czwartek, 21 kwietnia 2016

Od Shammen’a „Walentynki” cz.5 (C.D Filos)

- Boję się, jak to wpłynie na naszą przyjaźń damsko–męską, która często prowadzi do tego, co zdarzyło się ostatnimi czasy. Chodzi mi o nic innego, niż o to, że coś w stosunku do ciebie poczułem. Prędzej czy później by się tak zdarzyło. – Z napięciem oczekiwałem odpowiedzi wadery i wpatrywałem się w ziemię. Po chwili zdobyłem się na popatrzenie się jej prosto w parę miodowych oczu. Powoli moja szyja wraz z głową podniosły się.
- Shamm. Nic z tego nie zrozumiałam. Ja... po prostu cię kocham. – Po tych słowach wypowiedzianych melodyjnym głosem Qui, zwyczajnie ją przytuliłem. Nie byłem w takiej sytuacji od rozstania z Adelin. To tego mi brakowało. Poczucia pewności, że jest ktoś, na kim mi zależy i wzajemnie. Nie wykluczam, że o byłej partnerce pamiętałem, ale dzieliły nas setki, jak nie tysiące kilometrów, o ile wilczyca jeszcze żyje. Przemogłem się i spróbowałem na chwilę, na ten jeden jedyny moment zapomnieć o tym, co było kiedyś. Wczułem się w tą chwilę, nie żyjąc przeszłością, która minęła i teraz nie była ważna. Filos pomogła mi przestać męczyć się tym, co było KIEDYŚ. Doceniałem, że jej się to udało. Owszem, nie wymażę tego ‘wszystkiego’ z pamięci, ale mogę przynajmniej przestać się tym martwić.
- Proponuję spacer. Co ty na to? – Powoli się odsunąłem, potykając się tym samym o gałązkę. Wywinąłem kozła, a do mych uszu doszedł delikatny, cichy śmiech wadery, do którego się przyłączyłem. Niekiedy jestem prawdziwą niezdarą. Powoli, uważając na przeszkody na mej drodze zwanymi gałązkami, kamykami i śliskimi liśćmi, które miały kąpiel w kroplach deszczu parę godzin temu, wstałem.
- Oczywiście. – Qui również się uśmiechnęła i szliśmy bok w bok… sam nie wiem gdzie. Po prostu, gdzieś, nie interesowało nas to. Moim jedynym uczuciem było szczęście. Nie byłem już kłębkiem nerwów, nie tłumiłem swoich emocji, czułem się wolny od ograniczeń i wszelkich możliwości. Spacerowaliśmy po Lesie Conteilaxne i Condiamida, a gdzieś w dali dochodziły nas dźwięki wodospadu. Czuć było zapach wielu kwiatów, rozsianych po całym lesie, tworzyło to wyjątkową, przyjemną atmosferę. Miałem niezwykłe przeczucie, że zostanę w Czarnym Królestwie na długo. Tym bardziej po usłyszeniu pogłosek na temat rodziny Severusa, jego bracie z Białego Królestwa, co jeszcze bardziej upewniło mnie o słuszności założenia watahy-królestwa. Niespodziewanie zatrzymałem się, i delikatnie białymi zębami zerwałem najzwyczajniejszą w świecie stokrotkę o płatkach białych jak śnieg, a środek zdawał się być małym słońcem. Nie byłem na tyle czuły, by łodyga nie naderwała się, ale mimo to z szerokim uśmiechem podarowałem go waderze. Ta tylko zaśmiała się cicho swoim melodyjnym, pięknym głosem, a ja włożyłem kwiat Filos za ucho. Wyglądałem może wcześniej jak głupek, szeroki uśmiech, w pysku delikatnie trzymałem kwiat stokrotki, a łodyga była nadłamana. Cóż, jestem jaki jestem, czyli przede wszystkim szczęśliwy. Niezmiernie szczęśliwy. Wolałem zakochać się dwa razy, niż nigdy. Być może wtedy nie wiedziałbym, co oznacza kochanie i nie tęskniłbym za tym uczuciem. Sam nie byłem nawet wyobrazić sobie świata bez czułości. Oczywiście, bez przesady, ale uczucie większej sympatii do drugiego wilka jest naprawdę przyjemne, mówię tu także o przyjaźni. Każda więź jest wyjątkowa, inna i wspaniała, chyba prawie każdy z nas stracił kiedyś przyjaciela. Na myśl od razu przyszła mi Adelin, rodzina, wataha – przeszłość. To wszystko było parę, dobrych lat temu, może miesięcy, straciłem rachubę czasu. Zyskałem jednak nową rodzinę, którą jest Czarne Królestwo. Z jednymi mam na pieńku, a z drugimi pozytywne stosunki, jednak nie tylko z przyjaciół świat się składa. Nawet, jeśli wrogów mam niedużo, to bez nich nudno byłoby na tym świecie. Nieświadomie uśmiechnąłem się w rzeczywistości. Nadal rozmyślałem o przeszłości, gdy poza myślami, wywinąłem kozła potykając się o wystający korzeń z ziemi. Filos pokładała się ze śmiechu, ja do niej dołączyłem, zamyśliłem się do tego stopnia, że nie rozróżniałem rzeczywistości od fikcji. Szybko powstałem z ziemi i razem z wilczycą zbliżaliśmy się coraz bliżej do wodospadu. Dźwięki szumiącej wody stawały się wyraźniejsze i głośniejsze. Gdy wyszliśmy zza krzaków, ujrzeliśmy Shaten stojącą przy brzegu i wpatrującą się w lustrzaną taflę wody.
- Shat! – Moja towarzyszka podeszła do swojej przyjaciółki z optymistycznym, szerokim uśmiechu na śnieżnobiałym pysku.
- O, cześć Qui. – Domyślałem się, ile wysiłku stworzyło Rav uśmiechnięcie się. Dokonała tego. – I Shamm.
Odwzajemniłem ‘krzywienie pyska’, po czym zbliżyłem się do wader.
- Proponuję przechadzkę. – Po moich słowach obie wilczyce uporczywie się we mnie wpatrywały, co miało chyba oznaczać, żebym zdecydował o celu spaceru. Po chwili więc dodałem.– Może Amfiteatr Mortiteminate?
Filos i Shaten energicznie pokiwały głowami i w trójkę podążaliśmy w stronę wyznaczonego miejsca. Drodze towarzyszyły śmiechy, rozmowy, te krótkie i dłuższe, lub błoga cisza, wymieniająca się z pozostałymi dwiema okolicznościami. Wspaniale było spacerować razem, atmosfera była przyjemna, adekwatna do przechadzki. Las powoli przerzedzał się, a my z niego wychodziliśmy. Mały wróbel ćwierkał, a jednocześnie przelatywał, bądź przeskakiwał z gałęzi na gałąź, by nas obserwować. Lekko rozśmieszyło mnie jego zachowanie, uważał nas widocznie za wilczych intruzów. Obie wadery pogrążone w rozmowie, nie zauważyły małego ptaka, który najwyraźniej chciał również przykuć nie tylko moją, ale i towarzyszek. Wątpiłem, żeby zaczynało się już przedstawienie, było dopiero późne popołudnie. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do budynku Amfiteatru.
- Shaten, zostawisz nas na chwilę samych? Chcę porozmawiać z Filos. – Uśmiechnąłem się do Shat, która zaraz podążała dalej do miejsca docelowego. Zaskoczona Qui odeszła ze mną na bok drogi.
- Coś się stało Shammen?
- Czy zostaniesz moją partnerką?

< Filos? Brak weny. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony