Kiedy zobaczyłam Shat idącą w moim kierunku, mina mi zrzedła. Wiedziałam
że konfrontacja z nią nastąpi prędzej czy później, ale chciałam tego
jak najdłużej unikać. Podeszła uśmiechnięta.
- Hej, a co to za zamieszanie? - spytała. Miała dzisiaj jeden z lepszych dni.
- To ty nie wiesz?! - zawołała Skay
- Em.... Ale czego nie wiem? - spytała. Odwróciłam wzrok kiedy wszyscy na mnie spojrzeli.
- No bo... - spojrzałam w jej stronę - widzisz...
- Spodziewają się szczeniąt! - wykrzyczała Skay
Shat zatoczyła się i zamilkła.
- Shaten?
- Wybacz... po prostu nie wiem co powiedzieć. - uśmiechnęła się - to... to wspaniale!
Miałam pewne obawy co do autentyczności jej słów. Miałam jednak nadzieję że nie jest jej smutno, jeszcze bardziej niż zwykle.
- Trzeba to uczcić! - krzyknęły wilki chórem. Popchali mnie razem z
Shammem do szałasu. Nigdzie nie widziałam Shat, co mnie niepokoiło.
Wilki rozmawiały, cieszyły się, gratulowały. A ja coraz bardziej
martwiłam się o Shat. Po jakimś czasie gromada się rozeszła. Położyłam
się.
- Coś się dzieje? - spytał Shammen.
- Nie... po prostu martwię się o Shat.
- Nic jej nie jest. Musi pewnie pozbierać myśli. Zgaduję, że jej zaskoczona.
- Ona ma problem ze swoimi emocjami. Boję się że może... wybuchnąć.
- Nie martw się. Sprawdzę co u niej, a ty się prześpij. Musisz odpoczywać.
- Daj spokój. Nic mi nie jest. - zwinęłam się w kulkę i zasnęłam. Śniła
mi się Shaten. Rozwalała swój dom na drobny mak. W jej oczach tkwiło
szaleństwo. Jeżyła sierść i krzyczała. Przed nią stało jej białe
odbicie, które śmiało się. Wysysało coś z okolicy. To musiała być
harmonia. Rosło cały czas. Shaten wybiegła z ledwo walącego się budynku.
Obudziłam się z wrzaskiem.
- SHAMMEN!!! - krzyknęłam a do oczu poleciały mi łzy. Podbiegł do mnie i przytulił.
- Co się stało?
- Shaten!!! Coś się jej stało!
- Nie było jej w szałasie.
- NIE!!! - krzyknęłam i wybiegłam z szałasu. Shammen poleciał za mną.
- Stój! STÓJ!!! - zawołał Shammen. - To może być niebezpieczne.
- Ona ma tylko mnie. ROZUMIESZ? Tylko na mnie może liczyć! Muszę jej pomóc.
- Więc idę z tobą. - powiedział
- To muszę załatwić sama. - mruknęłam i pobiegłam dalej. Kiedy usłyszałam
wrzask Shaten i ogromny wybuch, wiedziałam że nie jest dobrze. Ruszyłam
w stronę dźwięku. Wiedziałam, że z każdą minutą z Shat może być gorzej.
Moje obawy sprawdziły się. Leżała na środku ogromnego krateru, na naszej ulubionej polanie.
Całe jej ciało przeszywały kryształy. Leżała w ogromnej kałuży krwi. Zapanowała ciemność.
Wokół Shaten zaczęły pojawiać się dziwaczne kreatury, wyglądające jak
podłużne smugi cieni. Shaten prowadziła rozmowę z powietrzem. Zgadłam,
że rozmawia ze swoim białym odbiciem. W jednej chwili z jej gardła
wydobył się krzyk. Kryształy przeszywające ją pękły, a z księżyca zszedł
cień. Shaten zemdlała. Jej wzrok zmętniał. Podbiegłam do niej.
Mamrotała coś pod nosem, ale nie byłam w stanie ułożyć tego w jakieś
zdanie.
- Shat! Shaten, Night, Dark! Nightengale Darkline i wszystkie twe
imiona! Słyszysz mnie?- załkałam nad jej ciałem. Wyglądała okropnie.
Całą jej piękną, szarawą sierść pokrywała krew. Podniosłam się z nad
jej ciała. Muszę jej pomóc.
Wybiegłam w stronę królestwa. Moje łapy pokrywała krew.
- Pomocy! Ratunku! - krzyczałam. Z szałasów wybiegały wilki. - Shaten
potrzebuje pomocy! Szybko! - wykrzyczałam i pobiegłam z powrotem do
Shaten.
Jej krew powoli zasychała, i wydawało się jakby odzyskiwała świadomość.
- Shaten, słyszysz mnie?- wyłkałam
- Tak.
(Shaten? Uratuj się!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz