Wciąż nie mogłam się otrząsnąć po wczorajszej akcji ratunkowej Shaten.
Mimo, że wczoraj byłam okropnie wycieńczona, obudziłam się w świetnym
humorze. Postanowiłam pójść po Shaten i razem wyjść na budowę. Pogoda
była śliczna - mimo cienkiej warstwy śniegu słońce świeciło i na niebie
była raptem trzy chmurki. Moje odczucia też były dzisiaj lepsze. Nuciłam
pod nosem jakąś piosenkę, przypominając sobie wszystkie niezamknięte
kwestie dnia wczorajszego. A najbardziej słowa Shaten: "Widzisz...
jestem niczym żywa tarcza". Żywa tarcza. Ζωηρό Ασπίδα... Z zamyślenia
wyrwał mnie miękki puch osiadający na moim nosie. Czyżbym się
zatrzymała? W całkowitym zamyśleniu nie zauważałam nic. To może stać się
niebezpieczne. Muszę mniej myśleć. Aż dziw, że matka nie nazwała mnie
σκέψης - Myśl. Ruszyłam więc do szałasu Shaten, odkładając myśli na bok.
Weszłam cicho. Zobaczyłam Shaten zlaną zimnym potem i poruszającą się
delikatnie w fazie REM.
- Koszmar. - wyszeptałam. Ostrożnie nią potrząsnęłam. Obudziła się.
- Jak się spało? - spytałam
- Ach, nie za dobrze. Ale nieważne. Jak się czujesz? Jakieś powikłania?
- Nie, wszystko w porządku. A ty?
- Jak zawsze.
- Idziemy na budowę?
- Nie widzę problemu. Może najpierw zjemy coś?
- Jestem wegetarianką.
- Podobnie jak ja. Co powiesz na zjedzenie po jabłku?
- Ok. - zjadłam ze smakiem swoją część posiłku i razem z Shaten poszłam na budowę.
Nie było zbyt wiele ludzi, ponieważ było jeszcze wcześnie. Dostrzegłam
Severusa, Anays i Warrora. No tak, nasza zakochana para to papużki
nierozłączki. Dobrze im tak...
Severus dostrzegł, że zbiera się coraz więcej wilków, stanął więc w
najwyższym punkcie otoczenia i mruknął basem:
- Dziś, wedle planu bierzemy
się za budowę Amfiteatru. Mam nadzieję, że dzisiaj zrobicie coś więcej
niż postawienie źdźbła trawy i wypicie kawy. Musimy zabrać się za
robotę, bo zaraz zastanie nas zima.
Spojrzałam na Shaten.
- Więc bierzmy się do pracy.
<Shaten? Trochę musiałaś czekać, ale brakło mi weny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz