Przez cały dzień, aż na niebie widać było pomarańczowo–fioletowe
smugi, które oznajmiały o przybyciu zmroku, przenosiłem na swych barkach
deski potrzebne do zrobienia szkieletu Czarnego Pałacu. Co chwila
musiałem uważać, czy drewno na pewno się nie zsuwa i prosić inne wilki o
pomoc w równym ułożeniu go na grzbiecie. Pod koniec dnia, skończyliśmy
szkielet, co oznaczało kolejny etap pracy. Musiałem pilnować ludzkiego
urządzenia, które mieszało szarą maź nazywaną cementem. Miałem choć
chwilę wytchnienia. Podstawiałem wiadra, aby gęsta ciecz się do nich
wlewała, a nie spływała powoli na ziemię. Gdy Severus odwołał wszystkich
pozostałych, mogłem i ja w końcu zajrzeć do rodziny. Szedłem przez tak
dobrze znajomy mi las, a pewien kruk natrętnie mi się przyglądał.
Zignorowałem go. Wylądował na ziemi przede mną i zaskrzeczał głośno. Co
on mógł ode mnie chcieć…? Wzbił się znów w powietrze i zajął niską
pozycję. Równie dobrze mogłem spróbować, żeby znalazł się w moim pysku,
ale o dziwo sam z siebie zacząłem za nim biec. Prowadził mnie w stronę…
Kwiecistej Łąki? Przynajmniej tak mi się wydawało.
- „Gdzie mnie prowadzisz?” – Spytałem w mowie ptaków. Chociaż raz ta umiejętność do czegoś się przydała…
- „Ja? Ciebie? Skąd. Po prostu cię zaczepiłem” – Odpowiedział i uniósł
się wyżej. Mogłem już usłyszeć tylko jego cichy śmiech. Mała wredota.
Niezadowolony znów skierowałem się do szałasu Filos. Tym razem wokół
mnie nie było żywej duszy. Tylko ja sam. Dotarłem do celu, gdy niebo
było już całe pomarańczowe. Zajrzałem do szałasu. W środku moja
partnerka opowiadała coś szczeniakom. Gdy wszedłem, zamilkła.
- Co dziś robiliście? – Zapytałem z wymuszonym uśmiechem. Próbowałem, by
był jak najbardziej szczery. Byłem wykończony, a w dodatku przygoda z
tym ptakiem… uh.
< Qui? Nie za bardzo wiem, jak rozwinąć opowiadania z budową, ale ćśś .-. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz