Na sercu zrobiło mi się cieplej. Nie straciłam go. Nie wiem jak to się
ułoży. Ale w razie czego, na pewno zostanie chociaż jako przyjaciel. I
tam myśl była moim pocieszeniem.
Szliśmy w niezręcznej, ale błogosławionej ciszy. Z niezręcznej zamieniła
się w płynny spokój. Nikt nic nie mówi, chodź każdy chce coś
powiedzieć. Ta cisza zbliża najbardziej. Las zdawał się ciągnąć w
nieskończoność.
- Filos, nie chcę żebyś przeze mnie płakała. - powiedział. Nawet nie poczułam kiedy łzy spłynęły mi z oczu.
- Nic się nie stało. Ja... jestem bardzo wrażliwa na nowe sytuację. I płaczę nawet nie wiedząc dlaczego.
- Ja też tak trochę mam. No wiesz, uciekłem od ciebie. - spuścił wzrok.
Zatrzymałam się. Łapą złapałam za jego pysk zmuszając go by spojrzał mi w
oczy.
- Nie wracajmy do tego.
Dalszą część drogi szliśmy w tej pięknej ciszy. Dotarliśmy do gór. Słońce już powoli zachodziło.
- Jest coś o czym nie chciałam ci powiedzieć... To...
- Są Góry Amukudyeroweji. Wiem.
Zarumieniłam się. Usiedliśmy obok siebie.
- Czuję się tak bardzo dziwnie. Jestem szczęśliwa... Tak nazywa się to
uczucie. Od kiedy ciebie poznałam zaczęłam to czuć. Lęki z
przeszłości... Wszyscy ich doświadczyliśmy.
Pokiwał głową.
- Musi ci być bardzo ciężko.
- Przypominasz ją. - powiedział - Na każdym kroku. Opuściłem cię bo... nie dawałem sobie rady z tym, że jesteś jak Adelin.
- Przepraszam, jeśli cię to krępuje, ale opowiedz o niej.
- Ona... Kochała zwierzęta i naturę. Była cudowna, taka wolna. Ale
weszła w sidła Oberona. Uwięził ją i posiadł na własność. Aż uciekła.
Ale nie na długo. Oberon nigdy jej nie wypuścił. Stworzył tylko uczucie,
że puszcza ją wolno...
- Stój. Wiem że nie jesteś gotów o tym mówić.
W świetle promieni zachodzącego słońca oglądaliśmy królestwo. Ostatni jego promień był moim pytaniem.
- Shammen... Chciałeś mi coś powiedzieć.
- Wiem, że wydaje się że to odciągam... ale jest już późno. Zejdźmy na
dół, a obiecuję, że wszystko ci powiem. Po prostu... sam nie wiem. Coś
mnie blokuje.
- Więc czas by ta blokada stopniała. Chodź. - złapałam go za łapę. Zbiegliśmy po zboczu. Tam stanęłam i spojrzałam w jego oczy.
- Jesteśmy na dole.
- Ty chytrusie.
- Mów.
- Więc...
(Shamm? Cokolwiek chcesz mi przekazać, nie wiem)
poniedziałek, 22 lutego 2016
niedziela, 21 lutego 2016
Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 10 (cd. Lucy)
Krew mi nieprzyjemnie pulsowała w żyłach, gdy powoli odzyskiwałem świadomość. Najwyraźniej zasnąłem... i poczułem, ciepły oddech na swoim karku. Wciąż nie całkiem przytomny rozchyliłem powieki, by zobaczyć drzemiącą Lucy. Obejmowała mnie w pasie, wtulona w moją szyję. Leżała niemalże przyciśnięta swoim ciałem do mojego. Ja zacząłem się tylko zastanawiać, dlaczego jest tak blisko, a nie leży nieco dalej... kiedy uświadomiłem sobie, co działo się dnia poprzedniego, natychmiastowo zrobiłem się czerwony. Jedzenie tychże owoców nie było dobrym pomysłem... nie uśmiechało się do mnie ponowne skosztowanie ich. Nie chodziło tu o dość dziwaczne widzenia, lecz o niechciane zbliżenie z przyjaciółką, która zapewne będzie mi to wielokrotnie wypominać w przyszłości. Szarpnąłem lekko ramieniem, na którym dziewczyna miała ułożoną głowę, przez co mruknęła cicho, chcąc dać mi do zrozumienia, że chce jeszcze chwilę pospać. Westchnąłem. I co mam teraz zrobić?
Popatrzyłem w rubinowo-brzoskwiniowe niebo, po którym spokojnie płynęły beżowe chmury. Dziwne urojenia zniknęły, a wszystko wyglądało ponownie tak, jak w momencie naszego przybycia. Gdzieś tam wysoko nad nami malował się cień wielkiego drzewa, w którym znajdował się portal. Przymknąłem powieki. Na nowo uderzyło mnie znużenie. Byłem już zmęczony. Chciałem wracać. Ten wymiar aż za bardzo przypominał mi Ogród. Różniły się między sobą tylko i wyłącznie tym, że ten wymiar był nieco "podkoloryzowany". To jednak było tak samo złe, jak to, co miałem okazję przeżywać w swoim "królestwie". Jednak nie chodziło mi tu o Czarne Królestwo, lecz to okrutne więzienie, z którego nie w sposób uciec. Było to niemalże niewykonalne.
- Severus...? - mruknęła dziewczyna.
- Tak?
- Co się wczoraj stało? - zapytała. Przez chwilę wstrzymałem oddech, gorączkowo rozmyślając, co miałbym odpowiedzieć.
- Pojęcie "wczoraj" tutaj zanika. Wygląda na to, iż tutaj noc nigdy nie zawitała.
- Drobiazg - odpowiedziała, jeszcze bardziej wtulając się we mnie - To co się stało? Opowiadaj.
- Co się stało...? - z sykiem wciągnąłem powietrze - Nic się nie stało.
- Nie kłam - zaśmiała się lekko, wciąż w połowie drzemiąc.
- Różne... dziwne rzeczy - dalej zbywałem jej pytanie.
- To znaczy jakie?
- Nie warto tego roztrząsać - odpowiedziałem, siadając. Głowa Lucy zsunęła się na miękką trawę, ale to wystarczyło, aby wyraźnie niezadowolona posłała mi spojrzenie rozgniewanej dziewczynki.
- A było mi tak ciepło i przyjemnie...
Nie odpowiedziałem, bo już powoli wstawałem i zaczynałem się rozglądać na boki. Na nowo poczułem dziwny niepokój, jakby zaraz miało się coś stać. Coś złego. Lucy wcale nie wyglądała na zestresowaną, bo całkowicie spokojna przeciągnęła się, jednocześnie ziewając szeroko.
- Nie dasz się nawet wyspać... - narzekała dalej. Nie wątpiłem w to, że pamiętała wydarzenia sprzed naszego zaśnięcia, a jeśli nawet się myliłem, z całą pewnością prędzej czy później to sobie przypomni. Zadrżałem. Wolałem, aby nie oglądała po raz kolejny mojego idiotyzmu tak ogromnego, że moja matka z całą pewnością przewracałaby się w grobie, nie mogąc pojąć, jakim cudem jej syn zachował się tak karygodnie. Lucy była dla mnie przyjaciółką. Nawet bardzo dobrą przyjaciółką. Jak więc mogłem ją pocałować? Jak mogłem popełnić tak haniebny czyn? To aż po prostu nie mieściło mi się w głowie.
- Jestem głodna - oświadczyła dziewczyna. Jako, że do tej pory stałem odwrócony do niej plecami, teraz odwróciłem się do niej przodem. Miałem cichą nadzieję, że cień padający na moją twarz przez wiecznie wschodzące słońce (o ile to w ogóle można było nazwać słońcem, co raczej jakąś bliżej nie zidentyfikowaną świecącą gwiazdą aż do złudzenia podobną do naszego Słońca) skutecznie zamaskował rumieniec odmalowany na moich policzkach.
- Chcesz po raz kolejny zjeść coś, po czym będziesz się zachowywać jakbyś była nietrzeźwa za równo przez alkohol, jak i przez narkotyk? - zapytałem, zachowując całkowitą powagę.
- Dlaczego by nie? - odpowiedziała zachowując niezwykle lekki ton głosu. Westchnąłem.
- Ja w każdym razie nie mam zamiaru tego powtarzać.
- Czemu?
- Jeszcze pytasz? - popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek, krzyżując ręce na piersi. Wywróciła oczami.
- Daj spokój... to przecież nic wielkiego.
Ponownie nie odpowiedziałem jej, tylko ponownie odwróciłem się w stronę świecącej planety pnącej się po niebie. Mogła zawsze stać w miejscu, jednakże ciężko było to zaobserwować, skoro byliśmy tu tak krótko.
- Pusto tu trochę... nie uważasz? Nigdzie ani śladu żywej duszy... - powiedziała, chcąc przerwać ciszę.
- Może i to nawet lepiej - odparłem.
- Dlaczego?
- Nigdy nie wiadomo, co może zamieszkiwać te tereny. I równie dobrze może być tak samo nieświadome tego, co robi, jak my wcześniej.
- W końcu rosną tu jakieś jadalne owoce... czyli jest szansa, że coś tutaj mieszka - rozmyślała na głos. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Już skończ, proszę. Tylko tego nam brakuje, aby coś nas zaatakowało. Skoro jesteś głodna to znak, abyśmy jak najszybciej wrócili do Królestwa.
Dziewczyna westchnęła niezadowolona. Wciąż siedziała na ziemi, więc zaczęła ręką gładzić miękką niczym puch trawę. Kątem oka obserwowałem jej poczynania.
- Potrzebujesz odrobiny rozluźnienia... chcesz robić wszystko już i teraz, im szybciej, tym lepiej... - przestała przeczesywać palcami trawę - Ty zawsze taki jesteś w obliczu nieznanego. Na co dzień robisz wszystko spokojnie i powoli. To przecież nie ma sensu. Boisz się nieznanego? A może przyszłości?
Milczałem. Sam dopiero zdałem sobie z tego sprawę, że rzeczywiście miała rację. Jednak nad powodem sam musiałem się chwilę namyślić, gdyż sam nie znałem dokładnej przyczyny takiego postępowania. Sposób myślenia, jaki sobie ukształtowałem mógł być spowodowany moimi przeżyciami. Miałem tu głównie na myśli długotrwałe zamieszkiwanie Ogrodu Cienia oraz bardzo nieprzyjemną przygodę z bratem. Wszystko to, w co wierzyłem, w jednej chwili roztrzaskało się na tyle kawałków, że nawet za wiele lat nie zdołałbym tego ułożyć w jedną, spójną całość. Całe moje życie w jednej chwili legło w gruzach. Walka o przetrwanie w Ogrodzie wymagała ode mnie nieustannej uwagi, skupienia i kontrolowania, czy potwór chcący ze mnie zrobić sobie przekąskę nie stał tuż za mną. Musiałem mieć się cały czas na baczności, gdyż przez cały czas byłem narażony na atak nieprzyjaciela. Zabić mnie mogło dosłownie wszystko, a mimo to uszedłem z życiem. Cały czas nie mogę uwierzyć jak. Od wtedy właśnie zacząłem wierzyć w cuda.
Kiedy udało mi się uwolnić i trafić do Watahy Szlachetnego Kamienia poczułem ustabilizowanie, grunt pod nogami i pewność, że jestem wśród swoich. Nie bałem się tak jak wcześniej. Wciąż pozostało przeczucie, że strażnicy z Białego Królestwa mogą mnie odnaleźć i spalić całą watahę, a mimo to tego nie zrobili. Moja siostra, Fire była agentem mojego brata. Jednak do teraz mu nie powiedziała prawdy o tym, że mnie odnalazła, ani tym bardziej gdzie. Wciąż nie mogłem pojąć, dlaczego tego nie zrobiła. Pewnie dostałaby jakieś wynagrodzenie i wysokie stanowisko wraz z wszelakimi przywilejami, jakiego pozazdrościłby jej niejeden wysoko postawiony porucznik armii. Glory był do tego zdolny. Do niesprawiedliwości i nierówności.
Po tym wszystkim została we mnie cząstka "starego ja" i "nowego ja". Obecnie byłem zbudowany z właśnie tych przeżyć. Połączeniem tych dwóch określeń, tych dwóch czasów. Nie mogę pojąć, jakim cudem jeszcze niedawno broniłem się przed kolejnymi ferangami, a teraz pracuję nad wybudowaniem Czarnego Królestwa. Pozostała we mnie cecha, dzięki której potrafię walczyć za wszelką cenę o przetrwanie. Pilnuję tego, co mam, żeby tego nie stracić. Nie stracić życia. Jestem czujny. Potrafię z tym walczyć, lecz kiedy jest to konieczne, daję się ponieść intuicji. I to właśnie na niej polegam przez znaczną część swojego życia. To właśnie jej zawdzięczam to, że wciąż tutaj jestem.
- Odpowiesz ty mi wreszcie czy nie? - moje rozmyślania przerwała mi Lucy. Na nowo odwróciłem się w jej stronę, patrząc z góry na jej orzechowe oczy.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że rzeczywiście powinniśmy stąd odejść, i to jak najprędzej. Może kiedy indziej wrócimy, ale dopiero wówczas, kiedy będziemy dobrze przygotowani na taką podróż.
Lucy nie komentując podniosła się z trawy i stanęła u mojego boku.
- Skoro pan przywódca tak zarządza, chodźmy więc - zadrwiła, ale zignorowałem to. Miała prawo być zła, chociażby za to, że mogła być nieco zmęczona i niewyspana. Ja również najchętniej jeszcze uciąłbym sobie drzemkę, ale poczucie, że coś nas zaraz zaatakuje nie dawało mi spokoju. Złudnie pewien siebie ruszyłem na prawo, czyli w stronę, z której przyszliśmy. Szliśmy w milczeniu. Po kilku minutach drogi mój wzrok przykuło kolejne stado jasnych, błyszczących kulek zbliżających się w moją stronę. Otworzyłem usta, aby powiadomić o tym dziewczynę, lecz ta już patrzyła w tamtym kierunku. Wyglądała na zamyśloną, ale nie chcąc jej przeszkadzać, powstrzymałem się od wszelkich uwag.
Kiedy byliśmy już około sto metrów od olbrzymiego korzenia, po którym zeszliśmy na dół, usłyszałem dziwny, szeleszczący dźwięk. Nadstawiłem słuchu, nieco zwalniając.
- Co jest? - zapytała Lucy, patrząc na moją twarz w zaciekawieniu. Uniosłem dłoń, dając znak, aby zamilkła. Zatrzymałem się, oczekując na powtórzenie się dźwięku. Nic. Cisza.
- Co się dzieje? - dopytywała dalej. Tym razem nieco ściszyła głos, nerwowo wodząc wzrokiem po okolicy. Łąkę, na której obecnie staliśmy, porastało kilka fantazyjnych krzewów z gałązkami, na których znajdował się jakiś miękki, różowy puch, a gdzieniegdzie wyrastały drzewa owocowe. To właśnie tam skupiłem swój wzrok. Ona również zaczęła tam patrzeć. Stała na tyle blisko, że zorientowałem się, iż z napięcia przestała oddychać. Najwyraźniej zrozumiała, że rzeczywiście nie jesteśmy sami.
- Ksssa...hhhooo heeeramgoa...! - usłyszeliśmy cichy, syczący głos. Zamarłem. Istota mogła stać dziesięć metrów od nas, a mimo to wyraźnie ją usłyszeliśmy.
- Lucy...
- T-tak? - wyjąkała.
- Uciekajmy - zarządziłem, nie wykonując żadnych innych ruchów, prócz stania i wpatrywania się w krzaki, choć doskonale wiedziałem, że obca istota zamieszkująca ten wymiar musiała stać za nami. Moja towarzyszka przełknęła ślinę, powoli i delikatnie potakując. Potwór ryknął potężnie, na co ja i Lucy równocześnie rzuciliśmy się do panicznej ucieczki. Zostało sto, dziewięćdziesiąt, osiemdziesiąt, siedemdziesiąt metrów... I wtedy cały świat wywrócił się do góry nogami, a ja poczułem palący ból w kręgosłupie. Upadłem, miażdżony ciężarem istoty. Miała łapy, a raczej szpony zakończone ostrymi pazurami. Posiadała dwie nogi, przez co od razu skojarzyłem ją z jakimś ptakiem. Syknęło mi prosto do ucha. Wciąż w połowie ogłuszony leżałem w trawie, mrużąc oczy. Mógł ważyć około stu kilogramów... może i nawet więcej. W każdym razie to wystarczyło, aby zdusić mi klatkę piersiową na tyle, że nie mogłem oddychać i miałem jednocześnie wrażenie, że zaraz popękają mi żebra.
Do moich uszu dobiegł wrzask Lucy, która najwyraźniej zawróciła, by mnie ratować. Potwór ponownie ryknął i zgramolił się ze mnie na tyle nieuważnie, że zostawił wzdłuż mojej ręki długie rozcięcie. Syknąłem z bólu. Nie mogłem złapać oddechu, jednak gdy uświadomiłem sobie, że istota właśnie pędzi w kierunku dziewczyny, błyskawicznie podniosłem się z ziemi i chwyciłem leżącą metr dalej ułamaną gałąź drzew. Zignorowałem brak tlenu w płucach. Ruszyłem najszybciej jak tylko mogłem w ślad za nim. Lucy krzyknęła po raz kolejny, zawróciła i pospiesznie zaczęła uciekać do korzenia. Stworzenie było nieco wyższe ode mnie i rzeczywiście miało dwie długie i powykręcane nogi, zginające się we wszystkie strony. Mimo ich patyczkowatej budowy poruszał się dwa razy szybciej niż ja, dzięki czemu już niemalże dosięgnęło swoim masywnym, lecz ostro zakończonym dziobem bark Lucy. Kłapało szczękami, usilnie próbując jej dosięgnąć, ale ta się nie poddawała i starała się przyspieszyć najbardziej, jak tylko może. Przypominał nieco ptaka, ale nie posiadał piór, ani też skrzydeł. Miał dodatkowo dwie krótkie łapki i wcześniej wspomniane długie szpony, na których się poruszał i które zapewne rozcięły mi rękę.
Wziąłem zamach i modląc się w duchu do Wikvirnitemojosa, rzuciłem patyk w stronę istoty. Ten zrobił kilka obrotów w powietrzu, po czym ku mojemu zaskoczeniu idealnie uderzył w głowę stworzenia, jednocześnie przebijając się przez jej delikatną strukturę i przebijając na wylot. Ptakopodobny, zwolnił rycząc najgłośniej jak tylko może. Lucy na to krzyknęła w odpowiedzi, sądząc, że ten wciąż ją dogania i potknęła się o skrawek gigantycznego korzenia. Upadła na niego, zdzierając sobie kolano. Wciąż zaskoczony swoim sukcesem zwolniłem, aż w końcu całkiem zatrzymałem się nad truchłem dziwnego stworzenia. Zacząłem mieć mroczki przed oczami, spowodowane niedotlenieniem organizmu.
- Już w porządku... nie żyje... - powiedziałem sapiąc. Lucy zaczęła cicho łkać, ni to żałując nad zdartym kolanem, ni to ze szczęścia, ni to ze strachu. Może po prostu z mieszanin uczuć. Dopiero teraz poczułem uderzający ból, jaki przeszywał moją rękę. Ponownie syknąłem z bólu, a kolana się pode mną ugięły. Zrobiło mi się gorąco i zimno za razem. Musiał mieć jakiś jad w pazurach... a przed nami jeszcze dobre kilka kilometrów wspinaczki na górę, plus kolejne kilka do Shaten. Bojąc się tego, co zobaczę, ostrożnie popatrzyłem na swój łokieć. Zobaczyłem mnóstwo krwi, rozorane mięśnie i gdzieniegdzie jaśniejsze fragmenty, które zapewne musiały być kością. Rozcięcie zaczynało się przy ramieniu, a kończyło kilka centymetrów za łokciem. Wyglądało wyjątkowo paskudnie... nie mogłem poruszyć całą ręką, ani tym bardziej jej zgiąć. Serce waliło mi jak młotem. Mogłem się wykrwawić, ale strach było mi to bandażować.
- Lucy... chyba mamy problem... - stęknąłem, już całkiem pozwalając się moim kolanom zgiąć, przez co uklęknąłem dobre trzy metry od korzenia, na którym ona obecnie leżała jak długa, wciąż cicho łkając. W oddali usłyszeliśmy kolejny ryk, tym razem dużo głośniejszy i groźniejszy. Cholera... mogłem zabić młode wyjątkowo mściwej matki.
<Lucy? Jak uratujesz ich z opresji? Mogą zawsze po prostu zwiać, ale wtedy trucizna w Sevciu będzie się szybciej rozprzestrzeniać lub wywali się w połowie drogi, nie mogąc wstać... no albo po prostu poślizgną się na korzeniu i spadną>
Popatrzyłem w rubinowo-brzoskwiniowe niebo, po którym spokojnie płynęły beżowe chmury. Dziwne urojenia zniknęły, a wszystko wyglądało ponownie tak, jak w momencie naszego przybycia. Gdzieś tam wysoko nad nami malował się cień wielkiego drzewa, w którym znajdował się portal. Przymknąłem powieki. Na nowo uderzyło mnie znużenie. Byłem już zmęczony. Chciałem wracać. Ten wymiar aż za bardzo przypominał mi Ogród. Różniły się między sobą tylko i wyłącznie tym, że ten wymiar był nieco "podkoloryzowany". To jednak było tak samo złe, jak to, co miałem okazję przeżywać w swoim "królestwie". Jednak nie chodziło mi tu o Czarne Królestwo, lecz to okrutne więzienie, z którego nie w sposób uciec. Było to niemalże niewykonalne.
- Severus...? - mruknęła dziewczyna.
- Tak?
- Co się wczoraj stało? - zapytała. Przez chwilę wstrzymałem oddech, gorączkowo rozmyślając, co miałbym odpowiedzieć.
- Pojęcie "wczoraj" tutaj zanika. Wygląda na to, iż tutaj noc nigdy nie zawitała.
- Drobiazg - odpowiedziała, jeszcze bardziej wtulając się we mnie - To co się stało? Opowiadaj.
- Co się stało...? - z sykiem wciągnąłem powietrze - Nic się nie stało.
- Nie kłam - zaśmiała się lekko, wciąż w połowie drzemiąc.
- Różne... dziwne rzeczy - dalej zbywałem jej pytanie.
- To znaczy jakie?
- Nie warto tego roztrząsać - odpowiedziałem, siadając. Głowa Lucy zsunęła się na miękką trawę, ale to wystarczyło, aby wyraźnie niezadowolona posłała mi spojrzenie rozgniewanej dziewczynki.
- A było mi tak ciepło i przyjemnie...
Nie odpowiedziałem, bo już powoli wstawałem i zaczynałem się rozglądać na boki. Na nowo poczułem dziwny niepokój, jakby zaraz miało się coś stać. Coś złego. Lucy wcale nie wyglądała na zestresowaną, bo całkowicie spokojna przeciągnęła się, jednocześnie ziewając szeroko.
- Nie dasz się nawet wyspać... - narzekała dalej. Nie wątpiłem w to, że pamiętała wydarzenia sprzed naszego zaśnięcia, a jeśli nawet się myliłem, z całą pewnością prędzej czy później to sobie przypomni. Zadrżałem. Wolałem, aby nie oglądała po raz kolejny mojego idiotyzmu tak ogromnego, że moja matka z całą pewnością przewracałaby się w grobie, nie mogąc pojąć, jakim cudem jej syn zachował się tak karygodnie. Lucy była dla mnie przyjaciółką. Nawet bardzo dobrą przyjaciółką. Jak więc mogłem ją pocałować? Jak mogłem popełnić tak haniebny czyn? To aż po prostu nie mieściło mi się w głowie.
- Jestem głodna - oświadczyła dziewczyna. Jako, że do tej pory stałem odwrócony do niej plecami, teraz odwróciłem się do niej przodem. Miałem cichą nadzieję, że cień padający na moją twarz przez wiecznie wschodzące słońce (o ile to w ogóle można było nazwać słońcem, co raczej jakąś bliżej nie zidentyfikowaną świecącą gwiazdą aż do złudzenia podobną do naszego Słońca) skutecznie zamaskował rumieniec odmalowany na moich policzkach.
- Chcesz po raz kolejny zjeść coś, po czym będziesz się zachowywać jakbyś była nietrzeźwa za równo przez alkohol, jak i przez narkotyk? - zapytałem, zachowując całkowitą powagę.
- Dlaczego by nie? - odpowiedziała zachowując niezwykle lekki ton głosu. Westchnąłem.
- Ja w każdym razie nie mam zamiaru tego powtarzać.
- Czemu?
- Jeszcze pytasz? - popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek, krzyżując ręce na piersi. Wywróciła oczami.
- Daj spokój... to przecież nic wielkiego.
Ponownie nie odpowiedziałem jej, tylko ponownie odwróciłem się w stronę świecącej planety pnącej się po niebie. Mogła zawsze stać w miejscu, jednakże ciężko było to zaobserwować, skoro byliśmy tu tak krótko.
- Pusto tu trochę... nie uważasz? Nigdzie ani śladu żywej duszy... - powiedziała, chcąc przerwać ciszę.
- Może i to nawet lepiej - odparłem.
- Dlaczego?
- Nigdy nie wiadomo, co może zamieszkiwać te tereny. I równie dobrze może być tak samo nieświadome tego, co robi, jak my wcześniej.
- W końcu rosną tu jakieś jadalne owoce... czyli jest szansa, że coś tutaj mieszka - rozmyślała na głos. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Już skończ, proszę. Tylko tego nam brakuje, aby coś nas zaatakowało. Skoro jesteś głodna to znak, abyśmy jak najszybciej wrócili do Królestwa.
Dziewczyna westchnęła niezadowolona. Wciąż siedziała na ziemi, więc zaczęła ręką gładzić miękką niczym puch trawę. Kątem oka obserwowałem jej poczynania.
- Potrzebujesz odrobiny rozluźnienia... chcesz robić wszystko już i teraz, im szybciej, tym lepiej... - przestała przeczesywać palcami trawę - Ty zawsze taki jesteś w obliczu nieznanego. Na co dzień robisz wszystko spokojnie i powoli. To przecież nie ma sensu. Boisz się nieznanego? A może przyszłości?
Milczałem. Sam dopiero zdałem sobie z tego sprawę, że rzeczywiście miała rację. Jednak nad powodem sam musiałem się chwilę namyślić, gdyż sam nie znałem dokładnej przyczyny takiego postępowania. Sposób myślenia, jaki sobie ukształtowałem mógł być spowodowany moimi przeżyciami. Miałem tu głównie na myśli długotrwałe zamieszkiwanie Ogrodu Cienia oraz bardzo nieprzyjemną przygodę z bratem. Wszystko to, w co wierzyłem, w jednej chwili roztrzaskało się na tyle kawałków, że nawet za wiele lat nie zdołałbym tego ułożyć w jedną, spójną całość. Całe moje życie w jednej chwili legło w gruzach. Walka o przetrwanie w Ogrodzie wymagała ode mnie nieustannej uwagi, skupienia i kontrolowania, czy potwór chcący ze mnie zrobić sobie przekąskę nie stał tuż za mną. Musiałem mieć się cały czas na baczności, gdyż przez cały czas byłem narażony na atak nieprzyjaciela. Zabić mnie mogło dosłownie wszystko, a mimo to uszedłem z życiem. Cały czas nie mogę uwierzyć jak. Od wtedy właśnie zacząłem wierzyć w cuda.
Kiedy udało mi się uwolnić i trafić do Watahy Szlachetnego Kamienia poczułem ustabilizowanie, grunt pod nogami i pewność, że jestem wśród swoich. Nie bałem się tak jak wcześniej. Wciąż pozostało przeczucie, że strażnicy z Białego Królestwa mogą mnie odnaleźć i spalić całą watahę, a mimo to tego nie zrobili. Moja siostra, Fire była agentem mojego brata. Jednak do teraz mu nie powiedziała prawdy o tym, że mnie odnalazła, ani tym bardziej gdzie. Wciąż nie mogłem pojąć, dlaczego tego nie zrobiła. Pewnie dostałaby jakieś wynagrodzenie i wysokie stanowisko wraz z wszelakimi przywilejami, jakiego pozazdrościłby jej niejeden wysoko postawiony porucznik armii. Glory był do tego zdolny. Do niesprawiedliwości i nierówności.
Po tym wszystkim została we mnie cząstka "starego ja" i "nowego ja". Obecnie byłem zbudowany z właśnie tych przeżyć. Połączeniem tych dwóch określeń, tych dwóch czasów. Nie mogę pojąć, jakim cudem jeszcze niedawno broniłem się przed kolejnymi ferangami, a teraz pracuję nad wybudowaniem Czarnego Królestwa. Pozostała we mnie cecha, dzięki której potrafię walczyć za wszelką cenę o przetrwanie. Pilnuję tego, co mam, żeby tego nie stracić. Nie stracić życia. Jestem czujny. Potrafię z tym walczyć, lecz kiedy jest to konieczne, daję się ponieść intuicji. I to właśnie na niej polegam przez znaczną część swojego życia. To właśnie jej zawdzięczam to, że wciąż tutaj jestem.
- Odpowiesz ty mi wreszcie czy nie? - moje rozmyślania przerwała mi Lucy. Na nowo odwróciłem się w jej stronę, patrząc z góry na jej orzechowe oczy.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że rzeczywiście powinniśmy stąd odejść, i to jak najprędzej. Może kiedy indziej wrócimy, ale dopiero wówczas, kiedy będziemy dobrze przygotowani na taką podróż.
Lucy nie komentując podniosła się z trawy i stanęła u mojego boku.
- Skoro pan przywódca tak zarządza, chodźmy więc - zadrwiła, ale zignorowałem to. Miała prawo być zła, chociażby za to, że mogła być nieco zmęczona i niewyspana. Ja również najchętniej jeszcze uciąłbym sobie drzemkę, ale poczucie, że coś nas zaraz zaatakuje nie dawało mi spokoju. Złudnie pewien siebie ruszyłem na prawo, czyli w stronę, z której przyszliśmy. Szliśmy w milczeniu. Po kilku minutach drogi mój wzrok przykuło kolejne stado jasnych, błyszczących kulek zbliżających się w moją stronę. Otworzyłem usta, aby powiadomić o tym dziewczynę, lecz ta już patrzyła w tamtym kierunku. Wyglądała na zamyśloną, ale nie chcąc jej przeszkadzać, powstrzymałem się od wszelkich uwag.
Kiedy byliśmy już około sto metrów od olbrzymiego korzenia, po którym zeszliśmy na dół, usłyszałem dziwny, szeleszczący dźwięk. Nadstawiłem słuchu, nieco zwalniając.
- Co jest? - zapytała Lucy, patrząc na moją twarz w zaciekawieniu. Uniosłem dłoń, dając znak, aby zamilkła. Zatrzymałem się, oczekując na powtórzenie się dźwięku. Nic. Cisza.
- Co się dzieje? - dopytywała dalej. Tym razem nieco ściszyła głos, nerwowo wodząc wzrokiem po okolicy. Łąkę, na której obecnie staliśmy, porastało kilka fantazyjnych krzewów z gałązkami, na których znajdował się jakiś miękki, różowy puch, a gdzieniegdzie wyrastały drzewa owocowe. To właśnie tam skupiłem swój wzrok. Ona również zaczęła tam patrzeć. Stała na tyle blisko, że zorientowałem się, iż z napięcia przestała oddychać. Najwyraźniej zrozumiała, że rzeczywiście nie jesteśmy sami.
- Ksssa...hhhooo heeeramgoa...! - usłyszeliśmy cichy, syczący głos. Zamarłem. Istota mogła stać dziesięć metrów od nas, a mimo to wyraźnie ją usłyszeliśmy.
- Lucy...
- T-tak? - wyjąkała.
- Uciekajmy - zarządziłem, nie wykonując żadnych innych ruchów, prócz stania i wpatrywania się w krzaki, choć doskonale wiedziałem, że obca istota zamieszkująca ten wymiar musiała stać za nami. Moja towarzyszka przełknęła ślinę, powoli i delikatnie potakując. Potwór ryknął potężnie, na co ja i Lucy równocześnie rzuciliśmy się do panicznej ucieczki. Zostało sto, dziewięćdziesiąt, osiemdziesiąt, siedemdziesiąt metrów... I wtedy cały świat wywrócił się do góry nogami, a ja poczułem palący ból w kręgosłupie. Upadłem, miażdżony ciężarem istoty. Miała łapy, a raczej szpony zakończone ostrymi pazurami. Posiadała dwie nogi, przez co od razu skojarzyłem ją z jakimś ptakiem. Syknęło mi prosto do ucha. Wciąż w połowie ogłuszony leżałem w trawie, mrużąc oczy. Mógł ważyć około stu kilogramów... może i nawet więcej. W każdym razie to wystarczyło, aby zdusić mi klatkę piersiową na tyle, że nie mogłem oddychać i miałem jednocześnie wrażenie, że zaraz popękają mi żebra.
Do moich uszu dobiegł wrzask Lucy, która najwyraźniej zawróciła, by mnie ratować. Potwór ponownie ryknął i zgramolił się ze mnie na tyle nieuważnie, że zostawił wzdłuż mojej ręki długie rozcięcie. Syknąłem z bólu. Nie mogłem złapać oddechu, jednak gdy uświadomiłem sobie, że istota właśnie pędzi w kierunku dziewczyny, błyskawicznie podniosłem się z ziemi i chwyciłem leżącą metr dalej ułamaną gałąź drzew. Zignorowałem brak tlenu w płucach. Ruszyłem najszybciej jak tylko mogłem w ślad za nim. Lucy krzyknęła po raz kolejny, zawróciła i pospiesznie zaczęła uciekać do korzenia. Stworzenie było nieco wyższe ode mnie i rzeczywiście miało dwie długie i powykręcane nogi, zginające się we wszystkie strony. Mimo ich patyczkowatej budowy poruszał się dwa razy szybciej niż ja, dzięki czemu już niemalże dosięgnęło swoim masywnym, lecz ostro zakończonym dziobem bark Lucy. Kłapało szczękami, usilnie próbując jej dosięgnąć, ale ta się nie poddawała i starała się przyspieszyć najbardziej, jak tylko może. Przypominał nieco ptaka, ale nie posiadał piór, ani też skrzydeł. Miał dodatkowo dwie krótkie łapki i wcześniej wspomniane długie szpony, na których się poruszał i które zapewne rozcięły mi rękę.
Wziąłem zamach i modląc się w duchu do Wikvirnitemojosa, rzuciłem patyk w stronę istoty. Ten zrobił kilka obrotów w powietrzu, po czym ku mojemu zaskoczeniu idealnie uderzył w głowę stworzenia, jednocześnie przebijając się przez jej delikatną strukturę i przebijając na wylot. Ptakopodobny, zwolnił rycząc najgłośniej jak tylko może. Lucy na to krzyknęła w odpowiedzi, sądząc, że ten wciąż ją dogania i potknęła się o skrawek gigantycznego korzenia. Upadła na niego, zdzierając sobie kolano. Wciąż zaskoczony swoim sukcesem zwolniłem, aż w końcu całkiem zatrzymałem się nad truchłem dziwnego stworzenia. Zacząłem mieć mroczki przed oczami, spowodowane niedotlenieniem organizmu.
- Już w porządku... nie żyje... - powiedziałem sapiąc. Lucy zaczęła cicho łkać, ni to żałując nad zdartym kolanem, ni to ze szczęścia, ni to ze strachu. Może po prostu z mieszanin uczuć. Dopiero teraz poczułem uderzający ból, jaki przeszywał moją rękę. Ponownie syknąłem z bólu, a kolana się pode mną ugięły. Zrobiło mi się gorąco i zimno za razem. Musiał mieć jakiś jad w pazurach... a przed nami jeszcze dobre kilka kilometrów wspinaczki na górę, plus kolejne kilka do Shaten. Bojąc się tego, co zobaczę, ostrożnie popatrzyłem na swój łokieć. Zobaczyłem mnóstwo krwi, rozorane mięśnie i gdzieniegdzie jaśniejsze fragmenty, które zapewne musiały być kością. Rozcięcie zaczynało się przy ramieniu, a kończyło kilka centymetrów za łokciem. Wyglądało wyjątkowo paskudnie... nie mogłem poruszyć całą ręką, ani tym bardziej jej zgiąć. Serce waliło mi jak młotem. Mogłem się wykrwawić, ale strach było mi to bandażować.
- Lucy... chyba mamy problem... - stęknąłem, już całkiem pozwalając się moim kolanom zgiąć, przez co uklęknąłem dobre trzy metry od korzenia, na którym ona obecnie leżała jak długa, wciąż cicho łkając. W oddali usłyszeliśmy kolejny ryk, tym razem dużo głośniejszy i groźniejszy. Cholera... mogłem zabić młode wyjątkowo mściwej matki.
<Lucy? Jak uratujesz ich z opresji? Mogą zawsze po prostu zwiać, ale wtedy trucizna w Sevciu będzie się szybciej rozprzestrzeniać lub wywali się w połowie drogi, nie mogąc wstać... no albo po prostu poślizgną się na korzeniu i spadną>
sobota, 20 lutego 2016
Od Shammen’a „Walentynki” cz.3 (C.D Filos)
Słowa Filos trochę mnie przejęły. Dreptałem w kółko. Zdążyłem pobiec aż
do lasu. W sumie wypowiedź wadery nie miała w sobie nic strasznego.
Gdyby nie futro, na moich policzkach znajdowały by się czerwone
rumieńce. Nie zwykłem do takich słów, od rozstania z Adelin… znów
potworna wizja śmiejącej się Filos i byłej partnerki przed oczami.
Postanowiłem jednak wrócić. Zawstydzony ze spuszczoną głową zacząłem
podążać do górskiego pasma znajdującego się nie dalej, niż dwadzieścia
metrów. Zachowałem się wręcz głupio uciekając. Co takiego było w jej
wypowiedzi, że wymsknęły mi się zupełnie niepotrzebne słowa? Ze złości,
smutku i wstydu warknąłem na siedzącego na gałęzi ptaka. Było to do mnie
niepodobne. Zachowałem się krótko mówiąc, bezczelnie, w stosunku do
przyrody. Bez powodu przestraszyłem małego wróbla. Zwierzę oderwało się
od gałęzi, rozprostowując małe skrzydełka. Odleciało w nieznaną mi
stronę. Zaraz pożałowałem, że go przestraszyłem. Mój instynkt wilka
budził się co pewien czas, sprawiając, że zachowywałem się inaczej niż
zwykle w stosunku do swojego żywiołu. Chciałem wyszeptać „Przepraszam”,
ale ptak już odleciał. To była moja wina. Tak samo zapewne skrzywdziłem
Qui. Żałowałem wypowiedzianych wcześniej przeze mnie słów. Gdzieś w
powietrzu unosił się zapach wadery. Zacząłem ją wołać.
- Filos! Nie chciałem, przepraszam… proszę, wyjdź gdziekolwiek jesteś. – Nawoływałem waderę. Zapach był słaby, być może jeszcze z czasu, gdy tu wędrowaliśmy.
- Tu jestem. – Zza krzaków wyłoniła się biała wadera i przemówiła melodyjnym, delikatnym głosem. Zauważyłem jej łzę. Nieśmiało wyciągnąłem łapę i otarłem kroplę słonej łzy spływającej po futrze Qui.
- Nie chciałem, przepraszam. – Popatrzyłem w pełne głębi, miodowe oczy wadery. Lekko się uśmiechnąłem po czym postawiłem łapę na ziemi. – To idziemy w te góry?
- Pewnie. – Filos spuściła wzrok. Nie chciałem, by tak wyszło. Tak nie miało być. Czy zaprzepaściłem wszystko? Czy to ‘wszystko’ odeszło? Nie umiałem odpowiedzieć na te pytania. Nadzieja, nadzieja, że nie – tylko to mogłem zrobić. Wszystko przez to, że chyba nadal zbytnio przeżywam rozstanie z Adelin, które nastąpiło już dość dawno. Chciałem zacząć żyć teraźniejszością, zapomnieć o przeszłości. Nie wyszło. Wspomnienia nadal siedziały w mojej głowie, nie chciały mi odpuścić. Czy istnieje coś takiego jak zapomnienie o przeszłości? Chciałbym. Bardzo. Brakowało mi drugiej osoby, po odejściu Adelin straciłem cząstkę siebie. Na zawsze. Ta ‘część mnie’ już nie powróci. Zostanie w ciemności i zapomnieniu. Nigdy już nie odzyskana, nie uratowana. W głowie na okrągło słychać było JEJ śmiech. Jej łkanie. Jej głos. Wiedziałem tylko tyle – nie poradzę sobie sam z zapomnieniem. Do tej pory niby tak prosta czynność, póki naprawdę musisz ją wykonać. Staje się ona trudna i niezrozumiała. Na pozór wyrzucenie z siebie wspomnień jest proste – czyżby? Czy mi się kiedyś to uda? W myślach zadawałem sobie mnóstwo pytań, ale nie na wszystkie zdołałem sobie odpowiedzieć. Cisza była krępująca. Uczucie wstydu i niezręczności rosło.
- Przepraszam jeszcze raz. Nie chciałem tego. Ja też Cię lubię, po prostu… później Ci opowiem. Tam na górze. – Na moim pysku pojawił się nieco melancholijny uśmieszek. Wadera popatrzyła mi prosto w oczy. Chyba wiedziała, że chodzi o PRZESZŁOŚĆ.
< Filos? Wylewy Shamma, he he xd >
- Filos! Nie chciałem, przepraszam… proszę, wyjdź gdziekolwiek jesteś. – Nawoływałem waderę. Zapach był słaby, być może jeszcze z czasu, gdy tu wędrowaliśmy.
- Tu jestem. – Zza krzaków wyłoniła się biała wadera i przemówiła melodyjnym, delikatnym głosem. Zauważyłem jej łzę. Nieśmiało wyciągnąłem łapę i otarłem kroplę słonej łzy spływającej po futrze Qui.
- Nie chciałem, przepraszam. – Popatrzyłem w pełne głębi, miodowe oczy wadery. Lekko się uśmiechnąłem po czym postawiłem łapę na ziemi. – To idziemy w te góry?
- Pewnie. – Filos spuściła wzrok. Nie chciałem, by tak wyszło. Tak nie miało być. Czy zaprzepaściłem wszystko? Czy to ‘wszystko’ odeszło? Nie umiałem odpowiedzieć na te pytania. Nadzieja, nadzieja, że nie – tylko to mogłem zrobić. Wszystko przez to, że chyba nadal zbytnio przeżywam rozstanie z Adelin, które nastąpiło już dość dawno. Chciałem zacząć żyć teraźniejszością, zapomnieć o przeszłości. Nie wyszło. Wspomnienia nadal siedziały w mojej głowie, nie chciały mi odpuścić. Czy istnieje coś takiego jak zapomnienie o przeszłości? Chciałbym. Bardzo. Brakowało mi drugiej osoby, po odejściu Adelin straciłem cząstkę siebie. Na zawsze. Ta ‘część mnie’ już nie powróci. Zostanie w ciemności i zapomnieniu. Nigdy już nie odzyskana, nie uratowana. W głowie na okrągło słychać było JEJ śmiech. Jej łkanie. Jej głos. Wiedziałem tylko tyle – nie poradzę sobie sam z zapomnieniem. Do tej pory niby tak prosta czynność, póki naprawdę musisz ją wykonać. Staje się ona trudna i niezrozumiała. Na pozór wyrzucenie z siebie wspomnień jest proste – czyżby? Czy mi się kiedyś to uda? W myślach zadawałem sobie mnóstwo pytań, ale nie na wszystkie zdołałem sobie odpowiedzieć. Cisza była krępująca. Uczucie wstydu i niezręczności rosło.
- Przepraszam jeszcze raz. Nie chciałem tego. Ja też Cię lubię, po prostu… później Ci opowiem. Tam na górze. – Na moim pysku pojawił się nieco melancholijny uśmieszek. Wadera popatrzyła mi prosto w oczy. Chyba wiedziała, że chodzi o PRZESZŁOŚĆ.
< Filos? Wylewy Shamma, he he xd >
piątek, 19 lutego 2016
Od φίλος "Serce czy umysł?" cz.2 (cd.Shaten lub Shammen)
- Oczywiście! - powiedzieliśmy z Shammem prawie jednocześnie.
- Więc co mamy zrobić?- spytałam
- To... dość ciężkie do wytłumaczenia. Po prostu weźmy te płatki. Wystarczy je zjeść - Shaten podała nam po płatku.
- Na trzy... - mruknął Shamm - Raz... Dwa...Trzy! - zjedliśmy równocześnie tajemniczy kwiat. Poczułam zawirowania w głowie i potknęłam się. Zamknęłam oczy. Z początku widziałam tylko ciemność. Po chwili przerzedziła się. Stałam koło Shaten i Shammena tak jak wcześniej. Ale coś się zmieniło.
- Ja... poznaję to miejsce... - zaczęłam - To musi być mój koszmar. Nie mam ich dużo, miałam tylko dwa koszmary ale to na pewno jeden z nich. Tu chodzi o dzień, kiedy zabiłam swoją rodzinę.
- Więc co musimy zrobić? - spytał basior
- Musimy zmienić bieg wydarzeń. Filos, co dokładnie się działo?
- To... Najpierw polowałam na zająca... Zobaczyłam tą wizję, pobiegłam do rodziny i rzuciłam czar.
- Więc nie możemy pozwolić byś wróciła do rodziny. - stwierdziła Shaten.
- Jak? - spytał Shamm
- Myślę, że wystarczy, że odciągniemy moją uwagę. Od tych zajęcy. Shaten, możesz wyczarować szlak z kryształów od miejsca, które ci wskażę?
- Powinno się udać.
- Shamm, mógłbyś przekonać rośliny żeby wyrosły o... tutaj? - spytałam wskazując łapą miejsce na ziemi.
- Powinno się udać.
- Więc Shan, ty wyczaruj tą ścieżkę odtąd dotąd. - powiedziałam pokazując szlak. Wszyscy zajęli się swoimi sprawami, a ja pobiegłam przyprowadzić tu siebie.
Dostrzegłam Mnie z daleka. Biegałam pomiędzy zającami. Wystarczyło tylko, że naprowadzę siebie do miejsca, w którym Shaten stworzyła kryształy.
Skryłam się za krzakiem i rzuciłam w Siebie śnieżką.
- Co to? - spytała Ja podchodząc bliżej. Straciłam zainteresowanie zającami.
Kiwnęłam ręką do Shamm i Shaten, żeby się schowali. Uczynili to. Skryłam się głębiej za krzakami. Ja wybiegłam w stronę krzaków, ale je wyminęłam. Zauważyłam szlak z pięknej urody kryształów. Doprowadziły Mnie do niewielkiego źródełka naokoło którego rosły kwiaty. Zaczęłam obchodzić źródełko, wąchając kwiatki. Kiedy obeszłam je całe, usiadłam z przodu. Zamknęłam oczy i uspokoiłam się. Zasnęłam.
W tym samym momencie wybiegliśmy ze swoich kryjówek.
- Shaten, Shamm, udało się!!! - krzyknęłam zadowolona
- Teraz zmienimy tylko twój drugi koszmar i zajmiemy się snami Shammena. - powiedziała Shaten.
Cały obraz zaginął w bieli.
Kiedy znowu się wyostrzył, byliśmy niedaleko obozu, w którym mieszkali kłusownicy. Z daleka dojrzałam Siebie i Shaten ze snu. Shan dawała mi znaki łapą bym pobiegła i zamroziła namioty. Muszę ją odciągnąć od namiotów.
- Jedyne co musimy zrobić to odciągnąć stamtąd Shaten ze snu i dać mi działać samej.
Moi towarzysze pokiwali głowami. Szybko się naradziliśmy. Kiedy ja ze snu wbiegłam do namiotu, prawdziwa ja dobiegłam do Shaten ze snu i odciągnęłam ją jak najdalej od namiotu.
- Qui, ty tutaj? O co... - Shaten stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła prawdziwą Shaten. Shammen to wykorzystał i uśpił lekarstwem od Shan. Teraz Shamm został pilnować naszej zdobyczy, a ja i Shaten poszliśmy pomóc mi ze snu wykończyć kłusowników.
- Chętnie skopię im tyłki jeszcze raz.
- Taktyka taka sama? - spytałam
- Jasne.
Wbiegłyśmy z Shaten do obozowiska i rozwaliliśmy wszystkie namioty i wszystkich kłusowników. Wszyscy pomarli w bólu. Senna Ja znalazła Shan koło obozowiska. Ja skryłam się wtedy w jednym z namiotów.
- Wszyscy nie żyją? - spytałam Senna Ja
- Tak. Wszyscy co do joty. - odparła Shaten.
Po tych słowach znowu nastała biel. Teraz czas na sny Shammena.
(Shaten, Shammen? Kto z was chce)
- Więc co mamy zrobić?- spytałam
- To... dość ciężkie do wytłumaczenia. Po prostu weźmy te płatki. Wystarczy je zjeść - Shaten podała nam po płatku.
- Na trzy... - mruknął Shamm - Raz... Dwa...Trzy! - zjedliśmy równocześnie tajemniczy kwiat. Poczułam zawirowania w głowie i potknęłam się. Zamknęłam oczy. Z początku widziałam tylko ciemność. Po chwili przerzedziła się. Stałam koło Shaten i Shammena tak jak wcześniej. Ale coś się zmieniło.
- Ja... poznaję to miejsce... - zaczęłam - To musi być mój koszmar. Nie mam ich dużo, miałam tylko dwa koszmary ale to na pewno jeden z nich. Tu chodzi o dzień, kiedy zabiłam swoją rodzinę.
- Więc co musimy zrobić? - spytał basior
- Musimy zmienić bieg wydarzeń. Filos, co dokładnie się działo?
- To... Najpierw polowałam na zająca... Zobaczyłam tą wizję, pobiegłam do rodziny i rzuciłam czar.
- Więc nie możemy pozwolić byś wróciła do rodziny. - stwierdziła Shaten.
- Jak? - spytał Shamm
- Myślę, że wystarczy, że odciągniemy moją uwagę. Od tych zajęcy. Shaten, możesz wyczarować szlak z kryształów od miejsca, które ci wskażę?
- Powinno się udać.
- Shamm, mógłbyś przekonać rośliny żeby wyrosły o... tutaj? - spytałam wskazując łapą miejsce na ziemi.
- Powinno się udać.
- Więc Shan, ty wyczaruj tą ścieżkę odtąd dotąd. - powiedziałam pokazując szlak. Wszyscy zajęli się swoimi sprawami, a ja pobiegłam przyprowadzić tu siebie.
Dostrzegłam Mnie z daleka. Biegałam pomiędzy zającami. Wystarczyło tylko, że naprowadzę siebie do miejsca, w którym Shaten stworzyła kryształy.
Skryłam się za krzakiem i rzuciłam w Siebie śnieżką.
- Co to? - spytała Ja podchodząc bliżej. Straciłam zainteresowanie zającami.
Kiwnęłam ręką do Shamm i Shaten, żeby się schowali. Uczynili to. Skryłam się głębiej za krzakami. Ja wybiegłam w stronę krzaków, ale je wyminęłam. Zauważyłam szlak z pięknej urody kryształów. Doprowadziły Mnie do niewielkiego źródełka naokoło którego rosły kwiaty. Zaczęłam obchodzić źródełko, wąchając kwiatki. Kiedy obeszłam je całe, usiadłam z przodu. Zamknęłam oczy i uspokoiłam się. Zasnęłam.
W tym samym momencie wybiegliśmy ze swoich kryjówek.
- Shaten, Shamm, udało się!!! - krzyknęłam zadowolona
- Teraz zmienimy tylko twój drugi koszmar i zajmiemy się snami Shammena. - powiedziała Shaten.
Cały obraz zaginął w bieli.
Kiedy znowu się wyostrzył, byliśmy niedaleko obozu, w którym mieszkali kłusownicy. Z daleka dojrzałam Siebie i Shaten ze snu. Shan dawała mi znaki łapą bym pobiegła i zamroziła namioty. Muszę ją odciągnąć od namiotów.
- Jedyne co musimy zrobić to odciągnąć stamtąd Shaten ze snu i dać mi działać samej.
Moi towarzysze pokiwali głowami. Szybko się naradziliśmy. Kiedy ja ze snu wbiegłam do namiotu, prawdziwa ja dobiegłam do Shaten ze snu i odciągnęłam ją jak najdalej od namiotu.
- Qui, ty tutaj? O co... - Shaten stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła prawdziwą Shaten. Shammen to wykorzystał i uśpił lekarstwem od Shan. Teraz Shamm został pilnować naszej zdobyczy, a ja i Shaten poszliśmy pomóc mi ze snu wykończyć kłusowników.
- Chętnie skopię im tyłki jeszcze raz.
- Taktyka taka sama? - spytałam
- Jasne.
Wbiegłyśmy z Shaten do obozowiska i rozwaliliśmy wszystkie namioty i wszystkich kłusowników. Wszyscy pomarli w bólu. Senna Ja znalazła Shan koło obozowiska. Ja skryłam się wtedy w jednym z namiotów.
- Wszyscy nie żyją? - spytałam Senna Ja
- Tak. Wszyscy co do joty. - odparła Shaten.
Po tych słowach znowu nastała biel. Teraz czas na sny Shammena.
(Shaten, Shammen? Kto z was chce)
czwartek, 18 lutego 2016
Od φίλος "Walentynki" cz.2 (c.d. Shammen)
Obudziło mnie dopiero wpadające przez szyb słońce. Ospale otworzyłam oczy. Shamm spał niedaleko mnie. Trąciłam go łapą.
- Wstawaj. Nastał kolejny dzień - wyszeptałam. Shamm przewrócił się na drugi bok.
- Co z tego Adelin? Mogę sobie pospać. - wymamrotał nieprzytomny. Szturchnęłam go jeszcze raz.
- Odczep się. Chce spać.
- Shammen! - wrzasnęłam. Obudził się rozespany.
- To... to ty Filos?
- Tak to ja. - zaśmiałam się - Chociaż możesz mnie nazywać Adelin.
Shammen zarumienił się.
- Byłem praktycznie nieprzytomny.
- No dobrze, nieprzytomku. Zwijajmy się lepiej stąd.
- Czasami naprawdę brzmisz jak Adelin. I jesteś taka biała.
- Dobra, nieważne. Chodźmy. Wypadałoby coś zjeść.
Shammen wybiegł za mną. Robiło się naprawdę coraz cieplej. Gruba warstwa śniegu stopniała i została tylko półtora metrowa warstwa puchu. W miejscach gdzie było go mniej, widać już było krokusy i przebiśniegi. Zima odchodziła tak nagle , jak przyszła.
W chwile mojej nieuwagi Shammena już nie było. Skoczył za jakąś zdobyczą. Po chwili przybiegł z zającem w pysku. Odskoczyłam przestraszona.
- Nie jesz mięsa? - spytał
- Jem bardzo rzadko, ale już nie poluje.
Pokiwał głową i podsunął mięso. Podziękowałam i zabrałam się za jedzenie. Smak mięsa był dla mnie czymś nowym, tak dawno nie miałam go w pysku.
Po zjedzonym posiłku poszliśmy na budowę. Zastaliśmy tam tylko Severusa.
- Dajcie spokój, chcecie dzisiaj pracować? I tak nikogo tu nie będzie. Zróbcie sobie wolne. - powiedział lekceważąco. Zawróciliśmy.
- To co robimy? - spytał Shamm
- Nie wiem, możemy gdzieś pójść. Może w Góry... po prostu góry.
- Góry powiadasz? Niech będzie. - uśmiechnął się. Podreptaliśmy ścieżką pomiędzy małymi lasami. Nie przestawaliśmy rozmawiać. Każdy miał jakiś temat do rozmów. Aż doszliśmy na szczyt. Słońce dopiero wschodziło. Gdzieniegdzie widać już było pierwiosnki i krokusy. Ze szczytu jak na dłoni widzieliśmy całe królestwo. Las Conteilaxne i Condiamida, Wodospad Adrtemetdri, Las Ninpasejtuna. Amfiteatr, Cmentarz i kawałek Świątyni. Po prostu ślicznie. Usiedliśmy i zaczęliśmy oglądać widoki.
Moje słowa przerwały niezręczną ciszę.
- Słuchaj Shammen, wiem że praktycznie się nie znamy. I nie wiem jak te sprawy potoczą się dalej. Boję się, boje się że mnie wyśmiejesz. Ale niezależnie od twojej odpowiedzi... Ja... - odwróciłam głowę - naprawdę cię polubiłam.
- Co...o.... Ja, ja muszę to sobie przemyśleć. - krzyknął i zaczął zbiegać po zboczu. Łzy stanęły mi w oczach.
To koniec. Nie zostanie nawet jako przyjaciel.
(Shammen? Okrutna ma osoba, okrutna)
- Wstawaj. Nastał kolejny dzień - wyszeptałam. Shamm przewrócił się na drugi bok.
- Co z tego Adelin? Mogę sobie pospać. - wymamrotał nieprzytomny. Szturchnęłam go jeszcze raz.
- Odczep się. Chce spać.
- Shammen! - wrzasnęłam. Obudził się rozespany.
- To... to ty Filos?
- Tak to ja. - zaśmiałam się - Chociaż możesz mnie nazywać Adelin.
Shammen zarumienił się.
- Byłem praktycznie nieprzytomny.
- No dobrze, nieprzytomku. Zwijajmy się lepiej stąd.
- Czasami naprawdę brzmisz jak Adelin. I jesteś taka biała.
- Dobra, nieważne. Chodźmy. Wypadałoby coś zjeść.
Shammen wybiegł za mną. Robiło się naprawdę coraz cieplej. Gruba warstwa śniegu stopniała i została tylko półtora metrowa warstwa puchu. W miejscach gdzie było go mniej, widać już było krokusy i przebiśniegi. Zima odchodziła tak nagle , jak przyszła.
W chwile mojej nieuwagi Shammena już nie było. Skoczył za jakąś zdobyczą. Po chwili przybiegł z zającem w pysku. Odskoczyłam przestraszona.
- Nie jesz mięsa? - spytał
- Jem bardzo rzadko, ale już nie poluje.
Pokiwał głową i podsunął mięso. Podziękowałam i zabrałam się za jedzenie. Smak mięsa był dla mnie czymś nowym, tak dawno nie miałam go w pysku.
Po zjedzonym posiłku poszliśmy na budowę. Zastaliśmy tam tylko Severusa.
- Dajcie spokój, chcecie dzisiaj pracować? I tak nikogo tu nie będzie. Zróbcie sobie wolne. - powiedział lekceważąco. Zawróciliśmy.
- To co robimy? - spytał Shamm
- Nie wiem, możemy gdzieś pójść. Może w Góry... po prostu góry.
- Góry powiadasz? Niech będzie. - uśmiechnął się. Podreptaliśmy ścieżką pomiędzy małymi lasami. Nie przestawaliśmy rozmawiać. Każdy miał jakiś temat do rozmów. Aż doszliśmy na szczyt. Słońce dopiero wschodziło. Gdzieniegdzie widać już było pierwiosnki i krokusy. Ze szczytu jak na dłoni widzieliśmy całe królestwo. Las Conteilaxne i Condiamida, Wodospad Adrtemetdri, Las Ninpasejtuna. Amfiteatr, Cmentarz i kawałek Świątyni. Po prostu ślicznie. Usiedliśmy i zaczęliśmy oglądać widoki.
Moje słowa przerwały niezręczną ciszę.
- Słuchaj Shammen, wiem że praktycznie się nie znamy. I nie wiem jak te sprawy potoczą się dalej. Boję się, boje się że mnie wyśmiejesz. Ale niezależnie od twojej odpowiedzi... Ja... - odwróciłam głowę - naprawdę cię polubiłam.
- Co...o.... Ja, ja muszę to sobie przemyśleć. - krzyknął i zaczął zbiegać po zboczu. Łzy stanęły mi w oczach.
To koniec. Nie zostanie nawet jako przyjaciel.
(Shammen? Okrutna ma osoba, okrutna)
środa, 17 lutego 2016
Od Shaten "Serce czy umysł?" cz.1 (c.d Filos lub Shammen)
Ciągle nie mogę zapomnieć o tej sytuacji na polanie... te
wspomnienia... ten ból... ten krzyk... ten strach w moich oczach... To
uczucie bycie bezsilności. Tyle emocji na raz. Obiecałam sobie, że
ukryje je jak najgłębiej... Bezskuteczne. Powróciły moje emocje... czy
one są złe? Czy może jednak...
- Shaten! - moje rozmyślenia przerwały krzyki Filos.
- Hm? A Hej... - podeszłam do niej z lekko oklapniętymi uszami.
- Coś się stało? - spytała patrząc na mnie.
- Nie nie... wszystko gra... - wzięłam głęboki wdech - dobijam po prostu samą siebie... klasyka... - spojrzałam w lewą stronę i zobaczyłam czarnego basiora - A ten to kto?
- Ten? To nowy basior... Shammen... - popatrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem. - Oho... widzę, że nasza Filos... - pomyślałam z lekkim uśmiechem.
- Pokazałam mu okolicę. Właśnie... dawno nie widziałam Anays i Warrora - odparła. Poczułam nagłe skręcanie w żołądku. Natychmiast się skrzywiłam.
- Ej, wszystko gra? - spytała. Miłość... coś czego ja nigdy nie odczuwałam, bo ukrywałam w sobie emocje...
- Shaateen... - Nienawidzę tego uczucia. Ukrywanie swoich emocji... ale to uratowało królestwo...
- Shaten! - Filos przerwała mi rozmyślanie. Otrząsnęam się i popatrzyłam na nią.
- Wybacz, zamyśliłam się...
- Co się stało? Skrzywiłaś się gdy wspomniałam o... - Filos popatrzyła na mnie jakby zrozumiała dlaczego - wybacz zapomniałam, że nie czułaś nigdy czegoś takiego ja... - zatkałam jej pysk łapą.
- Cii... Qui nie tutaj! - szepnęłam jej do ucha i puściłam jej pysk.
- Wybacz... nie rozumiem, czemu tyle emocji ukrywasz przy innych - odwróciłam się i natychmiast opuściłam głowę - Twoje emocje, słowa i czyny są piękne i godne podziwu. Po prostu nie wiem czemu to ukrywasz... - popatrzyłam na białą waderę - Przy mnie jesteś sobą, a przy innych jesteś poważna, zła i niedostępna. Dlaczego?
- Bo... gdyby nie to... mogłabym stracić nad sobą kontrolę... - odpowiedziałam.
- Ale Shaten... powinni Cię znać taką jaką jesteś, a nie w masce.
- Filos nie rozumiesz! - krzyknęłam tak, że wilki w odległości dwóch metrów, by mnie usłyszały - Nie mogę być sobą przy innych! Ty możesz, bo tylko pod wpływem agresji coś Ci się dzieje! Ja natomiast pod wpływem adrenaliny! Nie umiem tego kontrolować, dlatego się ukrywam, rozumiesz?!
- A próbowałaś nad tym zapanować? - Spytał Shammen podchodząc do nas. Od razu zauważyłam jak Filos podskoczyło ciśnienie.
- Wiele razy... Qui tamtego dnia nie widziałaś... nie widziałaś czym jestem jak stracę nad sobą kontrolę... Słucham głowy - zaczęłam delikatnie odchodzić - Serce jest we mnie zamknięte. Od wielu miesięcy tak działam. Tego już nie odmienię... chyba, że...
- Chyba, że co? - dopytała Filos.
- Chyba, że moje koszmary znikną.
- Jakie koszmary? - wtrącił się Shammen.
- Z dawnych lat gdy pracowałam dla ludzi... - zacisnęłam łapy - krzyki bólu, strachu... prze ze mnie. Krzywdziłam, aż w końcu krzywdę i cierpienia otrzymałam i ja....
- Torturowali Cię? Jak na polanie?
- Gorzej - Od razu odpowiedziałam na pytanie Filos - odkąd uciekłam koszmary mnie prześladują. Rany się nie goją, a ja staram to uśmierzyć lecząc innych.
- Nie możemy Ci jakoś pomóc? - spytała.
- "Możemy"? - powtórzyłam patrząc na Shammena.
- No... Filos mi o tobie opowiadała. Jak zawdzięcza ci życie. Więc... czemu nie - lekko się uśmiechnął.
- Nie potrzebuje pomocy.
- Shaten, potrzebujesz i to bardzo! - krzyknęła Filos - tyle razy nam pomogłaś. Pozwól, że teraz ja ci pomogę - powiedziała z szczerością w oczach.
- Jest... - dodałam i wyciągnęłam płatki fioletowych kwiatów - możemy wejść do moich snów... tyle że...
- Tyle, że co? - spytali równocześnie.
- Tyle, że zanim dojdziemy do mojej głowy każdy z was musi pokazać swoje koszmary zanim wejdziemy do mnie - dodałam.
- Nie da się tego ominąć? - spytał basior.
- Nie sądzę... testowałam to już u kogoś innego i nie dało się. Drugim efektem ubocznym jest to, że jak wejdziemy do mojej głowy, to nie będę z wami, tylko będę tam w moich koszmarach w przeszłości, teraźniejszości. Jeśli chcecie mi pomóc, to postarajcie się zmienić przebieg koszmaru.
- Nie zmieni to twoich wspomnień? - spytał Shamm.
- Nie, to tylko sny. Wspomnienia będą takie jakie były. Tylko koszmary znikną.
- Będziemy jakby w czasie i planie twojego koszmaru?
- Dokładnie. Jak zginiecie w koszmarze, obudzicie się. Nie wrócicie, dopóki ja się nie obudzę.
- A co jeśli Ty zginiesz w koszmarze? - spytała Filos.
- Obudzę się i wy też - dodałam. Staliśmy w krótkiej ciszy.
- To... piszecie się?
- Shaten! - moje rozmyślenia przerwały krzyki Filos.
- Hm? A Hej... - podeszłam do niej z lekko oklapniętymi uszami.
- Coś się stało? - spytała patrząc na mnie.
- Nie nie... wszystko gra... - wzięłam głęboki wdech - dobijam po prostu samą siebie... klasyka... - spojrzałam w lewą stronę i zobaczyłam czarnego basiora - A ten to kto?
- Ten? To nowy basior... Shammen... - popatrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem. - Oho... widzę, że nasza Filos... - pomyślałam z lekkim uśmiechem.
- Pokazałam mu okolicę. Właśnie... dawno nie widziałam Anays i Warrora - odparła. Poczułam nagłe skręcanie w żołądku. Natychmiast się skrzywiłam.
- Ej, wszystko gra? - spytała. Miłość... coś czego ja nigdy nie odczuwałam, bo ukrywałam w sobie emocje...
- Shaateen... - Nienawidzę tego uczucia. Ukrywanie swoich emocji... ale to uratowało królestwo...
- Shaten! - Filos przerwała mi rozmyślanie. Otrząsnęam się i popatrzyłam na nią.
- Wybacz, zamyśliłam się...
- Co się stało? Skrzywiłaś się gdy wspomniałam o... - Filos popatrzyła na mnie jakby zrozumiała dlaczego - wybacz zapomniałam, że nie czułaś nigdy czegoś takiego ja... - zatkałam jej pysk łapą.
- Cii... Qui nie tutaj! - szepnęłam jej do ucha i puściłam jej pysk.
- Wybacz... nie rozumiem, czemu tyle emocji ukrywasz przy innych - odwróciłam się i natychmiast opuściłam głowę - Twoje emocje, słowa i czyny są piękne i godne podziwu. Po prostu nie wiem czemu to ukrywasz... - popatrzyłam na białą waderę - Przy mnie jesteś sobą, a przy innych jesteś poważna, zła i niedostępna. Dlaczego?
- Bo... gdyby nie to... mogłabym stracić nad sobą kontrolę... - odpowiedziałam.
- Ale Shaten... powinni Cię znać taką jaką jesteś, a nie w masce.
- Filos nie rozumiesz! - krzyknęłam tak, że wilki w odległości dwóch metrów, by mnie usłyszały - Nie mogę być sobą przy innych! Ty możesz, bo tylko pod wpływem agresji coś Ci się dzieje! Ja natomiast pod wpływem adrenaliny! Nie umiem tego kontrolować, dlatego się ukrywam, rozumiesz?!
- A próbowałaś nad tym zapanować? - Spytał Shammen podchodząc do nas. Od razu zauważyłam jak Filos podskoczyło ciśnienie.
- Wiele razy... Qui tamtego dnia nie widziałaś... nie widziałaś czym jestem jak stracę nad sobą kontrolę... Słucham głowy - zaczęłam delikatnie odchodzić - Serce jest we mnie zamknięte. Od wielu miesięcy tak działam. Tego już nie odmienię... chyba, że...
- Chyba, że co? - dopytała Filos.
- Chyba, że moje koszmary znikną.
- Jakie koszmary? - wtrącił się Shammen.
- Z dawnych lat gdy pracowałam dla ludzi... - zacisnęłam łapy - krzyki bólu, strachu... prze ze mnie. Krzywdziłam, aż w końcu krzywdę i cierpienia otrzymałam i ja....
- Torturowali Cię? Jak na polanie?
- Gorzej - Od razu odpowiedziałam na pytanie Filos - odkąd uciekłam koszmary mnie prześladują. Rany się nie goją, a ja staram to uśmierzyć lecząc innych.
- Nie możemy Ci jakoś pomóc? - spytała.
- "Możemy"? - powtórzyłam patrząc na Shammena.
- No... Filos mi o tobie opowiadała. Jak zawdzięcza ci życie. Więc... czemu nie - lekko się uśmiechnął.
- Nie potrzebuje pomocy.
- Shaten, potrzebujesz i to bardzo! - krzyknęła Filos - tyle razy nam pomogłaś. Pozwól, że teraz ja ci pomogę - powiedziała z szczerością w oczach.
- Jest... - dodałam i wyciągnęłam płatki fioletowych kwiatów - możemy wejść do moich snów... tyle że...
- Tyle, że co? - spytali równocześnie.
- Tyle, że zanim dojdziemy do mojej głowy każdy z was musi pokazać swoje koszmary zanim wejdziemy do mnie - dodałam.
- Nie da się tego ominąć? - spytał basior.
- Nie sądzę... testowałam to już u kogoś innego i nie dało się. Drugim efektem ubocznym jest to, że jak wejdziemy do mojej głowy, to nie będę z wami, tylko będę tam w moich koszmarach w przeszłości, teraźniejszości. Jeśli chcecie mi pomóc, to postarajcie się zmienić przebieg koszmaru.
- Nie zmieni to twoich wspomnień? - spytał Shamm.
- Nie, to tylko sny. Wspomnienia będą takie jakie były. Tylko koszmary znikną.
- Będziemy jakby w czasie i planie twojego koszmaru?
- Dokładnie. Jak zginiecie w koszmarze, obudzicie się. Nie wrócicie, dopóki ja się nie obudzę.
- A co jeśli Ty zginiesz w koszmarze? - spytała Filos.
- Obudzę się i wy też - dodałam. Staliśmy w krótkiej ciszy.
- To... piszecie się?
<Shamm? Filos? Jeśli chcecie możecie oboje odpisać>
wtorek, 16 lutego 2016
Rok istnienia
Wiecie, że dziś Czarne Królestwo skończyło rok? Jest to dla mnie rzecz niezwykle zaskakująca, gdyż jeszcze pamiętam, gdy zakładałam tego bloga. To było tak niedawno... a już minął rok. Wciąż ciężko mi w to uwierzyć... Zorientowałam się o tym tydzień temu. :')
Blog wciąż jest tym, czym był na początku - mało sławny, mały, cichutki, ale i za razem z duszą i klimatem. Właśnie dlatego tak bardzo go lubię. Jest "inny" niż pozostałe, porusza nieco inne tematy, panują tutaj inne warunki, a wilki prowadzą inny sposób życia i ich byt różni się od członków "typowych watah"... już nie narzekam na brak wilków, bo wiem, że nic z tym nie zrobię. Dobrze jest jak jest... co za dużo, to niezdrowo, a ja jestem z Was niezwykle dumna, że jednak chce Wam się pisać i robicie to dość często. To się ceni! Mam nadzieję, że mnie nie opuścicie... bo to byłoby bolesne dla mnie, bo blog faktycznie zacząłby się sypać. A tego nie chcę. Może być mało wilków, lecz ważne jest to, aby tworzyły fascynujące historie, z jakimi Wy nie macie problemów. Niekiedy sama z zniecierpliwieniem oczekuję na kolejną część, a je same czytam z ogromną przyjemnością, choć kto mnie zna nieco bliżej wie, że mi ciężko zaimponować. Wam się to udało. Jesteście wspaniałymi ludźmi i chcę, abyście to wiedzieli. Cześć z Was jest tutaj od dawna, nawet nie wiem od kiedy, bo już nie liczę czasu...
W każdym razie nie zaprzestawajcie w pisaniu i wierzeniu w siebie! Nawet jeśli coś Wam teraz nie wychodzi, niewykluczone, że w przyszłości będzie Wam to szło o niebo lepiej! Wierzę w Was. Szczerze wierzę. Spełniajcie marzenia i dążcie do swoich celów, tak jak robiliście to dotychczas... sprawiacie wrażenie ludzi ambitnych i podejrzewam, że tacy właśnie jesteście.
Od Shammena „Zaczekaj!” cz. 5 (C.D chętny/a)
Czułem się zły sam na siebie. Obserwowałem Filos, a później zacząłem ją
śledzić. Wydałem z siebie ciche westchnienie. Odwróciłem się. Przed
oczami miałem obraz śmiejącej się Adelin, o dziwo, wadera wcześniej mnie
oprowadzająca miała bardzo podobny głos. Śmiech Filos doprowadzał mnie
do zwidów, raz wydawało mi się, że jest to Adelin, a raz wadera o
wymienionym wcześniej greckim imieniu. Nie chciałem wracać do Fioletowej
Groty. Chciałem już tylko zaszyć się w samotności w swoim szałasie i
się wyciszyć. Tak, wyciszenie było czymś, czego potrzebowałem.
Przekroczyłem wejście do mojego schronienia. Bez zastanowienia położyłem
się. Wiadome było, że nie zasnę, ale chociaż zamknę na chwilę oczy i
zapomnę. Zapomnę, o ile ta czynność w moim przypadku jest możliwa do
wykonania. Adelin stawała się moim koszmarem, nawet dobrym koszmarem.
Znów. Znów halucynacje. Miałem obraz Adelin uśmiechającej się do mnie.
Potrząsnąłem głową. Musiałem zmusić się do snu – tylko to mi pomoże. Z
niechęcią zamknąłem powieki. Nie widziałem już nic, oprócz wizji
uśmiechającej się wadery.
- Proszę. – Rzuciłem od niechcenia. Postawiłem się na wszystkie cztery łapy odwracając się w stronę przybysza.
< Wilku? Wadera, basior, wszystko mi jedno, chociaż zdecydowanie wolałabym, by Shamm poznał też jakiegoś basiora :v Mam wrażenie, że dopadł mnie okropny bezwenowiec. >
***
Obudził mnie dźwięk. Dźwięk pukania do drzwi. Miałem ochotę zignorować
gest wilka stojącego przy wejściu, ale widocznie był bardzo uparty, gdyż
pukanie stało się bardziej natarczywe.- Proszę. – Rzuciłem od niechcenia. Postawiłem się na wszystkie cztery łapy odwracając się w stronę przybysza.
< Wilku? Wadera, basior, wszystko mi jedno, chociaż zdecydowanie wolałabym, by Shamm poznał też jakiegoś basiora :v Mam wrażenie, że dopadł mnie okropny bezwenowiec. >
poniedziałek, 15 lutego 2016
Od Shaten "Wreszcie jakaś wataha" cz. 2 (c.d Raven)
-
Ja jestem Shaten - odpowiedziałam od razu - a ten obok to Raven.
Właśnie byliśmy na zwiadach z Czarnego Królestwa. Basior podszedł bliżej
i mogłam się mu bardziej przyjrzeć. Zauważyłam krew na jego sierści i
zauważyłam, że lekko się chwieje.
- Jesteś ranny? - spytałam.
- Nie sądzę. Ale łeb mnie boli...
-
Zaprowadzę Cię do naszego królestwa - odparłam - sprawdzę czy nie masz
ran lub jakiś uszkodzeń zewnętrznych - dodałam i pokazałam mu łapą, by
szedł za nami. Szłam koło Ravena co chwilę patrząc za siebie, by się
upewnić, że nasz towarzysz wciąż idzie za nami.
- Uważaj, bo jeszcze Ci ucieknie...
-
Zamknij się - przerwałam Ravenowi prawie od razu. Gdy dotarliśmy na
miejsce, mój partner zwiadowczy poszedł zdać raport, a ja poszłam razem z
Tempusem do mnie.
- Usiądź... -
zmieniłam się w człowieka, a ten zrobił to o co prosiłam - I najlepiej
się nie ruszaj... zaczęłam oglądać jego futro czy nie ma jakiś ran,
wszy czy jakiś krwotoków wewnętrznych. Placami delikatnie zaczęłam
masować jego plecy.
- Boli w jakimś miejscu? - spytałam.
-
Mię? Trochę po prawej stronie - odpowiedział słowem, który jest dla mnie
wręcz godnym podziwu. Dotknęłam trochę bardziej w stronę którą mi
powiedział.
- Tutaj?
-
Mhm - zaczęłam odgarniać futro szukając czerwonej plamy lub czegoś co
by mogło wyjaśniać ból - Oho... masz guza... wdawałeś się ostatnio w
jakieś bójki?
- Owszem. Ja żem poszedł wgłąb lasu gdy nagle ni stąd ni zowąd wyskoczył jakiś wilk - odparł.
-
Dobra... to się zagoi... a tak to nie widzę jakiś poważnych urazów -
dodałam i zmieniłam się w wilka - możesz już zejść - zeskoczył i
popatrzył na mnie.
- Czy macie kontakt z jakimiś innymi watahami?
- Po pierwsze - dodałam od razu - to jest królestwo, nie wataha. Po drugie, tak. Z Watahą Krwawej Łapy - odpowiedziałam.
- Jasne...
-
Może dołączyłbyś do nas? - spytałam - spokojnie znajdzie się dla Ciebie
miejsce. Kiedy go o to spytałam, to wszedł do mojej chatki mój
towarzysz... Raven.
<Raven? xd>
niedziela, 14 lutego 2016
Od φίλος "Walentynki" cz.1
Nadeszły walentynki. Eh, każdy samotnik wie jakie to uczucie chodzić wtedy drogą pełną trylkoczących dzióbków.
Starając się nie ześwirować zakopałam się pod kołdrą tak głęboko, że nie docierało do mnie żadne światło.
- Trzeba wstawać! - krzyknęło zło, którego się spodziewałam. Do szałasu wbiegła... Anays.
- No chodź, przecież dzisiaj są walentynki! Trzeba wstać wcześniej! - uśmiechnęła się i łapą strąciła ze mnie kołdrę.
Niepocieszona zmieniłam się w wilka. Wyskoczyłam z ciepłego łóżka. Prychnęłam cicho.
- Obiecuje, już wstanę tylko sobie pójdź. - mruknęłam i wyrzuciłam ją za drzwi.
Te walentynki, jak i inne mam zamiar spędzić sama. Chodź skrycie wierzę, że wyjdę gdzieś z Shammenem. Co mi się dzieje?
Zaparzyłam sobie herbaty i wyszłam coś zjeść. Podreptałam do Shaten, w końcu ona na pewno ma jakieś dobre zioła, coś wegetariańskiego. Kiedy dotarłam do domu Shaten, jej w środku nie było.
Stwierdziłam że i tak sobie coś zabiorę. Zapasy Shaten jednak się kończyły, więc przystałam na pięciu kuleczkach soczewicy i rzeczach ze słoika podpisanego "Filos".
Co prawda, byłam tak głodna, że zjadłam to od razu u Shaten, ale zostawiłam karteczkę "Pożyczam jedzenie".
Mimo że były dziś walentynki miałam zdecydowanie mniej płaczliwy nastrój, wręcz szczęśliwy. Wróciłam do szałasu. Herbata właśnie się zagotowała, mogłam więc ją wypić i gdzieś wyjść. Rozkoszując się pysznym Early Greyem, którego posmak jeszcze został mi na ustach, wyszłam zdecydowana odwiedzić Shammena. Chciałam pójść do Fioletowej Groty, samotne wyprawy tam są co prawda świetne, ale wiem że Shammen też lubi tam przebywać.
Zapukałam. Shammen otworzył prawie natychmiast.
- Hej, Filos, co jest?- jego humor też się najwyraźniej poprawił.
- Może, poszlibyśmy razem na budowę? Wiesz, razem raźniej. A potem możemy iść do Fioletowej Groty.
- Ok, jeśli wybaczysz, dojem śniadanie i do ciebie wracam. - odparł po czym wrócił do szałasu.
Praktycznie zemdlałam przed drzwiami. Udało się. Nie wyszłam na idiotkę! Odetchnęłam głęboko i usiadłam. Po chwili Shammen wyszedł. Poszliśmy razem do Świątyni Wilczych Bogów. Nie było tam zbyt dużo ludzi. Dostrzegłam Severusa i Skayres. Przywitaliśmy się i wróciliśmy do obowiązków.
Mieliśmy poznosić kryształy z amfiteatru do świątyni. Będą nam służyć do wykończeń. Severus i Skay znosili bloki kamienia z których wykonamy świątynie. Ponieważ amfiteatr nie leżał zbyt daleko po chwili tam doszliśmy. Kryształów było sporo, bo nie użyliśmy wszystkich do amfiteatru. Zmieniłam się w człowieka i podniosłam kryształy. Shamm z trudem złapał je w łapy, ale dawał sobie radę. Po chwili wróciliśmy do świątyni. Nie zabraliśmy jednak wszystkiego więc wróciliśmy się jeszcze raz. Kiedy przyszliśmy, wilków zdecydowanie doszło. Widziałam dużo tych których imion nie udało mi się zapamiętać. Jakaś Noodle, Tadashi? Nie mam pojęcia.
Praca szła nam dość szybko. Pomagaliśmy ustawiać kamienne bloki. Inni rzeźbili w nich wilczych bogów. Około południa Severus nas wypuścił. Robiło się coraz cieplej i śnieg powoli topniał nam pod stopami. Za niedługo odejdzie zima. Moje futro zrobi się szarawe. Nie będzie wymówek na zostanie w domu. Westchnęłam.
- To idziemy? - spytał Shamm.
- Jasne, przejdziemy teraz wodospadem. Będzie szybciej.
- Ok. Już nie mogę się doczekać kiedy tam będziemy.
Zaprowadziłam go więc drogą wiodącą przez wodospad. Przeszliśmy niewielkim szybem znajdującym się koło wodospadu i trafiliśmy prosto na wyspę.
- Tu jest naprawdę pięknie. - powiedział kładąc się pod drzewem. Zrobiłam to samo.
- Masz racje. Niewiele osób docenia prawdziwe piękno tego miejsca.
Shammen ziewnął.
- Aż by się chciało tu leżeć i się nie ruszać.
Przytaknęłam. Zmęczona natłokiem dzisiejszego dnia, dnia przed walentynkami zasnęłam, nawet nie wiedząc kiedy.
Starając się nie ześwirować zakopałam się pod kołdrą tak głęboko, że nie docierało do mnie żadne światło.
- Trzeba wstawać! - krzyknęło zło, którego się spodziewałam. Do szałasu wbiegła... Anays.
- No chodź, przecież dzisiaj są walentynki! Trzeba wstać wcześniej! - uśmiechnęła się i łapą strąciła ze mnie kołdrę.
Niepocieszona zmieniłam się w wilka. Wyskoczyłam z ciepłego łóżka. Prychnęłam cicho.
- Obiecuje, już wstanę tylko sobie pójdź. - mruknęłam i wyrzuciłam ją za drzwi.
Te walentynki, jak i inne mam zamiar spędzić sama. Chodź skrycie wierzę, że wyjdę gdzieś z Shammenem. Co mi się dzieje?
Zaparzyłam sobie herbaty i wyszłam coś zjeść. Podreptałam do Shaten, w końcu ona na pewno ma jakieś dobre zioła, coś wegetariańskiego. Kiedy dotarłam do domu Shaten, jej w środku nie było.
Stwierdziłam że i tak sobie coś zabiorę. Zapasy Shaten jednak się kończyły, więc przystałam na pięciu kuleczkach soczewicy i rzeczach ze słoika podpisanego "Filos".
Co prawda, byłam tak głodna, że zjadłam to od razu u Shaten, ale zostawiłam karteczkę "Pożyczam jedzenie".
Mimo że były dziś walentynki miałam zdecydowanie mniej płaczliwy nastrój, wręcz szczęśliwy. Wróciłam do szałasu. Herbata właśnie się zagotowała, mogłam więc ją wypić i gdzieś wyjść. Rozkoszując się pysznym Early Greyem, którego posmak jeszcze został mi na ustach, wyszłam zdecydowana odwiedzić Shammena. Chciałam pójść do Fioletowej Groty, samotne wyprawy tam są co prawda świetne, ale wiem że Shammen też lubi tam przebywać.
Zapukałam. Shammen otworzył prawie natychmiast.
- Hej, Filos, co jest?- jego humor też się najwyraźniej poprawił.
- Może, poszlibyśmy razem na budowę? Wiesz, razem raźniej. A potem możemy iść do Fioletowej Groty.
- Ok, jeśli wybaczysz, dojem śniadanie i do ciebie wracam. - odparł po czym wrócił do szałasu.
Praktycznie zemdlałam przed drzwiami. Udało się. Nie wyszłam na idiotkę! Odetchnęłam głęboko i usiadłam. Po chwili Shammen wyszedł. Poszliśmy razem do Świątyni Wilczych Bogów. Nie było tam zbyt dużo ludzi. Dostrzegłam Severusa i Skayres. Przywitaliśmy się i wróciliśmy do obowiązków.
Mieliśmy poznosić kryształy z amfiteatru do świątyni. Będą nam służyć do wykończeń. Severus i Skay znosili bloki kamienia z których wykonamy świątynie. Ponieważ amfiteatr nie leżał zbyt daleko po chwili tam doszliśmy. Kryształów było sporo, bo nie użyliśmy wszystkich do amfiteatru. Zmieniłam się w człowieka i podniosłam kryształy. Shamm z trudem złapał je w łapy, ale dawał sobie radę. Po chwili wróciliśmy do świątyni. Nie zabraliśmy jednak wszystkiego więc wróciliśmy się jeszcze raz. Kiedy przyszliśmy, wilków zdecydowanie doszło. Widziałam dużo tych których imion nie udało mi się zapamiętać. Jakaś Noodle, Tadashi? Nie mam pojęcia.
Praca szła nam dość szybko. Pomagaliśmy ustawiać kamienne bloki. Inni rzeźbili w nich wilczych bogów. Około południa Severus nas wypuścił. Robiło się coraz cieplej i śnieg powoli topniał nam pod stopami. Za niedługo odejdzie zima. Moje futro zrobi się szarawe. Nie będzie wymówek na zostanie w domu. Westchnęłam.
- To idziemy? - spytał Shamm.
- Jasne, przejdziemy teraz wodospadem. Będzie szybciej.
- Ok. Już nie mogę się doczekać kiedy tam będziemy.
Zaprowadziłam go więc drogą wiodącą przez wodospad. Przeszliśmy niewielkim szybem znajdującym się koło wodospadu i trafiliśmy prosto na wyspę.
- Tu jest naprawdę pięknie. - powiedział kładąc się pod drzewem. Zrobiłam to samo.
- Masz racje. Niewiele osób docenia prawdziwe piękno tego miejsca.
Shammen ziewnął.
- Aż by się chciało tu leżeć i się nie ruszać.
Przytaknęłam. Zmęczona natłokiem dzisiejszego dnia, dnia przed walentynkami zasnęłam, nawet nie wiedząc kiedy.
sobota, 13 lutego 2016
Od φίλος "Zaczekaj!" cz. 4 (cd.Shammen)
Szliśmy kawałek w milczeniu. Prowadziłam go prosto do Fioletowej Groty. Niesamowite miejsce.
Weszliśmy na łódkę. Shammen wyglądał na zdziwionego.
- Mam nadzieję, że nie boisz się wody.
Drętwo się zaśmiał i zaczął rozglądać po ciemności. Złapaliśmy wiosła i zaczęliśmy płynąć. Woń wapiennych skał sprawiała mi niesamowitą radość. Widziałam te wszystkie fioletowe stalaktyty i stalagmity tysiąc razy, ale nadal są dla mnie prześliczne. Cicho pluskająca woda była lodowata, ale mimo to, raz na jakiś czas odkładałam wiosła i wiosłowałam łapą. Shammen przyglądał mi się w milczeniu, ale ja jakby go nie dostrzegałam. Straciłam dla niego głowę, ale kochałam tą jaskinię. Wypełniała mnie ona wspomnieniami. To sprawiło ukłucie w sercu. Skrzywiłam się lekko. W szałasie siedzi sama Shaten. Miałam wpaść do niej na herbatę. Zrobiło mi się niesamowicie przykro. Znowu zawiodłam. Shammen spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Co się stało? - spytał. Czułam jak z oczu ciekną mi łzy. Shaten prawie oddała za mnie życie, a ja nawet nie potrafię dotrzymać obietnicy. Chciałam zacisnąć zęby i mruknąć "Nic". Nie wyszło. Zakręciło mi się w głowie i wypuściłam wiosła. Coraz więcej łez pchało mi się do oczu. Czuję się wtedy niesamowitą bezsilność. Nie chcę płakać, a jednak muszę.
Rozpłakałam się na całego. Shammen podparł mnie łapą w milczeniu i czekał aż się uspokoję. Kiedy mi przeszło zaczęłam opowiadać mu całą moją historię: Ile zawdzięczam Shaten, jaka jestem zła, że jestem beznadziejna, że zabiłam swoją rodzinę, prawię zamordowałam jednego członka watahy, i teraz jeszcze bezceremonialnie przy nim płacze. Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie próbował ani zaprzeczać, ani się zgadzać. I to było dobre.
- Ja też w swoim życiu niczym dobrym nie zasłużyłem. Ale nikt nie jest idealny. Musimy się uczyć na błędach. Ja... - urwał
- Co? - spytałam cicho. Wypuścił mnie ze swoich łap i prędko odwrócił wzrok. Usłyszałam jak w kompletnej ciszy samotna łza spływa po jego policzku.
- Płyńmy już. - urwał szorstko. Pewnie myślał o Adelin.
Złapałam wiosła i przyśpieszyłam. Dobiliśmy brzegu po paru minutach. Niesamowity widok otworzył Shammenowi pysk. Wydał z siebie krótkie "Wow", po czym wybiegł z łodzi i zaczął skakać na wysepce.
- Na wszystkich wilczych bogów, tu jest tak pięknie!!! - zaczął krzyczeć i skakać. Roześmiałam się.
Skoczył, robiąc fikołka, ale w ostatniej chwili przewrócił się i upadł na plecy. Wybuchnęłam śmiechem. Shammen udał obrażoną minę - Czasami coś nie wyjdzie. - burknął, co spowodowało jeszcze większy napad śmiechu. O bogowie, jak on potrafi rozbawić. Uspokoiłam się i usiadłam pod drzewem. Shammen do mnie podszedł.
- Tu. Jest. Tak. PIĘKNIE!!! - wykrzyczał
- Adelin by się spodobało? - spytałam. Wiedziałam, że wkroczyłam na niestabilny grunt. - Jeśli chcesz to nie musisz... - dodałam
- Wolała otwarte przestrzenie. Lasy i łąki. Kochała zwierzęta. - zaśmiał się przez łzy. Zamknął oczy.
- Przepraszam. Nie chciałam o niej rozmawiać. Jakoś tak... wyszło.
Shammen się uspokoił.
- Kiedyś trzeba o tym porozmawiać. To już przeszłość. Adelin nie wróci. Znajdę kogoś innego, mimo że ciężko mi o tym myśleć. Życie samotnika jest...
- Ciężkie - dokończyłam. - Wiem coś o tym... Chyba trzeba już wracać. Przynajmniej wiesz jak się tu dostać. Będziesz mógł tu przychodzić.... sam.
Wsiedliśmy do łodzi i wróciliśmy.
- Coś jeszcze mam ci pokazać? - spytałam.
- Nie, już późno. Widzimy się jutro na budowie.
- Pa. - odparłam i skierowałam się do Shaten.
- Przepraszam. Oprowadzałam nowego basiora. Zapomniałam. - odwróciłam głowę.
- Już nieważne. Jest już późno, lepiej wracaj do siebie.
- Tak. Zrobię to. - rzucając ciche cześć, odeszłam jeszcze bardziej smutna.
Weszłam do swojego szałasu i rzuciłam się na łóżko.
- Totalnie straciłam dla niego głowę.
(Shamm?)
Weszliśmy na łódkę. Shammen wyglądał na zdziwionego.
- Mam nadzieję, że nie boisz się wody.
Drętwo się zaśmiał i zaczął rozglądać po ciemności. Złapaliśmy wiosła i zaczęliśmy płynąć. Woń wapiennych skał sprawiała mi niesamowitą radość. Widziałam te wszystkie fioletowe stalaktyty i stalagmity tysiąc razy, ale nadal są dla mnie prześliczne. Cicho pluskająca woda była lodowata, ale mimo to, raz na jakiś czas odkładałam wiosła i wiosłowałam łapą. Shammen przyglądał mi się w milczeniu, ale ja jakby go nie dostrzegałam. Straciłam dla niego głowę, ale kochałam tą jaskinię. Wypełniała mnie ona wspomnieniami. To sprawiło ukłucie w sercu. Skrzywiłam się lekko. W szałasie siedzi sama Shaten. Miałam wpaść do niej na herbatę. Zrobiło mi się niesamowicie przykro. Znowu zawiodłam. Shammen spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Co się stało? - spytał. Czułam jak z oczu ciekną mi łzy. Shaten prawie oddała za mnie życie, a ja nawet nie potrafię dotrzymać obietnicy. Chciałam zacisnąć zęby i mruknąć "Nic". Nie wyszło. Zakręciło mi się w głowie i wypuściłam wiosła. Coraz więcej łez pchało mi się do oczu. Czuję się wtedy niesamowitą bezsilność. Nie chcę płakać, a jednak muszę.
Rozpłakałam się na całego. Shammen podparł mnie łapą w milczeniu i czekał aż się uspokoję. Kiedy mi przeszło zaczęłam opowiadać mu całą moją historię: Ile zawdzięczam Shaten, jaka jestem zła, że jestem beznadziejna, że zabiłam swoją rodzinę, prawię zamordowałam jednego członka watahy, i teraz jeszcze bezceremonialnie przy nim płacze. Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie próbował ani zaprzeczać, ani się zgadzać. I to było dobre.
- Ja też w swoim życiu niczym dobrym nie zasłużyłem. Ale nikt nie jest idealny. Musimy się uczyć na błędach. Ja... - urwał
- Co? - spytałam cicho. Wypuścił mnie ze swoich łap i prędko odwrócił wzrok. Usłyszałam jak w kompletnej ciszy samotna łza spływa po jego policzku.
- Płyńmy już. - urwał szorstko. Pewnie myślał o Adelin.
Złapałam wiosła i przyśpieszyłam. Dobiliśmy brzegu po paru minutach. Niesamowity widok otworzył Shammenowi pysk. Wydał z siebie krótkie "Wow", po czym wybiegł z łodzi i zaczął skakać na wysepce.
- Na wszystkich wilczych bogów, tu jest tak pięknie!!! - zaczął krzyczeć i skakać. Roześmiałam się.
Skoczył, robiąc fikołka, ale w ostatniej chwili przewrócił się i upadł na plecy. Wybuchnęłam śmiechem. Shammen udał obrażoną minę - Czasami coś nie wyjdzie. - burknął, co spowodowało jeszcze większy napad śmiechu. O bogowie, jak on potrafi rozbawić. Uspokoiłam się i usiadłam pod drzewem. Shammen do mnie podszedł.
- Tu. Jest. Tak. PIĘKNIE!!! - wykrzyczał
- Adelin by się spodobało? - spytałam. Wiedziałam, że wkroczyłam na niestabilny grunt. - Jeśli chcesz to nie musisz... - dodałam
- Wolała otwarte przestrzenie. Lasy i łąki. Kochała zwierzęta. - zaśmiał się przez łzy. Zamknął oczy.
- Przepraszam. Nie chciałam o niej rozmawiać. Jakoś tak... wyszło.
Shammen się uspokoił.
- Kiedyś trzeba o tym porozmawiać. To już przeszłość. Adelin nie wróci. Znajdę kogoś innego, mimo że ciężko mi o tym myśleć. Życie samotnika jest...
- Ciężkie - dokończyłam. - Wiem coś o tym... Chyba trzeba już wracać. Przynajmniej wiesz jak się tu dostać. Będziesz mógł tu przychodzić.... sam.
Wsiedliśmy do łodzi i wróciliśmy.
- Coś jeszcze mam ci pokazać? - spytałam.
- Nie, już późno. Widzimy się jutro na budowie.
- Pa. - odparłam i skierowałam się do Shaten.
**************************************************************************
- Qui! - Shaten rzuciła się na mnie. - Tak się martwiłam! Myślałam, że coś
ci się stało. O mój boże, nie strasz mnie więcej!!! - łzy stanęły jej w
oczach.- Przepraszam. Oprowadzałam nowego basiora. Zapomniałam. - odwróciłam głowę.
- Już nieważne. Jest już późno, lepiej wracaj do siebie.
- Tak. Zrobię to. - rzucając ciche cześć, odeszłam jeszcze bardziej smutna.
Weszłam do swojego szałasu i rzuciłam się na łóżko.
- Totalnie straciłam dla niego głowę.
(Shamm?)
czwartek, 11 lutego 2016
Od Skayres "Kim ja jestem" cz.4 (cd. Gall Anonim)
Szybko przerzuciłam kartki rękoma i znalazłam rozdział o małej Amelce.
Na pierwszej stronie widniał piękny obrazek przedstawiający małą
dziewczynkę siedzącą na parapecie, obok jej matki. Dziecko, nie mogło
być większe od mojego palca wskazującego. Jednak nie zagłębiając się
dalej w szczegóły skupiłam się na małych literkach splecionych w zdania.
W pewnej wiosce, znajdującej się z dala od ludzi, żyła wadera. Miała ona pewien problem, bardzo chciała mieć szczenięta, niestety nigdy nie zdołała zajść w ciążę. Jednak, pewnego dnia, los się do niej uśmiechnął. Do wioski przybyła stara, doświadczona szamanka. Wadera natychmiast skorzystała z okazji, i pobiegła szybko do chatki wynajętej przez szamankę. Gdy starsza wilczyca otworzyła drzwi, ta natychmiast padła do jej łap niemalże płacząc:
- Proszę, pomóż mi! Marzę o pięknym małym szczenięciu, delikatnym jak płatek róży i pięknym jak słoneczny dzień!
Na te słowa doświadczona zielarka zaprosiła niedoszłą matkę do środka, gdzie zastanowiła się nad jej problemem. Po dłuższej chwili wyjęła z torby kwiat złotej róży.
- Weź ten kwiat, i opiekuj się nim jak okiem w głowie, a kto wi...
Klientka szamanki usłyszała strzał, porwała różę, i przykryła ją swoim ciałem, ratując przed spadającym dachem.
- Ha, ha, ha! To się dzisiaj obłowimy! Na skórach zarobimy krocie! - wilczyca przycisnęła kwiat jeszcze bardziej do siebie. - No! Trzeba je oskórować!
Szamanka rzekła słabnącym głosem do wadery:
- Szybko, obok kominka jest obluzowana płyta. Uratuj małą i siebie - po czym zmarła.
Wadera skorzystała z rady nieboszczyka i podczołgała się do owego przejścia. Uciekła! Uszła z życiem!
- Czemu, och, czemu nie możesz nic powiedzieć, dlaczego nie ożyjesz? - mówiła do siebie - Tak bardzo marzę, byś mogła nazwać mnie mamą!
Kolejna łza skapnęła na złote płatki, lecz tym razem spłynęła po łodyżce, by zniknąć w ziemi. Wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego, listki zaczęły odpadać, tak jak i płatki. Wadera odskoczyła od parapetu, zrzucając przy okazji doniczkę z różą.
(ilustracja)
- Mamusiu! - krzyknęło dziecko - uważaj troszeczkę! Ale nie ważne, w końcu możesz mnie przytulić!
Matka dziecka otworzyła szerzej ślepia, starając się opanować strach, zawiedzenie, a także ślepą nienawiść. Czyli uratowała życie tego, tego dwu-nożnego stwora?! To coś ośmiela nazywać się ją matką?!
- Nie zbliżaj się do mnie potworze! - wykrzyknęła
- Mamo, jak możesz tak mówić? Przecież tak bardzo mnie pragnęłaś! Dlatego ożyłam!
- I tego żałuję najbardziej. Wynoś się stąd, nie ma tu miejsca dla ciebie, na co, do cholery, czekasz!?
Dziewczynka zaczęła płakać na dobre. Zaraz potem wyszła przez szczelinę w uchylonym oknie. Jak ta kobieta mogła jej to zrobić? Tylko dlatego, że nie ma futra? Dziewczynka nie miała co ze sobą zrobić, więc poszła nad rzekę, wypłakać swe smutki i żale. Wtedy, do dziecka podeszła pół-przeźroczysta nimfa wodna:
- Jak się zwiesz, drogie dziecko?
- J-ja? N-nie wiem?
- Jak to, nie masz imienia? Zabiorę cię do króla, może on coś wymyśli. Nie masz ani skrzydeł, ani zdolności przemiany. Co tu począć?
Po godzinie chodzenia nimfa z dzieckiem dotarła do niewielkiego jeziorka.
- Tu mamy pałac - powiedziała nimfa wskazując palcem ta gładką taflę wody - Teraz musisz bardzo mocno wstrzymać powietrze - mówiąc to, wepchnęła dziewczynkę do głębokiej wody.
Dziewczynka spadała w dół bardzo powoli, na koniec upadła na muliste dno. Popatrzyła zamglonym wzrokiem na niebo, a to co tam zobaczyła, bardzo ją przeraziło. Nimfa, nie była już więcej nimfą, była wstrętnym chochlikiem, który sprowadził na dziecko niechybną śmierć.
(ilustracja)
Dziewczynka usłyszała głos, gdzieś w zakamarkach umysłu:
- Idź zemścić się na nich, pokaż na co cię stać, oni cię nienawidzą, pokaż im! Pokaż im kim jesteś! Jesteś...
- ...Amelią... - Wybełkotało wypuszczając dziecko, ale woda zalewała jej płuca.
Obudziła się na lądzie, tuż obok zmasakrowanych zwłok chochlika. Ręce i ubranko miała czerwone od krwi, ale nie przejęła się tym za bardzo. Teraz Amelka poszła odwiedzić mamusię.
Od tamtej pory, gdy zobaczysz jezioro uciekaj, mały wilczku, ponieważ może być to miejsce śmierci zjawy Amelii, która była niewdzięcznym człowiekiem. Pamiętaj, nigdy nie chodź sam po zmroku.
Po ostatnim wersie, z hukiem zamknęłam księgę.
- Podobało się? - wychrypiałam w stronę mojego kolegi.
Anonim miał na twarzy wyraz kompletnego szoku i osłupienia:
- To takie bajki czytaliście dzieciom na dobranoc? - wykrztusił.
- Tak, to straszne, że ludzie są... no... tacy straszniiiii - a-psik - kichnęłam pod koniec zdania - a tak przy okazji, to skąd się wzięło twoje imię, i czy twoje imię to Gall, czy Anonim, i czy...
- Zwolnij trochę Skayres - przerwał mi Gall.
<cd. Anonim, czy tylko mi się wydaje, że bajka brzmi odrobinę jak creepypasta? ~che,che>
W pewnej wiosce, znajdującej się z dala od ludzi, żyła wadera. Miała ona pewien problem, bardzo chciała mieć szczenięta, niestety nigdy nie zdołała zajść w ciążę. Jednak, pewnego dnia, los się do niej uśmiechnął. Do wioski przybyła stara, doświadczona szamanka. Wadera natychmiast skorzystała z okazji, i pobiegła szybko do chatki wynajętej przez szamankę. Gdy starsza wilczyca otworzyła drzwi, ta natychmiast padła do jej łap niemalże płacząc:
- Proszę, pomóż mi! Marzę o pięknym małym szczenięciu, delikatnym jak płatek róży i pięknym jak słoneczny dzień!
Na te słowa doświadczona zielarka zaprosiła niedoszłą matkę do środka, gdzie zastanowiła się nad jej problemem. Po dłuższej chwili wyjęła z torby kwiat złotej róży.
- Weź ten kwiat, i opiekuj się nim jak okiem w głowie, a kto wi...
Klientka szamanki usłyszała strzał, porwała różę, i przykryła ją swoim ciałem, ratując przed spadającym dachem.
- Ha, ha, ha! To się dzisiaj obłowimy! Na skórach zarobimy krocie! - wilczyca przycisnęła kwiat jeszcze bardziej do siebie. - No! Trzeba je oskórować!
Szamanka rzekła słabnącym głosem do wadery:
- Szybko, obok kominka jest obluzowana płyta. Uratuj małą i siebie - po czym zmarła.
Wadera skorzystała z rady nieboszczyka i podczołgała się do owego przejścia. Uciekła! Uszła z życiem!
* * *
Miesiąc później wilczyca siedziała przy parapecie trzymając małą
różyczkę na kolanach. Co jakiś czas zagubiona łza skapywała na jej
delikatne płatki:- Czemu, och, czemu nie możesz nic powiedzieć, dlaczego nie ożyjesz? - mówiła do siebie - Tak bardzo marzę, byś mogła nazwać mnie mamą!
Kolejna łza skapnęła na złote płatki, lecz tym razem spłynęła po łodyżce, by zniknąć w ziemi. Wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego, listki zaczęły odpadać, tak jak i płatki. Wadera odskoczyła od parapetu, zrzucając przy okazji doniczkę z różą.
(ilustracja)
- Mamusiu! - krzyknęło dziecko - uważaj troszeczkę! Ale nie ważne, w końcu możesz mnie przytulić!
Matka dziecka otworzyła szerzej ślepia, starając się opanować strach, zawiedzenie, a także ślepą nienawiść. Czyli uratowała życie tego, tego dwu-nożnego stwora?! To coś ośmiela nazywać się ją matką?!
- Nie zbliżaj się do mnie potworze! - wykrzyknęła
- Mamo, jak możesz tak mówić? Przecież tak bardzo mnie pragnęłaś! Dlatego ożyłam!
- I tego żałuję najbardziej. Wynoś się stąd, nie ma tu miejsca dla ciebie, na co, do cholery, czekasz!?
Dziewczynka zaczęła płakać na dobre. Zaraz potem wyszła przez szczelinę w uchylonym oknie. Jak ta kobieta mogła jej to zrobić? Tylko dlatego, że nie ma futra? Dziewczynka nie miała co ze sobą zrobić, więc poszła nad rzekę, wypłakać swe smutki i żale. Wtedy, do dziecka podeszła pół-przeźroczysta nimfa wodna:
- Jak się zwiesz, drogie dziecko?
- J-ja? N-nie wiem?
- Jak to, nie masz imienia? Zabiorę cię do króla, może on coś wymyśli. Nie masz ani skrzydeł, ani zdolności przemiany. Co tu począć?
Po godzinie chodzenia nimfa z dzieckiem dotarła do niewielkiego jeziorka.
- Tu mamy pałac - powiedziała nimfa wskazując palcem ta gładką taflę wody - Teraz musisz bardzo mocno wstrzymać powietrze - mówiąc to, wepchnęła dziewczynkę do głębokiej wody.
Dziewczynka spadała w dół bardzo powoli, na koniec upadła na muliste dno. Popatrzyła zamglonym wzrokiem na niebo, a to co tam zobaczyła, bardzo ją przeraziło. Nimfa, nie była już więcej nimfą, była wstrętnym chochlikiem, który sprowadził na dziecko niechybną śmierć.
(ilustracja)
Dziewczynka usłyszała głos, gdzieś w zakamarkach umysłu:
- Idź zemścić się na nich, pokaż na co cię stać, oni cię nienawidzą, pokaż im! Pokaż im kim jesteś! Jesteś...
- ...Amelią... - Wybełkotało wypuszczając dziecko, ale woda zalewała jej płuca.
Obudziła się na lądzie, tuż obok zmasakrowanych zwłok chochlika. Ręce i ubranko miała czerwone od krwi, ale nie przejęła się tym za bardzo. Teraz Amelka poszła odwiedzić mamusię.
Od tamtej pory, gdy zobaczysz jezioro uciekaj, mały wilczku, ponieważ może być to miejsce śmierci zjawy Amelii, która była niewdzięcznym człowiekiem. Pamiętaj, nigdy nie chodź sam po zmroku.
Po ostatnim wersie, z hukiem zamknęłam księgę.
- Podobało się? - wychrypiałam w stronę mojego kolegi.
Anonim miał na twarzy wyraz kompletnego szoku i osłupienia:
- To takie bajki czytaliście dzieciom na dobranoc? - wykrztusił.
- Tak, to straszne, że ludzie są... no... tacy straszniiiii - a-psik - kichnęłam pod koniec zdania - a tak przy okazji, to skąd się wzięło twoje imię, i czy twoje imię to Gall, czy Anonim, i czy...
- Zwolnij trochę Skayres - przerwał mi Gall.
<cd. Anonim, czy tylko mi się wydaje, że bajka brzmi odrobinę jak creepypasta? ~che,che>
niedziela, 7 lutego 2016
Od Shammena "Zaczekaj!" cz. 3 (cd. Filos)
- Proponujesz coś? – Zapytałem obojętnie.
- Z tych użytecznych, mogę pokazać Ci Twoje mieszkanie. – Filos ruszyła, a ja za nią. Kluczyliśmy w lesie, aż dotarliśmy do trochę rozrzedzonej części lasu, gdzie porozmieszczane były najróżniejsze chaty, szałasy, które zapewne stanowiły schronienie dla wilków.
- Wybierz sobie. Lecz niektóre są zajęte.
Rozejrzałem się. W oko wpadł mi szałas, trochę na ustroniu, zbudowany z wszelakich gałązek oraz mchu. Wydawał się przytulny, więc wskazałem gestem głowy na mój wybór. Dostałem podobną odpowiedź, więc ruszyłem w stronę schronienia, w którym miałem spędzić większość nocy mego życia. Wadera osobiście ruszyła do swojego mieszkania, więc mogłem pobyć w samotności i zastanowić się, czy przyjęcie zaproszenia do watahy było dobrym posunięciem. W końcu kiedyś już należałem, a dość źle się to dla mnie skończyło. Może teraz będzie lepiej? Miałem taką nadzieję. Nie chciałem już się wiązać, nie chcę przeżywać drugi raz tego bólu… nieprzyjemne myśli odsunąłem na bok. Nie były mi teraz potrzebne, lepiej było się gdzieś przejść. Zastanawiałem się, czy zapytać się Filos, czy mogłaby mnie gdzieś zaprowadzić. Wymusiłem to na sobie i podszedłem do szałasu wadery. Zapukałem.
- Tak? – Głowa wilczycy wychyliła się. – A, to Ty Shammen.
- Czy mogłabyś gdzieś jeszcze mnie zaprowadzić? – Spytałem nie ukrywając ciekawości.
- Oczywiście. Chodź za mną. – Bez odpowiedzi podążyłem za Filos.
<Filos? Gdzie mnie jeszcze zaprowadzisz?>
- Z tych użytecznych, mogę pokazać Ci Twoje mieszkanie. – Filos ruszyła, a ja za nią. Kluczyliśmy w lesie, aż dotarliśmy do trochę rozrzedzonej części lasu, gdzie porozmieszczane były najróżniejsze chaty, szałasy, które zapewne stanowiły schronienie dla wilków.
- Wybierz sobie. Lecz niektóre są zajęte.
Rozejrzałem się. W oko wpadł mi szałas, trochę na ustroniu, zbudowany z wszelakich gałązek oraz mchu. Wydawał się przytulny, więc wskazałem gestem głowy na mój wybór. Dostałem podobną odpowiedź, więc ruszyłem w stronę schronienia, w którym miałem spędzić większość nocy mego życia. Wadera osobiście ruszyła do swojego mieszkania, więc mogłem pobyć w samotności i zastanowić się, czy przyjęcie zaproszenia do watahy było dobrym posunięciem. W końcu kiedyś już należałem, a dość źle się to dla mnie skończyło. Może teraz będzie lepiej? Miałem taką nadzieję. Nie chciałem już się wiązać, nie chcę przeżywać drugi raz tego bólu… nieprzyjemne myśli odsunąłem na bok. Nie były mi teraz potrzebne, lepiej było się gdzieś przejść. Zastanawiałem się, czy zapytać się Filos, czy mogłaby mnie gdzieś zaprowadzić. Wymusiłem to na sobie i podszedłem do szałasu wadery. Zapukałem.
- Tak? – Głowa wilczycy wychyliła się. – A, to Ty Shammen.
- Czy mogłabyś gdzieś jeszcze mnie zaprowadzić? – Spytałem nie ukrywając ciekawości.
- Oczywiście. Chodź za mną. – Bez odpowiedzi podążyłem za Filos.
<Filos? Gdzie mnie jeszcze zaprowadzisz?>
czwartek, 4 lutego 2016
Od φίλος "Zaczekaj!" cz. 2 (cd.Shammen)
- Zaczekaj! - na ten okrzyk zatrzymałam się. Zjeżyłam sierść. Ten głos był tak rozkoszny.
- Kim jesteś? - spytał basior.
- Że ja? Jestem Filos. A ty?
- Sha...
- ...ten?
- Nie... Shammen.
- Oh. - jęknęłam - z jakiej jesteś watahy?
- Z żadnej. - odparł z wymuszonym uśmiechem. Dostrzegłam tu szansę.
- Ja z Czarnego Królestwa. Pokazać ci nasze miasto?
- Pewnie! - mruknął basior i niepewnie za mną podążył.
- Nie bój się. Nie chcę cię zabić. - zaśmiałam się. - Skąd jesteś?
- Długo by gadać. Straciłem wszystko co kochałem. Ciężko mi o tym mówić. - spuścił pysk.
Dalszy kawałek szliśmy rozmawiając o swoim życiu. Po chwili doszliśmy do głównego miasta. Ładnie wyglądał tylko cmentarz. Na budowie amfiteatru jak zwykle wrzało. Wszyscy siedzieli tam od rana.
- To jest nasze miasto. A w zasadzie, to będzie nasze miasto.
- Nasze? Że was wszystkich?
- No to chyba oczywiste, że chcesz do nas dołączyć. - powiedziałam. Speszył się i odwrócił wzrok.
- Nie szukam stada.
- A jednak znalazłeś. - nie dałam za wygraną. Podobał mi się. - Chodźmy do króla.
- Witaj Severusie. - skłoniłam się. Król odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Kto to jest, Filos? - spytał patrząc na Shammena.
- Jestem Shammen. Filos mnie tu przyprowadziła.
- Chcesz dołączyć do naszej watahy, Shammenie?
- E... Tak?
- Nie widzę przeszkód. - Severus uśmiechnął się. - Filos, oprowadź Shammena po okolicy.
- Ok. - powiedziałam i odeszłam z Shammenem.
- Pokaże ci parę fajnych miejsc.
(Shammen?)
- Kim jesteś? - spytał basior.
- Że ja? Jestem Filos. A ty?
- Sha...
- ...ten?
- Nie... Shammen.
- Oh. - jęknęłam - z jakiej jesteś watahy?
- Z żadnej. - odparł z wymuszonym uśmiechem. Dostrzegłam tu szansę.
- Ja z Czarnego Królestwa. Pokazać ci nasze miasto?
- Pewnie! - mruknął basior i niepewnie za mną podążył.
- Nie bój się. Nie chcę cię zabić. - zaśmiałam się. - Skąd jesteś?
- Długo by gadać. Straciłem wszystko co kochałem. Ciężko mi o tym mówić. - spuścił pysk.
Dalszy kawałek szliśmy rozmawiając o swoim życiu. Po chwili doszliśmy do głównego miasta. Ładnie wyglądał tylko cmentarz. Na budowie amfiteatru jak zwykle wrzało. Wszyscy siedzieli tam od rana.
- To jest nasze miasto. A w zasadzie, to będzie nasze miasto.
- Nasze? Że was wszystkich?
- No to chyba oczywiste, że chcesz do nas dołączyć. - powiedziałam. Speszył się i odwrócił wzrok.
- Nie szukam stada.
- A jednak znalazłeś. - nie dałam za wygraną. Podobał mi się. - Chodźmy do króla.
***
Severus jak zwykle pracował najciężej. Cały był zlany potem. Poduszki łap miał suche i spękane. - Witaj Severusie. - skłoniłam się. Król odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Kto to jest, Filos? - spytał patrząc na Shammena.
- Jestem Shammen. Filos mnie tu przyprowadziła.
- Chcesz dołączyć do naszej watahy, Shammenie?
- E... Tak?
- Nie widzę przeszkód. - Severus uśmiechnął się. - Filos, oprowadź Shammena po okolicy.
- Ok. - powiedziałam i odeszłam z Shammenem.
- Pokaże ci parę fajnych miejsc.
(Shammen?)
środa, 3 lutego 2016
Od Segry "Przechadzka" cz. 1 (cd. chętny)
Obudziłam się. Promienie słoneczne dosięgły mych oczu poprzez szparę w
drewnianej ścianie mojej chatki. Pogoda była idealna na przechadzkę,
słońce świeciło, było małe zachmurzenie. Gdzieniegdzie leżały niewielkie
połacie śniegu, który spadał i się topił. Z tego też powodu na początku
zmartwiłam się, że zaraz może zacząć padać. Jednak od razu
pesymistyczne myśli odsunęłam na bok, chcąc mieć dobry nastrój na
czekający mnie dzień. Starając się być najbardziej optymistycznie
nastawiona jak się da, wyszłam z chaty. Słońce próbowało przebić się
wśród chmur, co dawało małe efekty, ale efekty. Dziś moim celem była
Fioletowa Grota, która ostatnimi czasy bardzo przypadła mi do gustu.
Zadowolona ruszyłam w tamtym kierunku.
Weszłam do, można powiedzieć, pomieszczenia owitego ciemnością – Groty. Wsiadłam do łodzi i odbiłam się od brzegu. Wiosłowanie nie sprawiało mi większej trudności, w końcu jestem Wilkiem Wody, a opór mojego żywiołu nie jest dla mnie trudnością. Pomyślałam o moim przybyciu do watahy. Czy było to dobre posunięcie? Miałam taką nadzieję, ale nie byłam pewna. Musiałabym poznać nowe wilki, co oznacza, że trzeba by było przezwyciężyć swoją nieśmiałość. Czyżby było to możliwe?
Z moich zamyśleń wyrwał mnie… odgłos… drugich wioseł? Może mi się tylko zdawało? Przede mną była mgła, z której wyłoniła się łódka, a w środku znajdował się rzecz jasna wilk.
< Ktoś chętny? >
Weszłam do, można powiedzieć, pomieszczenia owitego ciemnością – Groty. Wsiadłam do łodzi i odbiłam się od brzegu. Wiosłowanie nie sprawiało mi większej trudności, w końcu jestem Wilkiem Wody, a opór mojego żywiołu nie jest dla mnie trudnością. Pomyślałam o moim przybyciu do watahy. Czy było to dobre posunięcie? Miałam taką nadzieję, ale nie byłam pewna. Musiałabym poznać nowe wilki, co oznacza, że trzeba by było przezwyciężyć swoją nieśmiałość. Czyżby było to możliwe?
Z moich zamyśleń wyrwał mnie… odgłos… drugich wioseł? Może mi się tylko zdawało? Przede mną była mgła, z której wyłoniła się łódka, a w środku znajdował się rzecz jasna wilk.
< Ktoś chętny? >
wtorek, 2 lutego 2016
Od Segry "Kto pod kim dołki kopie..." cz.3 (C.D Chętna wadera)
- Ja to tylko umiem panować nad wodą. Nic więcej.
Miałam zawsze wrażenie, że jestem inna. Wszyscy mają takie nadzwyczajne umiejętności... W każdym razie, to chyba lepiej, niż gdybym miała być zwyczajnym wilkiem.
- A w czym że tak powiem się specjalizujesz? Chodzi mi o Twoją rolę w stadzie.
- Opiekunka młodych. - Uśmiechnęłam się na myśl o małych kulkach futra, o tych łobuzach, których trzeba pilnować. - A Ty?
- Jestem szamanem i nauczycielem. Szczeniaków oczywiście.
Odpowiedź trochę mnie zdziwiła. Rzadko kiedy zdarza się, by basior zechciał zostać kimś, kto ma cokolwiek związanego z wilczymi, puszystymi kulkami o nazwie szczenięta. Rozumiem, gdyby wadera postanowiła przyjąć takie stanowisko - ale basior? Jest to na swój sposób oryginalne, wyróżnia się z tłumu. Ja osobiście wolę wtapiać się w tło, ale moje oczy zbytnio zwracają uwagę ze względu na kolor. Lubię je, bo mają kolor morza, wody, ale nie lubię, gdy wszyscy się w nie wpatrują. Po prostu nie lubię.
- Znasz jakieś ciekawe miejsce tutaj? - Spytałam dla podtrzymania rozmowy, a pytanie bezsensowne nie było, nawet nie wiedziałam, gdzie zmierzamy.
- Jestem tu od niedawna, to znaczy się w watasze. Trochę się tu włóczyłem.
- Ja też, ale nigdy na tereny obcej watahy nie wchodziłam. - Trochę mijało się to z prawdą, ale w końcu nigdy naumyślnie na czyjeś posiadłości nie wchodziłam. To chyba nie przestępstwo?
Podążałam za basiorem, ufając, że rzeczywiście prowadzi mnie do jakiegoś ciekawego miejsca. Byłam trochę przestraszona, nie byłam świadoma, gdzie idę. Mogłam polegać tylko i wyłącznie na uczciwości Tadashiego. Rozmowa się nie kleiła, do czego byłam przyzwyczajona. Nic dziwnego, jeśli ma się za sobą nieśmiałą waderę - o imieniu Segra. Zaczęłam nucić kołysankę, którą zawsze śpiewała mi Saga na dobranoc.
- Co Ty tam mruczysz? - Tadashi zwolnił, a w jego głosie słychać było zaciekawienie.
- To tylko taka kołysanka z dzieciństwa.
Była to zresztą moja ulubiona, która najbardziej chyba zapadła mi w pamięci. Cały czas zastanawiam się, jaka wadera była moja matką... miałam szczęście, że moja Opiekunka* mnie znalazła, a przynajmniej, tak mówiła, póki śmierć mi jej nie odebrała. 'Wieczorna Piosenka'* opowiadała o watasze wilków, watasze, która rozdzieliła się i każda grupa wyruszyła w inną stronę świata. Po wielu latach, odnaleźli się, a dalej... nie znam tłumaczenia, to łacińska kołysanka.
- Mówisz, że łacińska?
- Znów odczytujesz moje wspomnienia? - Basior coraz bardziej mnie zadziwiał.
- Tak. - Mogłam się tego spodziewać, mnie los takimi umiejętnościami nie obdarował.
Do moich uszu dobiegł dźwięk, szum wody. Od razu na moim pysku zjawił się szeroki uśmiech i stałam się pewniejsza.
- Coś się stało? - Spytał Tadashi, zapewne zdziwiony zmianą mojego zachowania.
- Moim żywiołem jest woda, po prostu ma ona na mnie wpływ. - Czułam się lekko, tak, jakby moje ciało nic, a nic, nie ważyło. Przyspieszyłam do biegu.
Czułam się wspaniale i od razu wpadłam 'na bombę' do wody. Tadashi za to, powoli do niej wszedł, czego zupełnie nie rozumiałam. Teraz miałam wątpliwości, czy przypadkiem nie za bardzo się otworzyłam. W końcu nie zbyt dobrze go znam. Jednak mojego spokoju, który towarzyszył mi za każdym razem, gdy byłam blisko wody, nie mogło zakłócić nic. NIKT, ani NIC.
- Dobrze, że Ci się podoba. - Basior uśmiechnął się. - To jest Wodospad Adrtemetdri.
Czułam, że to będzie chyba moim ulubionym miejscem. Spokojnie wyszłam z wody, czując się wspaniale. Moje futro było prawie że suche, co zaprzeczało regułom tego świata. Było tylko i wyłącznie trochę wilgotne. Jednak moje rozmyślania przerwał... zapach? Zapach wielu, wielu wilków. Spięłam się i najeżyłam, obnażając kły.
- Spokojnie, chcę Cię tylko przedstawić. - Zza krzaków wyłonił się czarny basior, przywódca watahy. Natychmiast schowałam pazury, kły, oraz ukłoniłam się w geście uległości. Za nim wyszło dużo wilków, wpatrując się we mnie. No cóż, raz kozie śmierć - chyba muszę tu w końcu kogoś poznać. Było tu ich tak wiele! Lub po prostu mi się wydawało, z mojej samotnej, trochę już wcześniej trwającej - wędrówki.
- To jest moi kochani Segra. - Severus przedstawił mnie watasze. Mojej nowej watasze, gdzie mam nadzieję, zostanę na dłużej.
- Miło mi Was poznać. - Cicho, prawie że wyszeptałam, słowa, pierwsze słowa do mojej watahy. Jednak większość już sobie poszła, został tylko Severus, Tadashi, dwie wadery i jeden basior. Obie wadery podeszły do mnie.
<Wadero? Są dwie, więc chętna osoba musi wybrać, z kim została ;P >
Miałam zawsze wrażenie, że jestem inna. Wszyscy mają takie nadzwyczajne umiejętności... W każdym razie, to chyba lepiej, niż gdybym miała być zwyczajnym wilkiem.
- A w czym że tak powiem się specjalizujesz? Chodzi mi o Twoją rolę w stadzie.
- Opiekunka młodych. - Uśmiechnęłam się na myśl o małych kulkach futra, o tych łobuzach, których trzeba pilnować. - A Ty?
- Jestem szamanem i nauczycielem. Szczeniaków oczywiście.
Odpowiedź trochę mnie zdziwiła. Rzadko kiedy zdarza się, by basior zechciał zostać kimś, kto ma cokolwiek związanego z wilczymi, puszystymi kulkami o nazwie szczenięta. Rozumiem, gdyby wadera postanowiła przyjąć takie stanowisko - ale basior? Jest to na swój sposób oryginalne, wyróżnia się z tłumu. Ja osobiście wolę wtapiać się w tło, ale moje oczy zbytnio zwracają uwagę ze względu na kolor. Lubię je, bo mają kolor morza, wody, ale nie lubię, gdy wszyscy się w nie wpatrują. Po prostu nie lubię.
- Znasz jakieś ciekawe miejsce tutaj? - Spytałam dla podtrzymania rozmowy, a pytanie bezsensowne nie było, nawet nie wiedziałam, gdzie zmierzamy.
- Jestem tu od niedawna, to znaczy się w watasze. Trochę się tu włóczyłem.
- Ja też, ale nigdy na tereny obcej watahy nie wchodziłam. - Trochę mijało się to z prawdą, ale w końcu nigdy naumyślnie na czyjeś posiadłości nie wchodziłam. To chyba nie przestępstwo?
Podążałam za basiorem, ufając, że rzeczywiście prowadzi mnie do jakiegoś ciekawego miejsca. Byłam trochę przestraszona, nie byłam świadoma, gdzie idę. Mogłam polegać tylko i wyłącznie na uczciwości Tadashiego. Rozmowa się nie kleiła, do czego byłam przyzwyczajona. Nic dziwnego, jeśli ma się za sobą nieśmiałą waderę - o imieniu Segra. Zaczęłam nucić kołysankę, którą zawsze śpiewała mi Saga na dobranoc.
- Co Ty tam mruczysz? - Tadashi zwolnił, a w jego głosie słychać było zaciekawienie.
- To tylko taka kołysanka z dzieciństwa.
Była to zresztą moja ulubiona, która najbardziej chyba zapadła mi w pamięci. Cały czas zastanawiam się, jaka wadera była moja matką... miałam szczęście, że moja Opiekunka* mnie znalazła, a przynajmniej, tak mówiła, póki śmierć mi jej nie odebrała. 'Wieczorna Piosenka'* opowiadała o watasze wilków, watasze, która rozdzieliła się i każda grupa wyruszyła w inną stronę świata. Po wielu latach, odnaleźli się, a dalej... nie znam tłumaczenia, to łacińska kołysanka.
- Mówisz, że łacińska?
- Znów odczytujesz moje wspomnienia? - Basior coraz bardziej mnie zadziwiał.
- Tak. - Mogłam się tego spodziewać, mnie los takimi umiejętnościami nie obdarował.
Do moich uszu dobiegł dźwięk, szum wody. Od razu na moim pysku zjawił się szeroki uśmiech i stałam się pewniejsza.
- Coś się stało? - Spytał Tadashi, zapewne zdziwiony zmianą mojego zachowania.
- Moim żywiołem jest woda, po prostu ma ona na mnie wpływ. - Czułam się lekko, tak, jakby moje ciało nic, a nic, nie ważyło. Przyspieszyłam do biegu.
Czułam się wspaniale i od razu wpadłam 'na bombę' do wody. Tadashi za to, powoli do niej wszedł, czego zupełnie nie rozumiałam. Teraz miałam wątpliwości, czy przypadkiem nie za bardzo się otworzyłam. W końcu nie zbyt dobrze go znam. Jednak mojego spokoju, który towarzyszył mi za każdym razem, gdy byłam blisko wody, nie mogło zakłócić nic. NIKT, ani NIC.
- Dobrze, że Ci się podoba. - Basior uśmiechnął się. - To jest Wodospad Adrtemetdri.
Czułam, że to będzie chyba moim ulubionym miejscem. Spokojnie wyszłam z wody, czując się wspaniale. Moje futro było prawie że suche, co zaprzeczało regułom tego świata. Było tylko i wyłącznie trochę wilgotne. Jednak moje rozmyślania przerwał... zapach? Zapach wielu, wielu wilków. Spięłam się i najeżyłam, obnażając kły.
- Spokojnie, chcę Cię tylko przedstawić. - Zza krzaków wyłonił się czarny basior, przywódca watahy. Natychmiast schowałam pazury, kły, oraz ukłoniłam się w geście uległości. Za nim wyszło dużo wilków, wpatrując się we mnie. No cóż, raz kozie śmierć - chyba muszę tu w końcu kogoś poznać. Było tu ich tak wiele! Lub po prostu mi się wydawało, z mojej samotnej, trochę już wcześniej trwającej - wędrówki.
- To jest moi kochani Segra. - Severus przedstawił mnie watasze. Mojej nowej watasze, gdzie mam nadzieję, zostanę na dłużej.
- Miło mi Was poznać. - Cicho, prawie że wyszeptałam, słowa, pierwsze słowa do mojej watahy. Jednak większość już sobie poszła, został tylko Severus, Tadashi, dwie wadery i jeden basior. Obie wadery podeszły do mnie.
<Wadero? Są dwie, więc chętna osoba musi wybrać, z kim została ;P >
poniedziałek, 1 lutego 2016
Ogłoszenia 5
Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z lutego.
***
PODSUMOWANIE stycznia CK (01.02)
Shaten - 5 (+100 M, +50 pkt.)
Filos - 3 (+25 M, +13 pkt.)
Noodle - 3 (+25 M, +13 pkt.)
Gall Anonim - 2
Segra - 2
Warror - 1
Naomi - 1
Anays - 1
Raven - 1
Tadashi - 1
Shammen - 1
Severus - 1
Filos - 3 (+25 M, +13 pkt.)
Noodle - 3 (+25 M, +13 pkt.)
Gall Anonim - 2
Segra - 2
Warror - 1
Naomi - 1
Anays - 1
Raven - 1
Tadashi - 1
Shammen - 1
Severus - 1
Skayres - 0
Lucy - 0
Poison - 0
Arya - 0
Ravyn - 0
Alexander - 0
Kira - 0
Lucy - 0
Poison - 0
Arya - 0
Ravyn - 0
Alexander - 0
Kira - 0
Subskrybuj:
Posty (Atom)