Słysząc kolejny ryk nieznanego światu, ohydnego stworzenia ocieram łzy
ze świadomością, że rozmyty tusz do rzęs upodabnia mnie do pandy.
Podnoszę się odrobinę i na łokciach doczołguję do Severusa. Zadrapane
kolano niemiłosiernie piecze, na duchu podtrzymuje mnie jednak fakt, że
otarcie jest niczym w porównaniu do bólu emanującego w rozoranej ręce
mężczyzny.
- Severus! Co ja zrobiłam?! Gdybym nas nie zatrzymywała byłbyś teraz
bezpieczny... - wyrzucam z siebie bezsensowne przeprosiny, przywierając
twarzą do jego wcześniej nieskazitelnie czystej, aktualnie gdzieniegdzie
rozdartej, zakrwawionej koszulki. Mimo to nadal czuję tak kuszący,
przyjemny dla nozdrzy zapach i to głównie wokół tego czynnika krążą moje
myśli, choć powinnam planować naszą ucieczkę, strategię do walki z
potworem czy chociaż czuć wstyd, że widzi mnie ze zniszczonym makijażem i
w dodatku brudzę mu nim ubranie.
- Lucy... To nieważne. Zostaw mnie. Jeśli teraz ruszysz do teleportu,
potwór zajmie się mną. - Uciekaj... - szepcze, gdyż pozbawiony sił
najpewniej nie może mówić głośniej. Żałosne zawodzenie bestii dochodzi
do naszych uszu ze znacznie bliższej odległości niż poprzednio, a
otaczające nas, łudząco podobne do świetlików stworzonka wzbijają się
spłoszone w powietrze.
- Nie zostawię cię samego. Ani teraz, ani nigdy. - zaskakuje mnie siła z
jaką wypowiadam to wyznanie, jednak nie mam czasu się nad tym
zastanowić, ponieważ ze skraju lasu wybiega dwukrotnie większe niż
najwyższe drzewa zwierzę będące jakby kopią zabitej przez mojego
towarzysza istoty.
- Biegnij... - ostatni raz próbuje namówić mnie do tchórzostwa, ja
jednak obmyślam już kolejność działań, skanując wzrokiem obwąchującego
martwe młode stwora. Biorę w garść sporych rozmiarów diamentowy
naszyjnik, ostatnią pamiątkę po Vivimorte, po czym zrywam go z szyi i
roztrzaskuję zawieszkę o najbliższy kamień. Moje serce przeszywa nagła,
potężna salwa bólu, jednak to nie przeszkadza mi w zebraniu całej mocy
podjudzonej dodatkowo wzbierającymi we wnętrzu, silnymi emocjami.
- Możesz mnie zabić, ale Severusa nigdy nie pozwolę ci skrzywdzić! -
krzyczę zdzierając sobie gardło, drażniąc piskliwym głosem wrażliwe uszy
stwora. W tym czasie wiatr wokół zabarwia się na brązowo dzięki
pozyskanemu zewsząd kwiatowemu pyłowi i unosi mnie w eter, tworząc przy
tym fantazyjne wzory. Ptakopodobna istota rozpoczyna natarcie, jednak
zatrzymuje się w momencie, kiedy mocą kieruję resztki kamienia
szlachetnego w górę, a odłamki szybują w jego kierunku, rozrywając na
wylot ciało w miejscu uderzenia. Gdy opiłki przebijają się przez skórę
na grzbiecie potwora, ponownie rozpruwają go od wewnątrz na innym
fragmencie. Celuję głównie w oczy a tym samym mózg stwora. Po kilku tego
typu atakach przerażony świadomością niechybnej śmierci zaczyna miotać
się na oślep, niebezpiecznie do mnie zbliżając. W stanie całkowitego
skupienia pozostaję bezbronna, nie mam więc szansy uniknąć śmiertelnego
ciosu ze strony potężnego dzioba. Na moje szczęście, miękka gleba i
przyjemna niczym puch trawa amortyzuje upadek na tyle, że to jestem w
stanie przeżyć, a ogromna bestia pada chwilę potem. Mimo, iż olbrzymie
cielsko ląduje około dziesięciu metrów od nas, czuję się jak
przygnieciona niesamowitym ciężarem.
- Lucy...? Co ci jest? - mruczy
mężczyzna, zbliżając się do mnie na kolanach. Chcę mu odpowiedzieć,
jednak atak kaszlu uniemożliwia mi wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. - Ryzykowałaś dla mnie życiem. Po co to zrobiłaś? - mimo trucizny wolno
rozprzestrzeniającej się w jego ciele nadal słyszę tą irytującą mnie na
co dzień powagę. "Z miłości, durniu." mam zamiar powiedzieć, jednak w
ostatniej chwili gryzę się w język.
- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo... - świst wydobywający się z moich płuc
wskazuje na złamane żebra, jednak buzująca jeszcze w żyłach adrenalina
nie pozwala mi odczuć w pełni bólu towarzyszącemu każdemu, trudnemu
nabraniu tlenu.
- W każdym razie... Jak się stąd wydostaniemy? - mam dziwne wrażenie, iż chce rzec mi coś innego, choć pewnie jest mylne.
- Żadne z nas nie może nawet wstać, a mamy przed sobą kilka kilometrów
wędrówki... - wzdycham, co skutkuje kolejnym protestem ze strony
pokiereszowanych kości. Jednakże cios jaki zaraz potem otrzymuje mój
organ transportujący krew jest tak potężny, że na chwilę zapominam o
ranach, które już otrzymałam. Naraz ogarnia mnie znużenie, które
najwyraźniej dosięga także Severusa, gdyż ostatnimi zapamiętanymi przez
zmysły rzeczami jest jego spokojny oddech zwiastujący sen i krucze,
długie włosy okalające moją twarz aksamitnym dotykiem.
- Gdzie jestem...? - mruczę, gdy oczy przyzwyczajają się do prawie
całkowitych ciemności, a ja upewniam się, iż moje usta nie są niczym
zakneblowane.
- W swojej jaskini, mała. O kochasia też się nie bój, spał jak aniołek
kiedy niosłam go do lekarki. - obojętny, lekko ironiczny głos uderza w
moje wnętrze przyspieszając krążenie. Tylko jedna osoba nazywa mnie w
ten sposób. I tylko tą osobę obdarzyłam niegdyś miłością.
- Vivimorte? - podnoszę się szybko z posłania, po czym dziwię się, iż nie skutkuje to bolesnym kłuciem w żebrach.
- Nie szalej, uśmierzyłam ból tylko na chwilę, kości muszą zrosnąć się w
sposób naturalny. - odpowiada, a choć jej nie widzę, intrygujące
uderzenie gorąca informuje mnie, że znajduje się tuż obok.
- Jak nas znalazłaś?
- Żadnego "dziękuję za uratowanie mojego seksownego tyłka", czy chociaż
"cholernie się stęskniłam". Od razu przesłuchanie. Zniszczyłaś mój
naszyjnik żeby uratować tego chłopaczka. Swoją drogą dobra dupa, ale
roztrzaskać prezent z jego powodu... - pociąga sarkastycznie nosem,
udając smutną. - Zobaczyłam twój strach, a kołatanie serca, które
poczułyśmy obie tylko upewniło mnie o niebezpieczeństwie czyhającym w
twoim otoczeniu. No to zjawiłam się gdzieś w oczojebnych krzaczkach,
sobie zerwałam trochę tych zajebistych owocków i czekałam na rozwój
sytuacji. Swoją drogą, jestem z ciebie dumna... - rozgrzany oddech
łaskocze tył mojej szyi, przy czym instynktownie ją odchylam.
Niebieskooka śmieje się odrobinę szyderczo.
- Widzę, że zostały ci stare nawyki. Może jednak nie jesteś całkowicie
przekonana do sztywnego królewicza? - zmysłowy głos zmieszany z dotykiem
ciepłych ust na obojczyku skutkuje drżeniem moich dłoni.
- Vi... Zostaw mnie. - szepczę zachrypniętym nagle tonem, nie całkiem przekonana o chęci odnośnie tego polecenia.
- Jesteś pewna, iż tego właśnie chcesz? - iście kocie pomruki dopadają
każdy zakamarek umysłu. Język czarnowłosej pozostawia ścieżkę na skórze
kierującą się w stronę ust.
- T-tak. - wysapuję z trudem, wdychając intensywnie powietrze.
- To do zobaczenia, mała. - Vivimorte całuje mnie delikatnie i znika tak
niepostrzeżenie jak się pojawia, zostawiając mi tylko przyspieszony
oddech, zaczerwienione policzki, wznawiający się ból w płucach i
przejmujący chłód, który staje się nagle nie do zniesienia. Wracam na
prowizoryczne łóżko, by nie pogarszać złamania i obejmuję dłońmi
skronie.
- Nie mogłam zakochać się w normalnych osobach? - wzdycham z wyrzutem,
czując łzy rozbłyskujące na brązowych oczach. Odgarniam rozwichrzone
włosy do tyłu i próbuję zasnąć.
"Patrzę przeszklonym wzrokiem na dzisiejszy strój.
- Muszę to robić? - szepczę do stojącego obok, uśmiechniętego Sinoday'a.
- Wiesz Lucy, że to jedyny sposób na dostatnie życie. - odpowiada
otulając mnie ramieniem i wpychając w dłonie złoty, błyszczący,
silikonowy kostium krojem przypominający skąpe bikini.
- Wolałabym żyć ubogo, a z godnością... - mruczę, na co chłopak ściąga brwi.
- Wiedziałaś, w co się pakujesz. Nie lubię twoich narzekań, a coraz
częściej przyprawiasz mnie tym o nerwy. - warczy wychodząc z garderoby.
Przykładam chłodne dłonie do policzków, gdyż potrzebuję choć minimalnego
orzeźwienia, po czym przebieram się w ciasny, ośmieszający ubiór.
- Czas na pokaz, Lucy. - słyszę zza drzwi z ust podwładnego mojego kuzyna, kiedy kończę makijaż.
- Idę! - odpowiadam, opróżniając szybko kieliszek wypełniony dobrej
jakości szkocką whisky i wychodząc z prywatnej przebieralni. Rozchodzące
się po wnętrzu ciepło przynosi za sobą falę swego rodzaju odwagi,
pozwalającej mi na wkroczenie na scenę. Uświadamiam sobie, że bycie
prostytutką ma wyłącznie dwie zalety: darmowe trunki na wyciągnięcie
ręki i zapowiedzi, które w stanie nietrzeźwości potrafią rozbawić.
- A teraz panowie przygotujcie się na naszą wschodzącą gwiazdę,
ociekającą seksapilem w kolorze płynnego złota, brązowowłosą perłę wśród
kuszących dam, Lucy! - przedstawia mnie ten sam głos, choć nieco
zniekształcony przez mikrofon. Głośne oklaski i wzrok wygłodniałych
mężczyzn nakazuje mi rozpocząć pokaz tańca na rurze. Najpierw
ostentacyjnie ją okrążam, wprawiając w ruch swoje biodra, następnie
wykonuję parę figur, których w ukryciu przed rodzicami uczyłam się na
kursie pole dance. Rodzice... To słowo dekoncentruje mnie na tyle, iż
przy wykonywaniu Air Invert'u
tracę równowagę i ześlizguję się z urządzenia. Na odgłosy buczenia moje
dłonie zaczynają się pocić, a oczy szarzeją za zasłoną łez, mimo to
dokańczam wątpliwe przedstawienie wykonując mniej efektywne, prostsze
ruchy i pozy. Piekło trwające pół godziny dla mnie ciągnie się wiekami, więc słysząc
zapowiedź następnej tancerki i słabsze niż na powitanie owacje
praktycznie zbiegam z tego miejsca tortur. Zamknięta w swojej kabinie
wycieram nos i ścieram spływającą po policzku słoną ciecz.
- Wykupili cię. Na godzinę. Dziwię się, że jakikolwiek frajer jest
skuszony po tak żałosnym występie. A jeśli usłyszę słowo skargi, nie
dostaniesz hajsu za dziś. I ogarnij się, bo wyglądasz jakbyś już była
wyjebana. - syczy Sino, wchodząc do pokoju bez pukania i trzaska
drzwiami, znikając równie szybko. Zawsze był na mnie wściekły, gdy
schrzaniłam taniec. Często też nie dostawałam wypłaty za dany dzień. Ale
miałam co jeść, gdzie spać...
- Powinnaś być wdzięczna. Świat jest pełen okrucieństw. Ty jesteś tylko
kroplą w tym morzu nieszczęśliwych. - mówię do odbicia w lustrze,
ścierając w międzyczasie fluid i tusz, po czym nakładam ich świeżą
warstwę. Kiedy doprowadzam się do ładu, podnoszę ociężałe ciało wsparta
na blacie toaletki i ruszam do pokoju, w którym czeka na mnie klient,
wcześniej opróżniając drugą szklankę z brązowo-pomarańczową cieczą. Gdy
otwieram drzwi przeznaczonego dla mnie pomieszczenia mrużę oczy, by
przywyknąć do rażącej czerwieni ścian. Prócz nich znajduje się tej samej
barwy kanapa wyszywana złotymi nićmi i podest, do którego
przytwierdzona jest metalowa rura. Spoglądam z zaciekawieniem na
siedzącego w zaciemnionym kącie jedynego mebla mężczyznę. Pomimo dość
upalnego sierpnia ubrany jest w długi, czarny, znoszony i dziurawy choć
schludny płaszcz oraz równie ciemny kapelusz z rondem na tyle szerokim,
że nie mogę dostrzec jego twarzy.
- Za chwilę... - zaczynam kuszącym tonem, jednak natychmiast mi przerywa.
- ...będą działy się tu cuda? - kończy za mnie z obrzydzeniem. -
Chciałaś mówić to na tyle pożądliwym tonem, żebym z miejsca się zadurzył
by zaraz wydać holendarne sumy na butelkę twojego "ulubionego" wina.
Później usiadłabyś mi na kolanach mrucząc czynności, które moglibyśmy
zrobić, jednak ze świadomością, że nie mam prawa cię dotknąć, gdyż
kamera ukryta w rogu obserwuje mnie i wyrzuci, kiedy tylko się do ciebie
zbliżę. I na końcu zaczęłabyś pokaz, namawiając mnie na kupno kolejnych
godzin, których procedura wyglądałaby tak samo. Może gdyby mój iloraz
inteligencji był równy średniej twoich pozostałych klientów zgodziłbym
się, ale niestety tego nie zrobię. Twój pokaz był chujowy i pewnie już
zostałaś za to zjebana, dlatego ja wspaniałomyślnie uratowałem twoją
dzisiejszą wypłatę. Mimo wszystko zauważyłem u ciebie potencjał. Nie
odstawiaj tego teatrzyku, tylko zacznij już tańczyć. - siada wygodniej
zakładając nogę na nogę i patrzy mi niewzruszony prosto w oczy. Otwieram
usta na wpół ze zdziwienia, na wpół z chęci zaprzeczenia, jednak jego
wypowiedź utwierdza mnie w przekonaniu, że doskonale wie o czym mówi,
nie jest kolejnym spitym czterdziestolatkiem, którego nie
satysfakcjonuje już żona, i mam wykonywać jego polecenia. Z
posłuszeństwem godnym wytresowanego psa podchodzę do przedmiotu, na
którym opiera się moja choreografia i zaczynam tańczyć. Będąc lekko
zaniepokojona ponadprzeciętnym rozumem tajemniczego mężczyzny staram się
niczym nie dekoncentrować i zamknąć umysł na wszelkie myśli niezwiązane
z tańcem. Po dokładnie siedmiu minutach i czterdziestu ośmiu sekundach
słyszę wyrywającą mnie z transu komendę.
- Dość. - stanowczy ton ocuca tak gwałtownie, że ledwo utrzymuję się na podwyższonych potężnym obcasem butach.
- Nie myśl, że to był najlepszy występ jaki widziałem. Plasujesz się na
szarym końcu mojej wyimaginowanej listy. Ale może się poprawisz. A
teraz... - milknie na chwilę, unosząc dłoń i wykonując nią pełen
precyzji, choć nieznany mi gest. - ...spotka cię kara za spapraną
robotę. - wstaje, spoglądając mi nieskrępowanie w oczy. Dopiero teraz
dostrzegam jak głęboka i nienaturalnie czerwona jest ich barwa, jakby
nagle jego tęczówki zalśniły szkarłatem. Udaje mi się jedynie odsunąć do
tyłu, gdy trzech barczystych mężczyzn wchodzi do pokoju, knebluje mnie i
przytrzymuje za plecami ręce.
- Jest do waszej dyspozycji. - banda na te słowa reaguje anatomicznie
niemożliwym, bardzo szerokim uśmiechem. Mój niedoszły klient wychodzi,
gdy jeden z nich zaczyna rozpruwać czarnym, ostro zakończonym pazurem
dół mojego kostiumu. Kopię go w kroczę, jednak zupełnie go to nie rusza,
przeciwnie, zdaje się, jakby nie czuł bólu. Serce przyśpiesza
dwukrotnie ponad normę, pot na skroniach wywołany ruchem miesza się z
tym, który powstaje na skutek strachu. A ja nie wiem, co przeraża mnie
bardziej. To, że otaczają mnie demony, czy to, że mnie gwałcą..."
Budzę się z krzykiem, gwałtownie unosząc do góry. Ból psychiczny
związany ze świdrującym odmęty świadomości koszmarem postanawia połączyć
siły z bólem fizycznym złamanych kości. Łzy imitują gwałtowną powódź na
mojej twarzy. Trzęsę się, ciało ogarnia dreszcz i zimny pot. Chyba mam
omamy, bo moment otwarcia drzwi mojej prowizorycznej chatki i próbę
porozumienia się ze mną pamiętam jak przez mgłę. "Jest do waszej
dyspozycji." to jedyny dźwięk jaki dociera przewiercając na wylot do
moich uszu. "Jest do waszej dyspozycji." ostatni dźwięk, jaki usłyszałam
przed pierwszym wykorzystaniem seksualnym.
< Ktoś chętny obudzić Lucy? Z góry zaznaczam, że nie przyzna się o czym był jej koszmar >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz