Podążałam za Anonimem i Onyxem przez pewien czas. Szczerze powiedziawszy
zaczęło mi się to nudzić. Na chwilę stanęli, zaczęli się przepychać,
potem znowu poszli, nic wielkiego, a tym bardziej godnego opisania.
Zabawa zaczęła się dopiero, kiedy rozpętała się burza. Stało się to w
mgnieniu oka. Śledzeni wpadli w panikę. Lub inaczej, szczeniak wpadł był
w panikę, a starszy siłą rzeczy popędził z nim naprzód dzikim galopem,
żeby umieścić wystraszone dziecko w suchym miejscu. Każdy by tak zrobił.
Trzeba jednak przyznać, że rozpadało się niemiłosiernie. Nie była to
raczej sytuacja niebezpieczna, ale skrajnie niewygodna. Woda wlewała się
do oczu i nosa. Brrr... A jako że pora roku również nie należała do
najcieplejszych, to szybko zaczynało się dygotać.
Zaczęłam gonić uciekającą dwójkę. W normalnych warunkach miałabym z tym
pewien problem, ale tym razem Anonim dźwigał na grzbiecie Onyxa, co
znacząco go spowalniało. Co więcej, szczeniak nie ułożył się stosownie
do sytuacji, tylko usilnie starał utrzymać w miejscu napinając łapy, a
zadkiem dyndając na boki. Wyglądało to śmiesznie, szkoda tylko
ograniczonej widoczności, która nie pozwalała się temu przyjrzeć
dokładnie.
Po pewnym czasie, dotarliśmy do zabudowań. Basiory zatrzymały się przy
jakiejś chatce. W progu stała biała wilczyca. Onyx, popędził do niej co
tchu, natomiast Anonim odwrócił się i popatrzył w moją stronę. Nie
wiedziałam, czy mnie zobaczył, czy nie, ponieważ nie spoglądał mi w
oczy. Z drugiej strony, czy z takie odległości, w tej ulewie dało się to
w ogóle to ocenić? Chwilę później, basior zaczął stąpać w moją stronę.
Nieco się przestraszyłam, ale z drugiej strony, nie miałam nic na
sumieniu, a wilk nie musiał mieć wrogiego nastawienia. Niekoniecznie
zdawał sobie przecież sprawę, że go śledziłam. Wzięłam głęboki oddech
przygotowując się w myślach na nieco nieprzyjemną rozmowę.
Nagle, powietrze przeszły blask, a Anonim padł na ziemię. Stało się to w
mgnieniu oka i dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że był
to piorun. Podeszłam do leżącego. Spojrzałam na chatkę, do której chwilę
temu wszedł Onyx, teraz była ona jednak zamknięta. Odezwałam się do
poszkodowanego:
- Hej...
Ten zaczął coś mamrotać. Chyba był świadomy, jednak uderzenie musiało
wywołać pewien szok i mogło potrwać kilka minut, zanim odzyska pełną
przejrzystość myśli. Nie wiedziałam, czy poza tym, stało się coś
poważnego. Poleciałam do wspomnianej wcześniej chatki. Zapukałam do
drzwi. Wnet otworzyła mi wcześniej stojąca w progu biała wilczyca:
- Wchodź dziecko, pada.
- Wilk został trafiony piorunem, proszę o pomoc, nie wiem, co zrobić.
Wadera wybiegła z domu i pędem pognała w stronę leżącego na ziemi
Anonima. Podążyłam za nią. Basior zapewne nie był w stanie krytycznym,
bo już zaczął ruszać łapami, chcąc się chyba podnieść, jednak nie
otrząsnął się jeszcze na tyle.
- Nie ruszaj się, biedaku - powiedziała nieco wytrącona z równowagi wilczyca.
- Nic mi nie jest - wymamrotał bez zająkania, choć słabo.
Właściwie sama byłabym skłonna mu uwierzyć, bo nie wyglądał wcale źle.
Przykre wrażenie robił jednak smród spalonej sierści. Właściwie to
przypalonej, ale zapewne doskonale wiecie, że wystarczy zwęglić końcówkę
włosa, a ta już zaczyna roztaczać wyraźny odór. Na tę swoistą
psychologiczną pułapkę złapała się chyba wadera, ponieważ zwracała się
do poszkodowanego, jakby co najmniej stracił łapę.
- Nie panikuj, zaraz przeniesiemy cię w suche miejsce - powiedziała, po czym spojrzała w mają stronę - przynieś prześcieradło.
- Ey... - sapnęłam dając znać, że nie mogę wykonać czynności.
Bądź co bądź, nie wiedziałam, gdzie szukać prześcieradła, czy zdjąć je z
posłania w mieszkaniu, czy może poszukać w jakiejś szafce. Zajęłoby mi
to pewnie trochę czasu, na czym wilczycy pewnie nie zależało.
- Och - jęknęła nieco zawiedziona - poczekaj chociaż przy nim - powiedziała z wyrzutem, po czym poleciała do chatki.
<Anonimie? Przepraszam, że tyle to trwało.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz