środa, 3 sierpnia 2016

Od Carlo "Everything is fine" cz. 1

Stukałem palcami o kierownicę, bacznie obserwując czerwone światło. Z radia wydobywały się dźwięki jednego z najnowszych hitów, więc postanowiłem je nieco podgłośnić i się zrelaksować. Niespodziewanie do moich uszu dotarł szaleńczy rok silnika, niebezpiecznie zbliżający się do krzyżówki, na której aktualnie stałem. Towarzyszyły mu piski, wydobywające się z wozów policyjnych. Pościg. Poczułem dziwny niepokój. Przeczucie mówiło mi, że zaraz stanie się coś, czego zupełnie nie spodziewałem się tego ranka. Wtem zza rogu wyłonił się czarny motor, który z rozpędu zahaczył o bok mojego auta, a motocyklista z hukiem przetoczył się po mojej masce, dachu i spadł z tyłu pojazdu. Na szczęście zdążyłem się schylić i ukryć głowę między rękoma, inaczej z całą pewnością ucierpiałbym w tej kolizji. Popatrzyłem w górę i ujrzałem lekkie wgniecenie. Coś mi mówiło, że będę musiał złożyć wizytę w salonie samochodowym.
- Ręce do góry! - wykrzyknął policjant, wyskakujący z wozu, którego słyszałem bardzo dobrze, gdyż w ten upał postanowiłem otworzyć okno. Zorientowałem się, że mówił do postaci leżącej na ziemi. Wyskoczyłem z samochodu i obróciłem się w jej kierunku. Kobieta ze złością zrzuciła z głowy kask. Czarne, lekko falowane włosy okalały jej bladą twarz. Wyzywająco popatrzyła na policjanta i stękając cicho podniosła się z ziemi. Jej ciemny strój motocyklistki był miejscowo podarty, a ona krwawiła, jednak nie mocno. Miała nienaturalnie zielone oczy, które zdawały się samoczynnie błyszczeć. Mocny makijaż dodawał jej mocy i pogardy, którą najwyraźniej darzyła całe swoje otoczenie. Podobała mi się.
- Słuchajcie, chyba nie ma sensu jej zastraszać bronią - powiedziałem, zwracając się do trzech policjantów - Zapłaci wam jakiś mandat i po sprawie. Odszkodowania nawet nie chcę, mam dość pieniędzy, by to naprawić. - Poklepałem wgniecenia blachy. Popatrzyli po sobie, po czym powoli opuścili pistolety, jednak nie spuszczając wzroku z kobiety.
- Sprawiła zagrożenie dla przechodniów - oznajmiła brytyjska strażniczka prawa - Powinna zostać zamknięta za duże wykroczenie.
- A ja spłacę jej kaucję - rzekłem, opierając się o samochód - Ile płacę?
- Zna ją pan? - zapytał jeden z policjantów. Odwróciłem głowę w stronę motocyklistki, która miała minę, jakby miała rozerwać ich na strzępy.
- Jak się nazywasz? - zadałem jej pytanie, na co ta posłała mi równie wściekłe spojrzenie, jednak ujrzałem w jej oczach nutkę zdezorientowania. Zrozumiałem, że nie rozumie, co do niej mówię. - Skąd jesteś?
- Dupek - warknęła w języku, który od razu rozpoznałem. Polski. Miała szczęście, że niegdyś ktoś mnie go nauczył, więc od razu zszedłem z angielskiego na jej ojczysty:
- Jak masz na imię?
- A co cię to? - zapytała ze złością. Popatrzyłem na policjantów.
- Niestety nie bardzo. Wiem tylko tyle, że jest z Polski - oznajmiłem już po angielsku.
***
Patrzyłem, jak kobieta próbuje uruchomić motor. Ten jednak zacharczał tylko i nie ruszył z miejsca. Po kilku próbach zeskoczyła z maszyny i z furią kopnęła pojazd, przez co przewrócił się na chodnik. Uśmiechnąłem się lekko. Było widać, że jest dość porywcza, a ten dzień nie należał do jej ulubionych. Mieliśmy już całą sprawę z płatnościami załatwioną, a policjanci odjechali kilka minut temu.
- Podwieźć cię? - zapytałem po chwili.
- Wal się. Sama sobie dam radę - mruknęła, nieruchomiejąc. Zaciskała dłonie w pięści.
- Jak sobie życzysz. W takim razie żegnaj... - Oznajmiłem, wsiadając do samochodu. Kobieta jednak po chwili podbiegła i przytrzymała ręką drzwi.
- Poczekaj...
- Zmieniłaś zdanie? - Zapytałem, z nutką ironii w głosie. Skinęła lekko głową, na co ja poklepałem ręką siedzenie obok mnie. - W takim razie zapraszam.
Żwawo zajęła miejsce po moim boku, jednak nie wyglądała na szczególnie zachwyconą moim towarzystwem. To jednak już coś, że postanowiła skorzystać z mojej pomocy.
- Pozbędą się tego złomu? - zadała pytanie, kiedy ja przekręcałem kluczyk. Silnik bez oporu się uruchomił. Od razu zrozumiałem, że chodziło o jej motor.
- Tak. Mogą go sobie przywłaszczyć do komisu, albo skończy na złomowisku. Nie żal ci go?
- Nie. Mogę zawsze sprawić sobie nowy. Niech się głupcy cieszą, a ja wtedy sprawię, że wybuchnie.
Nie zapytałem, co miała przez to na myśli, gdyż odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z osobą równie utalentowaną pod względem zaklęć, co ja. Może i nawet lepszą. Pozostała jednak kwestia gatunku. Czarodziejka? Czarownica? Może jakaś wróżka?
- To gdzie mam cię zawieźć?
- Do dupy... - mruknęła niezadowolona, jednak ja udałem, że nie usłyszałem jej wypowiedzi.
- Co proszę?
- Na lotnisko - oznajmiła głośniej. Teraz domyśliłem się, że pewnie zwyczajnie nie wie, gdzie to jest i nie ma zamiaru wypytywać miejscowych, tym bardziej, że nie zna języka angielskiego. Pokiwałem w zamyśleniu głową i skręciłem w lewo.
- Ktoś tam na ciebie czeka?
Prychnęła.
- Nie. Jest tam tylko taka para idiotów, przez których chce mi się rzygać.
- To dlaczego do nich jedziesz? To twoi rodzice?
Zaśmiała się lekko.
- Oni? Zgłupiałeś? Są młodsi ode mnie i wybitnie idiotyczni. Nic, tylko się liżą. Najchętniej bym tego babsztyla do najbliższego rowu wrzuciła.
- Jesteś zazdrosna?
- Nienormalny czy jak? - wydała z siebie dźwięk podobny do hamowanego kaszlu - Nawet dwumetrowym kijem przez szmatę bym go nie tknęła.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Czego się cieszysz?
- Jesteś urocza i zabawna za razem.
- Że co? - zapytała obrzydzona. Kątem oka dostrzegłem, że jednak ją tym nieco zaskoczyłem.
- Nic istotnego... - oznajmiłem. - Tak w ogóle to jestem Carlo. Teraz dobrze by było, abyś ty również zdradziła swoje imię.
- Kazuma - burknęła.
- A więc droga Kazumo... co robisz w Londynie, nie znając nawet angielskiego?
Milczała. Miałem wrażenie, że sama się nad tym zastanawia. Wyglądało na to, że wiozłem na lotnisko piękną i zarozumiałą kobietę o imieniu Kazuma, która ma poważne problemy z prawem oraz rozumieniem tego, co jest słuszne, a co nie. W końcu zaciekle przekonywała, abym nie płacił jej mandatu, choć ta nie miała pieniędzy przy sobie. Chciała być na siłę samodzielna. Miałem również wrażenie, że przeżyła jakąś traumę, przez którą nie chce nikomu ani niczemu ufać.
- "Miłość jest niedos­ko­nała, po­lega na zaufa­niu in­nych. Niena­wiść możesz tworzyć samodzielnie". Słyszałaś kiedyś o takim cytacie? - zapytałem po kilku minutach. Pokręciła głową. Wyglądała na nieco zdezorientowaną. - Odnoszę wrażenie, że to może i równie dobrze być twoim życiowym mottem. Zawiodłaś się kiedyś na kimś, przez co bezpodstawnie nienawidzisz resztę świata, czyż nie?
Nie odpowiedziała. Siedziała ze spuszczonym wzrokiem, wpatrując się w swoje dłonie. Były pokryte cienką warstwą zakrzepłej krwi. Jeszcze kilka minut temu miała na nich zadrapania, a teraz były z powrotem w jednym kawałku. Tak, to zdecydowanie osoba ze zdolnościami magicznymi.
- Mogę włączyć? - zapytała po kolejnych kilku minutach ciszy. Spojrzałem w jej kierunku. Wskazywała palcem, którego paznokieć był pomalowany na czarno w kierunku radia.
- Możesz.
Uruchomiła urządzenie. Samochód wypełniły mocne, gitarowe dźwięki oraz zachrypnięty głos wokalisty. Już po kilkunastu sekundach dostrzegłem, że zaczęła rytmicznie stukać obcasem o wykładzinę.
- Co to jest? - zapytała.
- AC/DC. Lubisz rock?
Zawahała się, po czym niepewnie skinęła głową. Wsłuchiwaliśmy się w piosenkę, aż w końcu na refrenie dołączyłem do Briana Johnsona. Kobieta popatrzyła na mnie zdezorientowana, ale niczego nie skomentowała. Po chwili jednak zrobiła to samo, przekręcając przy tym znaczną część słów i urywając w kilku momentach.
Kiedy piosenka "Highway to Hell" dobiegła do końca, nieco ściszyłem głośność, gdyż leciał już jakiś spokojniejszy kawałek, który mniej wpadał w ucho.
- Masz ładny głos - oświadczyłem szczerze. Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć, więc odwróciła twarz w stronę okna i rzuciła tylko:
- Ty też.
- Dziękuję - odparłem - Jeżeli mogę zapytać... Jesteś magiczną istotą, prawda? Nie potrafię jednak poznać, jaką dokładnie. Mogłabyś mi rozwiać wszystkie wątpliwości?
Zesztywniała, ale po chwili mruknęła:
- Magiczny wilk. Jestem magicznym wilkiem.
Szczerze zaskoczyła mnie tym. Nie spodziewałem się, abym spotkał w takich warunkach przedstawiciela tej samej rasy, której i ja jestem.
- Witaj w klubie - powiedziałem pogodnie - Zgaduję, że mieszkasz w jakiejś polskiej watasze. Mam rację?
- Tak - zrobiła pauzę - Umiesz czytać w myślach?
- Nie, a przynajmniej jeszcze nie. Może kiedyś się nauczę. Dlaczego pytasz?
- Ciekawość - rzekła wymijająco. Już po chwili pojąłem, o co może jej chodzić. Chyba nie na co dzień znajdowała kogoś, kto by ją rozumiał tak dobrze. Możliwe, że nawet nigdy nie miała takiej osoby.
- No i jesteśmy na miejscu - oświadczyłem, skręcając na parking - Tak właściwie to po co chcesz ich odwiedzić?
Zatrzymałem się na jednym z wolnych miejsc.
- Żeby im zepsuć wyjazd - rzekła, wyskakując z samochodu. Wyłączyłem silnik i dołączyłem do Kazumy, która już śpieszyła do środka. Była dość... nieprzewidywalna. Zupełnie, jakby na siłę próbowała być wrzodem na dupie. Przeszła przez automatyczne drzwi i usiadła na jednym z wolnych plastikowych krzesełek. Opadła łokcie na kolanach, a głowę o nadgarstki. Kiedy usiadłem tuż obok, popatrzyła na mnie zaskoczona.
- A ty tu czego?
- Potowarzyszę ci. I tak miałem wracać do domu, w którym nikt na mnie nie czeka.
W ciszy wpatrywaliśmy się w bramki, przez które przechodzili pasażerowie. Kiedy już wszyscy zniknęli, postanowiłem zapytać:
- Kiedy dokładnie przylecą?
- Za godzinę.
Westchnąłem i oparłem się o parapet, który cały czas miałem za plecami.
***
Kazuma drgnęła niespokojnie. Zorientowałem się, że zapewne wypatrzyła swój "cel". Po chwili poderwała się z miejsca i ku mojemu zaskoczeniu wyciągnęła spod skórzanej kurtki pistolet.
- Czekaj... co ty chcesz zrobić? - zapytałem lekko przestraszony. Również podniosłem się z krzesełka, ale w tym momencie wystrzeliła. Raz, drugi, trzeci... rozległy się krzyki, a dziewczyna, w którą celowała niemalże upadła, ale chwycił ją jej partner. Wtedy zaczęła i w niego strzelać.
- Przestań! - krzyknąłem, wyrywając jej z ręki pistolet. Jednakże już pędzili do nas ochroniarze. Wiedziałem, że teraz nie ma innej opcji, niż zostanie zamkniętym za bycie wspólnikiem terrorystki.

Cofnąłem się w czasie o te kilkanaście sekund. Kazuma podrywała się z miejsca, ale w chwili, kiedy wyciągała broń, wyrwałem ją jej z ręki.
- Co ty robisz?! - wykrzyknęła, rzucając się na mnie z próbą odebrania mi przedmiotu.
- Terroryści!! - wrzasnął ktoś, a ludzie dostrzegający, że mamy prawdziwą broń, zaczęli panicznie uciekać. Kobieta, z którą się siłowałem, jednak chwyciła broń tak, że nacisnęła spust i wystrzeliliśmy w stronę sufitu. Za tym razem również zbliżali się do nas funkcjonariusze. Szlag.

Kolejna próba, po raz następny wyrywam jej pistolet i ponownie się na mnie rzuca.
- Przestań, bo nas zatrzymają...
- W dupie to mam! Chcę ich zabić, rozumiesz?! - krzyknęła dziko. Ludzie siedzący obok popatrzyli na nas z trwogą, a na przedmiot w mojej ręce zareagowali tak samo, jak wcześniej. Zorientowałem się, że skończy się to tak samo, więc po raz kolejny cofnąłem czas, tym razem o jakieś dwie minuty.

Wstałem z miejsca.
- Co robisz? - zapytała Kazuma.
- Idę rozprostować nogi - powiedziałem wymijająco, po czym ruszyłem w kierunku bramek, zza których miała się wyłonić roześmiana para. W końcu ich dostrzegłem i od razu stanąłem przy ich boku.
- Witam państwa! Wygraliście państwo wycieczkę na szczyt Mount Everest!
- Proszę? - zapytał zdezorientowany mężczyzna - Nie jesteśmy alpinistami i nie braliśmy udziału w żadnym konkursie.
- Nauczymy was jak się wspinać! Wspaniała okazja! Jesteście w końcu tysięczną osobą przechodzącą przez te bramki!
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ponownie rozległ się huk i padł na ziemię. Jego dziewczyna bądź żona pisnęła cicho i rzuciła się w jego kierunku. Dostał kulką w łeb. Wyglądało na to, że to sytuacja bez wyjścia, a ja muszę pogrzebać w nieco dalszej przeszłości.

- Mamy jeszcze kwadrans do ich przylotu. Może pójdziemy coś zjeść? - zapytałem.
- Wtedy się spóźnimy i mi gdzieś uciekną.
- Nie spóźnimy się... w pobliżu jest bar, w którym podają pyszne i tanie jedzenie.
- Nie jestem głodna.
- A ja jestem.
- To idź sam.
- Żebyś mi zwiała i zrobiła coś głupiego? - zaśmiałem się - Przypominam ci, że w takim przypadku nawet byś się z ludźmi nie dogadała. W tej chwili jestem twoim prywatnym tłumaczem.
Kazuma niechętnie zgodziła się się na taki układ. Patrząc na jej kościste palce i chudą twarz, odnosiłem lekkie wrażenie, że może być anorektyczną. Dalsze głodzenie jej nie zdawało się być dobrym pomysłem. Gdy byliśmy na miejscu, ta jednak oświadczyła, że nie chce nawet frytek. Zapytałem ją o przynajmniej szklankę wody, gdyż słońce zaczęło nieźle prażyć. Na szczęście przyjęła ten "prezent". Siedząc przy stoliku i patrząc w zamyśleniu na Kazumę, która popijała małymi łyczkami napój, zapytałem:
- Jesteś na coś chora?
Odpowiedziała mi tylko przelotnym spojrzeniem. Nie odpowiedziała, więc pewnie miałem rację. Podejrzewałem anoreksję bądź inne schorzenie powiązane z układem pokarmowym. Skoro nie chciała mówić, nie chciałem jej dłużej męczyć. Kiedy skończyłem jedzenie, spojrzałem na na złoty zegarek, który nosiłem na ręce.
- Która godzina? - mruknęła ozięble.
- Spóźniliśmy się... - oświadczyłem z udawanym smutkiem. Zabrzmiało to jednak na tyle realnie, że ona tylko podniosła się z miejsca tak gwałtownie, że krzesełko upadło, po czym wybiegła z baru. Podążyłem w ślad za nią. Zaskoczony dostrzegłem, iż musiała mieć jakiś dziwny instynkt, gdyż już po trzech minutach drogi odnalazła parę.
Dziewczyna roześmiana odrzuciła swój długi, czarny warkocz, a chłopak objął ją w pasie. W drugiej ręce ściskał rączkę walizki. Zapatrzyłem się w nich aż za bardzo, gdyż dopiero z zamyślenia wyrwał mnie huk wystrzału. Dziewczyna zachwiała się i upadła na chłopaka, który aby ją utrzymać, upuścił walizkę. Tym razem znajdowali się w mało ruchliwej uliczce, ale i tak zdarzyła się tragedia, której nie chciałem. Cofnąłem się w czasie.

Po raz kolejny patrzyłem, jak dziewczyna zarzuca warkoczem, ale zaraz po tym zwróciłem się w stronę Kazumy. Celowała, więc pierwszą rzeczą, którą mi przyszła do głowy, było rzucenie się naprzód i osłonienie pary własnymi plecami. Poczułem chłód w okolicach łopatki, który pozbawił mnie tchu. Kątem oka dostrzegłem, że Kazuma stojąca za jednym z koszów na śmieci popatrzyła na mnie z niedowierzaniem, po czym zniknęła w cieniu jednego z zaułków. Nogi zgięły mi się w kolanach, przez co upadłem na ziemię. Czułem, jak krew wlewa się do jednego z moich płuc. Zacząłem się krztusić. Dziewczyna podbiegła i padła na ulicę tuż obok mnie.
- Proszę pana! - krzyknęła przerażona - Nath! Wezwij karetkę!
- Nic się nie stało... - wykrztusiłem, spoglądając w jej hipnotyzujące stalowoszare oczy - Przeżyję... - zakaszlałem - Prze...żyję.

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony