Z wolna zbliżał się ranek. Nastały już te godziny, które zazwyczaj są
jaśniejsze niż reszta nocy. Przynajmniej dla kogoś, kto wstał około
pierwszej. Wędrowałam przez cały ten czas, bo z niewiadomych powodów
wstałam dzisiaj niezwykle wcześnie. Należę do grona osób, które nie
potrafią zasnąć, kiedy już wstaną. Czuję się wtedy fatalnie i muszę
rozprostować kości. Jako, że dni nie są jeszcze takie długie,
pomyślałam, co tam, pójdę spać wcześniej, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Póki co, szło mi się nad wyraz dobrze. Okolica była... przyjemna.
Chłodne powietrze nie pozwalało nadejść zmęczeniu czyhającemu na
tułacza, takiego, jak ja. Las nie był gęsty, mogłam z łatwością
przedzierać się miedzy drzewami. Podłoże zdawało się być miękkie, ale
nie w ten nieprzyjemny dla chodzenia sposób, jak na przykład piasek.
Ziemia porośnięta rozmaitą zieleniną nie pozwalała na zapadnięcie się
choć na centymetr, a zarazem wciąż dało się wyczuć miękką glebę, która
się pod nią skrywała. To zdrowe dla stawów, chodzenie po, na przykład
skałach, powoduje ich zwyrodnienie.
I nagle poczułam dreszcz.
Przeszył mnie całą, chociaż był delikatny. Wiedziałam co to znaczy.
Łagodny muśnięcie energii, gdzieś niedaleko muszą przebywać magiczne
wilki. Trochę mnie to przestraszyło, ale przecież taki był mój plan.
Przebyłam setki kilometrów, żeby znaleźć dla siebie dom. Dom, jakiego
potrzebowałam, a którego zawsze mi brakowało. Chciałam w końcu spać
spokojnie, na terenie ogarniętej watahy. Samotność ma swoje plusy, po
pierwsze nikt ci nie przeszkadza. Możesz robić, co ci się żywnie
podoba. Z drugiej strony nie da się ukryć, że nie masz nikogo do pomocy.
Poza tym, ostatnimi czasy, zaczynam myśleć o uporządkowaniu sobie
życia. Wiecie, znalezieniu jakiegoś partnera...
Podświadomie przyspieszyłam. Może to przez kontakt z energią. Próbowałam
ułożyć sobie jakąś sensowną powitalną formułkę. Nie rozmawiałam z
żadnym wilkiem od dawna. Będzie jakiś rok. Tereny, które dotąd
spenetrowałam zdawały się do reszty odwilczone. Z góry zapewniam, że nie
krążyłam w kółko. Szłam wzdłuż rzek. Taka taktyka ma swoje plusy.
Pierwszy już przedstawiłam, drugim jest dostęp do ryb, które niezwykle
lubię. Mam też sporo umiejętności w kwestii ich łowienia. Podpatrzyłam
byłam dużo ludzkich technik, kiedy przebywałam niedaleko osady tych
istot. Nie miałabym nic przeciwko objęciu posady rybaka, gdyby istniała
taka możliwość.
Słońce zaczęło się wyłaniać zza horyzontu. Szłam dalej do przodu, ale
ciągle nie spotkałam żywej duszy. Od kiedy zorientowałam, że zbliżam się
swojego celu, czymkolwiek on był, zboczyłam z mojej dotychczasowej
ścieżki - brzegu rzeki. Naszło mnie na zastanawianie się, dlaczego nie
doszłam jeszcze do żadnego morza, kiedy poczułam zapach jakiegoś wilka.
Zwolniłam, wolałam być czujna. Z drugiej strony, skradanie się, też nie
powinno zrobić najlepszego wrażenia. Przemyślenia nie potrwały długo,
ponieważ zobaczyłam w oddali sylwetkę. Nie była wyraźna, ale miałam
przeczucia, że dotarłam do celu. Pobiegłam w jej stronę.
<Chętny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz