sobota, 19 listopada 2016

Od Istorii „Nocna przygoda” cz. 2

Poczułam, a właściwie już nie, jak ziemia jakby sama usuwała się spod moich łap. Zaczęłam się staczać. Ostatnie, co pamiętam, to przerażony Onyx na tle gwiazd, a następnie lodowata woda zabierająca mnie coraz dalej od szałasu.

Do przytomności powróciłam… nie wiem gdzie, ani nie wiem po jak długim okresie czasu. Cała drżałam, leżałam na brzegu strumyka. Powoli przypominałam sobie ostatnie zdarzenia. Straciłam równowagę, wpadłam do wody, straciłam chwilowo świadomość. Teraz jest mi zimno i muszę poszukać kogoś do pomocy. „Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko można znaleźć, jeśli potrafi się szukać” – Przypomniałam sobie słowa Taty, które podniosły mnie na duchu. Jednocześnie doznałam ukłucia w sercu. Rodzina jest gdzieś daleko ode mnie i pewnie rozpaczliwie mnie szuka. Żałuję, że nie umiem posługiwać się telepatią. Wszystko stałoby się łatwiejsze, a ja mogłabym dołączyć znów do watahy. Nie wszystko jest takie proste. Po pierwsze, muszę dokładniej się rozejrzeć. Po drugie, sprawdzić, w którą stronę spływa mój porywacz. Po trzecie, iść w przeciwną stronę niż nurt. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna umiem myśleć w miarę logicznie. Zgodnie z moimi postanowieniami, obejrzałam otoczenie. Po drugiej stronie puszcza, przybierająca powoli jesienne kolory, a po mojej ogromne pole. Na końcu zobaczyłam drewnianą chatkę. Mam tylko nadzieję, że przychodzą tu tylko wilki mogące przemieniać się w ludzką postać. W przeciwnym razie, jeśli ktoś mnie przyuważy, mogę dostać kulą w łeb, a moje białe futerko zaraz nie będzie takie nieskazitelne i trafi do ich brudnych łap, mięso zjedzą… stop fantazjowaniu, liczy się tu i teraz. Przyjrzałam się płynącej wodzie i po chwili zmierzyłam w przeciwnym kierunku, do którego ona podążała. To, że nie wiem, ile przebywałam poza bezpiecznym szałasem, znacznie utrudnia sprawę, bo mogę iść dzień, a może tydzień. Nawarzyłam sobie piwa, to teraz muszę je pić, jak mówi przysłowie. Wędrówce towarzyszył nieznośny ból głowy. Co chwila zataczałam się i w ciągu dwóch godzin pięć razy niemal wpadłam do strumyka. Chyba zacznę wierzyć w mojego pecha, który na krok mnie nie odstępuje, jest jak mój cień. Powinnam to nazwać brakiem rozsądku, takiego zdania byłby tatuś. Ale jego brak, to wynik nieszczęścia! Tyle rzeczy mnie kusi, są takie interesujące – nie sposób z nich zrezygnować! Wolę myśleć o takich rzeczach, niż wpatrywać się w swoje, poniekąd czyste futro, które nadal jest nieco wilgotne i wodę, która mnie tu przywlekła. W głowie słyszałam cały czas głos Mamy – „Nigdy nie wychodź poza szałas bez naszej zgody i nie szlajaj się gdzieś samotnie, to samo dotyczy Onyx’a”. Zawsze wpadam w tarapaty, to mnie wszystko spotyka. Dlaczego? Jestem aż tak tutaj niepotrzebna, że Bogowie chcą ze mną skończyć? Najwyraźniej tak, bo w większości moich pomysłów jest możliwość śmierci. Włóczy się za mną i wątpię, czy się odczepi. Może to nawet moje szkolenie, abym była bardziej uważna? W moim przypadku to chyba niemożliwe, działam pod wpływem impulsu i brat przeważnie ostrzega mnie obrazując konsekwencje mojego ‘genialnego pomysłu’. Nigdy nie będę w stanie mu się odwdzięczyć, bo często jego zaradność i rozważność ratuje mi życie. Nie, takie filozofowanie do mnie nie pasuje, lepiej pomyślę o czymś mniej poważnym. Na przykład o mojej przyszłości i chociażby o jutrzejszych planach. Niesamowite jest to, jak podczas krótkiej chwili można przenieść się w zupełnie inny świat.
Do rzeczywistości przywołał mnie upadek przez kamień. Ze złości kopnęłam go tylną łapką. Mimo niewielkiej siły, sturlał się do strumyka. Usłyszałam brzdęk. Gdy popatrzyłam się w stronę mojego wroga, w szparze pomiędzy nim a piaskiem dostrzegłam jakiś blask. Pod innym kątem widać było, iż jest to kamyk szlachetny na dziwnej złotej obręczy. Po paru minutach zdołałam odepchnąć przyciskające go kamyki i poszczególne zgniłe liście. Uważnie zahaczyłam o niego pazurkiem. W promieniach słońca, które zaraz już nie będzie tak grzało, ozdoba mieniła się we wszystkich kolorach. Patrzyłam się na nią jak zaczarowana. Rodzice chyba nie pogniewają się, że wezmę coś z mojej ‘przygody’… chyba. Najwyżej dostanę burę. Chwyciłam trzy większe liście w okolicy mojego położenia i zawinęłam starannie mój skarb. Ostrożnie chwyciłam to w zęby. Nie szłam już takim żywym tempem, ale nie obijałam się. Może los się do mnie uśmiechnął? Mam nadzieję, bo jest mi wiele winien. Nawet nie wiem, jak mam to spożytkować. Zaraz to i tak wyląduje gdzieś w krzakach, bo rodzice cały czas powtarzają mi, że nie mogę brać w ręce czegoś, czego nie znam i nie wiem, do czego służy. Tatuś bardziej się wkurzy, nie lubi, gdy się go nie słucham. Wymyśla jakieś dziwne zasady, których nie lubię się trzymać, ale muszę, bo inaczej jest bardzo, bardzo zły. Tak czy inaczej, zaczyna zmierzchać, a krajobraz wokół mnie się nie zmieniał. Ile jeszcze mam tak iść? Przez lekko otwarty pysk moje gardło jest przesuszone, nogi wyczerpane, ja śpiąca. Muszę zrobić postój, inaczej padnę z wykończenia. Muszę znaleźć bezpieczne miejsce do noclegu. Drzewo?... wątpię, aby udało mi się na nie wdrapać. Zwłaszcza z tak cenną rzeczą, jak skrzący się w słonecznych promieniach kamyczek. Może jakieś większe krzaki tworzące ściśnięty okręg. Ale niestety sama, w ramionach chłodnej nocy na pewno nie będę czuć się bezpiecznie i komfortowo. Poza tym jak mam sama znaleźć takie miejsce, jeżeli słońce będzie już znikać za horyzontem. Nie powinnam narzekać, nie mam lepszego pomysłu. Gdyby rodzice tu byli… Ria, ogarnij się, dobrze wiesz, że tu ich nie ma, a gdybanie nic ci nie pomoże! Głupie jezioro! Głupi strumyk, który jest chyba dopływem, który zaprowadził mnie tutaj… musiałam coś przeskrobać, jeżeli Matka Natura mnie tak ukarała. Ile jeszcze będę iść? Parę godzin? Trzy dni? A może cały tydzień? Nie ma wokół żywej duszy, a ja sama nie znam odpowiedzi. I czy w ogóle przeżyję? Nie umiem jeszcze sama polować. Zawsze pakuję się w kłopoty i nie umiem z nich wyjść. Często pomaga mi Onyx, ale teraz nie ma jak mi pomóc. Teraz mogę tylko zmusić się do marszu. Chwyciłam pakunek i szłam dalej brzegiem rzeki. Zastanawiałam się, dlaczego nie ma tu żadnych zwierząt. Było tam tyle pożywienia dla roślinożerców, którzy staliby się pokarmem tych mięsożernych. Jako, że mi się wówczas nudziło, bo zorientowałam się już, co mnie otacza,  zaczęłam wymyślać sobie historie. Może przybył tu przed wieloma laty okropny czarnoksiężnik, któremu nie podobało się, że zwierzęta żyją tu w zgodzie, a mięsożercy polują tylko w razie potrzeby, dopóty będą głodni. I wyławiają te neutralne sztuki, które nie są zbyt mizerne, aby je zjeść, ale nie tych najsilniejszych i najpotężniejszych. Rzucił w ich stronę wiatry niezgody. Zaczęli się kłócić i pozabijali się wzajemnie. Obecnie ich szczątki kryją się gdzieś pod ziemią. Wszystkie istoty uznały to miejsce za przeklęte, choć piękne. Omijają je szerokim łukiem, aby zły czarodziej nie skłócił ich z bliskimi, czy z jakimś stadem. Utrzymują się w przekonaniu, że ‘on’ jeszcze tam mieszka. Następna bajka, jaką sobie wymyśliłam, była o małym stadku białych jeleni. Pewnego dnia jeden z młodzików zrobił coś zakazanego – napił się wody ze świętego źródła. Jelenie uważały, że ma ona uzdrawiającą moc i jest zarezerwowana tylko dla poważnie rannych, chorych i umierających. Jeden ze starszyzny przyuważył to i skazał malca na wygnanie razem z jego rodziną. Reszcie stada nie podobał się ten pomysł i uznało, że jest im żal tego nic nie wiedzącego jelonka. Zadecydowali, iż wyniosą się stąd, aby reszcie ich potomków nie przyszło do głowy wykorzystywać ten napój, skoro może się on przydać wędrownym. Nie wiem do teraz, która historia podoba mi się bardziej. Jak bym się cieszyła, gdyby któraś z nich mogłaby być prawdziwa. Moja droga była tak nudna i monotonna do któregoś momentu, że nie warto jej opisywać. Słońce zaczęło chować się za horyzontem. Co będzie dalej?

C.D.N

Od Shammen’a „Ja należę do tej watahy” cz.4 (C.D Nickolas)

Lukrowane ciasteczko rozpływało mi się w pysku. Było to coś pysznego. Owszem, to przysmak ludzi i może mi zaszkodzić, ale było to tak pyszne, że nie zwróciłem na to uwagi. Ewentualnie zakończy się to serią wymiotów.
- Ludzie to mają dobrze z tymi słodyczami – Powiedziałem z wypchanym pyskiem. Tak, tak, nie przestrzegam zasad kultury, bla, bla… Mojego rozmówcę to pewnie nawet nie obchodzi.
- Rzeczywiście, ale bycie wilkiem nie jest złe. Ma swoje zalety.
Przytaknąłem tylko głową. Ma rację, ale te wypieki zamąciły mi chyba w głowie. Chwila. Coś mi nie pasuje. Skąd on je ma?
- Pracujesz w cukierni? – Zaprzeczył gestem głowy. Grubo. – Skąd je masz?
- Jakoś dostałem.
- Ukradłeś je, prawda?
Nie odpowiedział. Stał i po prostu się we mnie wpatrywał. No to już wszystko wiemy.
- Chodźmy się przejść. I pamiętaj o regularnym zmienianiu opatrunku na uchu. Filos ci pomoże, umie przemienić się w człowieka. Ludzkie dłonie bardziej się do tego nadają, niż wilcze łapy.
- Tak, jasne. Łąka na Wschodzie? Małe wodospady, dużo skałek… woda pewnie będzie już bardzo zimna, bo idzie zima. Ale to i tak przyjemność dla oka. - Mój pomysł bardzo mi się spodobał i nie zniósłbym sprzeciwu, bo to chyba jedyne miejsce, gdzie chciałbym się udać. Po prostu mnie odpręża, nic więcej, żadne wspomnienia nie są z nim związane.
Aby dostać się na wschodnią część królestwa musieliśmy przejść przez Las… e… nie pamiętam, nie mam głowy do tak skomplikowanych nazw. Coś na N w każdym razie. Wokół nas panowała cisza. Nie była ona w żaden sposób  niezręczna. Podziwialiśmy tylko niewielkie ilości śniegu pokrywające bladozieloną trawę ‘opatuloną’ szronem, krzaki oraz korony drzew. Nadchodzi najtrudniejsza pora roku dla każdego zwierzęcia drapieżnego – Pora Nagich Drzew, Pora Śnieżnego Puchu, czy jak kto woli, zima. Polowania są coraz trudniejsze, nie tylko z powodu burz śnieżnych, choć i tak zelżały już one podczas kilku lat, grubego śniegu, ale jeśli chodzi o nasz gatunek to poduszki łap ułatwiają przebycie przez zdradziecką zawieruchę, ale również z mniejszej ilości zwierząt hasających sobie po ziemi, a nie w krainie hibernacji. Prawdopodobnie parę wilków będzie musiało wziąć udział w jednym polowaniu, bo w pojedynkę będzie o wiele trudniej. Mimo, że byłem zamyślony, usłyszałem, jak coś poruszyło się w krzakach. Zarówno ja i Nick stanęliśmy i obserwowaliśmy stronę, z której pochodził dźwięk. Skupiłem się. Nie byłem przygotowany na schwytanie zwierzyny, ale… kto wie? Zrobiłem dosłownie jeden kroczek. Moim oczom ukazał się ogromny, czarny ptak. Wzleciał ponad konary i odleciał na północ. Westchnąłem cicho. To na pewno nie był normalny gatunek. Ma w sobie coś nadprzyrodzonego. Porozmawiam o tym później z Qui, może ona coś wie. Dalej kierowaliśmy się ścieżką wydeptaną przez różne zwierzęta. Racja, chodzimy „różnymi drogami”. Aczkolwiek jest jedna główna, która przecina las. Teraz mało kto tędy przechodzi. Wolą trzymać się w swoich mieszkankach – szałasach, jaskiniach, grotach, norach, lub dziuplach. Sami jesteśmy teraz narażeni na wiele niebezpieczeństw. Nadal nie kojarzymy naszych „sąsiadów”, czyli innych watah. Nie jest wykluczone, że jakiś nieznany wilk wyjdzie nam na spotkanie. Zdarzyło mi się tak tylko raz, czy dwa, ale byli oni nieszkodliwi. Miałem ich w zasięgu wzroku. Wymieniliśmy przelotne spojrzenia i odeszliśmy w swoje strony. Zupełnie pokojowo nastawieni. Właściwie to były to nasze tereny… mniejsza z tym, po prostu przeżyłem już spotkanie z nieznajomymi. Nie wymieniliśmy ani słowa. Tak, jakby nie było drugiego. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Było mi to obojętne. Szliśmy dwadzieścia, może trzydzieści minut, ale dotarliśmy do celu. Wokół nas rosły pojedyncze sosny o wiecznie zielonych igłach, kamieniste wzniesienia i polany w towarzystwie szronu, śniegu i szarych chmur na niebie. Nie można było zapomnieć o dwóch małych wodospadach, u których ‘nóg’ znajdował się niewielki zbiornik wodny. Aktualnie temperatura tego była z pewnością poniżej zera i pokryta była cieniusieńką warstwą lodu, ale nadal było widać, choć niedokładnie, co dzieje się pod nią. Czyli nic ciekawego. Terytorium niby ponure i szare, ale mimo wszystko nie przygnębiało mnie. Lubiłem tu przebywać. Gdy spojrzałem na mojego towarzysza, ten stał i bacznie przyglądał się wszystkiemu wokół.
- Fajnie tu. Nie za kolorowo, nie za wesoło… - Szepnął. Jemu chyba też się tutaj spodobało.
Uśmiechnąłem się delikatnie i powędrowałem w stronę trzech skałek, które tworzyły... okrąg? Albo coś na jego podobieństwo. Możliwie chroniły one przed wiatrem, ale zależało to też od jego kierunku. Za sobą słyszałem powolne człapanie. Zadowolony usiadłem przy jednej  z większych skałek. Poszczęściło mi się, bo idealnie zasłaniała mnie od podmuchów wiatru. Nie oznacza to, że w ogóle go nie czułem. Stał się słabszy. Do głowy przyszło mi pewne pytanie.
- Nick, czy ty masz rodzinę? Nie musisz odpowiadać… po prostu… chcę się czegoś o tobie dowiedzieć.

< Nick? Nie wiem, co miałam napisać, ostatnio słabo mi idzie pisanie na watahach… >

środa, 2 listopada 2016

Ogłoszenie 9

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z listopada.
  ***
PODSUMOWANIE października (01.11)
Nickolas - 1 (+34 M i 17 pkt.)
Carlo - 1 (+34 M i 17 pkt.)
Alexander - 1 (+34 M i 17 pkt.)
Severus - 1
Filos - 0
Gall Anonim - 0
Onyx - 0
Lucy - 0
Shammen - 0
Shaten - 0!
Skayres - 0!
Kira - 0!
Florence - 0!
Segra - 0!
Istoria - 0!
Allas - 0!
Nomida zaczarowane-szablony