- Shaten? - spytałam waderę łagodnie. Ta spojrzała na mnie nieprzytomnie, a
jej oczy zmieniły się w normalne. Wycofała się do tyłu, a ja próbowałam
podążyć za nią. Uciekła jednak. Zniknęła. Biegłam na oślep przed siebie,
krzycząc jej imię z płaczem. Ona nie może się od nas odciąć.
- Proszę! Shaten, proszę! - krzyczałam, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Już mnie nie słyszała. A nawet gdyby słyszała, to nie przyszłaby do
mnie. Zrezygnowana spuściłam głowę i odwróciłam się. Wróciłam do szałasu
gdzie czekał zdenerwowany Shammen i dwójka moich dzieci.
- Co chciała? - warknął gniewnie
- Ona już odeszła, Shammen. Już odeszła... - wyszeptałam patrząc mu głęboko w oczy.
- Przepraszam. Wiem ile ona dla ciebie znaczyła, ale teraz masz nas. -
pokazał na szczeniaki - My jesteśmy twoją rodziną. Możesz nam ufać.
- Chyba masz rację... - powiedziałam kładąc się z powrotem obok dzieci.
Shamm trącił mnie nosem. Uśmiechnęłam się blado. Szczeniaki przytuliły
się do mnie, po czym zasnęłam. Po raz pierwszy od dawna śnił mi się
koszmar.
Stałam na środku mostu nad rozpadliną. Po jej lewej stronie stał
uśmiechnięty Shammen z dziećmi. Po prawej Shaten, z błagającym
spojrzeniem. Zrobiłam krok w jej stronę, a jej oczy zaświeciły na
czerwono. Shammen patrzył na mnie z przerażeniem. Shaten weszła na most i
zaczęła iść w moją stronę.
- Shaten, proszę! Nie panujesz nad sobą. Uspokój się, dobrze. Jestem...
Byłam twoją przyjaciółką. I nadal mogę być. Jeśli tego chcesz...
- A co powiesz na to, że tego NIE CHCĘ?! - warknęła - Co z ciebie za
przyjaciółka?! Nie potrzebuje kogoś takiego. - prychnęła. Shammen z
dziećmi też wszedł na most i zaczął do mnie podążać.
- Zostawiłaś nas mamusiu. Zostawiłaś nas samych. - powiedziała z żalem Istoria
- Nie kochasz nas? Dlaczego od nas odchodzisz? Nie lubisz nas?
- Nie to nie tak... - zaczynam, ale przerywa mi Shammen
- Jesteśmy dla ciebie mniej ważni? Wolisz Shaten od nas? Myślałem, że mnie kochasz... Że nas kochasz...
- Kocham was! Jesteście wspaniali! Naprawdę! - krzyczę błagalnie. Shammen
i szczenięta wracają na drugą stronę rozpadliny. Shammen odrywa pazurem
sznury trzymające most. Zaczął spadać. Shaten wczepiła się pazurami w
drewno. Ja też próbowałam się złapać. Zaczepiłam się, ale Shaten szybko
kopnęła mnie w łapę. Spadałam. Umierałam, bo nie potrafiłam dokonać
wyboru.
Obudziłam się z krzykiem. Shammen szybko do mnie podbiegł, a szczenięta odskoczyły.
- Filos, co się dzieje? - spytał. Ja wstałam, zachwiałam się i ponownie
upadłam. Wzięłam głębokie wdechy. "To był tylko sen. Bardzo realistyczny
ale, tylko sen" mamrotałam. Uspokoiłam się.
- Nic się nie stało. Śnił mi się koszmar. Nic wielkiego.
- Dobrze. Zjedz lepiej śniadanie.
- Okey. - mruknęłam, wstając powoli.
(Shammen? Shaten?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz