Patrzyłem na delikatnie falującą powierzchnię wody. Kim ja jestem? Co tak właściwie robiłem w życiu? Nie mogę dążyć do niczego. Musiał być jakiś powód tego, że znalazłem się w tamtym lesie, a nie żadnym innym. Niespodziewanie rozległ się szum przedzierania się przez gęste listowie. Szybko podniosłem głowę w stronę nieprzyjemnego hałasu, a zaledwie kilka setnych sekund później jakaś młoda dziewczyna wpadła do stawu, tuż przed moim pyskiem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że cały ociekam wodą. Nie czułem chłodnych kropli spływających po moim ciele, urządzających sobie żwawy spacer, podążając ścieżkami będącymi moimi twardymi mięśniami. To było niedomiar dziwne, miałem cały czas niejasne wrażenie, że powinienem był to czuć. Jednak tak się nie nie stało. Zorientowałem się o tym dopiero patrząc na siebie swoim karmelowym ślepiem.
Nieznajoma zaczęła szybko machać nogami, dzięki czemu udało jej się wynurzyć ponad powierzchnię wody. Jej sprawne, nieprzemyślane ruchy rękoma wskazywały na to, że nie zdawała sobie z tego sprawy, że przyciągnęła się do brzegu i jako zdezorientowany topielec chwyciła się jedną dłonią korzenia wystającego z ziemi, a drugą mojej łapy. Nim zdążyłem zareagować, wywróciłem się w bok na śliskiej od szromu trawie, przeturlałem i wprost położyłem się na dziewczynie. Zmarszczyłem brwi. Jakim cudem najpierw spadła z nieba, później wpadła do wodospadu, po czym sprawiła, że dosłownie na niej leżę?
- Dusisz mnie - wykrztusiła. Sprawnie się z niej zdrapałem, nie spuszczając jej z oka. Usiadła na stopach. Czego ona tak właściwie ode mnie chce? Ku mojemu zaskoczeniu wyciągnęła do mnie dłoń i siłą chwyciła moją łapę, po czym energicznie nią potrząsnęła.
- Jestem Skay, a ty?
Skay. A więc z taką istotą przyszło mi mieć do czynienia. Nie wyglądała mi na kogoś, kto przejmowałby się swoimi dość dziwacznymi poczynaniami, które sprawiają, że wiele traci się w oczach innych. Dziewczyna nawet nie pomyślała o tym, by odgarnąć przemoczone do suchej nitki długie, brązowe włosy z czoła.
- A czy to ważne? - mruknąłem, co jeszcze bardziej podkreśliło mój parszywy akcent, który nawet u niej nie był słyszalny. Patrzyłem jej głęboko w oczy, jakbym starał się z nich wyczytać jak najwięcej danych o jej osobie. Ona chyba zrobiła to samo, bo jej wzrok wyrażał najszczersze zafascynowanie najwidoczniej nienaturalnym kolorem mojego ślepia.
- Jesteś Francuzem? - zapytała. Zmarszczyłem brwi jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Francuz? Kimże jest ta istota? Nie powiedziałem jednak nic, gdyż po chwili doszły do mnie informacje, o czym ona wygaduje. Tak zupełnie znikąd doznałem olśnienia, choć przed chwilą mój obłąkany umysł nawet nie dawał najmniejszych znaków, aby kiedykolwiek dowiedział się takich rzeczy.
- Nie - odparłem krótko.
- A więc, Bezimienny, gdzie nabyłeś tak pociągający akcent?
- Co cię to obchodzi? - odpowiedziałem. Sam szczerze nie miałem zielonego pojęcia, skąd się u mnie wziął, lecz pewny ton mojego głosu nie zdradzał ani gramu niepewności.
- No dobrze, dobrze, nie bądź już taki gburowaty - zaśmiała się - Widziałam, że dołączyłeś do nas kilka minut temu. Nie jest nas tutaj zbyt wiele, ale wilki są naprawdę sympatyczne i szybko się z nimi zaprzyjaźnisz. Jak ci się tutaj podoba?
Coraz bardziej poirytowany gadatliwością dziewczyny, zebrało mi się na coraz mniej miłe odpowiedzi.
- Wcale.
Dziewczyna w końcu odgarnęła z twarzy zesztywniałe od mrozu strąki włosów, a jej zaczerwienione palce oraz policzki wyraźnie wskazywały na to, że jest porządnie zmarznięta. Zaczęła lekko drżeć, ale w taki sposób, jakby próbowała to zamaskować. Jakby nie patrzeć dookoła przeważał śnieg, a ona siedziała jedynie mając na sobie cienką bluzeczkę na ramionkach, przez którą prześwitywał koronkowy biustonosz, a na nogach brudne od błota, krótkie, jeansowe spodenki.
- Dlaczego? Przecież tu jest wspaniale! I czemu jesteś taki skryty? Ja uwielbiam mówić o sobie! - mówiła coraz bardziej zachrypniętym i roztrzęsionym głosem, lecz wciąż próbowała zachować optymistyczny ton - Gdy tylko tutaj doszłam już wiedziałam, że to miejsce, w którym zostanę na dłużej. Tu wszyscy są tacy mili i pomocni... Cudo! Widziałeś już wszystkie tereny? - odchrząknęła, gdyż jej głos był już niemalże niesłyszalny.
- Jest ci zimno - zauważyłem, jednocześnie skutecznie zmieniając temat rozmowy - Nie zawracaj już sobie głowy na rozmowy ze mną i idź się ogrzać, inaczej dostaniesz zapalenia płuc.
- Jakiego znowu zapalenia płuc? - zaśmiała się lekko, ale jej głos już brzmiał tak słabo i żałośnie, że aż trud było tego słuchać - Nic mi nie będzie, zaraz będzie ok, zobaczysz. Już tyle na swojej drodze przetrwałam, że nawet jeśli dostanę tego zapalenia, to raczej nie będzie pożaru!
- Skończ już i idź sobie.
- Już mówiłam, że nic mi nie będzi... - urwała, bo zaczęła kaszleć. Obserwowałem ją beznamiętnym wzrokiem.
- Czy jeśli cię odprowadzę, przestaniesz siedzieć bez sensu na dworze narażając się na niebezpieczne dla życia i zdrowia choroby?
Dziewczyna zesztywniała, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem, jakby się namyślała nad odpowiedzią. Po chwili szeroko się uśmiechnęła, a jej różowe policzki przybrały kolor podobny do krwi. Oczy zaczęły jej łzawić pod wpływem nagłego przybycia wiatru.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że opowiesz mi coś o sobie.
Zamarłem. Będę musiał wymyślić jakieś bzdury, bo inaczej nie da mi spokoju, a nie mogłem jej przecież wyjaśnić rzeczy, których sam nie wiedziałem.
- Niech będzie.
Skay zmieniła się w postać wilka. Tak jak przewidywałem, była w znacznej części kawowa, a dość długie, falowane włosy przypominały kolor miedzi. Miała długie, chude łapy, a sama nie mogła ważyć zbyt wiele. Wykonała zamaszysty ruch łapą, który zapewne miał wskazywać na to, bym podążył za nią.
- To chodźmy.
Niechętnie ruszyłem się z miejsca, powłócząc po śniegu łapami. Odwróciła w moją stronę pysk, wciąż szeroko się uśmiechając. W mojej głowie pojawił się coraz to wyraźniejszy zarys projektu, który miał udawać moją prawdziwą historię, choć była wymyślona na poczekaniu. Wyglądało na to, że to właśnie tej wersji będę się trzymał rozmawiając z resztą społeczności watahy.
- A więc słucham. Jestem bardzo ciekawa twojej przeszłości.
- Nazywam się Chimera, niekiedy wołają na mnie również "Gall Anonim" - zrobiłem pauzę, a następnie kontynuowałem: - Urodziłem się w jednej z najgorszych zim stulecia, jeszcze straszliwszej od tej obecnej. W zamieci zginęli moi rodzice, więc jakoś musiałem sobie radzić sam. Reszta rodzeństwa nie przetrwała tak trudnych warunków i prędko dołączyła do reszty rodziny. Ja z kolei zdołałem znaleźć ustronne miejsce, gdzie nie grozi mi większość niebezpieczeństw. Gdy zima się skończyła, wyruszyłem dalej. Trafiłem na kilka watah, ale w każdej z nich kończyłem jako wyrzutek, przez dość nietypowy rodzaj spędzania czasu wolnego. Nie tolerowali mojej aspołeczności, dlatego też zawsze byłem oskarżany o wszelakiego rodzaju zdrady. Postanowiłem prowadzić żywot samotnika, nie przystając na propozycje dołączenia do jakiegokolwiek stada. To miejsce jednak stanowi dla mnie wyjątek... jeśli mnie wyrzucicie, nie ma sprawy. Postanowiłem dołączyć tylko i wyłącznie ze względu na intrygującą nazwę.
Wadera patrzyła na mnie w osłupieniu. Jej oczy wyrażały zakłopotanie połączone ze współczuciem. W rzeczywistości wiedziałem, że było ono zupełnie niepotrzebne, ponieważ to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, lecz nie chciałem jej wyprowadzać z błędu. Ważne, żeby miała jakąś wersję wydarzeń, której powinna się trzymać.
- Przykro mi... - wyszeptała. Na nic więcej chyba nie było jej stać po tak wstrząsającej opowieści. Prawdę mówiąc, nie miałem najmniejszego zamiaru przed kimkolwiek wyznawać, że w rzeczywistości najzwyczajniej w świecie straciłem pamięć. Raptem kilka kroków potem po raz kolejny się odezwała:
- Wataha, do której wcześniej należałam i się urodziłam była tak nędzna, że w końcu nie wytrzymałam i uciekłam. Czarne Królestwo wyglądało dobrze i raczej co do niego się nie pomyliłam... Czuję się tutaj spełniona. A ty? Wydaje mi się, że tkwisz całe życie w nicości. Masz jakiś cel w życiu? Największe pragnienie? Coś, co chciałbyś najbardziej zrobić? Co cię tak właściwie uszczęśliwia? - gadała dalej, nie przejmując się swoim zachrypniętym głosem.
- Samotność.
- Jak może kogokolwiek uszczęśliwiać samotność? Przecież to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogły się tylko przytrafić w życiu! Ktoś powinien ci dać porządną lekcję z zalet bycia na czasie w życiu towarzyskim! Wtedy chodziłbyś na imprezy, poznawał nowe wilki, przeżywał wspaniałe przygody! Mówię ci, to jest super!
- Zależy jak dla kogo - odburknąłem.
- No już nie przesadzaj... Jak możesz czepiać się czegoś, czego nigdy nie spróbowałeś?
Nie odpowiedziałem. Nie miałem ochoty się już z nią kłócić, choć doskonale wiedziałem, że ma rację. Można uznać, że żyję dopiero od kilku godzin, a mimo tego wiedziałem, że wiele mam już za sobą, choć nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile dokładnie. Naszym oczom ukazały się udeptane ścieżki, do których odchodziły mniejsze, prowadzące do lichych szałasów pozostałych wilków. Skay zatrzymała się i odwróciła na pięcie, po czym zaproponowała:
- A może mnie odwiedzisz?
Siorbnęła zakatarzonym nosem. Popatrzyłem na nią bez jakiegokolwiek wyrazu.
- Po co?
- Tak sobie? Porozmawiać? W końcu musisz się jakoś przełamać! Nie możesz być całe życie tak sztywny! Życie jest po to, aby się bawić, a ty je po prostu marnujesz! - jej przemowa motywacyjna nie brzmiała tak, jakby chyba sobie tego życzyła, a wręcz odpychała. Jej głos teraz już był niemalże niesłyszalny. Rzeczywiście mogła się rozchorować.
- Idź do lekarza - odparłem chłodno, po czym odwróciłem się i skierowałem w stronę szałasu przeznaczonego specjalnie dla mnie.
<Skayres?>
Nieznajoma zaczęła szybko machać nogami, dzięki czemu udało jej się wynurzyć ponad powierzchnię wody. Jej sprawne, nieprzemyślane ruchy rękoma wskazywały na to, że nie zdawała sobie z tego sprawy, że przyciągnęła się do brzegu i jako zdezorientowany topielec chwyciła się jedną dłonią korzenia wystającego z ziemi, a drugą mojej łapy. Nim zdążyłem zareagować, wywróciłem się w bok na śliskiej od szromu trawie, przeturlałem i wprost położyłem się na dziewczynie. Zmarszczyłem brwi. Jakim cudem najpierw spadła z nieba, później wpadła do wodospadu, po czym sprawiła, że dosłownie na niej leżę?
- Dusisz mnie - wykrztusiła. Sprawnie się z niej zdrapałem, nie spuszczając jej z oka. Usiadła na stopach. Czego ona tak właściwie ode mnie chce? Ku mojemu zaskoczeniu wyciągnęła do mnie dłoń i siłą chwyciła moją łapę, po czym energicznie nią potrząsnęła.
- Jestem Skay, a ty?
Skay. A więc z taką istotą przyszło mi mieć do czynienia. Nie wyglądała mi na kogoś, kto przejmowałby się swoimi dość dziwacznymi poczynaniami, które sprawiają, że wiele traci się w oczach innych. Dziewczyna nawet nie pomyślała o tym, by odgarnąć przemoczone do suchej nitki długie, brązowe włosy z czoła.
- A czy to ważne? - mruknąłem, co jeszcze bardziej podkreśliło mój parszywy akcent, który nawet u niej nie był słyszalny. Patrzyłem jej głęboko w oczy, jakbym starał się z nich wyczytać jak najwięcej danych o jej osobie. Ona chyba zrobiła to samo, bo jej wzrok wyrażał najszczersze zafascynowanie najwidoczniej nienaturalnym kolorem mojego ślepia.
- Jesteś Francuzem? - zapytała. Zmarszczyłem brwi jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Francuz? Kimże jest ta istota? Nie powiedziałem jednak nic, gdyż po chwili doszły do mnie informacje, o czym ona wygaduje. Tak zupełnie znikąd doznałem olśnienia, choć przed chwilą mój obłąkany umysł nawet nie dawał najmniejszych znaków, aby kiedykolwiek dowiedział się takich rzeczy.
- Nie - odparłem krótko.
- A więc, Bezimienny, gdzie nabyłeś tak pociągający akcent?
- Co cię to obchodzi? - odpowiedziałem. Sam szczerze nie miałem zielonego pojęcia, skąd się u mnie wziął, lecz pewny ton mojego głosu nie zdradzał ani gramu niepewności.
- No dobrze, dobrze, nie bądź już taki gburowaty - zaśmiała się - Widziałam, że dołączyłeś do nas kilka minut temu. Nie jest nas tutaj zbyt wiele, ale wilki są naprawdę sympatyczne i szybko się z nimi zaprzyjaźnisz. Jak ci się tutaj podoba?
Coraz bardziej poirytowany gadatliwością dziewczyny, zebrało mi się na coraz mniej miłe odpowiedzi.
- Wcale.
Dziewczyna w końcu odgarnęła z twarzy zesztywniałe od mrozu strąki włosów, a jej zaczerwienione palce oraz policzki wyraźnie wskazywały na to, że jest porządnie zmarznięta. Zaczęła lekko drżeć, ale w taki sposób, jakby próbowała to zamaskować. Jakby nie patrzeć dookoła przeważał śnieg, a ona siedziała jedynie mając na sobie cienką bluzeczkę na ramionkach, przez którą prześwitywał koronkowy biustonosz, a na nogach brudne od błota, krótkie, jeansowe spodenki.
- Dlaczego? Przecież tu jest wspaniale! I czemu jesteś taki skryty? Ja uwielbiam mówić o sobie! - mówiła coraz bardziej zachrypniętym i roztrzęsionym głosem, lecz wciąż próbowała zachować optymistyczny ton - Gdy tylko tutaj doszłam już wiedziałam, że to miejsce, w którym zostanę na dłużej. Tu wszyscy są tacy mili i pomocni... Cudo! Widziałeś już wszystkie tereny? - odchrząknęła, gdyż jej głos był już niemalże niesłyszalny.
- Jest ci zimno - zauważyłem, jednocześnie skutecznie zmieniając temat rozmowy - Nie zawracaj już sobie głowy na rozmowy ze mną i idź się ogrzać, inaczej dostaniesz zapalenia płuc.
- Jakiego znowu zapalenia płuc? - zaśmiała się lekko, ale jej głos już brzmiał tak słabo i żałośnie, że aż trud było tego słuchać - Nic mi nie będzie, zaraz będzie ok, zobaczysz. Już tyle na swojej drodze przetrwałam, że nawet jeśli dostanę tego zapalenia, to raczej nie będzie pożaru!
- Skończ już i idź sobie.
- Już mówiłam, że nic mi nie będzi... - urwała, bo zaczęła kaszleć. Obserwowałem ją beznamiętnym wzrokiem.
- Czy jeśli cię odprowadzę, przestaniesz siedzieć bez sensu na dworze narażając się na niebezpieczne dla życia i zdrowia choroby?
Dziewczyna zesztywniała, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem, jakby się namyślała nad odpowiedzią. Po chwili szeroko się uśmiechnęła, a jej różowe policzki przybrały kolor podobny do krwi. Oczy zaczęły jej łzawić pod wpływem nagłego przybycia wiatru.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że opowiesz mi coś o sobie.
Zamarłem. Będę musiał wymyślić jakieś bzdury, bo inaczej nie da mi spokoju, a nie mogłem jej przecież wyjaśnić rzeczy, których sam nie wiedziałem.
- Niech będzie.
Skay zmieniła się w postać wilka. Tak jak przewidywałem, była w znacznej części kawowa, a dość długie, falowane włosy przypominały kolor miedzi. Miała długie, chude łapy, a sama nie mogła ważyć zbyt wiele. Wykonała zamaszysty ruch łapą, który zapewne miał wskazywać na to, bym podążył za nią.
- To chodźmy.
Niechętnie ruszyłem się z miejsca, powłócząc po śniegu łapami. Odwróciła w moją stronę pysk, wciąż szeroko się uśmiechając. W mojej głowie pojawił się coraz to wyraźniejszy zarys projektu, który miał udawać moją prawdziwą historię, choć była wymyślona na poczekaniu. Wyglądało na to, że to właśnie tej wersji będę się trzymał rozmawiając z resztą społeczności watahy.
- A więc słucham. Jestem bardzo ciekawa twojej przeszłości.
- Nazywam się Chimera, niekiedy wołają na mnie również "Gall Anonim" - zrobiłem pauzę, a następnie kontynuowałem: - Urodziłem się w jednej z najgorszych zim stulecia, jeszcze straszliwszej od tej obecnej. W zamieci zginęli moi rodzice, więc jakoś musiałem sobie radzić sam. Reszta rodzeństwa nie przetrwała tak trudnych warunków i prędko dołączyła do reszty rodziny. Ja z kolei zdołałem znaleźć ustronne miejsce, gdzie nie grozi mi większość niebezpieczeństw. Gdy zima się skończyła, wyruszyłem dalej. Trafiłem na kilka watah, ale w każdej z nich kończyłem jako wyrzutek, przez dość nietypowy rodzaj spędzania czasu wolnego. Nie tolerowali mojej aspołeczności, dlatego też zawsze byłem oskarżany o wszelakiego rodzaju zdrady. Postanowiłem prowadzić żywot samotnika, nie przystając na propozycje dołączenia do jakiegokolwiek stada. To miejsce jednak stanowi dla mnie wyjątek... jeśli mnie wyrzucicie, nie ma sprawy. Postanowiłem dołączyć tylko i wyłącznie ze względu na intrygującą nazwę.
Wadera patrzyła na mnie w osłupieniu. Jej oczy wyrażały zakłopotanie połączone ze współczuciem. W rzeczywistości wiedziałem, że było ono zupełnie niepotrzebne, ponieważ to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, lecz nie chciałem jej wyprowadzać z błędu. Ważne, żeby miała jakąś wersję wydarzeń, której powinna się trzymać.
- Przykro mi... - wyszeptała. Na nic więcej chyba nie było jej stać po tak wstrząsającej opowieści. Prawdę mówiąc, nie miałem najmniejszego zamiaru przed kimkolwiek wyznawać, że w rzeczywistości najzwyczajniej w świecie straciłem pamięć. Raptem kilka kroków potem po raz kolejny się odezwała:
- Wataha, do której wcześniej należałam i się urodziłam była tak nędzna, że w końcu nie wytrzymałam i uciekłam. Czarne Królestwo wyglądało dobrze i raczej co do niego się nie pomyliłam... Czuję się tutaj spełniona. A ty? Wydaje mi się, że tkwisz całe życie w nicości. Masz jakiś cel w życiu? Największe pragnienie? Coś, co chciałbyś najbardziej zrobić? Co cię tak właściwie uszczęśliwia? - gadała dalej, nie przejmując się swoim zachrypniętym głosem.
- Samotność.
- Jak może kogokolwiek uszczęśliwiać samotność? Przecież to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogły się tylko przytrafić w życiu! Ktoś powinien ci dać porządną lekcję z zalet bycia na czasie w życiu towarzyskim! Wtedy chodziłbyś na imprezy, poznawał nowe wilki, przeżywał wspaniałe przygody! Mówię ci, to jest super!
- Zależy jak dla kogo - odburknąłem.
- No już nie przesadzaj... Jak możesz czepiać się czegoś, czego nigdy nie spróbowałeś?
Nie odpowiedziałem. Nie miałem ochoty się już z nią kłócić, choć doskonale wiedziałem, że ma rację. Można uznać, że żyję dopiero od kilku godzin, a mimo tego wiedziałem, że wiele mam już za sobą, choć nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile dokładnie. Naszym oczom ukazały się udeptane ścieżki, do których odchodziły mniejsze, prowadzące do lichych szałasów pozostałych wilków. Skay zatrzymała się i odwróciła na pięcie, po czym zaproponowała:
- A może mnie odwiedzisz?
Siorbnęła zakatarzonym nosem. Popatrzyłem na nią bez jakiegokolwiek wyrazu.
- Po co?
- Tak sobie? Porozmawiać? W końcu musisz się jakoś przełamać! Nie możesz być całe życie tak sztywny! Życie jest po to, aby się bawić, a ty je po prostu marnujesz! - jej przemowa motywacyjna nie brzmiała tak, jakby chyba sobie tego życzyła, a wręcz odpychała. Jej głos teraz już był niemalże niesłyszalny. Rzeczywiście mogła się rozchorować.
- Idź do lekarza - odparłem chłodno, po czym odwróciłem się i skierowałem w stronę szałasu przeznaczonego specjalnie dla mnie.
<Skayres?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz