie przytaknęła.
- Zapomniałam spytać. Widzisz wyraźnie? - spytałam jej, a ta przecząco pomachała głową. Mogłam się domyśleć... tak czasami jest.
- Rozumiem. Jestem Shaten. Wiedzieliśmy się kiedyś na budowie - odparłam, patrząc jej herbatę.
- Lepiej nic nie mów... podobno miałaś szczęście. Nie zginęłaś przez zamieć, jaka nas spotkała w tym roku - rzekłam. Wadera rękoma macała łóżko, by się zorientować gdzie jest.
- Jesteś u mnie. Nie martw się, zawodowiec tutaj jest i Cię wyleczy. Teraz wypij - powiedziałam i wzięłam jej rękę i dałam na kubek z ciepłą herbatą - pij powoli. Jesteś strasznie zimna. Temperatura ciała musi powoli się uregulować - rzekłam, a ona tylko przytaknęła i powoli piła herbatę.
- Zaraz powinnaś odzyskać głos. Gorzej ze wzrokiem... - wzięłam świeczkę i podświetliłam jej oczy by zobaczyć jak zachowują się jej źrenice - Nic poważnego... zaraz powinno ci przejść. Dobra. Teraz zagramy w taką jakby grę - odparłam i dałam jej rękę na swoją.
- Będę ci zadawać pytania. Raz ściśniesz rękę to znaczy tak. Dwa razy znaczy nie, a trzy razy nie wiem, jasne? - spytałam, a wadera ścisnęła mi raz rękę. Natomiast drugą piła herbatę.
- Dobra... pamiętasz coś? - ścisnęła raz - Chcesz o tym rozmawiać? - ścisnęła trzy razy. Pomyślałam chwilę, by zastanowić się, co jeszcze zadać.
- Jak się czujesz? Raz - lepiej, dwa razy - gorzej, a trzy - może być - odparłam i ścisnęła raz.
- Dobra, wracamy do starych zasad. Spróbuj coś powiedzieć.
- D...dobra... - powiedziała ledwo.
- No widzisz, zioła dają cuda. Dobij herbatę i odpocznij - rzekłam i wstałam z miejsca - Później pogadamy. Na razie musisz wyzdrowieć. A, i... jesteś Noodle dobrze pamiętam? - spytałam, a ta przytaknęła. Przyniosłam jej drugi koc i przykryłam.
- Masz zamrożenie kończyn drugiego stopnia... wypij herbatę, to ważne - odparłam i usiadłam przy stole, pijąc kawę i patrząc wzrokiem pytającym na Noodle.
Ciekawe... Co jej się stało... wygląda na przerażoną... - odparłam w myślach.
<Noodle?>

Od Shaten "Rozwijanie królestwa" cz. 4 (c.d Warror lub chętny)

W tym momencie zamarłam. Ktoś się mnie spytał o tak prywatną rzecz... O moje imię... prawdziwe imię... nikt go nie zna...
- Nie ważne - odparłam, siedząc na ławce przygnębiona prawdą.
- Ważne, ważne. Musi być jakiś powód, a ja nie odpuszczam - odparł.
- Nie powiem ci! - krzyknęłam podnosząc głowę.
- Powiedz mi. Proszę... - Nalegał. Czułam, jak czarna energia zaczyna mnie pokrywać. Ale się uspokoiłam.
- Nie powiem ci, jasne? - odparłam i poszłam dalej pracować. Tym razem zaczęłam poprawiać teren, by było odpowiednio miejsca. Niestety... było późno, a kawa tak długo nie trzyma... zasnęłam w trakcie pracy i obudziłam się rano w swoim szałasie o około siódmej rano.
- Czekaj... byłam na budowie... - powiedziałam, rozciągając się w formie człowieka. Ubrałam się w coś ciepłego i miałam już wychodzić, gdy zobaczyłam w lustrze swoją bliznę w kształcie gwiazdy.
- Nie wspomnę o tym nikomu... nie mogą wiedzieć... to mój sekret, moja czarna przeszłość. do której nie chcę wracać... - powiedziałam do siebie i podniosłam bardziej kominiarkę, by nie było widać blizny i poszłam pomóc w dalszej budowie. Gdy dotarłam zobaczyłam, że wiele wilków było już w trakcie budowy.
- Wow... jestem w szoku - odparłam.
- No widzisz? Zapał! - uśmiechnęła się do mnie Anays, stojąc koło Warrora.
- Hej... - powiedziałam, poprawiając kominiarkę.
- Cześć. Shaten... możemy porozmawiać? - spytała Anays i poszłam za nią bez pretensji.
- Czemu jesteś... taka? - spytała.
- O co ci chodzi? Jestem sobą. Normalna - odparłam.
- Ale... nigdy nie poczułaś miłości? Zakochania? Szczęścia? - zapytała.
- Eeeem... Nie - powiedziałam dość normalnie - Nie zakochałam się nigdy w kimś i jakoś mnie do tego nie ciągnie - odparłam i poszłam pomóc innym w budowie. Szło nam dość szybko, gdy po chwili przybyła Lucy z kartką.
- Shaten czy...
- Czy mogę zapisać co mamy, a czego nie? - odparłam, przerywając jej - Nie ma problemu - wzięłam kartkę i zaczęłam pisać co mamy.
- Gładkie kamienie... raz... dwa... - Parę liczb później - trzysta czterdzieści siedem... trzysta czterdzieści osiem - zaczęłam zapisywać powoli co mamy, a co trzeba jeszcze zrobić.
- Kryształy szlachetne... rubin... - długopisem zaczęłam liczyć każdy kamień - dziesięć... jedenaście... - zapisałam i liczę dalej. To tak trwa z około godziny... może dwie...
- Dalej. Ametyst... raz... dwa... trzy... - liczenie pierwsza klasa - trzynaście, czternaście. Zapisane... jest - mówię do siebie notując. Taaak... coś ze mną nie tak.
- Lucy. Mało mamy tych kamieni szlachetnych. Może pójdę poszukać? - spytałam.
- Jakbyś mogła - powiedziała i zmieniłam się w wilka, zostawiając kartkę. Wzięłam torbę i pobiegłam do lasu po kamienie szlachetne.
- Dobra... wsłuchać się muszę... - powiedziałam do siebie i zaczęłam słuchać lasu. Po chwili usłyszałam... kryształy. Zamknęłam oczy i wszystkie kamienie szlachetne wyleciały spod ziemi lądując koło mnie.
- Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię... - rzekłam i schowałam do torby kamienie. Znalazły się w nim diamenty, rubin, ametyst, lapis i... dziwny biały kryształ, którego nazwy nie znam... schowałam go do innej kieszeni i wróciłam do watahy.
- Dobra wróciłam. Mamy tego więcej - rzekłam i wyjmowałam powoli kamienie szlachetne. Wszyscy byli w szoku.
- Aż tyle? Shaten, to by całej grupie zajęło trzy-cztery dni, a ty to zrobiłaś w godzinę! - powiedział Warror, patrząc na mnie.
- Mam swoje sposoby - odparłam na jego zdziwienie i zmieniłam się w człowieka i kontynuowałam liczenie rzeczy jakich mamy...
<Warror? A może jakiś chętny hm?>

Od Shaten "Przygoda... nadbiega na łapach" cz.2 (c.d Filos)

Na polanie było po prostu pięknie. Nie było zimno, ani mokro. Było ciepło jak i ciepły zachód słońca. Własne miejsce. I tylko z moją przyjaciółką. Czułam się... szczęśliwa.
- Pięknie tu... - odparłam oglądając wokół teren.
- Fakt. Tutaj nie ma zimy... jest ciepło... - odparła Filos.
- Zgadzam się... - rzekłam. Spacerowałyśmy tak po polanie przez długi czas. Gdy nasz marsz zatrzymał... ładowanie strzelby...
- Schowaj się... - rzekłam oglądając się wokół.
- Ale...
- JUŻ! - przerwałam jej i schowała się tak by nikt jej nie widział. Zza drzew wyszli... moi dość starzy znajomi...
- Witaj Shaten... - odparł jeden z... kłusowników.
- Gerdon... wspominałam wam już, że z wami nie trzymam! Od jakiegoś roku wam to wypominam! - krzyknęłam i zmieniłam się w człowieka.
- A ja Ci przypomnę, że póki masz to... - odgarnął mi sztyletem włosy. Na szyi miałam znak gwiazdy - nie możesz nas opuścić. Chyba, że nas zabijesz... - odparł, a ja go popchnęłam wściekła.
- No... a teraz zdaj raport, już! - krzyknął drugi tuż za Gerdonem.
- Mówiłam wam już. Nic nie powiem! - powiedziałam i dałam jednemu z nich z liścia.
- A więc to tak... - rzekł Gerdon i zaczął chodzić wokół mnie. Czułam gniew, ból, strach i chęć skręcenia mu karku!
- A może Ci przypomnimy, kim jesteś? - odparł nadal patrząc na mnie - jesteś urodzonym człowiekiem... twoja matka była wilczycą, więc nie jesteś wilkiem... - przybliżył swoje usta do mojego ucha - Jak to jest sprzeciwić się własnej rasie? - wyszeptał mi do ucha i wyrwałam mu sztylet z ręki i przyłożyłam do jego szyi.
- Macie dziesięć sekund by odejść... - odparłam i moje oczy zaczęły błyszczeć na czerwono.
- Bo co?! Wybijesz nas jak kaczki?! - powiedział jeden z nich i zaczęli się śmiać. Opuściłam głowę zasłaniając oczy i wszyscy zobaczyli mój złowieszczy uśmieszek. Cały śmiech zniknął gdy Gerdonowi oddałam sztylet prosto w serce.
- Dziesięć... - zaczęłam liczyć i moje oczy zaczęły błyszczeć na czerwono, a zęby robiły się ostre.
- Dziewięć... - zmieniłam się w wilka i moje niebieskie elementy znikały.
- Osiem... - Zobaczyłam jak wszyscy kłusownicy tak z siebie przystawiali pistolety do głów i niektórzy odstrzeliwali sobie głowy, a inni uciekali. Zrobiłam się normalna i wzięłam głęboki wdech.
- Filos, możesz wyjść... - rzekłam i zza sobą zobaczyłam kłusownika zachodzącego Qui.
- Uważaj! - krzyknęłam i biegłam w jej stronę. Wiedziałam, że nie zdążę, czułam to, zatrzymałam się i tupnęłam o ziemię, nagle za Filos wyrosła ściana z kryształów.
- Chodź tu szybko! - krzyknęłam, a Filos podbiegła koło mnie i stanęłyśmy koło siebie.
- Shaten, co tu się dzieje?! Kim jesteś?! Wytłumacz mi! - krzyczała wystraszona patrząc wokół.
- Uspokój się - wzięłam głęboki wdech - Rok temu dołączyłam do kłusowników... byłam tam przez parę dni, bo kiedy się dowiedziałam co robią... odeszłam. Ale teraz nam już nie zagrożą... - odparłam.
- Ale... Oni są ludźmi! A ty... - drążyła temat Filos.
- A ja jestem... pół wilkiem... - odparłam - Urodziłam się jako człowiek z wilczego ciała... wychowywałam się przy mamie, a ojciec mnie porzucił... Oni zabili moją matkę, wtedy o tym nie wiedziałam... - rzekłam z łzami w oczach.
- Ale... Shaten... Kim ty jesteś?! Musisz mi powiedzieć! Przecież moc kryształów mają tylko...
- Mają tylko ci z terenów watahy Krwawej łapy - przerwałam jej - ja pochodzę z tamtych terenów. Przynajmniej tak sądzę... nie wiedziałam, że mam moc kryształów... - rzekłam. 
- Ale... skąd oni tutaj są? - spytała Qui.
- Mają tu pewnie bazę... zniszczymy ją, a odejdą i nie wrócą - powiedziałam patrząc wokół.
- Czyli... musimy zniszczyć to żebyśmy byli bezpieczni? - spytała.
- Tia... normalny dzień dla mnie... - rzekłam.
- Jak to? - Spytała zakłopotana.
- Zanim tutaj dołączyłam już to robiłam, niszczyłam bazy wroga. Więc nawet jeśli alfa się dowie kim była i by wiedziała całą historię, nie wyrzuci mnie bo głównie dzięki temu, że niszczę bazy kłusowników - rzekłam ponownie.
- Rozumiem. Z tym się z tobą zgodzę. To... idziemy? - spytała.
- Musimy... - rzekłam i poszłyśmy w obojętną stronę by znaleźć wroga i go zabić...

<Filos? Czas ocalić watahę ;)>

Od Segry "Puszysty śnieg" cz. 1 (cd. chętna wadera)

Świat był już opatulony cienką warstwą delikatnego, puszystego śniegu. Zdecydowanie bardziej wolałam pory roku, w których padał deszcz. Jednak śnieg nie był zły, to w końcu woda w innym stanie skupienia. Kierowałam się instynktem i szukałam watahy, w końcu wilk to zwierzę stadne. Byłam wycieńczona, śpiąca i obolała. W końcu kto by nie był w takim stanie jak ja, po pięćdziesięciu kilkometrach wędrówki w górach. Postanowiłam opuścić się trochę niżej, na polankę. Zeszłam z góry ostrożnie, cały czas upewniałam się, czy mogę w danym miejscu postawić łapę. Metoda się sprawdzała, gdyż kilka razy kamień obsunął się przy delikatnym dotknięciu go za pomocą łapy, oczywiście takie postępowanie zajęło mi więcej czasu, niż gdybym zrobiła to szybciej i nie uważała. Lecz w końcu wolałam schodzić dłużej, niż znaleźć się na tym drugim świecie, jeśli wiecie o co mi chodzi. Po dłuższym "zwiedzaniu" polany, dostrzegłam, że nie byłam tu sama. Niedaleko mnie (co oznacza sto metrów dla niewtajemniczonych) stały dwa wilki, nie zdołałam ocenić, czy są to wadery, czy basiory, lub może basior i wadera. Wiatr mi nie sprzyjał i zaniósł mój zapach w ich stronę. Rzecz jasna poczuły mój zapach i zwróciły wzrok w moją stronę. Na początku myślałam, że nie podejdą do mnie, lecz był to oczywiście błąd. Zaciekawione wadery podeszły do mnie. Jedna z nich odezwała się.

<Wadero? :3 Nie chcę od razu nakreślać jak dołączyłam do watahy więc ten...>

Segra

Kolejny członek!

Wolfs Rain Blue by TheMysticWolf

Godność: Segra

wtorek, 5 stycznia 2016

Od Anays "Robi się dziwnie... śnieżnie" cz. 1 (cd. Warror)

Usiadłam na łóżku. Już dość długo po północy. Czemu męczy mnie bezsenność? Szybko porzuciłam próbę zaśnięcia i wyszłam na dwór. Okrutnie padał śnieg. Zignorowałam to i ze spuszczoną głową szłam dalej. Praktycznie na oślep. Doszłam do jakiegoś szałasu, nie mając nawet pojęcia gdzie. Ciągnęłam jeszcze parę metrów aż zrezygnowałam z drogi. Odwróciłam się, lecz nie zobaczyłam śladów. Śnieg za szybko je zasypał. Wzięłam głęboki oddech. "Spokojnie, przecież niedaleko jest szałas" pomyślałam i poszłam powoli w owym kierunku. Dotarłam do szałasu. Zapukałam cicho. Kiedy nie doczekałam się żadnej reakcji powoli pchnęłam drzwi. W środku nie było nikogo. Jednak zadecydowałam, że przeczekam tą śnieżycę. Zmęczona wędrówką położyłam się na podłodze. Zasnęłam.
****************************************
- Hej! Żyjesz? - usłyszałam nad sobą głos, który mnie obudził.
- Tak, a co? - mruknęłam, jeszcze nie otwierając oczu.
- A no tak pytam. Bo wiesz, leżysz na mojej podłodze.
Otworzyłam oczy. Krzyknęłam. Nade mną siedziała całkiem młoda... lisica.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że tu mieszkasz, ja już idę i...
- Stój. Jak masz na imię?- spytała
- Ja? Anays... Ale mów mi Ann. A ty?
- Póki co, nie jest ci to ważne. Mów mi X. Podoba mi się to imię.
- X? Ty jesteś tą "tajemniczą lisicą"?
- Można powiedzieć. Odprowadzę cię do domu. Ale nie możesz tu wrócić. Tak jakby mnie nie było. Tylko ja znam to miejsce, wilki myślą, że tu już nie ma nic oprócz lasu. Ale nie ważne, znam ścieżkę która ominie tą śnieżycę. No, i tak jakby... świece. Chodź.
*******************************************
- Dziękuje ci że mnie odprowadziłaś. Będziesz moją dłużniczką.
Lisica uśmiechnęła się wrednie po czym uderzyła mnie łapą w plecy.
- Już nie. Ja nie mam dłużników. - po czym odwróciła się... i już jej nie było. Westchnęłam. Ruszyłam więc w stronę domu Warrora.
Zapukałam cicho. Otworzył mi.
- Cześć. Mogę wejść?

<Warror?>

sobota, 2 stycznia 2016

Ogłoszenia 4

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości ze stycznia.
 ***
Chciałabym Was wszystkich powitać w tym nowym, 2016 roku! Mam nadzieję, że będzie to przełomowy rok, a CK stanie się nieco aktywniejszą watahą z większą ilością dobrych członków (bo niestety 113 postów, z czego 29 to informacje, to wbrew pozorom mało). Dla Was moi drodzy szykuję mały bonusik w postaci 100 BM dla każdego. Ponadto liczę na to, że znajdziecie w realnym życiu taki Eliksir Mortieminate działający przez cały rok bez ograniczeń. :)

***
PODSUMOWANIE grudnia CK (02.01)
 Filos - 3 (+100 M, +50 pkt.)
Shaten - 2 (+25 M, +13 pkt.)
Gall Anonim - 2 (+25 M, +13 pkt.)
Skayres - 1
Severus - 1
Lucy - 1
Poison - 1
Arya - 1
Ravyn - 1
Warror - 0
Naomi - 0
Anays - 0
Alexander - 0
Noodle - 0!
Kira - 0! 
Asori - 0!

Od Noodle "Zamieć" cz. 2 (cd. Shaten)

Lekko nim potrząsnęłam. Niestety nie doczekałam się reakcji. Cichy głosik w mojej głowie mówił mi, że nie mogę zostawić jego na pastwę losu. W bezsilności zmieniłam się w człowieka i schowałam szczeniaczka pod moje ubrania. Stawiając opór wiatrom i śnieżycy powoli przemieszczałam się do przodu, aż w pewnym momencie poczułam, że grunt się pode mną zapada i zaczęłam spadać.

***

Otworzyłam oczy, a moją czaszkę przeszywał ogromny ból. Ku mojemu zdziwieniu nie leżałam na śniegu, lecz na piasku. Powoli usiadłam. To co ujrzałam było niesamowite. Byłam pośrodku wielkiej, okrągłej groty ozdobionej płaskorzeźbami. Wstałam i podeszłam do ściany, aby przyjrzeć się tym dziełom. Większość z nich przedstawiało chyba wilczych bogów. Coś o nich kiedyś słyszałam, lecz nie wierzyłam w nich. Obchodząc grotę moją uwagę ściągnął jeden fragment ściany. Widać było na nim dużego wilka i maleńkiego szczeniaczka. Reszta miejsca wyglądała jakby była rozłupana w furii.
- Zainteresowało cię to? - gdy usłyszałam piskliwy głos gwałtownie się obróciłam i rozwarłam szeroko oczy. W moją stronę kuśtykała malutka, z tego co się przed chwilą dowiedziała, wadera.
- Nic ci nie jest? - zapytałam, nie odpowiadając na jej pytanie
- Spokojnie. - gdy doszła do mnie dotknęła większego wilka z płaskorzeźby i westchnęła - On jest naprawdę dobrym człowiekiem. - powiedziała, a ja nic z tego nie zrozumiałam. Mój wyraz twarzy musiał to przedstawiać ponieważ uśmiechnęła się i oznajmiła - Wyjaśnię ci to. To jest jeden z wilczych bogów władającym wodą i lodem
- Ninpasejtun. Jest stanowczy, silny i spokojny. Często towarzyszą mu lodowe wilki - iceofwele. Była kiedyś wadera - jej ton głosu zmienił się na pełen bólu - która właśnie była jednym z nich. Była mądra, piękna, opiekuńcza, po prostu idealna. Ninpasejtun podobno miał serce z lodu, ale zakochał się w niej. Wkrótce owocem ich miłości było szczenię. Bóg bardzo wcielił się w rolę rodzica i nie obchodziły go inne obowiązki. Shianuraoztanedesowi, bogowi innych bogów, nie spodobało się to, więc postanowił jakoś to zakończyć. Próbował zrobić to wieloma sposobami, aż nie wytrzymał i uwięził go właśnie w tej grocie. Postanowił go tutaj trzymać aż do śmierci ukochanej. Niestety stało się to prędko. Gdy Ninpasejtun się o tym dowiedział załamał się. Tu była kiedyś jego ukochana - wskazała na miejsce u boku boga z płaskożeźby - ale w złości i smutku nie chciał na nią patrzeć, więc zdrapał jej wizerunek stąd. W tym czasie jego dziecko samodzielnie brnęło przez życie ucząc się kraść. Wkrótce bóg opamiętał się i zaczął pomagać córce z odległości, ponieważ Shianuraoztanedes nie pozwolił mu na bezpośredni kontakt. Z czasem niestety wilkom z watahy zaczęła przeszkadzać sierota przynosząca same szkody. Wygonili ją więc. Głodowała, bo nie umiała polować. Ninpasejtunowi ze spokojnego zmienił się w agresywnego i porywczego. Chciał zabić wszystkie wilki na świecie za wyrządzenie takiej szkody jego dziecku. Wywołał wielką zamieć. - wadera kaszlnęła i upadła. Złapałam ją i spytałam się
- Wszystko dobrze?
- Mówiłam, że spokojnie. - uśmiechnęła się - Ja tylko umieram. -  Moje ciało przeszył dreszcz. Byłam przerażona.
- Nie, to niemożliwe.- zaczęłam panikować, a moje ręce trzęsły się - Musi być jakiś sposób aby cię uratować.
- To już czas... - wzięła głęboki oddech - To ja jestem córką Ninpasejtuna. - powiedziała i powoli zamknęła oczy. Z moich oczu zaczęły się sączyć łzy. Coś we mnie się przelało. Poczułam jak jej mięśnie rozluźniają się już na zawszę.
- Nie płacz. - usłyszałam głos. Przede mną pojawiła się mała dziewczynka, a za nią stał młody mężczyzna z białymi włosami - Jestem szczęśliwa. Jestem przecież razem z moim tatusiem.
- Ale przecież... - nie pozwoliła mi dokończyć, ponieważ położyła na moich ustach palec wskazujący
- Chyba powinnaś już iść spać - powiedziała, zakrywając mi oczy. Poczułam jak ciało staje się za ciężkie, a mój umysł odpływa.

***

Powoli otworzyłam oczy. Wszystko było bardzo rozmazane. Znajdowałam w całkiem innym miejscu niż wcześniej, ale co było wcześniej? Dopiero po kilku sekundach w mojej głowie zaczęły przewijać się obrazy z ostatnich wydarzeń.
- Obudziłaś się? - Usłyszałam słodki głos. Starałam się odpowiedzieć, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk prócz jęknięcia - Spokojnie. Chcesz wypić herbatę? - kiwnęłam niepewnie głową. Wszystkie barwy zlewały się w jedność. Zmrużyłam oczy, ale nic to nie dało. Pozwoliłam im ponownie opaść.
- Zapomniałam się spytać. Widzisz wyraźnie? - ruszyłam głową w przeczącym geście - Rozumiem. Jestem Shaten. Widziałyśmy się kiedyś na budowie.

<Shaten?>
Nomida zaczarowane-szablony