Wilki akurat uwijały się sprawnie na budowie, pokrzykując do siebie polecenia, bądź prośby, głoszące o tym, by zwyczajnie przynieść daną rzecz lub się nią zająć. Można uznać, że mnie wyręczali. Ja siedziałem na w znacznej części już wybudowanej scenie i bacznie obserwowałem poczynania pozostałych. Już po chwili zauważyłem, że coś, a raczej ktoś spowodował sensację wśród budowniczych - ich pyski ciekawsko odwracały się w jego stronę, a jako, że ich spojrzenia nakierowane były na zarośla, nie miałem prawa wiedzieć, cóż to takiego. Zgrabnie zeskoczyłem ze sceny i powoli podszedłem bliżej. Wilki widząc, że nadchodzę, zaczęły mi robić miejsce, dzięki czemu nie musiałem sobie torować drogi.
- Tam jest lis? - zapytał Warror, spoglądając na Anays.
- Nie wiem, ale wygląda na to, że tak - odparła półgłosem. Wychodzi na to, że najprawdopodobniej w krzakach ukryła się jedna z tych przebiegłych rudych kit, od których aż roiło się w Białym Królestwie. Glory uważał je za najdzielniejszych poddanych, lecz w rzeczywistości grabiły i niszczyły to, co zebrali dla siebie biedniejsi, tym samym pozbawiając ich resztek jedzenia czy zarobków, jednocześnie skazując na śmierć. Miałem z nimi wyjątkowo niemiłe wspomnienia.
Zacząłem warczeć ostrzegawczo, wkraczając między nisko ułożone gałęzie. Chwilę później moim oczom rzeczywiście ukazał się lekko speszony lis. Kulił się przede mną, jednak jego spojrzenie mówiło co innego - był całkowicie gotów do walki. Zdawałoby się, że buchał z nich najczystszy ogień.
- Kim jesteś? - zapytałem. Lis posłał mi najpierw niespokojne spojrzenie, po czym odparł:
- Szukam domu.
Wysokość głosu wskazywał na to, że miałem do czynienia nie z samcem, a samicą. Wyjątkowo waleczną i zaciętą samicą. O tym już się dowiedziałem, obserwując jej oczy.
- Godność twoja? - spytałem ponownie, jednocześnie marszcząc brwi. Cały czas byłem w pozycji bojowej, całkowicie przygotowany do pogoni za lisem. To była jedna z niewielu ras, których nie byłaby mi szkoda.
- Szukam domu.
- Przedstaw się - powtórzyłem, lecz nieco inaczej to formułując. Już traciłem cierpliwość. Lisica przewróciła oczami.
- Nic tu po mnie, już idę, więc moja godność nie jest wam potrzebna.
- Tak? - warknąłem. Poczułem charakterystyczne pulsowanie w łapach, zupełnie jakby prosiły, abym ją zabił szybko i bezboleśnie. Była na tyle blisko, że byłoby to możliwe. Musiałem się jednak powstrzymywać.
- Powiedzmy, że nazywam się X.
- Jakbyś była tak łaskawa... - warknąłem, wciąż walcząc ze swoimi emocjami i wewnętrznymi pragnieniami, godnych najprawdziwszego drapieżcy - Więc
skoro nie chcesz się przedstawiać, nie musisz. Skoro nic tu po tobie, to
idź.
- Więc świetnie - powiedziała, symulując pogodny ton głosu - Nie widzieliście może jakiegoś stada lisów w pobliżu?
Usłyszałem, że za mną przedziera się w krzakach jeszcze jakiś wilk. Kątem oka dostrzegłem białe futro należące do nie nikogo innego, jak tylko Filos.
- Spokojnie. Przecież w Czarnym Królestwie możemy przyjmować lisy. Prawda, Królu?
Wciąż mając napięte wszystkie mięśnie, wyprostowałem się i popatrzyłem wyniośle na lisicę. Wciąż nie wzbudzała mojego zaufania, ale jako, że obserwowała mnie znaczna część członków Czarnego Królestwa, nietaktem było odrzucenie takiej propozycji.
- Masz rację. Zobaczymy jak się sprawdzisz wśród wilków, X - odrzekłem, zdobywając się na spokojny ton głosu, po czym odwróciłem się i odszedłem.
- Ale... jak to? Jestem przyjęta do... watahy? Co to za Królestwo? - usłyszałem jeszcze zdezorientowany głos rudej.
- Na to wygląda - odpowiedziała jej Filos.
Moje serce biło jak oszalałe. Czy abym na pewno dobrze postępował? Ten lis może przecież zrujnować całe Królestwo i skłócić wszystkich ze sobą - myślałem. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i niepewność co do słuszności własnych postępowań. A co jeśli jednak nie mam racji? Jeśli lisica jednak jest inna, niż te, które pozwalały sobie na zdecydowanie zbyt wiele w Białym Królestwie? Może być zawsze kapusiem, agentką, która ma w planach donieść i zniszczyć od wewnątrz.
Na nowo wskoczyłem na scenę i wróciłem do oglądania wilków z odległości. Otoczyli ciasnym wianuszkiem nową i przyglądali jej się z wyjątkową uwagą. Zachowywali się trochę tak, jakby widzieli po raz pierwszy w życiu lisa.
- Przyszliście tutaj rozmawiać, czy pracować? - powiedziałem na tyle głośno, że mój niski i za razem groźny bas rozniósł się po całej okolicy. Wilki odwróciły się w moją stronę, przytaknęły i pospiesznie wróciły na stanowiska. Niektóre szemrały miedzy sobą zaniepokojone. Zapewne mówiły o moim dziwnym zachowaniu. Zlustrowałem spojrzeniem lisicę. Stała tam i zastanawiała się, co ze sobą zrobić. Obserwowałem ją. Byłem ciekaw, jaką decyzję podejmie.
- Sev, czy coś się stało? - usłyszałem nagle głos. Szybko odwróciłem się przez ramię. Za mną stała zmartwiona Lucy.
- Absolutnie nie - odparłem spokojnie.
- Jesteś pewien? Nie zachowujesz się tak jak zwykle.
Zaśmiałem się sarkastycznie, patrząc na nowo przed siebie. Moja przyjaciółka nie odpowiedziała na to. Oczekiwała najwidoczniej na jakąś konkretną odpowiedź.
- Znasz mnie aż za dobrze.
- W takim razie co się stało? - ostrożnie podeszła bliżej i położyła łapę na moim barku. Popatrzyłem na nią przez ułamek sekundy beznamiętnym spojrzeniem.
- Tam, skąd pochodzę lisy były traktowane aż zbyt dobrze. Za kradzieże, które zawsze udawały się im nienagannie, otrzymywały zasługi. Robiły co im się tam tylko żywnie podobało i nigdy nie ponosiły za to konsekwencji - odparłem. Po chwili milczenia Lucy zapytała:
- Czyli obawiasz się tej całej Naomi?
- Naomi? - powtórzyłem - Czy tak ma na imię?
- Zgadza się. Nie martw się, nic złego nie zrobi...
Łypnąłem na nią spojrzeniem.
- ...chyba - odparła, przełykając ślinę - Naprawdę, musimy po prostu zobaczyć, jaka ona jest i dopiero wyciągać wnioski.
- Zdaję sobie z tego sprawę, lecz ta myśl nie daje mi spokoju, że w rzeczywistości jest fałszywa i obłudna jak wszystkie tamte.
- Rozumiem... Ale Sev, daj jej szansę.
- Już dałem, zapraszając ją do Czarnego Królestwa. Zobaczymy, co się dalej stanie.
- Jasne... - mruknęła cicho. Na nowo odwróciłem wzrok w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała Naomi. Musiała gdzieś pójść. Zacząłem jej poszukiwać spojrzeniem. Nigdzie nie dostrzegłem niczego, co by przypominało postać drobnego lisa. Zmarszczyłem brwi. Lucy popatrzyła w tym samym kierunku.
- Na co patrzysz?
- Ta cała Naomi gdzieś poszła... - mruknąłem, niby to do siebie.
- Nie ufasz jej, prawda?
Nie odpowiedziałem, tylko nadal pilnie jej poszukiwałem. Gdzie ona mogła pójść? Zniecierpliwiony zeskoczyłem ze sceny, a Lucy tuż za mną.
- Gdzie idziesz?
- Szukać jej.
- Idę z tobą - oznajmiła, nie przestając za mną iść.
- Domyśliłem się - odparłem. Skierowałem się do Lasu Conteilaxne i Condiamida, gdyż to mogło być pierwsze miejsce, do którego mały lisek mógłby się udać. Roiło się tu od gęstego listowia, nor czy innych kryjówek, do których nie wcisnąłby się żaden szanujący się wilk. Skręciliśmy raz, drugi, a po lisie ani śladu. Moje ucho zarejestrowało jakiś szelest w oddali, lecz wykluczyłem opcję, by była to Naomi. Zawsze mógł się tędy przechadzać jakiś obłąkany jeleń lub sarna. Coraz bardziej zniecierpliwiony po raz kolejny skręciłem, tym razem w lewo, a moim oczom ukazał się dość nietypowy widok. Na środku ścieżki w pozycji bojowej przykucała drobna samica.
- Nie zbliżajcie się! - pisnęła. Zdawała się być przerażona. Spoglądała to na mnie, to na Lucy.
- Spokojnie, mała - powiedziałem spokojnie - Nie chcemy ci nic zrobić.
- Co tu robisz? - zapytała nagle Lucy. Nieznajoma rozluźniła się i przysiadła, po czym siorbnęła nosem.
- Zgubiłam się..
- Och, moje biedactwo! - wykrzyknęła moja towarzyszka, mocno zaaferowana maleństwem znalezionym w środku lasu. Patrząc na nią potrafiłem powiedzieć tyle, że z całą pewnością ma więcej, niż rok, na co wskazują jej wypracowane mięśnie, czy też silna szczęka i uzębienie. Nie możliwe by było, aby była młodsza.
- A do jakiej watahy należysz?
- Ja... - zająkała się, błądząc wzrokiem wszędzie, byleby nie na nas. Po chwili zdrętwiała i zrezygnowana wypuściła powietrze z płuc - Oni nie żyją.
Na krótką chwilę zapanowała cisza, więc postanowiłem zapytać o jeszcze jedną, dość istotną rzecz. Musiałem mieć nadzieję, że ta tym razem, w przeciwieństwie do wcześniej napotkanej Naomi odpowie mi na nie wprost.
- Jak się nazywasz?
- Aria.
Przypomniałem sobie wcześniej usłyszane szuranie dalej w krzakach. Wcześniej to zignorowałem, ale istniała szansa, że to wcale nie był jeleń, jak początkowo myślałem, a jej towarzysz bądź towarzyszka. Istota ta na pewno musiała być większa od poszukiwanego lisa, patrząc na hałas, jaki wywoływała.
- Jesteś tu sama?
- Nie mogę znaleźć mojej siostry - jęknęła - Tylko my
zostałyśmy z watahy, a ja się zgubiłam!
Jej wyraz pyska zdradzał to, że może zaraz zacząć płakać. By tak się nie stało, szybko przetarła ślepia łapą. Zmarszczyłem brwi. Poczułem jakiś... zapach. Dość wyrazisty. Nie mógł należeć ani do Lucy, ani do Arii, ani do Naomi. Musiał być tutaj ktoś jeszcze. Nie powiedziałem jednak nic na ten temat, a co jedynie odpowiedziałem waderze:
- Kiedy się zgubiłyście? Może jest niedaleko.
- N-nie wiem... - wykrztusiła. Zapach stał się wyraźniejszy. Zacząłem wędrować spojrzeniem po najbliższej okolicy, lecz nawet moje wprawione oko niczego nie dostrzegło. Istniała tylko jedna możliwość... ktoś maskował się będąc niewidzialnym.
- Sprawdzałaś wszędzie? - dopytywała Lucy. Ja w tym czasie przymknąłem ślepia i dałem znak wiatru, by lekko zawiał. Gdy tak już się stało, byłem w stanie przyznać, że rzeczywiście miałem rację. Półtora metra ode mnie stała niewidoczna, smukła sylwetka, będąca również waderą. Czy to jakieś przekleństwo? Wpierw Naomi, później Aria, a teraz odnalazł się ktoś, kto zapewne jest jej siostrą. Jeśli tak dalej pójdzie, we watasze zostanę tylko ja i może góra pięciu innych basiorów. Z góry wiedziałem, że w całym Czarnym Królestwie, aż do końca jego dziejów, znacznie przeważać liczebnie będą właśnie samice. Cóż za ironia losu.
- Jej siostra stoi tam - mówiąc to, wykonałem ruch głową w kierunku, z którego wyczułem ową waderę.
<Ravyn?>