czwartek, 29 czerwca 2017

Od Anonima "Pasowanie na rycerza" cz. 5 (cd. Selene)

W głowie mi wręcz huczało. Ból. Czułem jeszcze większy ból. To wprawiło mnie w jeszcze większy szok.
- Hej... - usłyszałem niespodziewanie głos. Był delikatny, nieśmiały... Spróbowałem coś odpowiedzieć, ale sprowadziło się to do niewyraźnego bulgotu. Wadera, bo takiej płci prawdopodobnie była osoba, która do mnie zagadała, gdzieś pobiegła. Dała sobie o tym poznać poprzez rozbryzgiwanie kałuży na wszystkie strony. Pozwoliłem sobie na rozwarcie delikatnie powieki i przebiegnięcie zamglonym wzrokiem po okolicy. Pobiegła w przeciwnym kierunku, więc prawdopodobnie udała się do Filos po pomoc. Po co, skoro pod skórą czułem wręcz, że jeszcze moment i wstanę całkowicie sam?
Niebawem stało się dokładnie tak, jak sądziłem. Przybyła biała samica w towarzystwie nieznanej mi dotąd członkini Czarnego Królestwa. Miała szare futro i wyjątkowo zatroskany wyraz pyska. Wyglądała na dość młodą, prawdopodobnie głównie przez wątłą sylwetkę. Na znak, że nic mi poważnego nie dolega, spróbowałem wstać.
- Nie ruszaj się, biedaku - powiedziała Filos.
- Nic mi nie jest - odparłem cicho. Aż zaczynałem czuć wewnątrz siebie, że jeszcze chwila, a rzeczywiście stanę o pełni sił.
- Nie panikuj, zaraz przeniesiemy cię w suche miejsce - nie odpuszczała Filos - Przynieś prześcieradło.
- Ech... - odsapnęła nieznajoma bezradnie, ale i tak gdzieś pobiegła. Najwyraźniej polecenie było skierowane do niej. Zwróciłem wzrok ku Filos. Lustrowała mnie złocistymi ślepiami. I ona miała teraz przemoczone futro od deszczu. Gdzieniegdzie dało się wciąż słyszeć huk pioruna. Nie zanosiło się na to, by burza ustała przez najbliższe kilka godzin. Chciałem ponownie powiedzieć waderze, że nie potrzebuję jej pomocy, ale wtedy wróciła nieznajoma. Nie przyniosła żadnego skrawka materiału. Posłała starszej przepraszające spojrzenie.
- Och - westchnęła Filos - Poczekaj chociaż przy nim.
Zostawiła nas samych. Skierowałem wyzywające spojrzenie na szarą waderę, a ona z kolei patrzyła centralnie na mnie zagadkowym wzrokiem. Już otworzyła pysk, by coś powiedzieć, kiedy podjąłem kolejną próbę wstania. Najpierw jedna łapa, druga... Podniosłem się, kontrolując lekkie drżenie mięśni. Nic poza tym nie dawało po sobie poznać, że cokolwiek się chwilę temu stało. Samica patrzyła na mnie wybałuszając oczy.
- Wszystko ok? Nic cię nie boli?
Boli? - pomyślałem kpiącym tonem - Nieustannie coś mnie boli. Aż po sam szpik kostny. Tak bardzo, że nawet nie czuję teraz jakiejkolwiek zmiany. I tak bez przerwy, odkąd tylko sięgam pamięcią... czyli wcale nie tak dawno. Oszaleć można.
- Nie. Czuję się dobrze - skłamałem, lecz z taką swobodą, że uwierzyła mi na słowo.
- Strzelił w ciebie piorun pewnie dlatego, że stałeś na deszczu i tu są rzadkie drzewa... - próbowała sobie wyjaśnić, lecz wyglądała na poruszoną tym faktem, co się właśnie stało.
- Tak. Pewnie tak - powiedziałem, kierując się już powoli ku własnemu, wyjątkowo lichemu mieszkaniu. Czułem na sobie spojrzenie Onyxa, który zapewne wciąż stał w drzwiach chatki, próbując zrozumieć to, co właśnie się stało. Opuściłem uszy, starając się nie zważać na wciąż lejący deszcz. Miałem zdewastowane futro, ale nawet na to nie zwróciłem szczególnej uwagi. Czuć było jednak wyraźnie spaleniznę. Zadrżałem. Nienawidziłem ognia.
- Anonim! - usłyszałem za sobą przerażony głos Filos. Przyspieszyłem kroku. Nie chciałem, by traktowała mnie tak, jakbym co najmniej stał się niepełnosprawny.
- Proszę pani, spokojnie, nic mu się nie stało - słyszałem za sobą zapewnienia nieznajomej mi wciąż wadery. O czymś jeszcze dalej dyskutowały, ale nawet się już w to nie zagłębiałem. Liczyło się dla mnie to, że udało mi się przekonać własnym kłamstwem obcą samicę na tyle, że teraz z własnej woli odciągała kogoś, kto poniekąd zastępował nam lekarza. Była mimo wszystko wygodniejszą alternatywą Shaten.
- Zawsze lubiłeś muzykę klasyczną, wiesz? - usłyszałem w swojej głowie znajomy głos. Nieco melancholijny, delikatny i melodyjny. Trick. - Gdy chwytałeś w dłonie skrzypce, cały świat dla ciebie znikał. Nawet to, co ty widziałeś, a my nie. Skupiałeś się całkowicie na grze. Wychodziło ci to doskonale. Ceniony przez mistrzów, zawsze trafiałeś na pierwsze skrzypce. "Mały geniusz"... tak o tobie mówili, wiesz? Nakłaniali do komponowania, ale nie mogłeś się na tym skupić. Wolałeś grać, niekiedy zmieniając oryginalne utwory. To jednak sprawiało, że patrzyli na ciebie z jeszcze większym uwielbieniem. Próbowali odtwarzać twoje wersje w formie nowyh zapisów nutowych, ale nigdy się to do końca nie udało. W czym tkwi sekret? Co jest tak niezwykłego w twojej muzyce?
Z jego monologu wyrwał go przeciągły krzyk, tym razem kobiety. Nie słyszałem jej nigdy wcześniej:
- Trick! Zabierz rower z dworu, bo pada!
Westchnął cicho i odszedł. Wtedy jakby dopiero się ocknąłem, że dawno minąłem swoją chybotliwą chatkę, która miała mnie rzekomo chronić. Nawet, jeśli przeciekała i przy mocniejszym wietrze potrzebowała odbudowy. Zawróciłem i truchtałem z powrotem. Dziwne, że nic kompletnie już teraz nie wskazywało na to, co stało się zaledwie kilka chwil temu. Czułem się wyjątkowo dobrze jak na moje standardy. Zatrzymałem swój wzrok na własnym mieszkaniu i wczołgałem się wręcz pod niskim przejściem (musiało opaść przez deszcz) do środka. Otrzepałem się z wody przyległej do mojego futra i ułożyłem się w jedynym suchym zakątku szałasu. Zamknąłem ślepię i odpłynąłem myślami ku Trickowi.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że słuchanie jego monologów sprawiało mi taką przyjemność. Może dawało mi poczucie ukojenia, lecz zdarzały się przypadki, kiedy mieszało się to z nieuzasadnionym niepokojem. Jakkolwiek to głupio nie brzmiało. Wiedziałem, że wiązałem z nim jakieś wspomnienia, ale nie miałem pojęcia jakie. Ponadto miałem wrażenie, że świat, który słyszałem tylko ja był tym jedynym prawdziwym. Wszystko tutaj zdawało się być tak dziwne i nierealne...
- Cholera, leje jak z cebra - syknął Trick. Musiał wrócić. Przeszło mi przez myśl: U was też pada?, ale wiedziałem, że powiedzenie tego na głos będzie co najmniej idiotyczne. Dzieliła nas gruba, szklana, czy raczej lustro weneckie działające nie na obraz, a dźwięk - ja go słyszę, on mnie nie. - I jeszcze te błyskawice... Jeśli nam prąd wysiądzie, nie będzie za dobrze. Będzie cholernie źle.
Z jego głosu wyczytałem szczery niepokój, którzy spłynął również na mnie. Dlaczego będzie tak źle? Co było w tym tak ważnego? Usłyszałem szuranie i z niewiadomej przyczyny zdołałem określić to jako ocieranie kabli o podłogę. Pstryknięcie włącznikiem światła, nerwowe pukanie palcami o klawiaturę. Dźwięk wyłączanego systemu. Nie sądziłem jednak by chodziło mu jedynie o możliwość bezpowrotnej utraty sprzętu. Niemalże czułem we własnej piersi jego szaleńczy rytm serca. Czułem. Cokolwiek. To się liczyło. Trzymałem w duchu za niego kciuki, by cokolwiek właśnie robił, udało mu się to.
- Nie pozwolę by byle burza mi ciebie odebrała... - mruknął. Wtedy dotarło do mnie to, że te słowa faktycznie były skierowane do mnie. Moje życie stało właśnie na szali.

<Selene? Nawet nie wiesz ile ja się nad tym op. namęczyłam... Wyszło krótsze niż powinno, ale średnio miałam pomysł. Nie chciałam dawać więcej zapychaczów.>

niedziela, 25 czerwca 2017

Od Selene "Narodziny Shianuraoztanadesa" cz. 2 (c.d. Severus)

Dzień narodzin Shianuraoztanadesa, jak to dziwnie brzmi. Nie zdążyłam się jeszcze zbyt dobrze zapoznać z wierzeniami tutejszych wilków, czas najwyższy, ale to pewnie jakiś ważny bóg. Nie pogardzam ich religią, niemniej mogli sobie wymyślić krótsze imię. Wystarczy usunąć środek i wyjdzie Shiades, bardzo zgrabna nazwa.
Niemniej święta trwały. Było to obchody tak powszechne wśród niemal wszystkich społeczności, że z lekkim uśmieszkiem słuchałam tutejszych określeń, które przecież występują w prawie wszędzie. Ot święto, zorganizowane, oby pokrzepić lud zmartwiony ciągnącym się chłodem. Ale nie ważne, inicjatywa jest słuszna, więc trzeba było ją poprzeć. Szczególnie, że nasz władca ogłosił dzisiaj wczesnym rankiem, że mamy wolne. Na dodatek zawarł to wypowiedzenie w kilku zdaniach, więc uniknęłam długiego słuchania. Same plusy. Co prawda jeden wilk słusznie zauważył, że wieść przydałaby się nam wczoraj, ponieważ nie musielibyśmy się tak wcześnie zrywać, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Kiedy dowiedziałam się, że nie muszę brać udziału w budowie, udałam się, nie zgadniecie, do domu. Niby powinnam rozmawiać z innymi, bo taki był zamysł święta, ale wiedziałam, że zdążę się pobratać z watahą podczas wieczerzy. Tak, nieprędko stanę się aktywna społecznie.
Zazwyczaj, kiedy nie mam jakichś naglących obowiązków, sprzątam mieszkanie. Nie traktuję tego jako pracy. Robię to powoli. Bo skoro ma to być odpoczynek, to po co się spieszyć. Dziś jednak zauważyłam, że potrzebuję drewna na opał. Wyszłam z szałasu, przyniosłam, ile mogłam. Potem przygotowałam sobie trochę jedzenia. Oczywiście byłam tutaj oszczędna, ponieważ wieczorem szykowała się wielka uczta. Głupotą byłoby obżeranie się teraz. Potem, pouporządkowywałam co się dało, a dało się niewiele, ponieważ jako niezbyt zamożna mieszkanka królestwa, nie mam dużo dobytku. Choć nie mogę też narzekać na biedę. Po tym wszystkim, a przypomnę, że robiłam to powoli, zauważyłam, że zaczęło się ściemniać. Zachowawczo wyszłam z domu i skierowałam się w stronę wskazanego wcześniej przez Severusa miejsca. Cała wataha miała spożyć tam posiłek. Nie chciałam wychodzić na ostatniego odludka (odwilczka?) i egoistkę, więc pomyślałam, że pojawię się tam, aby trochę pomóc. A jeśli na nic się nie przydam, to i tak nie będzie można mi zarzucić, że nie chciałam pracować.
Kiedy dotarłam na miejsce, przygotowywania były już w końcowym etapie. Wtedy to właśnie zaczął padać śnieg. Nie był zbyt gęsty, więc z zadowoleniem stwierdziłam, że nie będzie przeszkadzał, a raczej doda przyjemnego klimatu. Niemniej, trzeba było zabezpieczyć stół. Ktoś przytargał spory kawał materiału. Nadal zbyt mały, aby w całości spełnić swoją funkcję, ale wystarczająco duży, aby jego użycie miało sens. W końcu, najważniejsze było zadaszenie stołu, śnieżynki spadające na biesiadników, raczej nie mogły wyrządzić dużej szkody. Pomogłam rozpostrzeć płachtę w odpowiednim miejscu. W tym samym czasie najbardziej zaangażowana w gotowanie Filios, razem z drugą waderą, której imienia nie znam, zakończyły przygotowywanie potraw i w mgnieniu oka rozłożyły je wszystkie na prowizorycznym stole. Fade wyczarował jeszcze płomyczki, uroczo oświetlające zastawiony blat. W tej samej chwili pojawił się Severus. Wyglądał na strudzonego. Prawdopodobnie robił coś ważnego i meczącego przez cały dzień, choć zapewne tajemnicą pozostanie, co dokładnie.
- Severusie, szybciej! Bo nam zaśnieży cały stół! - rzuciła jakaś wadera. Mimo zabezpieczenia, trochę śniegu wciąż dostawało się pod płachtę.
Razem z resztą usiadłam przy stole. Tak samo zrobił oczywiście nasz władca, który ciepłym tonem wygłosił przemówienie.
- Po raz pierwszy spotykamy się w tak licznym gronie, by celebrować Święto Narodzin Shianuraoztanadesa - mówił naprawdę życzliwie, co zdało się odbić na wszystkich, ponieważ na pyskach zebranych pojawiły się uśmiechy - chciałbym wam wszystkim życzyć wielu wspaniałych chwil wraz z pozostałymi wilkami, zdrowia w nadchodzącym roku, powodzenia we wszystkim, czego się tylko podejmiecie i rzecz jasna wielu zaskakujących przygód oraz nowych doświadczeń.
- I prezentów! - dorzuciła Istoria, młoda waderka. Ach, te dzieci.
- I prezentów - odpowiedział z uśmiechem Severus - teraz możemy zmówić modlitwę.
Jako nowa członkini królestwa i przedstawicielka odmiennej religii czułam się nieco zmieszana, ale wykonałam zasugerowaną czynność. Chwilę później, rozpoczęła się uczta. Wilki gawędziły i jadły. Choć właściwie jadły i gawędziły. Początkowo zawsze przeważa spożywanie posiłku. Potem jednak się to zmieniło, uroczysty klimat nieco opadł i przerodził się w miłą, niemal rodzinną atmosferę. Ja sama, jadłam bardzo powoli, wymieniając po kilka zdań z różnymi osobami, jednak nie wdałam się jeszcze w jakąś głębszą rozmowę. Zauważyłam, że Severus z Anonimem i jeszcze jednym wilkiem odchodzą od stołu, choć nie zdziwiło mnie to bardzo. Pewnie musieli ustalić jakieś sprawy organizacyjne.
Pozostałe basiory chciały chyba przejść już do hucznego radowania się. Filios jednak ich uspokoiła, mówiąc, że trzeba jeszcze trochę poczekać i patrząc ganiącym wzrokiem na jednego z osobników, który chwilę wcześniej otwarcie rzucił pomysł napoczęcia jakiegoś trunku.
Mniej więcej wtedy zaczęłam się nudzić. Grupka po mojej lewej stronie rozmawiała na dosyć znośny temat wschodnich ziemi, więc zaczęłam się im przysłuchiwać. Czasami wtrąciłam słowo lub dwa. Spora część przestała już zajadać się smakołykami ze stołu. Dotarliśmy do fazy, w której wszyscy się już nasycili i poprzestali na gadaniu, tudzież powolnym skubaniu jakiegoś konkretnego dania, które przypadło im do gustu. Ja siedziałam jeszcze nad prostym, acz wyjątkowo dobry pasztetem, przyrządzonym prawdopodobnie przez Filios. Czas płynął powoli, choć nie powiedziałabym jeszcze, że wyjątkowo mi to przeszkadzało. Było miło.
Po pewnym czasie, zauważyłam, że ktoś zbliża się do biesiadników. Najwyraźniej nie tylko ja, ponieważ sporo wilków nieco się uspokoiło. Dopiero po chwili wpadłam na oczywisty fakt, że to Severus z towarzyszami. Zdążyłam już zapomnieć, że w ogóle odeszli. Trójka zbliżyła się do stołu. Ku mojemu zdziwieniu, zamiast dowódcy, grupką przewodził potulnie wyglądający, szary basior. Z pewnością, była to jakaś tutejsza tradycja i nieznajomy osobnik był po prostu przebranym Severusem, ale przyznać trzeba, że kostium został wyjątkowo dobrze przygotowany. O dziwo, stojący po jego prawej stronie, nieznany mi z imienia basior, patrzył na władcę dosyć krzywo. W tym momencie, głos przejęła najbardziej zaangażowana w przygotowanie obchodów Filios. Krzyknęła wesoło:
- Dzieci, Dziadek z brodą przyszedł!
Wszystkie obecne maluchy popatrzyły po sobie pytającym wzrokiem, były to ich pierwsze święta, więc same mogły nie kojarzyć tutejszych zwyczajów. Tylko Istoria zawołała:
- Dziadek z brodą!
Słysząc jej okrzyk, niezorientowane szczenięta, postanowiły po prostu naśladować koleżankę i zaraz w powietrzu zaczęło rozbrzmiewać radosne, dziecięce wołanie. Wszystkie podbiegły do Severusa, a ten rzucił pytające spojrzenie skrzywionemu basiorowi. Dopiero wtedy zauważyłam w oczach "zniesmaczonego" delikatny połysk i zorientowałam się, że używa on jakiegoś zaklęcia, aby władca wyglądał jak starszy wilk o długiej, siwej sierści, a jego nieprzyjemny wyraz pyska jest spowodowany wysiłkiem.
- Witam, dzieci, to ja, Dziadek z brodą! - wykrzyknął wesoło Severus. Wywołało to lekki śmiech dorosłych, szczególnie wader, ponieważ brzmiało zabawnie i nieco sztucznie. Filios uspokoiła jednak zebranych subtelnym ruchem łapy.
- Znacie mnie? - zapytał.
- Tak, Dziadku z brodą - zawołały dzieci. Oczywiście mijało się to z prawdą, ale w chwili obecnej raczej nie miało większego znaczenia.
- Czy wiecie skąd przybywam?
Szczenięta popatrzyły na siebie lekko przestraszonym wzrokiem, ponieważ co dopiero dowiedziały się o istnieniu Dziadka z brodą i nie znały odpowiedzi na to pytanie.
- Ze ściętej mrozem północy - szepnęła z uśmiechem Filios.
- Ze, ze ściętej północy - krzyknęły maluchy. Tylko jeden basiorek popatrzył na rówieśników karcącym wzrokiem i powiedział z ogromnym wyrzutem:
- Ściętej MROZEM północy! Sama ścięta północ nie ma sensu, głuptasy!
Dorośli zaczęli lekko chichotać, jego zachowanie było rozkoszne.
- Dobrze mój drogi, nie denerwuj się, twoi przyjaciele na pewno zrozumieli. Nie musisz nazywać ich głuptasami. Dziadek z brodą nie lubi tych, którzy przezywają innych - odrzekł z nieco aktorskim spokojem Severus. Próbował wczuć się w rolę potulnego staruszka.

<Severus?>

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 12 (cd. Skayres)

Opatulony cienkim kocem podarowanym przez Noodle, brodziłem w cienkiej warstwie śniegu. Musiało być zimno, bo mój oddech zamarzał jeszcze w locie, lecz nawet tego nie czułem. Była już późna wiosna, ale jak widać była wyjątkowo kapryśna i przyniosła nam mrozy. Jednak z prognoz wilków wynikało, że już lada dzień powinno się zrobić cieplej. Dla mnie było to właściwie wszystko jedno. Przyjąłem prezent w postaci koca jako zamiennika kurtki tylko dla zasady, by nie wydało im się dziwne to, że zamierzałem się wybrać na prawdopodobnie długie poszukiwania zaginionej przed kilkoma tygodniami Skayres w cienkiej koszuli. Szedłem spokojnie, nigdzie się nie spiesząc. Nie czułem żadnego zdenerwowania, jedynie spokój i opanowanie. Nawet jeśli, jak przekonywali mnie członkowie Czarnego Królestwa, Skayres podobno była moją przyjaciółką i muszę się strasznie o nią martwić. Było mi trochę głupio, że jest kompletnie inaczej, ale nie przeczyłem.
Chciałem najpierw przeszukać nasze terytoria, z nikłą nadzieją, że może jednak ukrywa się gdzieś niedaleko. Bywała naprawdę nieprzewidywalna, lecz znając jej szczęście, nawet jeśli ukryła się gdzieś w pobliżu, zapewne jej nie dostrzegę. Westchnąłem cicho, wodząc wzrokiem po zamarłej pod warstwą lodu rzece. Przeszedłem po niej bez większego problemu. Była to jedna z wielu walorów tejże pory roku. Drzewa również były pokryte białym puchem, niektóre liście wręcz zamarzły. Prychnąłem pod nosem, idąc nieprzerwanie naprzód. Zostało mi jedynie zerknięcie nad Wodospad Adrtemetdri i poinformowanie reszty Królestwa, iż jej nie odnalazłem. Zapewne wyprawią mnie wtedy z kimś w podróż po najbliższej okolicy. Prawdę mówiąc wątpiłem w odnalezienie wadery, czy, jak kto woli, dziewczyny.
Nad samym zbiornikiem nie znalazłem niczego interesującego. Postałem chwilę, popatrzyłem na zamarznięty wodospad, po którym gdzieniegdzie wciąż się snuły małe strumyczki wody, po czym już mając zawracać, usłyszałem dość nietypowe okrzyki:
- Tak? Ja ci jeszcze pokażę. Nie wierzysz we mnie? Ja się zmienię!
Nieznacznie unosząc brew, zauważyłem, iż niektóre z ptaków poderwały się do lotu. Głos ten był dość zachrypnięty, ale zdecydowanie dziewczęcy. Nie dochodził ze zbyt daleka, dosłownie zza krzaków. Postanowiłem zmienić się w wilka. Teraz koc zwisał bezwiednie z mojego grzbietu, ale nie miałem zamiaru go zostawiać. Nabrałem wprawy w zmianie postaci dopiero jakiś tydzień temu. Jak zdołałem zauważyć, była to niezwykle przydatna umiejętność. Znacznie lepiej czułem się w ludzkiej postaci, ale żeby zbytnio nie wzbudzać podejrzeń reszty Czarnego Królestwa, starałem się spędzać większość czasu jako wilk.
W końcu zajrzałem za gałęzie, by dostrzec znajomą dziewczynę. Jej zachowanie sprawiło, że byłem w stanie tylko stać i wbijać w nią beznamiętne spojrzenie. Wolałem nawet nie zastanawiać się, co robi. Podskakiwała i wrzeszczała "kra, kra!". Dopiero po dłuższej chwili mnie dostrzegła. Właściwie, to nawet nie próbowałem ukrywać swojej obecności. Mina jej zrzedła. W tym samym momencie cała jej postać utonęła w jasnym świetle, czy może mieniącym się pyłku, który uniósł ją w górę. Teraz już jednak nie jako wilk czy człowiek. Była ptakiem. W dodatku całkiem niebieskim, przypominającym mi z niewiadomej przyczyny koguta.
Chciałem zapytać, gdzie była i dlaczego, ale wiedziałem, że to nie ma sensu, póki nie wróci do swojej innej postaci. Teraz fruwała jak opętana w tę i we w tę, najwyraźniej nawet nie myśląc o możliwości zatrzymania się. Sam nie umiałem nazwać uczucia, które towarzyszyło mi, a co dopiero jej. Cieszyła się? Dziwiła? Była przerażona? Tego nie wiedziałem. O dziwo to wydarzenie nawet mnie w żaden sposób nie poruszyło. W mojej głowie pojawiła się teoria, że być może cały ten czas spędziła w formie ptaka. Z drugiej strony jednak chwilę temu była człowiekiem, więc i równie dobrze może się zmieniać na zmianę. Czyżby nie panowała nad swoją mocą?
Wtedy zauważyłem, że się oddala. Popędziłem za nią w las. Nie spuszczałem sylwetki błękitnego ptaka z oka. Wywijała wymyślne korkociągi, szybowała to niżej, to wyżej... Wyprzedzała mnie. Przekląłem w myślach. Jeśli ją teraz zgubię, może się to nie skończyć dobrze. "Severusie, Skayres jest teraz przerośniętym, niebieskim kogutem"? To nawet nie brzmi ani odrobinę poważnie. Już wystarczało mi, że już teraz niektórzy traktowali mnie jak dziwaka. Niewykluczone, że nawet król miał podobne zdanie o mnie.
Niespodziewanie teren spadał w dół. Na szczęście zdołałem szybko zareagować poprzez oderwanie w biegu pierwszego lepszego kawałku kory i rzucenie go na śnieg przede mną. Wskoczyłem na niego i użyłem jako sanki. Jechałem z zawrotną prędkością, sprawnie przechylając się na boki, tak, by nie wpaść na żadne z drzew. Na końcu mojej drogi znajdował się wielki głaz, którego nie miałem zamiaru wykorzystywać jako skoczni, więc odbiłem się i rzuciłem w bok. Przeturlałem się kilka razy i bez problemu stanąłem na równe łapy. Kawałek kory wcale się nie odbił, tylko popękał w starciu z przeszkodą. Otrząsnąłem się i pobiegłem w kierunku, w którym zmierzała Skayres. Łapy ślizgały mi się na śniegu i kamieniach znajdujących się pod spodem, jednak koniec końców dobiegłem do końca. Nagle usłyszałem huk i charakterystyczny dźwięk łamanych gałęzi. Zatrzymałem się i uniosłem głowę w górę, by zauważyć, że teraz z drzew zwisał ów goniony przeze mnie ptak.
- Skayres! - krzyknąłem. Nie ruszała się. Musiała stracić równowagę i zniżyć lot na tyle, że zahaczyła o coś skrzydłem i finalnie wpadła w drzewa. - Skayres!
Poruszyła się. Nagle ponownie zajaśniała i zmieniła swoją postać. Tym razem w wilczą. Jako, że w tej wersji była znacznie mniejsza, nie mając już pod sobą gałęzi, które by ją utrzymały, z wrzaskiem spadła na dół. Zacisnąłem powiekę, lecz kiedy ją rozchyliłem, zauważyłem, że Skay zamiast roztrzaskać się na twardej ściółce, zawisła kilkanaście centymetrów nad ziemią.
- C-co się stało? - wydukała z przerażeniem. Pokręciłem głową. Nie miałem pojęcia. Dopiero po chwili się zaczęła głośno śmiać i swobodnie się uniosła. - No tak, przecież mam żywioł powietrza!
Nawet nie wiedziałem, jak na to zareagować, więc po prostu stałem. Dopiero wtedy jakby mnie zauważyła. Na jej pysku zagościł jeszcze szerszy (o ile to w ogóle możliwe) uśmiech i wciąż lewitując, zbliżyła się do mnie.
- Cześć!
- Nie było cię kilka tygodni - powiedziałem chłodno. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że musiałem po drodze zgubić koc Noodle. Chyba będę musiał go później znaleźć. Nie lubiłem pożyczać czegoś i tego psuć lub zwyczajnie nie oddawać.
- Serio? - Wybałuszyła oczy. Uniosłem brew. Straciła poczucie czasu?
- Ja się tylko kimnęłam na tamtej łące... - urwała, jakby coś sobie przypominając - A, tak. I zjadłam tego kwiatka.
- Jakiego...
- Widziałeś jak się zmieniłam? Widziałeś?! - Niezwykle podekscytowana się do mnie zbliżyła. Niemalże stykaliśmy się nosami. Oddaliłem się o kilka kroków, jednocześnie cofając pysk. Już prawie zapomniałem o naturalnym dziwactwie Skay.
- Tak, widziałem...
- Super, prawda?! Chyba odkryłam moją nową przemianę! Latanie w tej postaci jest jeszcze lepsze! - Podniecała się dalej, chodząc w tą i z powrotem. Wciąż nawet nie dotykała łapami śniegu.
- Powinnaś wracać do reszty, żeby pokazać, że nic ci się nie stało - Mówiąc to, zerknąłem na jej pozdzieraną gdzie nie gdzie skórę i przybrudzone futro. - Wczoraj zostały rozpoczęte poszukiwania. Lepiej, jakbyś wszystko wyjaśniła królowi, inaczej możesz mieć problemy.
- Jakie? - zdziwiła się.
- Nie wiem. Jakieś na pewno - mruknąłem. Zawróciłem w kierunku centrum watahy. Skayres niespodziewanie zaczęła się śmiać. Spojrzałem na nią znużony.
- Słyszałeś sam siebie? Najpierw mi pogroziłeś, po czym uznałeś, że jednak nie wiesz czym grozisz.
- Czasem tak w życiu bywa, że się nie wie - odpowiedziałem równie mrukliwym tonem. W sumie kiedy wypowiedziałem to na głos, zabrzmiało to tym bardziej beznadziejnie, co wywołało w Skay jeszcze większe rozbawienie. - Po prostu chodź i nie komentuj... - dodałem.

<Skay? Nie miałam zbytnio pomysłu na to op., dlatego jest w zasadzie o niczym... Swoją drogą najlepszym tekstem tego op. jest "zmieniać na zmianę". Anonim, jesteś genialny. No i po drodze zamiast "dziwak" napisałam "dziwka". Brawo ja.>

środa, 14 czerwca 2017

Od Selene "Pasowanie na rycerza" cz. 4 (c.d. Gall Anonim)

Podążałam za Anonimem i Onyxem przez pewien czas. Szczerze powiedziawszy zaczęło mi się to nudzić. Na chwilę stanęli, zaczęli się przepychać, potem znowu poszli, nic wielkiego, a tym bardziej godnego opisania. Zabawa zaczęła się dopiero, kiedy rozpętała się burza. Stało się to w mgnieniu oka. Śledzeni wpadli w panikę. Lub inaczej, szczeniak wpadł był w panikę, a starszy siłą rzeczy popędził z nim naprzód dzikim galopem, żeby umieścić wystraszone dziecko w suchym miejscu. Każdy by tak zrobił.
Trzeba jednak przyznać, że rozpadało się niemiłosiernie. Nie była to raczej sytuacja niebezpieczna, ale skrajnie niewygodna. Woda wlewała się do oczu i nosa. Brrr... A jako że pora roku również nie należała do najcieplejszych, to szybko zaczynało się dygotać.
Zaczęłam gonić uciekającą dwójkę. W normalnych warunkach miałabym z tym pewien problem, ale tym razem Anonim dźwigał na grzbiecie Onyxa, co znacząco go spowalniało. Co więcej, szczeniak nie ułożył się stosownie do sytuacji, tylko usilnie starał utrzymać w miejscu napinając łapy, a zadkiem dyndając na boki. Wyglądało to śmiesznie, szkoda tylko ograniczonej widoczności, która nie pozwalała się temu przyjrzeć dokładnie.
Po pewnym czasie, dotarliśmy do zabudowań. Basiory zatrzymały się przy jakiejś chatce. W progu stała biała wilczyca. Onyx, popędził do niej co tchu, natomiast Anonim odwrócił się i popatrzył w moją stronę. Nie wiedziałam, czy mnie zobaczył, czy nie, ponieważ nie spoglądał mi w oczy. Z drugiej strony, czy z takie odległości, w tej ulewie dało się to w ogóle to ocenić? Chwilę później, basior zaczął stąpać w moją stronę. Nieco się przestraszyłam, ale z drugiej strony, nie miałam nic na sumieniu, a wilk nie musiał mieć wrogiego nastawienia. Niekoniecznie zdawał sobie przecież sprawę, że go śledziłam. Wzięłam głęboki oddech przygotowując się w myślach na nieco nieprzyjemną rozmowę.
Nagle, powietrze przeszły blask, a Anonim padł na ziemię. Stało się to w mgnieniu oka i dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że był to piorun. Podeszłam do leżącego. Spojrzałam na chatkę, do której chwilę temu wszedł Onyx, teraz była ona jednak zamknięta. Odezwałam się do poszkodowanego:
- Hej...
Ten zaczął coś mamrotać. Chyba był świadomy, jednak uderzenie musiało wywołać pewien szok i mogło potrwać kilka minut, zanim odzyska pełną przejrzystość myśli. Nie wiedziałam, czy poza tym, stało się coś poważnego. Poleciałam do wspomnianej wcześniej chatki. Zapukałam do drzwi. Wnet otworzyła mi wcześniej stojąca w progu biała wilczyca:
- Wchodź dziecko, pada.
- Wilk został trafiony piorunem, proszę o pomoc, nie wiem, co zrobić.
Wadera wybiegła z domu i pędem pognała w stronę leżącego na ziemi Anonima. Podążyłam za nią. Basior zapewne nie był w stanie krytycznym, bo już zaczął ruszać łapami, chcąc się chyba podnieść, jednak nie otrząsnął się jeszcze na tyle.
- Nie ruszaj się, biedaku - powiedziała nieco wytrącona z równowagi wilczyca.
- Nic mi nie jest - wymamrotał bez zająkania, choć słabo.
Właściwie sama byłabym skłonna mu uwierzyć, bo nie wyglądał wcale źle. Przykre wrażenie robił jednak smród spalonej sierści. Właściwie to przypalonej, ale zapewne doskonale wiecie, że wystarczy zwęglić końcówkę włosa, a ta już zaczyna roztaczać wyraźny odór. Na tę swoistą psychologiczną pułapkę złapała się chyba wadera, ponieważ zwracała się do poszkodowanego, jakby co najmniej stracił łapę.
- Nie panikuj, zaraz przeniesiemy cię w suche miejsce - powiedziała, po czym spojrzała w mają stronę - przynieś prześcieradło.
- Ey... - sapnęłam dając znać, że nie mogę wykonać czynności.
Bądź co bądź, nie wiedziałam, gdzie szukać prześcieradła, czy zdjąć je z posłania w mieszkaniu, czy może poszukać w jakiejś szafce. Zajęłoby mi to pewnie trochę czasu, na czym wilczycy pewnie nie zależało.
- Och - jęknęła nieco zawiedziona - poczekaj chociaż przy nim - powiedziała z wyrzutem, po czym poleciała do chatki.

<Anonimie? Przepraszam, że tyle to trwało.>

niedziela, 4 czerwca 2017

Ogłoszenia 14

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z czerwca.
  ***
PODSUMOWANIE maja (01.06)
Iro - 1
Selene - 1 (+33 M i 17 pkt.)
Skayres - 1 (+33 M i 17 pkt.)
Gall Anonim - 1  (+33 M i 17 pkt.)
Vey - 0
Severus - 0
Carlo - 0
Bolt - 0
Alexander - 0!
 Shammen - 0!
Istoria - 0!
Lucy - 0!
***
Ogłoszenie z dnia 04.06
Mam w planach dodanie opcji możliwości założenia własnego stada podległego Czarnemu Królestwu (czy raczej Czarnemu Miastu, Czarnym Królestwem nazywana jest cała wspólnota, włącznie z tymi podrzędnymi watahami) przez dowolnego wilka, który spełnia niżej podane warunki.
Będzie to jednak możliwe dopiero po ukończeniu budowy, więc zachęcam do pracy i przede wszystkim do zapraszania nowych chętnych do dołączenia! Im więcej łap, tym lepiej! Brakuje nam jeszcze tylko 37 op.!

Warunki do założenia własnego stada:
  • zapłacenie 1000 M,
  • posiadanie min. tytułu średniej szlachty (poziom min. 19),
  • znalezienie 3 chętnych do dołączenia (mogą to być wilki już należące do CK),
  • wybranie 5 postaci niezależnych, które tam mają dołączyć,
  • wybranie jednego terenu już należącego do CK, które zostanie początkowo miejscem zamieszkiwanym przez członków stada (dalsze tereny można odkryć dopiero poprzez pisanie przez członków op. o tym),
  • opisanie swojego stada i ustalenie ogólnych zasad,
  • przynoszenie co miesiąc do CM (Czarnego Miasta) określonej przez króla ilości surowców zdobytych przez ten czas przez członków stada.
***
Nomida zaczarowane-szablony