- Nadal mi nie odpowiedziałaś. - powraca do pytania, którego ja chcę
uniknąć. Zamykam się na chwilę w świecie własnych myśli, zaplatając
kłosy i dobierańce. Umyślnie nie zabrałam swojego grzebienia, by móc
bezkarnie przeczesywać palcami jego miękkie, choć rzadkie włosy. Tak
dawno nikogo nie czesałam. Zawsze z Vivimorte układałyśmy sobie fryzury,
a czasem przed bardziej wymagającym pokazem robiłam je też pozostałym
dziewczynom.
- Pok... Polubiłam twoje wnętrze. Bez względu na wygląd czy
niedoskonałości. Uśmiechnę się na twój widok nie zwracając uwagi czy
przybiegniesz na czterech łapach, czy przykuśtykasz na trzech. No i hej,
jestem twoją prawą ręką. W tym przypadku z chęcią zastąpię ci lewą. -
śmieję się kończąc wypowiedź i wykorzystuję sytuację, iż znajduję się za
nim, by przytulić go delikatnie od tyłu. Czuję, jak pod moim dotykiem
momentalnie nieruchomieje i instynktownie wygina kręgosłup do przodu w
geście zaskoczenia. Pewnie nie podoba mu się to, co robię, ale staram
się to ignorować, by pozyskać jakieś psychiczne oparcie i równocześnie
dodać mu otuchy. Wiem, że jego kalectwo będzie tylko i wyłącznie moją
winą. Gdybym za nim wtedy nie poszła... Zabrałby ze sobą jakiegoś
silnego basiora, żeby razem stawić czoła potworowi, albo całkiem wybiłby
sobie ten pomysł. A teraz grozi mu amputacja.
- Yhm, na jaką kawę masz ochotę? - odsuwa się i wstaje, by przygotować
mi rozgrzewający napój, choć pewnie to tylko pretekst, by przerwać
krępującą go sytuację.
- Mała czarna w zupełności wystarczy. - odchrząkuję, wpatrując się w
kręcone między palcami koraliki z kości słoniowej, którymi kończyłam
każdy splot. Nie pamiętam kiedy otrzymałam woreczek wypełniony nimi, ale
uwielbiałam wplatać je, zwłaszcza jemu, gdyż od razu uznałam, że będą
pasować lepiej niż zwykłe gumki. Chcę pomóc w zaparzaniu brązowej
cieczy, ale za daleko zabrnęłam chwilę wcześniej, stąd nie wchodzę mu w
paradę.
- Wielkie dzięki. - chwytam oburącz wydrążony z kamienia kubek, by
rozgrzać odrobinę dłonie, po czym upijam łyk pozwalając na oparzenie
języka. Znów następuje cisza, lecz tym razem jest mi ona na rękę.
Wpatruję się nieskrępowanie w jego czerwone oczy. Dopiero teraz
zauważam, jak bardzo zmienił się od czasu naszego poznania. Blada skóra w
swym żółwim tempie przestaje być tak elastyczna jak niegdyś, w
momencie czesania dostrzegłam kilka siwych włosów. Mimo to, ciągle
kocham go tak samo jak za pierwszym spojrzeniem. Kocham go? Czy tęsknotę
po chwili samotności i wywyższanie jego życia ponad moje mogę nazwać
miłością? Nie wiem. Ale pewnym jest, że nie opuszczę go nigdy, bo
zwyczajnie nie mogę. Tęsknota rozdziera moje wnętrze w każdej chwili
pozbawionej jego obecności. Spuszczam swój wzrok na usta Severusa.
Skrawki przyćmionej pamięci przypominają, iż kiedyś zetknęły się one z
moimi. Szkoda, że owoce z właściwościami odurzającymi przesłoniły mi
sposób, w jaki odbyło się owe zbliżenie. Na samo zamglone wspomnienie
przejeżdżam dyskretnie językiem po wargach. Znów krzyżuję nasze
spojrzenia. Przelotnie dostrzegam w nich własne odbicie. Ja również
przeszłam kilka fizycznych zmian. Pierwsze drobne zmarszczki pod oczami,
coraz głębsze sińce przykrywane korektorem, mniejsza chęć do "podboju
świata" niż za czasów aktywności Watahy Szlachetnego Kamienia. Nagle
zwracam uwagę na barwę jego tęczówek. Głęboka czerwień przytłoczyła mnie
nagle jak ta, która biła z tajemniczego jegomościa, twórcy mojej
okrutnej kary. "Jest do waszej dyspozycji." Podkurczam nogi i mrużę
oczy. Gwałtowny ruch dolnych kończyn odbija się bolesnym echem w
żebrach. Mimo, iż wiem, że Fate, mój oprawca, nie ma nic wspólnego z
Severusem, lecz skrawki koszmarów co noc pojawiających się w ostatnim
czasie powracają.
- Lucy? Co się dzieje? - podchodzi do mnie mężczyzna, kładąc zdrową rękę
na moim ramieniu. Potrzebuję chwili, by rozchylić powieki, pod którymi
zaiskrzyły łzy.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. - przełykam ślinę i obdarzam go lekkim uśmiechem.
- Jesteś pewna? Sprowadzić Shaten?
- Sev... Nic mi nie jest. Przez chwilę rozbolał mnie brzuch, ale już
dobrze. - dość realistycznie okłamuję go, nie patrząc mu w twarz z obawy
nawrotu bólu.
- Skoro tak uważasz. Uważam jednak, że jeśli nie teraz, to wkrótce
musisz złożyć jej wizytę. - mruczy swoim formalnym, nielubiącym
sprzeciwu tonem.
- Obiecuję, jutro pójdę na kontrolę. A teraz wybacz mi, ale zupełnie
zapomniałam, żee... Muszę podlać kwiaty! Tak. Kwiaty. Wpadnę do ciebie
później. Dziękuję za kawę. - dopiłam nieprzyjemnie gorący trunek i
dosłownie wypadłam z jego domu. "Gratuluję, Lucy. Nie dość, że wcale go
nie pocieszyłaś, przez ciebie straci kończynę, to jeszcze zachowałaś się
jak idiotka." syczę w myślach, komentując moje okropne zachowanie.
Tego dnia nie wróciłam już do Severusa, choć obiecałam. Boję się, że nie
będę w stanie spojrzeć mu w oczy. Skąd wziął się ten gwałtowny strach?
Nie umiem odpowiedzieć. Może spotkanie z Vivmorte obudziło falę
koszmarnych wspomnień? Możliwe, że właśnie ona stoi za nawrotem
psychicznych dolegliwości. Lecz jaki ma w tym cel...?
- Dość tego. - mówię stanowczo, podnosząc się z prowizorycznego łóżka
wyłożonego zwierzęcymi skórami. Jest środek nocy, nieuzasadniony strach
skutkuje zimnym potem i nerwowymi spazmami, lekki sen kończy się wraz z
każdym szelestem trawy czy pohukiwaniem sowy, wszystkim zamknięciom
powiek towarzyszy spojrzenie pary morderczych, czerwonych ślepi. Odziana
wyłącznie w piżamę wychodzę z szałasu, co nie znajduje się wśród
najlepszych pomysłów mojego życia z uwagi na ujemną temperaturę na
zewnątrz, i kieruję się szybkim krokiem w stronę chatki władcy Czarnego
Królestwa. Księżyc góruje na nocnym nieboskłonie, jednak gęsta, leśna
flora na tyle ogranicza jego blask, iż właściwie po omacku otwieram
drzwi domku. Najwyraźniej odwiedzam go tak często, że drogę znajduję
nawet w półmroku.
- Severus...? - szepczę, przekraczając próg. W odpowiedzi słyszę tylko
miarowy oddech. Stawiam kolejne kroki w kierunku jego posłania.
- Sev? - powtarzam odrobinę głośniej. Kiedy zatrzymuję się przy jego
łóżku, spod mojej stopy roznosi się głośne skrzypnięcie drewnianej
podłogi. Ułamki sekund, podczas których wykonuję bezmyślny odruch w
postaci uniku, decydują o tym, że nie otrzymuję gwałtownego ciosu w
twarz, choć na policzku pozostaje wrażenie muśniętej skóry. Kilka
żwawszych uderzeń serca szkli orzechowe oczy, kiedy krzyżują się nasze
spojrzenia.
- Na bogów! Co ty tutaj robisz? - szepcze wyrwany z błogiego stanu uśpionej świadomości.
- Ja... Boję się. - odpowiadam równie cicho, jakby z towarzyszącym przeczuciem, że nie mogę zakłócać spokoju panującego nocą.
- Czego? - wstaje, by zamknąć drzwi, o których zupełnie zapomniałam.
- Mam koszmary... - ogarniają mnie drgawki wywołane mieszanką strachu i
przenikającego chłodu - czuję na sobie czyjś wzrok... - chowam twarz w
dłoniach z dziecinną nadzieją stania się w ten sposób niewidzialną -
samotność kumulowała strach, więc uznałam, że wolę być z tobą. - kończę
ochrypłym głosem swój monolog. Mężczyzna wraca z powrotem do łóżka,
mrucząc coś niezrozumiale. Najwyraźniej nagły skok adrenaliny uaktywnił
umysł tylko na chwilę. Poza tym, na noc otrzymywał solidną dawkę leków
przeciwbólowych mogącą otępiać trzeźwość myślenia.
- Sev... Mogę zostać na noc? - pytam nieco zawstydzona, lecz odpowiada
mi tylko kolejna seria bełkotu, którą ostatecznie uznaję za tak.
Szczęśliwym trafem pozostawił skrawek wolnej przestrzeni na skraju
posłania, więc czym prędzej ją zajmuję. Najpewniej bezmyślnie otula mnie
zdrową ręką w pasie, gdy już udaje mi się to zrobić, po czym znika w
objęciach Morfeusza, co następnie spotyka i mnie.
Wyjątkowo nie budzi mnie łuna zapowiadająca jutrzenkę, mimo iż zimą
zjawia się ona stosunkowo późno. Kiedy rozchylam powieki, przez drobne
okienko zauważam, że słońce znajduje się prawie na najwyższym punkcie
nieba. Następnie moją uwagę przyciąga postać nadal pogrążonego we śnie
przyjaciela. Jego włosy znajdują się w nieładzie, choć gdzieniegdzie
pozostało kilka drobnych warkoczyków. Ma uchylone usta, lecz oddech
przebiega spokojnie i bez szmeru. Żałuję, że w nocy zmienił pozycję, gdyż najchętniej zostałabym w jego
objęciach, jednak wszelkie skargi składane w myślach ustępują widokowi
umięśnionego, odsłoniętego brzucha. Czy mój tok myślenia pokrywa się już
z charakterem godnym marnego gwałciciela? Wolę nad tym nie główkować,
gdyż mogłabym dojść do przykrego wniosku.
"Obudzi się, idiotko. I stracisz resztę wątłego szacunku w jego oczach. W
swoich nie masz go już w ogóle" syczy umysł, gdy wyciągam dłoń, by
przejechać palcem po wypukłości mięśni. Najwyraźniej kończyna wyrwała
się spod kontroli mózgu, nie umiem powstrzymać ewidentnego naruszania
przestrzeni osobistej. Jak zahipnotyzowana patrzę na bladą skórę
delikatnie naciągającą się pod naporem opuszków, opadanie i unoszenie
klatki piersiowej w spokojnym oddechu, drganie nielicznych, ciemnych
włosków wywołane chłodnym dotykiem na rozgrzanym ciele...
- Lucy...? Co ty robisz? Skąd się tu wzięłaś? - jego ochrypły głos
momentalnie mnie paraliżuje. "Idiotka." "Nie pomagasz." ucinam kłótnię z
własną głową. Czy to już rozdwojenie jaźni?
- Ja-a... Pozwoliłeś mi. Miałam koszmar, więc przyszłam do ciebie w
nocy. Kiedy cię obudziłam, ledwo uniknęłam ciosu. Chciałeś mnie uderzyć?
- udaję, że nie słyszę pierwszego pytania, które mi zadał i choć czuję
się przyłapana na gorącym uczynku, odwracam kota ogonem. W międzyczasie
odzyskuję władzę nad ciałem, cofam rękę i unoszę głowę w celu
skrzyżowania naszych spojrzeń. Severus chyba przypomina sobie sytuację z
zeszłego wieczoru, gdyż dostrzegam w czerwonych oczach mgiełkę
zamyślenia. Zaraz potem odwracam wzrok, by nie powtórzył się mój atak
paniki.
- Faktycznie... Przepraszam. - odchrząkuje, by przywrócić normalny ton
głosu. Wątpię, żeby udało mi się go przechytrzyć, raczej po prostu
zignorował fakt, iż trzymałam dłoń na jego brzuchu.
- Nie szkodzi. - mruczę, otulając szczelniej spreparowaną wcześniej
skórą. - Jak się czujesz? Z ręką trochę lepiej? - Mężczyzna próbuje nią
poruszyć, jednak bezskutecznie.
- Raczej nie. Decyzja o amputacji jest najwyraźniej przesądzona. - wzdycha, jakby wewnętrznie żegnał się z kończyną.
- Nie martw się, Sev. Wszystko będzie dobrze... - brzmi to tak płytko, że wręcz zasycha mi w gardle.
- Wiem. - odpowiada jeszcze bardziej nieszczerze.
Przez kilka następnych chwil leżymy w milczeniu, a ja zaczynam żałować,
iż leki przeciwbólowe Severusa przestały działać i mogę jedynie marzyć,
by przytulił mnie po raz kolejny. "No tak, dobiera się do ciebie tylko
na haju. W sumie niewielka zmiana w porównaniu do przeszłości, co? Tylko
ilość klientów mniejsza." następny odzew krytykującej psychiki
dodatkowo mnie przygnębia. Nie odzywając się wstaję z łóżka i zaczynam
przygotowywać kawę. To niekulturalne, samemu obsługiwać się w czyimś
domu w dodatku bez pozwolenia, lecz tylko ta czynność jest w stanie
uspokoić mój umysł i drżenie dłoni. Robię dwie, mocne kawy i siadam przy
drobnym stole, tuląc parzące naczynie.
<Sev? Przeciągnięte jak nie wiem, pisane kilka miesięcy, nudne i nieciekawe. Nie polecam.>