środa, 12 kwietnia 2017

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 14

- Pok... Polubiłam twoje wnętrze - odpowiedziała po chwili namysłu - Bez względu na wygląd czy niedoskonałości. Uśmiechnę się na twój widok nie zwracając uwagi czy przybiegniesz na czterech łapach, czy przykuśtykasz na trzech. No i hej, jestem twoją prawą ręką. W tym przypadku z chęcią zastąpię ci lewą.
Roześmiała się, więc na mojej twarzy też pojawił się nikły, sztucznie wesoły uśmiech, którego i tak pewnie nie zauważyła. Niespodziewanie poczułem, że przysunęła się do mnie bliżej i objęła od tyłu. Tego nie nie spodziewałem. Przez chwilę zbierałem słowa, by to jakoś stosownie skomentować, acz nic nie przychodziło mi do głowy.
- Na jaką kawę masz ochotę? - zapytałem. Uścisk Lucy nieco zelżał, dzięki czemu mogłem się uwolnić z krępującej sytuacji. Niby fakt, przyjaźniliśmy się, a takie rzeczy powinny być raczej naturalne... lecz dlaczego czułem się z tego powodu tak nieswojo? Jakby zwykłe przytulenie było czymś niepożądanym.
- Mała czarna w zupełności wystarczy.
Zgrabnie stanąłem na równe nogi, po czym podszedłem do miejsca, które miało pełnić mi funkcję kuchni. Dobrze przynajmniej, że na tę wygodę pozwalała mi przestrzeń chaty. W lekko zardzewiałym oraz, zdaniem Lucy, staroświeckim czajniczku była już woda, więc wystarczyło podłożyć ogień. Na całe szczęście wilkom udało się znaleźć złoża siarki, dzięki czemu mogliśmy wyrabiać coś w rodzaju zapałek. To znacznie ułatwiało robotę. Kątem oka widziałem, jak Lucy powstrzymuje się od zerwania się z miejsca i pomocy, lecz już nauczyłem się przez te tygodnie posługiwać się w miarę sprawnie jedną ręką, dzięki czemu z robotą poradziłem sobie bez przeszkód. Oczekując na wrzenie wody, popijałem moją, już wystudzoną, kawę. Po kilku minutach wręczyłem ciepły kubek do dłoni dziewczyny.
- Wielkie dzięki.
W zamyśleniu patrzyłem, jak ochoczo popija jeszcze gorący napój. Chciałem powiedzieć, aby tak nie robiła, bo się poparzy, gdyż tego nie chciałem, jednak widząc, że to nie robi na niej żadnego wrażenia, powstrzymałem się od uwagi. Czując na sobie moje spojrzenie, również podniosła wzrok. Patrzyłem w jej lśniące, orzechowe oczy, a im dłużej to robiłem, tym liczniejsze poetyckie frazy nazwanie tej barwy pojawiały się w mojej głowie. Ciemne, jak kora drzew po wiosennym deszczu, najlepsza gorzka czekolada w Białym Królestwie, aromatyczny cynamon mielony w królewskiej kuchni... Wschodzące słońce za oknem sprawiało, że były teraz wręcz bursztynowe jak kamienie znalezione na dnie morza. Chciałem stanąć bliżej, by przyjrzeć się ich każdemu szczegółowi, ale... odwróciłem głowę, udając, że wyglądam przez okno. Tak zdecydowanie nie robili przyjaciele. Severusie, potomku najpotężniejszego królewskiego rodu o wilczych korzeniach, co cię opętało?
Zerknąłem na nią raz jeszcze. Cały czas na mnie patrzyła. Zacząłem się zastanawiać, o czym myśli, kiedy mięśnie jej twarzy delikatnie drgnęły. Spuściła wzrok w dywan i podkuliła nogi. Wyglądała na przerażoną, a grymas bólu wykrzywił jej twarz. Ukucnąłem obok niej, zaniepokojony kładąc prawą rękę na jej ramieniu.
- Lucy? Co się dzieje?
- Wszystko w jak najlepszym porządku.
Podniosła na mnie niepokojąco szkliste oczy, które jednak tuż potem opuściła, lekko kiwając głową. Wyglądało to raczej na tik nerwowy. Była cała roztrzęsiona. Nie uwierzyłem w jej zapewnienia.
- Jesteś pewna? Sprowadzić Shaten?
- Sev... Nic mi nie jest. Przez chwilę rozbolał mnie brzuch, ale już dobrze - powiedziała pewnie, jednak dreszcze odczuwalne pod moją dłonią mówiły co innego.
- Skoro tak uważasz... - oznajmiłem stanowczym tonem - Uważam jednak, że jeśli nie teraz, to wkrótce musisz złożyć jej wizytę.
- Obiecuję, jutro pójdę na kontrolę. A teraz wybacz mi, ale zupełnie zapomniałam, żee... - zająknęła się - Muszę podlać kwiaty! Tak. Kwiaty. Wpadnę do ciebie później. Dziękuję za kawę.
W osłupieniu patrzyłem, jak bierze duży łyk pozostałej kawy, szybko wstaje z dywanu i wybiega z chatki, trzaskając drzwiami. Kucałem tak jeszcze przez dobrą chwilę, zastanawiając się, skąd u niej taka reakcja. Szczególnie, że wcale nie sadziła w okolicach szałasu żadnego kwiecia. Zacisnąłem w pięść zdrową rękę, czując, że cała mi drżała. Nerwy spowodowane tą sytuacją i myślą, że wciąż mam unieruchomioną rękę, dawały się wyraźnie we znaki. Wstałem. Musiałem się iść przejść. I to natychmiast.
Wyszedłem.
***
Po kilku godzinach omdlałego leżenia pod drzewem, w końcu ktoś mnie zauważył. Był to nie nikt inny, jak Shaten. Miała pod pachą koszyk wypełniony po brzegi różnorakimi ziołami leczniczymi. Zatrzymała swój wzrok gładkoniebieskich gałek ocznych na mojej osobie. Czułem to. Uśmiechnąłem się niepewnie. Byłem cały zdrętwiały.
- Co ty tutaj robisz? Znowu się przemęczałeś, prawda?
Nie mogłem jej zaprzeczyć, bo bym skłamał, a prawdy by się i tak domyśliła bez najmniejszego problemu. Potaknąłem jej więc, czując nawracające bóle głowy. Będąc na spacerze ignorowałem nasilające się cierpienie, jakie powodowała skażona ręka, aż w końcu ledwo trzymając się na nogach, postanowiłem zrobić sobie przerwę. Szybko okazało się jednak, że już nie mogę się ruszyć z miejsca. Ból był zbyt silny.
- Możesz wstać?
- N-nie... - wychrypiałem. Błazen. Znowu zrobiłem coś wbrew woli lekarza, który miał nade mną władzę równie silną, co bogowie. Teraz ponosiłem za to karę. Shaten westchnęła, kucając tuż obok.
- W takim razie znowu muszę ci podać twoje ulubione ziółka.
Jęknąłem. Nienawidziłem ich smaku. Przejadł mi się już po kilku dniach. Wbrew własnej niechęci, przyjąłem lek. Może bardziej narkotyk? Problem polegał na tym, że po zażyciu pamiętałem naprawdę niewiele. Nie wiedziałem, jak dotarłem do mojej chatki. Zapewne Shaten prowadziła mnie pod ramię. Przynajmniej nie odczuwałem przez czas działania żadnego bólu. Właściwie, to nie czułem kompletnie nic.
Świadomość odzyskałem tylko na chwilę w środku nocy. To właśnie wtedy obudziło mnie dziwne brzęczenie, które okazało się być szeptem Lucy. Dopiero po dobrej chwili, widząc przerażenie w jej załzawionych oczach, uświadomiłem sobie, że musiałem o mały włos jej nie uderzyć w twarz. Aż poderwałem się do półsiadu.
- Na bogów! Co ty tutaj robisz? - zapytałem, badając spojrzeniem jej twarz, srebrzystą w księżycowym świetle. Nie było na niej żadnego zaczerwienienia, więc nieco mi ulżyło.
- Ja... Boję się - wyszeptała drżącym głosem. Sapnąłem z wysiłku, podnosząc się z łóżka. Podłoga była nieprzyjemnie zimna. Chociażby o tyle dobrze, że coś czułem. Cały czas byłem odrętwiały, ale na różnicę temperatur przynajmniej chociażby w małym stopniu reagowałem.
- Czego? - dopytałem mrukliwym tonem, domykając drzwi, z których promieniował chłód. Odwróciłem się w jej stronę, by zauważyć, że ukryła twarz w dłoniach. Powoli się do niej zbliżyłem.
- Mam koszmary... czuję na sobie czyjś wzrok... samotność kumulowała strach, więc uznałam, że wolę być z tobą - mówiła. Kiedy siadłem na łóżku, poczułem, że ból głowy znowu powrócił. Dotknąłem skroni. Średnio wiedziałem, co jej odpowiedzieć, bo znowu logiczny tok myślenia zanikał. Miałem taki mętlik w głowie, że stopniowo zapominałem nawet, z czego mi się zwierzyła. Położyłem się na poduszki. Już trochę lepiej.
- Sev... Mogę zostać na noc? - usłyszałem jej głos jak przez szybę. Chciałem odpowiedzieć, ale nie miałem pojęcia nawet, co. O co pytała? Nie wiedziałem. Z tego też powodu wydałem z siebie cichy pomruk. Nie pamiętałem, co zrobiła. Musiałem znowu zasnąć.
Ocknąłem się dopiero koło południa. Przynajmniej na to wskazywało to, że widziałem wyraźnie sufit. Kolejno zaczął do mnie docierać słodki, acz znajomy aromat i delikatny, pieszczotliwy wręcz dotyk w okolicach mojej klatki piersiowej. Spojrzałem w kierunku zapachu. Tak jak sądziłem, była to Lucy, czy raczej jej włosy. Wilczy węch mnie nie zmylił.
- Lucy...? Co ty robisz? Skąd się tu wzięłaś? - zapytałem. Nagle znieruchomiała, zabierając rękę. A więc to musiała być ona. Choć przyznam, że to, co robiła jeszcze chwilę temu było całkiem przyjemne.
- Ja-a... - Widziałem, że zastanawia się, jak się wytłumaczyć - Pozwoliłeś mi. Miałam koszmar, więc przyszłam do ciebie w nocy. Kiedy cię obudziłam, ledwo uniknęłam ciosu. Chciałeś mnie uderzyć?
Spojrzała na mnie z miną skrzywdzonego dziecka. Zamyśliłem się, marszcząc w skupieniu brwi. Zaczynałem sobie powoli przypominać wydarzenia z ostatniej nocy. O dziwo najostrzejszym wspomnieniem była dla mnie zimna podłoga.
- Faktycznie... Przepraszam - słysząc, że mój głos cały czas jest nieprzyjemnie niski i zachrypnięty, odchrząknąłem.
- Nie szkodzi - mruknęła - Jak się czujesz? Z ręką trochę lepiej?
Przypomniawszy sobie o niej, jako o powodzie mojej częstej nieświadomości, próbowałem nią poruszyć, lecz bezskutecznie. Ogarnęła mnie złość, która jednak szybko została zastąpiona rezygnacją.
- Raczej nie. Decyzja o amputacji jest najwyraźniej przesądzona - westchnąłem, przypominając sobie skromny wybór narzędzi chirurgicznych, który pokazywała mi Shaten. Jak przez mgłę przypomniałem sobie, że kiedy mnie prowadziła do chatki, powiedziała, żebym do niej przyszedł z decyzją co do amputacji już wieczorem.
- Nie martw się, Sev. Wszystko będzie dobrze...
- Wiem - skłamałem, wiedząc, że ona również nie wierzy we własne słowa. Wspólne, w pełni świadome kłamanie na oczywiste tematy dodawało mi swego rodzaju otuchy.
Leżeliśmy tak przez dłuższy czas - ja leżąc na plecach i skupiając większość swojej uwagi na badaniu wzrokiem każdej deski na suficie, zastanawiając się, kiedy trzeba będzie je wymienić, aby dach nie zaczął przeciekać, Lucy na boku, wtulona w skóry pełniące role kołdry. Nie przeszkadzała mi jej bliskość w takiej sytuacji, co było może odrobinę zaskakujące.
Następnie dziewczyna, czy może już raczej kobieta, podniosła się z łóżka i powędrowała do mojej prowizorycznej kuchni. Chciałem się podnieść i zapytać, co robi, ale widząc, że sięga do słoika z kawą, uświadomiłem sobie, że chce tylko jednego. W milczeniu obserwowałem, jak parzy kawę. Kiedy skończyła, przyniosła mi kubek, na co ja odpowiedziałem wdzięcznym skinieniem głowy. W międzyczasie usiadłem. Ona zajęła jedno z kruszejących krzesełek, które każdym skrzypnięciem błagały o naprawę lub wymianę.
- Już dzisiaj nie będę miał ręki - oznajmiłem, zaciskając palce na kubku tak mocno, że aż pobielały. Lucy otworzyła usta w zdumieniu.
- Już?
- Shaten twierdzi, że bez nieczułej kończyny moja egzystencja będzie znacznie bezpieczniejsza i wygodniejsza.
- W sumie trudno się nie zgodzić - oznajmiła po chwili namysłu. Nerwowo popiła kawę. Zmarszczyłem brwi.
- Lubisz wrzątek?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Słucham?
- Sądzisz, że nie widzę? - Patrzyła na mnie dalej, nie wiedząc, co odpowiedzieć, więc dodałem: - Nie boisz się poparzeń?
- Po prostu tak lubię... Wypiłam już tyle litrów kawy, że chyba wypaliły mi już podniebienie - uśmiechnęła się zawstydzona. Pokiwałem w zamyśleniu głową. Zapanowała niezręczna cisza. Ponownie zaczynała mnie boleć głowa od licznych wszystkich myśli, co będzie mnie czekać później, po finalnej utracie jednej z kończyn, a także od nadmiaru leków przeciwbólowych w ostatnim czasie.
- Jesteś pewien, że chcesz to już zrobić?
- Nie mam innego wyjścia - podniosłem na nią wzrok.
- Głupie pytanie - mruknęła, ponownie popijając kawę. Dłonie jej drżały. Obserwowałem to zmartwiony.
- Cóż się stało?
Dopiero po chwili pojęła, co mam przez to na myśli.
- Po prostu... stresuję się. Tak troszkę - uśmiechnęła się blado. Zerknąłem na nieruchomą rękę. Skóra była sina, miejscami wręcz fioletowa bądź szarawa. Nie wyglądała zbyt dobrze, wręcz odrażająco. Nie było już szans na uratowanie jej.
- Od zabiegu nie umrę - zrobiłem pauzę - Zaprawdę cieszę się, że się tego pozbędę.
Spojrzała na mnie zdezorientowana. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo to drażni... Ciągłe poczucie bycie chorym. Życie w stanie nieświadomości - przerwałem, bo głos zaczął mi niekontrolowanie drżeć - W końcu poczuję się lepiej, będę mógł wrócić do pracy. Brakuje mi tego.
- Pracy?
Skinąłem głową.
- Ja akurat nie lubię tego za bardzo... Zawsze wracam z połamanymi paznokciami i drzazgami pod skórą.
- Lucy, nie powinnaś być teraz na budowie? - wiedząc, że zmieniam temat na mniej korzystny dla niej, uśmiechnąłem się nieco ironicznie. Przyłapana na gorącym uczynku. Spuściła głowę i popukała palcami w kubek.
- A może... zamiast tego u ciebie posiedzę? Chyba potrzebujesz trochę towarzystwa.
- Nie próbuj się wykręcać. Jak wszyscy, to wszyscy. Czas spędzimy razem jak tylko wrócę. Chociażby na budowie. Przysięgam.
- To nie to samo - mruknęła.
- Co przez to masz na myśli?
Zawahała się, po czym pokręciła głową.
- Nieważne - wypiła duszkiem resztę kawy i odstawiła kubek na stolik. Dopiero uświadomiłem sobie, że swojej nawet nie tknąłem. Prawdę powiedziawszy nie miałem nawet za bardzo chęci, by ją pić. - To ja już idę... Postaram się wpaść przed operacją, ewentualnie jutro rano.
Dopiero kiedy spojrzała na mnie z pocieszającym uśmiechem, odwracając się w drzwiach wyjściowych, poczułem, że tak naprawdę chciałem, aby została. Stojąc tak wyglądała pięknie. Z jednej strony złocista od promieni jesiennego słońca, z drugiej zaciemniona przez wnętrze słabo oświetlonej chatki. Smutno lśniące oczy kontrastowały z udawaną radością. Chciałem wychwycić więcej szczegółów, jednak niespodziewanie wyszła. Wraz z jej zniknięciem ogarnęła mnie dziwna pustka.
***
Wieczorem udałem się do Shaten. Byłem już na tyle zmęczony ciągłym myśleniem o tym, co będzie dalej, że siadając na łóżku operacyjnym, by wdychać opary, które miały mnie uśpić, byłem całkowicie spokojny. Wiedziałem, że tak będzie dla mnie lepiej.
Budziłem się później wiele razy, odzyskując świadomość tylko na kilka chwil. Wspomnienia składały się głównie z widoku sufitu, Shaten krzątającej się po szpitalu, donicy pełnej ziół, które z jakiegoś powodu zawsze, kiedy byłem na wpół świadomy tego, co się dzieje, strasznie mnie absorbowały. Kiedy jednak zobaczyłem twarz zatroskanej Lucy, chciałem zostać przytomny i jej powiedzieć, że czuję się dobrze, że nie ma o co się martwić. Jednak znowu zasnąłem.
Ocknięcie się do końca też nie było zbyt proste. Niestety rozżalony dostrzegłem, że przyjaciółki już nie było. Obróciłem głowę w lewo, by dostrzec, że byłem również ostatecznie pozbawiony ręki. Jednak tak samo, jak przez te wszystkie tygodnie, wciąż czułem, jakby tam była. Jakbym wciąż mógł ją podnieść, wyciągnąć przed siebie i chwycić zwisający liść paproci z jednej z doniczek postawionych na półce przez Shaten. Poczuć jego ciepło, chropowatą fakturę... Zacisnąłem powieki. Nadal trochę kręciło mi się w głowie, więc nie próbowałem się podnosić. Grunt, to że już powoli wracało do mnie logiczne myślenie, zalewające mój umysł jak fala.
Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Nie musiałem odwracać głowy, by wiedzieć, kto radośnie pisnął moje imię, prędko podbiegł i przytulił. Tym razem nawet nie próbowałem się uchylać. Wręcz przyjąłem to ze stęsknionym uśmiechem na twarzy. Tego właśnie mi brakowało. Chciałem jej tak wiele przekazać, ale żadne słowo nie wypłynęło z moich ust. Nie musiałem. Wiedziała już chyba wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony