niedziela, 16 października 2016

Od Carlo "Everything is fine" cz. 3

- Słyszysz to? - wyszeptał Cerber, stawiając uszy. Przystanąłem i również zacząłem nasłuchiwać. Rzeczywiście z oddali słychać było piskliwe wrzaski. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziałem, że powinienem biec jako pierwszy, bo jestem na tyle szybki, by uciec, a on w razie czego podejmie pierwszy atak. Ruszyłem pędem w kierunku źródła dźwięku. Bezgłośnie przeskakiwałem kolejne niskie warstwy śniegu, coraz bardziej zbliżając się do celu. Ukradkiem obejrzałem się przez ramię. Tak jak podejrzewałem nigdzie nie dostrzegłem swojego towarzysza. Musiał się ukryć. Właśnie z tego powodu zazdrościłem mu zimą jasnego ubarwienia. Mijając ostatnie drzewa zobaczyłem stworzenie przypominające połączenie... lisa z jeleniem. Przed nim kuliła się mała wadera. Nie dając się zwieść pozorom, natychmiast wyczarowałem z lodu miecz i nie zwalniając wykonałem skok, dosięgając do szyi mutanta. Wziąłem zamach i uderzyłem. Kiedy gładko wylądowałem na ziemi, wspomagając się nieco skrzydłami, łeb jeleniolisa upadł na śnieg, a z kikuta, który był jego połową szyi zaczęła ciec fontanna krwi. Stwór jeszcze kilka razy się zachwiał, po czym upadł. Śnieg u mych łap zaczął się barwić na czerwono. Obserwując to zjawisko, dostrzegłem, że Cerber również podbiegł, by zobaczyć, co się stało. Sprawiłem, że mój miecz się w jednej chwili zdematerializował.
- Nigdy nie widziałem takiego stworzenia... ma zęby niczym żarłacz biały, a kły przypominają nieco wampira ludzkiego pospolitego - stwierdził, podchodząc bliżej truchła i analizując jego budowę - Wygląda mi to na nieudaną krzyżówkę. Organizm jest słaby, a ciało mało wytrzymałe, szczególnie jak na drapieżnika. Nogi nie wyglądają na szczególnie silne, przejęły więcej cech od lisa, przez co nie są wcale aż takie długie, jak powinny być. Ma wiele zadrapań, co wskazuje na małą zgrabność podczas walki. Jest zbyt duży nawet jak na rosłego jelenia... Możliwe, że osoba która wykonała tę krzyżówkę spodziewała się niezbyt wysokiego stworzenia o niesamowitej szybkości i sprycie oraz inteligencji.
Dłużej już nie słuchałem specjalisty analizującego nowy gatunek mieszanki, gdyż całą swoją uwagę poświęciłem na roztrzęsionej waderce leżącej w śniegu. Płakała. To ona musiała wołać o pomoc.
- Cześć... jak ci na imię? - powiedziałem delikatnym głosem, uśmiechając się przyjaźnie. Dysząc wciąż z zdenerwowania, kilkakrotnie spoglądała to na mnie, to na Cerbera. Jej ciepły oddech zmieniał się w parę.
- Ky-Kylilo...
Nachyliłem się nad jej pyszczkiem, tak, jakbym miał jej zdradzić tajemnicę.
- Ja jestem Amor. Ten tam każe nazywać siebie Cerberem. Straszny z niego ważniak. Jak zacznie opowiadać o kolejnym swoim wynalazku, możesz się wyłączyć. Wystarczy mu potakiwać, udając, że się słyszy.
- Mój drogi, dla twojej informacji mam doskonały słuch - wtrącił mój partner z udawanym przekąsem. Kylilo wyczuwając, że tak tylko z siebie żartujemy również lekko się uśmiechnęła. Pomogłem jej wstać.
- Co tutaj robiłaś? Te tereny nie wyglądają mi na zamieszkałe - zapytał mój brat. Popatrzyła srebrnymi oczami to na mnie, to na niego.
- Nie wiecie?
Uniosłem brew. Zauważyła to, więc postanowiła kontynuować:
- Znaleziono gniazdo potworów w okolicach naszej watahy. Wszyscy w popłochu zaczęli zabierać najważniejsze rzeczy i uciekać. Ja jestem dość dorosła, by wyruszyć w pojedynkę... - urwała, spuszczając wzrok - Król nie będzie zadowolony.
- Król? - dopytałem, spoglądając na Cerbera. Jego spojrzenie było całkowicie skupione na bladofioletowej waderze. Widocznie też zrozumiał, że może chodzić o Białe Królestwo, którego poszukiwaliśmy przez ostatnie tygodnie wspólnej podróży. Szczerze patrząc teraz na niego mogę stwierdzić, że było z nim znacznie lepiej, niż się tego mogłem spodziewać. Zachowywaliśmy się jak dobrzy partnerzy - kiedy on potrzebował wsparcia, uderzając w stronę kolejnego mutanta, który zagrodził nam drogę, ja pędziłem z pomocą. Rozumieliśmy się bez słów. Walczyliśmy zupełnie jak jeden mąż.
- Król Glory I Wielki, władca Białego Królestwa już od pięciu lat. Nasza wataha mu podlegała. By żeby utrzymać stosunki handlowe z największymi ośrodkami w kraju i całej Peralli mieliśmy znosić dla mieszkańców Królestwa część naszych zbiorów i łupów.
- Mam rozumieć, że tak działają wszystkie stada w tej okolicy? - dopytywał Cerber. Wadera skinęła głową. Zasępił się. Pewnie układał w swej genialnej głowie kolejny misterny plan, więc odpuściłem sobie myślenie.
- Amor. Mam pomysł. Musimy tylko trochę poczekać, aż do Białego Królestwa dojdzie wieść o rozpadzie tejże watahy.
Kylilo popatrzyła na nas z zdezorientowaniem.
- W Błękitnym Imperium już wiedzą, więc do Białego Królestwa wiadomości niedługo dojdą... - wymamrotała. Spojrzałem na nią nieco zdziwiony. To jakaś nowość. Dostrzegając mój nierozumiejący wzrok pospieszyła z wyjaśnieniami: - Od niedawna uznajemy Błękitne Imperium. Jest to wspólnota wielu watah i stad różnego rodzaju z okolic, w które zostają wdrążane te same tradycje i kultura. Na jego czele stoi przede wszystkim Glory I Wielki... o pozostałych przywódcach nie mamy zbyt wiele informacji. Wiadomo tylko tyle, że są to Alfy większych stad.
- Wyglądasz mi na bystrą bestię - oznajmiłem, szczerząc się szeroko do nastoletniej samicy. Zaczynała mi się podobać. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Byłam Obserwatorką, Tropicielką i miałam zostać mianowana na Posłankę.
- Cokolwiek to znaczy, brzmi nieźle.
- Daruj sobie te flirty - wtrącił Cerber, o którego obecności niemalże zapomniałem. Nie wyglądał nazbyt zadowolonego tą sytuacją.
- A co? Zazdrościsz?
- Wolę trochę starsze od niej.
- Osiemdziesiąt plus?
- Amor... Jestem na skraju wytrzymałości. Nie chcesz, abym się na ciebie zezłościł, prawda?
Westchnąłem i przyznałem mu rację. Wyglądało na to, że nie jest w nastroju do żartów.
- W takim razie przejdźmy do konkretów. Z całą pewnością król ogłosi, że śmiałek, który wybierze się na wytępienie potworów zostanie hojnie wynagrodzony. Wtedy zgłosimy się my i wytępimy wszystkie z nich. Dostaniemy stałą pracę w Białym Królestwie i będziemy mogli wieść wygodne życie, niepozbawione kolejnych zasług i przygód.
Zapanowała cisza. Musiałem to wszystko przetworzyć raz jeszcze, by dojść do wniosku, że to faktycznie ma sens.
- Mogę do was dołączyć? - zapytała Kylilo. Cerber rzucił mi takie spojrzenie, które bez problemu zinterpretowałem jako prośbę podjęcia przeze mnie decyzji.
- Sądzę, że masz bystry umysł, więc dlaczego by nie? Nie wiąże nas żadna umowa, więc możesz odejść kiedy tylko zechcesz. Jedyna prośba z naszej strony - jeśli nie pozwolimy, nie ma mowy o żadnym rozgłaszaniu o tym, co robimy i jakim sposobem. Rozumiesz, tajemnice zawodowe.
- Czy był tutaj jakiś podtekst?
Cerber wybuchnął śmiechem.
- Szybko podchwyciła, że nie jesteś do końca normalny.
***
Stanęliśmy pod bramą wjazdową do Białego Królestwa. Mury były jeszcze solidniejsze i wyższe niż podejrzewałem. Ciekawe tylko, czy Biały Pałac był równie imponujący z bliska, co z okolicznych wzniesień, a miasto tak bogate i żywe jak w opowieściach Cerbera.
- Czego tu państwo szukają? - przeniosłem wzrok na uzbrojonego po zęby strażnika.
- Zobaczyliśmy to ogłoszenie - wygrzebałem świstek papieru z torby, który ułożyłem pod łapy dwóch basiorów strzegących bramy - i postanowiliśmy, że to właśnie my pozbędziemy się tego gniazda.
Posłali nam nieufne spojrzenia. Fakt, nie przypominaliśmy szczególnie wojowników. Kylilo miała dopiero obiecywane szkolenie, które już połowicznie zaczęliśmy po drodze. Wyglądała na niezwykle zaangażowaną i podnieconą faktem, że może zostać choćby po części tak dobrą wojowniczką, jak my. Ja nie miałem przy sobie akurat żadnej broni, gdyż zawsze posługiwałem się wyłącznie mieczem, który wyczarowywałem w razie potrzeby, a Cerber z kolei zawsze ciskał tym, co było pod ręką... a raczej łapą (cholera, wciąż nie przywykłem do tego, że częściej jestem ostatnio w formie wilka). Rzadko kiedy sięgał do zawartości torby przewieszonej przez bok, która prezentowała się dość niewinnie. Poza tym miał kilka srebrnych sztyletów zagrzebanych w długim białym futrze.
- Zaprowadzę was do króla. Tylko żadnych numerów, rozumiemy się? - burknął grubszy ze strażników. Przytaknęliśmy. Pchnął złotą bramę i wpuścił nas do środka. Czując niezmierne podekscytowanie ruszyłem w ślad za nim. Nie musieliśmy daleko iść, by wejść między zadbane, murowane budynki. Na parterze wielu z nich znajdowały się wystawy z tak zachęcającymi produktami, że nie mogłem nasycić oczu samym ich widokiem. Kiedy tylko będę mógł wybiorę się na wielkie zakupy i wydam wszystkie swoje oszczędności - pomyślałem. Najdłużej swoje spojrzenie zatrzymywałem na zadbanych wystawach cukierni. Ciepłe pączki z dżemem różanym pokryte grubą warstwą słodkiego lukru, babeczki z najświeższymi owocami o miodowym cieście ozdobione kolorowym kremem, barwne ciasta biszkoptowe, cytrynowe, kakaowe... aż zaburczało mi w brzuchu. Byliśmy w podróży tak długo, że niemalże zapomniałem, jaką miłością darzę słodkości wszelakiej maści.
- Cerber, patrz jaka wielka czekolada! A jakie orzechy! I ten karmel! - zachwycałem się na głos.
- Amor, nie zapominaj, że mam uczulenie na kakao.
- Wybacz - mruknąłem. Nie widzieliśmy się siedem lat, więc miałem jak największe prawo zapomnieć takich drobnostek... Zrównałem krok z Kylilo.
- Które wystawy podobają ci się najbardziej?
- Te z zabawkami... - odpowiedziała.
- Nie jesteś czasem trochę na nie za stara? - zapytałem z rozbawieniem.
- Nie o to chodzi... po prostu nigdy takich nie widziałam... Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jestem. Zawsze do Białego Miasta wysyłane były inne wilki z watahy i to jeszcze w mniej bogate rejony.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
- Kim chciałbyś zostać z zawodu?
- Kim tylko los zapragnie mnie uczynić - stwierdziłem.
- Może inaczej... kim chciałeś zostać będąc dzieciakiem?
- Na początku chyba piosenkarzem. Chociaż nie... najpierw chciałem hodować króliki. Moja siostra miałaby stado kóz, a ja uroczych gryzoni... - rozmarzyłem się - Później chciałem być zawodowym podróżnikiem, prezenterem w telewizji, dziennikarzem, animatorem, YouTuberem, perkusistą, pianistą, pisarzem... ale zostałem prawnikiem.
- Przepraszam, ale połowy z tych zawodów nie znam - powiedziała po chwili milczenia.
- Nic dziwnego. Przybywamy... z daleka - mruknąłem, wiedząc, że tutaj nieprzychylnie podchodzą do magicznych istot, które większość życia spędziły w formie ludzkiej. Już starczyło, że strażnik, który nas prowadził nasłuchiwał i z tego niczego nie rozumiał, zupełnie jak Kylilo. Wolałem nie kusić losu. Jeszcze by mnie stąd wyrzucili.
Kilkanaście minut drogi później stanęliśmy przed potężnym, śnieżnobiałym pałacu wykonanym z marmuru, który lśnił w zimowym słońcu. Kylilo wydała z siebie cichy okrzyk zachwytu. Każda cześć ściany była wspaniale zdobiona. Co ciekawe nigdzie nie dostrzegłem powtarzającego się motywu. Ktokolwiek to zrobił, wykonał kawał dobrej roboty. Olbrzymie złote wrota otworzyły się przed nami otworem, ukazując naszym oczom potężny, równie zadbany hol. Przełknąłem ślinę. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak wspaniałym miejscu. Ukradkiem spojrzałem na Cerbera. Jego pysk nie zdradzał większego zainteresowania pałacem. Wyglądał na wyjątkowo skupionego na zadaniu.
- Król powinien być o tej porze w ogrodzie - stwierdził strażnik, wskazując równie duże szklane drzwi. Oddalił się. Musiał chyba wrócić na swoją służbę... Tym bardziej, że dostrzegłem tutaj również wielu stróżów prawa, którzy mogli go zastąpić w pilnowaniu tego, abyśmy nie zrobili jakiejś głupoty. Cerber jako pierwszy zbliżył się do wrót i lekko je pchnął. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, że choć mieliśmy środek zimy wszystkie rośliny na rozległym dziedzińcu wciąż były zielone, kolorowe i pachnące. To pewnie za sprawą czaru - pomyślałem po chwili i dogoniłem brata i Kylilo. Musieli już wypatrzyć poszukiwanego władcę. Zrobiłem się trochę nerwowy. Nigdy nie spodziewałem się, że tereny należące do magicznego świata są tak rozległe, zupełnie jak jego polityka. Z całą pewnością wilk ten ma w swoich łapach los wielu więcej istnień, niż początkowo mi się zdawało. Świadczy o tym chociażby to, jaką czcią jest darzony bądź kunszt tego pałacu.
Za krzakiem białych róż dostrzegłem ciemnego wilka otoczonego przez trzech strażników. U jego boku stała niska, jasno umaszczona wadera. Rozmawiali. To pewnie on.
- Panie... - ukłonił się Cerber, więc ja i Kylilo zrobiliśmy to samo. Basior wraz z waderą odwrócił się w naszą stronę. Jego oblicze było znacznie bardziej wyniosłe, niż mogłem się tego spodziewać. Miał zadbane, kruczoczarne futro, był mniej więcej mojego wzrostu. Mierzył nas chłodnym spojrzeniem intensywnie błękitnych oczu. Choć było w nich coś przerażającego i tak dostrzegałem piękno tego koloru. Nie umiałem stwierdzić jego wieku, jednak na oko wyglądał mi na trzydziestkę. Przeszedł mnie dreszcz podekscytowania. Wspaniały. Prawdę mówiąc brałbym go w krzakach.
- Z czym przybywacie? - odezwał się głębokim basem.
- Przybywamy z daleka i usłyszeliśmy o grasującym w pobliżu stadzie drapieżnych potworów. Zgłaszamy się na ochotników - oznajmił Cerber.
Król Glory zrozumiawszy, co mamy mu do przekazania tylko skinął głową.
- Wyruszcie jak najprędzej. Na dowód wykonanego zadania przynieście mi głowę ich matki, a sowicie was wynagrodzę.
- Tak, panie.
Nie musieliśmy już nic więcej mówić, bo mój brat dał znak głową, abyśmy wstali z klęczek i odeszli z Białego Pałacu. Pora się przygotować. Z niewiadomego mi powodu Kylilo cały czas chichotała. Kiedy staliśmy już poza potężną białą budowlą Cerber się do mnie odezwał wyjątkowo znużonym głosem:
- Załamujesz mnie czasami.
- Czym?
- Podnieciłeś się.
***
Na jeszcze przed wschodem słońca umówiliśmy się pod starym drzewem w okolicach bramy wjazdowej na tereny Białego Miasta. Byłem jako pierwszy, gdyż często budziłem się i koniec końców byłem o dobre pół godziny za wcześnie. Siedziałem przy ścieżce, obserwując okazjonalnie przechodzących wędrownych lub przejeżdżające wozy sklepikarzy. Im bliżej było wschodu, tym ruch stawał się coraz większy. Jako drugi przyszedł Cerber, który również przybył jeszcze wcześniej, niż trzeba. Chwilę później pojawiła się Kylilo, która jako jedyna była w porę.
- Spóźniłam się?
- Nie. To my jesteśmy za wcześnie - uśmiechnąłem się.
- Całe szczęście. Ulżyło mi - zaśmiała się.
- Jak się śmiejesz, jesteś jeszcze bardziej urocza niż zwykle - stwierdziłem. Ona na to przestała się śmiać i wyglądała na bardzo zawstydzoną. Chyba rzadko kiedy ktoś ją chwali w ten sposób.
- Może zabierzmy się do pracy? Mam nadzieję, że wszyscy jesteście przygotowani na to, że będziemy walczyć z zagrożeniem, którego nawet nie znamy. Dopiero kiedy zrobimy co trzeba możecie wrócić do swoich amorów - mówiąc to, rzucił mi wymowne spojrzenie. Wyszczerzyłem się szeroko.
- A co jeśli nie przeżyjemy tego? - zapytała cicho Kylilo.
- Nic nam się nie stanie, zobaczysz. Jeśli będziemy działać według planu, który ustaliliśmy dzień wcześniej, nie powinno wydarzyć się nic złego. Wystarczy, że trochę poobserwujemy jeszcze te stworzenia i udoskonalimy co trzeba.
Kylilo pokiwała głową, lecz bez przekonania. Nic w sumie dziwnego, bo ze względu na jej dość małe umiejętności i kolor umaszczenia zdecydowaliśmy, aby była przynętą i rozpraszaczem za razem. Biegała dość szybko, by uciec przed stadem mutantów, które według jej słów były dokładnie tym samym, co na naszych oczach ją zaatakowało kilka dni wcześniej.
Szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez waderę. Musieliśmy zdążyć przed świtem odwalić całą robotę. Cerber już wczoraj stwierdził, że możemy zastosować małe oszustwo, by zwiększyć nasze zasługi. Król nie musi przecież wiedzieć, że jesteśmy profesjonalistami o dużym stażu, prawda? Lepiej, abyśmy w jego oczach byli bardzo obiecującymi materiałami na łowców. Wówczas wynagrodzenie może być nawet wyższe, a zadania łatwiejsze. Sumienne ich spełnianie może wiele zmienić w jego oczach. Gdybyśmy rzeczywiście przyznali się do bycia profesjonalistami, mógłby nam coś zlecać dużo rzadziej. W ten sposób stopniowo uzyska do nas zaufanie i nie będzie patrzeć na nas jak na zadufanych w sobie egoistów, na których nic już nie robi wrażenia.
Gdy staliśmy w niewielkiej dolinie, Kylilo kazała nam się zatrzymać.
- To już niedaleko. Powinniśmy się ukryć - wyszeptała. Skinęliśmy głowami i weszliśmy między kamienie. Dalej szliśmy niewygodną dróżką w ukryciu, gdyż jeleniolisy żyły w dolinie i większość czasu spędzały na otwartej przestrzeni. Kiedy zobaczyliśmy owe stworzenia i zatrzymaliśmy się, rozpoczęła się cicha dyskusja o tym, co dokładnie mamy robić dalej. Kiedy tylko wszystko było już ustalone, kazaliśmy Kylilo stanąć na najwyższej ze skał i krzyknąć... cokolwiek. Wyglądała na trochę roztrzęsioną, ale zgodziła się zrobić to, co trzeba. W tym samym czasie ja i Cerber zajęliśmy dogodne pozycje.
- Hej ho! - krzyknęła nasza towarzyszka - Wiecie jak kocham małże?!
Uśmiechnąłem się lekko. Nie dało się zaprzeczyć, że jest pomysłowa. Potężne, smukłe głowy wszystkich jeleniolisów zwróciły się w kierunku Kylilo. Rzuciłem się na pierwszego lepszego członka stada i wbiłem zęby w jego szyję. Krew wypełniła mój pysk, co było wciąż dla mnie nieco nienaturalne, ale starałem się zignorować to uczucie. Stwór ryknął i zaczął się wić we wszystkie strony, próbując mnie ugryźć. Kiedy zaczął się chwiać, tracąc równowagę, sprawnie z niego zeskoczyłem i zacząłem biegać slalomem między pozostałymi. Kilka z nich przewróciłem, atakując swoimi silnymi skrzydłami. Wyglądały na zagubione i wściekłe za razem. Każdy próbował mnie kopnąć, ugryźć lub uderzyć ogonem, jednak wszystko na nic.
- Za wolno! - krzyknąłem ze śmiechem, wyczarowując lodowy miecz, który pochwyciłem w pysk i za jednym zamachem rozciąłem piersi dwóch jeleniolisów. Cerber miał rację - były bardzo kruche. Ostrze przebiło je bez najmniejszego oporu. Już chwilę później zostałem otoczony stadem warczących mutantów. Wtedy do ataku przystąpił mój brat. Zwierzęta były teraz już przerażone tak bardzo, że nie wiedziały gdzie uciekać, gdyż udało mi się wydostać z okręgu wykorzystując ich nieuwagę i zawsze podbiegać pod ich kopyta, szczerząc przy tym groźnie kły. To pozwalało Cerberowi na dobijanie stworów. Chyba równie przerażał je widok postaci człowieka, którą przybrał mój towarzysz. Kilka jeleniolisów ku mojemu zaskoczeniu padło na zawał, nie wytrzymując tak gwałtownych emocji. Marne z nich drapieżniki. To nawet ja miałem w sobie więcej dzikości.
Kiedy Kylilo zbiegła na sam dół, zastała tylko stertę trupów, wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o długich włosach koloru słomy, który poszukiwał największego jeleniolisa będącego zapewne matką stada i mnie - niebieskiego wilka z barwnymi skrzydłami, który aktualnie nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.
- U-dało się - wykrztusiła. Wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Musiała wdrapać się na bardziej stromy kamień, niż mi się początkowo zdawało. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć... Cała nasza wataha nie dała im rady! A wy załatwiliście je we dwójkę!
- Jaką dwójkę? A ty? - Uśmiechnąłem się szeroko - No i jestem za tym, by uczcić nasz pierwszy sukces w tym składzie.
***
- Królu... oto głowa - oświadczył z powagą Cerber, kłaniając się lekko Gloremu. Położyłem odcięty fragment ciała matki jeleniolisów przed jego łapami. Patrzył na nią przez dobrą chwilę, zachowując pysk bez wyrazu, aż w końcu podniósł na nas wzrok i oznajmił:
- Dobrze więc. Czym chcecie być wynagrodzeni?
- Zadowolimy się dołączeniem do szeregów jednych z lepszych twoich wojowników lub chociażby łowców potworów. Chcemy mieć źródło stałych dochodów, nauki nowych sztuk oraz rozwoju. Na razie nie wymagamy złota. Przyjęcie nas może przynieść wiele zysków Białemu Królestwu i okolicznym watahom.
Król zmierzył nas wzrokiem i niemalże od razu wydał osąd:
- Przyjmuję waszą propozycję.

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony