poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Skayres "Kim ja jestem" cz. 13 (cd. Anonim)

Kilka tygodni? Przecież to cholernie dużo czasu.
Myśli tego typu kłębiły się w mojej głowie, kiedy Anonim, a raczej dość naburmuszony Anonim zarządził powrót do watahy.
Byłam zbyt podniecona na myśl o tym, że nie dość, że odkryłam możliwość przemiany w wielkiego, dość dostojnego ptaka, to jeszcze zebrałam nowe zioła, aby zwracać uwagę na jego humor.
- Czy to nie wspaniałe? Mogę latać w postaci ptaka! To jest jeszcze fajniejsze od normalnego latania!
- Mam dziwne wrażenie, że już to słyszałem. - Anonim nie wydawał się być tak samo zadowolony z sytuacji jak ja. - kilka razy.
Po tej wymianie zdań zapadła dość niezręczna cisza. A przynajmniej niekomfortowa była tyko dla mnie - Anonim zdawał się być z niej zadowolony.

***

Gdy razem z Severusem skończyliśmy omawiać moje kilkutygodniowe zniknięcie, zaczynało się zmierzchać. Wracałam do swojego szałasu, położonego na samym skraju watahy, kiedy usłyszałam delikatne popiskiwania, połączone z warczeniem. Niewiele myśląc, zakradłam się pod szałas - jak poznała po zapachu - Anonima. Leciutko uchyliłam drzwi, by zobaczyć jak mięśnie chłopaka, a raczej mężczyzny, drgają, prawie jak przy ataku padaczki. Swoją drogą miał całkiem ładnie wyrzeźbiony brzuch. Na moment tracąc koncentrację, pozwoliłam aby drzwi - skrzypiąc - otworzyły się kilka centymetrów szerzej. Gall - nie zważając na to, że ma na sobie tylko bokserki - zerwał się, po czym już w postaci wilka rzucił się na mnie, przygniatając mnie do ziemi.
- Anonim, Anonim. Słyszysz mnie? To ja, Skay. Anonim! - bełkotałam, śmiejąc się histerycznie. Od dziecka reagowałam tak na stresujące sytuacje.
Basior dopiero wtedy ocknął się z półsnu, w którym mnie zaatakował, zmienił się w człowieka, po czym z kamienną twarzą pomógł mi wstać.
- Co ty tu robisz?
- Miałeś zły sen, piszczałeś.
- I ty uważasz, że jest to dobry powód, aby wejść do sypialni wilka, którego nie znasz, wilka który nie zna swojej przeszłości, aby wybudzić go z koszmaru? Poza tym, wchodząc do szałasu, z którego wydobywają się dziwne dźwięki, mogłaś spodziewać się... różnych widoków. - po ostatnim zdaniu uniósł brew, a moja twarz momentalnie zmieniła kolor na czerwony.
- Wiesz co? Dobranoc, ja już pójdę, w końcu jest noc i nie będę ci przeszkadzała, do jutra, pa.
Nie dając mu dość czasu na odpowiedź, wypadłam z jego szałasu, potykając się przy tym o wystający korzeń, boleśnie ryjąc kolanami w ziemi, po czym zażenowana wpadłam do swojego szałasu.
Jutro wielki dzień, muszę coś zrobić z zebranymi kwiatami, zanim zwiędną.

<Anonim. Przepraszam za ten krótki, raczej nudny i mało wnoszący rozdział (lub opowiadanie,, zależy jak kto woli), ale moja wena najwidoczniej zrobiła sobie wakacje.>

środa, 26 lipca 2017

Od Carlo "Everything is fine" cz. 4

- Dzień dobry! - odezwałem się na powitanie. Od razu osaczył mnie słodki aromat lukru.
- A dobry, dobry - stęknął faun, nosząc ciężkie kartony, zapewne wypełnione po brzegi elementami, które wykorzysta do zrobienia dzisiejszej wystawki. Sam właściciel sklepiku był dość osobliwą postacią. Miał siwą kozią bródkę, zadbaną kamizelkę w szkocką kratę i wiecznie zamyślony wyraz twarzy.
- Co dziś polecicie? - zapytałem, opierając się o wypucowaną ladę. Jak zwykle mogłem nawet się w niej przejrzeć, co rzecz jasna zrobiłem. Uśmiechnąłem się na własny widok. Wyglądałem wyjątkowo olśniewająco.
- Torcik karmelowo-brzoskwiniowy nakrapiany rumem z kawałkami orzechów i czekolady - powiedział, odstawiając karton.
- Pomóc? - wtrąciłem. Pokręcił tylko głową.
- To był ostatni - wytarł owłosioną ręką spocone czoło i odwrócił się w moją stronę. Wpatrywałem się w niego z uwagą. Pomimo tego, że był fizycznie ode mnie starszy, miał w sobie coś, co przyciągało. Chyba kręciła mnie ta jego niepoznana do końca osobowość i niezależność. Odmawiał zawsze pomocy. A te posiwiałe (choć mógł mieć góra czterdzieści ludzkich lat, twierdząc po twarzy) włosy skręcały się w takie urocze loczki... - Zapakować?
Zostałem wyrwany z zamyślenia. Patrzył na mnie beznamiętnie swoimi piwnymi oczami. Uśmiechnąłem się lekko.
- Tak, poproszę.
Skinął głową i wyciągnął spod lady śliczny beżowy kartonik w kwiaty, których nie umiałem nazwać. Miały rozłożyste płatki. Musiały pięknie pachnieć. Zmrużyłem ślepia, wyobrażając sobie, że są czerwone, a ja wplatam je we włosy właściciela cukierni...
- Przychodzisz tu codziennie, sir Carlo. Dlaczego? - wymawiając ostatnie słowo, podniósł wzrok znad kawałku papieru, który sprawnie składał w taki sposób, by móc do niego włożyć wypiek. Uśmiechnąłem się nonszalancko.
- To nieistotne. Grunt, że jestem stałego klientem, prawda? - mówiąc to, ściszyłem nieco głos, dodając nutkę zmysłowości. Gdy delikatnie objąłem jego twarz dłońmi, aż przestał pracować. Otworzył szerzej oczy, a na jego policzki wstąpił rumieniec. Nasze twarze były tak blisko...
Z tej osobistej chwili wyrwał nas krzyk zza zaplecza:
- Tato! Znowu mąka się wysypała!
Pospiesznie odsunąłem się od fauna, który równie szybko poprawił fartuszek i wrócił do pracy. Już chwilę później do sklepiku wpadła może nastoletnia... faunica? Nie miałem zielonego pojęcia, jak to odmienić. Miała brązowe, sprężyste loki i szeroko otwarte zielonkawe oczy. Idealnie pasowała do niej ta szmaragdowa sukienka i bladozielony fartuszek. Miała buzię umorusaną mąką. Aż westchnąłem zauroczony.
- Masz śliczną córeczkę - skomentowałem, ponownie opierając się o ladę. Rzuciła mi przelotne spojrzenie, jednak wyglądało na to, że zamierzała unikać mojego wzroku. Faun tylko mruknął coś w odpowiedzi i kilkakrotnie kiwnął głową.
- Zaraz to posprzątam - odpowiedział cicho córce. Skinęła głową, rozumiejąc i odeszła. Jeszcze przez kilka sekund słyszałem stukanie jej kopyt o drewnianą posadzkę. - Nawet jej nie tknij.
Zaśmiałem się krótko.
- Ja? Ależ skądże.
Podsunął bliżej mnie kartonik z ciastem w środku, wciąż rzucając mi ostrzegawcze spojrzenia. Zapłaciłem faunowi i uśmiechając się na do widzenia, wyszedłem. Kiwałem na powitanie każdemu przechodniowi, jednak większość mierzyła mnie chłodnym spojrzeniem. Nawet ci, z którymi zdołałem się już zaznajomić. Wyglądali na zmęczonych, czasem brudnych, nieszczęśliwych... Z kroku na krok zdawałem sobie coraz bardziej sprawę z tego, że mój uśmiech już nie jest wesoły, a sztuczny. Nie było tego jednak widać z perspektywy innych. Przygniatała mnie świadomość, że nic nie jest tak dobre, jak bym się tego spodziewał...
Wszedłem do swojej willi w centrum miasta, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Uśmiech od razu zniknął. Odwróciłem się do wnętrza budowli. Wszystko było aż boleśnie bogate. Zbyt bogate. Nawet, jeśli wiedziałem, że inni mają lepiej urządzone wnętrza. Wszędzie walały się drogocenne zabytki, poustawiane były egzotyczne rośliny zakupione na targu, a wszystkie meble były obite najdroższymi materiałami. Pomimo pozornego chaosu, wszystko zgrało się w spójną całość. Ruszyłem w kierunku jadalni. Wszystko było całkowicie milczące. Byłem sam. Ostrożnie odłożyłem torcik na stół. Wtem zauważyłem, iż leżał na nim również list. Od razu domyśliłem się, kto go wysłał. Otworzyłem kartkę i pospiesznie przeczytałem treść:
Masz gości? Mogę wpaść? Nie chciałbym ci znowu w czymś przeszkodzić.
Poszedłem prędko na górę po gęsie pióro i naskrobałem odpowiedź.
Jestem sam.
Z postawieniem kropki na końcu zdania, do moich uszu doszło ciche stąpnięcie na drewnianą podłogę i szum płaszcza. Odwróciłem się za siebie, chwytając się odruchowo dłońmi biurka. Przede mną stał doskonale mi znany mężczyzna o wyjątkowo surowym wyrazie twarzy. Jego zielone oczy wręcz zionęły chłodem. Długie blond włosy wciąż lekko powiewały na wskutek przebytej przed chwilą teleportacji.
- Cześć, Cerber - odezwałem się do brata, uśmiechając się krzywo.
- Daruj sobie - machnął ręką, wymijając mnie. Podążyłem za nim wzrokiem. Wyjrzał ostrożnie za okno, stojąc w bezpiecznej odległości, zupełnie tak, jakby nie chciał, by ktokolwiek z dołu go dostrzegł.
- Mamy robotę.
- Znowu? - jęknąłem.
- Dobrze płatną. Sam król to zlecił. Musimy wyruszać natychmiast...
- Cerber - Przerwałem mu - Zjedz ze mną tort.
Jego spojrzenie zatrzymało się na mojej twarzy, która wyrażała tylko nieme błaganie.
- Nie ma na to czasu.
- Proszę... - powiedziałem ledwo słyszalnie, patrząc mu głęboko w oczy. Wciąż wyglądał na nieporuszonego. W końcu puścił firankę, którą dotychczas delikatnie ściskał między kciukiem a palcem wskazującym, odwracając wzrok. Wyglądało na to, że zrozumiał, że nie odpuszczę za żadne skarby świata.
- Tylko jeden kawałek.
Uśmiechnąłem się, uradowany. Zbiegłem po schodach. On zrobił to samo, jednak nie tak szybko jak ja. Uczynił to ze swoją słynną gracją tancerza. Po wejściu do jadalni, usiadł na krześle wystruganym z hebanowego drzewa, którego oparcie i siedzenie wyłożono misternie haftowanym materiałem. Dostałem je od mojego sąsiada za półdarmo. Miał zamiar je wyrzucić. Z szafki z kolei wyciągnąłem malowane przez moją byłą dziewczynę porcelanowe talerze i srebrne widelczyki, których rączki przypominały lwie łapki. Zastawę ułożyłem przed bratem oraz przy miejscu tuż obok. Przy stole co prawda mogłoby zasiąść aż osiem osób, lecz zwykle miejsca pozostawały puste. Wbrew wszystkiemu, odkąd tu mieszkałem, nie miałem nawet chęci na urządzanie jakichkolwiek potańcówek, choć miejsca było dość. Usiadłem na swoim krześle. Kilka razy obróciłem w zamyśleniu swój widelczyk.
- A nóż? - zapytał dość ostrożnie Cerber. Patrzył przy tym na mnie dość nieufnie. Zerknąłem na niego przelotem i zerwałem się z krzesła.
- Ach, tak!
Wróciłem z dużym nożem do ciasta. Kiedy obróciłem go wprawnie w dłoni, Cerber przytrzymał mój nadgarstek i wyciągnął mi przedmiot z ręki.
- Lepiej ja to zrobię.
Wypuściłem z płuc powietrze, patrząc z zrezygnowaniem jak otwiera kartonik i z precyzją kroi ciasto. Było ono wykonane tak samo starannie, jak każde inne wychodzące spod szczupłych palców fauna i jego córki. Niewykluczone, że w kuchni pracowała i jego żona. Na samym środku znajdowała się różyczka z masy cukrowej, polana miejscami karmelem. Sama góra i boki były również nim ozdobione, tworząc różnorakie wzory, głównie z motywami liści. Dość minimalistyczne jak na niego - przeszło mi przez myśl.
- Czekolada? - odezwał się w końcu Cerber, kładąc kawałek na mój talerzyk.
- Tak - odparłem, przypominając sobie opis cukiernika. Blondyn spojrzał na mnie wymownie, unosząc przy tym brew.
- Zapomniałeś?
Westchnąłem zawiedziony, opierając się o oparcie krzesła.
- Przepraszam - Spuściłem wzrok, jednak nagle coś sobie przypomniałem - Mam jeszcze ciastka z wczoraj. Biszkoptowe.
Namyślał się przez chwilę, a następnie bez słowa jednak ułożył kawałek tortu na swoim talerzyku. Uniosłem brwi zaskoczony, ale nie pytałem. Zaczął wygrzebywać widelczykiem każdy odłamek czekolady z osobna. Nie było to proste zadanie, lecz znając jego, nie odpuści i wypatrzy każdy z nich, choćby nawet nie wiem co.
- Herbaty?
- Z mlekiem oczywiście - odpowiedział, w końcu się lekko uśmiechając.
***
- W takim razie co mamy dokładnie do zrobienia? - zapytałem, gdy w końcu wyszliśmy z mojego mieszkania.
- Doszły nas słuchy o nielegalnej hodowli feniksów, bądź dzikim gnieździe smoka ognistego w rejonach zamieszkiwanych przez wieśniaków podporządkowanych Błękitnemu Imperium. Mamy to sprawdzić i wytępić.
- Zgaduję, że wiadomo to po występujących na tamtych terenach pożarach - stwierdziłem, na co skinął głową - Ciężka sprawa.
- I to jeszcze jak. Strażnicy pojawiali się tam wielokrotnie, jednak do niczego konkretnego nie doszli. Sprawdzali wszystkie mieszkania i przeczesywali całą okolicę. Żadnych śladów. Prócz spalonych stogów siana, nie zaszły żadne poważniejsze tragedie.
- Może to przez jakiś odłamek szkła, słońce nagrzało...
- Nie wyglądało na to. Ponadto jeden cały las został częściowo spalony. Nie przypominało to jednego pożaru, lecz wiele małych.
- Masz jakąś teorię?
- I równie dobrze mógłby to zrobić wilk rządny zemsty, ale odnaleziono ślady łap, których nie można dokładnie zdefiniować. Są mocno zniekształcone, a ich zagłębienie przypomina raczej cięższe zwierzę. Z kolei innym razem widziano pióra, choć z drugiej strony mogło to być wcześniej gniazdo jakiegoś ptactwa.
- Czyli mamy problem - oznajmiłem, już czując, że rozwiązanie tej zagadki zajmie nam to sporo czasu.
- Poniekąd tak. Wiem jednak, że rodzina niejakich Jungów ma od zawsze na pieńku z mieszkańcami tamtej wsi - stwierdził, gdy wchodziliśmy na teren królewskiej stajni. To dało mi do zrozumienia, że nasz cel był znacznie dalej, niż myślałem.
- Jung? - powtórzyłem - Widzę, że już się wcześniej przygotowałeś. Jak zwykle zresztą.
Pracuje dnie i noce, byleby zaimponować - przeszło mi przez myśl, ale tego nie powiedziałem. Ostatnimi czasy pobladł, a ja wiedziałem, że to z przepracowania. Zupełnie jak kiedyś. Brał sobie za dużo na głowę, po czym miał kłopoty ze snem. Bywały dni, kiedy zupełnie odmawiał sobie drzemki.
- Z prywatnej korespondencji między Jungami a inną bogatą rodziną mieszkającą w majętnym stadzie poza Białym Miastem wynika, że od lat toczą zacięty spór. Głównie o ziemię. Ponadto rzekomo w tym terenie można wydobyć wiele znaczących surowców, a uprawa zboża jest nieopłacalna.
- Skąd ty masz prywatne listy? - Zapytałem, wsiadając na konia, którego przed chwilą doprowadził do mnie stajenny. Wyglądało na to, że Cerber już wszystko dokładnie przygotował. Za chwilę zrobił to samo.
- To już niech pozostanie moją słodką tajemnicą - oznajmił. Ruszyliśmy kłusem ścieżką wyprowadzającą na zewnątrz. Ukradkowo patrzyłem na inne rumaki pasące się na łąkach.
- To chyba nielegalne.
- Tak? - prychnął - Sam wyczyniałeś nie lepsze rzeczy.
- Jestem prawnikiem - mówiąc to, uśmiechnąłem się złośliwie.
- To, że zdałeś nie znaczy, że dostałeś pracę - odgryzł się, przyspieszając. Właśnie minęliśmy bramę. Ja również wbiłem pięty w boki konia, żeby się z nim zrównać.
- A ty dostałeś?
- Oczywiście.
Poczułem się głupio. Tyle lat nas ominęło, a ja nawet nie wiedziałem, czy własny brat koniec końców uzyskał pracę, czy nie. W moich domysłach również pozostała teoria, że pewnie zarabiał niezłą sumkę pieniędzy na naprawdę dobrym stanowisku. I zakończył naukę znacznie wcześniej, niż pozostali studenci. Popatrzyłem na niego w zamyśleniu, jednocześnie próbując sobie wyobrazić, jak musiało wyglądać jego życie odkąd się pokłóciliśmy. Zdecydowanie musiało ono być pod wieloma względami lepsze od mojego. Człowiek sukcesu, jak się patrzy. Analizując mój życiorys można dojść do wniosku, że jedyne czym naprawdę się przejmuję to spędzanie czasu z pięknymi kobietami i przystojnymi mężczyznami.
Cerber przyspieszył do galopu, więc zrobiłem to samo. Jakby nie patrzeć wyglądało na to, że czekała nas długa droga.
***
- Co u Kylilo? - zapytałem, gdy byliśmy już w okolicach wsi, w której mieliśmy interweniować. Konie się odrobinę zmęczyły, więc pozwoliliśmy im na kłus.
- Sądzę, że ty powinieneś wiedzieć lepiej - oznajmił, wzdychając - Trafiła do królewskiej kuchni.
- Jak to? Przecież chciała być wojskową.
- Tak to już czasem w życiu bywa - stwierdził, patrząc na rysujące się w niedalekiej oddali bardzo skromne chatki.
- Jesteś generałem całej armii! Dlaczego się nie dostała? Mogłeś przecież coś z tym zrobić... - mówiłem, nie bardzo wierząc w to, co właśnie mi zakomunikował. Kylilo nie spełnia swoich marzeń, tylko tkwi w kuchni, nad parującymi garami. Widziałem ją w walce. Sprawowała się całkiem nieźle...
- Miała zbyt słaby wynik na teście.
Przypomniałem sobie ów test. Gdy dołączyliśmy do Białego Królestwa postanowiono i nas wypróbować. Tuż przed egzaminem, Cerber mnie zatrzymał i poprosił, bym nie dawał z siebie absolutnie wszystkiego. O cokolwiek chodziło, usłuchałem go. Miał zawsze świetną głowę do tworzenia naprawdę świetnych planów.
Sprawdzian testował naszą szybkość, wytrzymałość, siłę, sprawność w trakcie samej walki, spryt czy samą inteligencję oraz czas reakcji. Cerber przewyższał mnie w praktycznie każdej z kategorii, prócz prędkości, w której miałem najwyższy wynik jaki kiedykolwiek osiągnięto. Nie był to jednak dla nas wyznacznik tego, który z nas jest lepszy, bo w końcu uzgodniliśmy, by nie pokazywać własnych możliwości. Stojąc z boku i patrząc, jak radzi sobie Cerber, widziałem gołym okiem, że to nie jest to, co widywałem na co dzień. Powodem nieukazywania moich możliwości w takim razie nie miało wcale służyć temu, by to właśnie on wypadł w lepszym świetle.
Tak zostaliśmy wcieleni do armii - Cerber jako generał, a ja jako porucznik. Ponadto pełniliśmy rolę łowców do zadań specjalnych. Na nasze tajne misje mogły się udać ochroniarze tylko wtedy, kiedy o to poprosimy. Mieliśmy pełną indywidualność. Ponadto dostaliśmy pełen dostęp do sal na których mogliśmy do woli ćwiczyć wszystkie poznane techniki walki.
- Czymś konkretnym zawaliła? - zapytałem ostrożnie. Milczał. Wyglądało na to, że powód był błahy, albo naprawdę poważny, a Cerber nie zamierza odpowiadać.
- To tutaj - oświadczył po chwili, zatrzymując wierzchowca i sprawnie zeskakując z jego grzbietu. Chyba jeździł ostatnio zdecydowanie częściej niż ja. Zszedłem z siodła. Mój brat już przywiązywał oba konie do płotu, by nie uciekły.
- Mieszkańcy wiedzą o tym, że gdzieś może mieszkać coś, co im zagraża?
Skinął głową i ruszył ku jednemu z pól. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłem, że mniej więcej na jego środku znajdowały się nieregularne, wypalone kręgi. Im dalej szliśmy, tym większe się stawały.
- Boże... - mruknąłem.
Nagle niebo przeciął piorun, a chwilę potem lunął deszcz. Zacisnąłem powieki, sądząc, że zaraz będzie wyć syrena, ale nic takiego się nie stało. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jesteśmy daleko poza murami Białego Królestwa i nie dojdzie do gwałtu na moich bębenkach słuchowych. Sygnał ten z tego co mi się udało dowiedzieć był stosowany dlatego, że ulewy bywały dość brutalne, zalewające całe domy, a pioruny nierzadko trzaskały w wieże Białego Pałacu, co wyglądało dość groźnie. Prawda była taka, że nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ani tym bardziej dlaczego wychodziły z tego bez najmniejszego uszczerbku. Do Królestwa przybywały też od czasu do czasu monstra zwane syrenami...
- Amor, patrz - syknął Cerber, wskazując na poszarzałe niebo. Musiałem zmrużyć oczy, bo zalewała mi je struga deszczu, by ujrzeć dwie wijące się sylwetki. Chiński smok, można by pomyśleć, lecz prawda wyglądała dużo groźniej. Były to na wpół kobiece istoty, które posiadały przejrzyste skrzydła. Unosiły się w powietrzu tylko w trakcie deszczów takich jak te - niespodziewanych i bardzo intensywnych. Przypomniałem sobie o tym, że przy płaszczu mam kaptur, więc czym prędzej go założyłem na głowę.
- Spierdalamy - oznajmiłem i zawróciłem ku koniom.
- Wracaj - rzekł spokojnie Cerber, nie odrywając drapieżnego wzroku od syren, które teraz obniżały swój lot. Wiedziałem, że nie odpuści, więc tym bardziej nie mogłem go zostawić. Nawet nie założył kaptura na głowę, tak był przejęty. Z cichym westchnieniem, brodząc już po kostki w błocie, wróciłem do brata. Spojrzał na mnie porozumiewawczo. Już wiedziałem, co chce zrobić. Rozruszałem więc nadgarstek prawej dłoni i skinął głową. Gwałtownie wyciągnął rękę przed siebie, a w tym samym momencie przez ziemię przeszła błękitna fala energii. Sprawiła, że jedna z syren się od niej odbiła na kilka metrów, straciła równowagę i padła na ziemię. Nim zdołała się podnieść, podbiegając bliżej, wyczarowałem morderczo ostre lodowe kolce, które przebiły ciało potwora od spodu. Wydała z siebie dziki ryk.
Mój triumf nie trwał jednak długo. To zadziało się szybko. Druga z syren wpadła w furię i cisnęła ognistą kulą w pierwszą lepszą chatę, dokładnie tą, obok której mogła zdefiniować położenie Cerbera. Znajdował się on jednak dużo dalej, a w miejscu, gdzie potwór zobaczył za pomocą swojego słabego wzroku znajdowała się... córka cukiernika. Wrzasnąłem, zapominając dobić syreny przebitej wystającymi pionowo z pola soplami. Była teraz płonącą pochodnią, nawet wbrew ulewie. Nie dbałem o to, co Cerber teraz robił z napastniczką. Nie dbałem o to, jaki miał plan. Użyłem najsilniejszego znanego mi zaklęcia, wysyłając przez niebo własną błyskawicę. To jednak w połączeniu z magią mojego brata wywołało efektowną reakcję łańcuchową. Wiele gigantycznych magnetycznych wybuchów, rozbryzgujących nawet krople deszczu na wszystkie strony oślepiłyby bliżej stojącego obserwatora. Mnie i Cerbera natomiast to tylko odepchnęło.
Odsłaniając ręką oczy doszedłem do druzgocącego wniosku. Deszcz ustał. Ogień również. Tylko, że w powietrzu było wisiało coś niepokojącego. Nie tylko wilgoć i napięcie. Smród śmierci. Rozbryzgując błoto na wszystkie strony podbiegłem do spalonego, zniekształconego ciała córki cukiernika, której niegdyś piękne loki teraz zmieniły się w krzywe węgielki. Padłem na kolana przy jej ciele. Było całkowicie czarne, kruche i prawdopodobnie puste w środku. Nie dało się zidentyfikować zwłok. Twarz była zniekształcona, nawet zęby uległy wykruszeniu. To z całą pewnością nie było tylko sprawką ognia.
Rzuciłem się do wnętrza równie śmierdzącego spalenizną domu. Wszystko było tam czarne. Ostrożnie postąpiłem ku pomieszczeniu, które niegdyś było kuchnią... i zastałem tam równie poczerniałe mumie, także zniekształcone. Kilka postaci siedzących przy stole. Musieli jeść kolację. Była to tam również coś, co mogło być malutką faunicą. Lub kotem. Przez te zniekształcenia ciała nie dało się nawet tego stwierdzić. Ręka jednego z byłych mieszkańców chatki ułamała się i spadła na podłogę. Była jednolicie czarna w środku. Poczułem narastające dreszcze.
Nawet nie wiedziałem, kiedy zacząłem płakać. Bałem się zajrzeć do innych domów. Wszystkich uśmierciłem. Moja głupota. Wszystkich. Za mną wszedł Cerber. Jak zwykle z milczeniem obejrzał dzieło, obszedł każdą z postaci dookoła, po czym wydał werdykt:
- Oto rodzina Jungów. Prawdopodobnie oni tutaj sprowadzili te zmutowane syreny. A tę tragedię możemy uznać za wyłączną sprawkę potworów.
Już klęcząc z paraliżującego przerażenia przypomniałem sobie, jak cukiernik tydzień temu opowiadał o tym, że niebawem wybierze się do rodziny na wsi, a nad jego sklepikiem wisiał drewniany napis "U Junga".

<C.D.N.>

czwartek, 6 lipca 2017

Od Severusa "Piżamowa impreza" cz. 1 (cd. chętny)

Obudziło mnie walenie do drzwi.
- Sev, wstawaj!
Sapnąłem z niezadowoleniem i zabrałem z twarzy rękę, którą musiałem położyć tam przez sen. Naprawdę nie miałem chęci by wstawać. Stawało się coraz cieplej i powoli lenistwo brało nade mną górę. Podniosłem się i usiadłem na brzegu łóżka. Dziewczyna znowu zaczęła uderzać pięścią o zamknięte drzwi.
- Lucy, przecież wiesz, że nawet ich nie zamykam - powiedziałem znużonym głosem i potarłem ręką twarz. Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła ciut zawstydzona dziewczyna.
- No tak, ciągle o tym zapominam. Tak poza tym to cześć - oznajmiła z uśmiechem - Spałeś dziś dość długo. Wczoraj znowu do późna czytałeś?
- Masz rację, powinienem odkładać książki wcześniej - rzekłem, nie pozwalając jej tego powiedzieć - Co cię tak wcześnie do mnie sprowadza?
- Piżama party!
Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, próbując sobie przypomnieć, co ma przez to na myśli, ale mój zaspany umysł nie chciał mi tego podsunąć. Mruknąłem więc tylko:
- Piżama party, rozumiem...
- Nie rozumiesz, przecież widzę - roześmiała się i oparła o ramę otwartych drzwi. Spojrzałem na jej rozpromienioną twarz.
- Doskonale mnie znasz - stwierdziłem - Raczyłabyś mi przypomnieć, na czymże polega to całe... jak dobrze mniemam, piżama party?
- Impreza piżamowa - zaśmiała się ponownie i usiadła obok mnie. Podążyłem za nią wzrokiem. Zaczesała swoje kasztanowe włosy na bok i wciąż na mnie patrząc, tłumaczyła dalej: - Wszyscy bierzemy piżamy i nocujemy pod gołym niebem. Wcześniej mamy jakieś atrakcje, a ty obiecywałeś chociażby seans.
- Ach, rzeczywiście - odpowiedziałem zakłopotany. Miała absolutną rację, że było coś takiego.
- To jak? Bierzemy się do roboty? - Usiadła po turecku - Czy wolisz jeszcze trochę tu posiedzieć?
- Najpierw chciałbym się ubrać.
- Więc się ubieraj. Ja chętnie popatrzę - Mówiąc to, patrzyła ze złośliwym uśmieszkiem na moją obnażoną klatkę piersiową. Zmrużyłem oczy.
- Lucy...
- No dobra, dobra - Ponownie się zaśmiała i wstała. Miała dziś zaskakująco dobry humor - Już idę.
***
Kiedy stałem w końcu przed chatką, moją twarz od razu ogrzały wiosenne promienie słońca. Do tej pięknej chwili otrzymałem również akompaniament orkiestry radosnych ptaków, które przeskakiwały z gałęzi na gałąź. W powietrzu było już czuć lato.
- Ubrany?
Zwróciłem twarz ku Lucy, który wciąż rozpromieniona opierała się o ścianę mojego domu.
- Jak widać.
- W takim razie idziemy najpierw do Carlo - oznajmiła, odrywając się od swojego dotychczasowego oparcia.
- Dlaczego akurat do Carlo?
- Podobno chce grać rolę księcia w tym przedstawieniu.
- Książę Carlo? - Zaśmiałem się cicho na tę wizję - Dlaczego akurat on?
- No wiesz, jest przystojny, odważny... - Wyliczała, ukradkowo na mnie zerkając. Przy okazji już ruszyła wybrukowaną ścieżką ku alei, gdzie mieścił się prawdopodobnie jego szałas.
- Uważaj, bo się zrobię zazdrosny - Powiedziałem, podążając za nią.
- Ty? Zazdrosny? - Zaśmiała się. Odpowiedziałem milczeniem, lecz wciąż się lekko uśmiechałem. Swoją uwagę skupiłem na widokach. Po naszej lewej stronie znajdowało się gołe jeszcze poletko, na którym niebawem powinniśmy coś posiać, po prawej zaś mieścił się pachnący las. Wciąż ciężko było mi uwierzyć w to, że udało mi się założyć własne stado i właśnie byliśmy podczas budowy własnego miasta. Kto wie, może kiedyś uda nam się sprowadzić tutaj kupców z całego świata, jak to było w przypadku Białego Królestwa.
- A ty co taki zamyślony?
- Po prostu... Uważam, że późna wiosna to najzacniejsza pora roku - oznajmiłem, nieco upraszczając moje rozmyślania. Pokiwała z uznaniem głową. Niedługo potem skręciliśmy w prawo, zagłębiając się w las. Trafiliśmy na aleję, gdzie dostrzegłem szałas Carlo. Przeczucie jednak mówiło mi, że nie ma go w środku. Lucy już chciała zapukać w sfatygowane drzwi, kiedy usłyszałem zza siebie:
- Co was do mnie sprowadza?
Moja przyjaciółka z przestrachem obróciła się za siebie. Ja zrobiłem to samo, lecz z większym spokojem. Nie zdumiało mnie również to, że niebieskowłosy mężczyzna nie był wilkiem, lecz człowiekiem. Zdecydowanie nietrudno było się domyślić, iż woli przyjmować tę postać.
- Przedstawienie. Chcesz grać księcia?
- Tak, jaśnie pani - Mówiąc to, teatralnie przyklęknął na jednym kolanie przed Lucy, wziął jej dłoń i delikatnie ucałował po zewnętrznej stronie - Czy zechciałabyś być mą ukochaną?
- Najpierw udowodnij swą waleczność - mówiła, z trudem powstrzymując śmiech.
- Zaprawdę nie ma nigdzie żadnego smoka, którego mógłbym pokonać, ale przypodobanie się twemu ojcu jest już równe walce stoczonej z najstraszliwszą bestią.
- Zrób więc tak, mój miły - odparła sztucznie słodkim głosem, teraz już nie mogąc powstrzymać chichotu. Carlo wstał, podszedł do mnie i się ukłonił. Patrzyłem na niego chłodnym spojrzeniem.
- Cóż to za wygłupy? - zapytałem, chcąc przerwać tę szopkę, ale na niewiele się to zdało. Wyglądało na to, że ma mowa idealnie wpasowała się w niepisany scenariusz.
- Przybywam z odległego kraju i chciałbym prosić o rękę twej czarującej córki, albowiem jestem godnym kandydatem. Pieniędzy mam niemało...
- Bzdura. To nie moja córka.
Carlo tym razem odsunął się z takim przestrachem, że sam już zwątpiłem w to, czy robił to dla żartu, czy na poważnie. Kątem oka zauważyłem, że Lucy się popłakała ze śmiechu.
- Gdzieżże podziewa się cudowna Alexandra?
To był cios. Alexandra, tak?
- Alexander - poprawiłem.
- Alexander?! - wykrzyknął. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że on chciał stworzyć postać fikcyjną, a ja właśnie opowiadam swoją historię życia. Zamaszyście zarzucając wyimaginowaną peleryną odwrócił się do mnie plecami i odszedł kilka kroków - Toż to skandal! Jak to księżniczką mógł zostać książę?!
Zatrzymał się i mógłbym się założyć, że miał minę wyrażającą skomplikowane kalkulacje. Wtedy odwrócił się z powrotem i na nowo podszedł bliżej. Wyciągnął w moją stronę wyprostowany palec wskazujący.
- I tak chcę zapragnąłem go odnaleźć! Alexandrze, twój wybawca nadchodzi!
Aż musiałem się odsunąć, gdy niespodziewanie w jego dłoni pojawił się misternie zdobiony lodowy miecz. Zamachnął się nim wysoko nad głową. Spojrzałem na Lucy, która wciąż śmiała się tak bardzo, że musiała się podeprzeć drzewa i ocierać łzy palcami. Wyśmienicie. I jak teraz przerwać tę szopkę? Odchrząknąłem.
- Carlo... Jeśli chcesz, możemy odegrać to na scenie.
W końcu opuścił miecz, który w jego dłoniach zaczął się rozpływać, aż nie została sama woda i mokra kałuża przy jego prawym boku. Jego oczy cały czas się śmiały.
- Jestem jak najbardziej za. I równie dobrze może to być improwizacja.
Nieco się skrzywiłem, bo nie radziłem sobie tak swobodnie w takich sytuacjach jak on i wolałem mieć scenariusz, tak jak na zajęciach sztuki w Białym Królestwie, gdy byłem jeszcze młodym basiorem, ale chyba nie pozostawało mi nic innego. Lucy uniosła kciuk na znak, że ona również się zgadza. Powoli zaczynała odzyskiwać dech.
- Przydałoby się kilka rekwizytów. Właściwie pewnie jesteście zajęci, więc mogę się sam tym zająć - Odwrócił się na pięcie i skierował się ścieżką na nasze prawo. - Do zobaczenia, moje gołąbki!
- Gołąbki? - powtórzyłem z niezadowoleniem. Lucy w lot chwyciła mnie pod ramię.
- Brzmi bardziej smakowicie niż jaszczur.
- Lub Jeleń! - dorzucił Carlo. Był już zaskakująco daleko. Westchnąłem cicho. Wciąż nie miałem zielonego pojęcia, co mu do głowy strzeliło, by nazywać mnie mianem tego rogatego leśnego stworzenia.
- Czyli przedstawienie mamy z głowy - powiedziałem cicho - Niezbyt zadowala mnie to wyjście, ale chyba nie mamy innej alternatywy.
- Będzie super, zobaczysz - oznajmiła, ciągnąc mnie naprzód. Ruszyłem z miejsca tak, jak chciała, więc teraz szliśmy spacerowym krokiem. Wyglądała na bardzo zadowoloną. - Nie mogę się doczekać.
- Mhm... - mruknąłem - Co jeszcze mamy do zrobienia?
- Musimy zorganizować jakieś jedzenie i miejsce do spania.
- Sądzę, że w tym też potrzebujemy znaleźć kogoś do pomocy. Masz jakieś propozycje?
- Tak właściwie, to przychodzi mi taki ktoś do głowy. Możemy się już do niego udać.
Nie mówiąc mi już, kogo ma na myśli, pociągnęła mocniej, zarzucając tym samym szybsze tempo.

<Ktoś chętny?>

niedziela, 2 lipca 2017

Od Selene "Pasowanie na rycerza" cz.6 (c.d. Gall Anonim)

Po krótkiej sprzeczce z Filos, która była zła, że pozwoliłam Anonimowi wstać i odejść, popędziłam za basiorem. Wadera miała sporo racji, nie spisałam się, ale wyglądało na to, że poszkodowany ucieszył się, mogąc spokojnie odejść. Tak, przynajmniej on, nie będzie miał do mnie żadnych pretensji za to, co zaszło. Niemniej, udał się mniej więcej w tę stronę, w którą i ja zamierzałam podążyć, więc postanowiłam nie tracić go jeszcze z oczu. Nie mogłam na tym nic stracić, a w wypadku, gdyby wilk doznał jakiegoś opóźnionego szoku wywołanego piorunem, mogłabym mu jakoś pomóc. Choć, jak ustaliliśmy, nie jestem zbyt dobra w pomaganiu. Wróćmy jednak do śledzenia. Anonim szedł dosyć szybko, ale chyba jeszcze nie do końca otrząsnął się z niedawnego wypadku, więc go dogoniłam. Niemniej, byłam pod wrażeniem, jak szybko odzyskał sprawność. Ja po czymś takim leżałabym nieprzytomna ze trzy dni. Tak, cała ja, mizerota.
Rozmyślania przerwał mi, w samą porę, dźwięk przede mną. Basior odwrócił się i zaczął pędzić z powrotem. Schowałam się prędko w krzakach i na szczęście, nie zauważył mnie. Albo zauważył i olał. Bo w końcu w Królestwie nie było jeszcze wielu dróg i nie można było się dziwić, że jakąś idę. Duże prawdopodobieństwo, że akurat ta prowadzi do mojego szałasu. Tak zresztą było.
Niemniej, bardzo zaskoczył mnie odwrót Anonima. Nie miałam pojęcia, co mogło spowodować jego zachowanie. Przyszła mi do głowy myśl, że coś niebezpiecznego stało przed nami na ścieżce. Przerażająca myśl. Przeszłam jeszcze jakieś sto metrów do przodu, nic. Bogu dzięki. W takim razie, Anonim, o czymś sobie przypomniał? O czym? Nie, to dziwne. A może po prostu nie myślał jeszcze do końca jasno po wypadku... Prawdopodobne? Nie wiem, nie znam się na porażeniach prądem. A jeśli jest w jakimś dziwnym transie i nie panuje nad sobą? Nie chciało mi się w to wierzyć. Na dziewięćdziesiąt procent nie. Jednak pozostałe dziesięć wciąż budziło niepokój. Co sił popędziłam z powrotem, za basiorem. Miałam duże szczęście, bo dogoniłam go. Nie biegł specjalnie szybko, raczej truchtał. Choć muszę przyznać, że dopadłam go w ostatniej chwili. Ledwo co pojawił mi się w polu widzenia, a już wszedł do jakiejś chaty.
Nie wiedziałam, co zrobić. Budynek wyglądał strasznie, wręcz się rozpadał. Po chwili zastanowienia, postanowiłam zajrzeć przez okno. Kiedy jednak do niego podeszłam, zauważyłam, że żadnego nie ma. No tak. Za to możliwe było spojrzenie przez szparę w ścianie. Tak, ten domek nie był w dobrym stanie. W środku dojrzałam Anonima leżącego na łóżku. Może to jednak jest jego dom, pomyślałam. Po chwili, basior zaczął się niespokojnie wiercić. Było to dziwne, szybko oddychał. Wszystko wskazywało na to, że uderzenie pioruna wywołało jakieś długotrwałe... uszkodzenia. Mózgu? Nie wiem. Z każdą sekundą wił się coraz bardziej.
Przestraszona powoli skierowałam się do drzwi, o ile można było nazwać tak dziurę w opadniętej konstrukcji. Przekroczyłam próg i powoli, bezszelestnie weszłam do środka. Chciałam coś powiedzieć, nie miałam odwagi. Kilka kroków do przodu... Wtedy zorientowałam, że jeśli Anonim zda sobie sprawę, iż ktoś stoi tak blisko niego, może się poważnie przestraszyć. Co ja wyrabiam. Basior zdawał się lekko uspokajać. Podniosłam tylną łapę, aby cofnąć się do tyłu...
*trzask!*
Jakaś nieco zbutwiała, nieco źle umocowana deska, pękła, kiedy na niej stanęłam. Wilk natychmiast podniósł się i głośno krzyknął. Szybko się uspokoił i nieprzyjaźnie zmierzył mnie swoim okiem.
- To nie tak, jak myślisz... - powiedziałam cicho.
- Co tutaj robisz? - burknął.
- Bo jakoś się tak... Heh, już idę - starałam wymknął z sytuacji bez wszczynania kłótni.
Anonim z grymasem spojrzał na zniszczony kawałek podłogi.
- A, tak, mam coś z tym zrobić, głupia ja, tak? - zapytałam. Niestosowne było poważne uszkodzenie komuś mieszkania i wyjście bez próby zrobienia czegoś z tym.
- Ten szałas i tak się już rozpada...
- Tak, tak! Znaczy niekoniecznie! Ale może... Ja zbieram glinę, widzę, że deski zostały położone na niezbyt solidnie wykonanym klepisku. Właściwie chatka...
- Szałas...
- Szałas! Jest skromny i podłoga była zbędna... Zainwestowałabym raczej we wzmocnienie ścian, ale najpierw...
- Wyjdź.
- A tak, to powinnam zrobić na samym początku - powiedziałam i trochę zawstydzona skierowałam się do wyjścia.

<Anonimie? Tam pewnie wcale nie miało być podłogi, wybacz, chyba bardzo nie popsuło Ci to koncepcji własnego mieszkania...>

Ogłoszenie 15

Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z lipca.
  ***
PODSUMOWANIE czerwca (25.06)
Selene - 2 (+50 M i 25 pkt.)
Gall Anonim - 2 (+50 M i 25 pkt.)
Skayres - 0
Vey - 0!
Severus - 0!
Carlo - 0!
Bolt - 0 (nieobecność)
Alexander - 0!!
Lucy - 0!!
***
Nomida zaczarowane-szablony