Kolejny
dzień, kolejna przygoda, kolejne zwiady. Tak naprawdę nie moje, ale
gdzieś, ktoś tam idzie. Za bardzo mnie to nie obchodziło. Zaparzyłam
kawę, usiadłam na swoim krześle przy stole i tradycyjnie zaczęłam
rozmyślać o dzisiejszym dniu. Co dzisiaj? Może ponownie będę musiała
liczyć surowce, albo ponownie będę zmuszona kogoś szukać... no nie wiem,
wszystko jest możliwe. Gdy kubek od kawy był pusty wyszłam na dwór i
zmieniłam się w wilka, po czym ruszyłam w stronę głównego zbiorowiska
wilków. Wszyscy byli czymś podekscytowani. Powolnym dołączyłam do
wilków. Zobaczyłam tam wiele znajomych pysków. Skay, Anonima, Severusa,
Lucy, Noodle, a także naszą skromną parę, czyli Filos i Shammena.
- Hej - powiedziałam podchodząc do gromadki - a co to za zamieszanie?
- To ty nie wiesz?! - krzyknęła Skay podekscytowana.
- Em... - podniosłam brew nic nie rozumiejąc. Wszyscy patrzyli na Filos i Shamenna z uśmiechami - Ale czego nie wiem?
- No bo... - Filos podeszła do mnie razem z Shammeem w moją stronę - widzisz...
-
Spodziewają się szczeniąt! - krzyknęła Skay podskakując. W tym momencie
coś we mnie pękło. Co proszę? Co przepraszam bardzo? Jak?! Co?
- Shaten? - Filos mnie otrząsnęła ze świadomości.
- Wybacz... po prostu... nie wiem co powiedzieć! - udałam podekscytowanie - to... to wspaniale! - uśmiechnęłam się na przymus.
-
Trzeba to uczcić! - krzyknęli wszyscy i zaczęli skakać. Ja się
wycofałam w stronę szałasu. Filos... w ciąży? Ale... ale czemu mi nie...
Może nie chciała mi nic mówić, bo się bała, że wpadnę w furię. A jeśli
się mnie boi? Może po tym co się wydarzyło po prostu... zaczęła się
mnie bać.
Weszłam do szałasu i zamknęłam się na klucz.
- Musze się opanować... - zaczęłam krążyć w kółko - nie mogę stracić nad sobą kontroli... - zagryzłam wargi - teraz muszę...
-
Serio uważasz, że dasz radę się opanować? - powiedziała zniesmaczonym
głosem druga ja pojawiając się obok mnie. Nazwałam ją Evets. Patrzyła na
mnie jak krążę wokół.
- Tak... muszę... muszę tylko...
-
Shaten, bądźmy szczerzy... - zatrzymała mnie - ty nie jesteś dobra. Nie
byłaś nie jesteś i nie będziesz. Jesteś zła do szpiku kości... -
wyszeptała mi do ucha - powiedz to... powiedz te dwa słowa.
-
NIE! - uderzyłam cieniem w miejsce, gdzie była, ale gdy zadałam cios
zniknęła, a ja rozwaliłam swój stolik. Evets była za mną. Czułam jej
wzrok na karku i jej złowieszczy uśmieszek
- Serio myślisz, że
jej nie skrzywdzisz? Nie umiesz nawet opanować złości, a ty myślisz o
nie zabijaniu? - ponownie zadałam cios i ponownie zamiast trafić ją,
trafiłam swoje meble.
- Ty jesteś moimi myślami, iluzją. Ty... ty nie istniejesz! - dyszałam ze złości mimo tego, że byłam przerażona.
-
Nie okłamuj się - stała parę centymetrów ode mnie - jesteś potworem.
Demonem, który chodzi po tym świecie - wzrosłam kryształ w jej miejscu,
ale tylko zniszczyłam podłogę i sufit.
- To ty jesteś wirusem - warknęłam patrząc wokół. Ta chodziła po suficie.
-
Ja jestem tylko dobrą stroną Ciebie moja droga... - popatrzyła na mnie
nadal stojąc na suficie - ty jesteś wirusem i Ty doprowadzisz do
przykrej sytuacji!
- KŁAMIESZ! - cieniem ją zepchnęłam i przy okazji zniszczyłam sobie więcej mebli i podłogę.
- Nie wierzysz mi!? Zobacz! - w moim umyśle pokazała mi szałas Shamenna i Filos. Znalazłyśmy się jakby w innym planie.
- Filos, jak się czujesz? - spytał Shammen z uśmiechem.
- Aż tak nie musisz się o mnie martwić - uśmiechnęła się i się pocałowali. Wnet ktoś zaczął pukać do drzwi.
- Ja otworze - powiedział Shamm i otworzył drzwi. Od razu przeszył go cień na wylot i wbił w ścianę.
- SHAMMEN! - krzyknęła przerażona Filos. Z drzwi wyszedł czarny wilk z czerwonymi oczami i pianą w pysku.
- Widzisz...? - spytała Evets patrząc na to - to Ty - patrzyłam na to z łzami w oczach.
-
Zostaw mnie! - krzyknęła przerażona, biała wadera. Ja jako wilk cieni
podchodziła do niej z gniewem w oczach. Cienie wyrosły z ziemi i złapały
Filos za szyje. Zaczęłam ją dusić.
- NIE! - krzyknęłam przerażona - NIE, PRZESTAŃ!
-
Rozumiesz? - powiedziała Evets, gdy ja patrzyłam na przerażoną Filos -
jesteś zła... byłaś... - w tym momencie ja jako wilk cieni przeszyła
moją przyjaciółkę na wylot - i będziesz... - Wszędzie była krew.
- Nie... nie, nie, nie, nie! To wszystko to... - mówiłam z łzami w oczach.
- Prawda - znalazłyśmy się ponownie w moim wyniszczonym szałasie - jesteś nie do opanowania, Nightengale...
- Nie kłam!
- To TY okłamujesz przez cały czas samą Siebie! - krzyknęła ze strachem w oczach - nadal tego nie rozumiesz?! - patrzyłam na nią, aż nie zniknęła. Dyszałam, płakałam, byłam zła, przerażona... A jeśli to prawda...? Jeśli naprawdę ich zabiję...?
- To TY okłamujesz przez cały czas samą Siebie! - krzyknęła ze strachem w oczach - nadal tego nie rozumiesz?! - patrzyłam na nią, aż nie zniknęła. Dyszałam, płakałam, byłam zła, przerażona... A jeśli to prawda...? Jeśli naprawdę ich zabiję...?
- Jesteś potworem... - słyszałam jej szept - jesteś czarna niczym ciemne zakątki każdego dobrego wilka na tym świecie...
- Zostaw mnie! Łżesz! - krzyknęłam wściekła. Zrobiłam róże z cieni i zaczęłam rozwalać wszystko wokół siebie.
- To ty łżesz! Zobacz co robisz! - słyszałam jej szepty i róża cieni zniknęła - i to ja łżę?! - zaczęłam się rozglądać.
-
Masz rację... - opadłam na ziemię i opuściłam głowę - jestem nikim...
jestem zła... jestem cieniem każdego zła... - moje oczy zaczęły płonąć
na niebiesko przez smutek, jaki mnie przepełniał.
- Skrzywdzisz
swoją przyjaciółkę jak i jej partnera... - zobaczyłam jak krąży wokół
mnie Evets - zabijesz jej potomstwo... - moje płomienie zmieniały kolor
na czerwony, a ona zmieniała się w mroczny cień - jesteś krwią złych
wcieleń. To od ciebie zaczęły się bunty, krzyki tych wilków. Od twoich
łap zginą tych których kochasz... - głos Evets zmienił się na
mroczniejszy i straszniejszy.
- Jestem krwią złych wcieleń...
- powtórzyłam mroczniejszym głosem - Jestem iskrą zła... - podniosłam
głowę, a moje oczy były czerwone niczym krew.
- Kim jesteś,
Shaten? - spytała tak samo mrocznym głosem. Popatrzyłam na nią.
Pomachałam głową i moje lewe oko stało się niebieskie.
- Nie!
Nie! Nie oszołomisz mnie! - krzyknęłam wybiegając z szałasu, który
praktycznie mógłby zaraz runąć. Słyszałam mroczny śmiech.
- Już to zrobiłam, Night! - krzyknęła z śmiechem - jesteś moja! Jesteś tą, którą stworzyłaś Ty! Ja tylko wykonuje to, co chcesz!
- Nie chciałam Cię! To Ty się tu pojawiłaś! - krzyczałam z łzami biegnąc przed siebie. Moje niebieskie oko mrugało na czerwono.
- Chciałaś pokazać innym jaka jesteś naprawdę... POKAŻ IM! - krzyknęła Evets - pokaż im swoje prawdziwe oblicze!
- To nie jest moje prawdziwe oblicze! - dobiegłam do Polany Iliovasielma. Miejsca, gdzie związałam się z Filos przyjaźnią.
- Owszem, jest, Nightengale! - pojawiła się prze de mną jako czarny dym, a jej głos brzmiał przerażająco - jesteś zła! Jesteś...
- Jestem dobra!
- Jesteś nikim! - jej krzyk zdmuchnął moje niebieskie kolory jak powietrze - jesteś cieniem wszystkich...
- Jesteś nikim! - jej krzyk zdmuchnął moje niebieskie kolory jak powietrze - jesteś cieniem wszystkich...
- Nie! - nadal walczyłam.
- Jesteś zagrożeniem...
- Nie!
- Jesteś powodem śmierci twoich bliskich!
- NIE! - krzyknęłam tak, że trawa wyrwała się z ziemi.
- KIM JESTEŚ?! - krzyknęła ponownie z uśmiechem na pysku.
- Przestań! - krzyczałam na nią.
- KIM JESTEŚ, NIGHTENGALE DARKLINE?!
-
JESTEM MROCZNĄ STRONĄ KSIĘŻYCA!!! - krzyknęłam, a księżyc powoli się
zaciemniał. Wokół mnie pojawiały się węże cieni. Syczały na mnie i
pochłaniały.
- Tak... Tak... TAK! - krzyknęła i zaśmiała się
szyderczo. Upadłam na ziemię bezsilna. Poddałam się, czułam jak moje
dobro znikało, wyparowywało. Czułam jak zmieniam się w cień. Księżyc
pochłaniał ciemny blask. Wtedy przypomniałam sobie początki... Jak
doszłam do królestwa, jak poznałam Filos, jak przetrwałyśmy tyle
przeszkód, a mimo to byłyśmy razem. Kiedy śniłyśmy pomagałyśmy sobie
niczym siostry. Kiedy mi udowodniła, że jestem dobra... kiedy pokazała
mi, że nie ma powodu, by się mnie bać.
- N... Nie mogę się p...poddać... - zaczęłam powoli wstawać na łapach, które były pokryte czarną mgłą.
- Co?! - krzyknęła Evets, która była na de mną gotowa, by mnie opętać.
-
Nie jestem zła! - krzyknęłam, a moje czerwone kolory zanikały i robiły
się powoli białe - nie obchodzi mnie to, co mi mówisz! Nie wiesz kim
jestem!
- Jesteś cie...
- JESTEM SHATEN NIGHTENGALE
DARKLINE! - krzyknęłam, a moje płomienie zabarwiły się białym kolorem, a
ciemny blask, który pokrywał księżyc zaczął się cofać.
- Nie!
- To TY jesteś pasożytem! - moje oczy, jak i paski na futrze były białe - Ja jestem ta, która jest dobra! To TY MASZ ZNIKNĄĆ! - krzyknęłam i cień na księżycu zniknął. Cieniste dymy na moich łapach znikał, a cieniste węże uciekały przed światłem.
- To TY jesteś pasożytem! - moje oczy, jak i paski na futrze były białe - Ja jestem ta, która jest dobra! To TY MASZ ZNIKNĄĆ! - krzyknęłam i cień na księżycu zniknął. Cieniste dymy na moich łapach znikał, a cieniste węże uciekały przed światłem.
- Nie ważne co zrobisz! I tak masz w sobie zło! - krzyknęła Evets.
- WAŻNE JEST TO, BYŚ TY ZNIKNĘŁA! - krzyknęłam i na nas padło światło księżyca. Evets zaczęła się palić.
- Nie! NIEEEE! - na jej futrze pojawiały się czerwone spirale - miałam Cię w garści! Jak to możliwe?!
-
To się nazywa determinacja! Nigdy się nie poddaje słyszysz?! - Evets
krzyknęła niczym demon i weszła we mnie próbując mnie opętać. Moje oczy
zabłysły na biało i "wybuchłam" światłem niczym wielka bomba. Po chwili
wszystko się uspokoiło. Leżałam w ziemi. Miałam na sobie kryształy
różnych barw, które rosły we mnie. Krater był wielkości półtora boiska
piłkarskiego i dymił, jakby się coś spaliło. Wokół krateru były
kryształy, a ja czułam zapach krwi... mojej krwi. Krwi złego wilka.
Czułam krew wilka mrocznej strony księżyca.
- Jestem zła... -
wyszeptałam - ale jest we mnie dobro, dzięki któremu jestem... - nie
dokończyłam, bo mnie przeszył ból rosnących we mnie kryształów. Pewnie
oznaczały to, że umieram... moje oczy zrobiły się niebieskie, jak i
znaki na moim futrze.
Posłuchaj, cokolwiek bym zrobiła,
gdziekolwiek bym była, kimkolwiek bym była, zawsze będę z tobą. Nawet
jeśli nie koło ciebie, to w twoim sercu - usłyszałam głos Filos w
swojej głowie. Wytężyłam swoje resztki sił i mocą kryształów rozsadziłam
szpikulce, które we mnie rosły. Były we mnie korzenie kryształów, ale
przestały rosnąć. Kałuża krwi na której leżałam rosła. Próbowałam wstać,
ale nie miałam sił. Próbowałam krzyknąć, ale odebrało mi mowę,
próbowałam otworzyć oczy, ale przestały mnie słuchać. Poczułam nad sobą
futro.
- To jeszcze nie twój czas, Shaten... - usłyszałam szept
swojej matki, a potem szczypanie - nie dam rady zregenerować Cię na
tyle, byś mogła wstać, ale nie umrzesz... - powiedziała wadera - jestem z
ciebie dumna... - zniknęła. Moje ciało pozostało w bezruchu i...
straciłam przytomność.
<Filos?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz