Zaczął się kolejny dzień, hałas panujący od samego nie dawał mi spać.
Zeskoczyłam z drzewa na równe nogi, przeciągnęłam się i ruszyłam przed siebie. Nie było chyba nawet dziesiątej
rano, a co chwile było słychać jakieś krzyki, które drażniły moje uszy.
Wiec konic, końców ruszyłam w stronę lasu. Buszują po drogach,
zastanawiałam się, jak długo tu zagrzeje miejsca, w szczególności, że
nie cierpię być na dnie. Wszyscy rwali się do roboty, a ja postanowiłam
im nie przeszkadzać, w końcu budowa to nie mój konik. Ruszyłam jedna ze
ścieżek już zarastających w głąb lasu, dzisiaj jakoś wolałam poruszać
się po ziemi, niż po drzewach. Wiał lekki przyjemny wietrzyk, leśna
cisza była lekiem na mój ból uszu. Doszłam nie opodal zeki, stanęłam w
wodzie i poczekałam na dogodna sytuacje, by schwytać rybę. Gdy złowiłam
parę ryb zeszłam na brzeg by je skonsumować.
Ptaki sobie świergotały, ogółem było nudno, do czasu aż w oddali
ujrzałam wilka i postanowiłam do niego podejść. Gdy się zbliżyłam
zauważyłam, że ów wilk posiada skrzydła i dwukolorowe oczy.
- Kim jesteś?
Rzucił do mnie basior.
- Jestem Nana, a ty to kto?
- Vey.
- Dołączyłeś do tego budującego się królestwa?
- Ta, a co?
- Nic, tak pytam. Bo na razie nie spotkałam tam nikogo wartego uwagi.
Basior spojrzał na mnie, przechylając łeb.
(Vey)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz