sobota, 31 października 2015

Skayres

Ósma wadera!
http://img11.deviantart.net/10dd/i/2012/054/8/4/yawn_by_ryushay-d4qryfb.png
Godność: Skayres

Od Shaten "Zimno w nowym, spokojnym domu" cz. 4 (cd. Warror lub chętny)

Nie wiem czemu, ale zaczynam powoli się przyzwyczajać do tego otoczenia. Gdy się dowiedziałam, że nie zabijają, ulżyło mi. Dużo mnie czekało w swoim nowym domu.
- Ej! Ej! Otrząśnij się! - powiedział do mnie jakiś zielony wilk z czarnym znakiem radioaktywności na boku.
- Co? - spytałam niechętnym wzrokiem.
- Czemu tu tak stoisz? - spytał. 
- Może na początku mi się przedstawisz? - powiedziałam niechętnie patrząc na niego swoimi oczyma bez źrenic. 
- Jestem Posion. Odwzajemnisz się swoją godnością? - spytał.
- Shaten. Czego chcesz? - spytałam.
- Widziałaś Warrora? Takiego biało-brązowego - spytał.
- Nie... zgaduję, że muszę iść go poszukać? - spytałam patrząc na niego niechętnie.
- Jakbyś mogła... - powiedział, patrząc na mnie.
- Muszę...? - spytałam nieco zniechęcona.
- Musisz - powiedział stanowczo Poison.
- Dobra, idę... - powiedziałam i poszłam w stronę lasu.
********
Przez jakieś trzydzieści minut szłam zmarznięta, zmęczona i zniechęcona przez las. Miałam dość i miałam ochotę krzyknąć na cały głos, jak nienawidzę swojego życia.
- Idąc, sama w szarej mgle... - zaczęłam śpiewać... Musiałam...
- Słowo "nie" nagle zmienia sens, odwracam się od przeszłości, nie ma mnie... - szłam i śpiewałam dalej... Tak wiem to trochę... nie w moim stylu, ale czasami mam takie odpały.
- Wbrew pozorom nieustannie... myślę jak uciec stąd. Droga, która ciągnie się przez cały czas. Ukazuje poświęcenie, które czeka nas. Te same trasy, lecz ciągle inny plan... idę by dotrzeć, tam znajdę nowy start... - zaczęłam puszczać łzy... przestałam i nagle rzucił się na mnie jakiś zadowolony basior.
- Ej, złaź ze mnie! - powiedziałam i przyglądnęłam się mu.
- No co? Jest niezła zabawa w tym śniegu! HA HA! - powiedział i zszedł ze mnie skacząc do śniegu.
- Ty... ty jesteś Warror? - spytałam. Jak na basiora zachowywał się jak dziecko.
- Tak, a co? Przysłali Cię by mnie znaleźć, co nie? - spytał, patrząc na mnie ze śniegiem na pyszczku. Może po mnie tego nie było widać, ale chciałam się zacząć śmiać.
- Można tak to ująć... - powiedziałam i popatrzyłam na niego.
- Ale masz śmieszne oczy. Takie puste... - powiedział, przyglądając się mnie.
- Mhm... dobra, wraca... - nie dokończyłam. 
- Słyszałaś to? - spytał Warror rozglądając się. Nagle wyskoczył królik z krzaków. A ja niczym tchórzliwy kurczak odskoczyłam i ukryłam się w krzakach. Warror zaczął się śmiać.
- Spokojnie nieznajoma... to tylko królik - powiedział. Wyszłam z krzaków i z gałęzi spadł na mój pysk śnieg. Warror zaczął się bardziej śmiać.
- Jestem Shaten... - nagle za Warrorem wyskoczył jakiś wilk, wystawiając kły.
- Warror uważaj! - powiedziałam i odepchnęłam go. Ugryzł mnie w kark. Czemu ja to zrobiłam?! Zwariowałam czy co?! Nie ważne... co się stało, to stało.
- Shaten, trzymaj się - powiedział i rzucił się na wilka, a ten natychmiast uciekł. Ja się zmieniłam w człowieka. Nie wiem czemu... chyba dlatego, że mogę szybciej uciec. Warror zmienił się w człowieka i wziął mnie za ramię, po czym schowaliśmy się w jakiejś ciepłej jaskini. Zaczął mocno padać śnieg.
- Jednak umiesz zachować powagę... - powiedziałam i popatrzyłam na niego.
- Heh no wiesz... nie znasz mnie na tyle. Dzięki za ratunek... - powiedział, patrząc na mnie.
- Nie ma za co... - powiedziałam i ręką dotknęłam rany na karku. Kiedy wzięłam rękę była we krwi.
- Przeczekajmy burzę... potem wrócimy... - uśmiechnął się do mnie, a ja do niego. Skuliłam się trochę z zimna. Nie miałam ciepłych ubrań, a z moich ust zaczęła lecieć para wodna. 
- Wiesz dlaczego kogut pieje przez cały życie? - spytał, patrząc na mnie.
- N...nie... - powiedziałam drżąc z zimna.
- Bo ma wiele żon i ani jednej teściowej.
Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem, a Warror ze mną. Burza minęła. A przy tym czasie straciłam sporo krwi. Ale nie okazywałam tego po sobie, ale wiedziałam, że mogę w każdej chwili zemdleć. Razem z Warriorem poszliśmy w stronę obozu.

<Może być? Mam nadzieje, że ktoś w następnym cd nas zobaczy lub Warrior odpisze nie ma znaczenia byle by ktoś odpisał ;)>

Od φίλος "Śnieżna Zamieć"


Śnieżna zamieć panowała już od dawna. Normalnie by mi to nie przeszkadzało. Kocham zimę. Ale to było coś innego. Nie dało się nad nią panować. Ponadto ciągle gubiłam trop i szłam w jedno miejsce - do Lasu Ninpastejtuna. Ale i tam nic nie było w normie. Ta zima budziła się i próbowała nas pochłonąć.
Pewnego dnia wyjątkowo dawała się we znaki. Nie dało się wyjść z domu z powodu panującego zimna. Wiedziałam, że nadal cała wataha była w żałobie po śmierci wilków. Oglądałam te zimne ciała i... nie były zwyczajne. Wiem, jak wygląda śmierć przez odmrożenie. Nie raz tym sposobem doprowadzałam do śmierci króliki. Na tamtych wilkach były ślady magii. To podpowiadał mi żywioł Iluzji. Tak jakby coś zabiło owe wilki.
Naprawdę mi się nudziło. Nie mogłam wyjść, byłam uziemiona w domu. Okna oblepiał ciężki śnieg. Siedziałam w postaci wilka, bo grube futro było o wiele cieplejsze niż cienka ludzka skóra. Miałam dużo czasu do myślenia, więc zbierałam myśli. Porządkowałam je w równe rządki. Wspomnienia o rodzinie? Sio. Dłużej zamyśliłam się tylko o moim najnowszym temacie. Zimie. Martwe ciała. Dziwna magia. Nieustający śnieg. To mi coś... nie to niemożliwe. A jednak ... Wygrzebałam z moich myśli pewną opowieść. Opowiadała mi ją mama kiedy byłam malutka. Bardzo lubiłam tę opowieść. Było to tak: Kiedyś kiedy jeszcze bogowie chodzili po ziemi (tu miała na myśli nie wilczych, a Greckich, ale się sprawdza) Zeus (Shianuaroztanades) i Posejdon (tu Ninpastejtun) rywalizowali o pewien obszar. Wygrał silniejszy - Zeus (Shianuaroztanades). Posejdon (Ninpastejtun) jednak przeklął to miejsce. Zalał je wodą. Tysiąc lat później bogowie mieszkali już na niebie - ludzie i wilki nauczyli się wspinać na wysokie góry. Klimat robił się coraz chłodniejszy - znikła jesień, potem stopniowo wiosna i lato. Przez cały rok było zimno i padał śnieg. Zwierzęta umierały. Aż w końcu na świecie została tylko grupa wilków. Pamiętacie obszar, o który rywalizowali bogowie? Woda już dawno zamarzła tam na kość. Wilki te były rodzeństwem. Od swojej umierającej matki usłyszały przepowiednie - że aby zaprzestać zimnu, trzeba dokopać się do pradawnej ziemi i wyciągnąć ją na wierzch. Pradawną ziemią nazywano miejsca rywalizacji dwóch bogów. Najbliższe i najsilniejsze było właśnie tam gdzie woda rywalizowała z światem. Udali się tam i zaczęli kopać. Było ich siedem - σκάπτης*1 (czyli "Kopacz'' bo miał silne łapy i kopał), σήραγγα*2 (po Grecku "tunel'', bo kopał dużo tuneli), στήλη*3 (czyli kolumna, bo był dla wszystkich wsparciem) oraz ἄλφα (alpha), βῆτα (beta) i ὦ μέγα (omega). ἄλφα zaczęła kopać, lecz po chwili odeszła z tego świata. Następna kopała βῆτα. Wytrzymała dłużej ale też w końcu umarła. Nie chcąc pozwolić by rodzeństwo zginęło σκάπτης zaczął kopać. Kopał 14 dni, aż umarł z wycieńczenia. Następnie drążyć tunel zaczął σήραγγα. I on umarł po 7 dniach kopania. στήλη magią głosu podtrzymywała komorę od zawalenia a Ω zaczęła kopać. W końcu στήλη użyła całej swojej duszy do podtrzymania komory. Umarła. Ω kopała dalej, a gdy dokopała się do ziemi wyniosła ją na zewnątrz. Umarła z wycieńczenia na miejscu, ale z ziemi zaczęło powstawać nowe pokolenie. I tak żyjemy do dziś. Strasznie się rozgadałam, ale to moja ulubiona opowieść. Kiedy skończyłam rozmyślać zauważyłam, że już jasno. Wyszłam na dwór. Śnieg trochę ustąpił jakby zrozumiał o co chodzi w moich myślach. Wybiegłam do władcy. Kiedy się rozjaśniło w moim mózgu też zapanował ład. Wiedziałam dokładnie o co chodzi. Wbiegłam do jego chaty.
- Severusie!- wykrzyknęłam z trudem hamując przed nim.
- Tak? Nie mam zbyt dobrych wieści.- odchrząknął. - zbliża się do nas huragan i...
- Wiem! Ale wiem też jak go powstrzymać. Zbierz naradę gdziekolwiek. Po drodze o wszystkim ci opowiem. - wykrzyknęłam i wybiegłam z Severusem.
- Coś podobnego się już kiedyś wydarzyło. Lub wydarzy. Musimy to zrobić przed tym jak będzie za późno! - mówiłam
- Ale na co? - odmruknął Severus.
- Na wszystko. Ale nie ważne. To co musimy zrobić to zabrać się za kopanie. Jak najprędzej! I wiem już gdzie. Musimy przekopać się do piasku pod jaskinią w Lesie Ninpastejtuna.
- Ale to jakieś trzy tysiące metrów! I po co mamy to zrobić?
- Żeby zatrzymać huragan! - odparłam, jakby to było jasne.
***
Parę minut później byliśmy już na niewielkiej skale w owym mroźnym lesie. Severus przedstawił dokładnie cały plan działania. Zaczęliśmy kopać. Kopaliśmy - trzy osoby po dwie godziny. Pozostali usuwali śnieg, odpoczywali i przynosili kopaczom wodę. Tak w jedną przekopaliśmy pięćset metrów i małe schodki z boku by można było spokojnie iść. Kopaliśmy dalej. Pogoda się pogarszała, a huragan był coraz bliżej. Kolejna doba, i następna. Tysiąc pięćset metrów - połowa. Wilki zaczęły padać ze zmęczenia. Trzeba było robić zmiany co godziny. Wilki zaczęły się buntować, były już zmęczone pracą. Severus zarządził noc odpoczynku. Wszyscy chętnie odpoczęli. Mimo to wisiał nad nami termin. Trzeba było pracować szybciej. Po nocy odpoczynku zaczęliśmy pracować z nową energią. Tamtej doby przekopaliśmy siedemset metrów. W tym tempie wystarczyłby nam jeszcze jeden dzień i trochę. Niestety zmęczyliśmy się. Przekopaliśmy o sto metrów mniej. Wilkom znów nie chciało się tak pracować. Dlatego też ja, Severus i wadera Shaten kopaliśmy za nie. Zostało nam tylko dwieście metrów. W połowie Shaten wymiękła. Przeprosiła i poszła odpocząć. Potem Severus odszedł, bo wilki już się budziły. Zostało mi tylko pięćdziesiąt metrów. Dałam sobie spokój ze schodkami. Zaczęłam kopać zaraz w dół. Kopałam i kopałam - od dawna już nie śnieg, a ziemię. Straciłam poczucie czasu aż poczułam coś twardego na łapach. To był kamień. Dalej już nie byłam w stanie kopać. Spojrzałam w górę. Nade mną był tylko malutki prostokąt światła. Kopałam głębiej niż się spodziewałam. A piasku nadal nie było. Coś mi kazało kopać w bok. Dokopałam się do kamiennej groty. Była pięknie rzeźbiona w płaskorzeźby wilków, bogów i ludzi. Odnalazłam tam nawet coś w rodzaju komiksu: Wadera z czarnymi oczami szła grotą. Rozglądała się na boki. Spojrzała w lewo i widok sprawił że zaniemówiła. Były tam wyrzeźbione rzeźby siódemki. I następnie nie było nic. Rozejrzałam się po całej grocie w poszukiwaniu reszty opowieści. Odwróciłam się w lewo i spostrzegłam piękną płaskorzeźbę siódemki rodzeństwa z opowiadania matki. Krzyknęłam. Pojawił się następny kawałek komiksu - czarnooka krzycząca wadera.
Ta grota przepowiadała przyszłość. Szłam dalej, aż grota znowu się rozszerzyła. Na środku stał postument z wielką księgą na nim, a za tym kamienny tron. Tron zamigotał i pojawiła się na nim piękna zdumiewająca postać. Bogini Mortimenate. Zamiotła swoim pięknym ogonem zakurzoną księgę.
- Witaj, dzielna. Zasłużyłaś na pomoc. Bogowie chcieli zetrzeć was w proch, ale ja chcę was ocalić. Możesz sprawić, że wszyscy zapomną o tym, co się wydarzyło. Zasypiesz dziurę. Huragan nie nastąpi. Ale będzie to bardzo bolesne. Będziesz cierpieć męki siódemki, lecz ocalisz innych. Możesz też wybrać inną opowieść. Zabijesz wszystkie wilki oprócz wybranego przez ciebie basiora. Nie będzie cię to bolało. Basior cię pokocha i razem stworzycie nowe pokolenie wilków. Co wybierasz? - powiedziała. Księga na postumencie zniknęła. Zamiast tego pojawiły się tam dwie buteleczki. Z jednej biła szlachetność, odwaga i waleczność, ale też straszny ból. Z drugiej zaś wydobywało się tchórzostwo, morderstwo, miłość i brak bólu. Spojrzałam prosto w oczy bogini.
- Wybieram pierwszą butelkę. - powiedziałam. Wadera uśmiechnęła się. Druga buteleczka znikła, a pierwsza podleciała do mnie.
- Wypij to. - powiedziała. Odetkałam piękny korek w kształcie wilczej łapy. Wypiłam zawartość butelki. Była pyszna, ale zaczął mnie od niej boleć pysk. Zagryzłam wargi i wszystko się rozwiało. Cofałam się w czasie. Patrzyłam na rozkopywaną dziurę, tak, jakby była zasypywana. Cofnęłam wszystko to, co miało coś wspólnego z zamiecią. Obudziłam się w swojej chacie. Wybiegłam. Śnieg nadal był, ale o wiele spokojniejszy. Galopem puściłam się do chaty Severusa.
- Severusie! - ryknęłam.
- Co się stało? - zapytał basior, ziewając.
- Ja... Ty... Nic nie... och. - przypomniało mi się co powiedziała Mortimenate. Tylko, że brak tu bólu.
- Au!!! - skrzywiłam się z bólu, upadając. Prze trzy sekundy doświadczyłam bólu tak strasznego, że mnie wypalił. Wstałam i wróciłam do chaty.
- Nic się nie stało. - wyszeptałam

Słownik: *1 czyt. *2 czyt. síranga *3czyt. stíli 

wtorek, 20 października 2015

Od φίλος "Zimno w nowym, spokojnym domu" cz. 3 (cd. chętny)

Naprawdę powinnam nad sobą popracować. Jeśli będę ciągle mdleć to w końcu umrę schwytana przez kłusowników. Następnym razem, kiedy się obudziłam leżałam na łóżku otoczona wilkami i ludźmi. Moje oczy już miały wywrócić się znowu, kiedy jakaś dziewczyna wylała na mnie kawę. Teraz moja biała sierść była w połowie w kolorze spienionego latte.
- Lucy! - warknął chłopak stojący koło mnie.
- No co? Zaraz znowu by zemdlała. - odparła dziewczyna
- Gdzie ja jestem? - chyba musiałam wyglądać na nieźle przerażoną, bo obydwoje szybko zamienili się w wilki.
- Witaj, jestem Severus. - odparł basior. - I jesteś w mojej chacie. Znaleźliśmy ciebie przemarzniętą na kość, i przyprowadziliśmy tutaj. A ty, jak się nazywasz?
- Jestem φίλος. A czy wy... Jest was dużo... Jesteście watahą?
- Królestwem. - poprawiła mnie kawowa wadera, najwyraźniej o imieniu Lucy.
- Białym Królestwem? - oparłam przelękniona. Jak zwykle kiedy się boję, wszystkich pokrył szron.
- Czarnym. I chętnie cię przyjmiemy. - Basior ten musiał być dowódcą. A Lucy jego prawą łapą. Pozostałe wilki to poddani.
- Dobrze, rozejść się. Możecie odpocząć. Jutro z samego rana zwołuję naradę nad Wodospadem Adrtmedrti. Musimy ustalić szczegóły budowy. A ty φίλος, chodź. Pokaże ci twoją nową chatę. Jutro po naradzie przyślę do ciebie Lucy. Oprowadzi cię po królestwie.

<chętny?>

niedziela, 18 października 2015

Od Severusa "Zimno w nowym, spokojnym domu" cz. 2 (cd. chętny)

Wychodząc z chaty, poczułem uderzający chłód. Otuliłem nagie ramiona rękoma, a następie zawróciłem, by wyciągnąć z środka ciepłą kurtkę, którą kiedyś udało mi się wyczarować. Nie chciałem dziś przemieniać się w wilka, ponieważ wiedziałem, iż ludzkie ręce są dużo bardziej zręczne od wilczych łap, a jako, że wybierałem się na budowę, były one niezmiernie ważne. Odwróciłem twarz w stronę liści niesionych przez wiatr i dostrzegłem coś, czego raczej się nie spodziewałem. W moją stronę wlokła się chwiejnym krokiem nieznana mi biało-niebieska wadera. Już z daleka dało się dostrzec, że jest wychudzona i naprawdę do granic możliwości wyczerpana. Zaabsorbowany jej stanem, natychmiast zechciałem się nią zająć, więc podszedłem bliżej. Coś najwyraźniej musiało się stać, że doprowadziło ją to do takiego, a nie innego wyglądu. Gdy byłem tuż obok, ta zachwiała się tak mocno, że upadła.
- Jeść, dajcie mi jeść i pić i dom i... - powiedziała zachrypniętym głosem, a później jej ślepia się zamknęły. Ona sama zaczęła słabiej oddychać. Teraz już czułem konieczność udzielenia jej pomocy. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do swojej chaty, a następnie położyłem na swoim łóżku, włożyłem poduszkę pod jej tylne łapy oraz przykryłem kocem. Budowa może poczekać. Wilki poradzą sobie beze mnie. Teraz musiałem się nią zająć. W małym kominku wewnątrz chatki wciąż tlił się mały płomyk, więc nic nie szkodziło temu, bym mógł podgrzać wodę. Wlałem zapas do małego, metalowego garnuszka i postawiłem nad kominkiem, a następnie przykryłem pokrywką. Trzeba było tylko czekać, aż się zagotuje. W tym czasie sięgnąłem z półki jeden ze słoiczków otrzymanych od Lucy i Jemito'a. Wszystkie były wypełnione ziarnami lub zmieloną kawą, prócz jednego, do którego zielarz wrzucił listki ususzonej mięty. Zapas już się powoli kończył, więc przyszła mi do głowy myśl, by niedługo się do niego wybrać i poprosić o jeszcze trochę. Z innej półki sięgnąłem kubek i postawiłem go na stoliku obok łóżka. Chwilę później woda w garnuszku zaczęła bulgotać, więc szybko wrzuciłem listki mięty do kubka i zalałem wodą.
Wiedząc, że nie wolno mi wlewać niczego do ust osoby nieprzytomnej, musiałem ją jakoś obudzić. Przyłożyłem wciąż chłodną dłoń na jej czole. Było gorące. Chyba naprawdę musiała się bardzo rozchorować. Jej oddech był niepokojąco charczący. Ważna była każda minuta. Jeden niewłaściwie podjęty krok i odejdzie z tego świata. Niespodziewanie wadera poruszyła się i zakaszlała. Patrzyłem na nią spokojnymi oczyma. Ona również zaczęła się we mnie w bezruchu obserwować ślepiami lśniącymi z powodu gorączki.
- Jeśli mogę cię prosić, leż tak i się nie ruszaj. Straciłaś przytomność. Musisz odpocząć. Nie możesz ryzykować, bo po raz kolejny utracisz przytomność - popatrzyłem w stronę parującego kubka - Gdy herbata trochę ostygnie, pozwolę ci usiąść i się napić. Mam nadzieję, że lubisz herbatę miętową.
Nadal mnie obserwowała, najwyraźniej nadal nie wiedząc, co odpowiedzieć. Prócz trzaskającego ognia słychać było jeszcze ciche burczenie brzucha samicy.
- Jeśli chcesz, mogę teraz iść spróbować coś dla ciebie upolować.
Wadera przez chwilę na mnie patrzyła, a później powiedziała:
- Jeśli byłbyś tak dobry...
Nie czekając na jej dalszą reakcję, wstałem i podszedłem bliżej drzwi i zatrzymałem się w półkroku, by przypomnieć jej moje polecenie.
- Ufam, że spełnisz moją prośbę i nie ruszysz się z miejsca.
A następnie wyszedłem, w progu przemieniając się w wilczą postać. Musiałem chwilę się zastanowić, idąc przez ścieżki pokryte żółtymi i zielonymi liśćmi, gdzie mógłbym zdobyć coś pożywnego dla nieznajomej. Jesień zdecydowanie nie była porą sprzyjającą polowaniom. Kątem oka dostrzegłem coś, co poruszało się szybko i sprawnie. Nie mogło być zbyt wielkie, więc łatwo domyśliłem się, że był to królik. Jeden szybki ruch i już drgał na wpół żywy w mojej paszczy. Wyprostowałem się i zawróciłem w stronę chaty. Jak na początek tyle powinno wystarczyć. Gdy zbiorę resztę wilków, może uda się upolować coś więcej. Samica widząc, że już przyszedłem, zaskoczona podniosła zaspane powieki. Położyłem królika obok łóżka, a ona obserwowała go wygłodniałym spojrzeniem.
- Za chwilę się posilisz. Ze względu na to, że herbata jeszcze jest gorąca, najpierw się przedstaw.
Popatrzyła na mnie nieufnie, ale później jej wzrok złagodniał, uświadamiając sobie, że robiąc dla niej tyle dobrego, nie mogłem mieć złych zamiarów.
- Nazywam się Asori. Kimkolwiek jesteś, domyślam się, że jestem w Białym Królestwie lub choć w okolicach. Bardzo przepraszam, że wtargnęłam na te tereny... - gdy zobaczyła wyraz mojego zdrętwiałego pyska, zamilkła. Chwilę później westchnąłem i spokojnie wyjaśniłem:
- Białe Królestwo znajduje się kilkanaście kilometrów dalej. Jeśli właśnie tam zmierzasz, będziesz mogła iść. Nie będę cię zatrzymywał.
- W takim razie... gdzie jestem?
- W Czarnym Królestwie.
Patrzyła na mnie, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Rozumiem... Nigdy nie słyszałam o tym miejscu. Mógłbyś mi nieco odpowiedzieć?
Spuściłem wzrok, jednocześnie zmieniając się na nowo w ludzką postać. Jak zwykle miałem problem z rozpoczęciem swojej wypowiedzi tak, aby zabrzmiała choć odrobinę sensownie.
- Miejsce to zostało założone dość niedawno, a nazwane mianem "Czarnego Królestwa" ze względu na znaczną część wilków, która jest wygnańcami przybyłymi ze stolicy. W przeciwieństwie do Białego Królestwa wszystko przybrało mniej oficjalną formę.
- Musisz być już od dawna w tej watasze, skoro tak dużo o niej wiesz.
- Jestem tu właściwie od samego początku. Jeśli się uprzesz, możesz mnie nazywać "władcą", choć to określenie niezbyt przypadło mi to do gustu. Na co dzień zwą mnie po prostu Severusem i tego się trzymajmy.
Samica patrzyła na mnie szeroko otwartymi, niebieskimi oczami, okolonymi ciemnymi rzęsami.
- Czyli jesteś Alfą tej watahy?
- Nie Alfą, a władcą, i nie watahy, tylko królestwa. Jeśli o to właśnie pytasz, tylko pomyliłaś pojęcia - to owszem, masz rację.
Nie odpowiedziała. Spojrzałem w stronę ciemnego kubka, z którego niemalże całkowicie przestała się unosić para.
- Możesz już usiąść i napić się herbaty.
Wadera odpowiedziała skinieniem głowy, a ja pomogłem jej przyjąć pozycję siedzącą i podałem kubek. Jako, że Asori wciąż miała wilcze łapy, musiałem jej pomagać, przytrzymując spód, aby naczynie nie upadło, a herbata nie rozlała się na koc. Wzięła mały łyczek i oparła głowę o ścianę, którą była podparta. Zamknęła oczy i przemieniła się w człowieka. Ciemnobrązowe, niemalże czarne włosy były w nieładzie, brudne i zaniedbane nie układały się tak jak powinny. Nos miała zaczerwieniony tak samo, jak policzki i obramowania oczu. Pociągnęła nosem. Wziąłem dłoń wiedząc, że skoro jest w swojej ludzkiej formie, bez problemu może sama trzymać kubek.
- Dziękuję - powiedziała niemalże szeptem. Nieśmiało otworzyła szaroniebieskie oczęta i podniosła wzrok. Delikatnie się uśmiechnęła - Gdyby nie ty, zapewne już wąchałabym kwiatki od spodu.
Siadłem obok łóżka i oparłem się ramieniem o jego ramę, a plecami o szafkę nocną.
- Niby racja, lecz każda żywa istota zasługuje na życie.
- Ale i tak zabiłeś tego królika... - rzekła, patrząc na martwego gryzonia.
- Tak wygląda naturalny łańcuch pokarmowy - wilki żywią się innymi zwierzętami i nic na to nie poradzimy. Nawet drapieżnicy uważający się za wegetarianin prędzej czy później zorientują się, że brakuje im mięsa, a orzechy i owoce nie są tym, co chcieliby jeść. Po prostu tak jest i nic tego nie zmieni.
Asori pogrążyła się w rozmyślaniach nad moimi słowami, popijając herbatę miętową.
- Jesteś bardzo inteligentnym władcą. Nie dziwię się, że to właśnie ty zostałeś królem, a nie kto inny.
Nie odpowiedziałem, tylko na nią patrzyłem. Ona zaczęła delikatnie stukać palcami o kubek, przez co skromną chatę wypełniły kolejne ciche dźwięki. To zwróciło moją uwagę na jej równie niezadbane, brudne i połamane paznokcie.
- Może zechciałabyś się u nas zatrzymać? - zaproponowałem. Ona nieco wystraszona, a może zaskoczona podniosła na mnie wzrok.
- Na jak długo?
- Jak tylko będziesz chciała.
Patrzyła na mnie nieruchomym spojrzeniem. Nadal najwyraźniej trawiła to, co właśnie powiedziałem.
- Czyli... nawet mogę tutaj zostać na zawsze?
- Owszem.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale przerwał jej nagły trzask drzwi wejściowych.
- Sevcio! Śnieg! - wrzasnęła dziewczyna. Odwróciłem głowę w jej stronę, jednocześnie marszcząc brwi.
- Lucy, to nie powód, by tak krzyczeć - odparłem spokojnie. Ona jednak zatrzymała się wpół kroku i trochę jakby kompletnie zawiesiła, nie kontaktując, co właśnie do niej powiedziałem. Patrzyła na Asori, która właśnie brała kolejny łyk herbaty.
- Kto to jest? Co ona tutaj robi?
- Nazywa się Asori...
- Jest twoją kochanką?
Schorowana dziewczyna aż zakrztusiła się herbatą i pokaszliwała, garbiąc się przy tym i o mało nie wylewając reszty napoju. Kilkakrotnie poklepałem ją po plecach, a ona już po chwili poczuła się lepiej.
- Nie. Przyszła tutaj z daleka. Potrzebowała pomocy.
Lucy zamknęła starannie drzwi, a robiąc to zapytała:
- Czyli, że jeśli ja też będę się źle czuła to mnie przygarniesz do siebie i będziesz niańczył?
Zawahałem się. W Królestwie tymczasowo nie było lekarza, więc właściwie ja najwyraźniej powinienem objąć to stanowisko, do czasu, aż ktoś się nie znajdzie.
- Jak na chwilę obecną, tak.
Lucy słysząc tę nowinę zachwiała się, robiąc omdlewającą minę i przytrzymała się szafki nocnej, która stała tuż przy wejściu.
- Właściwie to nie czuję się zbyt dobrze.
Przymrużyłem oczy.
- Przecież widzę, że to kłamstwo. Nie musisz już udawać. Znam cię zbyt dobrze, by twierdzić inaczej.
Brązowowłosa westchnęła i stanęła normalnie.
- A szkoda. Gdybyś się mną zajmował, to byłoby dość... zabawne.
- Dlaczego znowu zabawne?
Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami. Mogłem się tego spodziewać.
- A tak swoją drogą... Pójdziesz na budowę? Wszyscy na ciebie czekają.
- Wątpię... Jeśli możesz, to przekaż pozostałym, żeby wyjątkowo pracowali beze mnie. Muszę się zająć Asori.
- Zamień się, co? - jęknęła niezadowolona Lucy. Popatrzyłem na nią.
- Dlaczegóż to?
- Jest zimno, a mi dziś nie za bardzo się chce pracować.
Popatrzyłem na moją pacjentkę. Patrzyła to na mnie, to na Lucy. Chyba zastanawiała się, jaką decyzję podejmę.
- Zgoda, o ile obiecujesz mi, że zapewnisz jej właściwą opiekę. Niech dopije herbatę, a tam jest dla niej królik. Po budowie upolujemy kolację i przyniesiemy coś jeszcze. Ewentualnie możesz coś w międzyczasie dla niej przygotować.
Jej wzrok powędrował ku słoikom z ziarnami zmielonej kawy.
- A kawę?
Powoli wstałem. Poczułem, że jakaś kość przeskakuje mi w kolanie, a kręgosłup niemiłosiernie pulsował bólem. Zbyt dużo czasu przesiedziałem w niezmiennej pozycji. Jak to mawiają - starość nie radość.
- Na razie się powstrzymaj, musimy się zająć leczeniem, a nie dawkowaniem kofeiny. Może później ją poczęstujesz gdy jej stan się polepszy.
Lucy wyglądała na rozczarowaną. Skierowałem się do drzwi, a gdy je otworzyłem, zorientowałem się prędko, że rzeczywiście ziemię pokrywała milimetrowa warstwa białego puchu, tak jak powiedziała to Lucy. Zamknąłem wejście do mojej chaty i przemieniłem w wilka, gdyż doskwierał mi kłujący mróz. Od mojego ostatniego wyjścia na zewnątrz, temperatura znacznie się obniżyła. Aż strach pomyśleć, co będzie później. Ruszyłem przed siebie, zostawiając na płytkim śniegu odciski swoich łap.
Przemierzając Las Conteilaxne i Condiamida dostrzegłem jakąś postać siedzącą nad taflą zamarzającej wody. Jako, że była dość wątła, oznaczało to, że miałem do czynienia z waderą. Przystanąłem i obserwowałem, jednocześnie nasłuchując jej cichej pieśni. Zastrzygłem niespokojnie uchem słysząc, że samica śpiewa tekst pieśni ludowej Białego Królestwa. Zdenerwowany swoim najnowszym odkryciem, zacząłem warczeć. Chciałem się jak najprędzej dowiedzieć się, czy owa nieznajoma była szpiegiem. Przestraszona odwróciła się w moją stronę.
- Kim jesteś? - warknąłem.
- Przechodziłam tutaj... postanowiłam zrobić mały odpoczynek.
Powoli wyłoniłem się zza krzaków i przybliżyłem do niej. Ona coraz bardziej zrażona spuszczała głowę i płasko kładła uszy. Gdyby nie siedziała na krawędzi jeziorka, z całą pewnością rzuciłaby się do ucieczki.
- Twoja godność? - zapytałem.
- Jestem Shaten. Czasami mówią mi Dark lub Rav.
- Co cię tu sprowadza? - spytałem ponownie, widząc, iż samica poczuła się nieco pewniej zaraz po tym, gdy przedstawiła swoje imię. Miałem co do niej mieszane uczucia. Wyglądała na hardą, a i tak dostrzegalne były pod jej oczami lśniące ślady łez.
- Mówiłam już. Przechodziłam tędy. - mruknęła niezadowolona.
- Zdaje mi się, czy płakałaś?
- Nie. Po prostu myłam swój pyszczek w jeziorze - oznajmiła, lecz ja czułem każdą komórką swojego ciała, że nie mówiła prawy. Nie chcąc już drążyć tematu, postanowiłem go zmienić.
- Masz może dom? Jakąkolwiek rodzinę?
Spuściła wzrok. Może nie powinienem był pytać, ale nie znając na to odpowiedzi nie mogłem do niczego sensownego dociec.
- Nie mam domu... o rodzinie nie chce gadać...
Złagodniałem. W jej gładko niebieskich oczach pozbawionych źrenic czy też tęczówek kryło się coś takiego, dzięki czemu wiedziałem, że mogę jej zaufać.
- Rozumiem... W takim razie zapewne jej poszukujesz?
- Najpierw ja ci zadam parę pytań - oznajmiła, podnosząc głowę i lustrując mnie spojrzeniem.
- Słucham - odparłem już całkowicie spokojnie.
- Więc... jak cię zwą? Ile masz lat i kim jesteś?
- Zwą mnie Severus i obejmuję stanowisko władcy Czarnego Królestwa. Z tego, co mi wiadomo niebawem powinienem obchodzić szóste urodziny.
- Aha... a czemu mnie zaczepiłeś? - zapytała już całkowicie swobodnie.
- Jesteś na naszym terenie.
- I co z tego? Nic nie zrobiłam nie miałeś, po co mnie zaczepiać - powiedziała, jednocześnie ostrzegawczo jeżąc sierść.
- To, że nie znam cię i powinienem się zorientować, kim jesteś, by prędzej czy później nie okazało się, że jesteś szpiegiem, bądź mordercą i zagrażasz naszemu dobru - wytłumaczyłem, nie tracąc stoickiego spokoju. Słysząc to, uspokoiła się nieco.
- Jak ci przeszkadza moje towarzystwo, to sobie pójdę... - mruknęła.
- Nie wyglądasz nazbyt niebezpiecznie i zdaje się, że jesteś nieco zagubiona. Nie chciałabyś dołączyć do nas? - Podniosła na mnie wzrok z nadzieją w oczach. Wadera chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej łzy zamarzły zmieniając się w drobinki lodu wczepione w grube, zimowe furo.
- Serio pytasz?
- Jak najbardziej. Jeśli nie chcesz, po prostu powiedz.
- Znaczy... chcę... ale nie wiem, czy nie będę wam tłoczyć watahy... - odparła niepewnie.
- Obiecuję, że nie będziesz. Nasza "wataha" to królestwo, co oznacza, że nigdy nie zabraknie miejsc dla nowych przybyszów.
Zadrżała z podekscytowania. Wyglądała na niezwykle zadowoloną ze szczęścia, jakie ją spotkało.
- Właśnie zmierzałem na budowę. Tam obecnie zgromadziły się wszystkie wilki z całego Czarnego Królestwa.
Shaten speszona przełknęła ślinę. Po raz kolejny straciła wiarę we własne czyny.
- Ile ich jest? Więcej niż sto?
- Zdecydowanie mniej. W obecnym stanie mogę liczyć jedenaście osób.
Ruszyłem przed siebie, a ona za mną. Wadera wyglądała na zaskoczoną.
- Dlaczego tak mało? W końcu to królestwo, Czarne Królestwo. Ponoć działacie wbrew innym i jest was bardzo dużo.
Przez chwilę poczułem, jak robi mi się jeszcze chłodniej niż zawsze, a krew zatrzymała się w moich żyłach. Może tylko mi się zdawało, lecz zaiste nie było to przyjemne uczucie.
- Skąd masz takie informacje?
- No... - zawahała się - ...Właściwie to nie wiem.
- Powiem ci tyle, że to wszystko to jedno wielkie kłamstwo. Działamy chwilowo tylko i wyłącznie dla siebie, ani nie negatywnie, ani nie pozytywnie dla innych wilków. Generalnie zamieszkujemy tereny, na których to nie ma możliwości obawiania się jakichkolwiek innych psowatych, gdyż jest to kompletne odludzie.
Nie odpowiedziała. Śnieg zaczął padać coraz mocniej, a wiatr wtórował mu dmąc bezlitośnie, a my z trudem mogliśmy się orientować w terenie. Na szczęście po kilkunastu minutach nieprzyjemnego marszu dotarliśmy na miejsce. Ja zdecydowałem się uspokoić uciążliwe wichry, jednak na śnieg padający już jesienią nie mogłem nic poradzić. Tymczasem ja i nowa członkini królestwa trafiliśmy na jedyny teren, na którym to nie leżała gruba warstwa białego puchu. Najwyraźniej był regularnie odgarniany przez innych członków królestwa. Gdy tylko zostałem dostrzeżony przez jednego z wilków, jakim była Noodle, prędko do mnie podbiegła.
- Nie zjawili się wszyscy. Melduję nieobecność Jemito, Tempusa, Leana i Rae.
Zmarszczyłem brwi. Zawsze stawiali się sumiennie na budowie, a teraz nagle nie byli obecni?
- Dobrze, później to sprawdzimy.
Noodle w milczeniu patrzyła na Shaten, a ona na nią.
- Kto to jest? - zapytała w końcu biało-niebieska wadera.
- Zwie się Shaten i dziś dołączyła do naszej wspólnoty.
- Miło mi cię poznać - uśmiechnęła się ciepło Noodle. Nowa odwzajemniła uśmiech. Pozostałe wilki również zaczęły się zbierać i nim zaczęły o cokolwiek pytać, ja wyprzedziłem je słowami:
- Wybaczcie mi moje spóźnienie. Spotkałem wycieńczoną do granic waderę i musiałem jej udzielić pomocy.
Wilki na szczęście zrozumiały, o co mi chodzi i prędko wzięliśmy się do pracy. Shaten na szczęście nie tylko uczynnie spełniała swoje obowiązki, ale i także pałała do tego olbrzymim zapałem. Aż przyjemnie było na to patrzeć. Kilka godzin później wspólnie ruszyliśmy w drogę powrotną, by nikt nie zaginął we wciąż sypiącym śniegu. Próbowałem uspokoić jakoś wiatry, lecz tym razem nie ustępowały, pozostałe wilki, które podjęły podobną próbę spotkały się z podobnym skutkiem. Najwyraźniej działała tu jakaś... jakby to nazwać... siła wyższa. Jakiś czas później ktoś wrzasnął:
- Widzę czyjąś łapę wystającą ze śniegu!
Zatrzymałem się w pół kroku. Mój już dość zmrożony umysł przyswoił, że ktoś mógł utracić przytomność. Natychmiast skierowałem się w stronę wskazaną przez Warrora, cały czas bardzo zestresowany, a wręcz rozdygotany myślą, co tam mogłem zobaczyć. Widok był dużo bardziej przerażający, niż się początkowo spodziewałem. Po rozgarnięciu lodowatego śniegu ujrzeliśmy wykrzywiony pysk w grymasie strachu z szeroko otwartymi oczami należącymi do... Leany - drugiej wadery w Czarnym Królestwie. Jej łapy były ustawione tak, jakby nadal przemierzała lodowe pustynie, lecz obecnie była czymś na wzór rzeźby. Moje serce przyspieszyło.
- Nie żyje - powiedziałem sam do siebie. Najwidoczniej nie wytrzymała tak niskiej temperatury... W takim razie, co się stało z pozostałymi? Też tak skończyli? Z coraz mocniej bijącym sercem ruszyłem dalej, nerwowo rozglądając się na boki. Ujrzałem kolejną lodową figurę, będącą zamarzniętym Tempusem. Dalej nadepnąłem coś, co było ogonem Jemito zakopanego całkowicie w już blisko półmetrowym śniegu. Gdy tylko śniegi znikną, będziemy musieli ich odszukać i wyprawić pogrzeb na nowo wybudowanym Cmentarzu... W pewnym momencie wdepnąłem roztrzęsioną łapą w dołek, całkowicie zapadając się w chłodzie. Gdy udało mi się z niego wygrzebać, zauważyłem, że jakiś wilk właśnie sturlał się ze stromego zbocza. Przerażony jeszcze bardziej zjechałem z tej samej nierówności, o mało nie wpadając na niego, będąc już na dole. Była to Saphira. Posłała mi wymęczone spojrzenie i popatrzyła w drugą stronę. Zauważyliśmy ślady jakiś łap odciśniętych we śniegu. Podeszliśmy bliżej... i ujrzeliśmy obcą waderę. Oddychała, choć płytko.
- Halo? Hej, żyjesz? Halo? - zapytała wystraszona Saphira, szturchając ją lekko łapą. Nieznajoma otworzyła ślepia i pierwszą osobę, jaką ujrzała, był nie kto inny, jak ja. Ku naszemu zaskoczeniu wrzasnęła głośno i na nowo straciła przytomność.
- C-co teraz zrobimy? - wykrztusiła Saphira.
- To przecież oczywiste... Przygarniemy ją.
Nie czekając na odzew ze strony wadery, wziąłem białą jak wszechobecny śnieg samicę na barki i z trudem zacząłem wnosić na górę, do pozostałej części karawany. Poruszałem się chyba najprędzej ze wszystkich, gdyż myśl, że omdlała mogła nas lada moment opuścić, tak samo jak Asori rano, zaiste napędzała moje łapy.

<Chętny? Jest to połączenie trzech op. - od Shaten, Filos oraz Asori :D>

czwartek, 8 października 2015

Od φίλος "Czemu zimno jest zimne?" cz. 1 (cd. Severus)

Mimo, że umiałam nad nią panować, właśnie mnie pochłonęła. Członki zesztywniałe miałam z zimna. Chociaż grota chroniła przed stuprocentowym zimnem to i tak traciłam zmysły.
Tu działały starożytne siły. Byłam już wyczerpana trzynastodniowym utrzymywaniem mnie przy życiu. Zapadłam się w zimny śnieg. Znowu odleciałam.
Od czasu mojego pobytu tu mój organizm co jakiś czas włączał tryb oszczędzania energii.
Świadomość po prostu przestała działać. I w głowie zostały tylko wspomnienia. Jak stopklatki.
Zając, krzycząca ja, biegnąca ja, moja rodzina miotająca się w szale, moja ucieczka, kradzenie resztek lasagne ze śmietnika. Już to przerabialiśmy. I zwolnienie. Przybliżenie na twarz mamy trzymającą mnie.
- Będą problemy. Urodziła się w niewłaściwym czasie. Dzisiaj niedziela, 7 lipca, 7:00. Widmowa data.
- Nie martw się. - tu głos taty - jest silna. Nie opętają jej demony...
- Halo? Hej, żyjesz? Halo? - ten głos nie pochodził ze wspomnienia. Rozszerzyłam oczy. Nade mną stał basior. Spojrzałam prosto w jego oczy i z krzykiem zemdlałam...

<Severus?>

φίλος

http://pre07.deviantart.net/1435/th/pre/f/2013/121/4/f/wolf_and_blueberries_by_hioshiru-d63rhwf.png

Godność: φίλος (po Grecku Przyjaciel) (dopisek od Adminki: czytaj to jako Filos)

niedziela, 4 października 2015

Od Shaten "Nowy dom? A może pułapka?" cz. 1 (cd. Severus)

Jak zawsze chodziłam po lesie. Za każdym krokiem widziałam jak zwierzęta prze de mną uciekały... a ja szłam... patrząc przed siebie. Myśląc, czy znajdzie się ktoś kto nie będzie się mnie bał. Chociaż wątpię...
****
Więc mijały tak sekundy, minuty, dni... miesiące i lata... za każdym razem każdy prze de mną uciekały zwierzęta, szczeniaki... a czasem i wilki. Las już znam jak własną kieszeń. Nie spodziewam się żadnego wilka, który by się mnie nie wystraszył. Moje uszy są oklapnięte, chodzę z opuszczoną głową... od razu można po mnie wywnioskować, że jestem dobita... załamana... a może i mam złamane serce. Oczywiście i tak szłam patrząc w ziemię. Nie wiedziałam czemu się mnie wszyscy boją... może przez mój wygląd? A może przez swój charakter? Nie wiem już. Cały czas jestem jedynie odpychana. Nikt mnie nie chce poznać bliżej... oceniają po okładce. Jak zawsze tylko to potrafią. Doszłam do jakiegoś terenu. I tak poszłam dalej. Nic nie widziałam co mogło mnie zaatakować. Usiadłam nad jeziorem. Zaczęłam sobie nucić piosenkę. Jak zawsze nuciłam smętne piosenki, więc oczywiście musiałam zacząć puszczać łzy. Nagle usłyszałam warkot. Natychmiast wstałam i się odwróciłam z mokrym pyszczkiem od łez.
- Kim jesteś? - spytał czarny wilk. Szczerze powiem, że byłam zaskoczona. Większość wilków się mnie bała. A ten nawet zaczął na mnie warczeć.
- Przechodziłam tutaj... postanowiłam zrobić mały odpoczynek - powiedziałam, patrząc na niego. Zaczął do mnie podchodzić. Ja z każdym jego krokiem opuszczałam głowę i uszy. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
- Twoja godność? - spytał. Nikomu nie mówiłam swojego imienia. Nie lubię go ani trochę. 
- Jestem Shaten. Czasami mówią mi Dark lub Rav - powiedziałam i podniosłam głowę. Poczułam się nieco pewniej.
- Co cię tu sprowadza? - spytał. Nie wiem czy mówiłam, ale nienawidzę taki pytań. Są bezsensowne. Może się dowiedzieć z czasem! Co nie?
- Mówiłam już. Przechodziłam tędy - odparłam.
- Zdaje mi się, czy płakałaś? - spytał mnie, przyglądając się. 
- Nie. Po prostu myłam swój pyszczek w jeziorze - powiedziałam, patrząc na niego.
- Masz może dom? Jakąkolwiek rodzinę? - spytał, patrząc na mnie. Ja natychmiast spuściłam głowę i odwróciłam wzrok. 
- Nie mam domu... o rodzinie nie chce gadać... - rzekłam. Nie wiem czemu, nie byłam dla niego chamska. Może przez to, że się go boję? Może nie byłam często taka, ale przez takie pytania zawsze jestem.
- Rozumiem... W takim razie zapewne jej poszukujesz? - spytał.
- Najpierw ja ci zadam parę pytań - powiedziałam, patrząc na niego.
- Słucham - powiedział, nadal normalnym tonem.
- Więc... jak cię zwą? Ile masz lat i kim jesteś?- spytałam już pewniej.
- Zwą mnie Severus i obejmuję stanowisko władcy Czarnego Królestwa. Z tego, co mi wiadomo niebawem powinienem obchodzić szóste urodziny. - powiedział. Chwila... Czarnego Królestwa? To podobno najgroźniejsza wataha. Bardzo często stawiała pułapki na różne wilki i potem... Albo po prostu to sobie ubzdurałam. Nie wiem w końcu, czy im ufać. A tym bardziej władcy.
- Aha... a czemu mnie zaczepiłeś? - zapytałam. W końcu się przyzwyczaiłam do niego i mogłam być sobą.
- Jesteś na naszym ternie - odparł Severus. Popatrzyłam na niego.
- I co z tego? Nic nie zrobiłam nie miałeś, po co mnie zaczepiać - powiedziałam już nieco groźniej. 
- To, że nie znam cię i powinienem się zorientować, kim jesteś, by prędzej czy później nie okazało się, że jesteś szpiegiem, bądź mordercą i zagrażasz naszemu dobru - powiedział, a ja natychmiast zamilkłam. 
- Jak ci przeszkadza moje towarzystwo, to sobie pójdę... - powiedziałam niechętnie.
- Nie wyglądasz nazbyt niebezpiecznie i zdaje się, że jesteś nieco zagubiona. Nie chciałabyś dołączyć do nas? - spytał. Popatrzyłam na niego.
- Serio pytasz? - Nie wiem czemu zadałam to pytanie...
- Jak najbardziej. Jeśli nie chcesz, po prostu powiedz.
- Znaczy... chcę... ale nie wiem, czy nie będę wam tłoczyć watahy... - powiedziałam niepewnie. Tak naprawdę nie chce bo nie wiem, czy to nie pułapka. Poszłam z nim do jego watahy. Szłam z tyłu, bo nie ufałam mu ani trochę.

<Severus?>

Shaten

Następna samica!

http://orig12.deviantart.net/ea43/f/2013/083/f/b/black_and_blue_she_wolf_by_blueflames234-d5z65w3.png

Godność: Mówią na nią Shaten. Nigdy nie podała nikomu swojego imienia.

czwartek, 1 października 2015

Od Kiry "Jak najdalej stąd" #2 (cd. Alexander)

  Oto druga część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op. "Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 6 (cd. Lucy)

Popatrzyłem w górę. Nad nami rozpostarte były gałęzie o kolosalnych rozmiarach, pokryte nie liśćmi, a pewnego rodzaju klejnotami, które od środka iskrzyły się własnym światłem, rozbryzgując jasne plamki na całą okolicę. Nagle dostrzegłem coś, co wyraźnie się poruszało... Coś, co żyło i leciało w naszą stronę, wyłaniając się zza jednej z gałęzi. Przypominało trochę chmarę świetlików, ale im bliżej się znajdowały, tym większą miałem pewność, że to kulki czystego światła, wyglądającego trochę jak złoty pył. Odruchowo przysłoniłem twarz ręką, nie wiedząc, czy są groźne, czy też nie. W momencie, kiedy dosłownie w nas wleciały, w szybkim, ale i za razem spokojnym locie, sprawnie omijając nasze ciała, Lucy dopiero odwróciła się w moim kierunku. Zorientowała się, że dziwaczne istoty od dobrych kilku chwil zamierzały polecieć w tym kierunku. Teraz już realizowały swój plan, a ja mogłem zobaczyć, jak włosy Lucy falują na wietrze wytworzonym przez lot świetlikowych pyłków (zaiste nie mogłem znaleźć żadnego trafniejszego określenia, więc niech będzie takie), a ona zdezorientowana mruży oczy. Uśmiechnąłem się lekko, a ona orientując się, że na nią patrzę, odwzajemniła uśmiech. Stworzonka odleciały, a długie kasztanowe włosy Lucy ponownie opadły jej luźno na ramiona.
- Co to było? - zapytała po dłuższej chwili, zupełnie jakby wyrwała się z wyjątkowo twardego snu.
- Nie mam pojęcia, ale raczej nie są groźne. Nazwijmy je... świetlikowymi pyłkami. Co o tym sądzisz?
- Że nazwa nie jest zła, ale raczej byłabym zwolenniczką nazwy związanej z kawą.
- Dlaczego akurat z kawą?
Dziewczyna się zamyśliła. Stojąc tak, patrzyła w ziemię.
- Bo najdorodniejsze ziarna kawy mają złotawy połysk, zupełnie jak te... kupki.
- Jakie znowu kupki? Nie mogłaś znaleźć innego słowa?
- Zgadłeś. Czy to ważne, czy powiem kupki czy latające masło? I tak mówimy o jednej rzeczy i zdajemy sobie z tego sprawę, no nie?
- Latające masło w języku angielskim to butterfly, czyli motyl...
Lucy patrzyła na mnie w osłupieniu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ja zachowałem całkowicie poważny wyraz twarzy.
- Znasz angielski?
- Trochę, aczkolwiek nigdy się w niego nie zagłębiałem. Wystarczyło mi te kilka lat nauki, żeby poznać podstawowe zwroty w tym języku. - Odpowiedziałem, jednocześnie podchodząc do krawędzi wysepki. Popatrzyłem w dół. Kilkaset metrów pod nami znajdowała się ziemia porośnięta wysoką, trawą. Jako, że mam doskonały wzrok, dostrzegłem natychmiast, że wyglądała, jakby była wykonana z najszczerszego złota i przyozdobiona diamentami. Następnie mój wzrok powędrował do gigantycznych korzeni wystających z wysepki, na której obecnie staliśmy. Łączyły się one z pozostałymi unoszącymi się nienaturalnie wysoko w powietrzu kawałkami gleby i skał, więc można było spokojnie przejść na dół, lecz nie potrafiłem oszacować, jak długo mogłoby nam to zająć. Wyglądało to odrobinę jak jeden wielki labirynt.
- Ja wiem tylko tyle, że kawa to coffee... Możesz mnie nauczyć kilku słów lub nawet zdań? - podekscytowała się Lucy.
- Masz jakieś wybrane, które chciałabyś poznać? - mówiąc to, odwróciłem się w stronę pnia największego ze wszystkich drzew, na środku którego wciąż znajdował się wielki portal. Mogliśmy zawsze spokojnie wrócić.
- Hm... niech no pomyślę... - rozejrzała się - ...drzewo?
- Tree - odpowiedziałem bez namysłu.
- Trzy?
- Three.
- Przecież to brzmi identycznie, jak "drzewo".
- Tree a three to zupełnie inne słowa. Brzmią podobnie, ale nie tak samo.
- A kawa?
Popatrzyłem na nią podejrzliwie.
- Przecież jeszcze kilka chwil temu mówiłaś, że wiesz, jak brzmi to słowo w języku angielskim.
- Ja? Naprawdę? Nie... To niemożliwe.
- Coffee... - mruknąłem. Miałem przeczucie, że Lucy pytała o to tylko dlatego, żeby jakoś ciągnąć rozmowę. Nie chciałem dawać jej do zrozumienia, że zorientowałem się, iż coś mi nie pasuje, więc postanowiłem spokojnie odpowiadać na pozostałe pytania z tego samego typu.
- To teraz może zdania? - zaproponowała. Popatrzyłem po raz kolejny na wielkie korzenie.
- Zgoda... Może od razu chodźmy? Nie warto zbyt długo zwlekać.
- Ok, spoko.
Lucy żwawo ruszyła jako pierwsza, ja podążyłem tuż za nią. Szła całkowicie pewnie, jakby nie docierała do niej opcja, żeby mogła się poślizgnąć i spaść. Obserwowałem ją, z obawy, że jednak się to stanie.
- No to może na początek... Czy mogę prosić o kubek kawy?
- Can I have a cup of coffee?
- Yes, you can.
Lucy odwróciła głowę w moją stronę.
- Dobrze odpowiedziałam?
- Zdaje się, że tak.
Zapanowała cisza. Nic, prócz wszechobecnego cichego, ale i za razem zagadkowego buczenia owego wymiaru oraz dźwięku poruszania się naszych butów na korzeniu drzewa. Po kilku metrach Lucy powiedziała:
- Słyszałam kiedyś pewne zdanie... Lecz nie wiem co znaczy.
- Jakie?
Lucy się zawahała, ale już chwilę później zdecydowała się odpowiedzieć:
- I love you.
Moje płuca odmówiły posłuszeństwa, w efekcie czego przestałem oddychać. Gdzieś w mojej głowie co prawda świtała mi myśl, że ona tylko się zgrywa, ale mój zamroczony umysł nie dawał mi tego do zrozumienia. Byłem zbyt zaskoczony, by odpowiedzieć. Nagle noga Lucy poślizgnęła się, ona sama przewróciła i zaczęła spadać ku dołowi z głośnym piskiem. Jednak w porę się ocknąłem i chwyciłem jej dłoń. Po mocnym szarpnięciu zawisła w powietrzu, bezwładnie poruszając nogami.
- S-s-sev-ver-rus? - wyjąkała, patrząc w dół. Korzeń wbijał mi się w żebra, co utrudniało oddychanie, więc wykrztusiłem tylko:
- Chwyć moją drugą rękę...
Ona zaskoczona uniosła głowę i popatrzyła na moją twarz. Dotarła do niej wiadomość i zrobiła co kazałem. Czułem, jak moje dłonie robiły się coraz zimniejsze, bo niewygodna pozycja blokowała dopływ krwi. Musiałem działać, nim kompletnie stracę siły i możliwość logicznego myślenia. Spróbowałem użyć swojego żywiołu powietrza, lecz nic się nie stało. Tak samo w przypadku żywiołu mroku. Przekląłem w duchu (co zdarza mi się naprawdę rzadko) i próbowałem wymyślić cokolwiek innego. Lucy najwidoczniej też próbowała użyć mocy, ale z takim samym skutkiem. Z nerwów moje dłonie zaczęły się pocić, być może dziewczyny tak, samo, bo zaczęła mi się wyślizgiwać. Chyba pozostało tylko wyjście tradycyjne: wciągnąć ją za pomocą własnej siły. Napiąłem mięśnie brzucha i zgiąłem nogi w kolanach, żeby nie spaść, a następnie spróbowałem podciągnąć towarzyszkę do góry. Nie udało się. Uniosła się tylko na zaledwie kilka centymetrów. Drugie podejście. Zużywając resztki swojej siły podciągnąłem ją na tyle, ile tylko mogłem. To wystarczyło, by ta jedną ręką chwyciła nierówności na korzeniu i puściła moje dłonie.
Teraz trzymała się sama, a ja mogłem wstać. Niestabilnie stanąłem na nogach. Czułem wyraźny chód wynikający z niedokrwienia organizmu. Lekko rozchwiany chwyciłem ręce Lucy i tym razem od razu wciągnąłem na górę. Po tym miałem wrażenie, że zaraz przewrócę się i nie wstanę. Brunetka również sapała, po części z nerwów, po części ze zmęczenia. Nic nie mówiliśmy. Lucy jako pierwsza się uspokoiła i - o dziwo - przytuliła mnie. Zdezorientowany popatrzyłem na nią, a raczej jej włosy, biorąc ostatnie głębokie wdechy i wydechy. Serce nadal łomotało mi jak oszalałe, usiłując zrównoważyć braki krwi w moich kończynach.
- Dziękuję - powiedziała drżącym głosem.
- Za co?
- Za to, że mnie uratowałeś - wyjaśniła krótko.
- Nie chciałbym przecież, abyś spadła...
Lekkie sapnięcie, które wyczuwałem na piersi świadczyło o tym, że dziewczyna się uśmiechnęła. Staliśmy tak przez chwilę, a wtedy coś sobie przypomniałem.
- Kocham cię.
- Co proszę? - zapytała zdziwiona.
- To znaczy zdanie, o które pytałaś - odparłem, teraz już całkowicie spokojny. Nie miałem nawet pojęcia, jak bardzo kojąca jest bliskość drugiej osoby.

<Lucy? A oto moje wypociny. :')>
Nomida zaczarowane-szablony