Lukrowane ciasteczko
rozpływało mi się w pysku. Było to coś pysznego. Owszem, to przysmak ludzi i
może mi zaszkodzić, ale było to tak pyszne, że nie zwróciłem na to uwagi.
Ewentualnie zakończy się to serią wymiotów.
- Ludzie to mają dobrze z
tymi słodyczami – Powiedziałem z wypchanym pyskiem. Tak, tak, nie przestrzegam
zasad kultury, bla, bla… Mojego rozmówcę to pewnie nawet nie obchodzi.
- Rzeczywiście, ale bycie
wilkiem nie jest złe. Ma swoje zalety.
Przytaknąłem tylko głową. Ma
rację, ale te wypieki zamąciły mi chyba w głowie. Chwila. Coś mi nie pasuje.
Skąd on je ma?
- Pracujesz w cukierni? –
Zaprzeczył gestem głowy. Grubo. – Skąd je masz?
- Jakoś dostałem.
- Ukradłeś je, prawda?
Nie odpowiedział. Stał i po
prostu się we mnie wpatrywał. No to już wszystko wiemy.
- Chodźmy się przejść. I
pamiętaj o regularnym zmienianiu opatrunku na uchu. Filos ci pomoże, umie
przemienić się w człowieka. Ludzkie dłonie bardziej się do tego nadają, niż
wilcze łapy.
- Tak, jasne. Łąka na
Wschodzie? Małe wodospady, dużo skałek… woda pewnie będzie już bardzo zimna, bo
idzie zima. Ale to i tak przyjemność dla oka. - Mój pomysł bardzo mi się
spodobał i nie zniósłbym sprzeciwu, bo to chyba jedyne miejsce, gdzie chciałbym
się udać. Po prostu mnie odpręża, nic więcej, żadne wspomnienia nie są z nim
związane.
Aby dostać się na wschodnią
część królestwa musieliśmy przejść przez Las… e… nie pamiętam, nie mam głowy do
tak skomplikowanych nazw. Coś na N w każdym razie. Wokół nas panowała cisza.
Nie była ona w żaden sposób niezręczna.
Podziwialiśmy tylko niewielkie ilości śniegu pokrywające bladozieloną trawę ‘opatuloną’
szronem, krzaki oraz korony drzew. Nadchodzi najtrudniejsza pora roku dla
każdego zwierzęcia drapieżnego – Pora Nagich Drzew, Pora Śnieżnego Puchu, czy
jak kto woli, zima. Polowania są coraz trudniejsze, nie tylko z powodu burz
śnieżnych, choć i tak zelżały już one podczas kilku lat, grubego śniegu, ale
jeśli chodzi o nasz gatunek to poduszki łap ułatwiają przebycie przez zdradziecką
zawieruchę, ale również z mniejszej ilości zwierząt hasających sobie po ziemi,
a nie w krainie hibernacji. Prawdopodobnie parę wilków będzie musiało wziąć
udział w jednym polowaniu, bo w pojedynkę będzie o wiele trudniej. Mimo, że
byłem zamyślony, usłyszałem, jak coś poruszyło się w krzakach. Zarówno ja i
Nick stanęliśmy i obserwowaliśmy stronę, z której pochodził dźwięk. Skupiłem
się. Nie byłem przygotowany na schwytanie zwierzyny, ale… kto wie? Zrobiłem
dosłownie jeden kroczek. Moim oczom ukazał się ogromny, czarny ptak. Wzleciał
ponad konary i odleciał na północ. Westchnąłem cicho. To na pewno nie był
normalny gatunek. Ma w sobie coś nadprzyrodzonego. Porozmawiam o tym później z
Qui, może ona coś wie. Dalej kierowaliśmy się ścieżką wydeptaną przez różne
zwierzęta. Racja, chodzimy „różnymi drogami”. Aczkolwiek jest jedna główna,
która przecina las. Teraz mało kto tędy przechodzi. Wolą trzymać się w swoich
mieszkankach – szałasach, jaskiniach, grotach, norach, lub dziuplach. Sami
jesteśmy teraz narażeni na wiele niebezpieczeństw. Nadal nie kojarzymy naszych „sąsiadów”,
czyli innych watah. Nie jest wykluczone, że jakiś nieznany wilk wyjdzie nam na
spotkanie. Zdarzyło mi się tak tylko raz, czy dwa, ale byli oni nieszkodliwi.
Miałem ich w zasięgu wzroku. Wymieniliśmy przelotne spojrzenia i odeszliśmy w
swoje strony. Zupełnie pokojowo nastawieni. Właściwie to były to nasze tereny…
mniejsza z tym, po prostu przeżyłem już spotkanie z nieznajomymi. Nie
wymieniliśmy ani słowa. Tak, jakby nie było drugiego. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
Było mi to obojętne. Szliśmy dwadzieścia, może trzydzieści minut, ale
dotarliśmy do celu. Wokół nas rosły pojedyncze sosny o wiecznie zielonych
igłach, kamieniste wzniesienia i polany w towarzystwie szronu, śniegu i szarych
chmur na niebie. Nie można było zapomnieć o dwóch małych wodospadach, u których
‘nóg’ znajdował się niewielki zbiornik wodny. Aktualnie temperatura tego była z
pewnością poniżej zera i pokryta była cieniusieńką warstwą lodu, ale nadal było
widać, choć niedokładnie, co dzieje się pod nią. Czyli nic ciekawego. Terytorium
niby ponure i szare, ale mimo wszystko nie przygnębiało mnie. Lubiłem tu
przebywać. Gdy spojrzałem na mojego towarzysza, ten stał i bacznie przyglądał
się wszystkiemu wokół.
- Fajnie tu. Nie za
kolorowo, nie za wesoło… - Szepnął. Jemu chyba też się tutaj spodobało.
Uśmiechnąłem się delikatnie
i powędrowałem w stronę trzech skałek, które tworzyły... okrąg? Albo coś na jego
podobieństwo. Możliwie chroniły one przed wiatrem, ale zależało to też od jego
kierunku. Za sobą słyszałem powolne człapanie. Zadowolony usiadłem przy jednej z większych skałek. Poszczęściło mi się, bo
idealnie zasłaniała mnie od podmuchów wiatru. Nie oznacza to, że w ogóle go nie
czułem. Stał się słabszy. Do głowy przyszło mi pewne pytanie.
- Nick, czy ty masz rodzinę?
Nie musisz odpowiadać… po prostu… chcę się czegoś o tobie dowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz