piątek, 26 sierpnia 2016

Od Carlo "Everything is fine" cz. 2

Obserwowałem ogień tańczący na ciemniejącym kawałku drewna w kominku. W pokoju panował półmrok, a jedynym źródłem światła było właśnie to jedno okienko. Poczułem, że ciepłe ciało Paris się do mnie przybliża. Przejechała dłonią po moich mięśniach brzucha i wyszeptała:
- Jak było tym razem?
- Doskonale - uśmiechnąłem się do niej. Odpowiedziała tym samym. Wyglądała na niezwykle zadowoloną. Spojrzałem w jej kierunku. Położyła się, a jej długie kasztanowe loki rozsypały się na poduszce.
- Tym razem też uciekniesz, nim się obudzę?
- Znając życie, tak - westchnąłem, spoglądając ponownie w stronę trzaskającego cicho ognia. Cały czas miałem przed oczami wizję płonących dłoni własnego brata... Cały czas kojarzył mi się on tylko ze złem i niszczeniem.
- W takim razie wygląda na to, że muszę ci przekazać teraz wiadomość.
Zmarszczyłem brwi.
- Jaką wiadomość?
- Przedstawił się jako Cerber...
- Cholera... i co mówił? Czego znowu ode mnie chce?
Przez chwilę milczała.
- Spotkania jutro po południu w kawiarni "Tenebris"...
- Typowe. Co on tutaj w ogóle robi? - warknąłem.
- Nie mam pojęcia... to ktoś dla ciebie ważny? - zapytała zaskoczona.
- I tak i nie.
- Twój eks?
Zaśmiałem się bez cienia radości. Wolałem sobie nawet tego nie wyobrażać.
- Nie. To w tej chwili jest najmniej istotne. - Również opadłem na poduszkę i popatrzyłem w ciemne oczy kochanki. - Chciał czegoś jeszcze?
- Nie...
Pokiwałem w zamyśleniu głową, po czym przytuliłem kobietę.
- Miejmy tylko nadzieję, że ponownie nie zrujnuje mojego życia - wyszeptałem w jej włosy.
***
Stanąłem przed drzwiami kawiarni, nad którymi wisiał zniszczony napis z jednym słowem: "Tenebris". Znaczyło ono dla mnie i Cerbera znacznie więcej, niż by się mogło zdawać, ale starałem się zapomnieć o tym epizodzie, który skłócił jego i resztę jego rodziny już na zawsze. Po chwili minąłem próg zatęchłej kawiarni, w której podawali kawę, która przypominała raczej zimną, mętną lurę. Na sali było całkowicie pusto... prócz jednej osoby siedzącej z gazetą w ręce. Zasłaniał twarz papierem. Nawet nie musiałem się zastanawiać nad tym, czy to jest osoba, której szukam, gdyż co jak co, ale nigdy się nie spóźniał. Zawsze zjawiał się na miejscu przede mną.
- Czego chcesz? - zapytałem, stojąc naprzeciwko dwuosobowego stoliku, przy którym przysiadł mężczyzna. Opuścił gazetę, za którą ujawniła się jego przystojna twarz. Z uśmiechem wskazał drugie krzesło.
- Siadaj.
Nie spuszczając go z oczu, wykonałem polecenie. Co on znowu knuje? Przez chwilę w milczeniu obserwowałem, jak kończy czytać artykuł, a następnie splata dłonie, nachyla się nieco nad stolikiem i stwierdza:
- Ile my się już nie widzieliśmy? Siedem zim?
- No, coś koło tego - poruszyłem się niespokojnie na krześle. Nie czułem się zbyt komfortowo w jego obecności.
- Ściąłeś włosy - stwierdził jak gdyby nigdy nic.
- A ty zapuściłeś - oznajmiłem, wywracając oczami. Zaśmiał się lekko, kręcąc głową. Jego długie, proste blond włosy rozsypały się na ramionach.
- Fakt. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że w ogóle przyszedłeś.
- Możesz mówić do rzeczy? Mogę sobie zaraz pójść.
- Oczywiście. Myślałeś o powrocie do życia w wilczej formie?
Znieruchomiałem. Co on planował? Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Pewnie były jakieś haczyki, ale powstrzymałem się od pytań, wiedząc, że sam zaraz wyjaśni o co chodzi.
- W Polsce znajduje się olbrzymie wilcze królestwo, zwane Białym. Stolica wszystkich magicznych stworzeń - powiedział podekscytowany. Przez ten czas jednak to się ani trochę nie zmieniło: cały czas emocjonował na na myśl wszystkiego, co niedostępne dla większości ludzi. Popukał kilkakrotnie palcem w stół. - To właśnie tam przychodzą wilki z całego świata, rozumiesz? Do legendarnego Białego Królestwa!
- I?
- Nie chciałbyś się tam znaleźć? Zobaczyć, jak żyją? Poznać tajniki ich życia? Doskonale wiesz, że z naszymi umiejętnościami moglibyśmy zostać celebrytami - Jego zielone oczy lśniły. Pokręciłem przecząco głową.
- Niestety nie. Nie ufam tobie.
- To doskonała okazja, abyś zaczął - dotknął mojej dłoni - Tak jak kiedyś. Możemy jeszcze nadrobić te kilka lat, które straciliśmy. Nie masz chętki na prawdziwą podróż z przybranym bratem? To będzie zupełnie jak te twoje podróże w czasie, tyle, że będziesz miał wpływ na to, co się stanie. Zamki, pałace, piękne sale, księżniczki, królowie, wielkie bale i przyjęcia, prawdziwe intrygi... są też slumsy, do których znając życie przylegniesz i nie będziesz chciał się odczepić. Naprawdę nie chciałbyś się znaleźć wśród swoich, którzy nie traktują naszych ciągłych przemian i rzucania czarów za coś niezwykłego?
- Mam tutaj własne życie... - mruknąłem, jednak on mi znowu przerwał:
- Amor, naprawdę powinieneś to przemyśleć. Jeśli idziesz ze mną, to zjaw się jutro rano pod tą kawiarnią. Obiecuję, że poczekam na ciebie.
Patrzyłem na ciemną lurę, którą miał w niegdyś białej filiżance. Zastanawiałem się nie tylko nad tym, czy ją wypije, ale i nad tym, jakim cudem odnalazł mnie w tym małym francuskim miasteczku... Nie mogłem przecież zapominać o tym, że najprawdopodobniej poszedł w ślady ojca i dorabia sobie na czarno, mordując za pieniądze, jednak pokusa dowiedzenia się tego, czy żałuje i jak bardzo zmienił się przez te lata była naprawdę silna. Popatrzyłem na blizny ciągnące się wzdłuż moich nadgarstków...
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero Cerber, który z szelestem papieru zwinął gazetę, wstał z krzesła i założył kurtkę. Ku mojemu zaskoczeniu wylał zimną kawę do najbliższej doniczki i odstawił filiżankę z powrotem na spodek. Popatrzył na mnie zaskoczony.
- Ty nie idziesz?
Otrząsnąłem się i wstałem.
- Idę, idę...
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, zauważyłem, że zaczął prószyć śnieg. Odwróciłem się za siebie, by zapytać o coś Cerbera, ale przekonałem się o tym, że już zniknął. Mogłem się tego domyślić. Od zawsze miał tendencję do pojawiania się i znikania niezauważonym, nawet jeśli ubierał się zwykle w jaśniejsze kolory. Włożyłem ręce do kieszeni kurtki i wpatrywałem się w zamyśleniu w opustoszałą ulicę. I co ja mam teraz zrobić?
***
- Jak było? - zapytała Paris, stojąc w drzwiach - Widzę, że jednak nie aż tak źle.
Podniosłem na nią wzrok. Od razu uśmiech zniknął z jej twarzy. Zacisnąłem mocniej pięści.
- Muszę odejść.
- Jak to... ale... Carlo? - odezwała się, nie dowierzając. Choć już jej wielokrotnie tłumaczyłem, że ten związek nie ma przyszłości, ta i tak była zaskoczona.
- Przyszedłem po rzeczy.
- Tak... tak, oczywiście - wykrztusiła. Wszedłem do mieszkania. - Piłeś?
Nie odpowiedziałem. Miała rację. Będąc lekko wstawionym lepiej się myśli. Łatwiej popełnić błąd, ale podejmowanie spontanicznych decyzji należało do mojej specjalności. Szczególnie, gdy byłem pijany. Świat zdawał się być wtedy nieco mniej porąbany.
- Wyjeżdżasz? - zapytała, kiedy już upychałem ubrania do torby. Pokiwałem niemalże niezauważanie głową. Gdy podniosłem głowę, dostrzegłem, że opierała się o ramę drzwi i... płakała. Tusz do rzęs rozmazał jej się na całej twarzy. - Dlaczego?
Milczałem.
- Nie wrócisz, prawda? - dopytała. Podszedłem bliżej i ucałowałem delikatnie jej czubek głowy.
- Nie wiem... naprawdę nie wiem.
Kobieta wtuliła się we mnie tak mocno, jakby nie miała mnie już nigdy puścić. Staliśmy tak dobre kilka minut, kiedy oznajmiła, że teraz mogę już odejść. Została w mieszkaniu sam na sam z własną rozpaczą.
***
Dziś nocuję na ulicy... no chyba, że przez ten czas będę się szlajał po uśpionym mieście. To zdawało się być najlepszym wyjściem z tej sytuacji, gdyż pewnie i tak nie zdołałbym usnąć. Było zimno, mój oddech zamarzał, jednak starałem się na to nie zwracać uwagi. Otuliłem się lepiej szalikiem, który otrzymałem na gwiazdkę w prezencie od Paris i wędrowałem dalej poprzez chodniki pokryte coraz to grubszą powłoką białego puchu. Nie potrafiłbym jej spojrzeć tej nocy w oczy ze świadomością, że kilka godzin ją opuszczę. Wolałem mieć to szybciej z głowy. Wtedy będzie miała przynajmniej więcej czasu na zrozumienie mojej decyzji. Prędzej się z tym pogodzi. Mimo, że zrywałem już tak wiele razy, to i tak to zabolało. Mój związek z nią należał do jednego z tych dłuższych...
Niespodziewanie ktoś zakrył mi zmarzniętymi dłońmi oczy.
- Zgadnij kto to - zadrwił.
- Cerber? - zapytałem nie do końca pewien swoich słów, jednak mężczyzna mnie puścił. Odwróciłem się i ku swojemu zaskoczeniu ujrzałem tego właśnie blondyna we własnej osobie. Wyglądał na niezwykle uszczęśliwionego moim widokiem. - Śledziłeś mnie?
- Nie... po prostu wyszedłem się przejść. Zobaczyłem cię i pomyślałem, że może... no właśnie, zdecydowałeś się już?
Pokiwałem głową bez przekonania.
- I jak? Zostajesz z Paris, prawda?
Wolałem nawet nie wiedzieć, skąd zna imię mojej partnerki, ale zdecydowałem się pominąć ten temat.
- Nie. Dam ci jeszcze jedną szansę. Ten jeden raz. Sądzę, że się zmieniłeś i zasługujesz na to, bym ci uwierzył.
Aż zaniemówił z wrażenia.
- Naprawdę? - zapytał po chwili. Głos mu się trząsł ze wzruszenia. Oczy mu lśniły, ale wiedziałem, że jest dość twardy, by się nie rozpłakać. Skinąłem głową. - Musimy to jakoś uczcić! Co powiesz na grzaniec?

Zabawne, ale nawet siedząc nad kubkiem i czując ostry zapach przypraw, nie czułem się ani trochę lepiej. Wciąż nie dawało mi spokoju to, że zostawiłem ją tak po prostu bez większych wyjaśnień.
- Coś cię dręczy - oznajmił Cerber, popijając grzane wino.
- Powiedzmy... - mruknąłem. Nie byłem pewien, czy to właściwy moment, by już mu się zwierzać, ale warto choć zaryzykować.
- Co dokładnie, jeśli można zapytać?
- Paris.
- Mogłem się tego domyślić... Ach, kobiety... zawsze był z nimi kłopot. Z tego co pamiętam, nigdy jakoś szczególnie nie przywiązywałeś się do swoich dziewczyn - powiedział, naciskając szczególnie na ostatni wyraz - Nie jednak będę mówić, że w Białym Królestwie znajdziesz nową, bo każda jest jedyna w swoim rodzaju, ale przynajmniej pocieszaj się tym, że masz obok siebie kogoś, kto ma mniej szczęścia do kobiet, niż ty. Na ciebie lecą nawet faceci.
Uśmiechnąłem się blado.
- Nadal sobie żadnej nie znalazłeś?
Prychnął cicho, biorąc kolejny łyk napoju. Uznałem to za potwierdzenie mojej racji. Nie spodziewałem się tego, ale to rzeczywiście nieco podniosło mnie na duchu. Mimo tak wielu przeszkód Cerber sobie radził, więc dlaczego ja nie mógłbym zrobić tego samego? Jakby nie patrzeć jemu zawsze było pod górkę, a ja umiałem się poddać już po jednej próbie. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek to przyznam, ale... mogę pod tym względem brać z niego przykład. Umiałem wiele, ale z niczego nie byłem na mistrzowskim poziomie. On za to chciał wszystkiego wyuczyć się do perfekcji. To już wyraźna oznaka jego wytrwałości, której ja nie posiadałem.
Uniosłem swój kubek i oznajmiłem:
- Za zdrowie naszej wyprawy i nowych związków!
Zaśmiał się lekko, po czym dołączył do mojego toastu, stukając swoim kubkiem w mój.
- Zdrowie!

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony