niedziela, 21 lutego 2016

Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 10 (cd. Lucy)

Krew mi nieprzyjemnie pulsowała w żyłach, gdy powoli odzyskiwałem świadomość. Najwyraźniej zasnąłem... i poczułem, ciepły oddech na swoim karku. Wciąż nie całkiem przytomny rozchyliłem powieki, by zobaczyć drzemiącą Lucy. Obejmowała mnie w pasie, wtulona w moją szyję. Leżała niemalże przyciśnięta swoim ciałem do mojego. Ja zacząłem się tylko zastanawiać, dlaczego jest tak blisko, a nie leży nieco dalej... kiedy uświadomiłem sobie, co działo się dnia poprzedniego, natychmiastowo zrobiłem się czerwony. Jedzenie tychże owoców nie było dobrym pomysłem... nie uśmiechało się do mnie ponowne skosztowanie ich. Nie chodziło tu o dość dziwaczne widzenia, lecz o niechciane zbliżenie z przyjaciółką, która zapewne będzie mi to wielokrotnie wypominać w przyszłości. Szarpnąłem lekko ramieniem, na którym dziewczyna miała ułożoną głowę, przez co mruknęła cicho, chcąc dać mi do zrozumienia, że chce jeszcze chwilę pospać. Westchnąłem. I co mam teraz zrobić?
Popatrzyłem w rubinowo-brzoskwiniowe niebo, po którym spokojnie płynęły beżowe chmury. Dziwne urojenia zniknęły, a wszystko wyglądało ponownie tak, jak w momencie naszego przybycia. Gdzieś tam wysoko nad nami malował się cień wielkiego drzewa, w którym znajdował się portal. Przymknąłem powieki. Na nowo uderzyło mnie znużenie. Byłem już zmęczony. Chciałem wracać. Ten wymiar aż za bardzo przypominał mi Ogród. Różniły się między sobą tylko i wyłącznie tym, że ten wymiar był nieco "podkoloryzowany". To jednak było tak samo złe, jak to, co miałem okazję przeżywać w swoim "królestwie". Jednak nie chodziło mi tu o Czarne Królestwo, lecz to okrutne więzienie, z którego nie w sposób uciec. Było to niemalże niewykonalne.
- Severus...? - mruknęła dziewczyna.
- Tak?
- Co się wczoraj stało? - zapytała. Przez chwilę wstrzymałem oddech, gorączkowo rozmyślając, co miałbym odpowiedzieć.
- Pojęcie "wczoraj" tutaj zanika. Wygląda na to, iż tutaj noc nigdy nie zawitała.
- Drobiazg - odpowiedziała, jeszcze bardziej wtulając się we mnie - To co się stało? Opowiadaj.
- Co się stało...? - z sykiem wciągnąłem powietrze - Nic się nie stało.
- Nie kłam - zaśmiała się lekko, wciąż w połowie drzemiąc.
- Różne... dziwne rzeczy - dalej zbywałem jej pytanie.
- To znaczy jakie?
- Nie warto tego roztrząsać - odpowiedziałem, siadając. Głowa Lucy zsunęła się na miękką trawę, ale to wystarczyło, aby wyraźnie niezadowolona posłała mi spojrzenie rozgniewanej dziewczynki.
- A było mi tak ciepło i przyjemnie...
Nie odpowiedziałem, bo już powoli wstawałem i zaczynałem się rozglądać na boki. Na nowo poczułem dziwny niepokój, jakby zaraz miało się coś stać. Coś złego. Lucy wcale nie wyglądała na zestresowaną, bo całkowicie spokojna przeciągnęła się, jednocześnie ziewając szeroko.
- Nie dasz się nawet wyspać... - narzekała dalej. Nie wątpiłem w to, że pamiętała wydarzenia sprzed naszego zaśnięcia, a jeśli nawet się myliłem, z całą pewnością prędzej czy później to sobie przypomni. Zadrżałem. Wolałem, aby nie oglądała po raz kolejny mojego idiotyzmu tak ogromnego, że moja matka z całą pewnością przewracałaby się w grobie, nie mogąc pojąć, jakim cudem jej syn zachował się tak karygodnie. Lucy była dla mnie przyjaciółką. Nawet bardzo dobrą przyjaciółką. Jak więc mogłem ją pocałować? Jak mogłem popełnić tak haniebny czyn? To aż po prostu nie mieściło mi się w głowie.
- Jestem głodna - oświadczyła dziewczyna. Jako, że do tej pory stałem odwrócony do niej plecami, teraz odwróciłem się do niej przodem. Miałem cichą nadzieję, że cień padający na moją twarz przez wiecznie wschodzące słońce (o ile to w ogóle można było nazwać słońcem, co raczej jakąś bliżej nie zidentyfikowaną świecącą gwiazdą aż do złudzenia podobną do naszego Słońca) skutecznie zamaskował rumieniec odmalowany na moich policzkach.
- Chcesz po raz kolejny zjeść coś, po czym będziesz się zachowywać jakbyś była nietrzeźwa za równo przez alkohol, jak i przez narkotyk? - zapytałem, zachowując całkowitą powagę.
- Dlaczego by nie? - odpowiedziała zachowując niezwykle lekki ton głosu. Westchnąłem.
- Ja w każdym razie nie mam zamiaru tego powtarzać.
- Czemu?
- Jeszcze pytasz? - popatrzyłem na nią spod przymrużonych powiek, krzyżując ręce na piersi. Wywróciła oczami.
- Daj spokój... to przecież nic wielkiego.
Ponownie nie odpowiedziałem jej, tylko ponownie odwróciłem się w stronę świecącej planety pnącej się po niebie. Mogła zawsze stać w miejscu, jednakże ciężko było to zaobserwować, skoro byliśmy tu tak krótko.
- Pusto tu trochę... nie uważasz? Nigdzie ani śladu żywej duszy... - powiedziała, chcąc przerwać ciszę.
- Może i to nawet lepiej - odparłem.
- Dlaczego?
- Nigdy nie wiadomo, co może zamieszkiwać te tereny. I równie dobrze może być tak samo nieświadome tego, co robi, jak my wcześniej.
- W końcu rosną tu jakieś jadalne owoce... czyli jest szansa, że coś tutaj mieszka - rozmyślała na głos. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Już skończ, proszę. Tylko tego nam brakuje, aby coś nas zaatakowało. Skoro jesteś głodna to znak, abyśmy jak najszybciej wrócili do Królestwa.
Dziewczyna westchnęła niezadowolona. Wciąż siedziała na ziemi, więc zaczęła ręką gładzić miękką niczym puch trawę. Kątem oka obserwowałem jej poczynania.
- Potrzebujesz odrobiny rozluźnienia... chcesz robić wszystko już i teraz, im szybciej, tym lepiej... - przestała przeczesywać palcami trawę - Ty zawsze taki jesteś w obliczu nieznanego. Na co dzień robisz wszystko spokojnie i powoli. To przecież nie ma sensu. Boisz się nieznanego? A może przyszłości?
Milczałem. Sam dopiero zdałem sobie z tego sprawę, że rzeczywiście miała rację. Jednak nad powodem sam musiałem się chwilę namyślić, gdyż sam nie znałem dokładnej przyczyny takiego postępowania. Sposób myślenia, jaki sobie ukształtowałem mógł być spowodowany moimi przeżyciami. Miałem tu głównie na myśli długotrwałe zamieszkiwanie Ogrodu Cienia oraz bardzo nieprzyjemną przygodę z bratem. Wszystko to, w co wierzyłem, w jednej chwili roztrzaskało się na tyle kawałków, że nawet za wiele lat nie zdołałbym tego ułożyć w jedną, spójną całość. Całe moje życie w jednej chwili legło w gruzach. Walka o przetrwanie w Ogrodzie wymagała ode mnie nieustannej uwagi, skupienia i kontrolowania, czy potwór chcący ze mnie zrobić sobie przekąskę nie stał tuż za mną. Musiałem mieć się cały czas na baczności, gdyż przez cały czas byłem narażony na atak nieprzyjaciela. Zabić mnie mogło dosłownie wszystko, a mimo to uszedłem z życiem. Cały czas nie mogę uwierzyć jak. Od wtedy właśnie zacząłem wierzyć w cuda.
Kiedy udało mi się uwolnić i trafić do Watahy Szlachetnego Kamienia poczułem ustabilizowanie, grunt pod nogami i pewność, że jestem wśród swoich. Nie bałem się tak jak wcześniej. Wciąż pozostało przeczucie, że strażnicy z Białego Królestwa mogą mnie odnaleźć i spalić całą watahę, a mimo to tego nie zrobili. Moja siostra, Fire była agentem mojego brata. Jednak do teraz mu nie powiedziała prawdy o tym, że mnie odnalazła, ani tym bardziej gdzie. Wciąż nie mogłem pojąć, dlaczego tego nie zrobiła. Pewnie dostałaby jakieś wynagrodzenie i wysokie stanowisko wraz z wszelakimi przywilejami, jakiego pozazdrościłby jej niejeden wysoko postawiony porucznik armii. Glory był do tego zdolny. Do niesprawiedliwości i nierówności.
Po tym wszystkim została we mnie cząstka "starego ja" i "nowego ja". Obecnie byłem zbudowany z właśnie tych przeżyć. Połączeniem tych dwóch określeń, tych dwóch czasów. Nie mogę pojąć, jakim cudem jeszcze niedawno broniłem się przed kolejnymi ferangami, a teraz pracuję nad wybudowaniem Czarnego Królestwa. Pozostała we mnie cecha, dzięki której potrafię walczyć za wszelką cenę o przetrwanie. Pilnuję tego, co mam, żeby tego nie stracić. Nie stracić życia. Jestem czujny. Potrafię z tym walczyć, lecz kiedy jest to konieczne, daję się ponieść intuicji. I to właśnie na niej polegam przez znaczną część swojego życia. To właśnie jej zawdzięczam to, że wciąż tutaj jestem.
- Odpowiesz ty mi wreszcie czy nie? - moje rozmyślania przerwała mi Lucy. Na nowo odwróciłem się w jej stronę, patrząc z góry na jej orzechowe oczy.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że rzeczywiście powinniśmy stąd odejść, i to jak najprędzej. Może kiedy indziej wrócimy, ale dopiero wówczas, kiedy będziemy dobrze przygotowani na taką podróż.
Lucy nie komentując podniosła się z trawy i stanęła u mojego boku.
- Skoro pan przywódca tak zarządza, chodźmy więc - zadrwiła, ale zignorowałem to. Miała prawo być zła, chociażby za to, że mogła być nieco zmęczona i niewyspana. Ja również najchętniej jeszcze uciąłbym sobie drzemkę, ale poczucie, że coś nas zaraz zaatakuje nie dawało mi spokoju. Złudnie pewien siebie ruszyłem na prawo, czyli w stronę, z której przyszliśmy. Szliśmy w milczeniu. Po kilku minutach drogi mój wzrok przykuło kolejne stado jasnych, błyszczących kulek zbliżających się w moją stronę. Otworzyłem usta, aby powiadomić o tym dziewczynę, lecz ta już patrzyła w tamtym kierunku. Wyglądała na zamyśloną, ale nie chcąc jej przeszkadzać, powstrzymałem się od wszelkich uwag.
Kiedy byliśmy już około sto metrów od olbrzymiego korzenia, po którym zeszliśmy na dół, usłyszałem dziwny, szeleszczący dźwięk. Nadstawiłem słuchu, nieco zwalniając.
- Co jest? - zapytała Lucy, patrząc na moją twarz w zaciekawieniu. Uniosłem dłoń, dając znak, aby zamilkła. Zatrzymałem się, oczekując na powtórzenie się dźwięku. Nic. Cisza.
- Co się dzieje? - dopytywała dalej. Tym razem nieco ściszyła głos, nerwowo wodząc wzrokiem po okolicy. Łąkę, na której obecnie staliśmy, porastało kilka fantazyjnych krzewów z gałązkami, na których znajdował się jakiś miękki, różowy puch, a gdzieniegdzie wyrastały drzewa owocowe. To właśnie tam skupiłem swój wzrok. Ona również zaczęła tam patrzeć. Stała na tyle blisko, że zorientowałem się, iż z napięcia przestała oddychać. Najwyraźniej zrozumiała, że rzeczywiście nie jesteśmy sami.
- Ksssa...hhhooo heeeramgoa...! - usłyszeliśmy cichy, syczący głos. Zamarłem. Istota mogła stać dziesięć metrów od nas, a mimo to wyraźnie ją usłyszeliśmy.
- Lucy...
- T-tak? - wyjąkała.
- Uciekajmy - zarządziłem, nie wykonując żadnych innych ruchów, prócz stania i wpatrywania się w krzaki, choć doskonale wiedziałem, że obca istota zamieszkująca ten wymiar musiała stać za nami. Moja towarzyszka przełknęła ślinę, powoli i delikatnie potakując. Potwór ryknął potężnie, na co ja i Lucy równocześnie rzuciliśmy się do panicznej ucieczki. Zostało sto, dziewięćdziesiąt, osiemdziesiąt, siedemdziesiąt metrów... I wtedy cały świat wywrócił się do góry nogami, a ja poczułem palący ból w kręgosłupie. Upadłem, miażdżony ciężarem istoty. Miała łapy, a raczej szpony zakończone ostrymi pazurami. Posiadała dwie nogi, przez co od razu skojarzyłem ją z jakimś ptakiem. Syknęło mi prosto do ucha. Wciąż w połowie ogłuszony leżałem w trawie, mrużąc oczy. Mógł ważyć około stu kilogramów... może i nawet więcej. W każdym razie to wystarczyło, aby zdusić mi klatkę piersiową na tyle, że nie mogłem oddychać i miałem jednocześnie wrażenie, że zaraz popękają mi żebra.
Do moich uszu dobiegł wrzask Lucy, która najwyraźniej zawróciła, by mnie ratować. Potwór ponownie ryknął i zgramolił się ze mnie na tyle nieuważnie, że zostawił wzdłuż mojej ręki długie rozcięcie. Syknąłem z bólu. Nie mogłem złapać oddechu, jednak gdy uświadomiłem sobie, że istota właśnie pędzi w kierunku dziewczyny, błyskawicznie podniosłem się z ziemi i chwyciłem leżącą metr dalej ułamaną gałąź drzew. Zignorowałem brak tlenu w płucach. Ruszyłem najszybciej jak tylko mogłem w ślad za nim. Lucy krzyknęła po raz kolejny, zawróciła i pospiesznie zaczęła uciekać do korzenia. Stworzenie było nieco wyższe ode mnie i rzeczywiście miało dwie długie i powykręcane nogi, zginające się we wszystkie strony. Mimo ich patyczkowatej budowy poruszał się dwa razy szybciej niż ja, dzięki czemu już niemalże dosięgnęło swoim masywnym, lecz ostro zakończonym dziobem bark Lucy. Kłapało szczękami, usilnie próbując jej dosięgnąć, ale ta się nie poddawała i starała się przyspieszyć najbardziej, jak tylko może. Przypominał nieco ptaka, ale nie posiadał piór, ani też skrzydeł. Miał dodatkowo dwie krótkie łapki i wcześniej wspomniane długie szpony, na których się poruszał i które zapewne rozcięły mi rękę.
Wziąłem zamach i modląc się w duchu do Wikvirnitemojosa, rzuciłem patyk w stronę istoty. Ten zrobił kilka obrotów w powietrzu, po czym ku mojemu zaskoczeniu idealnie uderzył w głowę stworzenia, jednocześnie przebijając się przez jej delikatną strukturę i przebijając na wylot. Ptakopodobny, zwolnił rycząc najgłośniej jak tylko może. Lucy na to krzyknęła w odpowiedzi, sądząc, że ten wciąż ją dogania i potknęła się o skrawek gigantycznego korzenia. Upadła na niego, zdzierając sobie kolano. Wciąż zaskoczony swoim sukcesem zwolniłem, aż w końcu całkiem zatrzymałem się nad truchłem dziwnego stworzenia. Zacząłem mieć mroczki przed oczami, spowodowane niedotlenieniem organizmu.
- Już w porządku... nie żyje... - powiedziałem sapiąc. Lucy zaczęła cicho łkać, ni to żałując nad zdartym kolanem, ni to ze szczęścia, ni to ze strachu. Może po prostu z mieszanin uczuć. Dopiero teraz poczułem uderzający ból, jaki przeszywał moją rękę. Ponownie syknąłem z bólu, a kolana się pode mną ugięły. Zrobiło mi się gorąco i zimno za razem. Musiał mieć jakiś jad w pazurach... a przed nami jeszcze dobre kilka kilometrów wspinaczki na górę, plus kolejne kilka do Shaten. Bojąc się tego, co zobaczę, ostrożnie popatrzyłem na swój łokieć. Zobaczyłem mnóstwo krwi, rozorane mięśnie i gdzieniegdzie jaśniejsze fragmenty, które zapewne musiały być kością. Rozcięcie zaczynało się przy ramieniu, a kończyło kilka centymetrów za łokciem. Wyglądało wyjątkowo paskudnie... nie mogłem poruszyć całą ręką, ani tym bardziej jej zgiąć. Serce waliło mi jak młotem. Mogłem się wykrwawić, ale strach było mi to bandażować.
- Lucy... chyba mamy problem... - stęknąłem, już całkiem pozwalając się moim kolanom zgiąć, przez co uklęknąłem dobre trzy metry od korzenia, na którym ona obecnie leżała jak długa, wciąż cicho łkając. W oddali usłyszeliśmy kolejny ryk, tym razem dużo głośniejszy i groźniejszy. Cholera... mogłem zabić młode wyjątkowo mściwej matki.

<Lucy? Jak uratujesz ich z opresji? Mogą zawsze po prostu zwiać, ale wtedy trucizna w Sevciu będzie się szybciej rozprzestrzeniać lub wywali się w połowie drogi, nie mogąc wstać... no albo po prostu poślizgną się na korzeniu i spadną>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony