Jak zwykle obudziłem się rano z silnym uczuciem pragnienia. Towarzyszyło
mi każdego poranka. Obejrzałem się wokół siebie. Dopiero teraz, zdałem
sobie sprawę, gdzie byłem. W lesie, ukryty w krzakach. Przewróciłem
oczami - znów jak wstaje, jest dopiero wschód słońca. Przynajmniej mam
szansę nikogo nie spotkać przy wodopoju. Nie, że nie lubię poznawać nowych
wilków... po prostu boję się, że wkroczyłem na ich teren. Moją uwagę
zwrócił pewien szaro ubarwiony ptak, którego poranny, donośny śpiew
niosło echo po lesie. Uśmiechnąłem się lekko. Nie przeszkadzało mi to,
że tak naprawdę mógłbym tego małego ptaszka zjeść. Na szczęście głodu
nie odczuwałem i ptak mógł swobodnie śpiewać sobie na tej swojej gałęzi.
Ja zaś przeciskałem się przez gąszcz drzew i krzewów. No dobrze, może
przesadziłem. Nie przeciskałem, przedzierałem się przez las. W myślach
ukazała mi się mapa znanych mi terenów. Jestem w Lesie Conteilaxne.
Niedaleko, powinien znajdować się wodospad. Jeśli nie będę kierował się
na północ, a na zachód, powinienem usłyszeć szum wody i zmierzać w tą
stronę. Plan wydawał się być skuteczny, więc z chęcią skręciłem w stronę
zachodnią. Pod moimi łapami szeleściły liście zeszłorocznej jesieni,
które najwyraźniej jeszcze nie "wymieszały" się z glebą. Były dość...
um... zgniłe. Po prostu zgniłe. Nic dziwnego, w końcu raz pada deszcz,
raz śnieg, a innym razem nie ma niczego z tych dwóch zjawisk. No i może
jeszcze czasami, lecz rzadko, padał grad. Pogoda tej zimy wariowała,
gdybym tylko znał jakiegoś Wilka Pogody... No ale nie widziałem żadnego,
ŻADNEGO, wilka przez okrągłe sześć miesięcy, gdy to miesiąc po moich
urodzinach zostałem wygnany przez mojego nieznośnego, nieuprzejmego,
złośliwego brata. Być może miał kilka zalet, lecz zdecydowanie górowały u
niego wady. Nie miałem co do tego wątpliwości. Do moich uszu dotarł
dźwięk, a raczej szum wody. Pochodził on z wschodnio-północnego
kierunku (patrząc z mojego punktu widzenia), do którego rzecz jasna się
udałem. Od razy przyspieszyłem kroku, idąc radośnie i raźnie.
Uwielbiałem przechadzki po lesie, często któraś z roślin mówiła coś do
mnie, a ja jej w spokoju odpowiadałem. Wiał lekki wietrzyk, a moje
czarne futro lekko się poruszało, za pomocą ruchu powietrza. Wyróżniałem
się tylko i wyłącznie... tatuażem sopli pod okiem? Dostałem to znamię
jako maluch, a nadal nie wiem, co to znamię oznacza. Podejrzewam, że
może być to rodowe, ale moje rodzeństwo tego nie dostało. Co dziwne,
moja była partnerka, Adelin, również ma znamię - znamię fali. Ciekawe,
gdzie ona teraz jest... zresztą, nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze ją
zobaczę. Szczerze powiem, że tęsknię. No ale cóż, chyba muszę iść dalej.
Szum stawał się coraz głośniejszy. Przyspieszyłem jeszcze bardziej,
przeszedłem do biegu. Moim oczom ukazał się widok... po prostu
wodospadu. Schyliłem głowę i zacząłem pić wodę małymi łykami. Czemu?
Ponieważ była niesamowicie lodowata! Miałem wrażenie, jakbym wkładał
sobie kostkę lodu do pyska. Jednak, woda była bardziej płynna, więc było
to trochę inne odczucie. Rozejrzałem się. Z boku, za krzakami stał
wilk, zapewne przyglądał mi się od pewnego czasu, a byłem tu nie wiele,
musiał mnie śledzić. Wilk zerwał się z miejsca i zaczął uciekać w las.
Ruszyłem za nim.
- Zaczekaj! - Były to moje słowa, skierowane oczywiście pod adres uciekającego wilka. Zatrzymał się i obrócił.
<Wilku? Wadera, basior, obojętnie, jak zwykle przy moim pierwszym opowiadaniu x3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz