niedziela, 30 października 2016

Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #8 & 9 (cd. wilk z WMW)

Oto dziewiąta część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op. "Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.
Op. powstaje ze współpracą WMW.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 22 października 2016

Od Nickolasa "Ja należę do tej watahy" cz. 3 (C.D. Shammen)

Obserwowałem uważnie oddalającego się basiora, aż do chwili gdy zniknął mi z pola widzenia. Wtedy chwilę stałem w zamyśleniu, a potem zacząłem nerwowo kręcić się wokół własnej osi. Nie miałem pomysłu na to, co mógłbym teraz zrobić, a według mojej logiki to niedopuszczalne. Więc ostatecznie postanowiłem zapolować na coś. Dopiero gdy przemyślałem tę sugestię parę razy zrozumiałem, że mój żołądek bardzo wyraziście domagał się jedzenia, zatem niezwłocznie już popędziłem w poszukiwaniu jakiegoś zwierzęcia do polowania.
Po kilkunastu minutach natrafiłem na trop jelenia, który w miarę gdy nim podążałem stawał się coraz bardziej wyraźny. W końcu znalazłem swój cel i przyszykowałem się do ataku. Przez chwilę oceniałem, w jaki sposób się do niego dobrać by w odpowiednim momencie zabić parzystokopytnego.
I w momencie, gdy miałem już skoczyć moja ofiara ujrzała skradającego się mnie kilka metrów za sobą i spłoszony samiec stanął dęba, raz wierzgnął w powietrzu kopytami i popędził przed siebie. Natychmiast porwałem się do biegu.
Na prostej przewagę miałem zdecydowanie ja, ponieważ szybko doganiałem jelenia, ale ten znowu często zmieniał kierunek biegu. A ja na tak ostrych zakrętach nie sprawuję się dobrze.
Gdy już miałem skoczyć na grzbiet parzystokopytnego, ten znów wykonał swój manewr w którym miał przewagę. Z impetem zahamowałem, mając nadzieję szybko nadgonić jelenia, ale nie zdążyłem zrobić tego w porę i wpadłem w krzaki, wypadając z nich po drugiej stronie. Wpadłem na jakiegoś wilka i razem zatoczyliśmy się kilka metrów dalej.
Podniosłem się z ziemi, próbując okiełznać ból głowy, a gdy doszedłem do siebie przeniosłem swój wzrok na wilka, na którego to wpadłem.
- A, to znowu ty - wymamrotałem wbijając tępo swój wzrok w Shammena. Ten obdarzył mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem. Basior podniósł się nie spuszczając ze mnie wzroku. Zrobiłem krok ku Shammenowi.
- Wybacz, że na ciebie wpadłem - powiedziałem uważnie przyglądając się czarnemu wilkowi. Ten momentalnie zmienił swój wyraz pyska na widocznie zdziwiony i zdezorientowany.
- Ty mnie przepraszasz? Wybacz, ale nie sądziłem, że ktoś taki jak ty...
- Mam lepszy dzień - przerwałem i obróciłem się tyłem do wilka na pięcie, po czym skierowałem się w kierunku, z którego dobiegał do moich nozdrzy zapach jelenia, który to miał zostać moim obiadem. Ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to bezsensu ponownie ruszać w pogoń za jeleniem, który już z pewnością oddalił się ode mnie kilka kilometrów. Westchnąłem i jednym, szybkim ruchem odwróciłem się przodem do Shammena obdarzając go takim spojrzeniem spod przymrużonych oczu, które znaczyło "Jeszcze się odwdzięczę za utratę obiadu". Nie umknął mi szczegół, iż wilk bardzo uważnie mi się przyglądał. Teraz dostrzegłem, że miał postrzępione lewe ucho, które mocno krwawiło.
- No i co się tak gapisz? - zapytał zirytowany.
Ze światem nabrałem powietrza do płuc i spojrzałem z wyrzutem na wilka. No bo przecież ten cały incydent nie miałby miejsca, gdyby Shammen nie przechodził tą ścieżką. On by nie stracił sporej części ucha prawdopodobnie nabijając go na jakiś ostry kamień, a ja bym szybko nadrobił straty i już zapewne ze smakiem pałaszowałbym świeże mięso, którego to nie miałem ani kęsa w gardle od wczorajszego ranka.
Skrzywiłem się, z uwagą mierząc samca wzrokiem. Jego ucho wyglądało naprawdę tragicznie, ale nie odzywał się ani słowem. Sam jego kwaśny wzrok, którym mnie lustrował świadczył o tym, jakie to nieprzyjemne było to spotkanie.
- Pomóc ci czy coś? - zapytałem. Jego wyraz pyska momentalnie się zmienił na nieco zaskoczony.
- Poradzę sobie.
- A jak to zrobisz? W jakiś magiczny sposób wyczarujesz sobie ucho? - zakpiłem i nie dając odpowiedzieć basiorowi kontynuowałem swoją wypowiedź: - Pokaż. Może i oficjalnie to medykiem nie jestem, aczkolwiek jakieś tam wykształcenie medyczne posiadam - mruknąłem oglądając okaleczoną część ciała Shammena.
- A co w tobie się tak nagle odezwała dobra dusza?
Na to pytanie natychmiast spiorunowałem wilka wzrokiem.
- Mówiłem już: mam po prostu lepszy dzień - wycedziłem i powędrowałem wzrokiem na resztki ucha Shammena. Basior zapewne uznał, iż lepiej już dalej nie ciągnąć dyskusji, więc milczał. I dobrze.
***
Chwilę przyglądałem się prowizorycznemu bandażowi z liści, który to mocno przesiąknięty krwią coraz bardziej zsuwał się z ucha Shammena pod wpływem zbyt dużej ilości wilgoci. Przerzuciłem swój wzrok na basiora.
- Może zrobimy wypad do miasta po lepszy opatrunek? - zaproponowałem. Wilk milczał, spoglądając na mnie kątem oka.
- Aha, rozumiem. Nie potrafisz zmienić się w człowieka.
- Umiesz czytać w myślach? - zapytał jakby zainteresowany Shammen. Spojrzałem na niego przelotnie.
- Może.
- To nie jest konkretna odpowiedź.
- Z tego słynę: nie odpowiadam konkretnie. - Było to ostatnie zdanie, które padło podczas tej dyskusji. Później milczeliśmy.
Swoim spojrzeniem dałem do zrozumienia basiorowi, by na mnie czekał w tym miejscu i nigdzie się nie ruszał - po czym pobiegłem w stronę miasta.
***
Wróciłem do Shammena zaopatrzony w świeżo kupione bandaże, wodę utlenioną, kilka drobniejszych rzeczy potrzebnych do opatrzenia rany i paczkę pysznych ciasteczek bogato ozdobionych kremem i posypką przeróżnych kolorów. Wszystko to wyjąłem ze swojej skórzanej torby, którą zabrałem ze swojego szałasu w drodze do miasta.
Najpierw wilk nie zauważył słodyczy, ale już po chwili ciasteczka przyciągnęły jego uwagę. Pociągnął nosem, aby wchłonąć zapach ciastek.
- Co to? - zapytał zainteresowany. Jego wzrok co chwilę uciekał w stronę apetycznego pożywienia.
- To lukrowane ciasteczka. Tylko w świecie ludzi znajdziesz takie pyszności! Częstuj się - zachęciłem i za pomocą telekinezy bez trudu otworzyłem opakowanie. Wziąłem do pyska jedno ciastko, po czym zająłem się obandażowywaniem ucha Shammena.
- Smakują ci?
- Pyszne. Nigdy czegoś takiego nie jadłem - potwierdził.

<Shammen?>

Uwagi: "pobiegłem w stronę miasta" - z tym, że musiałby biec jakieś 3 dni bez przerwy...

niedziela, 16 października 2016

Od Carlo "Everything is fine" cz. 3

- Słyszysz to? - wyszeptał Cerber, stawiając uszy. Przystanąłem i również zacząłem nasłuchiwać. Rzeczywiście z oddali słychać było piskliwe wrzaski. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziałem, że powinienem biec jako pierwszy, bo jestem na tyle szybki, by uciec, a on w razie czego podejmie pierwszy atak. Ruszyłem pędem w kierunku źródła dźwięku. Bezgłośnie przeskakiwałem kolejne niskie warstwy śniegu, coraz bardziej zbliżając się do celu. Ukradkiem obejrzałem się przez ramię. Tak jak podejrzewałem nigdzie nie dostrzegłem swojego towarzysza. Musiał się ukryć. Właśnie z tego powodu zazdrościłem mu zimą jasnego ubarwienia. Mijając ostatnie drzewa zobaczyłem stworzenie przypominające połączenie... lisa z jeleniem. Przed nim kuliła się mała wadera. Nie dając się zwieść pozorom, natychmiast wyczarowałem z lodu miecz i nie zwalniając wykonałem skok, dosięgając do szyi mutanta. Wziąłem zamach i uderzyłem. Kiedy gładko wylądowałem na ziemi, wspomagając się nieco skrzydłami, łeb jeleniolisa upadł na śnieg, a z kikuta, który był jego połową szyi zaczęła ciec fontanna krwi. Stwór jeszcze kilka razy się zachwiał, po czym upadł. Śnieg u mych łap zaczął się barwić na czerwono. Obserwując to zjawisko, dostrzegłem, że Cerber również podbiegł, by zobaczyć, co się stało. Sprawiłem, że mój miecz się w jednej chwili zdematerializował.
- Nigdy nie widziałem takiego stworzenia... ma zęby niczym żarłacz biały, a kły przypominają nieco wampira ludzkiego pospolitego - stwierdził, podchodząc bliżej truchła i analizując jego budowę - Wygląda mi to na nieudaną krzyżówkę. Organizm jest słaby, a ciało mało wytrzymałe, szczególnie jak na drapieżnika. Nogi nie wyglądają na szczególnie silne, przejęły więcej cech od lisa, przez co nie są wcale aż takie długie, jak powinny być. Ma wiele zadrapań, co wskazuje na małą zgrabność podczas walki. Jest zbyt duży nawet jak na rosłego jelenia... Możliwe, że osoba która wykonała tę krzyżówkę spodziewała się niezbyt wysokiego stworzenia o niesamowitej szybkości i sprycie oraz inteligencji.
Dłużej już nie słuchałem specjalisty analizującego nowy gatunek mieszanki, gdyż całą swoją uwagę poświęciłem na roztrzęsionej waderce leżącej w śniegu. Płakała. To ona musiała wołać o pomoc.
- Cześć... jak ci na imię? - powiedziałem delikatnym głosem, uśmiechając się przyjaźnie. Dysząc wciąż z zdenerwowania, kilkakrotnie spoglądała to na mnie, to na Cerbera. Jej ciepły oddech zmieniał się w parę.
- Ky-Kylilo...
Nachyliłem się nad jej pyszczkiem, tak, jakbym miał jej zdradzić tajemnicę.
- Ja jestem Amor. Ten tam każe nazywać siebie Cerberem. Straszny z niego ważniak. Jak zacznie opowiadać o kolejnym swoim wynalazku, możesz się wyłączyć. Wystarczy mu potakiwać, udając, że się słyszy.
- Mój drogi, dla twojej informacji mam doskonały słuch - wtrącił mój partner z udawanym przekąsem. Kylilo wyczuwając, że tak tylko z siebie żartujemy również lekko się uśmiechnęła. Pomogłem jej wstać.
- Co tutaj robiłaś? Te tereny nie wyglądają mi na zamieszkałe - zapytał mój brat. Popatrzyła srebrnymi oczami to na mnie, to na niego.
- Nie wiecie?
Uniosłem brew. Zauważyła to, więc postanowiła kontynuować:
- Znaleziono gniazdo potworów w okolicach naszej watahy. Wszyscy w popłochu zaczęli zabierać najważniejsze rzeczy i uciekać. Ja jestem dość dorosła, by wyruszyć w pojedynkę... - urwała, spuszczając wzrok - Król nie będzie zadowolony.
- Król? - dopytałem, spoglądając na Cerbera. Jego spojrzenie było całkowicie skupione na bladofioletowej waderze. Widocznie też zrozumiał, że może chodzić o Białe Królestwo, którego poszukiwaliśmy przez ostatnie tygodnie wspólnej podróży. Szczerze patrząc teraz na niego mogę stwierdzić, że było z nim znacznie lepiej, niż się tego mogłem spodziewać. Zachowywaliśmy się jak dobrzy partnerzy - kiedy on potrzebował wsparcia, uderzając w stronę kolejnego mutanta, który zagrodził nam drogę, ja pędziłem z pomocą. Rozumieliśmy się bez słów. Walczyliśmy zupełnie jak jeden mąż.
- Król Glory I Wielki, władca Białego Królestwa już od pięciu lat. Nasza wataha mu podlegała. By żeby utrzymać stosunki handlowe z największymi ośrodkami w kraju i całej Peralli mieliśmy znosić dla mieszkańców Królestwa część naszych zbiorów i łupów.
- Mam rozumieć, że tak działają wszystkie stada w tej okolicy? - dopytywał Cerber. Wadera skinęła głową. Zasępił się. Pewnie układał w swej genialnej głowie kolejny misterny plan, więc odpuściłem sobie myślenie.
- Amor. Mam pomysł. Musimy tylko trochę poczekać, aż do Białego Królestwa dojdzie wieść o rozpadzie tejże watahy.
Kylilo popatrzyła na nas z zdezorientowaniem.
- W Błękitnym Imperium już wiedzą, więc do Białego Królestwa wiadomości niedługo dojdą... - wymamrotała. Spojrzałem na nią nieco zdziwiony. To jakaś nowość. Dostrzegając mój nierozumiejący wzrok pospieszyła z wyjaśnieniami: - Od niedawna uznajemy Błękitne Imperium. Jest to wspólnota wielu watah i stad różnego rodzaju z okolic, w które zostają wdrążane te same tradycje i kultura. Na jego czele stoi przede wszystkim Glory I Wielki... o pozostałych przywódcach nie mamy zbyt wiele informacji. Wiadomo tylko tyle, że są to Alfy większych stad.
- Wyglądasz mi na bystrą bestię - oznajmiłem, szczerząc się szeroko do nastoletniej samicy. Zaczynała mi się podobać. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Byłam Obserwatorką, Tropicielką i miałam zostać mianowana na Posłankę.
- Cokolwiek to znaczy, brzmi nieźle.
- Daruj sobie te flirty - wtrącił Cerber, o którego obecności niemalże zapomniałem. Nie wyglądał nazbyt zadowolonego tą sytuacją.
- A co? Zazdrościsz?
- Wolę trochę starsze od niej.
- Osiemdziesiąt plus?
- Amor... Jestem na skraju wytrzymałości. Nie chcesz, abym się na ciebie zezłościł, prawda?
Westchnąłem i przyznałem mu rację. Wyglądało na to, że nie jest w nastroju do żartów.
- W takim razie przejdźmy do konkretów. Z całą pewnością król ogłosi, że śmiałek, który wybierze się na wytępienie potworów zostanie hojnie wynagrodzony. Wtedy zgłosimy się my i wytępimy wszystkie z nich. Dostaniemy stałą pracę w Białym Królestwie i będziemy mogli wieść wygodne życie, niepozbawione kolejnych zasług i przygód.
Zapanowała cisza. Musiałem to wszystko przetworzyć raz jeszcze, by dojść do wniosku, że to faktycznie ma sens.
- Mogę do was dołączyć? - zapytała Kylilo. Cerber rzucił mi takie spojrzenie, które bez problemu zinterpretowałem jako prośbę podjęcia przeze mnie decyzji.
- Sądzę, że masz bystry umysł, więc dlaczego by nie? Nie wiąże nas żadna umowa, więc możesz odejść kiedy tylko zechcesz. Jedyna prośba z naszej strony - jeśli nie pozwolimy, nie ma mowy o żadnym rozgłaszaniu o tym, co robimy i jakim sposobem. Rozumiesz, tajemnice zawodowe.
- Czy był tutaj jakiś podtekst?
Cerber wybuchnął śmiechem.
- Szybko podchwyciła, że nie jesteś do końca normalny.
***
Stanęliśmy pod bramą wjazdową do Białego Królestwa. Mury były jeszcze solidniejsze i wyższe niż podejrzewałem. Ciekawe tylko, czy Biały Pałac był równie imponujący z bliska, co z okolicznych wzniesień, a miasto tak bogate i żywe jak w opowieściach Cerbera.
- Czego tu państwo szukają? - przeniosłem wzrok na uzbrojonego po zęby strażnika.
- Zobaczyliśmy to ogłoszenie - wygrzebałem świstek papieru z torby, który ułożyłem pod łapy dwóch basiorów strzegących bramy - i postanowiliśmy, że to właśnie my pozbędziemy się tego gniazda.
Posłali nam nieufne spojrzenia. Fakt, nie przypominaliśmy szczególnie wojowników. Kylilo miała dopiero obiecywane szkolenie, które już połowicznie zaczęliśmy po drodze. Wyglądała na niezwykle zaangażowaną i podnieconą faktem, że może zostać choćby po części tak dobrą wojowniczką, jak my. Ja nie miałem przy sobie akurat żadnej broni, gdyż zawsze posługiwałem się wyłącznie mieczem, który wyczarowywałem w razie potrzeby, a Cerber z kolei zawsze ciskał tym, co było pod ręką... a raczej łapą (cholera, wciąż nie przywykłem do tego, że częściej jestem ostatnio w formie wilka). Rzadko kiedy sięgał do zawartości torby przewieszonej przez bok, która prezentowała się dość niewinnie. Poza tym miał kilka srebrnych sztyletów zagrzebanych w długim białym futrze.
- Zaprowadzę was do króla. Tylko żadnych numerów, rozumiemy się? - burknął grubszy ze strażników. Przytaknęliśmy. Pchnął złotą bramę i wpuścił nas do środka. Czując niezmierne podekscytowanie ruszyłem w ślad za nim. Nie musieliśmy daleko iść, by wejść między zadbane, murowane budynki. Na parterze wielu z nich znajdowały się wystawy z tak zachęcającymi produktami, że nie mogłem nasycić oczu samym ich widokiem. Kiedy tylko będę mógł wybiorę się na wielkie zakupy i wydam wszystkie swoje oszczędności - pomyślałem. Najdłużej swoje spojrzenie zatrzymywałem na zadbanych wystawach cukierni. Ciepłe pączki z dżemem różanym pokryte grubą warstwą słodkiego lukru, babeczki z najświeższymi owocami o miodowym cieście ozdobione kolorowym kremem, barwne ciasta biszkoptowe, cytrynowe, kakaowe... aż zaburczało mi w brzuchu. Byliśmy w podróży tak długo, że niemalże zapomniałem, jaką miłością darzę słodkości wszelakiej maści.
- Cerber, patrz jaka wielka czekolada! A jakie orzechy! I ten karmel! - zachwycałem się na głos.
- Amor, nie zapominaj, że mam uczulenie na kakao.
- Wybacz - mruknąłem. Nie widzieliśmy się siedem lat, więc miałem jak największe prawo zapomnieć takich drobnostek... Zrównałem krok z Kylilo.
- Które wystawy podobają ci się najbardziej?
- Te z zabawkami... - odpowiedziała.
- Nie jesteś czasem trochę na nie za stara? - zapytałem z rozbawieniem.
- Nie o to chodzi... po prostu nigdy takich nie widziałam... Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jestem. Zawsze do Białego Miasta wysyłane były inne wilki z watahy i to jeszcze w mniej bogate rejony.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
- Kim chciałbyś zostać z zawodu?
- Kim tylko los zapragnie mnie uczynić - stwierdziłem.
- Może inaczej... kim chciałeś zostać będąc dzieciakiem?
- Na początku chyba piosenkarzem. Chociaż nie... najpierw chciałem hodować króliki. Moja siostra miałaby stado kóz, a ja uroczych gryzoni... - rozmarzyłem się - Później chciałem być zawodowym podróżnikiem, prezenterem w telewizji, dziennikarzem, animatorem, YouTuberem, perkusistą, pianistą, pisarzem... ale zostałem prawnikiem.
- Przepraszam, ale połowy z tych zawodów nie znam - powiedziała po chwili milczenia.
- Nic dziwnego. Przybywamy... z daleka - mruknąłem, wiedząc, że tutaj nieprzychylnie podchodzą do magicznych istot, które większość życia spędziły w formie ludzkiej. Już starczyło, że strażnik, który nas prowadził nasłuchiwał i z tego niczego nie rozumiał, zupełnie jak Kylilo. Wolałem nie kusić losu. Jeszcze by mnie stąd wyrzucili.
Kilkanaście minut drogi później stanęliśmy przed potężnym, śnieżnobiałym pałacu wykonanym z marmuru, który lśnił w zimowym słońcu. Kylilo wydała z siebie cichy okrzyk zachwytu. Każda cześć ściany była wspaniale zdobiona. Co ciekawe nigdzie nie dostrzegłem powtarzającego się motywu. Ktokolwiek to zrobił, wykonał kawał dobrej roboty. Olbrzymie złote wrota otworzyły się przed nami otworem, ukazując naszym oczom potężny, równie zadbany hol. Przełknąłem ślinę. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak wspaniałym miejscu. Ukradkiem spojrzałem na Cerbera. Jego pysk nie zdradzał większego zainteresowania pałacem. Wyglądał na wyjątkowo skupionego na zadaniu.
- Król powinien być o tej porze w ogrodzie - stwierdził strażnik, wskazując równie duże szklane drzwi. Oddalił się. Musiał chyba wrócić na swoją służbę... Tym bardziej, że dostrzegłem tutaj również wielu stróżów prawa, którzy mogli go zastąpić w pilnowaniu tego, abyśmy nie zrobili jakiejś głupoty. Cerber jako pierwszy zbliżył się do wrót i lekko je pchnął. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, że choć mieliśmy środek zimy wszystkie rośliny na rozległym dziedzińcu wciąż były zielone, kolorowe i pachnące. To pewnie za sprawą czaru - pomyślałem po chwili i dogoniłem brata i Kylilo. Musieli już wypatrzyć poszukiwanego władcę. Zrobiłem się trochę nerwowy. Nigdy nie spodziewałem się, że tereny należące do magicznego świata są tak rozległe, zupełnie jak jego polityka. Z całą pewnością wilk ten ma w swoich łapach los wielu więcej istnień, niż początkowo mi się zdawało. Świadczy o tym chociażby to, jaką czcią jest darzony bądź kunszt tego pałacu.
Za krzakiem białych róż dostrzegłem ciemnego wilka otoczonego przez trzech strażników. U jego boku stała niska, jasno umaszczona wadera. Rozmawiali. To pewnie on.
- Panie... - ukłonił się Cerber, więc ja i Kylilo zrobiliśmy to samo. Basior wraz z waderą odwrócił się w naszą stronę. Jego oblicze było znacznie bardziej wyniosłe, niż mogłem się tego spodziewać. Miał zadbane, kruczoczarne futro, był mniej więcej mojego wzrostu. Mierzył nas chłodnym spojrzeniem intensywnie błękitnych oczu. Choć było w nich coś przerażającego i tak dostrzegałem piękno tego koloru. Nie umiałem stwierdzić jego wieku, jednak na oko wyglądał mi na trzydziestkę. Przeszedł mnie dreszcz podekscytowania. Wspaniały. Prawdę mówiąc brałbym go w krzakach.
- Z czym przybywacie? - odezwał się głębokim basem.
- Przybywamy z daleka i usłyszeliśmy o grasującym w pobliżu stadzie drapieżnych potworów. Zgłaszamy się na ochotników - oznajmił Cerber.
Król Glory zrozumiawszy, co mamy mu do przekazania tylko skinął głową.
- Wyruszcie jak najprędzej. Na dowód wykonanego zadania przynieście mi głowę ich matki, a sowicie was wynagrodzę.
- Tak, panie.
Nie musieliśmy już nic więcej mówić, bo mój brat dał znak głową, abyśmy wstali z klęczek i odeszli z Białego Pałacu. Pora się przygotować. Z niewiadomego mi powodu Kylilo cały czas chichotała. Kiedy staliśmy już poza potężną białą budowlą Cerber się do mnie odezwał wyjątkowo znużonym głosem:
- Załamujesz mnie czasami.
- Czym?
- Podnieciłeś się.
***
Na jeszcze przed wschodem słońca umówiliśmy się pod starym drzewem w okolicach bramy wjazdowej na tereny Białego Miasta. Byłem jako pierwszy, gdyż często budziłem się i koniec końców byłem o dobre pół godziny za wcześnie. Siedziałem przy ścieżce, obserwując okazjonalnie przechodzących wędrownych lub przejeżdżające wozy sklepikarzy. Im bliżej było wschodu, tym ruch stawał się coraz większy. Jako drugi przyszedł Cerber, który również przybył jeszcze wcześniej, niż trzeba. Chwilę później pojawiła się Kylilo, która jako jedyna była w porę.
- Spóźniłam się?
- Nie. To my jesteśmy za wcześnie - uśmiechnąłem się.
- Całe szczęście. Ulżyło mi - zaśmiała się.
- Jak się śmiejesz, jesteś jeszcze bardziej urocza niż zwykle - stwierdziłem. Ona na to przestała się śmiać i wyglądała na bardzo zawstydzoną. Chyba rzadko kiedy ktoś ją chwali w ten sposób.
- Może zabierzmy się do pracy? Mam nadzieję, że wszyscy jesteście przygotowani na to, że będziemy walczyć z zagrożeniem, którego nawet nie znamy. Dopiero kiedy zrobimy co trzeba możecie wrócić do swoich amorów - mówiąc to, rzucił mi wymowne spojrzenie. Wyszczerzyłem się szeroko.
- A co jeśli nie przeżyjemy tego? - zapytała cicho Kylilo.
- Nic nam się nie stanie, zobaczysz. Jeśli będziemy działać według planu, który ustaliliśmy dzień wcześniej, nie powinno wydarzyć się nic złego. Wystarczy, że trochę poobserwujemy jeszcze te stworzenia i udoskonalimy co trzeba.
Kylilo pokiwała głową, lecz bez przekonania. Nic w sumie dziwnego, bo ze względu na jej dość małe umiejętności i kolor umaszczenia zdecydowaliśmy, aby była przynętą i rozpraszaczem za razem. Biegała dość szybko, by uciec przed stadem mutantów, które według jej słów były dokładnie tym samym, co na naszych oczach ją zaatakowało kilka dni wcześniej.
Szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez waderę. Musieliśmy zdążyć przed świtem odwalić całą robotę. Cerber już wczoraj stwierdził, że możemy zastosować małe oszustwo, by zwiększyć nasze zasługi. Król nie musi przecież wiedzieć, że jesteśmy profesjonalistami o dużym stażu, prawda? Lepiej, abyśmy w jego oczach byli bardzo obiecującymi materiałami na łowców. Wówczas wynagrodzenie może być nawet wyższe, a zadania łatwiejsze. Sumienne ich spełnianie może wiele zmienić w jego oczach. Gdybyśmy rzeczywiście przyznali się do bycia profesjonalistami, mógłby nam coś zlecać dużo rzadziej. W ten sposób stopniowo uzyska do nas zaufanie i nie będzie patrzeć na nas jak na zadufanych w sobie egoistów, na których nic już nie robi wrażenia.
Gdy staliśmy w niewielkiej dolinie, Kylilo kazała nam się zatrzymać.
- To już niedaleko. Powinniśmy się ukryć - wyszeptała. Skinęliśmy głowami i weszliśmy między kamienie. Dalej szliśmy niewygodną dróżką w ukryciu, gdyż jeleniolisy żyły w dolinie i większość czasu spędzały na otwartej przestrzeni. Kiedy zobaczyliśmy owe stworzenia i zatrzymaliśmy się, rozpoczęła się cicha dyskusja o tym, co dokładnie mamy robić dalej. Kiedy tylko wszystko było już ustalone, kazaliśmy Kylilo stanąć na najwyższej ze skał i krzyknąć... cokolwiek. Wyglądała na trochę roztrzęsioną, ale zgodziła się zrobić to, co trzeba. W tym samym czasie ja i Cerber zajęliśmy dogodne pozycje.
- Hej ho! - krzyknęła nasza towarzyszka - Wiecie jak kocham małże?!
Uśmiechnąłem się lekko. Nie dało się zaprzeczyć, że jest pomysłowa. Potężne, smukłe głowy wszystkich jeleniolisów zwróciły się w kierunku Kylilo. Rzuciłem się na pierwszego lepszego członka stada i wbiłem zęby w jego szyję. Krew wypełniła mój pysk, co było wciąż dla mnie nieco nienaturalne, ale starałem się zignorować to uczucie. Stwór ryknął i zaczął się wić we wszystkie strony, próbując mnie ugryźć. Kiedy zaczął się chwiać, tracąc równowagę, sprawnie z niego zeskoczyłem i zacząłem biegać slalomem między pozostałymi. Kilka z nich przewróciłem, atakując swoimi silnymi skrzydłami. Wyglądały na zagubione i wściekłe za razem. Każdy próbował mnie kopnąć, ugryźć lub uderzyć ogonem, jednak wszystko na nic.
- Za wolno! - krzyknąłem ze śmiechem, wyczarowując lodowy miecz, który pochwyciłem w pysk i za jednym zamachem rozciąłem piersi dwóch jeleniolisów. Cerber miał rację - były bardzo kruche. Ostrze przebiło je bez najmniejszego oporu. Już chwilę później zostałem otoczony stadem warczących mutantów. Wtedy do ataku przystąpił mój brat. Zwierzęta były teraz już przerażone tak bardzo, że nie wiedziały gdzie uciekać, gdyż udało mi się wydostać z okręgu wykorzystując ich nieuwagę i zawsze podbiegać pod ich kopyta, szczerząc przy tym groźnie kły. To pozwalało Cerberowi na dobijanie stworów. Chyba równie przerażał je widok postaci człowieka, którą przybrał mój towarzysz. Kilka jeleniolisów ku mojemu zaskoczeniu padło na zawał, nie wytrzymując tak gwałtownych emocji. Marne z nich drapieżniki. To nawet ja miałem w sobie więcej dzikości.
Kiedy Kylilo zbiegła na sam dół, zastała tylko stertę trupów, wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o długich włosach koloru słomy, który poszukiwał największego jeleniolisa będącego zapewne matką stada i mnie - niebieskiego wilka z barwnymi skrzydłami, który aktualnie nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.
- U-dało się - wykrztusiła. Wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Musiała wdrapać się na bardziej stromy kamień, niż mi się początkowo zdawało. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć... Cała nasza wataha nie dała im rady! A wy załatwiliście je we dwójkę!
- Jaką dwójkę? A ty? - Uśmiechnąłem się szeroko - No i jestem za tym, by uczcić nasz pierwszy sukces w tym składzie.
***
- Królu... oto głowa - oświadczył z powagą Cerber, kłaniając się lekko Gloremu. Położyłem odcięty fragment ciała matki jeleniolisów przed jego łapami. Patrzył na nią przez dobrą chwilę, zachowując pysk bez wyrazu, aż w końcu podniósł na nas wzrok i oznajmił:
- Dobrze więc. Czym chcecie być wynagrodzeni?
- Zadowolimy się dołączeniem do szeregów jednych z lepszych twoich wojowników lub chociażby łowców potworów. Chcemy mieć źródło stałych dochodów, nauki nowych sztuk oraz rozwoju. Na razie nie wymagamy złota. Przyjęcie nas może przynieść wiele zysków Białemu Królestwu i okolicznym watahom.
Król zmierzył nas wzrokiem i niemalże od razu wydał osąd:
- Przyjmuję waszą propozycję.

<C.D.N.>

poniedziałek, 3 października 2016

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 12 (cd. Lucy)

Zauważyłem, że Lucy słysząc ryk potwora postanowiła doczołgać do mnie. Obserwuję jej każdy ruch, czując coraz to większe zawroty głowy. Zaraz zemdleję - powtarzałem sobie w myślach.
- Severus! Co ja zrobiłam?! Gdybym nas nie zatrzymywała byłbyś teraz bezpieczny... - wykrzyknęła, przywierając do mojej koszuli, która teraz stopniowo stawała się czerwona od krwawiącego łokcia.
- Lucy... To nieważne. Zostaw mnie. Jeśli teraz ruszysz do teleportu, potwór zajmie się mną. Uciekaj... - wyszeptałem mocno roztrzęsiony głosem. Byłem już naprawdę słaby. Zdrowa ręka trzęsła mi się niemiłosiernie. Nie wytrzymam tak długo, to jest pewne. Kolejny ryk obcej istoty. Zacisnąłem powieki, nie zważając na całą resztę świata. Czekałem tylko, aż Lucy się ode mnie oderwie i pobiegnie, by ratować swoje życie. Jest jeszcze taka młoda, ma jeszcze tyle lat przed sobą...
- Nie zostawię cię samego. Ani teraz, ani nigdy - oznajmiła stanowczo. Słyszę dźwięk łamanych gałęzi. Już jest blisko.
- Biegnij...
Kiedy równie rozdygotana Lucy odrywa się od mojej piersi rozchylam lekko powieki, chcąc skontrolować, jak daleko już jest... Ta jednak stoi zwrócona do mnie plecami i unosi coś wysoko ponad głowę. Chciałem ją po raz kolejny przekonać do ucieczki, gdyż potwór znajdował się raptem kilkanaście metrów od nas i zbliżał się w zawrotnym tempie, jednak ona mnie wyprzedziła, krzycząc:
- Możesz mnie zabić, ale Severusa nigdy nie pozwolę ci skrzywdzić!
Cisnęła trzymanym przedmiotem o ziemię. Dookoła pojawił się pomarańczowy pył. Odruchowo zamknąłem oczy. Następnie usłyszałem dzikie piski i ryki dziwnej istoty. Różnorakie podmuchy wiatru sprawiły, że choć spróbowałem spojrzeć, co się dzieje, jednak w tej samej chwili potwór wziął zamach dziobem i uderzył w brzuch mojej przyjaciółki. Jej ciało uderzyło o korzeń olbrzymiego drzewa. Obejrzałem się raz jeszcze, dostrzegając, że nasz przeciwnik runął na ziemię, a jego skóra jest porozcinana w wielu miejscach. Nie miałem teraz czasu na zastanawianie się nad tym, co się stało, bo przysunąłem się bliżej Lucy, idąc chwiejnie na kolanach.
- Lucy...? Co ci jest? - wyszeptałem, odgarniając jej włosy z czoła i badając gorączkowo spojrzeniem jej brzuch, czy nie stało jej się nic poważniejszego. Niestety nie ja zdawałem medycynę, a mój brat. - Ryzykowałaś dla mnie życiem. Po co to zrobiłaś?
- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo... - wycharczała.
- W każdym razie... Jak się stąd wydostaniemy? - zapytałem, badając spojrzeniem wysepkę, górującą wysoko nad naszymi głowami, na której znajdował się portal.
- Żadne z nas nie może nawet wstać, a mamy przed sobą kilka kilometrów wędrówki... - powiedziała ledwo słyszalnie, a później jej mięśnie zelżały. Nim zdążyłem krzyknąć do niej, by spróbować ją wybudzić, mnie również świat wywrócił się do góry nogami. Ostatnie, co ujrzałem to niewyraźny zarys ludzkiej sylwetki, autentycznie należący do kobiety.
***
Rzecz, która mnie wybudziła była ostrym, dość duszącym zapachem. Zacząłem kaszleć, co sprawiło, że głowa zaczęła mnie niemiłosiernie boleć, zupełnie jakby miała pęknąć na pół.
- Słyszysz mnie? - głos podrażnił me uszy. Od razu zapragnąłem pozbyć się jego źródła, więc wykonałem wyjątkowo nieumyślny ruch ręką.
- Severus... siedzę metr od ciebie. Nie uderzysz mnie. Czy mnie rozumiesz?
Mruknąłem coś niezrozumiałego nawet dla mnie i przechyliłem głowę. Na nic więcej nie było mnie stać.
- Co się wcześniej stało? Możesz mówić?
Ponownie spróbowałem podnieść rękę, by ponownie podjąć próbę uderzenia jej, ale tym razem sprawiło mi to dużo większy problem, więc uniosłem ją na zapewne raptem kilka centymetrów. Usłyszałem westchnięcie.
- Czyli rozumiem, że nie... do jasnej anielki, nie mam wieczności!
Moją czaszkę przeszył ból tak gwałtowny, że aż wrzasnąłem. Na uderzenie w głowę zdecydowanie nie byłem przygotowany. Odruchowo przechyliłem się na drugi bok i objąłem twarz ręką, którą mogłem ruszać. Cały czas nie otwierałem oczu.
- Zostaw... zostaw... mnie... - wymruczałem niewyraźnie, ale chyba zrozumiała.
- Robisz postępy, widzę... jak cię uderzę raz jeszcze, to zaczniesz mówić normalnie?
- Nie - oznajmiłem, masując zbolałe miejsce.
- Daję ci trzy minuty na ogarnięcie się i przypomnienie tego, co cię tak poturbowało i robię ci przesłuchania. Tylko się już tak nie rzucaj. Zszyłam ci rękę.
Usłyszałem, że się oddala. Kiedy miałem już pewność, że nie ma jej w pobliżu, uchyliłem oczy i ponownie ułożyłem się na plecach. Widziałem podwójnie. Wielokrotnie mrugałem, jednak bez zmian. Cały czas wszystko mnie bolało i nie mogłem logicznie myśleć. Co się stało? Dlaczego?
Dopiero chwilę przed nadejściem ciemnej wadery przypomniałem sobie całą tą niewygodną sytuację. Patrząc na nią już z nieco większą świadomością doszedłem do wniosku, że była to nasza lekarka, Shaten. A ja zachowywałem się przy niej nie jak przystało królowi, tylko jak pierwszy lepszy debil. Brawo, Severus. To z całą pewnością pierwszy krok do bycia szanowaną osobistością.
- I jak? Już sobie przypomniałeś?
Niechętnie skinąłem głową. Ponownie uderzyło mnie odrętwienie i znużenie. Nie mogę przecież teraz zasnąć.
- My... byliśmy w innym wymiarze - wymamrotałem - Potwór... tak, potwór.
- To ci się śniło? Czy może jaja sobie robisz?
Nie odpowiedziałem, bo ponownie odpłynąłem w stan słodkiej nieświadomości.
***
Kiedy otworzyłem oczy, spostrzegłem, iż dalej byłem w tym samym miejscu w identycznej pozycji. Przepocone ubranie wskazywało na to, że spałem dłużej, niż godzinę.
- Shaten? - odezwałem się zachrypniętym głosem. Cisza. Uniosłem głowę, mrużąc oczy i rozejrzałem się po szałasie. Bylem sam. Wszystko bolało mnie trochę mniej. Pewnie wstrzyknęła mi coś na znieczulenie. Uniosłem zdrową rękę i poruszyłem palcami. Jednak u tej drugiej nie udało mi się nawet unieść nawet na kilka centymetrów. Lepiej jej nie nadwyrężać. Leżałem tak jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad tym, cóż począć, aż w końcu nie zdecydowałem się na wstanie z łóżka. Zrobiłem to powoli, z uwagi na to, że ponownie zaatakowały mnie nieprzyjemne mdłości. Najbardziej zastanawiało mnie w tej chwili to, co się stało z Lucy. Miałem cichą nadzieję, że tam nie została... Ostrożnie zacząłem stawiać kroki i zaglądać w każdy możliwy zakątek miejsca, które zostało okrzyknięte przez członków królestwa "szpitalem". Wszystkie pozostałe łóżka pozostały jednak puste. Podpierając się ramy drzwi wyjściowych i mrużąc oczy patrząc w jasność dnia, namyślałem się nad tym, gdzie jeszcze mógłbym próbować jej odszukać. W końcu doszedłem do wniosku, że najprostszym pomysłem będzie zajrzenie do jej szałasu. Shaten nie będzie zachwycona, gdy zorientuje się, że jej uciekłem, ale chęć skontrolowania stanu przyjaciółki stała się dla mnie ważniejsza.
Drzwi od jej szałasu otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Cały czas trochę kręciło mi się w głowie od środków znieczulających, robiło mi się zimno i gorąco na przemian, jednak udało mi się dostrzec Lucy leżącą na swoim posłaniu. Była w swojej ludzkiej formie. Powoli podszedłem bliżej. Lekko poruszała głową przez sen. Musiała mieć koszmary. Ukucnąłem przy niej, o mało nie tracąc równowagi i nie upadając.
- Lucy? - wyszeptałem, dotykając lekko dłonią jej policzka. Ona na to odsunęła twarz. Jest gorąca - pomyślałem ze smutkiem. Sapnąłem cicho, siadając tuż obok niej. Przez kilkanaście minut okazjonalnie sam tracąc kontakt z rzeczywistością patrzyłem, jak zmaga się z koszmarem. Z jednej strony nie powinna tak cierpieć, ale z drugiej powinna choć trochę się zdrzemnąć. W tym stanie nie umiałem logicznie myśleć. Zamiast tego przysunąłem roztrzęsioną rękę bliżej jej i delikatnie ją ścisnąłem. Miała ją zdecydowanie mniejszą, drobniejszą, niepokrytą dziesiątkami maleńkich blizn i wcale nie szorstką. Potarłem kciukiem jej dłoń, uśmiechając się delikatnie, po czym straciłem przytomność.
***
Obudził mnie wrzask przerażenia. Nie spodziewając się takiej sytuacji, odruchowo spróbowałem usiąść, jednak zaczęło mnie wszystko boleć. Ponownie widząc naprawdę niewyraźnie dostrzegłem, że Lucy już się obudziła. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to wyciągnięcie w jej stronę zdrowej ręki, gdyż tą drugą wciąż nie mogłem ruszyć. Ona chyba też nie do końca świadoma tego, co się dzieje zrozumiała ten gest i przytuliła się do mnie, jednocześnie jęcząc z bólu.
- Lucy... - wymamrotałem po jakiś dwóch minutach płakania w moje ubranie - Pójdę po Shaten.
Początkowo chyba chciała przeczyć, ale szybko uznała, że to bez sensu i że tak będzie najlepiej. Ponownie układając się na łóżku pozwoliła mi wyjść chwiejnym krokiem z szałasu.
Gdy tylko stanąłem przed wątpliwej wytrzymałości chatką od razu zauważyła mnie wściekła Shaten, która dostrzegając mnie i idąc w moim kierunku, zmieniła się w postać ludzką.
- Zwariowałeś?! Jeszcze nie do końca opracowałam lek na tą truciznę, a ty ot tak sobie chodzisz, pozwalając przedostać się jej do reszty ciała?!
- Nie wiedziałem...
- Wracaj do szpitala!
- Ale... Lucy - popatrzyłem w kierunku jej szałasu. Shaten szybko pojęła w czym rzecz, bo bez słowa rzuciła się w stronę drzwi i weszła do środka. Ja powoli, ostrożnie stawiając kroki podążyłem za nią.
- Co ja ci mówiłam? Masz iść do szpitala.
- Wybacz mu... Facet podczas choroby cierpi bardziej niż kobieta podczas porodu. Trzeba się nim opiekować jak dzieckiem - zaśmiała się lekko Lucy, choć raczej to wyglądało na próbę kaszlnięcia. Lekarka prychnęła, jednak na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zmarszczyłem brwi. Nie do końca zrozumiałem te konspiracje.
Przed pójściem do szpitala posłałem im jeszcze przelotne spojrzenie. Shaten akurat sprawdzała, co dolega Lucy. Stwierdziła złamanie kilku żeber.
***
Minęło kilka tygodni. Lekarka pozwoliła mi się przenieść do własnej chatki, jednak ograniczać się do jak najmniejszej aktywności fizycznej. Lucy przez większość tego czasu przebywała u siebie, nie w szpitalu jak ja. Jednak kiedy tylko istniała taka możliwość odwiedzaliśmy siebie nawzajem. Czasem robiliśmy to potajemnie przed surową Shaten. Biegaliśmy między drzewami trochę jak dzieci.
Siedziałem akurat przy oknie i wpatrywałem się tępo w malujący się tam jesienny krajobraz, kiedy usłyszałem głos Lucy:
- Sevciuuu... Zmień się w człowiekaa.
- Po co? - zapytałem, odwracając się w jej stronę. Nie słyszałem jak wchodzi. Chyba po raz pierwszy odwiedzała mnie tutaj, a nie w szpitalu. Najczęściej chyba jednak to właśnie ja witałem u niej.
- Chcę ci zapleść warkoczyki.
Uniosłem brwi zaskoczony. Jej uśmiech zdradzał istne podniecenie tą wizją. Faktycznie przez ostatni czas nie zawracałem sobie głowy ścinaniem włosów, przez co były teraz dość długie, a to najwidoczniej wprawiało moją przyjaciółkę w istne podekscytowanie. Zmieniłem się w człowieka.
- Czemu nie - wzruszyłem ramionami. Dziewczyna przyklasnęła, po czym kazała mi usiąść na wytartym dywaniku. Usiadła tuż za mną i zabrała się za robotę.
- Widzę, że znacznie ci się polepszyło - stwierdziłem.
- Tobie chyba też. Shaten pozwoliła ci pić kawę? - zapytała zapewne czując w powietrzu aromat jej ulubionego napoju.
- Można tak powiedzieć... Mam ci też zaparzyć jak skończysz?
- Jeśli możesz. Byłoby mi niezmiernie miło.
Przez chwilę ze spuszczoną głową wpatrywałem się w siną, dotąd nadal nieruchomą lewą rękę.
- I co? Nadal z nią bez zmian? - zadała pytanie zmartwiona Lucy.
- Zgadza się. Jeśli jutro nie odzyskam w niej czucia, Shaten będzie zmuszona mi ją amputować.
- Będziesz bezręki jak pirat - zaśmiała się lekko - Chociaż piraci częściej nie mają nogi niż ręki. Albo oka. Zupełnie jak ten... jak mu było...? Anonim?
- Owszem - odparłem, przypominając sobie młodego basiora. Cały czas w duchu nie mogłem się pogodzić z tym, że trucizna choć mnie nie zabiła, to sprawiła, że będę zapewne kaleką aż do końca życia.
- Nie czujesz się dziwnie na myśl, że za niedługo zapewne będziesz musiała patrzeć na to, jak kuleję na trzech łapach i już nie będziesz mogła krzyczeć "weź mnie na ręce, bo mnie nogi bolą"?
- Oj, tam. Jak się postarasz, to udźwigniesz mnie i jedną ręką - zrobiła pauzę - No chyba, że uważasz, że jestem gruba.
- Kobiety... - westchnąłem. Ona na to tylko parsknęła ironicznym śmiechem i dalej zaplatała drobne warkoczyki - Nadal mi nie odpowiedziałaś.

<Lucy?>

sobota, 1 października 2016

Ogłoszenia 8


Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z października.
  ***
(01.10)
Palnęłabym Wam wykład na temat nowego roku szkolnego, ale jakoś nie bardzo mam ochotę. Tutaj nigdy ruch i tak nie był jakiś szczególnie wybitny... Chciałabym tylko Wam powiedzieć, a raczej poprosić o to, abyście zostali ze mną. Nie chcę, by na końcu okazało się, że zostanę tu całkiem sama, jak to powoli zaczyna się dziać na moich innych blogach... Stworzyliśmy naprawdę niezły świat i nie chciałabym się tak szybko rozstawać z takimi ludźmi jak Wy. Sądzę, że nasze postacie może spotkać jeszcze naprawdę mnóstwo przygód... Błagam, nie zapomnijcie o CK. To dla mnie niezwykle ważne.
  ***
PODSUMOWANIE września (01.10)
Filos - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Gall Anonim - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Onyx - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Lucy - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Shammen - 1 (+20 M i 10 pkt.)
Nickolas - 0
Carlo - 0
Shaten - 0
Skayres - 0
Florence - 0!
Alexander - 0!
Segra - 0!
Kira - 0!
Istoria - 0!
Severus - 0!
Allas - 0!
Warror - 0!
Naomi - 0!
Anays - 0!
Raven - 0!
Tadashi - 0!
Shati - 0!
Nomida zaczarowane-szablony