piątek, 22 stycznia 2016

Od Galla Anonima "Mikołajki!" cz. 4 (cd. Shaten)

- Fajnie, że jesteś zadowolony... - mruknęła i odwróciła się w przeciwną stronę. - Skończyliśmy już dekorować szałasy, więc możemy już odejść w swoje strony.
- Niech będzie... Do zobaczenia. - odpowiedziałem bez entuzjazmu. Wadera nie mówiąc już nic więcej odeszła w swoim kierunku. Wodziłem za nią wzorkiem jeszcze przez chwilę, po czym poszedłem do swojego szałasu. Będąc już na miejscu, usiadłem w środku i beznamiętnie patrzyłem w jednym kierunku. Ból głowy wciąż dawał się we znaki. Kiedy ten koszmar się w końcu skończy? Zaczynam mieć szczerze już serdecznie dosyć tego obłędu. Z dnia na dzień będzie to coraz bardziej męczące i coraz bardziej będę prosić o zakończenie swojego życia. Jeśli mam tak trwać, wśród tych dziwnych istot do końca swojego żywotu, to ja bardzo dziękuję. Nic się nie zanosiło na to, abym odnalazł swój cel. Utracona pamięć była dla mnie wystarczająco dobijająca. Usiadłem i położyłem łeb na łapach, przymykając oko. Wciąż jednak wyglądałem przez wyjście z chaty. Obserwowałem pojedyncze wilki brodzące po kolana w śniegu. Podglądanie... Było to wyjątkowo żmudne zajęcie i bezcelowe... jednak nie bardzo wiedziałem, co jeszcze mógłbym w tej chwili zrobić.
- Czy on dobrze się czuje?
Nadstawiłem uszu i podniosłem łeb. Głos dochodził z... właśnie nie do końca wiedziałem, skąd ani do kogo był zaadresowany. Zdawał się być niezwykle bliski, jakby osoba, która to mówiła znajdowała się tuż przy mnie.
- Hah! A jak sądzisz? Na co ci to wygląda? - zaśmiała się druga osoba. Niespokojnie rozejrzałem się wokół. Nikogo jednak nie zobaczyłem.
- No nie wiem... Wygląda... dziwnie - odpowiedziała pierwsza osoba lekko roztrzęsionym głosem. Odnosiłem wrażenie, iż to była dziewczyna ze względu na wyjątkowo słodki ton.
- A czego oczekiwałeś? Że będzie wyglądać jak dawniej? - śmiał się chłopak. Zdenerwowany wyszedłem z szałasu, wciąż rozglądając się dookoła. Nikt nie znajdował się w pobliżu. Zupełnie, jakby głosy dobiegały z mojej głowy, a ja sobie to wszystko ubzdurałem.
- No... czemu nie?
- A czemu tak? No błagam cię, po takim wypadku chyba nie może wyglądać absolutnie w ten sam sposób.
- Ale... ale... co w takim razie mu zrobisz? - pytała dalej osoba o bliżej nieokreślonej płci. Nie bardzo wiedziałem, czy była to dziewczyna, tak jak początkowo sądziłem, czy może chłopiec przed mutacją, choć to, jak wyrażała się pierwsza, wyjątkowo pewna swego osoba, bardziej wskazywało na drugą opcję.
- Hm... no nie wiem... spróbuję go obudzić?
- Jak?
- Tego jeszcze nie wiem - westchnął ten pierwszy. Zaniepokojony, nie mogąc ze zdenerwowania wykonać żadnego ruchu, po prostu patrzyłem przed siebie. Wysłuchiwałem całego dialogu, zastanawiając się, czy później dowiem się czegoś więcej, co mogłoby mi wytłumaczyć to, czy słyszę duchy.
- Czyli się nie obudzi?
- Nie bądź tak źle nastawiony.
- Czyli się uda?
- Uda to ty masz tutaj - roześmiał się chłopak, na to ten młodszy pisnął wystraszony. Mój wyraz pyska musiał być wyjątkowo dziwny, bo wilk, który z tego co zdążyłem się dowiedzieć, nazywany był Warrorem, przechodząc, patrzył na mnie jak na wariata. Nie miałem zielonego pojęcia, co tam się wyrabia, ani dlaczego, ale chyba wolałbym tego nie widzieć. Już starczy, że najwyraźniej oszalałem i słyszę głosy, które najwidoczniej bawiły się doskonale.
- Głupku! - pisnął mały. Usłyszałem tak głośny trzask drzwi, że aż mimowolnie się skuliłem.
- Co wy tu robicie, chłopcy? Jak idzie praca? - usłyszałem męski głos.
- Tak sobie. Amor mi przeszkadza - prychnął starszy z nich.
- Amor, to prawda?
- Ja nie... nic... ale... ja... no... - jąkał się.
- To już nieważne... może nie przeszkadzaj już bratu, co? Dobrze wiesz, że woli pracować w ciszy.
- Wiem, wiem... - mruknął mały. Chwilę później znowu usłyszałem trzask zwiastujący o tym, że poszli.
- Nareszcie spokój... - westchnął chłopak. Dalej stałem nieruchomo, oczekując na kolejne, niewytłumaczalne dźwięki. Cisza. Zamrugałem kilkakrotnie okiem, zastanawiając się, cóż to dokładnie było. W typowej sytuacji serce zapewne oszalałoby w mojej klatce piersiowej... lecz o dziwo mój puls cały czas był spokojny. Czułem się jak otumaniony. Wodziłem wzorkiem po okolicy, zastanawiając się, czy ktokolwiek prócz mnie to słyszał. Wszystko wskazywało na to, że nie. Potrząsnąłem głową, sądząc, że zaraz pojawię się z powrotem w szałasie, a to wszystko mi się przyśniło, lecz nic takiego się nie stało.
- Hej, ty! Wszystko spoko? - ktoś nagle wykrzyknął. Tym razem jednak potrafiłem sprecyzować, skąd pochodzi głos, więc szybko odwróciłem się za siebie, by ujrzeć neonowozielonego basiora. Posłałem mu krótkie, nienawistne spojrzenie, po czym odwróciłem się w stronę swojego szałasu i zniknąłem mu z pola widzenia. Czy oni wszyscy muszą się wtrącać w nieswoje sprawy? Ku mojemu zaskoczeniu basior chwilę później stanął w drzwiach.
- Jeszcze nigdy cię nie widziałem. Jak się zwiesz? - zapytał wesoło. Powoli odwróciłem się za siebie, ledwo trzymając nerwy.
- Co cię to obchodzi?
- No, nie wiem, po prostu lubię mieć dużo znajomych.
- W przeciwieństwie do mnie. Teraz proszę, wyjdź. Wolę spędzić ten czas sam - powiedziałem, prostując się i wypinając pierś, aby zrozumiał powagę moich słów. Ten tylko posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Nie przesadzaj. Jeśli będziesz tak sam siedzieć to nie dość, że zmarnujesz sobie najlepsze lata życia, to jeszcze będziesz się nudzić. Z tego co widzę, jesteś jeszcze młody, zupełnie jak ja, tyle, że ty na siłę starasz się nie wychylać. I po co to?
Posłałem mu zimne, aczkolwiek mordujące spojrzenie. Nie mógł mi narzucać tego, co mam robić, a czego nie.
- Poza tym mamy dziś mikołajki! Święta to nie czas, kiedy jest się samotnym - roześmiał się. Mój wyraz pyska nie zmienił się ani odrobinę.
- I co w związku z tym?
- No nie wiem... może kiedyś byśmy poszli coś porobić?
Uniosłem brew, wciąż nie wiedząc, co ten ma na myśli.
- Co na przykład?
- Nie wiem... Daj mi chwilę, pomyślę.
Zapanowała cisza. Ja stałem po prostu, patrząc na niego jak na idiotę, a ten w skupieniu wpatrywał się gdzieś w przestrzeń tuż za mną.
- Hm... co powiesz na zrobienia ogniska i pieczenia mięsa na patykach? Zrobilibyśmy wielkie przyjęcie wraz z resztą watahy...
- W środku zimy?
- Nie, na przykład na wiosnę. Co ty na to? - wyszczerzył się. Dramatycznie wywróciłem okiem.
- I co jeszcze? Wybierzemy się w wielką podróż na koniec świata, po którym zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi na zawsze?
- Świetny pomysł! - podekscytował się basior. Zwróciłem na niego nieruchomy wzrok, mówiący, że to był sarkazm. Chyba zrozumiał przekaz, bo przestał machać ogonem. - Czyli... mam sobie iść?
Nie odpowiedziałem, tylko wciąż piorunowałem go wzrokiem. Szybko się wycofał.
- To... pa!
Później odbiegł, zostawiając mnie samego. Pokręciłem głową, nie bardzo rozumiejąc, po co i dlaczego to zrobił. Odwróciłem się i na nowo bezcelowo wpatrywałem się w przestrzeń za sobą. Może i jednak miał odrobinę racji? Teoretycznie skoro nie pożyję tu za długo, to mogę spróbować robić nowe rzeczy, których nigdy wcześniej zapewne nie miałbym nawet szansy przetestować. Ognisko? W sumie nie taki zły pomysł. Jednakże interakcja z innymi wilkami wydała się dla mnie mało atrakcyjna. Usiadłem i westchnąłem cicho. Ja to jednak mam problemy... najpierw przeniesienie się w miejsce, w którym zapewne przyjdzie mi spędzić zdecydowaną część swojego życia, później dołączenie do jakiejś śmiesznej watahy magicznych wilków, słyszenie jakiś głosów, a teraz upieranie się przy swoim, że nie chcę mieć z nikim nic wspólnego. Niezbyt przyjazna wizja.
Ponownie odwróciłem głowę, by zobaczyć, jak jakaś biała wadera znika za bladoniebieską poświatą, która rośnie w pionie, by na końcu całkiem zniknąć i ukazać jej ludzką formę. Potrząsnęła bladoczerwonymi lokami i poszła dalej. Westchnąłem ponownie. Większość wilków zmieniała się w ludzi... a ja nie. Może też powinienem się tego nauczyć? Jedyny problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, jak miałbym to zrobić.
***
Wieczorem, po kilku godzinach spędzonych na dosłownie nudzeniu się i leżeniu w najwymyślniejszych pozycjach, postanowiłem pójść na spacer. Jednak gdy stałem w drzwiach, usłyszałem krzyk tej dziewczyny, z którą jeszcze tego samego dnia przyszło mi pracować.
- Anonim!
- Co chcesz? - mruknąłem, gdy ta podbiegła do mnie, ściskając w dłoniach dwie paczki.
- Dzisiaj są mikołajki... więc mam coś dla ciebie... taki prezent... żeby ci podziękować za pomoc - wysapała, jednak jej ludzka twarz nie zdradzała żadnych emocji. Uniosłem brew, gdy ta wyciągała w moją stronę jeden z pakunków. Czyli te całe mikołajki polegały na obdarowywaniu się prezentami?
- Dziękuję.
Shaten znieruchomiała i popatrzyła na mnie nieco zaskoczona.
- Zaraz... ty podziękowałeś?
- Zgadza się. Co w tym takiego dziwnego? Naprawdę sądziłaś, że jestem aż takim chamem, aby zapomnieć, jak się dziękuje za odrobinę dobroci?
Nie odpowiedziała, tylko po prostu na mnie patrzyła.
- I co mój kochany? Już nigdy więcej nie zagrasz - usłyszałem na nowo melodyjny głos chłopaka, dobiegający gdzieś z głębi mnie.
Po chwili Shaten się otrząsnęła i położyła pakunek tuż pod moimi łapami. Był owinięty w niebieski, lśniący papier w srebrne paski. Szturchnąłem to lekko nosem, a później spróbowałem podnieść zębami, ale za każdym razem wymykał się i przesuwał się po śniegu. Warknąłem niezadowolony, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Zignorowałem to. Następną próbę podjąłem próbując rozedrzeć kolorowy papier pazurami, jednak to również skończyło się na porażce.
- Co ty robisz? - zapytała, próbując przestać się śmiać.
- A co? Nie widać? Cholerne pudełko... - mruknąłem, na nowo próbując to wziąć w zęby.
- Nie możesz się po prostu zmienić w człowieka? - Podniosłem na nią wzrok, zaprzestając jakimkolwiek ruchom.
- Nie potrafię. Zadowolona?
- Poważnie?
- A dlaczego miałbym kłamać? - prychnąłem.
- Po prostu wyobrażasz sobie, że zmieniasz się w człowieka, zamykasz oczy i już. Proste? Proste.
- Chyba dla ciebie.
Zmieniła się w wilka, a później znowu w człowieka. Wszystko obserwowałem najdokładniej, jak tylko potrafiłem.
- I co panie geniuszu? Jeśli ci się nie uda, oznacza to, że jesteś słabeuszem - zaśmiała się ironicznie. Wziąłem wdech, ledwo powstrzymując nerwy. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że rosnę... poczułem... właściwie to nic nie poczułem. Otworzyłem oczy, by zorientować się, że góruję nad nieco zaskoczoną Shaten.
- Ty... jak? Ja uczyłam się tego... kilka dni! Może nawet więcej! A ty ot tak... - wykrztusiła, cofając się o krok. Popatrzyłem na swoje smukłe palce. Ludzkie palce. Obróciłem je wierzchem do góry. Paznokcie były w nienaruszonym stanie... Wyglądało na to, że albo się "odnowiłem", bądź znajdowałem się w innej formie niż poprzednio. Popatrzyłem na dziewczynę. Była ode mnie o głowę, może dwie niższa. Wciąż wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Ja jak gdyby nigdy nic schyliłem się i podniosłem kartonik. Rozdarłem papier i ściągnąłem, a następnie podniosłem wieko kartonika. W środku znajdował się rzeźbiony instrument. Skądś, nie wiadomo skąd wiedziałem, że nazywany jest skrzypcami.
- Znalazłam to kiedyś w lesie... ale nie potrafię grać, więc pomyślałam... że może ty spróbujesz się nauczyć, bo i tak zdaje się, że nie masz ciekawszych zajęć.
Nie ruszając się, patrzyłem na skrzypce. Sam również nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić. Podobno to dość trudny instrument.
- Zgaduję, że prezent nie wypalił... - mruknęła, szurając butem w śniegu.
- Niekoniecznie... - odpowiedziałem, mając jakąś pewność, że rzeczywiście mówię prawdę. Zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie, z coraz mniejszą zawziętością kopiąc we śniegu. Odłożyłem kartonik razem z papierem do wnętrza szałasu, wziąłem w dłonie skrzypce, po czym sprawnie podłożyłem podbródek pod brodę, a smyczek w drugą dłoń. Przyłożyłem go do strun i delikatnie pociągnąłem. Dźwięk nie należał do najpiękniejszych, więc kilkakrotne przekręcenie kołków oraz sprawdzenie poszczególnych dźwięków pozbawiło mnie tego problemu.
W głowie nagle zabrzmiała słodka melodia, którą bezbłędnie powtórzyłem. Przechodzące kolejne dźwięki, jeden przez drugi, przenikliwe aż do głębi zachwycały uszy i duszę. Zamykając oczy zdawało się, że widzi się przed sobą zimną, lecz milczącą krainę, niedostępną dla żadnej żywej duszy, lecz dla martwej, jaką posiadali bogowie. Muzyka zawierała historię opowiadającą o wędrówce po wielkim lesie, przeprawę przez zamarznięte jezioro aż do przerażającego pięknem lodowego pałacu, w którym to każda krystalicznie gładka ściana była lustrem prawdy... Były to jednak tylko dźwięki, pozbawione tekstu, mówiącego o tym wprost. Aby to zobaczyć, należało po prostu zamknąć oczy i się wsłuchać... Dopiero kiedy skończyłem, przypomniałem sobie, że dziewczyna wciąż tam stoi i mi się przygląda.

<Shaten? Już dawno po mikołajkach, ale cóż... Ważne, że nauczył się zmieniać w ludzia. Prawda jest taka, że on słynie z tego, że gdy zobaczy, że (że x3) ktoś daną rzecz wykonuje, później będzie mógł ją powtórzyć, niekiedy nawet lepiej. Np. jeśli wejdzie na lód, zapewne po chwili wywróci się, a kiedy wejdzie ktoś, kto jeździ na łyżwach bardzo dobrze, chwilę popatrzy i już będzie potrafił perfekcyjnie. Danego języka może się nauczyć w godzinę ze słuchu. Właściwie jedną z nielicznych umiejętności, którą "zapamiętał" była gra na skrzypcach. xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony