Było południe. Słońce umiejscowiło się dokładnie na środku nieba, mocno
grzejąc. Wokół niego nie było ani jednej chmurki. Żar lał się z nieba.
Kilka wilków co chwila kładło się pod drzewem ze zmęczenia upałem. Ja na
szczęście nie należałem do tej małej grupki.
Przenosiłem wraz z niewielką „ekipą” wiadra z wodą dla spragnionych
zwierząt pracujących na budowie. Niezbyt interesujące zajęcie, lecz bez
takich jednostek jak my, wiele ich padło by z pragnienia. Takie upalne
dni nie zdarzały się często i niby powinniśmy się cieszyć, że w lato nie
zaczął padać śnieg, ale wolałbym, żeby chociaż deszcz padał. No, może
nie deszcz, bo wtedy zbudowanie Czarnego Pałacu graniczyłoby z cudem,
jednakże jakiś kapuśniaczek nie zaszkodzi. Lub gdyby nawet chmury na
chwilę zasłoniły potężną, nagrzaną gwiazdę. Nie można było nawet
spojrzeć na niebo i zorientować się, jaka jest pora, bo promienie
słoneczne były oślepiające. Jeden z najgorszych letnich dni, jakie
przeżyłem. Chciałem, aby był wieczór. Po pierwsze, spotkałbym się z
rodziną. Po drugie, nie byłoby już takiego upału. Po trzecie, nie
musiałbym wykonywać monotonnego zadania, jakim było przenoszenie wody
dla spragnionych towarzyszy. Zaprzątałem sobie głowę podczas pracy
takimi błahostkami jak to, czy w zimę mój szałas przeżyje wszystkie
opady śniegu, czy uda mi się pogodzić z Shaten, o ile jestem z nią
rzeczywiście pokłócony. I tak do zmierzchu. W końcu, jeśli ma się taką
nudną robotę… chyba takie myśli to codzienność? Mniejsza z tym. Miałem
przynajmniej okazję zobaczyć, jak słońce chowa się za horyzontem,
zostawiając za sobą pomarańczowe niebo. Widok wspaniały. Severus
rutynowo podziękował za naszą pracę i zapraszał poszczególne wilki na
jutrzejszą pracę. Wymienił również mnie. W końcu. Jutro ostatni dzień, a
później pracuję już na zmiany. Nie, żebym był przeciwny rozwojowi
królestwa. Po prostu chciałbym połowę dnia poświęcić znajomym, rodzinie i
rozrywkom. Teraz był czas na drugą przyjemność tego dnia, chyba że nie
liczy się przywitanie z własną żoną. Mogłem odetchnąć, idąc lasem,
wdychając ten zapach, a pod łapami mając piaszczystą ścieżkę. Chciałem,
aby taki spacer był możliwy codziennie. Za parę miesięcy nie będzie już
to możliwe. Nadejdą chłody, każdego dnia może nagle lunąć, spaść grad
lub zacznie prószyć śnieg. Polowanie będzie trudniejsze, ze względu na
połacie białego puchu i brak zwierzyny. Moim zdaniem zima, to
najtrudniejszy okres w roku. Może do tej grupki należy również lato,
gdyż jest gorąco, ale wtedy można iść nad rzekę. W zimę raczej w
szałasie się nie ogrzejesz. Możesz ewentualnie przemienić się w
człowieka i zerwać trochę mchu i innych leśnych darów, którymi jako tako
można się przykryć. Ja akurat nie mam takiego przywileju, ale Qui?...
- Później się tym będę martwić – Szepnąłem nieświadomie sam do siebie.
Czy wariowałem? Być może. Zapewne przez cały dzień w pracy. Wykańczała
mnie już po kilku dniach. Wiedziałem, że raczej nie powinno tak być.
Jestem widocznie zbyt słaby. Trzeba przyznać, że otoczenie i aktualne
sytuacje również mogą mnie męczyć.
Z takimi rozmyśleniami wparowałem również do szałasu mojej… śpiącej
rodzinki? Tak, owszem, Filos przytulona do szczeniaków spała jak suseł.
Jedynie Onyx otworzył oczy i uśmiechnął się widząc mnie. Położyłem się
obok niego i wysunąłem w jego stronę łapę. On swoją małą łapkę położył
na mojej. Kąciki mojego pyska lekko się uniosły. Urocze. Przez
chwilę wpatrywałem się w jego niebieskie oczy. Wyrwał mnie z tego ruch
Qui. Otworzyła lekko oczy.
< Qui? W końcu chyba skończą się całe dnie w robocie, więc może będzie ciekawiej :P >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz