Obudziłem się. Leżałem na kępce mchu w moim szałasie, w którym spędzałem
niemalże każdą noc, oczekując następnego, czasem monotonnego, dnia.
Leniwie podniosłem się z posłania i wyszedłem z szałasu. Zastałem
słoneczny poranek, gdzieniegdzie na błękitnym niebie zdołałem ujrzeć
nieliczne białe, puszyste chmury, uporczywie kierujące się na zachód.
Uświadomiłem sobie nagle, iż powinienem znajdować się teraz na placu
budowy. Jeszcze śpiący i lekko osowiały, powolnym krokiem dążyłem do
roboty, prosto mówiąc. Czekała mnie 'harówka' przy budowie Czarnego
Królestwa, ale przynajmniej poznam inne wilki, o ile ktoś nie zrazi się
moim zachowaniem bądź wyglądem. Do moich uszu dobiegał już głos Severusa
wydającego polecenia pozostałym budowniczym. Powoli wychodziłem z
zagajnika, który dzielił mnie od placu. Samiec Alfa, władca Czarnego
Królestwa, wyglądał majestatycznie stojąc na skale o wysokości mniej -
więcej półtora metra, nie można tego ukryć. Zauważył mnie, a ja z
grzeczności lekko się ukłoniłem (co ma oznaczać samo schylenie szyi
razem z głową), oraz podążyłem w kierunku wyznaczonym przez Severusa.
Moim zadaniem było wyłącznie przenoszenie bali drewna do dwóch
pozostałych basiorów, formujących kształt jednej z budowli. Wyglądało na
to, że w dniu jutrzejszym, czeka mnie przenoszenie cegieł, bądź
cementu. Sam mało znam się na tym fachu, a robię budowlaną pracę tak,
jak mi powiedzą, nie mogę mędrkować na temat architektury, ba, nawet mi
nie wolno! Wyróżnianie się z tłumu na ten sposób nie jest wyjątkowo
dobrym pomysłem. Gdybym tylko mógł, w ogóle bym tego nie robił, ale
dobrze by było poznać chociaż część watahy. Znam tylko trzy wilki i
nikogo poza tym. Nie narzekam na to towarzystwo, ale Filos, Shaten i
Severus nie są wielką gromadą. Ładowałem deski na moje barki, jednak
zdawało się, że ich nie ubywa, chodziłem raz w jedną, raz w drugą
stronę, monotonna to była praca, ale przynosząca efekty. Każdy był małą
jednostką, składającą się na cały zespół budowniczych, dzięki którym
możliwy jest rozwój Królestwa. Zauważyłem Filos rozmawiającą na uboczu z
Shaten. W pamięci wciąż miałem wczorajszy dzień, niezwykły, wręcz
magiczny. Podszedłem na chwilę do dziewczyn.
- Cześć! – Z uśmiechem na twarzy przywitałem się z waderami.
- O, cześć Shamm. – Jednocześnie odpowiedziały. – My mieszamy cement, a ty?
- Przenoszenie desek. Jak zazwyczaj. – W moim głosie nadal można było
usłyszeć podniecenie spowodowane dniem wczorajszym. Filos miała chyba
takie same odczucia. Shaten przyglądała nam się zdziwiona, gdy szeroko
się do siebie uśmiechaliśmy. Najwyraźniej nie wie jeszcze o związku moim
z Qui. Nie chciałem jednak mówić o tym Shat, Filos, jako przyjaciółka,
powie jej wtedy, gdy będzie uważała za słuszne. Odwróciłem się i
wróciłem do pracy. Pomiędzy późnym rankiem a popołudniem znalazła się
chwila na odpoczynek, ale potem, aż do późnego wieczora, praca wyciskała
ze mnie siódme poty. Z Qui i Shaten skończyliśmy o tej samej porze, co
oznaczało wspólny powrót.
- Wybieramy się gdzieś jutro? – Zapytałem moje towarzyszki.
< Filos? Shaten? BW. Zresztą to tylko początek. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz