Poczułam, a właściwie już
nie, jak ziemia jakby sama usuwała się spod moich łap. Zaczęłam się staczać.
Ostatnie, co pamiętam, to przerażony Onyx na tle gwiazd, a następnie lodowata
woda zabierająca mnie coraz dalej od szałasu.
Do przytomności powróciłam…
nie wiem gdzie, ani nie wiem po jak długim okresie czasu. Cała drżałam, leżałam
na brzegu strumyka. Powoli przypominałam sobie ostatnie zdarzenia. Straciłam
równowagę, wpadłam do wody, straciłam chwilowo świadomość. Teraz jest mi zimno
i muszę poszukać kogoś do pomocy. „Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko
można znaleźć, jeśli potrafi się szukać” – Przypomniałam sobie słowa Taty,
które podniosły mnie na duchu. Jednocześnie doznałam ukłucia w sercu. Rodzina
jest gdzieś daleko ode mnie i pewnie rozpaczliwie mnie szuka. Żałuję, że nie
umiem posługiwać się telepatią. Wszystko stałoby się łatwiejsze, a ja mogłabym
dołączyć znów do watahy. Nie wszystko jest takie proste. Po pierwsze, muszę
dokładniej się rozejrzeć. Po drugie, sprawdzić, w którą stronę spływa mój
porywacz. Po trzecie, iść w przeciwną stronę niż nurt. Chyba po raz pierwszy od
bardzo dawna umiem myśleć w miarę logicznie. Zgodnie z moimi postanowieniami,
obejrzałam otoczenie. Po drugiej stronie puszcza, przybierająca powoli jesienne
kolory, a po mojej ogromne pole. Na końcu zobaczyłam drewnianą chatkę. Mam
tylko nadzieję, że przychodzą tu tylko wilki mogące przemieniać się w ludzką
postać. W przeciwnym razie, jeśli ktoś mnie przyuważy, mogę dostać kulą w łeb,
a moje białe futerko zaraz nie będzie takie nieskazitelne i trafi do ich
brudnych łap, mięso zjedzą… stop fantazjowaniu, liczy się tu i teraz.
Przyjrzałam się płynącej wodzie i po chwili zmierzyłam w przeciwnym kierunku,
do którego ona podążała. To, że nie wiem, ile przebywałam poza bezpiecznym
szałasem, znacznie utrudnia sprawę, bo mogę iść dzień, a może tydzień.
Nawarzyłam sobie piwa, to teraz muszę je pić, jak mówi przysłowie. Wędrówce
towarzyszył nieznośny ból głowy. Co chwila zataczałam się i w ciągu dwóch godzin
pięć razy niemal wpadłam do strumyka. Chyba zacznę wierzyć w mojego pecha,
który na krok mnie nie odstępuje, jest jak mój cień. Powinnam to nazwać brakiem
rozsądku, takiego zdania byłby tatuś. Ale jego brak, to wynik nieszczęścia!
Tyle rzeczy mnie kusi, są takie interesujące – nie sposób z nich zrezygnować!
Wolę myśleć o takich rzeczach, niż wpatrywać się w swoje, poniekąd czyste
futro, które nadal jest nieco wilgotne i wodę, która mnie tu przywlekła. W
głowie słyszałam cały czas głos Mamy – „Nigdy nie wychodź poza szałas bez
naszej zgody i nie szlajaj się gdzieś samotnie, to samo dotyczy Onyx’a”. Zawsze
wpadam w tarapaty, to mnie wszystko spotyka. Dlaczego? Jestem aż tak tutaj
niepotrzebna, że Bogowie chcą ze mną skończyć? Najwyraźniej tak, bo w większości
moich pomysłów jest możliwość śmierci. Włóczy się za mną i wątpię, czy się
odczepi. Może to nawet moje szkolenie, abym była bardziej uważna? W moim
przypadku to chyba niemożliwe, działam pod wpływem impulsu i brat przeważnie
ostrzega mnie obrazując konsekwencje mojego ‘genialnego pomysłu’. Nigdy nie
będę w stanie mu się odwdzięczyć, bo często jego zaradność i rozważność ratuje
mi życie. Nie, takie filozofowanie do mnie nie pasuje, lepiej pomyślę o czymś
mniej poważnym. Na przykład o mojej przyszłości i chociażby o jutrzejszych
planach. Niesamowite jest to, jak podczas krótkiej chwili można przenieść się w
zupełnie inny świat.
Do rzeczywistości przywołał
mnie upadek przez kamień. Ze złości kopnęłam go tylną łapką. Mimo niewielkiej
siły, sturlał się do strumyka. Usłyszałam brzdęk. Gdy popatrzyłam się w stronę
mojego wroga, w szparze pomiędzy nim a piaskiem dostrzegłam jakiś blask. Pod
innym kątem widać było, iż jest to kamyk szlachetny na dziwnej złotej obręczy.
Po paru minutach zdołałam odepchnąć przyciskające go kamyki i poszczególne
zgniłe liście. Uważnie zahaczyłam o niego pazurkiem. W promieniach słońca,
które zaraz już nie będzie tak grzało, ozdoba mieniła się we wszystkich
kolorach. Patrzyłam się na nią jak zaczarowana. Rodzice chyba nie pogniewają
się, że wezmę coś z mojej ‘przygody’… chyba. Najwyżej dostanę burę. Chwyciłam
trzy większe liście w okolicy mojego położenia i zawinęłam starannie mój skarb.
Ostrożnie chwyciłam to w zęby. Nie szłam już takim żywym tempem, ale nie
obijałam się. Może los się do mnie uśmiechnął? Mam nadzieję, bo jest mi wiele
winien. Nawet nie wiem, jak mam to spożytkować. Zaraz to i tak wyląduje gdzieś
w krzakach, bo rodzice cały czas powtarzają mi, że nie mogę brać w ręce czegoś,
czego nie znam i nie wiem, do czego służy. Tatuś bardziej się wkurzy, nie lubi,
gdy się go nie słucham. Wymyśla jakieś dziwne zasady, których nie lubię się
trzymać, ale muszę, bo inaczej jest bardzo, bardzo zły. Tak czy inaczej,
zaczyna zmierzchać, a krajobraz wokół mnie się nie zmieniał. Ile jeszcze mam tak
iść? Przez lekko otwarty pysk moje gardło jest przesuszone, nogi wyczerpane, ja
śpiąca. Muszę zrobić postój, inaczej padnę z wykończenia. Muszę znaleźć
bezpieczne miejsce do noclegu. Drzewo?... wątpię, aby udało mi się na nie
wdrapać. Zwłaszcza z tak cenną rzeczą, jak skrzący się w słonecznych
promieniach kamyczek. Może jakieś większe krzaki tworzące ściśnięty okręg. Ale
niestety sama, w ramionach chłodnej nocy na pewno nie będę czuć się bezpiecznie
i komfortowo. Poza tym jak mam sama znaleźć takie miejsce, jeżeli słońce będzie
już znikać za horyzontem. Nie powinnam narzekać, nie mam lepszego pomysłu.
Gdyby rodzice tu byli… Ria, ogarnij się, dobrze wiesz, że tu ich nie ma, a
gdybanie nic ci nie pomoże! Głupie jezioro! Głupi strumyk, który jest chyba dopływem,
który zaprowadził mnie tutaj… musiałam coś przeskrobać, jeżeli Matka Natura
mnie tak ukarała. Ile jeszcze będę iść? Parę godzin? Trzy dni? A może cały
tydzień? Nie ma wokół żywej duszy, a ja sama nie znam odpowiedzi. I czy w ogóle
przeżyję? Nie umiem jeszcze sama polować. Zawsze pakuję się w kłopoty i nie
umiem z nich wyjść. Często pomaga mi Onyx, ale teraz nie ma jak mi pomóc. Teraz
mogę tylko zmusić się do marszu. Chwyciłam pakunek i szłam dalej brzegiem
rzeki. Zastanawiałam się, dlaczego nie ma tu żadnych zwierząt. Było tam tyle
pożywienia dla roślinożerców, którzy staliby się pokarmem tych mięsożernych.
Jako, że mi się wówczas nudziło, bo zorientowałam się już, co mnie otacza, zaczęłam wymyślać sobie historie. Może
przybył tu przed wieloma laty okropny czarnoksiężnik, któremu nie podobało się,
że zwierzęta żyją tu w zgodzie, a mięsożercy polują tylko w razie potrzeby,
dopóty będą głodni. I wyławiają te neutralne sztuki, które nie są zbyt mizerne,
aby je zjeść, ale nie tych najsilniejszych i najpotężniejszych. Rzucił w ich
stronę wiatry niezgody. Zaczęli się kłócić i pozabijali się wzajemnie. Obecnie
ich szczątki kryją się gdzieś pod ziemią. Wszystkie istoty uznały to miejsce za
przeklęte, choć piękne. Omijają je szerokim łukiem, aby zły czarodziej nie
skłócił ich z bliskimi, czy z jakimś stadem. Utrzymują się w przekonaniu, że
‘on’ jeszcze tam mieszka. Następna bajka, jaką sobie wymyśliłam, była o małym
stadku białych jeleni. Pewnego dnia jeden z młodzików zrobił coś zakazanego –
napił się wody ze świętego źródła. Jelenie uważały, że ma ona uzdrawiającą moc
i jest zarezerwowana tylko dla poważnie rannych, chorych i umierających. Jeden
ze starszyzny przyuważył to i skazał malca na wygnanie razem z jego rodziną.
Reszcie stada nie podobał się ten pomysł i uznało, że jest im żal tego nic nie
wiedzącego jelonka. Zadecydowali, iż wyniosą się stąd, aby reszcie ich potomków
nie przyszło do głowy wykorzystywać ten napój, skoro może się on przydać
wędrownym. Nie wiem do teraz, która historia podoba mi się bardziej. Jak bym
się cieszyła, gdyby któraś z nich mogłaby być prawdziwa. Moja droga była tak
nudna i monotonna do któregoś momentu, że nie warto jej opisywać. Słońce
zaczęło chować się za horyzontem. Co będzie dalej?