niedziela, 4 września 2016

Od Lucy "Tajemnicze przejście" cz. 11 (cd. Severus lub chętny)

Słysząc kolejny ryk nieznanego światu, ohydnego stworzenia ocieram łzy ze świadomością, że rozmyty tusz do rzęs upodabnia mnie do pandy. Podnoszę się odrobinę i na łokciach doczołguję do Severusa. Zadrapane kolano niemiłosiernie piecze, na duchu podtrzymuje mnie jednak fakt, że otarcie jest niczym w porównaniu do bólu emanującego w rozoranej ręce mężczyzny.
- Severus! Co ja zrobiłam?! Gdybym nas nie zatrzymywała byłbyś teraz bezpieczny... - wyrzucam z siebie bezsensowne przeprosiny, przywierając twarzą do jego wcześniej nieskazitelnie czystej, aktualnie gdzieniegdzie rozdartej, zakrwawionej koszulki. Mimo to nadal czuję tak kuszący, przyjemny dla nozdrzy zapach i to głównie wokół tego czynnika krążą moje myśli, choć powinnam planować naszą ucieczkę, strategię do walki z potworem czy chociaż czuć wstyd, że widzi mnie ze zniszczonym makijażem i w dodatku brudzę mu nim ubranie.
- Lucy... To nieważne. Zostaw mnie. Jeśli teraz ruszysz do teleportu, potwór zajmie się mną. - Uciekaj... - szepcze, gdyż pozbawiony sił najpewniej nie może mówić głośniej. Żałosne zawodzenie bestii dochodzi do naszych uszu ze znacznie bliższej odległości niż poprzednio, a otaczające nas, łudząco podobne do świetlików stworzonka wzbijają się spłoszone w powietrze.
- Nie zostawię cię samego. Ani teraz, ani nigdy. - zaskakuje mnie siła z jaką wypowiadam to wyznanie, jednak nie mam czasu się nad tym zastanowić, ponieważ ze skraju lasu wybiega dwukrotnie większe niż najwyższe drzewa zwierzę będące jakby kopią zabitej przez mojego towarzysza istoty.
- Biegnij... - ostatni raz próbuje namówić mnie do tchórzostwa, ja jednak obmyślam już kolejność działań, skanując wzrokiem obwąchującego martwe młode stwora. Biorę w garść sporych rozmiarów diamentowy naszyjnik, ostatnią pamiątkę po Vivimorte, po czym zrywam go z szyi i roztrzaskuję zawieszkę o najbliższy kamień. Moje serce przeszywa nagła, potężna salwa bólu, jednak to nie przeszkadza mi w zebraniu całej mocy podjudzonej dodatkowo wzbierającymi we wnętrzu, silnymi emocjami.
- Możesz mnie zabić, ale Severusa nigdy nie pozwolę ci skrzywdzić! - krzyczę zdzierając sobie gardło, drażniąc piskliwym głosem wrażliwe uszy stwora. W tym czasie wiatr wokół zabarwia się na brązowo dzięki pozyskanemu zewsząd kwiatowemu pyłowi i unosi mnie w eter, tworząc przy tym fantazyjne wzory. Ptakopodobna istota rozpoczyna natarcie, jednak zatrzymuje się w momencie, kiedy mocą kieruję resztki kamienia szlachetnego w górę, a odłamki szybują w jego kierunku, rozrywając na wylot ciało w miejscu uderzenia. Gdy opiłki przebijają się przez skórę na grzbiecie potwora, ponownie rozpruwają go od wewnątrz na innym fragmencie. Celuję głównie w oczy a tym samym mózg stwora. Po kilku tego typu atakach przerażony świadomością niechybnej śmierci zaczyna miotać się na oślep, niebezpiecznie do mnie zbliżając. W stanie całkowitego skupienia pozostaję bezbronna, nie mam więc szansy uniknąć śmiertelnego ciosu ze strony potężnego dzioba. Na moje szczęście, miękka gleba i przyjemna niczym puch trawa amortyzuje upadek na tyle, że to jestem w stanie przeżyć, a ogromna bestia pada chwilę potem. Mimo, iż olbrzymie cielsko ląduje około dziesięciu metrów od nas, czuję się jak przygnieciona niesamowitym ciężarem.
- Lucy...? Co ci jest? - mruczy mężczyzna, zbliżając się do mnie na kolanach. Chcę mu odpowiedzieć, jednak atak kaszlu uniemożliwia mi wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. - Ryzykowałaś dla mnie życiem. Po co to zrobiłaś? - mimo trucizny wolno rozprzestrzeniającej się w jego ciele nadal słyszę tą irytującą mnie na co dzień powagę. "Z miłości, durniu." mam zamiar powiedzieć, jednak w ostatniej chwili gryzę się w język.
- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo... - świst wydobywający się z moich płuc wskazuje na złamane żebra, jednak buzująca jeszcze w żyłach adrenalina nie pozwala mi odczuć w pełni bólu towarzyszącemu każdemu, trudnemu nabraniu tlenu.
- W każdym razie... Jak się stąd wydostaniemy? - mam dziwne wrażenie, iż chce rzec mi coś innego, choć pewnie jest mylne.
- Żadne z nas nie może nawet wstać, a mamy przed sobą kilka kilometrów wędrówki... - wzdycham, co skutkuje kolejnym protestem ze strony pokiereszowanych kości. Jednakże cios jaki zaraz potem otrzymuje mój organ transportujący krew jest tak potężny, że na chwilę zapominam o ranach, które już otrzymałam. Naraz ogarnia mnie znużenie, które najwyraźniej dosięga także Severusa, gdyż ostatnimi zapamiętanymi przez zmysły rzeczami jest jego spokojny oddech zwiastujący sen i krucze, długie włosy okalające moją twarz aksamitnym dotykiem.

- Gdzie jestem...? - mruczę, gdy oczy przyzwyczajają się do prawie całkowitych ciemności, a ja upewniam się, iż moje usta nie są niczym zakneblowane.
- W swojej jaskini, mała. O kochasia też się nie bój, spał jak aniołek kiedy niosłam go do lekarki. - obojętny, lekko ironiczny głos uderza w moje wnętrze przyspieszając krążenie. Tylko jedna osoba nazywa mnie w ten sposób. I tylko tą osobę obdarzyłam niegdyś miłością.
- Vivimorte? - podnoszę się szybko z posłania, po czym dziwię się, iż nie skutkuje to bolesnym kłuciem w żebrach.
- Nie szalej, uśmierzyłam ból tylko na chwilę, kości muszą zrosnąć się w sposób naturalny. - odpowiada, a choć jej nie widzę, intrygujące uderzenie gorąca informuje mnie, że znajduje się tuż obok.
- Jak nas znalazłaś?
- Żadnego "dziękuję za uratowanie mojego seksownego tyłka", czy chociaż "cholernie się stęskniłam". Od razu przesłuchanie. Zniszczyłaś mój naszyjnik żeby uratować tego chłopaczka. Swoją drogą dobra dupa, ale roztrzaskać prezent z jego powodu... - pociąga sarkastycznie nosem, udając smutną. - Zobaczyłam twój strach, a kołatanie serca, które poczułyśmy obie tylko upewniło mnie o niebezpieczeństwie czyhającym w twoim otoczeniu. No to zjawiłam się gdzieś w oczojebnych krzaczkach, sobie zerwałam trochę tych zajebistych owocków i czekałam na rozwój sytuacji. Swoją drogą, jestem z ciebie dumna... - rozgrzany oddech łaskocze tył mojej szyi, przy czym instynktownie ją odchylam. Niebieskooka śmieje się odrobinę szyderczo.
- Widzę, że zostały ci stare nawyki. Może jednak nie jesteś całkowicie przekonana do sztywnego królewicza? - zmysłowy głos zmieszany z dotykiem ciepłych ust na obojczyku skutkuje drżeniem moich dłoni.
- Vi... Zostaw mnie. - szepczę zachrypniętym nagle tonem, nie całkiem przekonana o chęci odnośnie tego polecenia.
- Jesteś pewna, iż tego właśnie chcesz? - iście kocie pomruki dopadają każdy zakamarek umysłu. Język czarnowłosej pozostawia ścieżkę na skórze kierującą się w stronę ust.
- T-tak. - wysapuję z trudem, wdychając intensywnie powietrze.
- To do zobaczenia, mała. - Vivimorte całuje mnie delikatnie i znika tak niepostrzeżenie jak się pojawia, zostawiając mi tylko przyspieszony oddech, zaczerwienione policzki, wznawiający się ból w płucach i przejmujący chłód, który staje się nagle nie do zniesienia. Wracam na prowizoryczne łóżko, by nie pogarszać złamania i obejmuję dłońmi skronie.
- Nie mogłam zakochać się w normalnych osobach? - wzdycham z wyrzutem, czując łzy rozbłyskujące na brązowych oczach. Odgarniam rozwichrzone włosy do tyłu i próbuję zasnąć.

"Patrzę przeszklonym wzrokiem na dzisiejszy strój.
- Muszę to robić? - szepczę do stojącego obok, uśmiechniętego Sinoday'a.
- Wiesz Lucy, że to jedyny sposób na dostatnie życie. - odpowiada otulając mnie ramieniem i wpychając w dłonie złoty, błyszczący, silikonowy kostium krojem przypominający skąpe bikini.
- Wolałabym żyć ubogo, a z godnością... - mruczę, na co chłopak ściąga brwi.
- Wiedziałaś, w co się pakujesz. Nie lubię twoich narzekań, a coraz częściej przyprawiasz mnie tym o nerwy. - warczy wychodząc z garderoby. Przykładam chłodne dłonie do policzków, gdyż potrzebuję choć minimalnego orzeźwienia, po czym przebieram się w ciasny, ośmieszający ubiór.
- Czas na pokaz, Lucy. - słyszę zza drzwi z ust podwładnego mojego kuzyna, kiedy kończę makijaż.
- Idę! - odpowiadam, opróżniając szybko kieliszek wypełniony dobrej jakości szkocką whisky i wychodząc z prywatnej przebieralni. Rozchodzące się po wnętrzu ciepło przynosi za sobą falę swego rodzaju odwagi, pozwalającej mi na wkroczenie na scenę. Uświadamiam sobie, że bycie prostytutką ma wyłącznie dwie zalety: darmowe trunki na wyciągnięcie ręki i zapowiedzi, które w stanie nietrzeźwości potrafią rozbawić.
- A teraz panowie przygotujcie się na naszą wschodzącą gwiazdę, ociekającą seksapilem w kolorze płynnego złota, brązowowłosą perłę wśród kuszących dam, Lucy! - przedstawia mnie ten sam głos, choć nieco zniekształcony przez mikrofon. Głośne oklaski i wzrok wygłodniałych mężczyzn nakazuje mi rozpocząć pokaz tańca na rurze. Najpierw ostentacyjnie ją okrążam, wprawiając w ruch swoje biodra, następnie wykonuję parę figur, których w ukryciu przed rodzicami uczyłam się na kursie pole dance. Rodzice... To słowo dekoncentruje mnie na tyle, iż przy wykonywaniu Air Invert'u
tracę równowagę i ześlizguję się z urządzenia. Na odgłosy buczenia moje dłonie zaczynają się pocić, a oczy szarzeją za zasłoną łez, mimo to dokańczam wątpliwe przedstawienie wykonując mniej efektywne, prostsze ruchy i pozy. Piekło trwające pół godziny dla mnie ciągnie się wiekami, więc słysząc zapowiedź następnej tancerki i słabsze niż na powitanie owacje praktycznie zbiegam z tego miejsca tortur. Zamknięta w swojej kabinie wycieram nos i ścieram spływającą po policzku słoną ciecz.
- Wykupili cię. Na godzinę. Dziwię się, że jakikolwiek frajer jest skuszony po tak żałosnym występie. A jeśli usłyszę słowo skargi, nie dostaniesz hajsu za dziś. I ogarnij się, bo wyglądasz jakbyś już była wyjebana. - syczy Sino, wchodząc do pokoju bez pukania i trzaska drzwiami, znikając równie szybko. Zawsze był na mnie wściekły, gdy schrzaniłam taniec. Często też nie dostawałam wypłaty za dany dzień. Ale miałam co jeść, gdzie spać...
- Powinnaś być wdzięczna. Świat jest pełen okrucieństw. Ty jesteś tylko kroplą w tym morzu nieszczęśliwych. - mówię do odbicia w lustrze, ścierając w międzyczasie fluid i tusz, po czym nakładam ich świeżą warstwę. Kiedy doprowadzam się do ładu, podnoszę ociężałe ciało wsparta na blacie toaletki i ruszam do pokoju, w którym czeka na mnie klient, wcześniej opróżniając drugą szklankę z brązowo-pomarańczową cieczą. Gdy otwieram drzwi przeznaczonego dla mnie pomieszczenia mrużę oczy, by przywyknąć do rażącej czerwieni ścian. Prócz nich znajduje się tej samej barwy kanapa wyszywana złotymi nićmi i podest, do którego przytwierdzona jest metalowa rura. Spoglądam z zaciekawieniem na siedzącego w zaciemnionym kącie jedynego mebla mężczyznę. Pomimo dość upalnego sierpnia ubrany jest w długi, czarny, znoszony i dziurawy choć schludny płaszcz oraz równie ciemny kapelusz z rondem na tyle szerokim, że nie mogę dostrzec jego twarzy.
- Za chwilę... - zaczynam kuszącym tonem, jednak natychmiast mi przerywa.
- ...będą działy się tu cuda? - kończy za mnie z obrzydzeniem. - Chciałaś mówić to na tyle pożądliwym tonem, żebym z miejsca się zadurzył by zaraz wydać holendarne sumy na butelkę twojego "ulubionego" wina. Później usiadłabyś mi na kolanach mrucząc czynności, które moglibyśmy zrobić, jednak ze świadomością, że nie mam prawa cię dotknąć, gdyż kamera ukryta w rogu obserwuje mnie i wyrzuci, kiedy tylko się do ciebie zbliżę. I na końcu zaczęłabyś pokaz, namawiając mnie na kupno kolejnych godzin, których procedura wyglądałaby tak samo. Może gdyby mój iloraz inteligencji był równy średniej twoich pozostałych klientów zgodziłbym się, ale niestety tego nie zrobię. Twój pokaz był chujowy i pewnie już zostałaś za to zjebana, dlatego ja wspaniałomyślnie uratowałem twoją dzisiejszą wypłatę. Mimo wszystko zauważyłem u ciebie potencjał. Nie odstawiaj tego teatrzyku, tylko zacznij już tańczyć. - siada wygodniej zakładając nogę na nogę i patrzy mi niewzruszony prosto w oczy. Otwieram usta na wpół ze zdziwienia, na wpół z chęci zaprzeczenia, jednak jego wypowiedź utwierdza mnie w przekonaniu, że doskonale wie o czym mówi, nie jest kolejnym spitym czterdziestolatkiem, którego nie satysfakcjonuje już żona, i mam wykonywać jego polecenia. Z posłuszeństwem godnym wytresowanego psa podchodzę do przedmiotu, na którym opiera się moja choreografia i zaczynam tańczyć. Będąc lekko zaniepokojona ponadprzeciętnym rozumem tajemniczego mężczyzny staram się niczym nie dekoncentrować i zamknąć umysł na wszelkie myśli niezwiązane z tańcem. Po dokładnie siedmiu minutach i czterdziestu ośmiu sekundach słyszę wyrywającą mnie z transu komendę.
- Dość. - stanowczy ton ocuca tak gwałtownie, że ledwo utrzymuję się na podwyższonych potężnym obcasem butach.
- Nie myśl, że to był najlepszy występ jaki widziałem. Plasujesz się na szarym końcu mojej wyimaginowanej listy. Ale może się poprawisz. A teraz... - milknie na chwilę, unosząc dłoń i wykonując nią pełen precyzji, choć nieznany mi gest. - ...spotka cię kara za spapraną robotę. - wstaje, spoglądając mi nieskrępowanie w oczy. Dopiero teraz dostrzegam jak głęboka i nienaturalnie czerwona jest ich barwa, jakby nagle jego tęczówki zalśniły szkarłatem. Udaje mi się jedynie odsunąć do tyłu, gdy trzech barczystych mężczyzn wchodzi do pokoju, knebluje mnie i przytrzymuje za plecami ręce.
- Jest do waszej dyspozycji. - banda na te słowa reaguje anatomicznie niemożliwym, bardzo szerokim uśmiechem. Mój niedoszły klient wychodzi, gdy jeden z nich zaczyna rozpruwać czarnym, ostro zakończonym pazurem dół mojego kostiumu. Kopię go w kroczę, jednak zupełnie go to nie rusza, przeciwnie, zdaje się, jakby nie czuł bólu. Serce przyśpiesza dwukrotnie ponad normę, pot na skroniach wywołany ruchem miesza się z tym, który powstaje na skutek strachu. A ja nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, że otaczają mnie demony, czy to, że mnie gwałcą..."

Budzę się z krzykiem, gwałtownie unosząc do góry. Ból psychiczny związany ze świdrującym odmęty świadomości koszmarem postanawia połączyć siły z bólem fizycznym złamanych kości. Łzy imitują gwałtowną powódź na mojej twarzy. Trzęsę się, ciało ogarnia dreszcz i zimny pot. Chyba mam omamy, bo moment otwarcia drzwi mojej prowizorycznej chatki i próbę porozumienia się ze mną pamiętam jak przez mgłę. "Jest do waszej dyspozycji." to jedyny dźwięk jaki dociera przewiercając na wylot do moich uszu. "Jest do waszej dyspozycji." ostatni dźwięk, jaki usłyszałam przed pierwszym wykorzystaniem seksualnym.

< Ktoś chętny obudzić Lucy? Z góry zaznaczam, że nie przyzna się o czym był jej koszmar >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony