niedziela, 18 października 2015

Od Severusa "Zimno w nowym, spokojnym domu" cz. 2 (cd. chętny)

Wychodząc z chaty, poczułem uderzający chłód. Otuliłem nagie ramiona rękoma, a następie zawróciłem, by wyciągnąć z środka ciepłą kurtkę, którą kiedyś udało mi się wyczarować. Nie chciałem dziś przemieniać się w wilka, ponieważ wiedziałem, iż ludzkie ręce są dużo bardziej zręczne od wilczych łap, a jako, że wybierałem się na budowę, były one niezmiernie ważne. Odwróciłem twarz w stronę liści niesionych przez wiatr i dostrzegłem coś, czego raczej się nie spodziewałem. W moją stronę wlokła się chwiejnym krokiem nieznana mi biało-niebieska wadera. Już z daleka dało się dostrzec, że jest wychudzona i naprawdę do granic możliwości wyczerpana. Zaabsorbowany jej stanem, natychmiast zechciałem się nią zająć, więc podszedłem bliżej. Coś najwyraźniej musiało się stać, że doprowadziło ją to do takiego, a nie innego wyglądu. Gdy byłem tuż obok, ta zachwiała się tak mocno, że upadła.
- Jeść, dajcie mi jeść i pić i dom i... - powiedziała zachrypniętym głosem, a później jej ślepia się zamknęły. Ona sama zaczęła słabiej oddychać. Teraz już czułem konieczność udzielenia jej pomocy. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do swojej chaty, a następnie położyłem na swoim łóżku, włożyłem poduszkę pod jej tylne łapy oraz przykryłem kocem. Budowa może poczekać. Wilki poradzą sobie beze mnie. Teraz musiałem się nią zająć. W małym kominku wewnątrz chatki wciąż tlił się mały płomyk, więc nic nie szkodziło temu, bym mógł podgrzać wodę. Wlałem zapas do małego, metalowego garnuszka i postawiłem nad kominkiem, a następnie przykryłem pokrywką. Trzeba było tylko czekać, aż się zagotuje. W tym czasie sięgnąłem z półki jeden ze słoiczków otrzymanych od Lucy i Jemito'a. Wszystkie były wypełnione ziarnami lub zmieloną kawą, prócz jednego, do którego zielarz wrzucił listki ususzonej mięty. Zapas już się powoli kończył, więc przyszła mi do głowy myśl, by niedługo się do niego wybrać i poprosić o jeszcze trochę. Z innej półki sięgnąłem kubek i postawiłem go na stoliku obok łóżka. Chwilę później woda w garnuszku zaczęła bulgotać, więc szybko wrzuciłem listki mięty do kubka i zalałem wodą.
Wiedząc, że nie wolno mi wlewać niczego do ust osoby nieprzytomnej, musiałem ją jakoś obudzić. Przyłożyłem wciąż chłodną dłoń na jej czole. Było gorące. Chyba naprawdę musiała się bardzo rozchorować. Jej oddech był niepokojąco charczący. Ważna była każda minuta. Jeden niewłaściwie podjęty krok i odejdzie z tego świata. Niespodziewanie wadera poruszyła się i zakaszlała. Patrzyłem na nią spokojnymi oczyma. Ona również zaczęła się we mnie w bezruchu obserwować ślepiami lśniącymi z powodu gorączki.
- Jeśli mogę cię prosić, leż tak i się nie ruszaj. Straciłaś przytomność. Musisz odpocząć. Nie możesz ryzykować, bo po raz kolejny utracisz przytomność - popatrzyłem w stronę parującego kubka - Gdy herbata trochę ostygnie, pozwolę ci usiąść i się napić. Mam nadzieję, że lubisz herbatę miętową.
Nadal mnie obserwowała, najwyraźniej nadal nie wiedząc, co odpowiedzieć. Prócz trzaskającego ognia słychać było jeszcze ciche burczenie brzucha samicy.
- Jeśli chcesz, mogę teraz iść spróbować coś dla ciebie upolować.
Wadera przez chwilę na mnie patrzyła, a później powiedziała:
- Jeśli byłbyś tak dobry...
Nie czekając na jej dalszą reakcję, wstałem i podszedłem bliżej drzwi i zatrzymałem się w półkroku, by przypomnieć jej moje polecenie.
- Ufam, że spełnisz moją prośbę i nie ruszysz się z miejsca.
A następnie wyszedłem, w progu przemieniając się w wilczą postać. Musiałem chwilę się zastanowić, idąc przez ścieżki pokryte żółtymi i zielonymi liśćmi, gdzie mógłbym zdobyć coś pożywnego dla nieznajomej. Jesień zdecydowanie nie była porą sprzyjającą polowaniom. Kątem oka dostrzegłem coś, co poruszało się szybko i sprawnie. Nie mogło być zbyt wielkie, więc łatwo domyśliłem się, że był to królik. Jeden szybki ruch i już drgał na wpół żywy w mojej paszczy. Wyprostowałem się i zawróciłem w stronę chaty. Jak na początek tyle powinno wystarczyć. Gdy zbiorę resztę wilków, może uda się upolować coś więcej. Samica widząc, że już przyszedłem, zaskoczona podniosła zaspane powieki. Położyłem królika obok łóżka, a ona obserwowała go wygłodniałym spojrzeniem.
- Za chwilę się posilisz. Ze względu na to, że herbata jeszcze jest gorąca, najpierw się przedstaw.
Popatrzyła na mnie nieufnie, ale później jej wzrok złagodniał, uświadamiając sobie, że robiąc dla niej tyle dobrego, nie mogłem mieć złych zamiarów.
- Nazywam się Asori. Kimkolwiek jesteś, domyślam się, że jestem w Białym Królestwie lub choć w okolicach. Bardzo przepraszam, że wtargnęłam na te tereny... - gdy zobaczyła wyraz mojego zdrętwiałego pyska, zamilkła. Chwilę później westchnąłem i spokojnie wyjaśniłem:
- Białe Królestwo znajduje się kilkanaście kilometrów dalej. Jeśli właśnie tam zmierzasz, będziesz mogła iść. Nie będę cię zatrzymywał.
- W takim razie... gdzie jestem?
- W Czarnym Królestwie.
Patrzyła na mnie, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Rozumiem... Nigdy nie słyszałam o tym miejscu. Mógłbyś mi nieco odpowiedzieć?
Spuściłem wzrok, jednocześnie zmieniając się na nowo w ludzką postać. Jak zwykle miałem problem z rozpoczęciem swojej wypowiedzi tak, aby zabrzmiała choć odrobinę sensownie.
- Miejsce to zostało założone dość niedawno, a nazwane mianem "Czarnego Królestwa" ze względu na znaczną część wilków, która jest wygnańcami przybyłymi ze stolicy. W przeciwieństwie do Białego Królestwa wszystko przybrało mniej oficjalną formę.
- Musisz być już od dawna w tej watasze, skoro tak dużo o niej wiesz.
- Jestem tu właściwie od samego początku. Jeśli się uprzesz, możesz mnie nazywać "władcą", choć to określenie niezbyt przypadło mi to do gustu. Na co dzień zwą mnie po prostu Severusem i tego się trzymajmy.
Samica patrzyła na mnie szeroko otwartymi, niebieskimi oczami, okolonymi ciemnymi rzęsami.
- Czyli jesteś Alfą tej watahy?
- Nie Alfą, a władcą, i nie watahy, tylko królestwa. Jeśli o to właśnie pytasz, tylko pomyliłaś pojęcia - to owszem, masz rację.
Nie odpowiedziała. Spojrzałem w stronę ciemnego kubka, z którego niemalże całkowicie przestała się unosić para.
- Możesz już usiąść i napić się herbaty.
Wadera odpowiedziała skinieniem głowy, a ja pomogłem jej przyjąć pozycję siedzącą i podałem kubek. Jako, że Asori wciąż miała wilcze łapy, musiałem jej pomagać, przytrzymując spód, aby naczynie nie upadło, a herbata nie rozlała się na koc. Wzięła mały łyczek i oparła głowę o ścianę, którą była podparta. Zamknęła oczy i przemieniła się w człowieka. Ciemnobrązowe, niemalże czarne włosy były w nieładzie, brudne i zaniedbane nie układały się tak jak powinny. Nos miała zaczerwieniony tak samo, jak policzki i obramowania oczu. Pociągnęła nosem. Wziąłem dłoń wiedząc, że skoro jest w swojej ludzkiej formie, bez problemu może sama trzymać kubek.
- Dziękuję - powiedziała niemalże szeptem. Nieśmiało otworzyła szaroniebieskie oczęta i podniosła wzrok. Delikatnie się uśmiechnęła - Gdyby nie ty, zapewne już wąchałabym kwiatki od spodu.
Siadłem obok łóżka i oparłem się ramieniem o jego ramę, a plecami o szafkę nocną.
- Niby racja, lecz każda żywa istota zasługuje na życie.
- Ale i tak zabiłeś tego królika... - rzekła, patrząc na martwego gryzonia.
- Tak wygląda naturalny łańcuch pokarmowy - wilki żywią się innymi zwierzętami i nic na to nie poradzimy. Nawet drapieżnicy uważający się za wegetarianin prędzej czy później zorientują się, że brakuje im mięsa, a orzechy i owoce nie są tym, co chcieliby jeść. Po prostu tak jest i nic tego nie zmieni.
Asori pogrążyła się w rozmyślaniach nad moimi słowami, popijając herbatę miętową.
- Jesteś bardzo inteligentnym władcą. Nie dziwię się, że to właśnie ty zostałeś królem, a nie kto inny.
Nie odpowiedziałem, tylko na nią patrzyłem. Ona zaczęła delikatnie stukać palcami o kubek, przez co skromną chatę wypełniły kolejne ciche dźwięki. To zwróciło moją uwagę na jej równie niezadbane, brudne i połamane paznokcie.
- Może zechciałabyś się u nas zatrzymać? - zaproponowałem. Ona nieco wystraszona, a może zaskoczona podniosła na mnie wzrok.
- Na jak długo?
- Jak tylko będziesz chciała.
Patrzyła na mnie nieruchomym spojrzeniem. Nadal najwyraźniej trawiła to, co właśnie powiedziałem.
- Czyli... nawet mogę tutaj zostać na zawsze?
- Owszem.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale przerwał jej nagły trzask drzwi wejściowych.
- Sevcio! Śnieg! - wrzasnęła dziewczyna. Odwróciłem głowę w jej stronę, jednocześnie marszcząc brwi.
- Lucy, to nie powód, by tak krzyczeć - odparłem spokojnie. Ona jednak zatrzymała się wpół kroku i trochę jakby kompletnie zawiesiła, nie kontaktując, co właśnie do niej powiedziałem. Patrzyła na Asori, która właśnie brała kolejny łyk herbaty.
- Kto to jest? Co ona tutaj robi?
- Nazywa się Asori...
- Jest twoją kochanką?
Schorowana dziewczyna aż zakrztusiła się herbatą i pokaszliwała, garbiąc się przy tym i o mało nie wylewając reszty napoju. Kilkakrotnie poklepałem ją po plecach, a ona już po chwili poczuła się lepiej.
- Nie. Przyszła tutaj z daleka. Potrzebowała pomocy.
Lucy zamknęła starannie drzwi, a robiąc to zapytała:
- Czyli, że jeśli ja też będę się źle czuła to mnie przygarniesz do siebie i będziesz niańczył?
Zawahałem się. W Królestwie tymczasowo nie było lekarza, więc właściwie ja najwyraźniej powinienem objąć to stanowisko, do czasu, aż ktoś się nie znajdzie.
- Jak na chwilę obecną, tak.
Lucy słysząc tę nowinę zachwiała się, robiąc omdlewającą minę i przytrzymała się szafki nocnej, która stała tuż przy wejściu.
- Właściwie to nie czuję się zbyt dobrze.
Przymrużyłem oczy.
- Przecież widzę, że to kłamstwo. Nie musisz już udawać. Znam cię zbyt dobrze, by twierdzić inaczej.
Brązowowłosa westchnęła i stanęła normalnie.
- A szkoda. Gdybyś się mną zajmował, to byłoby dość... zabawne.
- Dlaczego znowu zabawne?
Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami. Mogłem się tego spodziewać.
- A tak swoją drogą... Pójdziesz na budowę? Wszyscy na ciebie czekają.
- Wątpię... Jeśli możesz, to przekaż pozostałym, żeby wyjątkowo pracowali beze mnie. Muszę się zająć Asori.
- Zamień się, co? - jęknęła niezadowolona Lucy. Popatrzyłem na nią.
- Dlaczegóż to?
- Jest zimno, a mi dziś nie za bardzo się chce pracować.
Popatrzyłem na moją pacjentkę. Patrzyła to na mnie, to na Lucy. Chyba zastanawiała się, jaką decyzję podejmę.
- Zgoda, o ile obiecujesz mi, że zapewnisz jej właściwą opiekę. Niech dopije herbatę, a tam jest dla niej królik. Po budowie upolujemy kolację i przyniesiemy coś jeszcze. Ewentualnie możesz coś w międzyczasie dla niej przygotować.
Jej wzrok powędrował ku słoikom z ziarnami zmielonej kawy.
- A kawę?
Powoli wstałem. Poczułem, że jakaś kość przeskakuje mi w kolanie, a kręgosłup niemiłosiernie pulsował bólem. Zbyt dużo czasu przesiedziałem w niezmiennej pozycji. Jak to mawiają - starość nie radość.
- Na razie się powstrzymaj, musimy się zająć leczeniem, a nie dawkowaniem kofeiny. Może później ją poczęstujesz gdy jej stan się polepszy.
Lucy wyglądała na rozczarowaną. Skierowałem się do drzwi, a gdy je otworzyłem, zorientowałem się prędko, że rzeczywiście ziemię pokrywała milimetrowa warstwa białego puchu, tak jak powiedziała to Lucy. Zamknąłem wejście do mojej chaty i przemieniłem w wilka, gdyż doskwierał mi kłujący mróz. Od mojego ostatniego wyjścia na zewnątrz, temperatura znacznie się obniżyła. Aż strach pomyśleć, co będzie później. Ruszyłem przed siebie, zostawiając na płytkim śniegu odciski swoich łap.
Przemierzając Las Conteilaxne i Condiamida dostrzegłem jakąś postać siedzącą nad taflą zamarzającej wody. Jako, że była dość wątła, oznaczało to, że miałem do czynienia z waderą. Przystanąłem i obserwowałem, jednocześnie nasłuchując jej cichej pieśni. Zastrzygłem niespokojnie uchem słysząc, że samica śpiewa tekst pieśni ludowej Białego Królestwa. Zdenerwowany swoim najnowszym odkryciem, zacząłem warczeć. Chciałem się jak najprędzej dowiedzieć się, czy owa nieznajoma była szpiegiem. Przestraszona odwróciła się w moją stronę.
- Kim jesteś? - warknąłem.
- Przechodziłam tutaj... postanowiłam zrobić mały odpoczynek.
Powoli wyłoniłem się zza krzaków i przybliżyłem do niej. Ona coraz bardziej zrażona spuszczała głowę i płasko kładła uszy. Gdyby nie siedziała na krawędzi jeziorka, z całą pewnością rzuciłaby się do ucieczki.
- Twoja godność? - zapytałem.
- Jestem Shaten. Czasami mówią mi Dark lub Rav.
- Co cię tu sprowadza? - spytałem ponownie, widząc, iż samica poczuła się nieco pewniej zaraz po tym, gdy przedstawiła swoje imię. Miałem co do niej mieszane uczucia. Wyglądała na hardą, a i tak dostrzegalne były pod jej oczami lśniące ślady łez.
- Mówiłam już. Przechodziłam tędy. - mruknęła niezadowolona.
- Zdaje mi się, czy płakałaś?
- Nie. Po prostu myłam swój pyszczek w jeziorze - oznajmiła, lecz ja czułem każdą komórką swojego ciała, że nie mówiła prawy. Nie chcąc już drążyć tematu, postanowiłem go zmienić.
- Masz może dom? Jakąkolwiek rodzinę?
Spuściła wzrok. Może nie powinienem był pytać, ale nie znając na to odpowiedzi nie mogłem do niczego sensownego dociec.
- Nie mam domu... o rodzinie nie chce gadać...
Złagodniałem. W jej gładko niebieskich oczach pozbawionych źrenic czy też tęczówek kryło się coś takiego, dzięki czemu wiedziałem, że mogę jej zaufać.
- Rozumiem... W takim razie zapewne jej poszukujesz?
- Najpierw ja ci zadam parę pytań - oznajmiła, podnosząc głowę i lustrując mnie spojrzeniem.
- Słucham - odparłem już całkowicie spokojnie.
- Więc... jak cię zwą? Ile masz lat i kim jesteś?
- Zwą mnie Severus i obejmuję stanowisko władcy Czarnego Królestwa. Z tego, co mi wiadomo niebawem powinienem obchodzić szóste urodziny.
- Aha... a czemu mnie zaczepiłeś? - zapytała już całkowicie swobodnie.
- Jesteś na naszym terenie.
- I co z tego? Nic nie zrobiłam nie miałeś, po co mnie zaczepiać - powiedziała, jednocześnie ostrzegawczo jeżąc sierść.
- To, że nie znam cię i powinienem się zorientować, kim jesteś, by prędzej czy później nie okazało się, że jesteś szpiegiem, bądź mordercą i zagrażasz naszemu dobru - wytłumaczyłem, nie tracąc stoickiego spokoju. Słysząc to, uspokoiła się nieco.
- Jak ci przeszkadza moje towarzystwo, to sobie pójdę... - mruknęła.
- Nie wyglądasz nazbyt niebezpiecznie i zdaje się, że jesteś nieco zagubiona. Nie chciałabyś dołączyć do nas? - Podniosła na mnie wzrok z nadzieją w oczach. Wadera chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej łzy zamarzły zmieniając się w drobinki lodu wczepione w grube, zimowe furo.
- Serio pytasz?
- Jak najbardziej. Jeśli nie chcesz, po prostu powiedz.
- Znaczy... chcę... ale nie wiem, czy nie będę wam tłoczyć watahy... - odparła niepewnie.
- Obiecuję, że nie będziesz. Nasza "wataha" to królestwo, co oznacza, że nigdy nie zabraknie miejsc dla nowych przybyszów.
Zadrżała z podekscytowania. Wyglądała na niezwykle zadowoloną ze szczęścia, jakie ją spotkało.
- Właśnie zmierzałem na budowę. Tam obecnie zgromadziły się wszystkie wilki z całego Czarnego Królestwa.
Shaten speszona przełknęła ślinę. Po raz kolejny straciła wiarę we własne czyny.
- Ile ich jest? Więcej niż sto?
- Zdecydowanie mniej. W obecnym stanie mogę liczyć jedenaście osób.
Ruszyłem przed siebie, a ona za mną. Wadera wyglądała na zaskoczoną.
- Dlaczego tak mało? W końcu to królestwo, Czarne Królestwo. Ponoć działacie wbrew innym i jest was bardzo dużo.
Przez chwilę poczułem, jak robi mi się jeszcze chłodniej niż zawsze, a krew zatrzymała się w moich żyłach. Może tylko mi się zdawało, lecz zaiste nie było to przyjemne uczucie.
- Skąd masz takie informacje?
- No... - zawahała się - ...Właściwie to nie wiem.
- Powiem ci tyle, że to wszystko to jedno wielkie kłamstwo. Działamy chwilowo tylko i wyłącznie dla siebie, ani nie negatywnie, ani nie pozytywnie dla innych wilków. Generalnie zamieszkujemy tereny, na których to nie ma możliwości obawiania się jakichkolwiek innych psowatych, gdyż jest to kompletne odludzie.
Nie odpowiedziała. Śnieg zaczął padać coraz mocniej, a wiatr wtórował mu dmąc bezlitośnie, a my z trudem mogliśmy się orientować w terenie. Na szczęście po kilkunastu minutach nieprzyjemnego marszu dotarliśmy na miejsce. Ja zdecydowałem się uspokoić uciążliwe wichry, jednak na śnieg padający już jesienią nie mogłem nic poradzić. Tymczasem ja i nowa członkini królestwa trafiliśmy na jedyny teren, na którym to nie leżała gruba warstwa białego puchu. Najwyraźniej był regularnie odgarniany przez innych członków królestwa. Gdy tylko zostałem dostrzeżony przez jednego z wilków, jakim była Noodle, prędko do mnie podbiegła.
- Nie zjawili się wszyscy. Melduję nieobecność Jemito, Tempusa, Leana i Rae.
Zmarszczyłem brwi. Zawsze stawiali się sumiennie na budowie, a teraz nagle nie byli obecni?
- Dobrze, później to sprawdzimy.
Noodle w milczeniu patrzyła na Shaten, a ona na nią.
- Kto to jest? - zapytała w końcu biało-niebieska wadera.
- Zwie się Shaten i dziś dołączyła do naszej wspólnoty.
- Miło mi cię poznać - uśmiechnęła się ciepło Noodle. Nowa odwzajemniła uśmiech. Pozostałe wilki również zaczęły się zbierać i nim zaczęły o cokolwiek pytać, ja wyprzedziłem je słowami:
- Wybaczcie mi moje spóźnienie. Spotkałem wycieńczoną do granic waderę i musiałem jej udzielić pomocy.
Wilki na szczęście zrozumiały, o co mi chodzi i prędko wzięliśmy się do pracy. Shaten na szczęście nie tylko uczynnie spełniała swoje obowiązki, ale i także pałała do tego olbrzymim zapałem. Aż przyjemnie było na to patrzeć. Kilka godzin później wspólnie ruszyliśmy w drogę powrotną, by nikt nie zaginął we wciąż sypiącym śniegu. Próbowałem uspokoić jakoś wiatry, lecz tym razem nie ustępowały, pozostałe wilki, które podjęły podobną próbę spotkały się z podobnym skutkiem. Najwyraźniej działała tu jakaś... jakby to nazwać... siła wyższa. Jakiś czas później ktoś wrzasnął:
- Widzę czyjąś łapę wystającą ze śniegu!
Zatrzymałem się w pół kroku. Mój już dość zmrożony umysł przyswoił, że ktoś mógł utracić przytomność. Natychmiast skierowałem się w stronę wskazaną przez Warrora, cały czas bardzo zestresowany, a wręcz rozdygotany myślą, co tam mogłem zobaczyć. Widok był dużo bardziej przerażający, niż się początkowo spodziewałem. Po rozgarnięciu lodowatego śniegu ujrzeliśmy wykrzywiony pysk w grymasie strachu z szeroko otwartymi oczami należącymi do... Leany - drugiej wadery w Czarnym Królestwie. Jej łapy były ustawione tak, jakby nadal przemierzała lodowe pustynie, lecz obecnie była czymś na wzór rzeźby. Moje serce przyspieszyło.
- Nie żyje - powiedziałem sam do siebie. Najwidoczniej nie wytrzymała tak niskiej temperatury... W takim razie, co się stało z pozostałymi? Też tak skończyli? Z coraz mocniej bijącym sercem ruszyłem dalej, nerwowo rozglądając się na boki. Ujrzałem kolejną lodową figurę, będącą zamarzniętym Tempusem. Dalej nadepnąłem coś, co było ogonem Jemito zakopanego całkowicie w już blisko półmetrowym śniegu. Gdy tylko śniegi znikną, będziemy musieli ich odszukać i wyprawić pogrzeb na nowo wybudowanym Cmentarzu... W pewnym momencie wdepnąłem roztrzęsioną łapą w dołek, całkowicie zapadając się w chłodzie. Gdy udało mi się z niego wygrzebać, zauważyłem, że jakiś wilk właśnie sturlał się ze stromego zbocza. Przerażony jeszcze bardziej zjechałem z tej samej nierówności, o mało nie wpadając na niego, będąc już na dole. Była to Saphira. Posłała mi wymęczone spojrzenie i popatrzyła w drugą stronę. Zauważyliśmy ślady jakiś łap odciśniętych we śniegu. Podeszliśmy bliżej... i ujrzeliśmy obcą waderę. Oddychała, choć płytko.
- Halo? Hej, żyjesz? Halo? - zapytała wystraszona Saphira, szturchając ją lekko łapą. Nieznajoma otworzyła ślepia i pierwszą osobę, jaką ujrzała, był nie kto inny, jak ja. Ku naszemu zaskoczeniu wrzasnęła głośno i na nowo straciła przytomność.
- C-co teraz zrobimy? - wykrztusiła Saphira.
- To przecież oczywiste... Przygarniemy ją.
Nie czekając na odzew ze strony wadery, wziąłem białą jak wszechobecny śnieg samicę na barki i z trudem zacząłem wnosić na górę, do pozostałej części karawany. Poruszałem się chyba najprędzej ze wszystkich, gdyż myśl, że omdlała mogła nas lada moment opuścić, tak samo jak Asori rano, zaiste napędzała moje łapy.

<Chętny? Jest to połączenie trzech op. - od Shaten, Filos oraz Asori :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony