poniedziałek, 15 maja 2017

Od Anonima "Pasowanie na rycerza" cz. 3 (c.d. Selene)

- To dla mnie zaszczyt - odpowiedział dumnie szczeniak, zbliżając się do mnie. Cholera. Nici z moich marzeń o dalszej spokojnej egzystencji, w której zdany byłem wyłącznie na własne towarzystwo. Postanowiłem się jednak posilić na uśmiech w kierunku malucha. Naprawdę nie chciałem mu sprawiać przykrości. Dziwnie się czułem, będąc, przy nim w swojej ludzkiej formie, w której przerastałem go nawet kilkakrotnie, więc odebrałem miecz od Severusa, włącznie z pochwą, do której przymocowany był również pas. Obsłużyłem się tym o dziwo bez najmniejszego kłopotu. Przemieniłem się na powrót w wielka. Broń wciąż ciążyła u mego boku. Będę musiał z nią chodzić wszędzie, czy może tylko w uroczystych momentach? Co tak właściwie robi taki rycerz? Głupio było mi jednak pytać.
- Możecie się rozejść do wcześniej napoczętych prac - oznajmił w końcu król. Wszyscy, bez wyjątku, go usłuchali, więc jako, że najwidoczniej dziś byłem zwolniony z prac na budowie, dałem znak Onyxowi głową, by za mną podążył. Zadowolony z siebie, ruszył w ślad za mną.
- Co będziemy robić? Ratować damy w opresji? - dopytywał. Pokręciłem przecząco głową.
- Zdaje się, że żadna tutaj nie potrzebuje pomocy.
- Więc czym się zajmiemy? - dopytywał podekscytowany. Westchnąłem w duchu, nie mając zielonego pojęcia. Nie chciałem dać po sobie poznać, że sam czułem się w tym kompletnie zagubiony.
- Może... - zacząłem, starając się jak najprędzej coś wymyślić. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł - Umiesz walczyć?
Po chwili pokręcił głową. Wyglądał na odrobinę przestraszonego. Sam nie byłem całkiem pewien, czy posiadam tę umiejętność, a to była jedna z niewielu możliwości, kiedy mogłem to przećwiczyć. Szczególnie, że bez względu na wszystko, to właśnie tego wymagało się od rycerza.
- Ja prawdę mówiąc, nie mam pojęcia - odpowiedziałem cicho, na co zareagował czymś pokroju cichego "ha". Chyba powstrzymał śmiech tylko dlatego, że był w pełni świadom tego, że sam w tej dziedzinie jest prawdopodobnie zerem.
- Giermek to taki uczeń rycerza, prawda? - zapytał, gdy poszukiwałem w krzakach jakichś gałęzi, które mogłyby nam posłużyć za broń.
- Tak - odparłem. Sam całkiem nie wiedziałem, skąd posiadałem tę wiedzę, ale szybko odpędziłem się od kolejnej chwili rozważań nad swoją egzystencją oraz utraconą pamięcią. Doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie znacznie wygodniej byłoby mi się uczyć będąc w formie człowieka, jednakże nie przebaczyłbym sobie, gdybym wykorzystał tę przewagę przeciwko szczeniakowi. Właściwie, to zaczynałem powoli do niego czuć sympatię. Może raczej zrozumienie? Jednak nie chciałem tego za bardzo okazywać. Z zewnątrz idealnym wrażeniem dawanym innym wilkom byłaby neutralność wobec siebie. Tak chyba właśnie robią partnerzy po fachu.
Wręczyłem Onyxowi patyk.
- Spróbujesz tym? - wycharczałem przez gałąź. Ten potakując mi nawet, rzucił się naprzód starając się mnie uderzyć. Ja jednak sprawnie odparowałem cios, sam wykręcając się w taki sposób, że stanąłem u jego boku, delikatnie klepiąc go w bok. Spróbował ponownie, lecz równie niezgrabnie. Uskoczyłem. Szło mi znacznie lepiej, niż się spodziewałem.
- Mówiłeś, że nie umiesz - jęknął, zawiedziony, gdy każda jego próba natarcia kończyła się porażką.
- Nie mówiłem, że nie umiem, tylko, że nie wiem, czy umiem - odpowiedziałem ze spokojem.
- Jak można nie wiedzieć? - wyglądał na zdesperowanego. Wydałem z siebie tylko coś w rodzaju prychnięcia i starannie odłożyłem patyk na bok. Basiorek, po kolejnym nieudanym ataku w moją głowę, na co zareagowałem odsunięciem się w bok, zrobił to samo.
- To co teraz robimy? - zapytał, najwyraźniej zapomniawszy o incydencie sprzed chwili. Wyglądał po raz kolejny na podekscytowanego.
- Zastanowię się.
Chwilę stał z wyraźnym oczekiwaniem wymalowanym na pyszczku, ale w końcu pękł i nie wytrzymując, zapytał:
- Masz jakąś damę serca?
Spojrzałem na niego swoim jednym okiem. Spojrzenie musiało zdać mu się zbyt groźne, bo aż się skulił. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że mimo znacznej różnicy wzrostu, pozwoliłem sobie również na uniesienie podbródka, przez co mój wzrok zdawał się być jeszcze wynioślejszy.
- Nie - odparłem krótko. Niespodziewanie nad naszymi głowami przetoczył się grom. Huk był słyszalny w całej okolicy. Powoli uniosłem pysk, dopiero zauważywszy czarne wręcz chmury. Już chwilę potem lunął na nas prawdopodobnie zimny deszcz. Szum kropel był wręcz uspokajający. Zmrużyłem ślepię.
- Fuck... - mruknąłem cicho, wiedząc, że do szałasu było daleko. Onyx z piskiem pobiegł pod drzewo, jednak coś mi mówiło, że to niewłaściwa kryjówka. Z ociąganiem podszedłem do malucha skulonego pod konarem.
- Chodź - zarządziłem i nim zauważył, usadziłem go na swoim grzbiecie. Deszcz był na tyle silny, że błoto szybko zbierało się pod moimi łapami. Ładna mi zima - pomyślałem pospiesznie, rzucając się biegiem ku terenom, gdzie znajdowały się chaty mieszkalne. Onyx wbił pazurki w mój przemoczony grzbiet, nie chcąc spaść. Poczułem to dopiero, kiedy znalazły się dość głęboko, by zadrapać mi skórę. Dało mi się to we znaki poprzez wyłącznie delikatne mrowienie.
Łapy mi się ślizgały na lepkim błocie, mały ciężar na grzbiecie nieznacznie mnie spowalniał. Nie chciałem jednak, by młody się przeziębił. Dlatego też dalej w pełnym skupieniu galopowałem prze siebie. Jednym susem przeskoczyłem rzekę, która teraz szaleńczo pluskała. Mogła czasem wylać. Uświadomiwszy to sobie wyrwał mi się cichy syk niezadowolenia. Przez jednoczesny kolejny grzmot szczeniak go pewnie nawet nie usłyszał. Musiałem ostrzec króla o tej możliwej ewentualności.
Byliśmy już blisko, kiedy straciłem równowagę i upadłem tak, że aż zaczęło mi dzwonić w uszach. Od razu wstałem i pobiegłem dalej. Onyx tylko głośniej piszczał. Wiedziałem, że nic mu się nie stało, a ja miałem lekki problem z zachowaniem równowagi. Pewnie obiłem sobie łapy, ale nawet nie czułem bólu.
Kiedy byliśmy już w wiosce, zapytałem, przekrzykując deszcz:
- Gdzie wasz szałas?!
- Za tamtą jodłą! - odkrzyknął. Na dystansie ostatnich kilkunastu metrów basiorek dał mi we znaki, że jednak się przeziębił tym, że kilkakrotnie kichnął. To była kolejna rzecz, która wprawiła mnie w niezadowolenie. U progu chatki wskazanej przez niego stała już zmartwiona biała wadera, którą zdołałem już poznać przez te kilka miesięcy członkostwa w Czarnym Królestwie. Miała na imię Filos i była mamą za równo Onyxa, jak i jego siostry, Istorii. Basiorek sprawnie zeskoczył z mojego grzbietu, a ja nawet nie czekając na jej jakąkolwiek oznakę wdzięczności, odwróciłem się na pięcie i odbiegłem.
Będąc na środku placu mieszczącego się w centrum wioski budowniczych, dostrzegłem przez zmrużone powieki tajemniczą sylwetkę zaczajoną za krzakami. Zwolniłem. Obowiązkiem rycerza było strzeżenie innych, tak? Postać ta jednak nic kompletnie nic mi nie mówiła. Zawsze mógł być to jeden z nowych wilków, przed którymi lubiłem się kryć i generalnie ich unikać. Wolałem jednak zachować wszelkie konieczne środki ostrożności, szczególnie, że przybysz akurat podczas oszalałej burzy nie wróżył niczego dobrego. Miałem okazję się wykazać. Opcje były dwie: albo odeprę atak i uratuję pozostałych, albo odprowadzę tego kogoś do szałasu, jeśli się zagubił. Jego krok nie wskazywał na chęć szybkiego powrotu do domu. Był wręcz powolny. To był kolejny szczegół, który wzbudził moje podejrzenia.
Zatrzymałem się, przybierając pozę w pełni gotowości na wszystkie możliwe, dość nieprzyjemne ewentualności.
Wtedy stało się coś, czego się nawet nie mogłem spodziewać. Kolejny grzmot, bolesna jasność, dreszcze na całym ciele, smród spalonej skóry i włosów. Następnie obezwładniające drętwienie, które sprawiło, że osunąłem się na ziemię. Nie straciłem jednak przytomności.

<Selene? Anonima trafił piorun. Prócz kilku blizn, ogólnego szoku i nieco nadpalonego futra nic się o dziwo nie stało.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony