poniedziałek, 28 grudnia 2015

Od Shaten "Mikołajki!" cz. 3 (c.d Gall Anonim)

Kiedy na niego popatrzyłam miałam ochotę go udusić. Pan artysta się znalazł. Phi! A sam siedział przez połowę, a teraz mi się tu wymądrza! Ja przynajmniej coś robię, a nie siedzę i tylko mówię jak ma robić! 
- Fajnie, że jesteś zadowolony... - odparłam po czym odwróciłam wzrok, by przewrócić oczami tak, by nasz pan "beżowy nie pasuje do czerwonego" nie widział.
- Skończyliśmy już dekorować szałasy. Więc możemy już odejść w swoje strony - odparłam.
- Niech będzie... Do zobaczenia - rzekł i odszedł.
- W końcu... mam go już dość jak na razie... - powiedziałam do siebie i poszłam do lasu. Wróciłam do tego miejsca, gdzie był tylko jeden wilk ze mną. Tam gdzie drzewa żyły i chroniły czegoś bardzo ważnego.
http://gallery.yopriceville.com/var/resizes/Fantasy/Green_Magic_River_Wallpaper.jpg?m=1365890400
Drzewa tym razem przepuściły mnie bez pytań. Więc usiadłam koło wody gdzie leciała zielona wiązka i popatrzyłam w swoje odbicie. 
Wyobraźnia daje mi skrzydła, też to czujesz? A gdy pytam siebie kim jestem, nie rozumiem, kto mną kieruje, jaki cel mam w tym życiu, nie wiem co mam zrobić, czy pozostać w ukryciu, nie wiem naprawdę, czy ja jestem kimś innym, co we mnie takiego jest, że ciągle czuje się winna, jak mam iść przez świat, który jest taki trudny, staram się jak najlepiej, nie jestem samolubna, zawsze gdy mogę pomóc, to to zrobię, uwierz, choć czasem może inaczej to zrozumiesz, wiem, mogłabym lepiej zrobić kilka rzeczy... - znowu zaczęłam płakać. Naprawdę bym chciała wiedzieć skąd jestem... kim jestem... i żeby mnie w końcu zostawili... Nagle poczułam pod łapami wodę. Popatrzyłam, a rzeka zalewa miejsce. Chciałam uciec, ale drzewa zabarykadowały mi drogę. 
- Wypuście mnie! Proszę, nie chcę! - krzyczałam z łzami. Woda drastycznie się podniosła i mnie utopiła. Obudziłam się znowu w pustce wokół luster. 
- Czemu?! Co ja zrobiłam?! Proszę, wypuście mnie stąd! - krzyczałam biegnąc przed siebie, szukając wyjścia. Niestety bezskutecznie. 
- Shaten, weź się w garść... jesteś twarda, dasz radę... - powiedziałam do siebie i wzięłam głęboki wdech i uspokoiłam. Poszłam przed siebie i znalazłam się... w Królestwie? Ale jakim cudem? Zobaczyłam Filos i pobiegłam do niej.
- Shaten! Coś ty zrobiła?! - krzyknęła Filos, a ja natychmiast się zatrzymałam.
- Przez ciebie Królestwo jest w ruinach! Jak i my! - krzyknął Poison i nagle z ich nosów zaczęła lecieć krew. Całe królestwo zaczęło powoli wyglądać jak zombie.
- Przez Ciebie nie żyjemy! - krzyknęła Anays zmutowanym głosem.
- Ale... ja nic nie... - powiedziałam i popatrzyłam wokół. Wszystko stało w ciemnych kryształach zniszczone i... zbite na drobne drzazgi.
- Ty i twoja forma cieni to zrobiliście! Nie należysz do nas! Do nikogo! - krzyknęła Lucy bez jednego oka i bez trzech łap.
- Zostajesz wygnana. Nie wracaj już i nigdy się nie pokazuj - powiedział Severus.
- To nie ja, przysięgam! - krzyczałam, a cała wataha mnie blokowała w kręgu.
- Proszę, nie! - położyłam się i skuliłam.
- Ja chcę tylko dobrze wybrać swoją drogę... - powiedziałam i wszystko zniknęło jak za pstryknięciem palca. Wstałam i zobaczyłam przed sobą lustro. Podeszłam do niego.
- Serio sądzisz, że Cię zaakceptują, jak się ktoś dowie o twoich byłych zamiarach? - powiedziało do mnie moje odbicie...
- To przeszłość... do której nie chce wracać - powiedziałam jak zawsze nieczule i rozbiłam lustro. 
***

Obudziłam się koło jeziora z zieloną wiązką. Widziałam jak wokół wiązki latał napis: "Shaten".
- Czyli... to miejsce to nie jest zwykłe, magiczne jezioro - odparłam.
- To miejsce... jest po to by znaleźć tych którzy cierpią i są zagubieni... - powiedziałam patrząc wokół.
- Najlepsze określenie by było... "Miejsce, które może ci pokazać coś, czego bardzo chcesz nie widzieć. Miejsce, w którym możesz pobyć sam i porozmawiać z żywymi istotami. Lecz to miejsce nadal ma wiele zagadek, które się odkryją z czasem..." - powiedziałam, a napis poleciał do wody, która zmieniła kolor na ciemno-niebieski. Wzięłam wodę to fiolki, po czym odzyskała normalny kolor. Odeszłam do Królestwa. 

****
Po tym co widziałam niechętnie wracałam do domu. Nie chcę, by to się wydarzyło naprawdę... nie mogę się złamać. Muszę nadal nie okazywać po sobie uczuć... nie mogę... Weszłam do szałasu i wzięłam prezent dla całej watahy i położyłam pod ich szałasy. Tyle, że dwa chciałam wręczyć osobiście.
- Anonim! - krzyknęłam i podbiegłam do niego z prezentem.
- Co chcesz? - spytał.
- Dzisiaj są mikołajki więc... mam coś dla Ciebie... taki prezent... żeby ci podziękować za pomoc - powiedziałam nieczułym głosem. Anonim wziął prezent i go otworzył.

<Anonim? Prezent sobie wymyśl mam nadzieje, że ci się spodoba :)>

niedziela, 27 grudnia 2015

Od Ravyn "Na chwilę spuścić cię z oka, Ay" cz. 3 (cd. Severus lub Lucy)

Przeciągnęłam się, wychodząc z cienia. Może i nie lubiłam słońca, ale nie da się funkcjonować tylko w nocy. Arya jak zawsze wylegiwała się na słońcu, mrucząc niczym kociak. Czasami naprawdę jej nie rozumiem. No bo jak można lubić słońce?! Ono jest takie... takie... takie jasne, no!
Pamiętam jak kiedyś prosiła mnie, żebym z nią poleżała. Od razu odmówiłam, patrząc na nią jak na idiotkę. Przecież dobrze wie, iż nienawidzę długiego przebywania na słońcu. Ale wtedy Arya, jak to ona, zrobiła tak słodką, tak zranioną minkę... i skończyło się tak, że leżałam z nią na tej polance, przeklinając swoje miękkie serce. Mała, wredna manipulantka.
Uśmiechnęłam się lekko na to wspomnienie. Moja urocza siostrzyczka była bardzo dobrą aktorką i wspaniale wiedziała co na mnie najmocniej działa. I do tego była taka słodka...
Nadal z uśmiechem na ustach ruszyłam w las. Musiałam coś upolować, bo małej zdarzało się zapomnieć w wylegiwaniu. Kiedyś leżała tak cały dzień, a potem marudziła, że jest głodna. A mi się po prostu serce krajało na widok jej smutnej minki. Nagle zwęszyłam stadko łosi. Piżmowa woń drażniła lekko mój nos, powodując burczenie w brzuchu. Cichcem podkradłam się do zwierząt, cały czas trzymając się od nawietrznej, żeby one przypadkiem mnie nie wyczuły. Upatrzyłam sobie największego samca, z ogromnym porożem. Napięłam wszystkie mięśnie, gotowa do ataku. Czekałam chwilę, tak aby ofiara obróciła się przodem do mnie, i rzuciłam się na przód.
Skoczyłam prosto pomiędzy poroże zwierza, zahaczając łapą o jeden z rogów, i wylądowałam na jego grzbiecie. Wbiłam pazury, by nie spaść, podczas gdy łoś zaczął swój szaleńczy bieg. Na szczęście byłam przodem do "kierunku jazdy", więc udawało mi się uchylić przed wszystkimi gałęziami. Poczułam nagły zastrzyk sił, dlatego też szarpnęłam się z całej siły w bok, powalając koniowatego. Szybko go dobiłam i zaczęłam jeść. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak głodna.
Uwielbiałam to wspaniałe, niepowtarzalne uczucie jakie dawała adrenalina krążąca w żyłach. Arya nie lubiła takich "wygłupów", ale dla mnie to było cudowne. Miałam wtedy wrażenie, że nic mnie nie może powstrzymać... dlatego też byłam tak skuteczna w walkach w mojej starej watasze. W momentach, w których inni już dawno by odpuścili, ja dalej atakowałam. Ciągnęłam walkę tak długo, aż mój wróg opadał ze zmęczenia. Ta wytrwałość czyniła mnie jedną z tamtejszych najlepszych wojowniczek.
- Cześć, Xena! - zawołał basior, wyłaniając się z pomiędzy drzew. Spojrzałam na niego kątem oka. Jego sierść miała czarną barwę z białymi wzorami.
- Nie nazywam się Xena, musiałeś mnie z kimś pomylić - odparłam chłodno.
To wcale nie jest tak, że nienawidzę wszystkich przedstawicieli płci męskiej. Po prostu zdecydowana większość z nich zachowuje się jak ON, co doprowadza mnie do granic wściekłości. No, a co do synów Władców, to akurat jestem uprzedzona do wszystkich. Nie miałam z nimi zbyt dobrych wspomnień.
- Nie? A jesteś taka wojownicza i piękna jak ona - uśmiechnął się olśniewająco. Moje serce zabiło nieco szybciej na te słowa, ale nie dałam po sobie tego poznać. Cóż, miałam najzwyczaniej w świecie słabość do komplementów. - Co tak piękna wadera robi sama w lesie? - zapytał
- Nic co by cię obchodziło - mruknęłam, powracając do posiłku. W mojej głowie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. On był synem Władcy, co dało się rozpoznać po tej dumie i pewności w jego głosie, a do tego miał ogromne ego. Wypisz wymaluj ON!
- Masz partnera? - zapytał uwodzicielsko, podchodząc na mój gust zdecydowanie zbyt blisko.
- Nie - warknęłam zirytowana
- A chcesz mieć? - jego łapa znalazła się w moich włosach i nie wytrzymałam. To była naprawdę przesada. Nienawidziłam, gdy KTOKOLWIEK mnie dotykał. No, prócz Aryi, ale to moja siostra, nie liczy się.
- Zabierz tą łapę, bo zaraz ją stracisz - powiedziałam niebezpiecznym głosem, jednak on tylko się roześmiał
- A co taka słodka waderka może mi zrobić? - spytał kpiąco
- Może słyszałeś o Muertanach? - zapytałam słodko, odwracając się do niego - Tak się składa, że to ja jestem tą Ravyn, która wybiła tą całą watahę
- Jasne, a ja jestem Maurice, syn Władcy Muertan! - wypiął dumnie pierś i zaraz się roześmiał - Jesteś zbyt urocza, by nią być.
Cóż, to co zrobiłam później, raczej jest oczywiste. Swoje artystyczne morderstwo zakończyłam wyrysowaniem jego krwią swojego imienia na trawie. Niech wiedzą z kim zadarł.
Nagle na polanę wpadła zziajana Arya. Miała zmierzwione od biegu futro.
- Ay, pomóż - poprosiłam. Ten durny biasior był strasznie ciężki.
- Znowu?! - zajęczała moja mała siostrzyczka
- Mówiłam łapy przy sobie, ale nie słuchał! To nie moja wina! - zaprotestowałam. Waderka przez chwilę stała w miejscu. Pewnie usiłowała się uspokoić, ale nie miałam pewności, bo z tych jej czarnych oczu nie da się nic wyczytać. Serio, one są takie... puste. Niezadowolona Arya pomogła mi zamaskować trupa, ale cały czas burczało jej w brzuchu.
- Ktoś tu nie zjadł śniadanka - zadrwiłam - Tak się zajęłaś tym wylegiwaniem, że zapomniałaś o jedzeniu? - mała pokazała mi język - Dobra, dobra! W takim razie dziś jesz po wegetariańsku, bo znalazłam zarąbistą polankę pełną jagódek.
***

- Lepiej dmuchać na zimno, mała. Spadamy stąd! - powiedziałam i puściłam się pędem. Wataha tego dupka szybko się zorientowała, że go nie ma i zaczęła już poszukiwania. Ups.
- Ray! Ray, zaczekaj! - krzyczała Arya, ale wiedziałam, że mnie nie zgubi. Była szybka i zwinna, a ślepota nie przeszkadzała jej w tropieniu. Nagle brązowa plama rzuciła się na mnie z boku i powaliła na ziemię. - Tam ktoś jest - syknęła postać, która okazała się Ay - Więc z łaski swojej nie pędź tak! - doszły nas odgłosy przedzierania się przez podszycie - Chowaj się, Ray, ja zorientuję się w sytuacji.
Posłusznie wtopiłam się w cień. Nie lubiłam, gdy mała mnie tak odsyłała, ale wiedziałam, że tak jest lepiej. Arya była znacznie spokojniejsza ode mnie, ja wychowałam się na wojowniczkę. Właściwie walka to jedyne na czym się znałam... starałam się wychować Ay na normalnego wilka, ale to nie było do końca możliwe. Bo jak ktoś, kto nie wie co to miłość ma kogoś jej nauczyć? To po prostu niemożliwe.
Spojrzałam na moja siostrzyczkę, która wczuwała się w rolę. Miała tak zrozpaczoną minkę, że ledwo się powstrzymałam od wyskoczenia i pocieszenia jej. Była wspaniałą aktorką. Nagle poderwała się do pozycji obronnej.
- Nie zbliżajcie się! - pisnęła przerażona
- Spokojnie, mała, nie chcemy ci nic zrobić - powiedział uspokajająco czarny basior o czerwonych oczach
- Co tu robisz? - zza wilka wyjrzała brązowa wadera. Bardzo charakterystyczne w jej wyglądzie było to, ze nie ma źrenic, tylko złote tęczówki. Tylko na nią spojrzałam, a już wiedziałam, że to jej cieniem się stanę. Jeszcze nie teraz, ale za niedługo.
- Zgubiłam się... - mruknęła Ay, pociągając noskiem
- Och, moja biedactwo! - zawołała wilczyca. Łatwo było stwierdzić, że u niej instynkty macierzyńskie działają pełną parą - Do jakiej watahy należysz?
- Ja... - urwała Arya. Co ona im powie? Przecież nie oznajmi im, że jej starsza siostra wymordowała jej rodzinę! - Oni nie żyją. - spuściła głowę, a część grzywki spadła jej na oczy.
- Jak się nazywasz? - spytał basior
- Aria.
- Jesteś tu sama? - uniósł brwi. No tak, mała wadera sama w lesie może wyglądać podejrzanie. Jednak moja siostrzyczka miała smykałkę do kłamstw, więc wiedziałam, że coś wymyśli.
- Nie mogę znaleźć mojej siostry! - jęknęła ze łzami w czarnych jak otchłań oczach - Tylko my zostałyśmy z watahy, a ja się zgubiłam! - szybko przetarła twarz, nie chcąc by słone krople zwilżyły jej futro.
- Kiedy się zgubiłyście? Może jest niedaleko.
- N-nie wiem... - zaszlochała mała. Jednak basior musiał coś poczuć, bo zaczął uważnie lustrować okolice. Cofnęłam się o krok, dla pewności, że mnie nie wypatrzy.
- Sprawdzałaś wszędzie? - wypytywała moją siostrę obca wadera
- Jej siostra stoi tam - powiedział wilk, wskazując w moją stronę głową.
Ostrożnie wyszłam z cienia, lustrując uważnie sylwetki obcych postaci, jednak przerwała to Aria. Rzuciła się na mnie z radosnym piskiem, zwalając mnie z łap.
- Ray! - zawołała szczęśliwa
- Na chwilę cię spuścić z oka, Ay - potarmosiłam jej włosy na czubku głowy - A ty już się gdzieś zapodziewasz.
- Głodna byłam! - fuknęła urażona moją uwagą i poprawiła sobie włosy. Zawsze intrygowało mnie jakim cudem to robi, skoro nawet nie wie jak wygląda - Dziękuję - powiedziała z uśmiechem do obcych - To właśnie jest Ravyn, moja siostra - przedstawiła mnie z radosnymi iskierkami w oczach
- Jestem Severus... - zaczął basior, ale jego towarzyszka zaraz mu przerwała
- A ja Lucy! - pisnęła podekscytowana - Skoro wasza wataha nie żyje, to może szukacie jakiejś by dołączyć? Bo wiecie, jakby co to możecie być z nami, my z chęcią was przyjmiemy, bo...
- Lucy, spokojnie - wtrącił się Severus
Ale bardziej interesowała mnie Arya. Już na pierwszy rzut oka można było określić, że ten pomysł się jej bardzo spodobał. Ja nie byłam tak przekonana do tego, bo jeśli słyszeli już o moich wybrykach, to raczej nie będzie tu jej dobrze. Zostanie napiętnowana jako siostra morderczyni. Może i sama zabiła kogoś, ale zadbałam, by wszyscy uznali, że to ja to zrobiłam.
- Ray, możemy?! Ray, proszę, Ray! - zawołała skacząc jak piłeczka. Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu na ten widok.
- Jeśli chcesz, mała... No, i oczywiście jeśli Władca pozwoli - spojrzałam na Severusa. Może i nie byłam przekonana co do słuszności tego przedsięwzięcia, ale chciałam, żeby Arya była szczęśliwa.

<Severus? Lucy?>

Ravyn


Dziesiąta wadera!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_Yf_sEjWtvko3OMdoIzkwWrrysnuUpMAVRvljSluPCTY6NV9R_rIoBOOX5PDVwXR2eT8BIiJfeQz_MvySqpF8TsXQ_XbO91oBEQ1wv52NQug2m0oFuGvPQjUzfQEGMWiY80cHNKPqqUaO/s320/_One_s_Inner_Demons__jx_orig.png

Godność: Ravyn

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Ogłoszenia 3


 Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z grudnia.
 ***
PODSUMOWANIE listopada CK (06.12)
Shaten - 7 (+100 M, +50 pkt.)
Filos - 5 (+50 M, +25 pkt.)
Skayres - 3
Warror - 2
Severus - 2
Gall Anonim - 1
Anays - 1
Alexander - 1
Lucy - 1
Poison - 1
Naomi - 1
Kira - 0  
Asori - 0! 
Noodle - 0
Saphira - 0
Fade - 0
Dotychczas listopad to rekordowy miesiąc - może w grudniu uda nam się pobić ten wynik? :)
 ***
Z okazji opublikowania 100 postów, każdy otrzyma skromny upominek w postaci 10 BM. :)

 *** 

Od Severusa "Znowu zacni goście" cz. 2 (cd. Ravyn)

Wilki akurat uwijały się sprawnie na budowie, pokrzykując do siebie polecenia, bądź prośby, głoszące o tym, by zwyczajnie przynieść daną rzecz lub się nią zająć. Można uznać, że mnie wyręczali. Ja siedziałem na w znacznej części już wybudowanej scenie i bacznie obserwowałem poczynania pozostałych. Już po chwili zauważyłem, że coś, a raczej ktoś spowodował sensację wśród budowniczych - ich pyski ciekawsko odwracały się w jego stronę, a jako, że ich spojrzenia nakierowane były na zarośla, nie miałem prawa wiedzieć, cóż to takiego. Zgrabnie zeskoczyłem ze sceny i powoli podszedłem bliżej. Wilki widząc, że nadchodzę, zaczęły mi robić miejsce, dzięki czemu nie musiałem sobie torować drogi.
- Tam jest lis? - zapytał Warror, spoglądając na Anays.
- Nie wiem, ale wygląda na to, że tak - odparła półgłosem. Wychodzi na to, że najprawdopodobniej w krzakach ukryła się jedna z tych przebiegłych rudych kit, od których aż roiło się w Białym Królestwie. Glory uważał je za najdzielniejszych poddanych, lecz w rzeczywistości grabiły i niszczyły to, co zebrali dla siebie biedniejsi, tym samym pozbawiając ich resztek jedzenia czy zarobków, jednocześnie skazując na śmierć. Miałem z nimi wyjątkowo niemiłe wspomnienia.
Zacząłem warczeć ostrzegawczo, wkraczając między nisko ułożone gałęzie. Chwilę później moim oczom rzeczywiście ukazał się lekko speszony lis. Kulił się przede mną, jednak jego spojrzenie mówiło co innego - był całkowicie gotów do walki. Zdawałoby się, że buchał z nich najczystszy ogień.
- Kim jesteś? - zapytałem. Lis posłał mi najpierw niespokojne spojrzenie, po czym odparł:
- Szukam domu.
Wysokość głosu wskazywał na to, że miałem do czynienia nie z samcem, a samicą. Wyjątkowo waleczną i zaciętą samicą. O tym już się dowiedziałem, obserwując jej oczy.
- Godność twoja? - spytałem ponownie, jednocześnie marszcząc brwi. Cały czas byłem w pozycji bojowej, całkowicie przygotowany do pogoni za lisem. To była jedna z niewielu ras, których nie byłaby mi szkoda.
- Szukam domu.
- Przedstaw się - powtórzyłem, lecz nieco inaczej to formułując. Już traciłem cierpliwość. Lisica przewróciła oczami.
- Nic tu po mnie, już idę, więc moja godność nie jest wam potrzebna.
- Tak? - warknąłem. Poczułem charakterystyczne pulsowanie w łapach, zupełnie jakby prosiły, abym ją zabił szybko i bezboleśnie. Była na tyle blisko, że byłoby to możliwe. Musiałem się jednak powstrzymywać.
- Powiedzmy, że nazywam się X.
- Jakbyś była tak łaskawa... - warknąłem, wciąż walcząc ze swoimi emocjami i wewnętrznymi pragnieniami, godnych najprawdziwszego drapieżcy - Więc skoro nie chcesz się przedstawiać, nie musisz. Skoro nic tu po tobie, to idź.
- Więc świetnie - powiedziała, symulując pogodny ton głosu - Nie widzieliście może jakiegoś stada lisów w pobliżu?
Usłyszałem, że za mną przedziera się w krzakach jeszcze jakiś wilk. Kątem oka dostrzegłem białe futro należące do nie nikogo innego, jak tylko Filos.
- Spokojnie. Przecież w Czarnym Królestwie możemy przyjmować lisy. Prawda, Królu?
Wciąż mając napięte wszystkie mięśnie, wyprostowałem się i popatrzyłem wyniośle na lisicę. Wciąż nie wzbudzała mojego zaufania, ale jako, że obserwowała mnie znaczna część członków Czarnego Królestwa, nietaktem było odrzucenie takiej propozycji.
- Masz rację. Zobaczymy jak się sprawdzisz wśród wilków, X - odrzekłem, zdobywając się na spokojny ton głosu, po czym odwróciłem się i odszedłem.
- Ale... jak to? Jestem przyjęta do... watahy? Co to za Królestwo? - usłyszałem jeszcze zdezorientowany głos rudej.
- Na to wygląda - odpowiedziała jej Filos.
Moje serce biło jak oszalałe. Czy abym na pewno dobrze postępował? Ten lis może przecież zrujnować całe Królestwo i skłócić wszystkich ze sobą - myślałem. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i niepewność co do słuszności własnych postępowań. A co jeśli jednak nie mam racji? Jeśli lisica jednak jest inna, niż te, które pozwalały sobie na zdecydowanie zbyt wiele w Białym Królestwie? Może być zawsze kapusiem, agentką, która ma w planach donieść i zniszczyć od wewnątrz.
Na nowo wskoczyłem na scenę i wróciłem do oglądania wilków z odległości. Otoczyli ciasnym wianuszkiem nową i przyglądali jej się z wyjątkową uwagą. Zachowywali się trochę tak, jakby widzieli po raz pierwszy w życiu lisa.
- Przyszliście tutaj rozmawiać, czy pracować? - powiedziałem na tyle głośno, że mój niski i za razem groźny bas rozniósł się po całej okolicy. Wilki odwróciły się w moją stronę, przytaknęły i pospiesznie wróciły na stanowiska. Niektóre szemrały miedzy sobą zaniepokojone. Zapewne mówiły o moim dziwnym zachowaniu. Zlustrowałem spojrzeniem lisicę. Stała tam i zastanawiała się, co ze sobą zrobić. Obserwowałem ją. Byłem ciekaw, jaką decyzję podejmie.
- Sev, czy coś się stało? - usłyszałem nagle głos. Szybko odwróciłem się przez ramię. Za mną stała zmartwiona Lucy.
- Absolutnie nie - odparłem spokojnie.
- Jesteś pewien? Nie zachowujesz się tak jak zwykle.
Zaśmiałem się sarkastycznie, patrząc na nowo przed siebie. Moja przyjaciółka nie odpowiedziała na to. Oczekiwała najwidoczniej na jakąś konkretną odpowiedź.
- Znasz mnie aż za dobrze.
- W takim razie co się stało? - ostrożnie podeszła bliżej i położyła łapę na moim barku. Popatrzyłem na nią przez ułamek sekundy beznamiętnym spojrzeniem.
- Tam, skąd pochodzę lisy były traktowane aż zbyt dobrze. Za kradzieże, które zawsze udawały się im nienagannie, otrzymywały zasługi. Robiły co im się tam tylko żywnie podobało i nigdy nie ponosiły za to konsekwencji - odparłem. Po chwili milczenia Lucy zapytała:
- Czyli obawiasz się tej całej Naomi?
- Naomi? - powtórzyłem - Czy tak ma na imię?
- Zgadza się. Nie martw się, nic złego nie zrobi...
Łypnąłem na nią spojrzeniem.
- ...chyba - odparła, przełykając ślinę - Naprawdę, musimy po prostu zobaczyć, jaka ona jest i dopiero wyciągać wnioski.
- Zdaję sobie z tego sprawę, lecz ta myśl nie daje mi spokoju, że w rzeczywistości jest fałszywa i obłudna jak wszystkie tamte.
- Rozumiem... Ale Sev, daj jej szansę.
- Już dałem, zapraszając ją do Czarnego Królestwa. Zobaczymy, co się dalej stanie.
- Jasne... - mruknęła cicho. Na nowo odwróciłem wzrok w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała Naomi. Musiała gdzieś pójść. Zacząłem jej poszukiwać spojrzeniem. Nigdzie nie dostrzegłem niczego, co by przypominało postać drobnego lisa. Zmarszczyłem brwi. Lucy popatrzyła w tym samym kierunku.
- Na co patrzysz?
- Ta cała Naomi gdzieś poszła... - mruknąłem, niby to do siebie.
- Nie ufasz jej, prawda?
Nie odpowiedziałem, tylko nadal pilnie jej poszukiwałem. Gdzie ona mogła pójść? Zniecierpliwiony zeskoczyłem ze sceny, a Lucy tuż za mną.
- Gdzie idziesz?
- Szukać jej.
- Idę z tobą - oznajmiła, nie przestając za mną iść.
- Domyśliłem się - odparłem. Skierowałem się do Lasu Conteilaxne i Condiamida, gdyż to mogło być pierwsze miejsce, do którego mały lisek mógłby się udać. Roiło się tu od gęstego listowia, nor czy innych kryjówek, do których nie wcisnąłby się żaden szanujący się wilk. Skręciliśmy raz, drugi, a po lisie ani śladu. Moje ucho zarejestrowało jakiś szelest w oddali, lecz wykluczyłem opcję, by była to Naomi. Zawsze mógł się tędy przechadzać jakiś obłąkany jeleń lub sarna. Coraz bardziej zniecierpliwiony po raz kolejny skręciłem, tym razem w lewo, a moim oczom ukazał się dość nietypowy widok. Na środku ścieżki w pozycji bojowej przykucała drobna samica.
- Nie zbliżajcie się! - pisnęła. Zdawała się być przerażona. Spoglądała to na mnie, to na Lucy.
- Spokojnie, mała - powiedziałem spokojnie - Nie chcemy ci nic zrobić.
- Co tu robisz? - zapytała nagle Lucy. Nieznajoma rozluźniła się i przysiadła, po czym siorbnęła nosem.
- Zgubiłam się..
- Och, moje biedactwo! - wykrzyknęła moja towarzyszka, mocno zaaferowana maleństwem znalezionym w środku lasu. Patrząc na nią potrafiłem powiedzieć tyle, że z całą pewnością ma więcej, niż rok, na co wskazują jej wypracowane mięśnie, czy też silna szczęka i uzębienie. Nie możliwe by było, aby była młodsza.
- A do jakiej watahy należysz?
- Ja... - zająkała się, błądząc wzrokiem wszędzie, byleby nie na nas. Po chwili zdrętwiała i zrezygnowana wypuściła powietrze z płuc - Oni nie żyją.
Na krótką chwilę zapanowała cisza, więc postanowiłem zapytać o jeszcze jedną, dość istotną rzecz. Musiałem mieć nadzieję, że ta tym razem, w przeciwieństwie do wcześniej napotkanej Naomi odpowie mi na nie wprost.
- Jak się nazywasz?
- Aria. 
Przypomniałem sobie wcześniej usłyszane szuranie dalej w krzakach. Wcześniej to zignorowałem, ale istniała szansa, że to wcale nie był jeleń, jak początkowo myślałem, a jej towarzysz bądź towarzyszka. Istota ta na pewno musiała być większa od poszukiwanego lisa, patrząc na hałas, jaki wywoływała.
- Jesteś tu sama?
- Nie mogę znaleźć mojej siostry - jęknęła - Tylko my zostałyśmy z watahy, a ja się zgubiłam!
Jej wyraz pyska zdradzał to, że może zaraz zacząć płakać. By tak się nie stało, szybko przetarła ślepia łapą. Zmarszczyłem brwi. Poczułem jakiś... zapach. Dość wyrazisty. Nie mógł należeć ani do Lucy, ani do Arii, ani do Naomi. Musiał być tutaj ktoś jeszcze. Nie powiedziałem jednak nic na ten temat, a co jedynie odpowiedziałem waderze:
- Kiedy się zgubiłyście? Może jest niedaleko.
- N-nie wiem...  - wykrztusiła. Zapach stał się wyraźniejszy. Zacząłem wędrować spojrzeniem po najbliższej okolicy, lecz nawet moje wprawione oko niczego nie dostrzegło. Istniała tylko jedna możliwość... ktoś maskował się będąc niewidzialnym.
- Sprawdzałaś wszędzie? - dopytywała Lucy. Ja w tym czasie przymknąłem ślepia i dałem znak wiatru, by lekko zawiał. Gdy tak już się stało, byłem w stanie przyznać, że rzeczywiście miałem rację. Półtora metra ode mnie stała niewidoczna, smukła sylwetka, będąca również waderą. Czy to jakieś przekleństwo? Wpierw Naomi, później Aria, a teraz odnalazł się ktoś, kto zapewne jest jej siostrą. Jeśli tak dalej pójdzie, we watasze zostanę tylko ja i może góra pięciu innych basiorów. Z góry wiedziałem, że w całym Czarnym Królestwie, aż do końca jego dziejów, znacznie przeważać liczebnie będą właśnie samice. Cóż za ironia losu.
- Jej siostra stoi tam - mówiąc to, wykonałem ruch głową w kierunku, z którego wyczułem ową waderę.

<Ravyn?>

Od Aryi "Znowu?!" cz. 1 (cd. Severus lub Lucy)

Wylegiwałam się na słońcu. Ciepłe promienie muskały moje miękkie futro, podczas gdy ja mruczałam z zadowoleniem. Chciałam jak najwięcej nacieszyć się tym doznaniem, bo wiedziałam, że zaraz wpadnie tu Ravyn i zacznie mnie o coś prosić. Na przykład o kolejne przeniesienie się, bo dała w pysk jakiejś ważnej osobistości z okolicznej watahy, ewentualnie o pomoc przy ukrywaniu ciała jakiegoś zbyt nachalnego basiora. Jak na razie przez długi czas nie wpadała w żadne kłopoty, więc mogłam się odprężyć.
Moją idyllę przerwało burczenie w brzuchu. W okolicy było mało cienia, co znaczyło, że mamy już południe. Z niezadowolonym mruknięciem podniosłam się, otrzepując z trawy i zaczęłam węszyć. Niestety to było tak spokojne miejsce, iż nic prócz ptaków tu nie mieszkało. Rozciągnęłam się, by rozruszać zastałe mięśnie i pobiegłam przed siebie. Wiedziałam, że dam radę tu wrócić, zawsze dawałam. Jeszcze nigdy się nie zgubiłam.
Dopiero dwa kilometry dalej namierzyłam jakieś stadko łosi. Nadal niewidzialna w cieniu podkradłam się bliżej i zaczęłam nasłuchiwać. Już miałam rzucić się ofierze do gardła, gdy usłyszałam cichy szelest z prawej. Skupiłam się i zaczęłam analizować drobne ruchy powietrza wokół tej postaci. Nawet bez tego wiedziałam, że to nie Ray, ona by się nie skradała tak.
Wadera była na pewno większa ode mnie. No, ale co to za zaskoczenie, przecież ja wyglądam jak szczeniak... nieważne. W każdym razie wilczyca dosyć długie włosy, a na nich wianek z jakiś drobnych kwiatków. Te same roślinki miała na ogonie, który drgał delikatnie. Czyli ona też polowała. Obca skradała się cichutko w stronę zwierząt, ale nadepnęła na gałązkę, płosząc je. Miałam wielką ochotę zakląć, ale nie chciałam zwrócić jej uwagi.
Ale to i tak mi nie wyszło. Znaczy, to nie była moja wina, ja stałam nieruchomo i bezdźwięcznie, tylko ona mnie zaskoczyła. Biegła na początku niedaleko, ale potem gwałtownie skręciła, wpadając prosto na mnie. Sądząc po pisku jaki z siebie wydała też się tego nie spodziewała. Wadera podniosła się szybko, czułam na sobie jej wzrok.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię - zaczęła paplać - Jestem straszną gapą, zawsze na coś wpadam... - zerwałam się na cztery łapy i zaczęłam biec - Hej, zaczekaj! - krzyknęła i również puściła się sprintem. Była ode mnie szybsza. Już prawie mnie dogoniła, nie przestając przepraszać, gdy się potknęła i przewaliła.
Moja milsza natura mówiła mi, że powinnam zawrócić i jej pomóc, ale wiedziałam też, iż Ravyn nie byłaby zadowolona, gdybym ściągnęła nam na głowę pościg. Pewnie już za sprawą jakże wspaniałego taktu Ray miałyśmy zatarg z jej watahą.
Długo kluczyłam, dla pewności, że wilczyca mnie nie namierzy. Zziajana wpadłam na polankę, na której była moja siostra. I to nie sama. Wszędzie roznosił się miedziany zapach krwi.
- Ay, pomóż! - poprosiła wadera. Usiłowała przepchać biasiora gdzieś w las, ale ciało było dla niej zbyt ciężkie. Westchnęłam głęboko, ale nie udało mi się stłumić jęku
- Znowu?! - wilczyca w odpowiedzi fuknęła urażona.
- Mówiłam łapy przy sobie, ale nie słuchał! To nie moja wina!
"Głęboki wdech, Arya, nie zamorduj jej, to w końcu twoja siostra" powtarzałam sobie w myślach. Może i to moja siostra, ale to naprawdę przesada zaczyna być.
Niezadowolona pomogłam jej ukryć basiora i zatrzeć ślady przy ciągłym akompaniamencie mojego burczącego brzucha.
- Ktoś tu nie zjadł śniadanka - zadrwiła moja towarzyszka - Tak się zajęłaś tym wylegiwaniem, że zapomniałaś o jedzeniu? - pokazałam jej język w odpowiedzi, a ta zaśmiała się - Dobra, dobra! W takim razie dzisiaj jesz po wegetariańsku, bo znalazłam zarąbistą polankę pełną jagódek.
***
Obudziło mnie szturchanie w bok. Mruknęłam coś i przewróciłam się na drugą stronę, ale Ray nie dawała za wygraną.
- Śpiochu, musimy się zmywać - powiedziała cicho
- Kim był ten basior? - zapytałam, podnosząc się. Wiedziałam, iż to właśnie tamta sytuacja między nim, a Ravyn musiała mieć spore znaczenie.
- Ay, wiesz, że mam uczulenie na synów Władców! - syknęła
- Ray, ale to już przechodzi wszelkie pojęcie! - zawarczałam, na co zaraz mnie uciszyła - Nikogo tu nie ma. Usłyszałabym.
- Lepiej dmuchać na zimno, mała. Spadamy stąd! - oznajmiła i pobiegła. Przewróciłam oczami i ruszyłam za nią w pogoń. Na szczęście byłam na tyle szybka, że jej nie zgubiłam.
- Ray! - krzyknęłam - Ray, stój! - przeniosłam się cieniem i rzuciłam na nią, powalając waderę na ziemię - Tam ktoś jest - wysyczałam - Więc z łaski swojej nie pędź tak! - doszły mnie odgłosy przedzierania się przez podszycie; wyczułam swoim "powietrznym radarem" dwójkę wilków. Basior ("znowu kłopoty będą z Ray" pomyślałam) i wadera. Widać zaniepokoiłam ich swoim krzykiem. Sądząc po tym jak szli, był to Władca i ktoś wysoko postawiony, pewnie jego doradczyni. Po tym z jaką gracją stawiała łapy, można było stwierdzić, że bardzo lubi być w centrum zainteresowania. - Chowaj się, Ray, ja się zorientuję w sytuacji.
Moja towarzyszka posłusznie zniknęła w cieniu. Często tak robiłyśmy. Ravyn była bardzo porywcza jeśli chodziło o kontakty z przedstawicielami płci przeciwnej lub o mnie. A poza tym ja robiłam milsze wrażenie na wilkach.
"Powoli, tak jak cię siostra uczyła" skupiłam się i cała moja broń zniknęła. Pozostało mi mieć nadzieję, że tylko ją uniewidzialniłam, a nie wysłałam gdzieś, bo tak też się kiedyś zdarzyło. Zrobiłam najbardziej smutną minkę na jaką było mnie stać, z domieszką rozpaczy i niepewności. Po powaleniu Ravyn miałam w trochę skołtunioną sierść, w której była trawa i jakieś gałązki. Powinnam wypaść przekonywująco.
Krzaki zaszeleściły i w momencie, w którym osoba pełnosprawna wzrokowo mogłaby zobaczyć przybyszy, cofnęłam się, pusząc sierść i szczerząc kły. Zadbałam też o odpowiednią dozę rozpaczy w spojrzeniu.
- Nie zbliżajcie się! - warknęłam cienko. Spoglądałam raz na jednego, raz na drugiego wilka. A przynajmniej miałam nadzieję, że na nich.
- Spokojnie, mała - wspominałam już, że nienawidzę tego przezwiska? - nie chcemy ci nic zrobić - powiedział uspokajająco basior
- Co tu robisz? - wtrąciła się wadera. Przestałam się już szczerzyć i przysiadłam. Pociągnęłam cicho nosem.
- Zgubiłam się... - mruknęłam lekko zawstydzona
- Och, moje biedactwo! - zawołała wilczyca. Tja, mój wygląd szczeniaczka wzbudza instynkty macierzyńskie w większości wader. Widać na nią też zadziałała moja słodycz - A do jakiej watahy należysz?
- Ja... - zacięłam się, po czym westchnęłam smutno - Oni nie żyją. - spuściłam łeb.
Wilczyca bez żadnych zastrzeżeń uwierzyła, ale wciąż czułam na sobie uważny wzrok basiora. Chyba nie nabrał się na moją bajeczkę. W sumie to była prawda, ale inaczej przedstawiona. Tamta wataha już nie żyje, a my z Ravyn błąkamy się od ponad roku po świecie, więc można powiedzieć, iż się zgubiłyśmy. Wniosek prosty - nie skłamałam.
- Jak się nazywasz? - spytał basior
- Aria - odparłam. Dobra, to akurat było kłamstwo, ale i bez tego pewnie tak by na mnie mówili. Arya czy Aria, niektórym to nie robi żadnej różnicy.
- Jesteś tu sama? - zadał kolejne pytanie. I wtedy uświadomiłam sobie, że musiał usłyszeć jak wołałam Ravyn.
- Nie mogę znaleźć mojej siostry - jęknęłam żałośnie - Tylko my zostałyśmy z watahy, a ja się zgubiłam! - w moich oczach pojawiły się łzy. Chyba ciutkę za mocno się wczułam w rolę, ale trudno. Przetarłam łapą oczy, nie chcąc by słone krople zwilżyły mi futro. Nawet gra aktorska ma swoje granice. Nie miałam zamiaru płakać przy obcych wilkach. Nawet udawanie.

<Severus? Lucy?>

Arya

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgizoNfk1UGSDnxf7qQNchNvLyKvUGta0H_HJt2xf3G4FGifv5g4ffWnBXL4L7b6iZLPQu3aa3Tamj0l0gwUNlEYT052JnB-70YgmdhoyZ-6x1NH-PEGe5gCvbmH2uDmoRWci-GdJ6awHfV/s1600/Aria.png

Godność: Arya

Od Lucy "Tajemnicze przejście" cz. 9 (cd. Severus)

W trakcie tego pocałunku otrzeźwiałam natychmiastowo,
Lecz jak na złość z moich ust nie wypłynęło żadne słowo.
- Severusie! Co się stało?
Czy ci myśli postradało?
Czy ktoś przejął twoją duszę?
Mów mi szybko, bo uduszę! -
- Ale o co ci znów chodzi?
Ach, rozstrzepani ludzie młodzi!
Najpierw czegoś oczekuje,
Zaraz potem mnie linczuje. -
Lecz nie przejmując się jego pomrukami bez składu
Natychmiast się doprowadziłam do względnego ładu
I zarzuciłam swe dłonie na jego ramiona,
A serce radość ogarnęła nieprzenikniona.
- Przecież nie jestem na ciebie obrażona.
Choć przyznaję, iż śmiertelnie zaskoczona,
Sevciu, zdajesz sobie sprawę z naszego zbliżenia?
Toż to jest sprawa nie do pomyślenia! -
Chłopakowi prawie wyszły oczy z orbit
I rozmyślając w przyszłość niczym Norwid,
Zaczął szaleńczo machać rękoma,
Jakby się żegnał, myśląc, iż kona.
- Nie byłem niczego świadomy!
Te owoce na oczy rzuciły mi zasłony.
To tyś mnie do tego namówiła
Twierdząc, że nie będziesz względem mnie już miła. -
Usłyszawszy te perfidne oskarżenia
Odsunęłam się od niego pełna rozgoryczenia.
- Teraz tak uważasz? Na mnie winę zwalasz?
Proszę bardzo, zostawiam cię w spokoju zaraz. -
Zebrałam się do kupy i ruszyłam przed siebie,
Nie zważając, iż Słońce z Teletubisiów widzę na niebie,
Przede mną grasują uśmiechnięte ciastka,
A serce tęsknoty ciąży namiastka.
Jednak ciężar ten zniknął ze zjawieniem Sevusia,
Który pobiegł za mną jak uciekająca trusia.
- Lucy, poczekaj, nie złość się, proszę... -
- Ah, twoją obecność już ledwo znoszę,
Najpierw wymyślasz, potem całujesz,
Czy ty w ogóle coś do mnie czujesz? -
Na to chłopak palnął lekkiego buraczka
I zaczął chodzić w koło podobnie jak kaczka.
- Sam już nie mam pewności
Jakie uczucie w mym sercu gości.
Jesteś moją przyjaciółką wierną,
Niestety ja w miłości osobą jestem mierną...
Czy nie możemy zostać przy relacji aktualnej?
Nie chcę odczuć negatywnie tej zmiany diametralnej. -
Na to westchnęłam teatralnie,
Po czym odrzekłam jakże banalnie.
- Naturalnie, że możemy...
Lecz czy na pewno oboje tego chcemy? -
I na jego pozytywne kiwnięcie głową
Wypowiedziałam takie oto słowo.
- Zgoda... - wtedy Sevuś przeciągle ziewnął
I mnie znużenie po całej sytuacji obiegło.
- Chodźmy odpocząć, jestem wykończony. -
Lecz zanim dzień ten został zakończony,
Chwyciłam go za rękę i nie oczekując sprzeciwu,
Spoczęliśmy w tym samym miejscu magicznego niwu.

< Błagam, nie karz mi już więcej rymować. A oto moje najgorsze i najkrótsze op. Ale cd już prozą, proszę >

Od φίλος "Przygoda... nadbiega na łapach" cz. 1 (cd. Shaten)

Wigilijny czas chwycił nas... tak samo jak choroba. Argh!!! Kolejny dzień siedzenia w łóżku. Pomyśleć, że przetrwałam ugryzienie pająka, a teraz dopada mnie przeziębienie. Shaten nie mogłam znaleźć, więc leczę się herbatą. Miałam w planach dekorować świątecznymi rzeczami mój szałas. Dzięki Shaten i Anonimowi trochę się rozjaśnił, ale nadal nie jest to ten ukochany świąteczny klimat. W końcu nie wytrzymałam i pomimo nasilającego się ataku kaszlu i kichania wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę biurka, na którym stały przyniesione przez Skay ozdoby. Wyciągnęłam jego zawartość. Dwa niebieskie i trzy białe łańcuchy, stroiki i suszone pomarańcze. Zaczęłam je układać na parapecie, kiedy wpadła Shaten.
- Słyszałam, że mnie wołałaś. Chora?
- Tak, przeziębiłam się.
- Już coś na to poradzimy. Przecież przygoda nas nie opuści.
Zaparzyła mi jakiś magiczny ziołowy napar. Jak tylko go wypiłam poczułam się jak nowo narodzona.
- To kto jest gotowy podbijać świat? - spytała
- My! - roześmiała się. Chyba pierwszy raz słyszałam jak się śmieje.
- Idziemy!
Wyszłyśmy z szałasu. Biegłyśmy na oślep ciesząc się śniegiem.
- Co to za polana? - mruknęłam nagle zauważając obcy teren
http://www.galerie-zdjec.pl/wp-content/uploads/2012/10/piekne-krajobrazy-chris-marshall-2-580x367.jpg
- Nazwijmy to polaną....
- Polaną Οι καλύτεροι φίλοι της.
- Co to znaczy?
- Polaną najlepszych przyjaciółek.
- Nie. To za długie.
- Masz racje. A co powiesz na.... Polanę ηλιοβασίλεμα. Polanę zachodzącego słońca.
- Pięknie tu. Łąka, góry. Musimy o tym powiedzieć reszcie.
- Ta, umieszczą to na nagłówkach. "Polana ηλιοβασίλεμα. Idealne miejsce do spędzania czasu w niewielkiej grupie wilków. Najpiękniejsze są tu zachody i wschody słońca."
- Nie... Wszystko się zgadza, ale... Idealne miejsce do spędzania czasu samotnie.
- Ok. Więc "Polana ηλιοβασίλεμα. Idealne miejsce do spędzania czasu w samotności. Najpiękniejsze są tu zachody i wschody słońca."
- Świetnie. Mamy więc kolejne własne miejsce.
- Tak. W tej podróży czeka nas jeszcze dużo.
(Shaten? Czas na przygodę gdzie nie ważna pora roku :)  )

Od φίλος "Niczym żywa tarcza" cz. 6 (cd.Shaten)

Wciąż nie mogłam się otrząsnąć po wczorajszej akcji ratunkowej Shaten. Mimo, że wczoraj byłam okropnie wycieńczona, obudziłam się w świetnym humorze. Postanowiłam pójść po Shaten i razem wyjść na budowę. Pogoda była śliczna - mimo cienkiej warstwy śniegu słońce świeciło i na niebie była raptem trzy chmurki. Moje odczucia też były dzisiaj lepsze. Nuciłam pod nosem jakąś piosenkę, przypominając sobie wszystkie niezamknięte kwestie dnia wczorajszego. A najbardziej słowa Shaten: "Widzisz... jestem niczym żywa tarcza". Żywa tarcza. Ζωηρό Ασπίδα... Z zamyślenia wyrwał mnie miękki puch osiadający na moim nosie. Czyżbym się zatrzymała? W całkowitym zamyśleniu nie zauważałam nic. To może stać się niebezpieczne. Muszę mniej myśleć. Aż dziw, że matka nie nazwała mnie σκέψης - Myśl. Ruszyłam więc do szałasu Shaten, odkładając myśli na bok. Weszłam cicho. Zobaczyłam Shaten zlaną zimnym potem i poruszającą się delikatnie w fazie REM.
- Koszmar. - wyszeptałam. Ostrożnie nią potrząsnęłam. Obudziła się.
- Jak się spało? - spytałam
- Ach, nie za dobrze. Ale nieważne. Jak się czujesz? Jakieś powikłania?
- Nie, wszystko w porządku. A ty?
- Jak zawsze.
- Idziemy na budowę?
- Nie widzę problemu. Może najpierw zjemy coś?
- Jestem wegetarianką.
- Podobnie jak ja. Co powiesz na zjedzenie po jabłku?
- Ok. - zjadłam ze smakiem swoją część posiłku i razem z Shaten poszłam na budowę.
Nie było zbyt wiele ludzi, ponieważ było jeszcze wcześnie. Dostrzegłam Severusa, Anays i Warrora. No tak, nasza zakochana para to papużki nierozłączki. Dobrze im tak...
Severus dostrzegł, że zbiera się coraz więcej wilków, stanął więc w najwyższym punkcie otoczenia i mruknął basem:
- Dziś, wedle planu bierzemy się za budowę Amfiteatru. Mam nadzieję, że dzisiaj zrobicie coś więcej niż postawienie źdźbła trawy i wypicie kawy. Musimy zabrać się za robotę, bo zaraz zastanie nas zima.
Spojrzałam na Shaten.
- Więc bierzmy się do pracy.

<Shaten? Trochę musiałaś czekać, ale brakło mi weny>

czwartek, 17 grudnia 2015

Od φίλος "Pajęczy pokój" cz. 5 (cd.Poison)

Spojrzałam w jego oczy. Głęboko. Wycharczał:
- Dziesięć sekund.
- To szaleństwo. - rozpłakałam się - Poison, przepraszam.- upadłam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Z mojego ciała wychynął czarny duch. Był wielkości Poisona. Rzucił się na niego. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu pozostawiając Poisona krzyczącego moje imię.
Wbiegłam do mojego szałasu i zakopałam się pod górą poduszek.
- Jestem tchórzem. Jestem strasznym tchórzem. - wyszeptałam - Uciekłam zostawiając swoje własne szaleństwo. Muszę coś zrobić. - wyszłam z pod poduszek i wybiegłam. Znam jedną osobę która może mi pomóc. Znaną już drogą pobiegłam do Shaten. Mojej jedynej przyjaciółki. Jednak kiedy wpadłam do jej szałasu, jej nie było. No tak. Wszystkie wilki są na mikołajkowym zebraniu. Nie wierzę. To nie może się tak skończy. Nie mogę zabić wilka!
Podjęłam natychmiastową decyzję. Wybiegłam na przeciw swojemu własnemu demonowi. Ranił Poisona bez najmniejszego poczucia winy.
- Szaleństwo!!! - krzyknęłam. Duch odwrócił się. - Tak, do ciebie mówię! Zostaw go! - duch stracił mną zainteresowanie i powrócił do rozszarpywania Poisona.
Skoczyłam na ducha i wgryzłam się w jego ogon. Porzucił krwawiącego basiora i wreszcie się mną zajął.
- Chodź tu! Zniszcz mnie! - krzyknęłam. Duch rzucił się na mnie. Nie broniłam się. Siedziałam. Wiedziałam, że mojego ducha boli to równie jak mnie. Zadał cios, który powinien być śmiertelny. Jednak go odbiłam. Duch był zbyt osłabiony i dobiłam go. Rany Poisona zasklepiły się natychmiast, a krew wylana na śnieg wróciła do jego ciała. Zdołałam się tylko uśmiechnąć i zemdlałam. Obudziłam się widząc nad sobą Poisona. Wrócił już do swojego normalnego kształtu. Obłożył mnie śniegiem.
- Uratowałaś mnie. A sama mogłaś zginąć. Jestem twoim dłużnikiem.
- Chciałam cię zabić. I zrobiłabym to. Nie jesteś moim dłużnikiem. Nie mam dłużników. Raczej ja jestem czyimś dłużnikiem. - wstałam ostrożnie.
- Jesteśmy kwita? - podał mi łapę.
- Jesteśmy. - przytuliłam go. Delikatnie się wyrwał. Puściłam go i zarumieniłam się.
- Sorry. Nie wiem co mi odbiło. - powiedziałam
- W porządku. Lepiej już wracajmy do Królestwa.
- Ta... wracajmy.

<Poison? Czas już to zakończyć. Ale jeszcze ostatnia część, proszę?>

piątek, 11 grudnia 2015

Od Skayres "Kim ja jestem?" cz.3 (cd. Anonim)

Jeszcze chwilę stałam w miejscu, wpatrując się w czarną, coraz mniejszą plamkę, nim ruszyłam się z miejsca, by pójść do Shaten. Cała trzęsąca się i z zamarzającym futrem wpadłam do jej szałasu. Dosłownie. Przed wejściem potknęłam się o prowizoryczną wycieraczkę.
- Ojejku, Skay! Co ci się stało?! - rozpoczęła swój monolog lekarza Shaten - Dalej, połóż się!
Wadera opatuliła mnie kocami, kazała zmienić się w człowieka i zmusiła mnie do otworzenia ust w celu zbadania mi gardła. Następnie, wlała we mnie napar ziołowy, po czym zaczęła zadawać pytania przeznaczone do typowych pacjentów. Nie miałam siły się z nią sprzeczać i opowiedziałam jej o tym, co się wydarzyło.
- I takim cudem jestem brudna, zmęczona, mokra i... zmęczona - Zakończyłam swoją historię.
- Masz tu herbatę z ziół leczniczych, połóż się i nie ruszaj się z domu przez najbliższy tydzień. Przyjdę zobaczyć co u ciebie jutro - wydała diagnozę dziewczyna.
- Ja?! Jakim cudem mam się nie ruszać przez tydzień, skoro rozpiera mnie energia?! - chciałam krzyczeć, jednak zamiast tego wydałam żałosny jęk i sturlałam się z łóżka.
***
Nie mam pojęcia, jakim cudem (chyba dzięki drzewom, o które miałam zaszczyt się podtrzymywać) doszłam do szałasu, ale udało mi się. Położyłam się do ciepłego, prowizorycznie zbudowanego wyrka i sięgnęłam po starą książkę z bajkami. Tę lekturę zabrałam z mojej dawnej watahy, ponieważ od zawsze był to mój ulubiony zbiór baśni. Czytając, patrzyłam na piękne obrazki, kojarzące się z moim dzieciństwem, jednak dość szybko zrezygnowałam z zbyt długiego przeglądania rysunków, ponieważ kończyło się to bardziej zasmarkaną stroną. Wyjrzałam przez okno. Piękne widoki. Ośnieżone drzewa sprawiały wrażenie otulonych białym puchem, a czasem jakiś zając przebiegł w poszukiwaniu pożywienia. Było coś koło trzeciej, słońce chyliło się ku zachodowi. Upadek i kąpiel miały miejsce coś koło jedenastej, wizyta u Shaten: plus jedna godzina to będzie coś przy dwunastej, czyli czytam już godzinę, a Anonim powinien przyjść potem, czyli powinien być teraz. Z braku czegoś lepszego do roboty zaczęłam uporczywie wpatrywać się w ręcznie zrobione drzwi wejściowe. Nic. Nikogo nie było, nikt nie wszedł. Czyli nie przyjdzie. Jednak na ludziach można się zawieść, ale czemu nie przyszedł? W tym momęcie dzrwi skrzypnęły, a ja posłałam godny psychopaty uśmiech w stronę czarnego, jednookiego basiora.

<cd. Anonim, mam nadzieję, że Skay jest do wytrzymania>

środa, 9 grudnia 2015

Od Anonima "Mikołajki!" cz.2 (cd. Shaten)

Znudzony całą tą sytuacją stanąłem na samym tyle, oczekując na to, cóż takiego niezwykle ważnego mieliby nam przekazać. Większość obecnych zdradzała swój entuzjazm i chociażby najmniejsze pojęcie o tym, co mamy mieć ogłoszone, szerokimi uśmiechami malującymi się na pyskach. Usiadłem w śniegu, a Shaten kilka sekund później zrobiła to samo. Czyżby sądziła, że swoją bliskością sprawi, że wykażę nią jakieś większe zainteresowanie? Jeśli jednak w końcu pomyśli, że tak się stało, będzie w błędzie. Być może sądzi nawet, że jesteś do siebie podobni... Brutalna prawda jest taka, że niektóre rzeczy po prostu robi się z grzeczności.
Nie upłynęła minuta, kiedy to wcześniej już poznana przeze mnie, dość irytująca Skay podeszła do naszej dwójki.
- Oho, jak nie jeden, tak druga smutna. No, uśmiechnijcie się! Co wam szkodzi?
Shaten popatrzyła na nią jak na głupią, a ja po prostu wbijałem w nią puste spojrzenie. Jednak chyba tego nie zauważyła, bo szybko odwróciła się na pięcie i przechodząc między grupką wilków, wykrzyknęła radośnie:
- Dobra, wilki! Zrobimy Severusowi niespodziankę! Wszyscy, którzy tu są zaangażują się w dekoracje i piosenki i co najważniejsze... w prezenty!
Zaraz... Ale o co chodzi? Wszyscy obecni prócz wadery sąsiadującej mojemu prawemu ramieniu i jak można się domyślić - prócz mnie samego, unieśli głowy i zaczęli głośno wyć. Dźwięk odbił się echem od milczących drzew wciąż przykrytych grubą warstwą śniegu tak, że zapewne było to słychać na naprawdę dużym obszarze, jak nie sięgającym aż poza tereny Czarnego Królestwa.
- Dobra... to nasi smutacy zajmą się dekoracjami.
Smutacy... Doprawdy, nie potrafiła znaleźć lepszego słowa? Dekoracje do czego? Czy naprawdę wszyscy, a to wszyscy wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, prócz mnie? Dlaczego ja zawsze dowiaduję się wszystkiego jako ostatni? No tak, w końcu uznali, że jestem doskonale poinformowany, gdyż nie zdawali sobie nawet z tego sprawy, że mam niewielkie pojęcie o świecie, ponieważ utraciłem pamięć z bliżej nieokreślonej przyczyny. Wadera skierowała się za największe z drzew. Jak się okazało, popychając głową średniej wielkości, na wpół przemoknięty karton, częściowo umorusany śniegiem, rzuciła krótką uwagę, że wewnątrz powinny się znajdować owe "dekoracje". Shaten nie wyrażając ani odrobiny dobrych chęci podniosła się i poczłapała do kartonu. Jedną łapą rozchyliła wieko i zajrzała do środka.
Nie należałem raczej do ciekawskich osób, które wtykają nos w nieswoje sprawy, lecz wciąż nie potrafiłem pojąć, co takiego miało się wydarzyć, że trzeba aż tyle zrobić. Wilki zaczęły się rozchodzić, najprawdopodobniej dlatego, aby jak najprędzej wykonać przydzieloną im pracę. Jaką dokładnie, to już się nie wsłuchiwałem, doskonale wiedząc, że mnie się to nie tyczy.
- Czemu akurat my mamy dekoracje...? - mruknęła niby to do siebie wadera, którą dotychczas znałem głównie z widzenia. Zajrzałem do kartonu. Leżały w nim wszelkiego rodzaju łańcuchy, lodowe gwiazdki, czy pozrywane gałęzie drzew iglastych, w jakiś sposób przyozdobione tak, żeby albo połyskiwały, albo miały jakiś nietypowy kolor.
- Bo ktoś musiał... - odrzekłem, jakby to była rzecz absolutnie oczywista. W rzeczywistości powód, dla którego musimy akurat zrobić to, a nie cokolwiek innego, nie był do końca jasny. Może była to spontaniczna decyzja Skay, co było do niej całkiem prawdopodobne.
- Ta... no musiał... dobra... - mruczała do siebie. Ja w tym czasie przystanąłem z boku i po prostu bacznie obserwowałem, jak wyciąga poszczególne elementy przyszłego wystroju lasu i niezdarnie nimi wymachuje, chyba nie bardzo wiedząc, cóż począć.
- Pomożesz mi czy będziesz się patrzeć? - zapytała, posyłając mi wściekłe spojrzenie.
- Chętnie popatrzę... - odparłem i leniwie usiadłem na ziemi. Byłem naprawdę ciekaw, cóż takiego wymyśli, dlatego też nie zamierzałem się udzielać. Shaten, coraz bardziej tracąc na humorze, wdrapała się na drzewo i po prostu rzuciła jednym z łańcuchów tak, że niechlujnie zwisał po jednej i drugiej stronie szałasu. Zmarszczyłem nos. Jeśli tak zamierzała "przyozdobić" wszystko, to już naprawdę kończą mi się pomysły odnośnie tego, jaki będzie efekt końcowy. Rzuciła kolejny łańcuch, kolejny i kolejny, a gwiazdeczki krzywo natknęła na gałęzie. Nie miałem zielonego pojęcia, czy widzi to, że z jedne strony drzewa jest całe mnóstwo lodowych ozdób, a z drugiej niemalże wcale.
- Może pomożesz? - bąknęła w którymś momencie.
- Nie, świetnie sobie radzisz - odparłem, z niechęcią obserwując jej dziwaczne poczynania.
- Łapy są do kitu, jeśli chodzi o takie rzeczy... - mruknęła, jakby myśląc, że tego nie usłyszę. Zauważyłem, że ma zabawne przyzwyczajenie mówienia do samej siebie, nawet w obecności innych.
- O wiele lepiej... - mówiła dalej. Wywróciłem oczami, a wtedy na chwilę jej ręce zawisły w powietrzu, by powiedzieć tym razem głośno i wyraźnie:
- A tak się spytam... czemu nie mówisz swojego prawdziwego imienia?
- Jak ty to mówiłaś: nie chcę o tym rozmawiać - warknąłem niemalże od razu, po zakończeniu jej wypowiedzi, patrząc, jak ponownie wraca do pracy. Nie znosiłem takich pytań, bo doskonale wiedziałem, że to droga do nikąd.
- Ta... ja to mówię, bo mam swoje sprawy... a ty to mówisz, bo coś ukrywasz...
Zapadła cisza. Teraz wzięła w dłonie gałązki, choć pierwszą z nich upuściła, kłując się w palec. Wzięła go do ust i ssąc obolałe miejsce, na siłę wciskała między konar a odstającą gałąź ozdobę. Wtedy puściły mi nerwy.
- Robisz to źle.
Odwróciła się do mnie i położyła ręce na biodrach.
- Taaak? No co ty nie powiesz! Siedzisz sobie tylko na tym dupsku i sam pewnie nie zrobiłbyś tego lepiej.
Może miała rację... Ale poczucie, że rozplanowałbym to lepiej nie dawała mi spokoju.
- No zobaczymy... - mówiąc to wstałem i jednym, zdecydowanym ruchem łapy ściągnąłem jeden z łańcuchów, stanąłem na tylnych łapach i starannie zacząłem haczyć jego fragmenty o kolejne gałęzie, z których był zbudowany szałas. Następnie wziąłem dwie czerwone gałązki, wetknąłem je w jednym miejscu, poprawiłem nieco ich ułożenie i na sam środek włożyłem lodową gwiazdę, wcześniej zabraną z pobliskiego drzewa. Odwróciłem się w stronę towarzyszki. Choć stała ze skrzyżowanymi rękoma z obrażoną miną, to po jej sposobie patrzenia z łatwością poznałem, że jest nieco zazdrosna, jaki i zażenowana czy zakłopotana. Najwidoczniej wyszło mi to trochę lepiej, niż jej.
- Nie powinnaś tym rzucać byle jak. Trzeba to ułożyć jak należy i dopasować do tego odpowiednie wykończenie - na nowo stanąłem na czterech łapach - Co jak co, ale sądziłem, że skoro jesteś dziewczyną, pójdzie ci to znacznie łatwiej.
Wywróciła oczami, mrucząc coś pod nosem i ściągnęła łańcuch z innego szałasu. Tym razem zrobiła zamaszysty ruch ręką i położyła ozdobę w taki sposób, że zrobiła krąg na mieszkaniu. Pokręciłem niezadowolony głową.
- Chyba wciąż nie rozumiesz. Przyłóż się.
- Nie potrafię. Totalnie tego nie łapię.
Podszedłem do niej. Mimowolnie poczułem się dziwnie niski przy jej wyprostowanej sylwetce. Zdecydowanie było to ukłucie zazdrości. Wiedziałem, że gdy jeszcze znajdowałem się w tym - powiedzmy sobie wprost - nawiedzonym lesie, byłem człowiekiem. Wiedziałem, że dużo łatwiej byłoby mi się dostosować do właśnie takiej postaci, aczkolwiek nie miałem pojęcia, czy w tej skórze było to w ogóle możliwe. Ponownie stanąłem na tylnych łapach i wskazałem na łańcuch.
- Weź to i popatrz uważnie na szałas.
Niechętnie zrobiła co kazałem, po czym posłała mi pytające spojrzenie. Pewnie zastanawiała się, do czego ma to prowadzić.
- Posłuchaj mnie uważnie. Żeby to dopasować, wystarczy to poczuć. Pomyśl, czego tu brakuje i jak byś ten brak uzupełniła. Jakiego koloru tu nie ma?
- Nie wiem.
Westchnąłem.
- Tak naprawdę do bieli możesz dużo dopasować, bo niemalże każdy kolor z nią kontrastuje, lecz z zielenią igieł może już być nieco ciężej. Mamy niebieskie gałązki, czerwone i złote. Które twoim zdaniem pasują tutaj bez żadnych innych akcesoriów?
- Czerwone - odparła bez zastanowienia.
- Dokładnie. A gdybyś dodała beżowy łańcuch, który trzymasz w dłoniach?
- Nie pasowałby tutaj.
- Dokładnie. Więc co zrobisz?
Nie odpowiedziała, tylko bez słowa odłożyła łańcuch i wyciągnęła z kartonu kilka czerwonych gałązek i zaczęła wtykać między gałęzie szałasu. Tym razem wyglądało to o niebo lepiej. Za drugi wzięła się już bez pytania. Powywieszała na nim beżowy łańcuch i dodała trzy lodowe gwiazdki. Po skończonej robocie odwróciła się w moją stronę. Kiwnąłem głową na znak, że jest dobrze.

<Shaten? W Anonimie obudził się instynkt projektanta. ;p A tak wgl to... Jest moc! Odpisałam po jednym dniu! Co prawda opublikowałam dopiero kolejnego, ponieważ rodzice się nieco zdenerwowali, bo po godzinnej pracy, gdy już miałam kliknąć ładny, pomarańczowy przycisk, tata wyłączył internet i upierał się, że nie wolno mi go włączyć. Właściwie trudno się dziwić, skoro była już 23... Ale z drugiej strony komu zrobi różnicę minuta w tę, czy wew tę? Cóż, moim rodzicom najwidoczniej tak. xd>

wtorek, 8 grudnia 2015

Od Shaten "Mikołajki!" cz.1 (cd Gall Anonim)

Dziś jest 6 grudnia... mikołajki... jak ja tego nienawidzę... Prezenty... i tak dalej... rzygać mi się chce od słowa "Mikołajki". Co teraz robię? Leże w łóżku i nie mam zamiaru wstawać...
- Pobudka, Shaten! - krzyknęła Skay, a ja zakryłam się poduszką.
- Zostaw mnie, ja śpię - odparłam niechętnie, a Skay mnie odkryła.
- No wstawaj! Dzisiaj są mikołajki! Najnajnajnajlepsze święto przed gwiazdką! - krzyknęła Skay.
- Co ty nie powiesz... ja uważam, że to najgorsze święto... - powiedziałam w myślach i wstałam rozciągając się niechętnie.
- I bomba! Ja i reszta ekipy robimy prezenty dla innych z królestwa! Chcesz dołączyć?
- Słuchaj, ja..
- No to świetnie! Widzimy się za godzinę przy wodospadzie! - krzyknęła Skay, nie dając mi dokończyć. 
- Wspaniale... kolejny nudny dzień... ale w końcu... i tak bym prędzej czy później pomogła... - powiedziałam do siebie i zmieniłam się w wilka i pobiegłam nad wodospad wpadając na tajemniczego basiora.
- Uważaj, którędy idziesz - powiedział spokojnie basior.
- Przepraszam... kierowałam się w stronę wodospadu - rzekłam przyglądając się mu.
- Ach tak... zgaduje, że coś ważnego skoro nie patrzyłaś pod łapy - powiedział patrząc na mnie swoim karmelowym okiem.
- Tak... może pójdziesz ze mną? Podobno lubisz patrzeć na wszystko i wszystkich.
- Czemu nie... i tak nic nie mam do roboty - odparł i poszedł ze mną nad wodospad. 
- Tak w ogóle... jak cię zwą? - spytał basior, patrząc na mnie.
- Zwą mnie Shaten - powiedziałam niechętnie. 
- A twoje prawdziwe imię? - spytał. Moja sierść się zjeżyła. 
- Nie lubię o tym rozmawiać... tak samo jak ty o swoim imieniu, Gallu Anonimie - powiedziałam sarkastycznie.
- Mhm... czyli już plotki cię dosięgły. Daleko jest ten wodospad? - spytał.
- Niedaleko... jakieś jeszcze dwadzieścia minut drogi - odparłam i przez resztę drogi szliśmy w ciszy.
*****
Kiedy doszliśmy nad wodospad większość wilków z watahy była na zebraniu. Skay była na czele z uśmiechem na twarzy. Wszyscy się uśmiechali poza mną i Anonimem.
- Oho, jak nie jeden, tak druga smutna. No, uśmiechnijcie się! Co wam szkodzi? - spytała Skay, a ja usiadłam i popatrzyłam na nią.
- Dobra wilki! Zrobimy Severusowi niespodziankę! Wszyscy, którzy tu są zaangażują się w dekoracje i piosenki i co najważniejsze... w prezenty! - powiedziała z uśmiechem, a wszyscy zawyli na znak zadowolenia, no prawie... tylko ja i nasz Anonim nie zawyliśmy.
- Dobra... to nasi smutacy zajmą się dekoracjami - powiedziała i pokazała, gdzie są dekoracje.
- Grrr... no dobra... - powiedziałam i poszłam przed siebie czując na swoim grzbiecie oddech Galla Anonima.
- Reszta zajmuje się prezentami i piosenkami! - powiedziała Skay i przydzieliła innym co mają robić.
- Czemu akurat my mamy dekoracje...? - spytałam niechętnie.
- Bo ktoś musiał... - odparł.
- Ta... no musiał... dobra... pomożesz mi czy będziesz się patrzeć? - spytałam mojego towarzysza.
- Chętnie popatrzę... - odparł i usiadł niedaleko. Wskoczyłam na improwizowaną drabinę i zaczęłam po domkach wieszać dekoracje. To było... nudne... i to bardzo nudne... Ale ktoś to musiał zrobić... i to akurat byłam ja. A Anonim gapił się na to jakby widział to pierwszy raz.
- Może pomożesz? - spytałam przywieszając dekoracje.
- Nie, świetnie sobie radzisz - odparł, patrząc nadal na to co robię.
- Łapy są do kitu jeśli chodzi o takie rzeczy... - odparłam i zmieniłam się w człowieka i zaczęłam przywieszać dekoracje.
- O wiele lepiej... - odparłam, a czarny basior tylko patrzył. Czemu mi nie chce pomóc? Coś mu zrobiłam? A może po prostu nie wie co właśnie robię i patrzy, by się dowiedzieć? Nie... 
- A tak się spytam... czemu nie mówisz swojego prawdziwego imienia? - spytałam przywieszając dekoracje.
- Jak ty to mówiłaś: nie chcę o tym rozmawiać - odparł.
- Ta... ja to mówię, bo mam swoje sprawy... a ty to mówisz, bo coś ukrywasz... - powiedziałam i zapadła głucha cisza. 

<Gall Anonim? Pomożesz czy będziesz się tak tylko gapić? xd>

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 3 (cd. Skayres)

Patrzyłem na delikatnie falującą powierzchnię wody. Kim ja jestem? Co tak właściwie robiłem w życiu? Nie mogę dążyć do niczego. Musiał być jakiś powód tego, że znalazłem się w tamtym lesie, a nie żadnym innym. Niespodziewanie rozległ się szum przedzierania się przez gęste listowie. Szybko podniosłem głowę w stronę nieprzyjemnego hałasu, a zaledwie kilka setnych sekund później jakaś młoda dziewczyna wpadła do stawu, tuż przed moim pyskiem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że cały ociekam wodą. Nie czułem chłodnych kropli spływających po moim ciele, urządzających sobie żwawy spacer, podążając ścieżkami będącymi moimi twardymi mięśniami. To było niedomiar dziwne, miałem cały czas niejasne wrażenie, że powinienem był to czuć. Jednak tak się nie nie stało. Zorientowałem się o tym dopiero patrząc na siebie swoim karmelowym ślepiem.
Nieznajoma zaczęła szybko machać nogami, dzięki czemu udało jej się wynurzyć ponad powierzchnię wody. Jej sprawne, nieprzemyślane ruchy rękoma wskazywały na to, że nie zdawała sobie z tego sprawy, że przyciągnęła się do brzegu i jako zdezorientowany topielec chwyciła się jedną dłonią korzenia wystającego z ziemi, a drugą mojej łapy. Nim zdążyłem zareagować, wywróciłem się w bok na śliskiej od szromu trawie, przeturlałem i wprost położyłem się na dziewczynie. Zmarszczyłem brwi. Jakim cudem najpierw spadła z nieba, później wpadła do wodospadu, po czym sprawiła, że dosłownie na niej leżę?
- Dusisz mnie - wykrztusiła. Sprawnie się z niej zdrapałem, nie spuszczając jej z oka. Usiadła na stopach. Czego ona tak właściwie ode mnie chce? Ku mojemu zaskoczeniu wyciągnęła do mnie dłoń i siłą chwyciła moją łapę, po czym energicznie nią potrząsnęła.
- Jestem Skay, a ty?
Skay. A więc z taką istotą przyszło mi mieć do czynienia. Nie wyglądała mi na kogoś, kto przejmowałby się swoimi dość dziwacznymi poczynaniami, które sprawiają, że wiele traci się w oczach innych. Dziewczyna nawet nie pomyślała o tym, by odgarnąć przemoczone do suchej nitki długie, brązowe włosy z czoła.
- A czy to ważne? - mruknąłem, co jeszcze bardziej podkreśliło mój parszywy akcent, który nawet u niej nie był słyszalny. Patrzyłem jej głęboko w oczy, jakbym starał się z nich wyczytać jak najwięcej danych o jej osobie. Ona chyba zrobiła to samo, bo jej wzrok wyrażał najszczersze zafascynowanie najwidoczniej nienaturalnym kolorem mojego ślepia.
- Jesteś Francuzem? - zapytała. Zmarszczyłem brwi jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Francuz? Kimże jest ta istota? Nie powiedziałem jednak nic, gdyż po chwili doszły do mnie informacje, o czym ona wygaduje. Tak zupełnie znikąd doznałem olśnienia, choć przed chwilą mój obłąkany umysł nawet nie dawał najmniejszych znaków, aby kiedykolwiek dowiedział się takich rzeczy.
- Nie - odparłem krótko.
- A więc, Bezimienny, gdzie nabyłeś tak pociągający akcent?
- Co cię to obchodzi? - odpowiedziałem. Sam szczerze nie miałem zielonego pojęcia, skąd się u mnie wziął, lecz pewny ton mojego głosu nie zdradzał ani gramu niepewności.
- No dobrze, dobrze, nie bądź już taki gburowaty - zaśmiała się - Widziałam, że dołączyłeś do nas kilka minut temu. Nie jest nas tutaj zbyt wiele, ale wilki są naprawdę sympatyczne i szybko się z nimi zaprzyjaźnisz. Jak ci się tutaj podoba?
Coraz bardziej poirytowany gadatliwością dziewczyny, zebrało mi się na coraz mniej miłe odpowiedzi.
- Wcale.
Dziewczyna w końcu odgarnęła z twarzy zesztywniałe od mrozu strąki włosów, a jej zaczerwienione palce oraz policzki wyraźnie wskazywały na to, że jest porządnie zmarznięta. Zaczęła lekko drżeć, ale w taki sposób, jakby próbowała to zamaskować. Jakby nie patrzeć dookoła przeważał śnieg, a ona siedziała jedynie mając na sobie cienką bluzeczkę na ramionkach, przez którą prześwitywał koronkowy biustonosz, a na nogach brudne od błota, krótkie, jeansowe spodenki.
- Dlaczego? Przecież tu jest wspaniale! I czemu jesteś taki skryty? Ja uwielbiam mówić o sobie! - mówiła coraz bardziej zachrypniętym i roztrzęsionym głosem, lecz wciąż próbowała zachować optymistyczny ton - Gdy tylko tutaj doszłam już wiedziałam, że to miejsce, w którym zostanę na dłużej. Tu wszyscy są tacy mili i pomocni... Cudo! Widziałeś już wszystkie tereny? - odchrząknęła, gdyż jej głos był już niemalże niesłyszalny.
- Jest ci zimno - zauważyłem, jednocześnie skutecznie zmieniając temat rozmowy - Nie zawracaj już sobie głowy na rozmowy ze mną i idź się ogrzać, inaczej dostaniesz zapalenia płuc.
- Jakiego znowu zapalenia płuc? - zaśmiała się lekko, ale jej głos już brzmiał tak słabo i żałośnie, że aż trud było tego słuchać - Nic mi nie będzie, zaraz będzie ok, zobaczysz. Już tyle na swojej drodze przetrwałam, że nawet jeśli dostanę tego zapalenia, to raczej nie będzie pożaru!
- Skończ już i idź sobie.
- Już mówiłam, że nic mi nie będzi... - urwała, bo zaczęła kaszleć. Obserwowałem ją beznamiętnym wzrokiem.
- Czy jeśli cię odprowadzę, przestaniesz siedzieć bez sensu na dworze narażając się na niebezpieczne dla życia i zdrowia choroby?
Dziewczyna zesztywniała, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem, jakby się namyślała nad odpowiedzią. Po chwili szeroko się uśmiechnęła, a jej różowe policzki przybrały kolor podobny do krwi. Oczy zaczęły jej łzawić pod wpływem nagłego przybycia wiatru.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że opowiesz mi coś o sobie.
Zamarłem. Będę musiał wymyślić jakieś bzdury, bo inaczej nie da mi spokoju, a nie mogłem jej przecież wyjaśnić rzeczy, których sam nie wiedziałem.
- Niech będzie.
Skay zmieniła się w postać wilka. Tak jak przewidywałem, była w znacznej części kawowa, a dość długie, falowane włosy przypominały kolor miedzi. Miała długie, chude łapy, a sama nie mogła ważyć zbyt wiele. Wykonała zamaszysty ruch łapą, który zapewne miał wskazywać na to, bym podążył za nią.
- To chodźmy.
Niechętnie ruszyłem się z miejsca, powłócząc po śniegu łapami. Odwróciła w moją stronę pysk, wciąż szeroko się uśmiechając. W mojej głowie pojawił się coraz to wyraźniejszy zarys projektu, który miał udawać moją prawdziwą historię, choć była wymyślona na poczekaniu. Wyglądało na to, że to właśnie tej wersji będę się trzymał rozmawiając z resztą społeczności watahy.
- A więc słucham. Jestem bardzo ciekawa twojej przeszłości.
- Nazywam się Chimera, niekiedy wołają na mnie również "Gall Anonim" - zrobiłem pauzę, a następnie kontynuowałem: - Urodziłem się w jednej z najgorszych zim stulecia, jeszcze straszliwszej od tej obecnej. W zamieci zginęli moi rodzice, więc jakoś musiałem sobie radzić sam. Reszta rodzeństwa nie przetrwała tak trudnych warunków i prędko dołączyła do reszty rodziny. Ja z kolei zdołałem znaleźć ustronne miejsce, gdzie nie grozi mi większość niebezpieczeństw. Gdy zima się skończyła, wyruszyłem dalej. Trafiłem na kilka watah, ale w każdej z nich kończyłem jako wyrzutek, przez dość nietypowy rodzaj spędzania czasu wolnego. Nie tolerowali mojej aspołeczności, dlatego też zawsze byłem oskarżany o wszelakiego rodzaju zdrady. Postanowiłem prowadzić żywot samotnika, nie przystając na propozycje dołączenia do jakiegokolwiek stada. To miejsce jednak stanowi dla mnie wyjątek... jeśli mnie wyrzucicie, nie ma sprawy. Postanowiłem dołączyć tylko i wyłącznie ze względu na intrygującą nazwę.
Wadera patrzyła na mnie w osłupieniu. Jej oczy wyrażały zakłopotanie połączone ze współczuciem. W rzeczywistości wiedziałem, że było ono zupełnie niepotrzebne, ponieważ to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, lecz nie chciałem jej wyprowadzać z błędu. Ważne, żeby miała jakąś wersję wydarzeń, której powinna się trzymać.
- Przykro mi... - wyszeptała. Na nic więcej chyba nie było jej stać po tak wstrząsającej opowieści. Prawdę mówiąc, nie miałem najmniejszego zamiaru przed kimkolwiek wyznawać, że w rzeczywistości najzwyczajniej w świecie straciłem pamięć. Raptem kilka kroków potem po raz kolejny się odezwała:
- Wataha, do której wcześniej należałam i się urodziłam była tak nędzna, że w końcu nie wytrzymałam i uciekłam. Czarne Królestwo wyglądało dobrze i raczej co do niego się nie pomyliłam... Czuję się tutaj spełniona. A ty? Wydaje mi się, że tkwisz całe życie w nicości. Masz jakiś cel w życiu? Największe pragnienie? Coś, co chciałbyś najbardziej zrobić? Co cię tak właściwie uszczęśliwia? - gadała dalej, nie przejmując się swoim zachrypniętym głosem.
- Samotność.
- Jak może kogokolwiek uszczęśliwiać samotność? Przecież to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogły się tylko przytrafić w życiu! Ktoś powinien ci dać porządną lekcję z zalet bycia na czasie w życiu towarzyskim! Wtedy chodziłbyś na imprezy, poznawał nowe wilki, przeżywał wspaniałe przygody! Mówię ci, to jest super!
- Zależy jak dla kogo - odburknąłem.
- No już nie przesadzaj... Jak możesz czepiać się czegoś, czego nigdy nie spróbowałeś?
Nie odpowiedziałem. Nie miałem ochoty się już z nią kłócić, choć doskonale wiedziałem, że ma rację. Można uznać, że żyję dopiero od kilku godzin, a mimo tego wiedziałem, że wiele mam już za sobą, choć nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile dokładnie. Naszym oczom ukazały się udeptane ścieżki, do których odchodziły mniejsze, prowadzące do lichych szałasów pozostałych wilków. Skay zatrzymała się i odwróciła na pięcie, po czym zaproponowała:
- A może mnie odwiedzisz?
Siorbnęła zakatarzonym nosem. Popatrzyłem na nią bez jakiegokolwiek wyrazu.
- Po co?
- Tak sobie? Porozmawiać? W końcu musisz się jakoś przełamać! Nie możesz być całe życie tak sztywny! Życie jest po to, aby się bawić, a ty je po prostu marnujesz! - jej przemowa motywacyjna nie brzmiała tak, jakby chyba sobie tego życzyła, a wręcz odpychała. Jej głos teraz już był niemalże niesłyszalny. Rzeczywiście mogła się rozchorować.
- Idź do lekarza - odparłem chłodno, po czym odwróciłem się i skierowałem w stronę szałasu przeznaczonego specjalnie dla mnie.

<Skayres?>

niedziela, 6 grudnia 2015

Od Posion "Pajęcza walka" cz.4 (cd. Filos)

- Daj głos! - wykrzyknęła moja oprawczyni.
- Ekhm, mogłabyś mnie wypuścić? - zasugerowałem.
Poczułem mocne szarpnięcie na i tak już obolałym karku.
- Powiedziałam, daj głos!
Przewróciłem oczami:
- Hau, hau?
Ach, no tak, mam żywioł ognia, dlaczego go nie wykorzystać? Siłą woli dałem Filos odporność na ogień, by zaraz potem ją podpalić. Od razu poczułem jak lodowe kajdanki znikają, a ja staję się wolny. Spojrzałem na waderę, i parsknąłem śmiechem. Samica biegała wokół jakiegoś drzewa z płonącym ogonem.
- Takie to śmieszne? - warknęła - lepiej mi pomóż
- Podaj mi dwa powody, dla których miałbym to zrobić.
- Bo...
- No właśnie.
Westchnąłem i pstryknąłem palcami, pozostawiając wymęczoną samicę z dymiącym ogonem, za mną. Błąd. Qui skorzystała z okazji i wgryzła mi się w ogon. Poczułem jak jej zęby przebijają skórę, i pomyślałem, że musi wyglądać jak futrzana przeróbka piranii. Tak, wielkiej, włochatej, żarłocznej piranii.
- Auuu! Zwariowałaś?!
- Pff, ty zacząłeś.
Tego było już za dużo dla mojej osobowości, poczułem jak pysk mi się wydłuża, łapy sztywnieją, szczęka zmienia kształt. Bolało. Zawsze tak jest, jednak zaraz ból złagodzi chłodna, czerwona ciecz pochodząca z lodowego wilka. Ja, a raczej moja druga osobowość, odwróciłem się i z sykiem szepnąłem:
- Dziesięć sekund.

<Cd. Filos, sory, że musiałaś tyle czekać>
Nomida zaczarowane-szablony