sobota, 29 kwietnia 2017

Od Selene "Pasowanie na rycerza" cz. 2 (c.d. Gall Anonim)

W watasze panowało ogromne poruszenie. Pasowano jakiegoś rycerza. Mówię jakiegoś, ponieważ nie dotarło do mnie jego imię, wszyscy których zapytałam, czyli jedna wadera, do której odważyłam się odezwać, żartowali sobie, że chodzi o "Galla Anonima".
Aktualnie byłam zajęta kopaniem gliny, cóż za dostojne zajęcie, ale udałam się na miejsce ceremonii, ponieważ szło mi całkiem dobrze i mogłam pozwolić sobie na chwilowe odstąpienie od pracy. Widać nie tylko ja, ponieważ w wyznaczonym miejscu zebrał się tłum.
Wyglądało to mniej więcej tak, dowódca watahy klepał nudne formułki. Jak już pewnie doskonale widać, nie lubię dostojnych uroczystości. Nie mniej, było całkiem znośnie. Okazało się, że niedoszły rycerz rzeczywiście ma na imię Gall Anonim. Powinnam chyba przeprosić waderę, którą zapytałam, jak się nazywa, ponieważ wyraziłam skrzywioną miną, że nie byłam zadowolona z udzielonej przez nią odpowiedzi, choć mówiła ona prawdę. W każdym razie, sam mianowany zdawał się nie być przygotowany. Pierwszą jego reakcją, było zrobienie wielkich oczu (czy raczej oka). Zamienił się w człowieka, potem w wilka, potem znowu... po prostu zrobił to wiele razy, pogubiłam się w rachubie. Nie do końca wiedział, jak ma się zachowywać.
Poczułam pewną, zapewne jednostronną, więź z basiorem. Prawdopodobnie poproszono go, aby przyszedł, przedstawiono mu sytuację i kazano podjąć decyzję. Potrafiłabym postawić się w takiej sytuacji... Z drugiej strony, nie byłam pewna, o co dokładnie chodzi, więc słuchałam, chcąc poukładać sobie wszystko w głowie.
- Oto oręż, z którego będziesz od dziś korzystać. Przyjmij ten dar i wykorzystuj go w słusznym celu - powiedział, już po pasowaniu, Severus, wręczając Anonimowi miecz.
Rycerz uśmiechnął się głupio. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie, ponieważ wciąż był pod formą człowieka, która moim zdaniem, prezentowała się dziwacznie. Chciał chyba rzucić kilka słów, ale głos zabrał władca watahy:
- Od teraz nasz nowy rycerz, zwany Gallem Anonimem, poszukuje swego ucznia, giermka. Czy ty, Onyxie, godzisz się przyjąć tę funkcję? - tu spojrzał na stojącego obok szczeniaka, który zrobił wielkie oczy.
Nie wydawało się, że pasowany faktycznie zdawał sobie sprawę, że poszukuje ucznia, więc cała sytuacja wyglądała ciut komicznie i przypominała ustawioną ceremonię. Można nawet powiedzieć, że nią była, ponieważ wpływ na jej przebieg miał jeden wilk, ale nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. Anonim patrzył na młodego zdezorientowany i... krztynę zawiedziony. Nie dziwiłam mu się. Właśnie dosyć ważna decyzja została podjęta bez jego wpływu. Szczeniak wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział:
- To dla mnie zaszczyt.
Podszedł do rycerza, a ten uśmiechnął się krzywo, jednak pozostało to prawdopodobnie niezauważone przez większość zgromadzenia, ponieważ czynność tę wykonał sekundę przed zamianą w wilka. Severus patrzył uśmiechnięty na dwójkę, również przybrał czworonożną formę (a może bardziej trzynożną) i ogłosił wszystkim, żeby rozeszli się do domu. Zwyczajnie powinnam się cieszyć, że nie zaczął recytować kolejnej nudnej formułki. Poczułam jednak pewne rozczarowanie, ponieważ wciągnęłam się w obserwowanie nieco zabawnej ceremonii. Była ona dla mnie, jak kabaretowy skecz.
Wilki zaczęły rozchodzić się, ja też postawiłam kilka kroków w bok, ale służyło to jedynie dostosowaniu się do reszty, dalej patrzyłam bowiem na pasowanego. Ten wyglądał na niezadowolonego, spojrzał na szczeniaka, starając się wyglądać uprzejmie, rzucił do niego kilka słów. Młody pokiwał pyskiem i razem udali się w drogę. W tym momencie powinnam zająć się swoim życiem i kontynuować dłubanie w ziemi, ale Anonim wywarł na mnie wrażenie ciekawej osoby. Pomyślałam, że warto byłoby go kiedyś odwiedzić. Problem polegał na tym, że znałam mało kogo w watasze i nie miałam możliwości poznania jego miejsca zamieszkania. Postanowiłam, że dyskretnie pośledzę wilki. Kiedy zatrzymają się gdzieś, zostawię je w spokoju i wrócę do pracy. Poczekałam, aż "obserwowani" oddalą się na około sto pięćdziesiąt metrów i udałam się za nimi, powoli, aby nie zwrócić ich uwagi, ale również na tyle szybko, by mieć dwójkę ciągle w polu widzenia.

<Anonimie?>

wtorek, 18 kwietnia 2017

Wakacyjna sztafeta (propozycja)

Chciałabym Wam zaproponować pewien projekt, który odbędzie się (prawdopodobnie) w te wakacje. Wiele zależy od Waszej decyzji. Wasze opinie wyrażajcie przez udział w ankiecie oraz komentarzy.
Przejdźmy może do wyjaśnień.
W wielkim skrócie
Chodzi o zrobienie regularnej serii opowiadań na CK, do którego będzie stały program, zupełnie jak ten telewizyjny. Przykład:
23.07
4:00: seria 1: "Jedenjedenjeden", część 1
8:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
12:00: seria 2: "Dwadwadwa", część 1
16:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
20:00: seria 3: "Trzytrzytrzy", część 1
24:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą

24.07
4:00: seria 1: "Jedenjedenjeden", część 2
8:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
12:00: seria 2: "Czteryczterycztery", część 2
16:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
20:00: seria 3: "Trzytrzytrzy", część 2
24:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą

Czym są owe "serie/sztafety"?
To coś w rodzaju przygód, jednakże nie są one luźnym pomysłem i mają ustaloną fabułę. Udział może brać w jednym od 3 do 10 postaci. Każdy wilk może brać jednocześnie udział w 5 seriach (zgłoszenie samej chęci wzięcia udziału w wybranej akcji również liczy się jako seria aktywna). Każdy z członków może zaproponować własne pomysły, wraz z fabułą czy wymogami. Wówczas to oni trafiają na stanowisko "organizatora".
Na start chciałabym Wam podsunąć 10 tematów na serie. To, czy się pojawią zależy od Waszej decyzji, czy projekt będzie realizowany.
Planowane są również serie łączone z innymi stadami! (sama idea pochodzi z WMW)

Kim jest organizator?
Jest to osoba, która zdecydowała się panować nad całą sytuacją. W jakim sensie? Otóż musicie się zorganizować sami. Począwszy od kolejki pisania, a skończywszy na porozumiewaniu się przed publikacją. To po prostu taki jakby szef. Nie musi on być przywódcą w opowiadaniu.

Kiedy pojawią się same tematy?
Kiedy zdecydujemy, czy sztafeta się odbędzie. Jeśli będziecie za, najwcześniej za ok. tydzień, najpóźniej na początku maja.
Przykładowy temat:
Grupa poszukiwawcza
Opis: Grupa wilków udaje się na poszukiwania wyjątkowych roślin. Na końcu zapasy zostaną połączone, podzielone i zostaną wyważone określone wcześniej eliksiry. Ich podział jest również zależny od decyzji wilków.
Fabuła: Nieznana, powstanie w trakcie pisania.
Organizator: (poszukiwany!)
Wymagania: pisanie op. na min. 50 linijek, w którym odnajduje się rośliny
Wymagana ilość wilków: 8
Przewidywana ilość części: 24
Częstotliwość publikacji: codziennie/raz na 3 dni/co tydzień/co 2 tygodnie/co miesiąc
Nagrody: 30 pkt. za op.; końcowo podział uzbieranych roślin i ewentualne wykorzystanie eliksirów na wybranych wilkach
Status: oczekujący/trwający/zakończony

Od kiedy można pisać?
Od momentu zebrania pełnego zespołu. Jeszcze przed rozpoczęciem wakacji możecie tworzyć (ba! jest to wręcz wskazane), wysyłając sobie poszczególne części między sobą na Howrse/przez e-mail oraz do mnie, bym mogła skontrolować, czy wszystko jest w porządku. Która grupa jest najlepiej zorganizowana, ta trafia na początek wakacyjnego grafiku. Wcześniej każda z części nie jest publikowana.

Jak wygląda sam dobór grafiku?
Ze względu na to, że pomysłodawczą watahą jest WMW, tu sytuacja wygląda nieco inaczej. Grafik ustalony jest jedynie dla serii sztafetowych, wszystkie inne obowiązuje zasada 3 op. na dzień (no chyba, że w wakacje znacznie zwiększycie aktywność, wówczas to maksimum może wynosić znacznie więcej).

Co jeśli jakaś z grup spóźni się z daną częścią?
Wypada z kolejki. Jej miejsce zajmuje inna, jeszcze niepublikowana (lub z zawieszoną publikacją, jeśli również "wypadła"). Może wrócić dopiero, kiedy napisze dość dużo op., by zająć cudze miejsce.

Jak wygląda pisanie serii z innym stadem?
Na tamto stado również wjeżdża coś w rodzaju sztafet. Wówczas również trzeba się zorganizować z chętnymi członkami owej watahy. Oni publikują swoje op. na swoim blogu, my na swoim. Z tym, że jeśli np. część 1, 3, i 6 z kolejki należy do członka CK, to na końcu cz. 1 jest link do drugiej (tej na tym innym blogu, weźmy na to na WMW) oraz na początku trzeciej. Na WMW na początku tej drugiej jest link do pierwszej oraz na końcu do trzeciej. Jako, że CK ma tylko część 3 i 6, a WMW 4 i 5, to również pojawią się wszystkie linki przy poprzedniej części (czyli w tym przypadku jest to część trzecia: tam, na jego końcu, pojawi się link do części 4 i 5 oraz na początku szóstej).

Czy mogę stworzyć serię wspólną z moją watahą?
Możesz, ale pod warunkiem że pracujesz sprawnie (czyli jesteś w stanie ogarnąć wszystkie grafiki tak, aby współgrały z WMW) i Twój blog jest aktywny.
CK się udało, gdyż właścicielka strony jest ta sama, co z WMW. Z góry mówię, że mam w planach na razie jedną pewną łączoną z nią serię, a to, czy sama sztafeta pojawi się na CK zależy już wyłącznie od Was.

Ponadto możecie napisać komentarz. Możecie ustawić autora jako anonimowego, więc możecie nawet pisać nie posiadając konta.

Mam nadzieję, że nie napisała tego aż tak chaotycznie, jak wydaje mi się, że jest.
Proszę o pomoc w podjęciu decyzji!
Administratorka bloga

czwartek, 13 kwietnia 2017

Od Iro "Wiedziałem o tym" cz. 3 (CD Nana)

Wadera zaproponowała oprowadzenie po terenach. Zgodziłem się. Wadera szybko mnie oprowadziła, albo trwało to na prawdę długo, tylko szybko czas nam minął. Nana spytała mnie o wiek. Odpowiedziałem, że dwa, choć to było za parę dni. Gdy tylko się zbliżyliśmy do urwiska, ona mnie zepchnęła, a ja wpadłem z pluskiem do wody. Mój krzyk zmienił się w chmarę bąbelków. Wynurzyłem się i spiorunowałem ją wzrokiem. Zaczęliśmy się ścigać do brzegu. Zanurkowałem pod wodę, by zaraz wynurzyć się przed Naną. Ochlapałem ją i popłynąłem dalej, gdy ona była zdezorientowana. Dzięki mojemu ruchu, byłem pierwszy przy brzegu.
- Oszukiwałeś... - powiedziała Nana z lekkim oburzeniem, wychodząc z wody.
- Każdy ruch jest dozwolony - odparłem, zadowolony z siebie.
- Każdy? - spytała, a na jej pysku pojawił się wredny uśmieszek.
To nie wróżyło nic dobrego. Nana popchnęła mnie na błoto.
- Tfu! Mam błoto w pysku! - wstałem i wypiłem trochę wody z zbiornika, w którym przed chwilą pływaliśmy.
- Fe! Obrzydliwe... - wszedłem do wody, by zmyć z siebie błoto. Wyszedłem z niej i otrzepałem się, ochlapując Nanę.
- To gdzie teraz? - spytałem i machnąłem ogonem.
Oboje się zamyśliliśmy.
- Jak dotąd, najbardziej spodobała mi się Fioletowa Grota, może tam?
Nana wzruszyła ramionami.
- Jak dla mnie może być. - rzekła i ruszyliśmy w tamtą stronę.

<Nanuś?>

Od Nany "Wiedziałem o tym" cz. 2 (cd. Iro)

Dobiegłam do Iro, który w tym samym czasie na mnie patrzył.
- Oprowadzić cię po okolicy?
- Dobra.
- To chodźmy.
Oprowadzałam nowego młodego członka po królestwie. Szybko nam to nawet zeszło.
- Akuma, ile ty masz lat, co?
- Dwa lata dopiero.
- I tak sporo, lubisz pływać?
- Tak.
- To wspaniale.
Powiedziałam z uśmiechem na pysku, a szczeniak na mnie spojrzał. Szliśmy nieopodal urwiska, gdy tylko się do niego zbliżyliśmy, zapchałam go z urwiska, a on po chwili wylądował w wodzie. Gdy wynurzył się z wody, spojrzał na mnie, a ja się zaśmiałam.
- No co?
Krzyknęłam do niego, po czym sama wskoczyłam do wody nieopodal niego. Wynurzyłam się spod wody i wrzasnęłam głową.
- Chyba nie myślałeś, że ciebie zabiję?... Wiem, że na taką nie wyglądam, ale po co zabijać bez powodu?
Zaśmiałam się. Szczeniak na mnie spojrzał.
- Ścigamy się do brzegu! - powiedziałam, po czym szybko ruszyłam do brzegu, a basiorek za mną.

(Iro)

Od Iro "Wiedziałem o tym" cz. 1 (CD Nana)

Mlasnąłem cicho. Co za baran. Spytałem tylko o drogę, a tu zaczyna gadać o wszystkim innym
- Dobrze, dziękuje, sam znajdę drogę – rzuciłem i ominąłem zielonookiego lisa polarnego.
Poszedłem jak najszybciej dalej w nadziei, że sam odnajdę drogę do jakieś watahy.
-----
Chyba pomyliłem drogę. Zacząłem się rozglądać. Zauważyłem jakąś sylwetkę, więc podszedłem, ale ostrożnie. Zajrzałem zza krzak. Przed sobą miałem białą waderę. Podejdę, tak zrobię. Podszedłem do wadery.
- P-przepraszam…? - powiedziałem pytającym tonem.
Odwróciła się.
- Szukam jakieś watahy, możesz jakoś pomóc?
Stała osłupiała
- Oczywiście – w końcu wzięła głos - W końcu niedaleko jest król - dodała.
Król? Ale to nie jest stolica. Czy ja trafiłem do Czarnego Królestwa!? Jak mogłem przejść taką odległość w tak krótkim czasie?
- E…. To Czarne Królestwo? - spytałem niepewnie.
- Tak… - odpowiedziała, również nie pewnie. Zapewne nie wiedziała czy mi ufać.
Wziąłem głęboki wdech. Przynajmniej będę daleko od rodziców… Poprosiłem ją, by mnie do niego zaprowadziła. Zgodziła się.
- Jestem Nana, a Ty? - spytała, w drodze.
- E… Iro Takashiro Waru Blue Akuma Kuroki, ale mów mi… Iro - odpowiedziałem. Zawsze byłem uczony, by podawać wszystkie jego imiona więc trudno było mi powiedzieć tylko jedno.
- Dużo masz imion. – odparła.
Wiedziałem o tym. Westchnąłem.
-----
I o to stał przede mną król. Zadawał mi nawet głupie pytania, typu „dlaczego chcesz tu dołączyć”. Nie chciałem podawać prawdziwego powodu, więc po prostu skłamałem. Wychodziło mi to bardzo dobrze, bo najwidoczniej tego nie zauważył. Po tej długiej i męczącej rozmowie poszedłem do swego mieszkania. Szałasu numer… sześć? Tak, chyba sześć.
- Iro!- usłyszałem krzyk za sobą. Po głosie dowiedziałem się, że to Nana.

<Nana? Takie wspólne opo :P>

Uwaga! CK wcale nie jest znane w okolicy. Ba! Mało kto w ogóle wie o jego istnieniu.

Iro Takashiro Waru Blue Akuma Kuroki

Nowy szczeniak!
PC_Ayoko by Husky-Foxgryph
(Autor obrazka: Husky-Foxgryph)

Godność: Iro Takashiro Waru Blue Akuma Kuroki...

środa, 12 kwietnia 2017

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 14

- Pok... Polubiłam twoje wnętrze - odpowiedziała po chwili namysłu - Bez względu na wygląd czy niedoskonałości. Uśmiechnę się na twój widok nie zwracając uwagi czy przybiegniesz na czterech łapach, czy przykuśtykasz na trzech. No i hej, jestem twoją prawą ręką. W tym przypadku z chęcią zastąpię ci lewą.
Roześmiała się, więc na mojej twarzy też pojawił się nikły, sztucznie wesoły uśmiech, którego i tak pewnie nie zauważyła. Niespodziewanie poczułem, że przysunęła się do mnie bliżej i objęła od tyłu. Tego nie nie spodziewałem. Przez chwilę zbierałem słowa, by to jakoś stosownie skomentować, acz nic nie przychodziło mi do głowy.
- Na jaką kawę masz ochotę? - zapytałem. Uścisk Lucy nieco zelżał, dzięki czemu mogłem się uwolnić z krępującej sytuacji. Niby fakt, przyjaźniliśmy się, a takie rzeczy powinny być raczej naturalne... lecz dlaczego czułem się z tego powodu tak nieswojo? Jakby zwykłe przytulenie było czymś niepożądanym.
- Mała czarna w zupełności wystarczy.
Zgrabnie stanąłem na równe nogi, po czym podszedłem do miejsca, które miało pełnić mi funkcję kuchni. Dobrze przynajmniej, że na tę wygodę pozwalała mi przestrzeń chaty. W lekko zardzewiałym oraz, zdaniem Lucy, staroświeckim czajniczku była już woda, więc wystarczyło podłożyć ogień. Na całe szczęście wilkom udało się znaleźć złoża siarki, dzięki czemu mogliśmy wyrabiać coś w rodzaju zapałek. To znacznie ułatwiało robotę. Kątem oka widziałem, jak Lucy powstrzymuje się od zerwania się z miejsca i pomocy, lecz już nauczyłem się przez te tygodnie posługiwać się w miarę sprawnie jedną ręką, dzięki czemu z robotą poradziłem sobie bez przeszkód. Oczekując na wrzenie wody, popijałem moją, już wystudzoną, kawę. Po kilku minutach wręczyłem ciepły kubek do dłoni dziewczyny.
- Wielkie dzięki.
W zamyśleniu patrzyłem, jak ochoczo popija jeszcze gorący napój. Chciałem powiedzieć, aby tak nie robiła, bo się poparzy, gdyż tego nie chciałem, jednak widząc, że to nie robi na niej żadnego wrażenia, powstrzymałem się od uwagi. Czując na sobie moje spojrzenie, również podniosła wzrok. Patrzyłem w jej lśniące, orzechowe oczy, a im dłużej to robiłem, tym liczniejsze poetyckie frazy nazwanie tej barwy pojawiały się w mojej głowie. Ciemne, jak kora drzew po wiosennym deszczu, najlepsza gorzka czekolada w Białym Królestwie, aromatyczny cynamon mielony w królewskiej kuchni... Wschodzące słońce za oknem sprawiało, że były teraz wręcz bursztynowe jak kamienie znalezione na dnie morza. Chciałem stanąć bliżej, by przyjrzeć się ich każdemu szczegółowi, ale... odwróciłem głowę, udając, że wyglądam przez okno. Tak zdecydowanie nie robili przyjaciele. Severusie, potomku najpotężniejszego królewskiego rodu o wilczych korzeniach, co cię opętało?
Zerknąłem na nią raz jeszcze. Cały czas na mnie patrzyła. Zacząłem się zastanawiać, o czym myśli, kiedy mięśnie jej twarzy delikatnie drgnęły. Spuściła wzrok w dywan i podkuliła nogi. Wyglądała na przerażoną, a grymas bólu wykrzywił jej twarz. Ukucnąłem obok niej, zaniepokojony kładąc prawą rękę na jej ramieniu.
- Lucy? Co się dzieje?
- Wszystko w jak najlepszym porządku.
Podniosła na mnie niepokojąco szkliste oczy, które jednak tuż potem opuściła, lekko kiwając głową. Wyglądało to raczej na tik nerwowy. Była cała roztrzęsiona. Nie uwierzyłem w jej zapewnienia.
- Jesteś pewna? Sprowadzić Shaten?
- Sev... Nic mi nie jest. Przez chwilę rozbolał mnie brzuch, ale już dobrze - powiedziała pewnie, jednak dreszcze odczuwalne pod moją dłonią mówiły co innego.
- Skoro tak uważasz... - oznajmiłem stanowczym tonem - Uważam jednak, że jeśli nie teraz, to wkrótce musisz złożyć jej wizytę.
- Obiecuję, jutro pójdę na kontrolę. A teraz wybacz mi, ale zupełnie zapomniałam, żee... - zająknęła się - Muszę podlać kwiaty! Tak. Kwiaty. Wpadnę do ciebie później. Dziękuję za kawę.
W osłupieniu patrzyłem, jak bierze duży łyk pozostałej kawy, szybko wstaje z dywanu i wybiega z chatki, trzaskając drzwiami. Kucałem tak jeszcze przez dobrą chwilę, zastanawiając się, skąd u niej taka reakcja. Szczególnie, że wcale nie sadziła w okolicach szałasu żadnego kwiecia. Zacisnąłem w pięść zdrową rękę, czując, że cała mi drżała. Nerwy spowodowane tą sytuacją i myślą, że wciąż mam unieruchomioną rękę, dawały się wyraźnie we znaki. Wstałem. Musiałem się iść przejść. I to natychmiast.
Wyszedłem.
***
Po kilku godzinach omdlałego leżenia pod drzewem, w końcu ktoś mnie zauważył. Był to nie nikt inny, jak Shaten. Miała pod pachą koszyk wypełniony po brzegi różnorakimi ziołami leczniczymi. Zatrzymała swój wzrok gładkoniebieskich gałek ocznych na mojej osobie. Czułem to. Uśmiechnąłem się niepewnie. Byłem cały zdrętwiały.
- Co ty tutaj robisz? Znowu się przemęczałeś, prawda?
Nie mogłem jej zaprzeczyć, bo bym skłamał, a prawdy by się i tak domyśliła bez najmniejszego problemu. Potaknąłem jej więc, czując nawracające bóle głowy. Będąc na spacerze ignorowałem nasilające się cierpienie, jakie powodowała skażona ręka, aż w końcu ledwo trzymając się na nogach, postanowiłem zrobić sobie przerwę. Szybko okazało się jednak, że już nie mogę się ruszyć z miejsca. Ból był zbyt silny.
- Możesz wstać?
- N-nie... - wychrypiałem. Błazen. Znowu zrobiłem coś wbrew woli lekarza, który miał nade mną władzę równie silną, co bogowie. Teraz ponosiłem za to karę. Shaten westchnęła, kucając tuż obok.
- W takim razie znowu muszę ci podać twoje ulubione ziółka.
Jęknąłem. Nienawidziłem ich smaku. Przejadł mi się już po kilku dniach. Wbrew własnej niechęci, przyjąłem lek. Może bardziej narkotyk? Problem polegał na tym, że po zażyciu pamiętałem naprawdę niewiele. Nie wiedziałem, jak dotarłem do mojej chatki. Zapewne Shaten prowadziła mnie pod ramię. Przynajmniej nie odczuwałem przez czas działania żadnego bólu. Właściwie, to nie czułem kompletnie nic.
Świadomość odzyskałem tylko na chwilę w środku nocy. To właśnie wtedy obudziło mnie dziwne brzęczenie, które okazało się być szeptem Lucy. Dopiero po dobrej chwili, widząc przerażenie w jej załzawionych oczach, uświadomiłem sobie, że musiałem o mały włos jej nie uderzyć w twarz. Aż poderwałem się do półsiadu.
- Na bogów! Co ty tutaj robisz? - zapytałem, badając spojrzeniem jej twarz, srebrzystą w księżycowym świetle. Nie było na niej żadnego zaczerwienienia, więc nieco mi ulżyło.
- Ja... Boję się - wyszeptała drżącym głosem. Sapnąłem z wysiłku, podnosząc się z łóżka. Podłoga była nieprzyjemnie zimna. Chociażby o tyle dobrze, że coś czułem. Cały czas byłem odrętwiały, ale na różnicę temperatur przynajmniej chociażby w małym stopniu reagowałem.
- Czego? - dopytałem mrukliwym tonem, domykając drzwi, z których promieniował chłód. Odwróciłem się w jej stronę, by zauważyć, że ukryła twarz w dłoniach. Powoli się do niej zbliżyłem.
- Mam koszmary... czuję na sobie czyjś wzrok... samotność kumulowała strach, więc uznałam, że wolę być z tobą - mówiła. Kiedy siadłem na łóżku, poczułem, że ból głowy znowu powrócił. Dotknąłem skroni. Średnio wiedziałem, co jej odpowiedzieć, bo znowu logiczny tok myślenia zanikał. Miałem taki mętlik w głowie, że stopniowo zapominałem nawet, z czego mi się zwierzyła. Położyłem się na poduszki. Już trochę lepiej.
- Sev... Mogę zostać na noc? - usłyszałem jej głos jak przez szybę. Chciałem odpowiedzieć, ale nie miałem pojęcia nawet, co. O co pytała? Nie wiedziałem. Z tego też powodu wydałem z siebie cichy pomruk. Nie pamiętałem, co zrobiła. Musiałem znowu zasnąć.
Ocknąłem się dopiero koło południa. Przynajmniej na to wskazywało to, że widziałem wyraźnie sufit. Kolejno zaczął do mnie docierać słodki, acz znajomy aromat i delikatny, pieszczotliwy wręcz dotyk w okolicach mojej klatki piersiowej. Spojrzałem w kierunku zapachu. Tak jak sądziłem, była to Lucy, czy raczej jej włosy. Wilczy węch mnie nie zmylił.
- Lucy...? Co ty robisz? Skąd się tu wzięłaś? - zapytałem. Nagle znieruchomiała, zabierając rękę. A więc to musiała być ona. Choć przyznam, że to, co robiła jeszcze chwilę temu było całkiem przyjemne.
- Ja-a... - Widziałem, że zastanawia się, jak się wytłumaczyć - Pozwoliłeś mi. Miałam koszmar, więc przyszłam do ciebie w nocy. Kiedy cię obudziłam, ledwo uniknęłam ciosu. Chciałeś mnie uderzyć?
Spojrzała na mnie z miną skrzywdzonego dziecka. Zamyśliłem się, marszcząc w skupieniu brwi. Zaczynałem sobie powoli przypominać wydarzenia z ostatniej nocy. O dziwo najostrzejszym wspomnieniem była dla mnie zimna podłoga.
- Faktycznie... Przepraszam - słysząc, że mój głos cały czas jest nieprzyjemnie niski i zachrypnięty, odchrząknąłem.
- Nie szkodzi - mruknęła - Jak się czujesz? Z ręką trochę lepiej?
Przypomniawszy sobie o niej, jako o powodzie mojej częstej nieświadomości, próbowałem nią poruszyć, lecz bezskutecznie. Ogarnęła mnie złość, która jednak szybko została zastąpiona rezygnacją.
- Raczej nie. Decyzja o amputacji jest najwyraźniej przesądzona - westchnąłem, przypominając sobie skromny wybór narzędzi chirurgicznych, który pokazywała mi Shaten. Jak przez mgłę przypomniałem sobie, że kiedy mnie prowadziła do chatki, powiedziała, żebym do niej przyszedł z decyzją co do amputacji już wieczorem.
- Nie martw się, Sev. Wszystko będzie dobrze...
- Wiem - skłamałem, wiedząc, że ona również nie wierzy we własne słowa. Wspólne, w pełni świadome kłamanie na oczywiste tematy dodawało mi swego rodzaju otuchy.
Leżeliśmy tak przez dłuższy czas - ja leżąc na plecach i skupiając większość swojej uwagi na badaniu wzrokiem każdej deski na suficie, zastanawiając się, kiedy trzeba będzie je wymienić, aby dach nie zaczął przeciekać, Lucy na boku, wtulona w skóry pełniące role kołdry. Nie przeszkadzała mi jej bliskość w takiej sytuacji, co było może odrobinę zaskakujące.
Następnie dziewczyna, czy może już raczej kobieta, podniosła się z łóżka i powędrowała do mojej prowizorycznej kuchni. Chciałem się podnieść i zapytać, co robi, ale widząc, że sięga do słoika z kawą, uświadomiłem sobie, że chce tylko jednego. W milczeniu obserwowałem, jak parzy kawę. Kiedy skończyła, przyniosła mi kubek, na co ja odpowiedziałem wdzięcznym skinieniem głowy. W międzyczasie usiadłem. Ona zajęła jedno z kruszejących krzesełek, które każdym skrzypnięciem błagały o naprawę lub wymianę.
- Już dzisiaj nie będę miał ręki - oznajmiłem, zaciskając palce na kubku tak mocno, że aż pobielały. Lucy otworzyła usta w zdumieniu.
- Już?
- Shaten twierdzi, że bez nieczułej kończyny moja egzystencja będzie znacznie bezpieczniejsza i wygodniejsza.
- W sumie trudno się nie zgodzić - oznajmiła po chwili namysłu. Nerwowo popiła kawę. Zmarszczyłem brwi.
- Lubisz wrzątek?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Słucham?
- Sądzisz, że nie widzę? - Patrzyła na mnie dalej, nie wiedząc, co odpowiedzieć, więc dodałem: - Nie boisz się poparzeń?
- Po prostu tak lubię... Wypiłam już tyle litrów kawy, że chyba wypaliły mi już podniebienie - uśmiechnęła się zawstydzona. Pokiwałem w zamyśleniu głową. Zapanowała niezręczna cisza. Ponownie zaczynała mnie boleć głowa od licznych wszystkich myśli, co będzie mnie czekać później, po finalnej utracie jednej z kończyn, a także od nadmiaru leków przeciwbólowych w ostatnim czasie.
- Jesteś pewien, że chcesz to już zrobić?
- Nie mam innego wyjścia - podniosłem na nią wzrok.
- Głupie pytanie - mruknęła, ponownie popijając kawę. Dłonie jej drżały. Obserwowałem to zmartwiony.
- Cóż się stało?
Dopiero po chwili pojęła, co mam przez to na myśli.
- Po prostu... stresuję się. Tak troszkę - uśmiechnęła się blado. Zerknąłem na nieruchomą rękę. Skóra była sina, miejscami wręcz fioletowa bądź szarawa. Nie wyglądała zbyt dobrze, wręcz odrażająco. Nie było już szans na uratowanie jej.
- Od zabiegu nie umrę - zrobiłem pauzę - Zaprawdę cieszę się, że się tego pozbędę.
Spojrzała na mnie zdezorientowana. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo to drażni... Ciągłe poczucie bycie chorym. Życie w stanie nieświadomości - przerwałem, bo głos zaczął mi niekontrolowanie drżeć - W końcu poczuję się lepiej, będę mógł wrócić do pracy. Brakuje mi tego.
- Pracy?
Skinąłem głową.
- Ja akurat nie lubię tego za bardzo... Zawsze wracam z połamanymi paznokciami i drzazgami pod skórą.
- Lucy, nie powinnaś być teraz na budowie? - wiedząc, że zmieniam temat na mniej korzystny dla niej, uśmiechnąłem się nieco ironicznie. Przyłapana na gorącym uczynku. Spuściła głowę i popukała palcami w kubek.
- A może... zamiast tego u ciebie posiedzę? Chyba potrzebujesz trochę towarzystwa.
- Nie próbuj się wykręcać. Jak wszyscy, to wszyscy. Czas spędzimy razem jak tylko wrócę. Chociażby na budowie. Przysięgam.
- To nie to samo - mruknęła.
- Co przez to masz na myśli?
Zawahała się, po czym pokręciła głową.
- Nieważne - wypiła duszkiem resztę kawy i odstawiła kubek na stolik. Dopiero uświadomiłem sobie, że swojej nawet nie tknąłem. Prawdę powiedziawszy nie miałem nawet za bardzo chęci, by ją pić. - To ja już idę... Postaram się wpaść przed operacją, ewentualnie jutro rano.
Dopiero kiedy spojrzała na mnie z pocieszającym uśmiechem, odwracając się w drzwiach wyjściowych, poczułem, że tak naprawdę chciałem, aby została. Stojąc tak wyglądała pięknie. Z jednej strony złocista od promieni jesiennego słońca, z drugiej zaciemniona przez wnętrze słabo oświetlonej chatki. Smutno lśniące oczy kontrastowały z udawaną radością. Chciałem wychwycić więcej szczegółów, jednak niespodziewanie wyszła. Wraz z jej zniknięciem ogarnęła mnie dziwna pustka.
***
Wieczorem udałem się do Shaten. Byłem już na tyle zmęczony ciągłym myśleniem o tym, co będzie dalej, że siadając na łóżku operacyjnym, by wdychać opary, które miały mnie uśpić, byłem całkowicie spokojny. Wiedziałem, że tak będzie dla mnie lepiej.
Budziłem się później wiele razy, odzyskując świadomość tylko na kilka chwil. Wspomnienia składały się głównie z widoku sufitu, Shaten krzątającej się po szpitalu, donicy pełnej ziół, które z jakiegoś powodu zawsze, kiedy byłem na wpół świadomy tego, co się dzieje, strasznie mnie absorbowały. Kiedy jednak zobaczyłem twarz zatroskanej Lucy, chciałem zostać przytomny i jej powiedzieć, że czuję się dobrze, że nie ma o co się martwić. Jednak znowu zasnąłem.
Ocknięcie się do końca też nie było zbyt proste. Niestety rozżalony dostrzegłem, że przyjaciółki już nie było. Obróciłem głowę w lewo, by dostrzec, że byłem również ostatecznie pozbawiony ręki. Jednak tak samo, jak przez te wszystkie tygodnie, wciąż czułem, jakby tam była. Jakbym wciąż mógł ją podnieść, wyciągnąć przed siebie i chwycić zwisający liść paproci z jednej z doniczek postawionych na półce przez Shaten. Poczuć jego ciepło, chropowatą fakturę... Zacisnąłem powieki. Nadal trochę kręciło mi się w głowie, więc nie próbowałem się podnosić. Grunt, to że już powoli wracało do mnie logiczne myślenie, zalewające mój umysł jak fala.
Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Nie musiałem odwracać głowy, by wiedzieć, kto radośnie pisnął moje imię, prędko podbiegł i przytulił. Tym razem nawet nie próbowałem się uchylać. Wręcz przyjąłem to ze stęsknionym uśmiechem na twarzy. Tego właśnie mi brakowało. Chciałem jej tak wiele przekazać, ale żadne słowo nie wypłynęło z moich ust. Nie musiałem. Wiedziała już chyba wszystko.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Od Vey'a "Nie spotkałam nikogo wartego uwagi" cz. 2 (cd. Nana)


Stałem gdzieś na terenie mojej nowej watahy, nie miałem pojęcia co mam robić. Czułem się troszkę jak piąte koło u wozu, nikt mi nie powiedział czym się czymś zająć, po prostu miałem się "rozejrzeć" i jakoś sobie chwilowo zająć czas. Dopiero jutro mieli powiedzieć co i jak. Dookoła mnie jakieś nieznane mi wilki uwijały się przy swoich codziennych obowiązkach. A ja całkowicie bezużyteczny stałem sobie gdzieś z boku i patrzyłem na to całe zmieszanie. W pewnym momencie zauważyłem, że w moją stronę podąża jakaś biała wadera. Zatrzymała się ze dwa metry ode mnie i zaczęła się na mnie patrzeć.
- Kim jesteś? - rzuciłem niedbale w jej stronę.
- Jestem Nana, a ty kto?
- Vey - uciąłem krótko.
- Dołączyłeś do tego budującego się królestwa?
- Taa, a co?
- Nic, tak pytam. Bo na razie nie spotkałam tu nikogo wartego uwagi.
Spojrzałem w jej kierunku przechylając głowę. W jakim kierunku zmierza ta rozmowa? Nie miałem na to pytanie żadnej odpowiedzi, jedne co mi pozostało to ciągnięcie jej.
- Jeżeli szukasz tu kogoś takiego, to raczej źle trafiłaś.
- Masz w sobie dosyć sporo samokrytyki albo próbujesz być skromny - stwierdziła z lekkim uśmieszkiem.
- Może tak, a może nie? - odwzajemniłem uśmieszek.
- Czemu tu przyszedłeś? - spojrzała w moje oczy, jakby próbowała z nich wyczytać całą historię mojego życia.
- To dosyć poplątana opowieść i raczej nie należy do tych cukierkowych i słodkich - stwierdziłem lodowato.
Nie lubiłem powracać do swojej przeszłości, tym bardziej przy kimś kogo nie znałem.
Nana przez chwilkę patrzyła na mnie po czym przeniosła wzrok na jakiś bliżej nieokreślony punkt.
- Zgaduję, że to było niewłaściwe pytanie.
- Taa, ale teoretycznie nic się nie stało - spróbowałem wydobyć z siebie coś na kształt uśmiechu, ale raczej kiepsko poszło.

Nana? ( cierpię na brak weny)

Od Nany "Nie spotkałam nikogo wartego uwagi" cz. 1 (cd. Vey)

Zaczął się kolejny dzień, hałas panujący od samego nie dawał mi spać. Zeskoczyłam z drzewa na równe nogi, przeciągnęłam się i ruszyłam przed siebie. Nie było chyba nawet dziesiątej rano, a co chwile było słychać jakieś krzyki, które drażniły moje uszy. Wiec konic, końców ruszyłam w stronę lasu. Buszują po drogach, zastanawiałam się, jak długo tu zagrzeje miejsca, w szczególności, że nie cierpię być na dnie. Wszyscy rwali się do roboty, a ja postanowiłam im nie przeszkadzać, w końcu budowa to nie mój konik. Ruszyłam jedna ze ścieżek już zarastających w głąb lasu, dzisiaj jakoś wolałam poruszać się po ziemi, niż po drzewach. Wiał lekki przyjemny wietrzyk, leśna cisza była lekiem na mój ból uszu. Doszłam nie opodal zeki, stanęłam w wodzie i poczekałam na dogodna sytuacje, by schwytać rybę. Gdy złowiłam parę ryb zeszłam na brzeg by je skonsumować.
Ptaki sobie świergotały, ogółem było nudno, do czasu aż w oddali ujrzałam wilka i postanowiłam do niego podejść. Gdy się zbliżyłam zauważyłam, że ów wilk posiada skrzydła i dwukolorowe oczy.
- Kim jesteś?
Rzucił do mnie basior.
- Jestem Nana, a ty to kto?
- Vey.
- Dołączyłeś do tego budującego się królestwa?
- Ta, a co?
- Nic, tak pytam. Bo na razie nie spotkałam tam nikogo wartego uwagi.
Basior spojrzał na mnie, przechylając łeb.
(Vey)

niedziela, 9 kwietnia 2017

Od Carlo "Pamiątki po przeszłości" cz. 2 (cd. chętny)

Ostatnimi dniami po terenach Czarnego Królestwa zaczynały się włóczyć obce mi wilki. Witałem wszystkie szerokim uśmiechem, lecz nie mogłem się pozbyć ciekawości ich osobami. Trochę brakowało mi zapoznawania się z obcymi. Chciałem zagadać, lecz coś mnie przed tym powstrzymywało. Sam do końca nie wiedziałem, co. Może to dlatego, że przywykłem do dawnego składu...
Mijając kolejnego, kompletnie nowego członka, zmierzając jednocześnie do swojego szałasu po skończeniu dyżuru na budowie, doznałem olśnienia. Skoro są nowi, nie znają mnie ani moich wyczynów. Łatwo w nich zapewne wzbudzić podziw. Już dość, że zatrzymywali na mnie dłużej spojrzenia, chociażby przez moje charakterystyczne, duże i wyjątkowo barwne skrzydła. Z zadowoleniem nimi pomachałem, a podmuchy wiatru wzbiły tumany piachu w powietrze. Wilk, który mnie właśnie mijał, zakasłał. Właściwie, to była wadera. Rzuciła mi niezadowolone spojrzenie. Wyszczerzyłem się szeroko. Próba zaimponowania Aryi nie była dobrym pomysłem, jednak kątem oka zauważyłem, że samica, która była tu kompletnie nowa, a którą widziałem chwilę temu, aż przystanęła i wbijała we mnie spojrzenie z bezpiecznej odległości.
- Carlo... - zaczęła Arya, zapewne chcąc palnąć mi wykład na temat zachowania wśród wilków, jednak ja całkowicie ją ignorując, wykonałem zwrot na tylnych łapach, robiąc pazurami pod sobą koło. Eksponowałem przy tym moje zadbane pióra, a wilków przychodziło coraz więcej i więcej. Właściwie nic dziwnego, że zastanowiła ich ten nagłe podmuchy w najbliższej okolicy. W końcu tego dnia, choć słonecznego, nie było ani śladu wiatru.
Ku mojemu rozczarowaniu, wkrótce zaczęły się rozchodzić, pewnie nieco znudzone moimi wymysłami lub zwyczajnie spieszące do innych obowiązków. Na nowo stanąłem na wszystkich czterech łapach i się otrząsnąłem. Nieco nastroszyło mi się futro, a bardzo nie lubiłem tego uczucia. Było na swój sposób irytujące.
Stałem jeszcze przez chwilę, w zamyśleniu, a może i nawet smutku spowodowanego nagłą utratą przywileju bycia w centrum uwagi. Wpatrywałem się w punkt, w którym ostatni raz widziałem jakąś żywą duszę. Odetchnąłem cicho. Już chciałem zawracać do siebie, kiedy dostrzegłem, że w moim kierunku jakaś nieznana mi śnieżnobiała wadera poprzecinana czarnymi liniami. Obróciłem w jej łeb i się uśmiechnąłem. No, Carlo, może choć raz wydasz się być sympatycznym basiorem - pomyślałem, jednocześnie badając jej sylwetkę. Im bliżej była, tym bardziej skupiałem się na jej wspaniałych ślepiach. Miałem ochotę je pochwalić, jednakże zdecydowałem, że tym razem zachowam się jak na normalnego obywatela przystało.
- Cześć. Jesteś nowa tutaj? - zapytałem pogodnym tonem. Pysk wadery jednak zachowywał całkowitą powagę. Oho, wyglądało mi to na typ zimnej kobiety. Od razu przed pyskiem przebiegły mi wizje wspomnień wszystkich kochanek o tym typie charakteru...
- Tak. Mogę poznać twoje imię? - odezwała się. Jej głos był równie chłodny, co oczy i postura.
- Carlo - mówiąc to, lekko się ukłoniłem. Ach, aż po prostu nie mogłem się powstrzymać przed udawaniem dżentelmena.
- Na mnie wołają Nana.
- Skąd u ciebie tyle blizn? - zapytałem, zauważywszy, że owe czarne wzory były tak naprawdę szwami. Chciałem ponadto odbiec spojrzeniem od jej oczu, by nie oskarżyła mnie o to, że się gapię. Pewnie bym wtedy palnął coś głupiego.
- Eee... Tam stare dzieje - ucięła - Pamiątki po przeszłości, a ty co taki wesoły?
- Jakoś tak wyszło.
Nagle wybuchnęła nieco ironicznym śmiechem. Uniosłem brwi, starając się zamaskować lekkie zaskoczenie.
- Nie męczy cię ta gra?
- Jaka gra?
- To udawanie przed wszystkimi ze wszystko gra, a tak naprawdę jesteś smutny - dodała. Nie wiedziałem co powiedzieć. Ja? Smętny? Właściwie każdy może interpretować wszystko na wiele sposobów. Dla niej może jestem skrytym emo. Pomimo blizn wzdłuż żył na nadgarstkach... czy wilki mają nadgarstki? Powiedzmy, łapach, nie jestem emo. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Ja taki jestem i już - odpowiedziałem krótko, wciąż się uśmiechając.
- Jasne.
Po tych słowach postąpiła kilka kroków w moim kierunku i położyła łapę na moim boku.
- Latający wilk z lękiem wysokości to bardzo rzadki przypadek.
Nie dałem po sobie poznać, że to mnie w jakikolwiek sposób dotknęło. Zamiast tego tym razem to ja wybuchnąłem śmiechem. Niestety był to mój słynny śmiech psychopaty, który przyprawiał nie tylko szczeniaki o senne koszmary. Słysząc go nie tylko zabrała łapę, ale i również spojrzała na mnie nieco zdezorientowana, może i nawet nieco przestraszona.
- Tak? A na jakiej podstawie to stwierdzasz? - zapytałem, nie przestając się śmiać. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Jej pysk wyrażał zakłopotanie i kompletne niezrozumienie - Rada na przyszłość: nigdy nie zarzucaj komuś tego, do czego nie masz całkowitej pewności lub choćby jednego dowodu.
- Nie oderwałeś się nawet od ziemi - powiedziała szybko. Co prawda przestałem się śmiać, lecz wciąż z jakiegoś powodu cały czas śmieszyła mnie ta sytuacja.
- I to jest powód, dla którego twierdzisz, że mam lęk wysokości? Może po prostu mam łamliwe kości, które nie uniosą mnie na wyższe wysokości? - odparłem, nieco mijając się z prawdą. Tym razem już naprawdę wyglądała na nieźle zagubioną.
Nim zdołała się jakkolwiek odezwać, do mojego delikatnego wilczego słuchu dobiegły szelesty i krzyki. Znajome krzyki. Kiedy odwróciłem w kierunku źródła dźwięków łeb, zza krzaków wyskoczyła Babs, a zaraz za nim ledwo utrzymując równowagę, zziajany Rafael.
- Carlo! - wykrzyknęli równocześnie, kiedy tylko mnie rozpoznali.
- Nie mogłem jej zatrzymać! - wysapał smukły basior.
- Carlo! - powtórzyła tylko samica o złocistym futrze. Charakterystycznym dla niej szybkim krokiem podeszła bliżej mnie. Ja się tylko zaśmiałem i objąłem ją łapą, co wcale w tej formie nie było zadaniem prostym.
- Cześć, ślicznotko.
Znowu zacząłem marzyć o powrocie do ludzkiej formy, jednak widząc, że na pysku Babs po zasłyszanym komplemencie pojawił się krzywy, pozornie wymuszony uśmiech, odpowiedziałem jej tym samym.
- Idzie ci coraz lepiej! - pochwaliłem szczerze, choć doskonale wiedziałem, że Nana stojąc z boku nie miała zielonego pojęcia, co miałem przez to na myśli.
- Jeszcze raz przepraszam - odezwał się po raz kolejny kryszytałokrwisty wilk.
- Nic nie szkodzi. Przecież wiesz, że Babs jest jak rozpędzony pociąg - jak już ruszy, to nic jej nie zatrzyma.
Raf jednak nie zaśmiał się na mój żart, nie do końca wiedząc, czy mówię dosłownie, czy w przenośni. Westchnąłem.
- Babeczki? - zapytała przytulana przeze mnie wadera.
- Może później.
- A ciastka?
- Zobaczymy - zaśmiałem się. Przypomniawszy sobie o obecności Nany, puściłem Babs i obróciłem się w kierunku wadery o śnieżnobiałym futrze. Patrzyła na nas w kompletnym osłupieniu. Nic w sumie dziwnego. Byliśmy wyjątkowo specyficzną bandą... przyjaciół? Chyba tak.
- To jest Babs, a to Rafael - przedstawiłem wilki.
- Nana - powiedziała niepewnie. Cały czas wodziła po nas nieufnym wzrokiem.
- Nie martw się, że czegoś nie rozumiesz. My po prostu jesteśmy dziwni - odparłem swobodnie. Całe napięcie poprzedniej rozmowy nagle zniknęło, co chyba sprawiło, że zamurowało ją jeszcze bardziej.
- Ciasto? - zapytała znowu Babs. Ponownie wybuchnąłem śmiechem.
- Już ci coś mówiłem.
- Tylko o babeczkach i ciastkach - odpowiedziała ze śmiertelną powagą.
- To jutro po zmianie na budowie upieczemy ciastka, dobrze?
Skinęła głową, wyraźnie usatysfakcjonowana.
- Biegła tu ten kawał drogi tylko po to, by zapytać o durne wypieki...? - zapytała ostrożnie Nana. Raf potaknął. Odebrało jej mowę. Może nie rozumiała też dlatego, że większość z nas była wilkami, które nie jadają ani tym bardziej nie wiedzą, jak się posłużyć mąką, cukrem, jajami... właśnie, nie mieliśmy składników.
- Babs, mogłabyś zdobyć do tego czasu wszystko, co było nam potrzebne do tego ostatnim razem?
Widząc zacięcie na jej pysku, od razu pojąłem, że przyjęła wyzwanie.
- A ty jej przypilnujesz, aby nie dokonała masowego mordu na niewinnych stworzeniach - zwróciłem się do ministranta.
- Dlaczego znowu ja?! - wykrzyknął zbulwersowany.
- Masz najmniej zajęć. Ja muszę jutro z rozkazu Severusa złowić kilkadziesiąt ryb - zmyśliłem się, patrząc na niego z udawanym smutkiem. Skonsternowany wyglądał jeszcze piękniej. Jego szlachetne rysy podkreślało późnopopołudniowe promienie słońca, a grzywka opadała na jego pysk w taki sposób, że nabrałem chęci odgarnięcia jej...
Carlo, nie. Znowu odpływasz. Potrząsnąłem głową.
- Niech ci będzie. Ale następnym razem to ty będziesz za nią ganiać - mruknął, znikając za krzakami. Babs już chwilę temu puściła się pędem, by znaleźć ptasie jaja porzucone samotnie w lesie przez jakąś ptasią rodzinę.
Ponownie odwróciłem się do Nany. Chyba odzyskała głos, więc widząc, że chce się odezwać, czekałem na jej reakcję z delikatnie przechylonym łbem.

<Ktoś może chętny?>

sobota, 8 kwietnia 2017

Od Vey'a "Czemu nie dasz mi spokojnie odejść?" cz. 1 (cd Istoria)

Biec, po prostu biec ciesząc się z wolności. Chociaż czy można wolnością nazwać brak własnego miejsca na ziemi? Zdecydowanie nie ale, czasami warto oszukiwać samego siebie, szczególnie wtedy kiedy prawda pali jak ogień. Prawda to najokrutniejszy wynalazek świata, wygarnie wszystkie obrzydlistwa i zmiesza cię z błotem. Noc, mój jedyny przyjacielu, ukryj mnie przed nią, schowaj mnie w głębi ziemi gdzie nie dociera jej żrące światło. Nie mam siły dalej biec, życie powoli mnie zabija każdym przeciwnikiem postawionym na mojej drodze. Nigdy bez walki się nie poddaję, ale ze mną walczysz, jak brat z bratem. Żywisz mnie i zabijasz. Jesteś wrogiem czy przyjacielem? Nie wiem. Dławię się twoimi zagrywkami, nienawidzę cię. Czemu nie dasz mi spokojnie odejść? Znasz wszystkie moje chwyty, czemu więc swoje trzymasz w zakryciu? Sprawiedliwość zdecydowanie nie jest twoją dobrą stroną. Teraz stoję nad tą przepaścią. Patrz w moje oczy: nie boję się twojej siostry, śmierci, ja czekam na nią od dawna. Ale ty jej nie przepuścisz zbyt cię bawi moje cierpienie.
Przerwałem mój pusty i bezsensowny monolog. Czy te słowa miały jakiekolwiek znaczenie dla mnie? Nie, były puste jak wydrążony przez robaki pień, stary spróchniały i gnijący. Słońce dawno już zeszło, a jak zwykle sam stałem na wysokim klifie. Pode mną była kilkudziesięciometrowa przepaść. Tylko jeden mały krok i to zakończę, ale czy na pewno warto? Nie wiem, to jedna z wielu na którą nigdy nie znam odpowiedzi. Chociaż dziś jestem bardziej bliski odpowiedzi "Tak". Rana w boku pali, powyłamywane skrzydła niezdolne do lotu, zbędne, ciągną się za mną jak dwie szmaty. Przed oczami wszystko mi się dwoiło. Uśmiechnąłem się sam do siebie, z ukrytych dla mnie powodów bawiło mnie to wszystko. W tak tragicznym położeniu jeszcze nigdy się nie znalazłem. Niewiele dzieliło mnie od śmierci, a jeszcze mniej od szaleństwa. Chociaż kto wie może już byłem szaleńcem?
Wędrowanie przez Białe Królestwo jest stanowczo dobrym pomysłem skończonego idioty, no nic każdy kiedyś musi zrobić coś durnego. Jednak zdecydowanie jeszcze gorszym wymysłem jest skakanie z klifu. Tak, zastanawiałem się czy to powtórzyć. Jeden raz mnie nie zabił, niestety. Za to dla zrównoważenia trochę mnie pokaleczył. Jednak to nie był najciekawszy z moich pomysłów na życie.
Znacznie lepsze było to że właśnie wszedłem na teren Czarnego królestwa, co prawda raczej nikt za często tu nie bywał. Niedaleko płynęła rzeka o urwistych brzegach. Powoli kulejąc ruszyłem w tamtym kierunku. Nie, to raczej był bieg rannej zwierzyny. Nie wiem po co i z jakich powodów to robiłem, po prostu kolejna moja głupota tego dnia. Była coraz bliżej nie nie zwolniłem, odbiłem się od brzegu i skoczyłem w lodowatą i rwącą toń. Woda porwała mnie i poniosła niczym piórko. Przeklinałem w głowie mój dzień słabości i wszystkie dziwne pomysły jakie mi wpadły do łba. Po jakimś dłuższym czasie obijania się o kamienie dobroczynna rzeka wyrzuciła mnie na brzeg. Chciałem wstać, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Powoli zamknąłem oczy.

***

Otworzyłem oczy, dalej byłem na brzegu i dalej byłem mokry. Teraz jednak był dzień, a jakieś siedem metrów dalej siedziała mała biała waderka i patrzyła się na mnie badawczo.
- Wreszcie się obudziłeś - stwierdziła dosyć radośnie, jak na szczeniaka przystało.
- Najwyraźniej tak...
Wstałem powoli i chwiejnie. Czułem się równie fatalnie co wczoraj, ale przynajmniej miałem nieco jaśniejsze myśli, a po głupich pomysłach pozostały tylko wyłamane skrzydła i głęboka rana w boku.
- To ja już pójdę
Wadera spojrzała na mnie dziwnie.
- Wyglądasz nie najlepiej, i gdzie ty zamierzasz pójść? - zapytała z dziecinną prostotą.
To pytanie uzmysłowiło mi że nie mam dokąd iść, usiadłem zrezygnowany na pisaku i spojrzałem w niebo.

Istoria?

Vey

Have no fear by Grypwolf
(Autor obrazka: Grypwolf)

Godność: Vey

piątek, 7 kwietnia 2017

Od Nany "Pamiątki po przeszłości" cz. 1 (cd. Carlo)

Chodząc po nowych terenach, podziwiałam jej piękno. Dzisiejszy dzień był wyjątkowy, temperatura wręcz idealna, nie za gorąco nie za zimno wręcz w sam ras. Chodząc, nieopodal miasta poczułam lekki wiatr, pochodzący tylko z jednej strony. Zainteresował mnie on, więc postanowiłam zbadać jego pochodzenie. Ruszyłam w stronę, z której go poczułam. Już po chwili usłyszałam świst piór ze skrzydeł, a chwile później ujrzałam błękitnego wilka o pięknych tęczowych skrzydłach. Popisywał się przed małą gromadą wilków, ale w jego głębia oczu pokazywał zupełnie coś innego, niż on przestawiał. Z boku obserwowałam przez chwilę, póki owe wilki nie odeszły. Wtedy basior posmutniał, ale gdy tylko mnie spostrzegł, od razu założył wesołą maskę.
- Cześć. Jesteś nowa tutaj?
Spytał basior.
- Tak. Mogę poznać twoje imię?
- Carlo.
- Na mnie wołają Nana.
- Skąd u ciebie tyle blizn?
- Eee.... Tam stare dzieje. Pamiątki po przeszłości, a ty co taki wesoły?
- Jakoś tak wyszło.
Zaśmiałam się na jego odpowiedź, a on spojrzał na mnie z zdziwieniem.
- Nie męczy cie ta gra?
- Jaka gra?
- To udawanie przed wszystkimi ze wszystko gra, a tak naprawdę jesteś smutny.
Basiora zaskoczył mój wywód.
- Ja taki jestem i już.
- Jasne
Podeszłam do niego i go dotknęłam, po czym dodałam.
- Latający wilk z lekiem wysokości to bardzo zadki przypadek.

( Carlo? )

czwartek, 6 kwietnia 2017

Od Bolt'a "Włóczenie się po lesie" cz. 1 (cd. chętny)

I ponowne włóczenie się po lesie.. Odkąd jakimś cudem uciekłem z Białego Królestwa, doskwierał mi głód. W tych lasach nie było zbyt wiele zwierzyny. Jednak nadal odkrywałem swoje zdolności. Moja moc wzrastała każdej pełni księżyca. Nauczyłem się nad nią panować i latać. To wszystko pomagało szybciej się przemieszczać, ale odejmowało dużo energii. Zbliżał się mój koniec...
/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/
Dziś jak zwykle próbowałem wydostać się z lasu. Jednak było go widać aż po horyzont. Miałem coraz mniej energii i coraz mniej czasu. Nagle usłyszałem szelest. Popatrzyłem w tamtą stronę i zobaczyłem... sarnę. Zaczęła uciekać, a ja za nią. Biegłem za nią tak piętnaście minut. Obraz zaczął mi się zamazywać. Przyspieszyłem, ale miałem już ostatki sił. Nagle ziemia pode mną się załamała i wpadłem do rowu. Zobaczyłem nad przepaścią czarną sylwetkę wilka i zemdlałem.
 /\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/
Obudziłem się lekko nieprzytomny. Zobaczyłem, że mam związaną tylną nogę bandażem. Sprawdziłem czy obroża jest. Na moje szczęście była. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było skromne, ale przytulne. Nagle usłyszałem kroki. Pośpiesznie położyłem się i udawałem nieprzytomnego.
- Nie musisz udawać. Wiem że już się ocknąłeś... - powiedział wilk
- Jak masz na imię?
- A ty?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie...
Wilk się zaśmiał .
- To jak masz na imię?
- Bolt, a ty?

<<Ktoś? Coś?>>

Bolt

Piąty basior!
 Tmp 26683-sketch-1490542403152-291157207 by Darkmoonth 
(autorem jest właścicielka postaci, czyli Darkmoonth. Design wzorowany na Piorunie, głównego bohatera filmu animowanego o tym samym tytule)

Godność: Bolt

środa, 5 kwietnia 2017

Od Selene "Dom, którego nigdy nie było" cz.1 (c.d. chętny)

Z wolna zbliżał się ranek. Nastały już te godziny, które zazwyczaj są jaśniejsze niż reszta nocy. Przynajmniej dla kogoś, kto wstał około pierwszej. Wędrowałam przez cały ten czas, bo z niewiadomych powodów wstałam dzisiaj niezwykle wcześnie. Należę do grona osób, które nie potrafią zasnąć, kiedy już wstaną. Czuję się wtedy fatalnie i muszę rozprostować kości. Jako, że dni nie są jeszcze takie długie, pomyślałam, co tam, pójdę spać wcześniej, jeśli zajdzie taka potrzeba. Póki co, szło mi się nad wyraz dobrze. Okolica była... przyjemna. Chłodne powietrze nie pozwalało nadejść zmęczeniu czyhającemu na tułacza, takiego, jak ja. Las nie był gęsty, mogłam z łatwością przedzierać się miedzy drzewami. Podłoże zdawało się być miękkie, ale nie w ten nieprzyjemny dla chodzenia sposób, jak na przykład piasek. Ziemia porośnięta rozmaitą zieleniną nie pozwalała na zapadnięcie się choć na centymetr, a zarazem wciąż dało się wyczuć miękką glebę, która się pod nią skrywała. To zdrowe dla stawów, chodzenie po, na przykład skałach, powoduje ich zwyrodnienie.
I nagle poczułam dreszcz.
Przeszył mnie całą, chociaż był delikatny. Wiedziałam co to znaczy. Łagodny muśnięcie energii, gdzieś niedaleko muszą przebywać magiczne wilki. Trochę mnie to przestraszyło, ale przecież taki był mój plan. Przebyłam setki kilometrów, żeby znaleźć dla siebie dom. Dom, jakiego potrzebowałam, a którego zawsze mi brakowało. Chciałam w końcu spać spokojnie, na terenie ogarniętej watahy. Samotność ma swoje plusy, po pierwsze nikt ci nie przeszkadza. Możesz robić, co ci się żywnie podoba. Z drugiej strony nie da się ukryć, że nie masz nikogo do pomocy. Poza tym, ostatnimi czasy, zaczynam myśleć o uporządkowaniu sobie życia. Wiecie, znalezieniu jakiegoś partnera...
Podświadomie przyspieszyłam. Może to przez kontakt z energią. Próbowałam ułożyć sobie jakąś sensowną powitalną formułkę. Nie rozmawiałam z żadnym wilkiem od dawna. Będzie jakiś rok. Tereny, które dotąd spenetrowałam zdawały się do reszty odwilczone. Z góry zapewniam, że nie krążyłam w kółko. Szłam wzdłuż rzek. Taka taktyka ma swoje plusy. Pierwszy już przedstawiłam, drugim jest dostęp do ryb, które niezwykle lubię. Mam też sporo umiejętności w kwestii ich łowienia. Podpatrzyłam byłam dużo ludzkich technik, kiedy przebywałam niedaleko osady tych istot. Nie miałabym nic przeciwko objęciu posady rybaka, gdyby istniała taka możliwość.
Słońce zaczęło się wyłaniać zza horyzontu. Szłam dalej do przodu, ale ciągle nie spotkałam żywej duszy. Od kiedy zorientowałam, że zbliżam się swojego celu, czymkolwiek on był, zboczyłam z mojej dotychczasowej ścieżki - brzegu rzeki. Naszło mnie na zastanawianie się, dlaczego nie doszłam jeszcze do żadnego morza, kiedy poczułam zapach jakiegoś wilka. Zwolniłam, wolałam być czujna. Z drugiej strony, skradanie się, też nie powinno zrobić najlepszego wrażenia. Przemyślenia nie potrwały długo, ponieważ zobaczyłam w oddali sylwetkę. Nie była wyraźna, ale miałam przeczucia, że dotarłam do celu. Pobiegłam w jej stronę.

<Chętny?>

Selene

Kolejna wadera!
http://pre10.deviantart.net/37a6/th/pre/f/2017/090/e/6/selene_nad_urwiskiem_by_rysunkowasucharia-db44kjg.jpg
(Autor obrazka: RysunkowaSucharia)

Godność: Selene

wtorek, 4 kwietnia 2017

Od Nany "Jestem wędrowcem, którego intryguje świat" cz. 1 (cd. Severus)

Wędrując między wymiarami, postanowiłam zwiedzić jeden z nich. Chodząc między drzewami, natknęłam się na rozbudowujące się królestwo. Wspięłam się na drzewo i obserwowałam ich poczynania z góry. Po dłuższym czasie zauważył mnie mężczyzna o dziwnym kolorze skóry, a samym wyglądem przypominał mi Aladyna. Ów Aladyn podszedł w moim kierunku.
- Kim jesteś?
Spojrzałam na niego, po czym zeskoczyłam z drzewa.
- Jestem wędrowcem, którego intryguje świat. A co?!
Mężczyzna przyjrzał mi się dokładnie, ale nie chciało mi się z nim gawędzić, więc użyłam na nim iluzji i szybko opuściła owe miejsce. Postanowiłam zwiedzić rozbudowujące się królestwo. Widać było, że od niedawna tu siedzą, ponieważ większość budynków, było wciąż w budowie. Jak na rozpoczynające się królestwo, było sporo nawet mieszkańców. Wszyscy się na mnie patrzyli, ponieważ byłam w wilczej formie, na której było mnóstwo szwów, a najstraszniejsze chyba były te szwy na pyszczku. Patrzyli się tak jakby, nigdy nie widzieli wilka z bliznami. Po paru metrach znowu natknęłam się na tego Aladyna i wtedy ja spytałam go, kim jest osobnik, spojrzał na mnie zaskoczony.

(Severus?)

Nana

Nowa członkini!
http://orig10.deviantart.net/893f/f/2014/101/4/9/490f524b48224fc097efc2e6f46d7426-d7e267g.png
(autor obrazka: Snow-Body)

Godność: Nana

OTWARCIE

Woah! Udało się! Wracamy do życia!
Poszło zdecydowanie szybciej, niż sądziłam, a to wszystko dzięki Nanie, która sprowadziła tutaj większość z Was. Dostanie za to skromne wynagrodzenie w postaci 10 monet za każdą zaproszoną osobę, która wysłała zestaw formularz + opowiadanie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc!
Wracając: wciąż skład nie jest jakiś wielki, jednak zdaje mi się być dość zgrany, by to zadziałało. W ciągu kilku najbliższych dni powinny się pojawić wszystkie zaakceptowane w pełni postacie oraz opowiadania. Możecie już śmiało pisać, czytać... No, po prostu bawcie się dobrze! :)

Pozdrawiam i liczę na Waszą aktywność,
Administratorka bloga
(aka Ishi, wśród postaci wojująca jako Severus, Alexander, Anonim oraz Carlo)
Nomida zaczarowane-szablony