czwartek, 29 czerwca 2017

Od Anonima "Pasowanie na rycerza" cz. 5 (cd. Selene)

W głowie mi wręcz huczało. Ból. Czułem jeszcze większy ból. To wprawiło mnie w jeszcze większy szok.
- Hej... - usłyszałem niespodziewanie głos. Był delikatny, nieśmiały... Spróbowałem coś odpowiedzieć, ale sprowadziło się to do niewyraźnego bulgotu. Wadera, bo takiej płci prawdopodobnie była osoba, która do mnie zagadała, gdzieś pobiegła. Dała sobie o tym poznać poprzez rozbryzgiwanie kałuży na wszystkie strony. Pozwoliłem sobie na rozwarcie delikatnie powieki i przebiegnięcie zamglonym wzrokiem po okolicy. Pobiegła w przeciwnym kierunku, więc prawdopodobnie udała się do Filos po pomoc. Po co, skoro pod skórą czułem wręcz, że jeszcze moment i wstanę całkowicie sam?
Niebawem stało się dokładnie tak, jak sądziłem. Przybyła biała samica w towarzystwie nieznanej mi dotąd członkini Czarnego Królestwa. Miała szare futro i wyjątkowo zatroskany wyraz pyska. Wyglądała na dość młodą, prawdopodobnie głównie przez wątłą sylwetkę. Na znak, że nic mi poważnego nie dolega, spróbowałem wstać.
- Nie ruszaj się, biedaku - powiedziała Filos.
- Nic mi nie jest - odparłem cicho. Aż zaczynałem czuć wewnątrz siebie, że jeszcze chwila, a rzeczywiście stanę o pełni sił.
- Nie panikuj, zaraz przeniesiemy cię w suche miejsce - nie odpuszczała Filos - Przynieś prześcieradło.
- Ech... - odsapnęła nieznajoma bezradnie, ale i tak gdzieś pobiegła. Najwyraźniej polecenie było skierowane do niej. Zwróciłem wzrok ku Filos. Lustrowała mnie złocistymi ślepiami. I ona miała teraz przemoczone futro od deszczu. Gdzieniegdzie dało się wciąż słyszeć huk pioruna. Nie zanosiło się na to, by burza ustała przez najbliższe kilka godzin. Chciałem ponownie powiedzieć waderze, że nie potrzebuję jej pomocy, ale wtedy wróciła nieznajoma. Nie przyniosła żadnego skrawka materiału. Posłała starszej przepraszające spojrzenie.
- Och - westchnęła Filos - Poczekaj chociaż przy nim.
Zostawiła nas samych. Skierowałem wyzywające spojrzenie na szarą waderę, a ona z kolei patrzyła centralnie na mnie zagadkowym wzrokiem. Już otworzyła pysk, by coś powiedzieć, kiedy podjąłem kolejną próbę wstania. Najpierw jedna łapa, druga... Podniosłem się, kontrolując lekkie drżenie mięśni. Nic poza tym nie dawało po sobie poznać, że cokolwiek się chwilę temu stało. Samica patrzyła na mnie wybałuszając oczy.
- Wszystko ok? Nic cię nie boli?
Boli? - pomyślałem kpiącym tonem - Nieustannie coś mnie boli. Aż po sam szpik kostny. Tak bardzo, że nawet nie czuję teraz jakiejkolwiek zmiany. I tak bez przerwy, odkąd tylko sięgam pamięcią... czyli wcale nie tak dawno. Oszaleć można.
- Nie. Czuję się dobrze - skłamałem, lecz z taką swobodą, że uwierzyła mi na słowo.
- Strzelił w ciebie piorun pewnie dlatego, że stałeś na deszczu i tu są rzadkie drzewa... - próbowała sobie wyjaśnić, lecz wyglądała na poruszoną tym faktem, co się właśnie stało.
- Tak. Pewnie tak - powiedziałem, kierując się już powoli ku własnemu, wyjątkowo lichemu mieszkaniu. Czułem na sobie spojrzenie Onyxa, który zapewne wciąż stał w drzwiach chatki, próbując zrozumieć to, co właśnie się stało. Opuściłem uszy, starając się nie zważać na wciąż lejący deszcz. Miałem zdewastowane futro, ale nawet na to nie zwróciłem szczególnej uwagi. Czuć było jednak wyraźnie spaleniznę. Zadrżałem. Nienawidziłem ognia.
- Anonim! - usłyszałem za sobą przerażony głos Filos. Przyspieszyłem kroku. Nie chciałem, by traktowała mnie tak, jakbym co najmniej stał się niepełnosprawny.
- Proszę pani, spokojnie, nic mu się nie stało - słyszałem za sobą zapewnienia nieznajomej mi wciąż wadery. O czymś jeszcze dalej dyskutowały, ale nawet się już w to nie zagłębiałem. Liczyło się dla mnie to, że udało mi się przekonać własnym kłamstwem obcą samicę na tyle, że teraz z własnej woli odciągała kogoś, kto poniekąd zastępował nam lekarza. Była mimo wszystko wygodniejszą alternatywą Shaten.
- Zawsze lubiłeś muzykę klasyczną, wiesz? - usłyszałem w swojej głowie znajomy głos. Nieco melancholijny, delikatny i melodyjny. Trick. - Gdy chwytałeś w dłonie skrzypce, cały świat dla ciebie znikał. Nawet to, co ty widziałeś, a my nie. Skupiałeś się całkowicie na grze. Wychodziło ci to doskonale. Ceniony przez mistrzów, zawsze trafiałeś na pierwsze skrzypce. "Mały geniusz"... tak o tobie mówili, wiesz? Nakłaniali do komponowania, ale nie mogłeś się na tym skupić. Wolałeś grać, niekiedy zmieniając oryginalne utwory. To jednak sprawiało, że patrzyli na ciebie z jeszcze większym uwielbieniem. Próbowali odtwarzać twoje wersje w formie nowyh zapisów nutowych, ale nigdy się to do końca nie udało. W czym tkwi sekret? Co jest tak niezwykłego w twojej muzyce?
Z jego monologu wyrwał go przeciągły krzyk, tym razem kobiety. Nie słyszałem jej nigdy wcześniej:
- Trick! Zabierz rower z dworu, bo pada!
Westchnął cicho i odszedł. Wtedy jakby dopiero się ocknąłem, że dawno minąłem swoją chybotliwą chatkę, która miała mnie rzekomo chronić. Nawet, jeśli przeciekała i przy mocniejszym wietrze potrzebowała odbudowy. Zawróciłem i truchtałem z powrotem. Dziwne, że nic kompletnie już teraz nie wskazywało na to, co stało się zaledwie kilka chwil temu. Czułem się wyjątkowo dobrze jak na moje standardy. Zatrzymałem swój wzrok na własnym mieszkaniu i wczołgałem się wręcz pod niskim przejściem (musiało opaść przez deszcz) do środka. Otrzepałem się z wody przyległej do mojego futra i ułożyłem się w jedynym suchym zakątku szałasu. Zamknąłem ślepię i odpłynąłem myślami ku Trickowi.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że słuchanie jego monologów sprawiało mi taką przyjemność. Może dawało mi poczucie ukojenia, lecz zdarzały się przypadki, kiedy mieszało się to z nieuzasadnionym niepokojem. Jakkolwiek to głupio nie brzmiało. Wiedziałem, że wiązałem z nim jakieś wspomnienia, ale nie miałem pojęcia jakie. Ponadto miałem wrażenie, że świat, który słyszałem tylko ja był tym jedynym prawdziwym. Wszystko tutaj zdawało się być tak dziwne i nierealne...
- Cholera, leje jak z cebra - syknął Trick. Musiał wrócić. Przeszło mi przez myśl: U was też pada?, ale wiedziałem, że powiedzenie tego na głos będzie co najmniej idiotyczne. Dzieliła nas gruba, szklana, czy raczej lustro weneckie działające nie na obraz, a dźwięk - ja go słyszę, on mnie nie. - I jeszcze te błyskawice... Jeśli nam prąd wysiądzie, nie będzie za dobrze. Będzie cholernie źle.
Z jego głosu wyczytałem szczery niepokój, którzy spłynął również na mnie. Dlaczego będzie tak źle? Co było w tym tak ważnego? Usłyszałem szuranie i z niewiadomej przyczyny zdołałem określić to jako ocieranie kabli o podłogę. Pstryknięcie włącznikiem światła, nerwowe pukanie palcami o klawiaturę. Dźwięk wyłączanego systemu. Nie sądziłem jednak by chodziło mu jedynie o możliwość bezpowrotnej utraty sprzętu. Niemalże czułem we własnej piersi jego szaleńczy rytm serca. Czułem. Cokolwiek. To się liczyło. Trzymałem w duchu za niego kciuki, by cokolwiek właśnie robił, udało mu się to.
- Nie pozwolę by byle burza mi ciebie odebrała... - mruknął. Wtedy dotarło do mnie to, że te słowa faktycznie były skierowane do mnie. Moje życie stało właśnie na szali.

<Selene? Nawet nie wiesz ile ja się nad tym op. namęczyłam... Wyszło krótsze niż powinno, ale średnio miałam pomysł. Nie chciałam dawać więcej zapychaczów.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony