sobota, 25 czerwca 2016

Od Anonima "Kim ja jestem?" cz. 8 (cd. Skayres)

- M-m-artwię się o przy... - urwała, gdyż podkuliła pod siebie ogon i spuściła wzrok. Szczękała zębami. Czekałem, aż dokończy myśl, lecz wtedy poczułem gorąco i wstrząs ziemi. Odwróciłem się za siebie i ujrzałem jaśniejącą kulę, która stworzyła mały krater w ziemi. Gwiazda? Z tego co wiem, gwiazdy są raczej kamieniami, a nie czystą energią... Z nieba urwała się kolejna (wyjątkowo potężna pod względem wywieranej mocy) drobina wielkości łapy. Gdybym nie uskoczył, z całą pewnością mógłbym ucierpieć. - Chcę spróbować ci pomóc.
Uważnie popatrzyłem na jej blady uśmiech. Moje spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji, bo tak właśnie się czułem. Tak kurwa się czułem! Nie ma co ukrywać! Nie czuję nic. Nic kompletnie. Moje całe życie jest beznamiętnym zlepkiem... właśnie, czego?
- Nie musisz. - Mruknąłem, spoglądając gu górze. W dół spadała kolejna gwiazda. Przygotowałem się do konieczności ucieczki, lecz Skayres zrobiła to jako pierwsza. Nim się obejrzałem, ta już pędziła do szałasu. Tuż obok mnie spadł kolejny pocisk, a ja kompletnie na to nieprzygotowany po prostu upadłem, odrzucony w bok. Przekląłem pod nosem i powoli dźwignąłem się na łapy. Jeszcze raz popatrzyłem za waderą, lecz tej już nie było. Otrząsnąłem się ze śniegu i skontrolowałem niebo. Czysto.
Opuściłem łeb i zacząłem wpatrywać się w biały śnieg, który teraz barwił się na odcień czerwieni. Z niewielkim zainteresowaniem obserwowałem to zjawisko. Myślałem. Myślałem o tym wszystkim, co kiedykolwiek mi na drodze stanęło i o tym, dlaczego tego nie pamiętam. Obłęd. To istny obłęd. Niech ktoś mi w końcu powie, co tu robię i dlaczego, kim jestem. Choć nie znam samego siebie, wiem, że nie jestem w stanie długo trwać bez żadnego konkretnego celu, bez przeznaczenia i wiedzy, co w życiu czynić. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, dlaczego śnieg staje się coraz bardziej bordowy. Krwawiłem. Obróciłem łeb w stronę, gdzie strumień był największy i ujrzałem wyjątkowo obrzydliwe zadrapanie. Musiałem to sobie zrobić upadając. Dziwne, że tego nie czułem... a no tak. Ja już niczego nie czuję.
Obróciłem się kilkakrotnie, badając spojrzeniem już wygasłe kule energii, które miały być pewnego rodzaju gwiazdami, a następnie szybkim krokiem skierowałem się do swojego szałasu, choć szczerze miałem ochotę uciec gdziekolwiek, byleby dalej od tego całego szaleństwa. Do miejsca, którego mogłem kiedyś nazwać domem. Gdzieś, gdzie dowiem się o prawdziwym "ja". Tylko gdzie takiego miejsca szukać? Zdaje się, że nigdzie.
W końcu dotarłem do celu. W pierwszej chwili położyłem się w najodleglejszym kącie swojego mieszkania, ale krew wciąż ciekła z otartego barku. Obróciłem w jego stronę łeb i obserwowałem delikatnie poruszające się mięśnie przy każdym moim wdechu lub wydechu. Widziałem nawet kawałek kości. Nie czułem strachu. Nie czułem zagrożenia związanego z wykrwawieniem się. Położyłem łeb na ziemi, zamknąłem oko i całkowicie dałem się pochłonąć temu uczuciu. Było wprost wspaniałe. Nagle usłyszałem skrzypiące drzwi.
- Umieranie jest całkiem przyjemne. Musisz kiedyś spróbować. - Oznajmiłem spokojnie, po czym rozchyliłem powiekę. W zimowym słońcu widziałem tylko ciemną sylwetkę wilka z potężnymi skrzydłami. Dookoła niego wirowały białe płatki śniegu. Najwidoczniej znowu zerwało się wietrzysko. Zmarszczyłem brwi, ale o nic nie pytałem. Nerwowo obrócił się za siebie, po czym znowu zbadał mnie spojrzeniem.
- Krwawisz - oznajmił. Miał dziwnie znajomy głos... taki... przyjemny.
- Wiem, idioto, wiem - mruknąłem, na nowo przymykając oko.
- Straciłeś dużo krwi. Gdzie twój opatrunek?
Na to już nie odpowiedziałem, tylko zamknąłem ślepie i dałem mojemu ciału odpłynąć.
***
Ocknąłem się po pewnym czasie. Wciąż leżałem w tym samym miejscu, jednak miałem gruby bandaż na zadrapaniu. Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, co się wcześniej stało. Czyli to jednak nie było urojenie... Kim w takim razie był tamten wilk? Nie kojarzyłem żadnego, który by posiadał skrzydła.
Mój łeb znowu opadł bezwładnie na ziemię. Czułem się okropnie słaby, całkiem niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Muszę jeszcze odpocząć. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi. Podniosłem na niego wzrok, ale nie uczyniłem niczego poza tym. Zdecydowałem, że jeśli nie rozlegnie się jeszcze raz, nie ma sensu szybko wstawać. Najwyżej sprawdzę, któż to był... za jakiś czas. Mijały minuty, a ja tak jak podejrzewałem, wciąż panowała grobowa cisza. To pozwoliło mi ponownie zasnąć.
***
Obudziłem się, czując na pysku nieprzyjemne promienie słońca. Ranek. Stęknąłem, po czym wstałem i przypomniawszy sobie o wczorajszym pukaniu do drzwi, po prostu je otworzyłem. W pierwszej chwili nie dostrzegłem niczego godnego uwagi prócz... małego pakunku. Rozejrzałem się na boki, ale wyglądało na to, że był zaadresowany właśnie dla mnie. Nieco zaskoczony wziąłem w pysk przedmiot i wmaszerowałem z powrotem do środka. Położyłem go przed sobą i usiadłem naprzeciwko. Długo wpatrywałem się w paczuszkę, namyślając się, czy jest w ogóle sens, by to ruszać i czy nikt nie zrobił mi tylko głupiego żartu, a w środku nie ma żadnej niemiłej niespodzianki. Podjąłem decyzję o odepchnięciu jej na bok i udawaniu, jakby w ogóle jej tam nie było.
***
Minęło około trzech miesięcy, śnieg już zniknął z powierzchni ziemi. Stojąc w drzwiach swojego skromnego szałasu, obserwowałem pierwsze przedwczesne oznaki nadchodzącej wiosny. Już wiedziałem, że nie cierpię lata ani wiosny. Wszystko jest takie radosne... no i co najważniejsze, najwidoczniej odczuwałem gorąco. Nie działało ono na mnie dobrze. Zacząłem mieć zawroty głowy. Kilka razy całkiem straciłem przytomność.
Przez cały ten czas nie ingerowałem wcale w życie innych wilków. Nie było sensu. Moja egzystencja polegała na przyjściu na budowę, odwaleniu przydzieloną mi roboty, wróceniu do szałasu i zajmowaniu się sobą. Królestwo szczerze mówiąc niewiele się do tego czasu zmieniło. Budowa zdawała się być zamrożona przez zimę równie bardzo, co woda. Wilków też niewiele przybyło... Właściwie nieco mnie to rozczarowało. Liczyłem na pojawienie się jakiegoś kapłana, by w końcu pojąć, na czym w końcu polega ta śmieszna religia. Severus w jego roli wyglądał (i pewnie czuł się) wyjątkowo głupio. Aż żal było na to patrzeć.
Wróciłem do siebie... w oko rzucił mi się mały wiklinowy koszyczek odłożony w kąt od... właściwie nie wiem kiedy. Powoli podszedłem bliżej i po chwili wahania powąchałem przedmiot. Nie wydobywał się z niego żaden podejrzany zapach, więc uznałem, że nie jest to zepsuta żywność. Przypomniał mi się dzień, kiedy to odnalazłem ów przedmiot przed moimi drzwiami. Zastanawiało mnie teraz jedynie to, czy mam to rozpakowywać, czy może jednak wrzucić do ogniska, które dziś rozpalił dzisiaj Raven. Uznałem, że cokolwiek to będzie, pewnie już nie ma większego znaczenia i nic mi nie grozi.
Zmieniłem się w człowieka, usiadłem po turecku i smukłymi palcami rozwinąłem zakurzony szary papier. Z niego wypadła zapisana kartka. Podniosłem ją i obróciłem tekstem do góry. Potrzebowałem dobrej chwili, by ją odczytać, gdyż zawierała sporo błędów. Napisał go nie kto inny, jak Skayres. Wygrzebałem z paczki czarne materiałowe zawiniątko, które w mojej dłoni rozwinęło się i okazało się być czarną klapką na oko. Zamyśliłem się.
Przez ten czas widziałem ją raptem kilkakrotnie. Pewnie sądziła, że odrzuciłem jej prezent... tylko skąd wniosek, że jej nienawidzę? Nie pamiętałem już dokładnie, jak przebiegało nasze ostatnie spotkanie. Uraziłem ją czymś? Szczerze w to wątpiłem. Jeśli już ranię, to tylko podświadomie, więc pewnie nawet nie zdaję sobie z tego spawy.
Zacisnąłem dłoń z przedmiotem w pięść i zwróciłem twarz w stronę wypolerowanego kawałku lodu, który się nigdy nie topił. Filos przytaszczyła jakiś czas temu taki sam każdemu członkowi. Jak sama przyznała, nie wiedziała właściwie po co. Było to pewnego rodzaju lustro, więc teraz widziałem dokładnie swoją smukłą twarz: rysujące się pod skórą kości policzkowe, oko z brązowo-żółtą tęczówką, która pod słońce przybierała kolor rozgrzanego karmelu, prosty nos, czarne miękkie włosy, których kosmyki opadały mi na czoło i... zamkniętą powiekę. Nie odczuwałem tego ubytku, a wręcz zdążyłem przywyknąć, ale innym mogło to przeszkadzać. Spojrzałem na prezent od Skay. Jak to się w ogóle zakłada?
Szybko opanowałem co i jak, więc nie minęły trzy minuty, a już w lustrze mogłem się przejrzeć w nowym akcesorium. Dodawał mi on nie tylko powagi, ale i czegoś, co sprawiało, że zdawałem się być groźniejszy. Wciąż jednak byłem tylko wysokim, szczupłym chłopakiem o dopiero budującej się masie mięśniowej. Nadal nie do końca oszacowałem, ile mogłem mieć lat, ale obstawiałem jakieś... dwa, może trzy? Obserwując swoją postać beznamiętnym spojrzeniem, siedziałem tak przez bliżej nieokreślony czas.
Wciąż bolała mnie głowa. Głosów nie słyszałem od kilku dni. Odczuwałem ich brak na tyle, że zacząłem się zastanawiać, co na to wpłynęło i czy już nigdy nie wrócą. Miałem wrażenie, jakby brakowało jakiejś cząstki mnie. Westchnąłem i w końcu zmieniłem formę w wilczą. O dziwo opaska wciąż znajdowała się w tym samym miejscu. Nie spadła na ziemię. Popatrzyłem raz jeszcze na liścik, który teraz opadł na ziemię, gdyż wcześniej miałem go położonego na otwartej dłoni.
Powinienem do niej iść i podziękować, czy może sobie odpuścić?
Mój wzrok powędrował ku skrzypcom opartym o ściankę szałasu. Jak ja dawno z nich nie korzystałem... odczułem silną chęć sięgnięcia po instrument i zagrania. Melodia urzeczywistniała się w mojej głowie, przepływała przez umysł, czułem, jak moje palce zgrabnie przebiegają po strunach... "Nie" - powiedziałem do siebie w duchu. "Muszę iść do Skayres. Jeśli nie zrobię tego teraz, nie uczynię tego nigdy."
Wyszedłem z szałasu. Pozostało mi mieć tylko nadzieję, że ta nie zniknęła w nieznanych okolicznościach, gdyż taka sytuacja również przewinęła się przez moją wyobraźnię.

<Skay? W op. mamy dopiero luty, jakby co. Taka mała podróż w czasie. xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony