- Spóźniłaś się, uciekł nam! - krzyknęła Helio, moja siostra.
- Ja?! To ty raczej go przepłoszyłaś! - syknęłam.
Mogłyśmy już tylko patrzeć jak piękny, tłusty jeleń ucieka w las.
- Ech, czyli idziemy na zające... - zwiesiła pysk Helio.
- Na to wygląda - Zrobiłam to samo i dzielnie poczłapałam za siostrą. Może
zające są wygłodniałe, ale biegać potrafią. Czyli kolejny dzień bez
jedzenia. Zaczęłyśmy tropić te niewdzięczne zwierzęta co pożywić się nam
nie dadzą, kiedy nagle natknęłam się na inny ślad, tym razem lisa. Lub
wilka. Coś mi nie pasowało.
- Właśnie! - pomyślałam, ale trochę za głośno.
Helio podskoczyła:
- Co ty robisz?
- Myślę.
- Rób to cisz...EJ! - krzyknęła, bo potknęła się o sznurek. To była pułapka.
Otoczone przez wrogie plemię, my Indianki (pochodzę ze stepów, mieszkałam
w wiosce indiańskiej która pod wpływem napaści przez plemię potocznie
zwane watahą ciemności doszczętnie spłonęła. przetrwałam tylko ja i
Helio) nie damy sobie rady, chyba, że zdarzy się cud. I ten cud
nastąpił, a raczej pewne indiańskie powiedzenie "Gdy mysz jest przyparta
do muru, może stać się gorsza niż jej oprawca". Pod wpływem ślepej
złości połączonej z paniką wykorzystałyśmy efekt zaskoczenia i dwie minuty
potem już byłyśmy w drodze ku ciemniejszej strony puszczy, niezbyt to
bezpieczne, ale przetrwać trzeba. Trąciłam Helio pyskiem:
- Tam - szepnęłam pokazując czubkiem nosa kierunek. Instynkt mnie nie
mylił, to właśnie ta droga prowadziła do naszej starej kryjówki podczas
zabaw. Świadome, że pogoń jest dwadzieścia metrów za nami, wybierałyśmy coraz to
bardziej kręte ścieżki i rozdroża. Po jakimś czasie padłyśmy na zimnej
ziemi jaskini. Położyłam się spać w małym "pomieszczeniu" wydrążonym
przez wodę, a moja siostra bliżej wyjścia.
Poranki, rześkie powietrze ptaszki ćwierkają, wilki się cieszą...
- Helio, wstałaś?
Odpowiedziała mi cisza.
- Helio? - powiedziałam odrobinę głośniej, może przecież mieć mocniejszy sen.
- Helio! - tym razem musiała się już obudzić.
I znów cisza. Powoli podeszłam do wyjścia i ledwo powstrzymałam się od
krzyku. Wszędzie walały się ślady krwi, ale ciał nie było. Zakładając,
że Helio zginęła musiałam odbyć resztę drogi sama. Zrobię to dla nich
dla wszystkich bliskich mi osób, martwych lecz bliskich. I tak odbyłam
drogę.
Skrajnie wyczerpana długą drogą bez efektu padłam obok mokrej ławki,
zaraz, ławki?! Czyli musi być tu gdzieś droga. Droga, jest, a droga
równa się wioska, a wioska równa się jedzenie. Tak nie jadłam porządnego
posiłku od tygodnia, jeżeli w ogóle jadłam coś przez ostatnie 3 dni.
Skrajnie wyczerpana dodatkowym trudnym zadaniem logicznym popełzłam
wzdłuż ścieżki. Czemu nie leciałam? Za mało siły. Zobaczyłam chatki i
ludzi to chyba był jeden człowiek, ale ze zmęczenia wzrok mi się
"podwoił". Nie zważając na nic padłam na ziemię tuż obok nieznajomego i
zaczęłam skomleć:
- Jeść, dajcie mi jeść i pić i dom i...
Umarłam, a raczej tak mi się wydawało.
<Severus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz