środa, 25 maja 2016

Onyx

Drugi szczeniak we watasze!
 http://img-cache.cdn.gaiaonline.com/eb8999148cefa9ee00b0816be0f14ed2/http://i283.photobucket.com/albums/kk287/HikariNoSakura/anime%20wolves/anime%20pups/Indigo.jpg
Godność: Onyx

ιστορία

Pierwszy szczeniak we watasze!
http://img09.deviantart.net/f3d1/i/2012/042/8/0/wolf_cub_by_goodwolf-d4p8k44.jpg
[w rzeczywistości ma niebieskie oczy!]

Godność: ιστορία (czytaj Istoria)

Od Shammen’a „Mam dość jej zachowania” cz.1 (C.D Filos, lub Shaten)

Patrzyłem, jak w Filos wyczerpaną po porodzie wtula się dwójka małych wilczych szczeniąt. Dokładniej mówiąc ssały mleko, którego miały pod dostatkiem, o ile ich matka miała co jeść. Shaten, jak się domyśliłem, wyszła i chyba nie miała ochoty na przyglądanie się potomstwu przyjaciółki. Nie akceptowała mnie przy boku Qui. Bardzo tego żałowałem. Nie chciałem opowiadać mojej partnerce, jak jej koleżanka wpadła w furię i mnie zaatakowała. Niepotrzebnie by się martwiła, a Shat na pewno była tylko podenerwowana ciążą wilczycy… tak za każdym razem próbowałem sobie to tłumaczyć, ale dobrze wiedziałem, że tak nie jest i okłamuję samego siebie. Shaten uważała mnie za wroga, kogoś, kto zabrał jej Filos. Z jednej strony jej współczułem, a z drugiej uważałem, że jest zbyt zaborcza i chce mieć ją tylko na wyłączność. Przypomniała mi się Adelin, ale od razu odepchnąłem ją na bok. Czemu? Sam zdziwiłem się tą reakcją. To był wilk, którego niegdyś obdarzałem uczuciem, ale teraz… trzeba było go odrzucić. Sam nie wiem, co się teraz z nią dzieje, czy Oberon rzeczywiście zmusił ją do małżeństwa. Było to całkiem prawdopodobne. Teraz mam rodzinę, przyjaciół, watahę i waderę, która znienawidziła mnie po tym, gdy to zawarłem związek z jej przyjaciółką. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk. To jedno ze szczeniąt poruszyło się i odwróciło się w moją stronę. Nie widziało, ani nie słyszało. Ale czuło. Ciepłym językiem wylizałem mu łebek, gdyż był to samczyk – Onyx. Nie da się zaprzeczyć, że był do mnie podobny. Istoria natomiast grzecznie korzystała z pokarmu dostarczanego jej przez mamę. Miałem rodzinę, watahę, przyjaciół, szczęście… wszystko toczy się tak powoli, a ile w tym czasie jest cierpienia, bólu i strachu? Dużo, ale z pewnością jest to godna cena tego, co czeka nas później. Mały basior znów próbował dotrzeć do matki i ssać mleko. Położyłem się obok Filos i zasnąłem, zmęczony tym nocnym zdarzeniem.
~*~
Obudziło mnie ciche skomlenie. To Onyx wtulał się we mnie szukając miejsca, skąd mógłby czerpać pokarm. Najwyraźniej pomylił mnie ze swoją rodzicielką. Delikatnie poprowadziłem malucha do niej, a sam wstałem i wyszedłem z szałasu. Była słoneczna pogoda, która aż wymuszała na mnie chęć pospacerowania po terenach watahy. Byłem pewien, że Filos poradzi sobie i nie weźmie mi tego za złe, więc obejrzałem się na nią. Uśmiechała się przez sen. Odwróciłem się i rozglądając pomyślałem, w którą stronę mam pójść, by dotrzeć do Cmentarza Pamiętliwej Duszy. Oczywiście w kierunku północno – wschodnim. Dziarskim krokiem podążałem w stronę nieco smętnego miejsca. Miałem zamiar pójść tam po raz pierwszy, a tak naprawdę po raz pierwszy przyjrzeć się temu miejscu i z czystej ciekawości poczytać, kto odszedł, a kto zmarł. Tak jak się spodziewałem – na lekko przechylonym kamieniu, który umieszczony został w ziemi na początku Cmentarza, widniała lista wilków, które odeszły, zostały wygnane. Anastasia… ona sama odeszła… Leana wygnana…
~*~
Przeczytałem całą listę. Wszystkie wilki zostały wykluczone z watahy oprócz Anastasii. Zero zgonów. Powolnym krokiem powróciłem znów do szałasu. Qui już się obudziła i przyglądała się szczeniakom. Gdy wszedłem, posłała mi uśmiech i gestem głowy pokazała na śpiące pociechy. Chyba chodziło jej o to, bym nie zachowywał się zbyt głośno, aby ich nie obudzić. Słusznie. Położyłem się koło mojej rodzinki i również jej się przyglądałem, tak jak ona mi.
- Severus już wie? – szepnąłem do partnerki.
- Tak, poprosiłam Skayres, by mu przekazała, sama nie mam siły, a ty gdzieś poszedłeś. – Spojrzała na mnie badawczo, skąd domyśliłem się, że mam jej to wyjaśnić.
- Ach tak, byłem na spacerze. Jest piękna pogoda, a nogi zdrętwiały mi od ciągłego leżenia. – Uśmiechnąłem się przepraszająco, a wadera tylko cicho się roześmiała. Po raz pierwszy nie przypomniała mi się od razu Adelin. Przezwyciężyłem tą myśl i teraz mogłem zacząć żyć teraźniejszością. W końcu. Nieświadomie westchnąłem.
- Coś się stało? – Spytała zaskoczona Filos.
- Po raz pierwszy nie przyszła mi od razu na myśl Adelin, gdy się śmiejesz. – Szeroko uśmiechnąłem się, zadowolony z własnego, małego sukcesu. Wilczyca przytuliła się do mnie, a ja czułem jej ciepło. Jeszcze nie tak dawno to uczucie było tylko marzeniem, lub wspomnieniem z poprzednich lat. Teraz stało się realnością, zamiast tylko wyobrażeniem. Mogłem kochać, lubić, nienawidzić. Miałem zresztą kogo, nie licząc tego ostatniego uczucia. Nie byłem zły na Shaten. Nie mogłem wiedzieć, jak się czuła, bo nie do końca byłem w takiej sytuacji. Oberon chciał mi zabrać Adelin, ale to nie ta sama sytuacja, która zaistniała w obecnym momencie. Miałem wrażenie, że nigdy nie zrozumiem uczucia, którego musiała zaznawać Shat. Tylko okrężnie słyszałem o Evets, jej odbiciu. Sam widziałem ją tylko raz i chyba nie miałem ochoty dokonać tego po raz drugi. Również przytuliłem Qui i… ponownie zasnąłem, choć było dopiero wczesne popołudnie.
~*~
Po raz kolejny obudziłem się. Moja partnerka czyściła dwie puchate kulki, którym najwyraźniej czynność ta przypadła do gustu. Ni stąd, ni zowąd, w szałasie znalazła się… Shaten! Z czerwonymi od wściekłości oczyma, nienawistnie świdrowała mnie wzrokiem.
- Teraz już przegięłaś. – Sam wpadłem w furię, miałem powoli dość zachowania przyjaciółki Filos.
- Shammen… ja to załatwię. – Powiedziała stanowczo wadera i podeszła do rozwścieczonej osoby o krwistych ślepiach.

< Filos, Shaten? >

wtorek, 24 maja 2016

Od φίλος "Przywitanie młodych i pożegnanie starych przyjaciół" cz. 2 (c.d Shaten)


Obudził mnie potworny ból brzucha. Myślałam że zaraz umrę. Z trudem łapałam powietrze, i zdążyłam tylko krzyknąć do Shamenna
- Rodzę!
Shammen zaczął panikować, i wystrzelił w stronę Shaten w czasie kiedy ja próbowałam oddychać.
***
O dziesiątej rano urodziły się najpiękniejsze rzeczy jakie kiedykolwiek widziałam. Moje dzieci. Dwójka słodkich puchatych kuleczek. Jedna biała jak śnieg wadera, drugi czarny jak smoła basiorek. Waderę nazwaliśmy Istoria, co po grecku znaczy Bajka. Uważaliśmy to z Shammenem za jedno z bardziej odpowiednich imion, gdyż wadera była cudowna niczym najpiękniejsza bajka. Basiora nazwaliśmy Onyx.
Siedziałam z moimi dziećmi na puchatej trawie, wygrzewając się w słońcu. Shaten gdzieś się oddaliła, ale wtedy mój umysł był tak zamroczony że nawet tego nie zauważyłam.
- Mamo... - zaczęła Istoria.
- Tak?
- Opowiesz nam jakąś bajkę?
Zaśmiałam się.
- Czemu nie, moja Bajeczko. - uśmiechnęłam się. - Więc żyła sobie kiedyś cudowna wadera, której nie układało się łatwo. Kłusownicy zabili jej rodzinę. Nie była to jednak zwykła wadera, była to półwadera, półczłowiek. Trafiła do watahy, gdzie mimo że była całkiem lubianą osobą, myślała inaczej. Spotkała tam inną waderę. Była to wadera zwyczajna, mało kto zwróciłby na nią uwagę. Niczym specjalnym sobie nie zasłużyła, a mimo to nasza cudowna wadera ją polubiły. Zostały przyjaciółkami i zaczęły przeżywać cudowne historie. Razem pokonały paskudnych kłusowników. Potem przyjaciółka naszej wadery zakochała się. Oddaliła się od wadery nawet o tym nie wiedząc. A kiedy o zrozumiała, było już za późno. Wadera zapadła w depresję. Jej przyjaciółka razem ze swoim partnerem próbowali jej pomóc. Nawet przeżywali swoje koszmary, by ta mogła spokojnie spać. Lecz wadera wciąż była smutna, bo za tą "lepszą" uznawana była jej przyjaciółka. A wadera... Ona dokonała czegoś wielkiego. Niejednokrotnie poświęcała się by ocalić inne wilki... I została nie doceniona. Zamieniła się w cień... W wspomnienie. Została pustelnikiem, chowając się przed światem i ratując zwierzęta. Samotnie.
Istoria zadrżała.
- Ale jak to? Została sama? Dlaczego jej przyjaciółka nic z tym nie zrobiła?
- Obawiam się, że nie mogła.
Onyx siedział i patrzył gdzieś w dal
- Biedna musi być ta wadera - mruknął
- Dobrze że naprawę nikt tak smutny nie istnieje. - zaśmiała się uśmiechnięta Istoria.
- Tak... dobrze że nikt taki nie istnieje...

(Shaten?)

poniedziałek, 23 maja 2016

Od Skayres "Kim ja jestem?" cz. 7 (cd. Anonim)

- W takim razie o co chodzi?
- M-m-artwię się o przy - zaczęłam szczękając zębami. Ale zaraz, czemu tak go to dziwi? Przyjaciele muszą sobie pomagać, lecz jeśli on nie jest moim przyjacielem? Z nieba zleciała mała gwiazdka, i gdyby basior nie uskoczył, z pewnością trafiłaby go w głowę. Jeżeli on mnie oszukuje? Kolejny niebiański pocisk zleciał podobną trajektorią.
- Chcę spróbować ci pomóc - powiedziałam trzęsącym się głosem, wymuszając resztki uśmiechu.
- Nie musisz. - Gall powiedział to takim tonem (uważnie obserwując niebo), że zachciało mi się uciekać w popłochu, i tak zrobiłam. Najpierw powoli zaczęłam się wycofywać do tyłu, by w końcu rzucić się w pęd panicznej ucieczki do szałasu. Odwróciłam się i to co zobaczyłam, było warte wywrócenia się o korzeń, który zaraz potem znikąd pojawił się na mojej drodze. Anonim miał na pysku wyraz zdziwienia zmieszanego z zdezorientowaniem! Uśmiechając się jak idiotka, (zaraz zapomniałam o swoim zdenerwowaniu) pognałam w stronę mojego schronienia, chowając głowę pod ciepłą kołderkę. W sumie rozumiem go. Gdybym miała być swoim przyjacielem, nie lubiłabym się. Niemalże czułam jak moja samoocena obniża się, kawałek po kawałeczku.
- Chyba zapadasz w depresję, Skay - mruknęłam sama do siebie.
Nagle, usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi, a następnie skrzypnięcie zawiasów. Spodziewałam się, że to będzie Anonim, ale przeczucie mnie myliło.
- Skay?
- Czego chcesz?
- Co robisz? - spytała Shaten.
- Śpię. Nie widzisz? - burknęłam w stronę Shaten. Nie było to do mnie podobne, ponieważ nie przywykłam wyżywać się na ludziach.
- Przyniosłam leki - w jednej chwili poczułam się okropnie, że tak ją potraktowałam i przeze mnie może być smutna. Miło by było, gdyby chociaż ona się do mnie nie zraziła.
- Och, ja... dziękuję? - szybko odpowiedziałam speszona.
- Pewnie musisz się okropnie czuć. Zaparzyć ci herbatki?
- Nie! No wiesz... Chcę iść spać i tia...
- Okej... - Shaten powoli zaczęła wychodzić - szybkiego powrotu do zdrowia, Skay!
- Dięki - odburknęłam zakrywając głowę kołdrą.
Może i Shat nie jest moją przyjaciółką, ale mnie znosi! To już jest coś! Jednak zaraz posmutniałam. Szkoda tylko, że  Anonim mnie nie znosi. Zaraz po tej myśli zapadłam w sen.

                                                            ******

-Ale się późno zrobiło...- mruknęłam do siebie ziewając.
Mam plan! Kiedyś siostra pokazała mi jak szyć kiedy rozdarłam jej kurtkę! Pamiętam jak później bolały mnie palce, ale może Anonim nie będzie mnie nie znosił! Niczym petarda wystrzeliłam spod ciepłej pościeli i sięgnęłam po czarny, gruby materiał, nożyczki oraz igłę z nitką. No Skay, masz zajęcie na całą noc.

                                                                ******

Moje rękodzieło nie wyszło najgorzej, mogę spokojnie powiedzieć, że jestem z niego zadowolona. Matowa opaska na oko prezentowała się bardzo zgrabnie. Przymierzyłam ją na sobie i stwierdziłam, że jest bardzo wygodna.
http://d.allegroimg.pl/s400/01/60/33/09/15/6033091533
Teraz tylko muszę napisać jakiś liścik:

                                                           Anonimie!
Wiem, że mnie nie znosisz i nie chcesz na oczy widzieć, ale proszę, przynajmniej nie opowiadaj o mnie pzdór innym członkom watahy. Naprawdę, miałam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi. Wiem, że mnie nienawidzisz (ja sama siebie też nie lubię) ale nie musisz okazywać tego w taki wredny sposób. Ja tylko chciałam Ci pomóc. Ale teraz, życzę Ci dużo dobrego, a także żegnam. Dołączam ten oto prezęt. Mam nadzieję, że będzie Ci w nim wygodnie, i ta dziura nie będzie tak ziała czarną pustką.
Szanuję twoją prośbę, nie będę pokazywać Ci się na oczy. Mam nadzieję, że spełnisz także moją wolę i plotkować nie będziesz. A teraz żegnam.
                                                                                                       Skay.

Tak napisany list razem z opaską na oko umieściłam w koszyku i stałam się przeźroczysta. Co z tego, że tylko JA stałam się przeźroczysta. Mijane wilki musiały się nieźle nadziwić, że to koszyk lewitujący w powietrzu ich przeprasza i popycha. W końcu doszłam pod szałas Galla, zostawiłam koszyk pod drzwiami, zapukałam i uciekłam w stronę mojego schronienia. Tam zwinęłam się w kłębek pod kołderką i zaczęłam cichutko płakać nad swoim bezwartościowym życiem.

<cd. Anonim. To, że Skay na ogół jest wesoła, to nie znaczy, że nie ma mieszanych uczuć. Właśnie teraz ubzdurała sobie, że najpierw nabierałeś ją, że jesteś jej przyjacielem, później pokazałeś, że jej nie lubisz, a na koniec nie chcesz jej na oczy widzieć. To czy chcesz pomóc Skay w depresji, czy nie zależy od Ciebie. Skay i tak się wygrzebie. Ale z jakim efektem? Przepraszam, że tak długo, ale nie mam weny. Opo i tak jest takie sobie>

niedziela, 22 maja 2016

Od Shaten "Przywitanie nowych i pożegnanie starych przyjaciół" cz. 1 (c.d Filos)

Poszłam do swojego szałasu tak mniej-więcej o czwartej nad ranem. Byłam wykończona po pracy nad budową królestwa... poszłam do domku omijając ogromnym łukiem dom Filos i Shammena. Weszłam do domku i walnęłam się na łóżko. Chyba nigdy nie byłam tak zmęczona... przykryłam się kocem i poszłam spać. Spokojne sny mnie witały, a nikt mi nie wbijał do domku w którym mogłam odpocząć. Wtulona w koc śniłam o moim ulubionym miejscu, a mówię tu o sercu lasu. Siedzę tam i patrzę w swoje odbicie, które nie jest mną, a Evets. Czemu mnie to nie martwi? Bo jezioro w sercu puszczy pokazuje nasze złe strony. Do końca nie wiem dlaczego, ale to miejsce tak czy siak mnie uspokajało mimo tego, że to był tylko mój sen. Poczułam jak ktoś dyszy mi na kark.
- Powinnaś pomyśleć nad tym... - odparł basior, który podszywał mi się pod matkę.
- Nie przemyślę! I wynoś się z mojej głowy! Nie jesteś moją rodziną! - wstałam i zaczęłam warczeć. Basior zniknął, a ja usłyszałam jak ktoś puka do drzwi. Ta... ktoś mi wbił do szałasu... a było tak spokojnie.

****
- Shaten! Shaten! - usłyszałam krzyki Shammena, które mnie wzbudziły ze snu. Odwróciłam się od niego próbując zasnąć.
- Śpię... przyjdź później... - wymamrotałam.
- Shaten, chodzi o Filos! - nie przestawał krzyczeć Shamm.
- Nie zmienię swojej decyzji... daj mi spać...
- SHATEN! FILOS! - krzyknął ponownie.
- Shammen na litość boską... daj mi spać... spałam raptem dwie godziny... - wymamrotałam wtulając się w koc.
- JUŻ CZAS! - krzyknął. Popatrzyłam na niego ospałym okiem.
- Na co czas? Na pogodzenie się? Sorki, ale nie teraz... - wtuliłam się w koc, a Shamm mnie odkrył. Zrobiłam irytującą minę.
- FILOS!! TO JUŻ TERAZ! - słysząc te cztery słowa niczym oparzona wstałam z łóżka i wzięłam apteczkę i pobiegłam z nim do szałasu. Wparowałam do drzwi, a tam leżała Filos, która szybko oddychała i była przerażona.
- Uspokój ją... - powiedziałam spokojnym, a zarazem poważnym tonem i wyjęłam z apteczki wszystko co trzeba. Podbiegłam do nich i położyłam obok rzeczy.
- Filos na mój znak... raz... dwa... TRZY!
****

O dziesiątej rano na świat przyszły dwa szczeniaczki. Filos tak samo jak ja i Shamm byliśmy zmęczeni. Widziałam jak pyskami głaszczą swoje szczeniątka... Wyszłam niezauważalnie z oklapniętymi uszami. Wpadłam na Allasa.
- Patrz jak chodzisz! - krzyknęłam mając łzy w oczach.
- Przepraszam... - odparł - wszystko gra?
- Nie czepiaj się - ruszyłam dalej z łzami. Zamknęłam się w szałasie i usiadłam w kącie powstrzymując łzy. Usłyszałam pukanie.
- Można? - spytał Allas wchodząc do szałasu.
- Czego chcesz?! - krzyknęłam z łzami.
- Czemu tak zareagowałaś? - spytał.
- Niech Cię to nie obchodzi! - zaczął podchodzić do mnie.
- Shaten, może Ci pomogę - powiedział.
- Idź stąd! - krzyknęłam cofając się bardziej do kąta. Allas popatrzył na mnie i przytulił. Przestałam się wiercić i byłam sparaliżowana.
- C... co ty robisz?! - krzyknęłam odpychając go.
- Pieczęć przyjaźni.
- NIE PRZYJAŹNIMY SIĘ! A TERAZ WON! - krzyknęłam, a ten wyszedł z domu bez problemu. Oparłam głowę o drzwi i lekko je podrapałam pazurami.

(Filos?)

czwartek, 12 maja 2016

Od φίλος "Chwila słabości czasem nie pokazuje nic dobrego" cz. 4 (c.d Shaten)

Nie byłam w stanie pogodzić się z tym, że Shaten chce odejść. Załamana siedziałam w swoim szałasie, raz po raz wyglądając przez okna by zobaczyć czy Shat nie podąża w moim kierunku. Chciałam żeby to wyjaśniła, porozmawiała na spokojnie. Chciałam żeby została.
Zwinęłam się w kulkę na podłodze.
- Coś się stało? - spytał Shammen
- Nic... Znowu chodzi o Shat.
- Nie martw się o nią. Mam z nią porozmawiać?
- A mógłbyś?
- Jeśli tego chcesz. - uśmiechnął się i wyszedł. Ja zmieniłam się w człowieka i zaparzyłam sobie herbatę. Shammen długo nie wracał, miałam szczerą nadzieję że przekonuję Shaten by nie odchodziła. Ja stałam i wpatrywałam się w okno. Słońce chyliło się ku zachodowi, a niebo przybierało szkarłatną barwę. Gęste chmury na niebie sprawiały, iż widok był cudowny i nieziemski. Wyglądało to tak nierealnie, a jednak było prawdą.
Kiedy szkarłat nieba przeszedł w cień, zaczęłam się martwić. Shammen nie wrócił, a przecież minęło już dużo czasu. Zaczynałam się martwić, czy coś mu się stało.
Gdy zapadł już totalny zmrok, u drzwi szałasu stanął Shammen. Kulał i był poobijany.
- Co ci się stało?! - krzyknęłam
- Nic... E... było już ciemno jak wracałem i zahaczyłem o jakiś pień.
Przewróciłam oczami. Teraz to już w nic nie uwierzę.
- A Shaten?
- Ona... zgodziła się
- Mógłbyś przestać kłamać? - ziewnęłam - Jest już późno, idę spać.
***
Obudziłam się, zanim jeszcze wstało słońce. Dręczył mnie niepokój. Tak jakby coś się stało Shaten. Wstałam na chwiejnych łapach. W głowie mi się kręciło. Próbowałam przejść kawałek, ale nie czułam nóg. Z trudem utrzymałam równowagę. Usiadłam na podłodze. Shammen spał kawałek stąd. Wystarczy tylko, że go obudzę.
- Shamm! - jęknęłam
- Co się stało? - spytał przerażony Shamm.
- Coś z Shat... a ja... nie mogę stać...
- Spokojnie. - Shammen wstał i pomógł mi się położyć na łóżku. - Mogę rano sprawdzić co z nią.
- Ale jej się może TERAZ coś dziać! - krzyknęłam
- Spokojnie. Śpij, ja pójdę sprawdzić co z nią.
Położyłam się. Głowa straszliwie mnie bolała, i dręczyło mnie straszliwe poczucie niepokoju.
Uspokajała mnie jedynie myśl, że Shammen poszedł sprawdzić co się dzieje Shaten, więc szybko zasnęłam.
Nie miałam pojęcia, że Shammen stoi zaraz za drzwiami szałasu. I patrzy, kiedy zasnę.
***
Resztę nocy przespałam spokojnie. Nie budziłam się już. Wydawało mi się, że z Shaten wszystko w porządku. Choć w rzeczywistości, nie miałam pojęcia co się u niej dzieje.
Obudziłam się około ósmej. Shammen przyniósł mi jadalne liście, które zjadłam na śniadanie. Wciąż lekko bolała mnie głowa i brzuch.
Wyszłam z Shammem na krótką przechadzkę. Kiedy się zmęczyłam, położyliśmy się na słońcu. Wtuliłam się w Shammena.
- Co się wczoraj stało z Shat?
- Nic... Tak jak mówiłem. - spoważniał nagle
- Ale... Sham, ja mówię tak na serio.
- Nic się nie stało. Obiecuję
- Mam nadzieję. - westchnęłam spoglądając w niebo i zastanawiając się, co myśli Shaten, gdzieś daleko, ale blisko, zamknięta w swoim szałasie...

(Shat?)

poniedziałek, 9 maja 2016

Od Shaten "Chwila słabości czasami nie pokazuje czegoś dobrego" cz. 3 (c.d Filos)

Patrzyłam na Filos lekko zdezorientowana. Widziałam podwójnie, a moje ciało zaczęło się podnosić.
- Błagam, pomóżcie jej! - krzyczała Filos z łzami. Syknęłam. 
- Och, Shaten... - powiedziała Evets - naprawdę sądziłaś, że się mnie tak szybko pozbędziesz? - poczułam jak coś mnie paraliżuje od środka. Straciłam całkowicie przytomność. 

*****
Ponownie znalazłam się w pustce. Tyle, że zamiast luster były szyby wspomnień. Wszędzie były momenty, kiedy byłam z Filos. Było normalnie... jak to przyjaciółki. Gdy Shammen wszedł mi w moje wspomnienia wszystko się zmieniło. Filos była szczęśliwa i nie potrzebowała już mnie... ma Shammena....

******

Obudziłam się w jakimś nowym szałasie. Byłam opatrzona, a nade mną stał jakiś nowy wilk i Alfa.
- Jak się czujesz? - spytał, patrząc na mnie. Ledwo stanęłam na nogach.
- Już lepiej, dziękuje - lekko się ukłoniłam i poszłam w stronę wyjścia.
- Shaten! - krzyknęła Filos, biegnąc w moją stronę. Zrobiłam krok w lewo i wskoczyła do jaskini, a na jej głowę spadł garnek. Filos próbowała wyjąć głowę z garnka.
- EJ!!! - krzyknęła, siłując się z garnkiem na głowie. Jak mam być szczera, trochę mnie to bawiło.
- Filos! - Shamm podbiegł do niej i oparł tylne łapy o jej plecy i złapał garnek po czym zaczął go ciągnąć. 
- Pfff... AHAHAHAHHA!!! - wybuchłam śmiechem, ale przestałam, bo mnie bolał brzuch. Gdy Shamm wyciągnął mój biedny garnek z głowy biednej Filos poleciał do tyłu i dostał moją biedną patelnią. 
- HAAHAHA!!! - Filos zaczęła się śmiać. Spoważniałam patrząc na nią.
- Filos... musimy pogadać - podeszłam do niej lekko kulejąc.
- O co chodzi? - spytała podchodząc razem z Shammenem. 
- Ech... słuchaj... odbiorę twój poród... ale potem... musimy się pożegnać... - wzięłam głęboki wdech.
- Co? - spytała z łzami w oczach.
- Będziesz miała młode... nie będę ryzykować, że skrzywdzę albo ciebie albo... - przeszył mnie wielki ból.
- Nie! Shaten pro... - mówiła z łzami w oczach.
- Nie, Filos! - krzyknęłam tak, że prawie ją porwało znowu do mojego szałasu i by pewnie dostała moim biednym dzbankiem - przykro mi... - odwróciłam się.
- Shaten, proszę! - nalegała zatrzymując mnie  i odwracając w moją stronę - nie rób tego...
- Filos, nie rozumiesz?! Jestem niebezpieczna! Dla was, dla wszystkich! O mało przeze mnie nie poroniłaś! - warknęłam z łzami w oczach. 
- Ale...
- Żadnych ale! - odwróciłam się ponownie - Jak urodzisz, to się pożegnamy.
- Shaten, nie musisz - wtrącił się Shammen.
- Muszę - poszłam w stronę terenu budowlanego królestwa. Zobaczyłam, że próbują postawić kryształy. Użyłam swojej mocy i je ustawiłam. Do takich rzeczy nie potrzebuje sporo mocy, a przy okazji szybciej pójdzie robota.

******************

Po około godzinie poszłam w stronę swojego nowego domu. Muszę zmienić bandaże i sprawdzić, czy nadal wyglądam jak kryształowy wilk. Weszłam do domu i zaczęłam zdejmować bandaże. Rany wyglądały paskudnie. Gorzej niż w sytuacji, kiedy atakowałam łowców razem z Filos. Wszystko się zmieniło odkąd przyszedł... Grrrr... wiedział, że się tak to wszystko potoczy. Nienawidzę go jeszcze bardziej niż on moich garnków. 
Usłyszałam pukanie.
- Proszę - powiedziałam związując rany na łapach. Do szałasu wszedł nasz królewicz z bajki... 
- Możemy pogadać...? - spytał.
- Nie... - mruknęłam - jestem zajęta - bandażowałam drugą łapę.
- M... może - podszedł, by mi pomóc, ale odsunęłam się od niego kontynuując zakładanie opatrunków.
- Czego chcesz? - wymamrotałam.
- Nie mus...
- Skończ - przerwałam mu - to jedyne wyjście.
- Nie prawda! Na pewno sobie poradzisz, Filos...
- FILOS BĘDZIE LEPIEJ BEZE MNIE! - krzyknęłam tak głośno, że Shammen wleciał na ścianę tuż przy drzwiach - Wyjdź stąd!
- Ale...
- WYJDŹ! - Shammen na mój krzyk, aż wybiegł z mieszkania. Zaczęłam zakładać bandaż na brzuchu, ale zatrzymała mnie czyjaś łapa.
- Shaten... - powiedziała matka spokojnym głosem - nie musisz tego robić...
- Muszę! - krzyknęłam z łzami. Zaczęła zawiązywać na moim brzuchu opatrunki.
- Jak ty to...
- Mało o mnie wiesz - zamarłam. Czemu ona brzmiała jak facet?! Odskoczyłam warcząc.
- Kim jesteś? - warknęłam.
- Córciu, o co...
- Masz głos męski, nie kłam! - duch zniknął. 
- Dowiesz się w swoim czasie... - powiedział męski głos. Położyłam się na swoim łóżku i zasnęłam.

<Filos?>

Od φίλος "Dzień za dniem mija... ale każdy jest inny" cz.2

Spojrzałam na Shaten. Nie wyglądała jakby była w najlepszym humorze. Wciąż nie doszła do siebie po tym jak prawię wysadziła całe królestwo. Rzuciła mi krótkie, smutne spojrzenie i westchnęła.
- W sumie, możemy. - mruknęła.
- Więc gdzie?
- Co powiecie na Las Contelinaxne i Codiamida?
- Okey. - mruknęła Shaten cicho.
- Dobry pomysł. Ogarniemy tu jeszcze z Shat i kończymy.
- Widzimy się później.
- Pa. - mruknęłam i odwróciłam się. Shaten spuściła wzrok.
- Coś się stało?
- Po prostu... nie czuję się najlepiej.
- To przeze mnie?
- Nie. - zaprzeczyła bez przekonania. - po prostu nie mam humoru.
- Jeśli nie chcesz jutro z nami iść, to powiedz.
- Mogę pójść, no chyba że będę wam przeszkadzać.
- Nie...
- Uważaj! - krzyknęła w chwili, gdy zaraz za mną zaczął spadać kamienny blok. Odepchnęła mnie na bok i próbowała odskoczyć. Nie zdążyła jednak i kawałek skały przygniótł jej nogę.
Zawyła z bólu.
- Shaten!
- Nic... nic mi nie jest. - wyjąkała. Spróbowała wyciągnąć przywaloną łapę. Bezskutecznie.
- Czekaj. Pomogę ci.
- Nie potrzebuje pomocy. - warknęła
- Leż bez ruchu.
Shaten chwilę się pomotała, ale wreszcie stwierdziła, że nie da rady sama.
Uderzyłam w skałę próbując ją przesunąć.
- Nic z tego. Spróbuję jeszcze czegoś poszukać.
Zmieniłam się w człowieka i rozglądnęłam. Nie było tu zbyt wiele, większość narzędzi została zabrana i schowana. Znalazłam tylko jakiś twardy pień. Postanowiłam, że posłużę się nim jako dźwignią. Podsunęłam patyk pod kamień i podważyłam go. Shaten wyczołgała się. Jej noga nie wyglądała najlepiej. Cała od krwi.
Spróbowała stanąć, ale szybko się przewróciła.
- Oszalałaś? Zaniosę cię.
Shaten przewróciła oczami. Nienawidziła kiedy ktoś chce jej pomóc. Przyklękłam i wzięłam Shaten na ręce. Odruchowo warknęła, kuląc się.
- Spokojnie.
Zaniosłam Shaten do jej szałasu i położyłam.
- No dobra, zgaduję że muszę jakoś opatrzyć ranę. - mruknęłam
- Najpierw przemyj wszystko wodą i sprawdź czy kość nie jest zmiażdżona.
Wykonałam polecenie. Sięgnęłam po czystą szmatkę i zanurzyłam ją w wodzie. Przemyłam ranę.
- No i jak?
- Nie wiem jak to nazwać. Rana nie sięga do kości. Z tego co czuję to... złamanie się przemieściło, ale kość nie jest zmiażdżona.
- Tyle dobrze. No dobra, będziesz musiała mi nastawić tą kość.
Wedle instrukcji Shat, udało mi się przestawić kość na właściwe miejsce.
- Wypadałoby ją czymś usztywnić.
- Jakimś patykiem?
- Najlepiej, ale znajdź coś oszlifowanego.
- W takim razie lecę na budowę.
Pobiegłam w kierunku budowy. Rozglądnęłam się trochę, aż w oczy wpadł mi dosyć gładki patyk. Wzięłam go i wróciłam do szałasu.
- Mam.
- Ujdzie w tłumie.

(Shat? Pamiętaj, to luźne op. Nie chcemy tu armagedonu)

wtorek, 3 maja 2016

Od Allasa "Czy w końcu to znalazłem?" cz. 1 (cd. Severus)

Szedłem przez jakiś ciemny las. Powoli zapadał już zmierzch, a przez cały dzień nie udało mi się upolować żadnego zwierzęcia. Nagle coś poruszyło się w krzakach. Ruszyłem w pogoń za królikiem. Po chwili był już mój. Trzymając go w pysku szukałem jakiegoś miłego miejsca, w którym mógłbym się pożywić. Znalazłem dużą skałę. Położyłem na niej swoją zdobycz i zacząłem jeść. Po skończonym posiłku postanowiłem pójść spać. Jednak sen nie przychodził łatwo. Pogrążyłem się w myślach. Już od dwóch lat błąkam się samotnie po świecie. Od tamtego czasu nie spotkałem żadnego wilka. Wydawało mi się to bynajmniej dziwnie, ale zawsze miałem nadzieję, że w końcu uda mi się znaleźć jakąś watahę, która by mnie przyjęła. Tak bardzo tęskniłem za towarzystwem innych wilków, chociaż sam znałem tylko matkę i ojca.
W końcu udało mi się zasnąć. Następnego ranka ruszyłem dalej. Koło południa doszedłem w ciekawe miejsce. Był to dosyć duży wodospad. Wokół niego stało dużo skał różnych wielkości gdzieniegdzie porośniętych mchem. Rosło tam też kilka drzew. Podszedłem bliżej i zauważyłem jakiegoś wilka z czarnym futrem. Nagle ogarnęło mnie szczęście. Wreszcie po dwóch latach wędrówki znalazłem jakiegoś wilka, a może i całą watahę. Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Wilk zwrócił się w stronę i zaczął powoli podchodzić.
- Co tutaj robisz? – zapytał
- Wędrowałem i tutaj trafiłem, a co?
- Jesteś na naszym terenie. 
- Kogo terenie?
- Czarnego Królestwa.
W mojej głowie zapaliła się iskierka nadziei. Może wreszcie znajdę jakąś watahę, której tak długo szukam?
- Jesteś jej przywódcą? – zapytałem
- Coś w tym stylu. Mógłbyś mi może powiedzieć jak masz na imię?
- Jestem Allas – przedstawiłem się.
- A ja Severus – odpowiedział wilk – Skąd przybywasz?
- Właściwie to z żadnego konkretnego miejsca – posmutniałem – Codziennie podróżuje i nie mam stałego domu.
- Czyli nie masz też żadnej rodziny?
- No nie.
Severus sprawiał wrażenie jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Wreszcie powiedział:
- A chciałbyś może dołączyć do Czarnego Królestwa?
- Tak! I to bardzo! – odpowiedziałem. Nigdy wcześniej nie czułem się tak szczęśliwy.

<Severus?>

Allas

Nowy basior!
Godność: Allas

Od φίλος "Chwila słabości czasami nie pokazuje czegoś dobrego" cz.2 (C.D Shaten)

Kiedy zobaczyłam Shat idącą w moim kierunku, mina mi zrzedła. Wiedziałam że konfrontacja z nią nastąpi prędzej czy później, ale chciałam tego jak najdłużej unikać. Podeszła uśmiechnięta.
- Hej, a co to za zamieszanie? - spytała. Miała dzisiaj jeden z lepszych dni.
- To ty nie wiesz?! - zawołała Skay
- Em.... Ale czego nie wiem? - spytała. Odwróciłam wzrok kiedy wszyscy na mnie spojrzeli.
- No bo... - spojrzałam w jej stronę - widzisz...
- Spodziewają się szczeniąt! - wykrzyczała Skay
Shat zatoczyła się i zamilkła.
- Shaten?
- Wybacz... po prostu nie wiem co powiedzieć. - uśmiechnęła się - to... to wspaniale!
Miałam pewne obawy co do autentyczności jej słów. Miałam jednak nadzieję że nie jest jej smutno, jeszcze bardziej niż zwykle.
- Trzeba to uczcić! - krzyknęły wilki chórem. Popchali mnie razem z Shammem do szałasu. Nigdzie nie widziałam Shat, co mnie niepokoiło. Wilki rozmawiały, cieszyły się, gratulowały. A ja coraz bardziej martwiłam się o Shat. Po jakimś czasie gromada się rozeszła. Położyłam się.
- Coś się dzieje? - spytał Shammen.
- Nie... po prostu martwię się o Shat.
- Nic jej nie jest. Musi pewnie pozbierać myśli. Zgaduję, że jej zaskoczona.
- Ona ma problem ze swoimi emocjami. Boję się że może... wybuchnąć.
- Nie martw się. Sprawdzę co u niej, a ty się prześpij. Musisz odpoczywać.
- Daj spokój. Nic mi nie jest. - zwinęłam się w kulkę i zasnęłam. Śniła mi się Shaten. Rozwalała swój dom na drobny mak. W jej oczach tkwiło szaleństwo. Jeżyła sierść i krzyczała. Przed nią stało jej białe odbicie, które śmiało się. Wysysało coś z okolicy. To musiała być harmonia. Rosło cały czas. Shaten wybiegła z ledwo walącego się budynku.
Obudziłam się z wrzaskiem.
- SHAMMEN!!! - krzyknęłam a do oczu poleciały mi łzy. Podbiegł do mnie i przytulił.
- Co się stało?
- Shaten!!! Coś się jej stało!
- Nie było jej w szałasie.
- NIE!!! - krzyknęłam i wybiegłam z szałasu. Shammen poleciał za mną.
- Stój! STÓJ!!! - zawołał Shammen. - To może być niebezpieczne.
- Ona ma tylko mnie. ROZUMIESZ? Tylko na mnie może liczyć! Muszę jej pomóc.
- Więc idę z tobą. - powiedział
- To muszę załatwić sama. - mruknęłam i pobiegłam dalej. Kiedy usłyszałam wrzask Shaten i ogromny wybuch, wiedziałam że nie jest dobrze. Ruszyłam w stronę dźwięku. Wiedziałam, że z każdą minutą z Shat może być gorzej.
Moje obawy sprawdziły się. Leżała na środku ogromnego krateru, na naszej ulubionej polanie.
Całe jej ciało przeszywały kryształy. Leżała w ogromnej kałuży krwi. Zapanowała ciemność.
Wokół Shaten zaczęły pojawiać się dziwaczne kreatury, wyglądające jak podłużne smugi cieni. Shaten prowadziła rozmowę z powietrzem. Zgadłam, że rozmawia ze swoim białym odbiciem. W jednej chwili z jej gardła wydobył się krzyk. Kryształy przeszywające ją pękły, a z księżyca zszedł cień. Shaten zemdlała. Jej wzrok zmętniał. Podbiegłam do niej. Mamrotała coś pod nosem, ale nie byłam w stanie ułożyć tego w jakieś zdanie.
- Shat! Shaten, Night, Dark! Nightengale Darkline i wszystkie twe imiona! Słyszysz mnie?- załkałam nad jej ciałem. Wyglądała okropnie. Całą jej piękną, szarawą sierść pokrywała krew. Podniosłam się z nad jej ciała. Muszę jej pomóc.
Wybiegłam w stronę królestwa. Moje łapy pokrywała krew.
- Pomocy! Ratunku! - krzyczałam. Z szałasów wybiegały wilki. - Shaten potrzebuje pomocy! Szybko! - wykrzyczałam i pobiegłam z powrotem do Shaten.
Jej krew powoli zasychała, i wydawało się jakby odzyskiwała świadomość.
- Shaten, słyszysz mnie?- wyłkałam
- Tak.

(Shaten? Uratuj się!)

Od Shaten "Chwila słabości czasami nie pokazuje czegoś dobrego" cz.1 (c.d Filos)

Kolejny dzień, kolejna przygoda, kolejne zwiady. Tak naprawdę nie moje, ale gdzieś, ktoś tam idzie. Za bardzo mnie to nie obchodziło. Zaparzyłam kawę, usiadłam na swoim krześle przy stole i tradycyjnie zaczęłam rozmyślać o dzisiejszym dniu. Co dzisiaj? Może ponownie będę musiała liczyć surowce, albo ponownie będę zmuszona kogoś szukać... no nie wiem, wszystko jest możliwe. Gdy kubek od kawy był pusty wyszłam na dwór i zmieniłam się w wilka, po czym ruszyłam w stronę głównego zbiorowiska wilków. Wszyscy byli czymś podekscytowani. Powolnym dołączyłam do wilków. Zobaczyłam tam wiele znajomych pysków. Skay, Anonima, Severusa, Lucy, Noodle, a także naszą skromną parę, czyli Filos i Shammena.
- Hej - powiedziałam podchodząc do gromadki - a co to za zamieszanie?
- To ty nie wiesz?! - krzyknęła Skay podekscytowana.
- Em... - podniosłam brew nic nie rozumiejąc. Wszyscy patrzyli na Filos i Shamenna z uśmiechami - Ale czego nie wiem?
- No bo... - Filos podeszła do mnie razem z Shammeem w moją stronę - widzisz...
- Spodziewają się szczeniąt! - krzyknęła Skay podskakując. W tym momencie coś we mnie pękło. Co proszę? Co przepraszam bardzo? Jak?! Co? 
- Shaten? - Filos mnie otrząsnęła ze świadomości.
- Wybacz... po prostu... nie wiem co powiedzieć! - udałam podekscytowanie - to... to wspaniale! - uśmiechnęłam się na przymus.
- Trzeba to uczcić! - krzyknęli wszyscy i zaczęli skakać. Ja się wycofałam w stronę szałasu. Filos... w ciąży? Ale... ale czemu mi nie... Może nie chciała mi nic mówić, bo się bała, że wpadnę w furię. A  jeśli się mnie boi? Może po tym co się wydarzyło po prostu... zaczęła się mnie bać.
Weszłam do szałasu i zamknęłam się na klucz.
- Musze się opanować... - zaczęłam krążyć w kółko - nie mogę stracić nad sobą kontroli... - zagryzłam wargi - teraz muszę...
- Serio uważasz, że dasz radę się opanować? - powiedziała zniesmaczonym głosem druga ja pojawiając się obok mnie. Nazwałam ją Evets. Patrzyła na mnie jak krążę wokół.
- Tak... muszę... muszę tylko...
- Shaten, bądźmy szczerzy... - zatrzymała mnie - ty nie jesteś dobra. Nie byłaś nie jesteś i nie będziesz. Jesteś zła do szpiku kości... - wyszeptała mi do ucha - powiedz to... powiedz te dwa słowa.
- NIE! - uderzyłam cieniem w miejsce, gdzie była, ale gdy zadałam cios zniknęła, a ja rozwaliłam swój stolik. Evets była za mną. Czułam jej wzrok na karku i jej złowieszczy uśmieszek
- Serio myślisz, że jej nie skrzywdzisz? Nie umiesz nawet opanować złości, a ty myślisz o nie zabijaniu? - ponownie zadałam cios i ponownie zamiast trafić ją, trafiłam swoje meble.
- Ty jesteś moimi myślami, iluzją. Ty... ty nie istniejesz! - dyszałam ze złości mimo tego, że byłam przerażona.
- Nie okłamuj się - stała parę centymetrów ode mnie - jesteś potworem. Demonem, który chodzi po tym świecie - wzrosłam kryształ w jej miejscu, ale tylko zniszczyłam podłogę i sufit.
- To ty jesteś wirusem - warknęłam patrząc wokół. Ta chodziła po suficie.
- Ja jestem tylko dobrą stroną Ciebie moja droga... - popatrzyła na mnie nadal stojąc na suficie - ty jesteś wirusem i Ty doprowadzisz do przykrej sytuacji! 
- KŁAMIESZ! - cieniem ją zepchnęłam i przy okazji zniszczyłam sobie więcej mebli i podłogę.
- Nie wierzysz mi!? Zobacz! - w moim umyśle pokazała mi szałas Shamenna i Filos. Znalazłyśmy się jakby w innym planie.
- Filos, jak się czujesz? - spytał Shammen z uśmiechem.
- Aż tak nie musisz się o mnie martwić - uśmiechnęła się i się pocałowali. Wnet ktoś zaczął pukać do drzwi.
- Ja otworze - powiedział Shamm i otworzył drzwi. Od razu przeszył go cień na wylot i wbił w ścianę.
- SHAMMEN! - krzyknęła przerażona Filos. Z drzwi wyszedł czarny wilk z czerwonymi oczami i pianą w pysku.
- Widzisz...? - spytała Evets patrząc na to - to Ty - patrzyłam na to z łzami w oczach.
- Zostaw mnie! - krzyknęła przerażona, biała wadera. Ja jako wilk cieni podchodziła do niej z gniewem w oczach. Cienie wyrosły z ziemi i złapały Filos za szyje. Zaczęłam ją dusić.
- NIE! - krzyknęłam przerażona - NIE, PRZESTAŃ!
- Rozumiesz? - powiedziała Evets, gdy ja patrzyłam na przerażoną Filos - jesteś zła... byłaś... - w tym momencie ja jako wilk cieni przeszyła moją przyjaciółkę na wylot - i będziesz... - Wszędzie była krew.
- Nie... nie, nie, nie, nie! To wszystko to... - mówiłam z łzami w oczach.
- Prawda - znalazłyśmy się ponownie w moim wyniszczonym szałasie - jesteś nie do opanowania, Nightengale...
- Nie kłam!
- To TY okłamujesz przez cały czas samą Siebie! - krzyknęła ze strachem w oczach - nadal tego nie rozumiesz?! - patrzyłam na nią, aż nie zniknęła. Dyszałam, płakałam, byłam zła, przerażona... A jeśli to prawda...? Jeśli naprawdę ich zabiję...?
- Jesteś potworem... - słyszałam jej szept - jesteś czarna niczym ciemne zakątki każdego dobrego wilka na tym świecie...
- Zostaw mnie! Łżesz! - krzyknęłam wściekła. Zrobiłam róże z cieni i zaczęłam rozwalać wszystko wokół siebie.
- To ty łżesz! Zobacz co robisz! - słyszałam jej szepty i róża cieni zniknęła - i to ja łżę?! - zaczęłam się rozglądać.
- Masz rację... - opadłam na ziemię i opuściłam głowę - jestem nikim... jestem zła... jestem cieniem każdego zła... - moje oczy zaczęły płonąć na niebiesko przez smutek, jaki mnie przepełniał.
- Skrzywdzisz swoją przyjaciółkę jak i jej partnera... - zobaczyłam jak krąży wokół mnie Evets - zabijesz jej potomstwo... - moje płomienie zmieniały kolor na czerwony, a ona zmieniała się w mroczny cień - jesteś krwią złych wcieleń. To od ciebie zaczęły się bunty, krzyki tych wilków. Od twoich łap zginą tych których kochasz... - głos Evets zmienił się na mroczniejszy i straszniejszy. 
- Jestem krwią złych wcieleń... - powtórzyłam mroczniejszym głosem - Jestem iskrą zła... - podniosłam głowę, a moje oczy były czerwone niczym krew.
- Kim jesteś, Shaten? - spytała tak samo mrocznym głosem. Popatrzyłam na nią. Pomachałam głową i moje lewe oko stało się niebieskie.
- Nie! Nie! Nie oszołomisz mnie! - krzyknęłam wybiegając z szałasu, który praktycznie mógłby zaraz runąć. Słyszałam mroczny śmiech.
- Już to zrobiłam, Night! - krzyknęła z śmiechem - jesteś moja! Jesteś tą, którą stworzyłaś Ty! Ja tylko wykonuje to, co chcesz!
- Nie chciałam Cię! To Ty się tu pojawiłaś! - krzyczałam z łzami biegnąc przed siebie. Moje niebieskie oko mrugało na czerwono.
- Chciałaś pokazać innym jaka jesteś naprawdę... POKAŻ IM! - krzyknęła Evets - pokaż im swoje prawdziwe oblicze!
- To nie jest moje prawdziwe oblicze! - dobiegłam do Polany Iliovasielma. Miejsca, gdzie związałam się z Filos przyjaźnią. 
- Owszem, jest, Nightengale! - pojawiła się prze de mną jako czarny dym, a jej głos brzmiał przerażająco - jesteś zła! Jesteś...
- Jestem dobra!
- Jesteś nikim! - jej krzyk zdmuchnął moje niebieskie kolory jak powietrze - jesteś cieniem wszystkich...
- Nie! - nadal walczyłam.
- Jesteś zagrożeniem...
- Nie!
- Jesteś powodem śmierci twoich bliskich!
- NIE! - krzyknęłam tak, że trawa wyrwała się z ziemi.
- KIM JESTEŚ?! - krzyknęła ponownie z uśmiechem na pysku.
- Przestań! - krzyczałam na nią.
- KIM JESTEŚ, NIGHTENGALE DARKLINE?!
- JESTEM MROCZNĄ STRONĄ KSIĘŻYCA!!! - krzyknęłam, a księżyc powoli się zaciemniał. Wokół mnie pojawiały się węże cieni. Syczały na mnie i pochłaniały.
- Tak... Tak... TAK! - krzyknęła i zaśmiała się szyderczo. Upadłam na ziemię bezsilna.  Poddałam się, czułam jak moje dobro znikało, wyparowywało. Czułam jak zmieniam się w cień. Księżyc pochłaniał ciemny blask. Wtedy przypomniałam sobie początki... Jak doszłam do królestwa, jak poznałam Filos, jak przetrwałyśmy tyle przeszkód, a mimo to byłyśmy razem. Kiedy śniłyśmy pomagałyśmy sobie niczym siostry. Kiedy mi udowodniła, że jestem dobra... kiedy pokazała mi, że nie ma powodu, by się mnie bać.
- N... Nie mogę się p...poddać... - zaczęłam powoli wstawać na łapach, które były pokryte czarną mgłą.
- Co?! - krzyknęła Evets, która była na de mną gotowa, by mnie opętać.
- Nie jestem zła! - krzyknęłam, a moje czerwone kolory zanikały i robiły się powoli białe - nie obchodzi mnie to, co mi mówisz! Nie wiesz kim jestem!
- Jesteś cie...
- JESTEM SHATEN NIGHTENGALE DARKLINE! - krzyknęłam, a moje płomienie zabarwiły się białym kolorem, a ciemny blask, który pokrywał księżyc zaczął się cofać.
- Nie!
- To TY jesteś pasożytem! - moje oczy, jak i paski na futrze były białe - Ja jestem ta, która jest dobra! To TY MASZ ZNIKNĄĆ! - krzyknęłam i cień na księżycu zniknął. Cieniste dymy na moich łapach znikał, a cieniste węże uciekały przed światłem.
- Nie ważne co zrobisz! I tak masz w sobie zło! - krzyknęła Evets.
- WAŻNE JEST TO, BYŚ TY ZNIKNĘŁA! - krzyknęłam i na nas padło światło księżyca. Evets zaczęła się palić.
- Nie! NIEEEE! - na jej futrze pojawiały się czerwone spirale - miałam Cię w garści! Jak to możliwe?!
- To się nazywa determinacja! Nigdy się nie poddaje słyszysz?! - Evets krzyknęła niczym demon i weszła we mnie próbując mnie opętać. Moje oczy zabłysły na biało i "wybuchłam" światłem niczym wielka bomba. Po chwili wszystko się uspokoiło. Leżałam w ziemi. Miałam na sobie kryształy różnych barw, które rosły we mnie. Krater był wielkości półtora boiska piłkarskiego i dymił, jakby się coś spaliło. Wokół krateru były kryształy, a ja czułam zapach krwi... mojej krwi. Krwi złego wilka. Czułam krew wilka mrocznej strony księżyca. 
- Jestem zła... - wyszeptałam - ale jest we mnie dobro, dzięki któremu jestem... - nie dokończyłam, bo mnie przeszył ból rosnących we mnie kryształów. Pewnie oznaczały to, że umieram... moje oczy zrobiły się niebieskie, jak i znaki na moim futrze.
Posłuchaj, cokolwiek bym zrobiła, gdziekolwiek bym była, kimkolwiek bym była, zawsze będę z tobą. Nawet jeśli nie koło ciebie, to w twoim sercu - usłyszałam głos Filos w swojej głowie. Wytężyłam swoje resztki sił i mocą kryształów rozsadziłam szpikulce, które we mnie rosły. Były we mnie korzenie kryształów, ale przestały rosnąć. Kałuża krwi na której leżałam rosła. Próbowałam wstać, ale nie miałam sił. Próbowałam krzyknąć, ale odebrało mi mowę, próbowałam otworzyć oczy, ale przestały mnie słuchać. Poczułam nad sobą futro.
- To jeszcze nie twój czas, Shaten... - usłyszałam szept swojej matki, a potem szczypanie - nie dam rady zregenerować Cię na tyle, byś mogła wstać, ale nie umrzesz... - powiedziała wadera - jestem z ciebie dumna... - zniknęła. Moje ciało pozostało w bezruchu i... straciłam przytomność.

<Filos?>

poniedziałek, 2 maja 2016

Od Shammen’a „Dzień za dniem mija... ale każdy jest inny” cz.1 (cd. Filos/Shaten)

Obudziłem się. Leżałem na kępce mchu w moim szałasie, w którym spędzałem niemalże każdą noc, oczekując następnego, czasem monotonnego, dnia. Leniwie podniosłem się z posłania i wyszedłem z szałasu. Zastałem słoneczny poranek, gdzieniegdzie na błękitnym niebie zdołałem ujrzeć nieliczne białe, puszyste chmury, uporczywie kierujące się na zachód. Uświadomiłem sobie nagle, iż powinienem znajdować się teraz na placu budowy. Jeszcze śpiący i lekko osowiały, powolnym krokiem dążyłem do roboty, prosto mówiąc. Czekała mnie 'harówka' przy budowie Czarnego Królestwa, ale przynajmniej poznam inne wilki, o ile ktoś nie zrazi się moim zachowaniem bądź wyglądem. Do moich uszu dobiegał już głos Severusa wydającego polecenia pozostałym budowniczym. Powoli wychodziłem z zagajnika, który dzielił mnie od placu. Samiec Alfa, władca Czarnego Królestwa, wyglądał majestatycznie stojąc na skale o wysokości mniej - więcej półtora metra, nie można tego ukryć. Zauważył mnie, a ja z grzeczności lekko się ukłoniłem (co ma oznaczać samo schylenie szyi razem z głową), oraz podążyłem w kierunku wyznaczonym przez Severusa. Moim zadaniem było wyłącznie przenoszenie bali drewna do dwóch pozostałych basiorów, formujących kształt jednej z budowli. Wyglądało na to, że w dniu jutrzejszym, czeka mnie przenoszenie cegieł, bądź cementu. Sam mało znam się na tym fachu, a robię budowlaną pracę tak, jak mi powiedzą, nie mogę mędrkować na temat architektury, ba, nawet mi nie wolno! Wyróżnianie się z tłumu na ten sposób nie jest wyjątkowo dobrym pomysłem. Gdybym tylko mógł, w ogóle bym tego nie robił, ale dobrze by było poznać chociaż część watahy. Znam tylko trzy wilki i nikogo poza tym. Nie narzekam na to towarzystwo, ale Filos, Shaten i Severus nie są wielką gromadą. Ładowałem deski na moje barki, jednak zdawało się, że ich nie ubywa, chodziłem raz w jedną, raz w drugą stronę, monotonna to była praca, ale przynosząca efekty. Każdy był małą jednostką, składającą się na cały zespół budowniczych, dzięki którym możliwy jest rozwój Królestwa. Zauważyłem Filos rozmawiającą na uboczu z Shaten. W pamięci wciąż miałem wczorajszy dzień, niezwykły, wręcz magiczny. Podszedłem na chwilę do dziewczyn.
- Cześć! – Z uśmiechem na twarzy przywitałem się z waderami.
- O, cześć Shamm. – Jednocześnie odpowiedziały. – My mieszamy cement, a ty?
- Przenoszenie desek. Jak zazwyczaj. – W moim głosie nadal można było usłyszeć podniecenie spowodowane dniem wczorajszym. Filos miała chyba takie same odczucia. Shaten przyglądała nam się zdziwiona, gdy szeroko się do siebie uśmiechaliśmy. Najwyraźniej nie wie jeszcze o związku moim z Qui. Nie chciałem jednak mówić o tym Shat, Filos, jako przyjaciółka, powie jej wtedy, gdy będzie uważała za słuszne. Odwróciłem się i wróciłem do pracy. Pomiędzy późnym rankiem a popołudniem znalazła się chwila na odpoczynek, ale potem, aż do późnego wieczora, praca wyciskała ze mnie siódme poty. Z Qui i Shaten skończyliśmy o tej samej porze, co oznaczało wspólny powrót.
- Wybieramy się gdzieś jutro? – Zapytałem moje towarzyszki.

< Filos? Shaten? BW. Zresztą to tylko początek. >
Nomida zaczarowane-szablony