Idąc lasem, zobaczyłam waderę. Zdziwiło mnie to, bo wilki raczej omijają
ten teren. Chowając się od drzewa do drzewa szłam za nią.
Śledzenie wadery doprowadziło mnie do prawdziwej zgrai wilków. Nigdy nie
widziałam ich tyle w jednym miejscu. Szybko zostałam dostrzeżona.
Największy basior podszedł do mnie ostrożnie warcząc.
- Kim jesteś? - spytał.
- Szukam domu.
- Godność twoja?
- Szukam domu.
- Przedstaw się.
Przewróciłam oczami.
- Nic tu po mnie, już idę, więc moja godność nie jest wam potrzebna.
- Tak? - basior naprawdę się zdenerwował.
- Powiedzmy, że nazywam się X.
- Jakbyś była tak łaskawa... - zawarczał i wziął głęboki oddech. - Więc
skoro nie chcesz się przedstawiać, nie musisz. Skoro nic tu po tobie, to
idź.
- Więc świetnie. Nie widzieliście może jakiegoś stada lisów w pobliżu? -
spytałam sarkastycznie. Do rozmowy włączyła się biała wadera, za którą tu
szłam.
- Spokojnie. Przecież w Czarnym Królestwie możemy przyjmować lisy. Prawda, Królu?
- Masz rację. Zobaczymy jak się sprawdzisz wśród wilków, X. - mruknął i odszedł.
<Severus?>
wtorek, 24 listopada 2015
sobota, 21 listopada 2015
Od Skayres "Fioletowa Polana"
Uwielbiam poranki prawie tak samo jak wieczory. Siedziałam sobie z
kubkiem parującej, czekoladowej cieczy w ręku, planując weekendowe
wyjście w teren.
- Cóż, Skay, czas ruszyć twoje szanowne cztery litery i rozruszać stare kości - mruknęłam do siebie.
Wiem! Dziś pójdę do lasu Conteilaxne i Condiamida! A potem nad Wodospad Adrtemetrdi i do Lasu Ninpasejtuna, a także do Fioletowej Groty! Ach, zapomniałam, nie lubię pływać. I na końcu pójdę... Właśnie, gdzie pójdę? - Rozmyślałam. Byłam już praktycznie wszędzie. Jednak mówi się trudno, żyje się dalej. Pójdę po Shaten i pójdziemy do gdziekolwiek! To się nazywa mieć plan. Dokończyłam czekoladowy napój, zmieniłam się w wilka i wyszłam na dwór. Rzejrzałam się uważnie i pomimo usilnych starań, nie mogłam dostrzec nic, prócz śniegu. Postawiłam kilka kroków w celu dojścia do szałasu czarnej wadery, która miała stanowczo lepsze ogrzewanie od mojego. Teraz w prawo i... No właśnie, nie było żadnego "prosto". Mój obolały pyszczek odbił się z głuchym "bum" od drzewa, którego być tu nie powinno. Niestety, nie widziałam nic prócz bieli, jaką powodował niby przyjazny puch. Zrozpaczona tym, że nie mogę dojść do domu i ogarnięta skrajną paniką, zaczełam odbijać się od różnych typów martwej natury, aż padłam zmęczona na ziemię.
Ruchem łapy odpędziłam motyla od mego nosa. Ej, co zrobiłam? Motyla?! Jakim cudem..? Ach, tak, jestem tylko ciekawa, ile leżałam w tym śniegu. Wysiłkiem graniczącym z cudem dźwignęłam swój ociężały zadek ~od dziś przechodzę na dietę~ i przeszłam kilka kroków, by rozprostować łapy. Teraz pozostaje pytanie, gdzie jestem? Rozejrzałam się wokoło i ujrzałam piękne fioletowo-niebieskie kwiaty, a właściwie polanę nimi pokrytą. Niebo nad nimi było ciemne, z plamkami imitującymi gwiazdy. Przeszukałam swoją pamięć, jednak takich kwiatów znaleźć w niej nie mogłam. W kolejnej chwili dotarł do mnie następny fakt, a mianowicie taki, że na tej polanie nie było śniegu!
- No, z tego powodu rozpaczać nie będę, lepiej zabiorę się do roboty! - wykrzyknęłam, i pełna entuzjazmu zebrałam kilka kwiatów. Kto wie, może okażą się lecznicze?
- Cóż, Skay, czas ruszyć twoje szanowne cztery litery i rozruszać stare kości - mruknęłam do siebie.
Wiem! Dziś pójdę do lasu Conteilaxne i Condiamida! A potem nad Wodospad Adrtemetrdi i do Lasu Ninpasejtuna, a także do Fioletowej Groty! Ach, zapomniałam, nie lubię pływać. I na końcu pójdę... Właśnie, gdzie pójdę? - Rozmyślałam. Byłam już praktycznie wszędzie. Jednak mówi się trudno, żyje się dalej. Pójdę po Shaten i pójdziemy do gdziekolwiek! To się nazywa mieć plan. Dokończyłam czekoladowy napój, zmieniłam się w wilka i wyszłam na dwór. Rzejrzałam się uważnie i pomimo usilnych starań, nie mogłam dostrzec nic, prócz śniegu. Postawiłam kilka kroków w celu dojścia do szałasu czarnej wadery, która miała stanowczo lepsze ogrzewanie od mojego. Teraz w prawo i... No właśnie, nie było żadnego "prosto". Mój obolały pyszczek odbił się z głuchym "bum" od drzewa, którego być tu nie powinno. Niestety, nie widziałam nic prócz bieli, jaką powodował niby przyjazny puch. Zrozpaczona tym, że nie mogę dojść do domu i ogarnięta skrajną paniką, zaczełam odbijać się od różnych typów martwej natury, aż padłam zmęczona na ziemię.
***
- Awww... - ziewnęłam - ale miałam koszmar!Ruchem łapy odpędziłam motyla od mego nosa. Ej, co zrobiłam? Motyla?! Jakim cudem..? Ach, tak, jestem tylko ciekawa, ile leżałam w tym śniegu. Wysiłkiem graniczącym z cudem dźwignęłam swój ociężały zadek ~od dziś przechodzę na dietę~ i przeszłam kilka kroków, by rozprostować łapy. Teraz pozostaje pytanie, gdzie jestem? Rozejrzałam się wokoło i ujrzałam piękne fioletowo-niebieskie kwiaty, a właściwie polanę nimi pokrytą. Niebo nad nimi było ciemne, z plamkami imitującymi gwiazdy. Przeszukałam swoją pamięć, jednak takich kwiatów znaleźć w niej nie mogłam. W kolejnej chwili dotarł do mnie następny fakt, a mianowicie taki, że na tej polanie nie było śniegu!
- No, z tego powodu rozpaczać nie będę, lepiej zabiorę się do roboty! - wykrzyknęłam, i pełna entuzjazmu zebrałam kilka kwiatów. Kto wie, może okażą się lecznicze?
Od Shaten "Niczym żywa tarcza" cz. 5 (c.d Filos)
- Nie mów nikomu - wychrypiałam jej do ucha. Nikt nie może wiedzieć...
*****
Kiedy
wychrypiałam te słowa, Filos przytaknęła. Wstałam i oparłam się o stół.
Załapałam się za czoło i ściągnęłam zimny opatrunek.
- Nic mi nie będzie... - wychrypiałam. Zobaczyłam się w lustrze i zmieniłam się w wilka. Dziwnie byłam szara... na szczęście ta szarość szybko znika. Gorzej z temperaturą.
- Powinnaś odpoczywać. Ledwo co przeżyłaś... - powiedziała i popatrzyła na siebie.
- Gdyby nie ty nie byłoby mnie tu... - powiedziałam z mocną chrypką. Pewnie mam zapalenie płuc lub migdałów. Ciepłe rzeczy do picia. Tak, stawiam sobie diagnozę.
- Daj spokój. Shaten wszystko mi się mieszało! Myślałam, że... - powiedziała i opuściła głowę.
- Dałaś radę Qui... i... nieczęsto to mówię, ale... - powiedziałam. Od dawna nie mówiłam tych słów...
- Ale? - dopytywała.
- Dziękuję... za ratunek - powiedziałam i się uśmiechnęłam. Filos podeszła i z łzami mnie przytuliła. Trochę... poczułam się niezręcznie, ale po chwili też ją przytuliłam zmieniając się w człowieka.
- Już dobrze... Za niedługo dojdę do siebie. Zostaniesz u mnie czy wracasz do siebie? - spytałam. Puściła mnie i przyniosła mi herbatę.
- Chętnie zostanę - rzekła. Wzięłam herbatę i wypiłam parę łyków. Nie wiem... czy mogę tak zaufać mojej... przyjaciółce bym powiedziała jej... o tym.
- Coś nie tak? - spytała Qui patrząc na mnie.- Nic mi nie będzie... - wychrypiałam. Zobaczyłam się w lustrze i zmieniłam się w wilka. Dziwnie byłam szara... na szczęście ta szarość szybko znika. Gorzej z temperaturą.
- Powinnaś odpoczywać. Ledwo co przeżyłaś... - powiedziała i popatrzyła na siebie.
- Gdyby nie ty nie byłoby mnie tu... - powiedziałam z mocną chrypką. Pewnie mam zapalenie płuc lub migdałów. Ciepłe rzeczy do picia. Tak, stawiam sobie diagnozę.
- Daj spokój. Shaten wszystko mi się mieszało! Myślałam, że... - powiedziała i opuściła głowę.
- Dałaś radę Qui... i... nieczęsto to mówię, ale... - powiedziałam. Od dawna nie mówiłam tych słów...
- Ale? - dopytywała.
- Dziękuję... za ratunek - powiedziałam i się uśmiechnęłam. Filos podeszła i z łzami mnie przytuliła. Trochę... poczułam się niezręcznie, ale po chwili też ją przytuliłam zmieniając się w człowieka.
- Już dobrze... Za niedługo dojdę do siebie. Zostaniesz u mnie czy wracasz do siebie? - spytałam. Puściła mnie i przyniosła mi herbatę.
- Chętnie zostanę - rzekła. Wzięłam herbatę i wypiłam parę łyków. Nie wiem... czy mogę tak zaufać mojej... przyjaciółce bym powiedziała jej... o tym.
- Wszystko gra... tylko... śniło mi się wiele rzeczy i zastanawiam się... czy to w ogóle ma sens... - odparłam.
- Ale co ma sens? - dopytywała się Filos.
- Czy sensem jest życie w niewiedzy... bo akurat ty znasz swoich rodziców... wiesz kim jesteś... ja... - wzięłam głęboki wdech i posmutniałam - nic nie wiem o sobie poza tym jakie mam żywioły i jakie jest moje imię... - powiedziałam i zamknęłam oczy.
- Twoim imieniem jest Shaten, prawda? - spytała. Popatrzyłam na nią i po dłuższej chwili przytaknęłam. Nie może wiedzieć... nie teraz kiedy jestem chora...
- Widzisz... jestem niczym żywa tarcza. Uratowałaś mnie. Jestem twoją dłużniczką - powiedziałam patrząc na nią.
- Powiedzmy, że za to, że uratowałaś mi życie, jesteśmy kwita - powiedziała Filos i się uśmiechnęła.
- Jutro powinno mi być lepiej... potem pójdziemy do Severusa by wiedział, że żyje - powiedziałam, a biała wadera przytaknęła. Zapadł zmrok, obie poszłyśmy spać.
*****
Znalazłam się w swoim śnie. Przez chwilę czułam chłód przepełniający moje ciało. Teraz nie czuje nic... bólu...
strachu... nadziei... niczego. Spaceruje po pustce... przy lustrach... w
lustrach jestem w formie człowieka. Patrze na odbicie. Kładę łapę na
lustrze, a odbicie robi to samo... jak już mówiłam, nie czuje nic. Moje
serce bije wolno. Zmieniam się w człowieka, a moje odbicie w wilka.- Kim jestem? - spytałam własne odbicie. Lustra rozbiły się jak za pomocą jakiejś magii. Kawałki lustra szybowały wokół mnie... obracały się odbijając nieistniejący blask skupionego światła. Pustka zmieniła się w las... wszystko stało. Jakby zatrzymał się czas. Latające ptaki, które miały polecieć, stały nieruchomo, jakby coś je zatrzymało. A ja szłam. Przede mną zobaczyłam białą poświatę.
****
Kiedy się obudziłam, Filos już stała na nogach i siedziała koło mnie.- Jak się spało? - spytała.
<Filos? Jest jeszcze wiele rzeczy o których o mnie nie wiesz ;) >
Od Filos "Pajęcza Walka" cz.3 (cd. Poison)
Naprawdę miło było zobaczyć zdezorientowanie na jego pysku.
- Rozdzielmy się. Ty idź w tył, ja do przodu.
- Ok. - odwrócił się. Odczekałam chwilę i cicho podeszłam do niego od tyłu. Z przyjemnością wbiłam zęby w jego kark.
- To za to co zrobiłeś.
- Auu!!! - warknął. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam w swoją stronę.
- 3...2..1 - wyszeptałam i odwróciłam się wytwarzając lodową barierę przed wilkiem. Basior uderzył w nią i zaskomlał.
- Dobra, przepraszam!! Jasne?! - wyjęczał.
Szłam dalej w swoją stronę, doskonale wiedząc, gdzie zmierzam. Parę dni tutaj nauczyły mnie jako takiej orientacji. Po za tym węch miałam nie najlepszy, ale pozwalający wyczuć znajome zapachy. A one nadpływały stamtąd. Zniżyłam łeb i z nosem przy ziemi szłam powoli. Usłyszałam ciche skrzypnięcie śniegu. "Że też się nie nauczył'' pomyślałam. Odwróciłam się i stworzyłam lodową obroże mrożąc powietrze na około jego szyi. Jej koniec stworzył sztywną i mocną smycz. Zmieniłam się w człowieka i złapałam "psa''. On też spróbował się zmienić, lecz nie wyszło to na lepsze. Zmienił się z powrotem i skulił.
- No dalej, piesku. Idziemy tam.
Poison zawarczał.
- Kiedyś ci się odgryzę.- powiedział.
- Może ale na razie przeżywam swój triumf. - uśmiechnęłam się szyderczo i ruszyliśmy...
<Poison? Trochę się tobą bawię xD>
- Rozdzielmy się. Ty idź w tył, ja do przodu.
- Ok. - odwrócił się. Odczekałam chwilę i cicho podeszłam do niego od tyłu. Z przyjemnością wbiłam zęby w jego kark.
- To za to co zrobiłeś.
- Auu!!! - warknął. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam w swoją stronę.
- 3...2..1 - wyszeptałam i odwróciłam się wytwarzając lodową barierę przed wilkiem. Basior uderzył w nią i zaskomlał.
- Dobra, przepraszam!! Jasne?! - wyjęczał.
Szłam dalej w swoją stronę, doskonale wiedząc, gdzie zmierzam. Parę dni tutaj nauczyły mnie jako takiej orientacji. Po za tym węch miałam nie najlepszy, ale pozwalający wyczuć znajome zapachy. A one nadpływały stamtąd. Zniżyłam łeb i z nosem przy ziemi szłam powoli. Usłyszałam ciche skrzypnięcie śniegu. "Że też się nie nauczył'' pomyślałam. Odwróciłam się i stworzyłam lodową obroże mrożąc powietrze na około jego szyi. Jej koniec stworzył sztywną i mocną smycz. Zmieniłam się w człowieka i złapałam "psa''. On też spróbował się zmienić, lecz nie wyszło to na lepsze. Zmienił się z powrotem i skulił.
- No dalej, piesku. Idziemy tam.
Poison zawarczał.
- Kiedyś ci się odgryzę.- powiedział.
- Może ale na razie przeżywam swój triumf. - uśmiechnęłam się szyderczo i ruszyliśmy...
<Poison? Trochę się tobą bawię xD>
czwartek, 19 listopada 2015
Od Shaten "Rozwijanie królestwa" cz. 2 (c.d Warror)
W końcu przerwa... dobrze się składa bo dostałam kamieniem w
ogon... Anays gdzieś poszła, więc zostałam razem z Filos. Zmieniłam się w
człowieka i poszłam po ciepłą kawę dla mnie i Qui. Wzięłam też mleko, bo
nie wiem czy pije czarną czy białą kawę.
- Pijesz z mlekiem? - zapytałam Filos, podchodząc do niej z ciepłym kubkiem kawy. Ta się zmieniła w człowieka i popatrzyła na mnie.
- Tak. Ale nie dużo - odparła. Nalałam jej trochę mleka i podałam, po czym usiadłam koło niej.
- Jak się czujesz? - zapytałam białą waderę. Popatrzyła na mnie i wzięła łyk kawy.
- Dobrze... to ja powinnam spytać o to samo. Ja nie mam takiego pecha i nie dostaje kamieniem w ogon - powiedziała i popatrzyła na mnie. Miałam wrażenie, że czegoś ode mnie chce.
- Przestań... - odparłam - przez parę dni nie będę używać ogona... Wielkie mi halo... - łyk kawy i kontynuowałam - Nie raz dostawałam w kość... przyzwyczaiłam się - rzekłam i kciukiem otarłam brzegi mojego kubka.
- Nie powinnaś być taka wobec siebie surowa. Wiesz o tym - powiedziała i dała rękę na moje ramię.
- To pestka, Qui... To co przeżywam przez lata w porównaniu z tym... - powiedziałam i znowu napiłam się już nieco ostygniętej kawy.
- Dobra, koniec przerwy! - krzyknęła Lucy. Wszyscy wstali. Miałam właśnie iść, gdy nagle poczułam czyjąś rękę.
- Mam prośbę... możesz przeliczyć i napisać tutaj ile czego mamy na razie? - Spytała Lucy. Zgodziłam się i wzięłam kartkę. Podeszłam do surowców, które były na budowie i zaczęłam liczyć.
- Sto trzy kamienie... Dwadzieścia jeden gładkich kamieni szlachetnych... - liczyłam tak przez około trzydzieści minut. Sprawdziłam wszystko jeszcze raz i oddałam kartę Lucy. Poszłam do Filos i zaczęliśmy robić swoje. Tym razem zastąpiła nas Skay i Noodle. My szlifowałyśmy każdy kamień, który został przyniesiony. Trochę nudna robota, ale ktoś to musiał zrobić, tak?
- Ręce są lepsze do roboty niż łapy... - odparłam szlifując.
- Zdecydowanie... Mogę Cię o coś spytać? - zapytała i popatrzyła chwilę na mnie.
- Możesz... - odpowiedziałam niechętnie.
- Z jakiego powodu zaczęłaś ukrywać w sobie tyle emocji? - spytała biała wadera. Zamilkłam i przez chwilę przestałam szlifować kamień, po czym moje oczy zaiskrzyły smutkiem.
- Nie ważne... - powiedziałam i wróciłam do pracy. Przez dwie godziny zrobiliśmy i przybyło dużo nowych surowców.
- Pijesz z mlekiem? - zapytałam Filos, podchodząc do niej z ciepłym kubkiem kawy. Ta się zmieniła w człowieka i popatrzyła na mnie.
- Tak. Ale nie dużo - odparła. Nalałam jej trochę mleka i podałam, po czym usiadłam koło niej.
- Jak się czujesz? - zapytałam białą waderę. Popatrzyła na mnie i wzięła łyk kawy.
- Dobrze... to ja powinnam spytać o to samo. Ja nie mam takiego pecha i nie dostaje kamieniem w ogon - powiedziała i popatrzyła na mnie. Miałam wrażenie, że czegoś ode mnie chce.
- Przestań... - odparłam - przez parę dni nie będę używać ogona... Wielkie mi halo... - łyk kawy i kontynuowałam - Nie raz dostawałam w kość... przyzwyczaiłam się - rzekłam i kciukiem otarłam brzegi mojego kubka.
- Nie powinnaś być taka wobec siebie surowa. Wiesz o tym - powiedziała i dała rękę na moje ramię.
- To pestka, Qui... To co przeżywam przez lata w porównaniu z tym... - powiedziałam i znowu napiłam się już nieco ostygniętej kawy.
- Dobra, koniec przerwy! - krzyknęła Lucy. Wszyscy wstali. Miałam właśnie iść, gdy nagle poczułam czyjąś rękę.
- Mam prośbę... możesz przeliczyć i napisać tutaj ile czego mamy na razie? - Spytała Lucy. Zgodziłam się i wzięłam kartkę. Podeszłam do surowców, które były na budowie i zaczęłam liczyć.
- Sto trzy kamienie... Dwadzieścia jeden gładkich kamieni szlachetnych... - liczyłam tak przez około trzydzieści minut. Sprawdziłam wszystko jeszcze raz i oddałam kartę Lucy. Poszłam do Filos i zaczęliśmy robić swoje. Tym razem zastąpiła nas Skay i Noodle. My szlifowałyśmy każdy kamień, który został przyniesiony. Trochę nudna robota, ale ktoś to musiał zrobić, tak?
- Ręce są lepsze do roboty niż łapy... - odparłam szlifując.
- Zdecydowanie... Mogę Cię o coś spytać? - zapytała i popatrzyła chwilę na mnie.
- Możesz... - odpowiedziałam niechętnie.
- Z jakiego powodu zaczęłaś ukrywać w sobie tyle emocji? - spytała biała wadera. Zamilkłam i przez chwilę przestałam szlifować kamień, po czym moje oczy zaiskrzyły smutkiem.
- Nie ważne... - powiedziałam i wróciłam do pracy. Przez dwie godziny zrobiliśmy i przybyło dużo nowych surowców.
Zapadła noc. Wszyscy poszli do siebie. No... prawie... ja
zostałam i nadal szlifowałam kamienie. Kawę przy sobie miałam, więc nie
zasnę... przynajmniej tak sądzę...
- Shaten? - Spytał Warror, podchodząc do mnie w formie człowieka.
- O, hej... - powiedziałam i przestałam robić to, co robiłam.
- Nie śpisz? - Spytał.
- Nie... nie mam ochoty... zresztą... im dłużej będziemy pracować tym szybciej skończymy - powiedziałam, rozciągając się.
- Mhm... jak chcesz, mogę ci pomóc - powiedział patrząc na mnie.
- Nie trzeba... - powiedziałam, a ten zaczął szlifować kamień, który miałam właśnie dokończyć.
- Szybciej pójdzie - wyjaśnił.
- Shaten? - Spytał Warror, podchodząc do mnie w formie człowieka.
- O, hej... - powiedziałam i przestałam robić to, co robiłam.
- Nie śpisz? - Spytał.
- Nie... nie mam ochoty... zresztą... im dłużej będziemy pracować tym szybciej skończymy - powiedziałam, rozciągając się.
- Mhm... jak chcesz, mogę ci pomóc - powiedział patrząc na mnie.
- Nie trzeba... - powiedziałam, a ten zaczął szlifować kamień, który miałam właśnie dokończyć.
- Szybciej pójdzie - wyjaśnił.
<Warror?>
Od Severusa "Tajemnicze przejście" cz. 8 (cd. Lucy)
Lucy nawet nie zwracając większej wagi, na me wszelkie uwagi, zjadła owoc. Aż krzywo na to patrzeć ciężko, a serce się kraja na widok dziewczyny, która nawet nie wie, że w sidła diabła wpaść niebawem ma dane. Ja niestety, jako towarzysz, dzielne wsparcie tej uroczej, młodej damy, pochwyciłem również w dłonie dziwny owoc. Popatrzyłem, pokukałem, aż w końcu na to samo się zdecydowałem. Ona parska gromkim śmiechem, widząc mą nietęgą minę. Owoc bowiem, że tak powiem, w smaku słodki, aż lukrowy. Jakby światło się pożarło! Chwilę później, co złe było, poczuć bowiem miałem prędko, że na nowo głód mnie zżera. "Więcej, więcej!" - krzyczy podświadomość. Mimowolnie, nawet nie wiem kiedy, w dłoń mą wszedł, kolejny przysmak podniebienia. Mija chwila, jedna, druga, a z zapasów nic zostało. Brunetka cicho się śmieje.- Skąd ten uśmiech? Skąd ten ubaw? Może podasz mi swój powód, dla którego aż tak bardzo cieszysz duszę?
- Ach, Severusie, nie uwierzysz! Bo kosmiczny statek widzę! A, przepraszam, mój waćpanie, to pomyłka! Toż to talerz! A na nim! O mój Boże - w kółko tańczą wielkie noże!
Prędko patrzę za swe ramię - ma rację! Toż to burza, i to wielka - z huraganem!
- Prędko, szybko! Pośpiesz się że! Zaraz urwą nam te nogi, i na niczym wtem uciekać! - wnet wrzasnąłem, zrywając się na proste nogi. Już wystraszony, nie na żarty, już się pchałem do ucieczki!
- Ależ o czym ty tu mówisz?! Widzę przecie, że tu czysto jest na świecie! Pchły niewinne ciebie straszą? A może widzenie, sprawia twe oburzenie?!
- Nie, nieprawa! Gnaj przed siebie, boś ty krótko żywa być możesz!
- O czym ty wygadujesz?! Co się dzieje?! Nic nie widzę! Deszcz na głowę mi tu spada, nic takiego, co strasznego tu nie widzę!
- Jaki deszcz?! Przecie ulewa! Zaraz zerwie mnie z tej ziemi, pożegnamy się ponownie, lecz tym razem nie na żarty, bom ja martwy!
Teraz już tak bardzo przestraszony, ba! Na wpół żywy - przerażony! Chwyciłem małą dłoń panienki, i pociągnąłem w swą stronę, wiedząc, że me nogi, są jak z waty! Zaraz upaść, zaraz zemdleć przecie mogę!
- Co ty robisz?! Co się dzieje?! Może wreszcie mi wyjaśnisz, co ty widzisz, ty wariacie! Nie rozumiem twego strachu! A może jednak jam jest ślepa i nie widzę? Powiedz, szybko, bo ta trwoga, zrobi jeszcze ze mnie twego wroga!
Nie odparłem, lecz z przestrachu rozgotowany, biec zacząłem wprost przed siebie i na ślepca, wciąż wpadałem na przeszkody, jakim były dziwne kłody. To nie kłody! To są twarze! To wygląda jak w koszmarze! Lucy krzyczy, szarpie, płacze, myśli, że już jej nie zobaczę. Jednak ja wiem swoje racje, im my dłużej wytrzymamy, tym my bardziej silni, mocni, tym my szybsi, i mniej martwi.
- Sevciu, Sevciu! Zatrzymaj się! Złapać oddechu chcę!
- Nie narzekaj, biegnij ciągle!
- Ale gdzie?! Toż to maraton, toż to szaleństwo! Przecie my to zgodne małżeństwo!
- Jasne, jasne, ty ma żono - kiedy termin jest porodu? Kiedy syn mój świat zobaczy? Może córka? Co ma ładne piórka?
- Jakie piórka znowu! Ma przepiękne łuski, mówię! I ta córcia, tak urocza, że marzeniem twym się w mig stanie!
- Łuski, mówisz? Z kim to dziecię? Z kim ta zdrada? Przecież ja wciąż zdrowy na umyśle, wiem, że z rybą je spłodziłaś!
- Kłamstwo, kłamstwo! To nieprawda! Dziecko twoje, nie myśl mylnie, a ten wygląd to przestroga, abyś robił je jak należy!
Zatrzymałem się raptownie i spojrzałem w twarz dziewczyny. Czy to kłamstwo, czy żartuje? Czy ona mi coś sugeruje? Ona jednak, niewzruszona, może lekko szalona, rozczochrana w oczy patrzy. A twarz jak u buraka - od biegu na policzkach różowe wypieki. Kołysze się jak pijana i głośno dyszy, mówi coś pod nosem, lecz niełatwo jest zrozumieć, co tam ględzi, co tam mówi, bo wpół żywa się być zdaje.
- Lucy, powiedz słowo, czy ja może twoje truchło wciąż za rękę może ściskam?
- Głupcze, ślepcu i wariacie! Jam jest żywa! Nic jak tylko na bajarza się nadajesz! Kłamstwo w kłamstwie i ziarna prawdy tu nie widzę! Jak wyjaśnisz swą opowieść? Może szybko się tu przyznasz, że sam nie wiesz, jakim cudem, takie głupstwo wyszło z ust twoich?
- Mówię prawdę, nic nie kłamię.
- Oj, biada ci! Zrywam z tobą, już nie wracaj! Ni to kwiatów, ni całusów, choć kobieta, a rzecz krucha, wciąż wymaga od partnera tych przyjemności! Co ci szkodzi? Masz minutę! Inaczej nasz związek raz na zawsze zginie marnie!
Dłoń wyrwała z dłoni mojej i gromami z oczu miota. Czeka, liczy sobie cicho. Kiedy jednak czas ten minie - oj, mój bracie! Cóż ja pocznę? Gdzie przeżyję? Jedna czynność, tyle trzeba, a ponownie trafię w jej serce. Już niewiele tak brakuje, Lucy patrzy, oczekuje. Co tu robić? Czy całować? Czy też może zrezygnować? Pal to licho! Pocałuję! W końcu - jedno życie dla człowieka jest nam dane, więc ryzyko jest tu bardzo wskazane. Chwilę potem, już po fakcie, patrzę na nią, co mi zrobi, co uczyni, co mi powie. Czy udzieli mi tej łaski, że wybaczy wszystkie winy?
<Dziwne op., dziwny temat. Cóż poradzić, że zjedli owocki-halucynki? Lucy, kontynuuj, robi się ciekawie. Tematy do rozmów również się nie kończą. Mówią, myślą i widzą co innego co średnio kilka minut, sekund. xD>
- Ach, Severusie, nie uwierzysz! Bo kosmiczny statek widzę! A, przepraszam, mój waćpanie, to pomyłka! Toż to talerz! A na nim! O mój Boże - w kółko tańczą wielkie noże!
Prędko patrzę za swe ramię - ma rację! Toż to burza, i to wielka - z huraganem!
- Prędko, szybko! Pośpiesz się że! Zaraz urwą nam te nogi, i na niczym wtem uciekać! - wnet wrzasnąłem, zrywając się na proste nogi. Już wystraszony, nie na żarty, już się pchałem do ucieczki!
- Ależ o czym ty tu mówisz?! Widzę przecie, że tu czysto jest na świecie! Pchły niewinne ciebie straszą? A może widzenie, sprawia twe oburzenie?!
- Nie, nieprawa! Gnaj przed siebie, boś ty krótko żywa być możesz!
- O czym ty wygadujesz?! Co się dzieje?! Nic nie widzę! Deszcz na głowę mi tu spada, nic takiego, co strasznego tu nie widzę!
- Jaki deszcz?! Przecie ulewa! Zaraz zerwie mnie z tej ziemi, pożegnamy się ponownie, lecz tym razem nie na żarty, bom ja martwy!
Teraz już tak bardzo przestraszony, ba! Na wpół żywy - przerażony! Chwyciłem małą dłoń panienki, i pociągnąłem w swą stronę, wiedząc, że me nogi, są jak z waty! Zaraz upaść, zaraz zemdleć przecie mogę!
- Co ty robisz?! Co się dzieje?! Może wreszcie mi wyjaśnisz, co ty widzisz, ty wariacie! Nie rozumiem twego strachu! A może jednak jam jest ślepa i nie widzę? Powiedz, szybko, bo ta trwoga, zrobi jeszcze ze mnie twego wroga!
Nie odparłem, lecz z przestrachu rozgotowany, biec zacząłem wprost przed siebie i na ślepca, wciąż wpadałem na przeszkody, jakim były dziwne kłody. To nie kłody! To są twarze! To wygląda jak w koszmarze! Lucy krzyczy, szarpie, płacze, myśli, że już jej nie zobaczę. Jednak ja wiem swoje racje, im my dłużej wytrzymamy, tym my bardziej silni, mocni, tym my szybsi, i mniej martwi.
- Sevciu, Sevciu! Zatrzymaj się! Złapać oddechu chcę!
- Nie narzekaj, biegnij ciągle!
- Ale gdzie?! Toż to maraton, toż to szaleństwo! Przecie my to zgodne małżeństwo!
- Jasne, jasne, ty ma żono - kiedy termin jest porodu? Kiedy syn mój świat zobaczy? Może córka? Co ma ładne piórka?
- Jakie piórka znowu! Ma przepiękne łuski, mówię! I ta córcia, tak urocza, że marzeniem twym się w mig stanie!
- Łuski, mówisz? Z kim to dziecię? Z kim ta zdrada? Przecież ja wciąż zdrowy na umyśle, wiem, że z rybą je spłodziłaś!
- Kłamstwo, kłamstwo! To nieprawda! Dziecko twoje, nie myśl mylnie, a ten wygląd to przestroga, abyś robił je jak należy!
Zatrzymałem się raptownie i spojrzałem w twarz dziewczyny. Czy to kłamstwo, czy żartuje? Czy ona mi coś sugeruje? Ona jednak, niewzruszona, może lekko szalona, rozczochrana w oczy patrzy. A twarz jak u buraka - od biegu na policzkach różowe wypieki. Kołysze się jak pijana i głośno dyszy, mówi coś pod nosem, lecz niełatwo jest zrozumieć, co tam ględzi, co tam mówi, bo wpół żywa się być zdaje.
- Lucy, powiedz słowo, czy ja może twoje truchło wciąż za rękę może ściskam?
- Głupcze, ślepcu i wariacie! Jam jest żywa! Nic jak tylko na bajarza się nadajesz! Kłamstwo w kłamstwie i ziarna prawdy tu nie widzę! Jak wyjaśnisz swą opowieść? Może szybko się tu przyznasz, że sam nie wiesz, jakim cudem, takie głupstwo wyszło z ust twoich?
- Mówię prawdę, nic nie kłamię.
- Oj, biada ci! Zrywam z tobą, już nie wracaj! Ni to kwiatów, ni całusów, choć kobieta, a rzecz krucha, wciąż wymaga od partnera tych przyjemności! Co ci szkodzi? Masz minutę! Inaczej nasz związek raz na zawsze zginie marnie!
Dłoń wyrwała z dłoni mojej i gromami z oczu miota. Czeka, liczy sobie cicho. Kiedy jednak czas ten minie - oj, mój bracie! Cóż ja pocznę? Gdzie przeżyję? Jedna czynność, tyle trzeba, a ponownie trafię w jej serce. Już niewiele tak brakuje, Lucy patrzy, oczekuje. Co tu robić? Czy całować? Czy też może zrezygnować? Pal to licho! Pocałuję! W końcu - jedno życie dla człowieka jest nam dane, więc ryzyko jest tu bardzo wskazane. Chwilę potem, już po fakcie, patrzę na nią, co mi zrobi, co uczyni, co mi powie. Czy udzieli mi tej łaski, że wybaczy wszystkie winy?
<Dziwne op., dziwny temat. Cóż poradzić, że zjedli owocki-halucynki? Lucy, kontynuuj, robi się ciekawie. Tematy do rozmów również się nie kończą. Mówią, myślą i widzą co innego co średnio kilka minut, sekund. xD>
Od Poison "Pajęcza walka" cz.2 (cd. Filos)
12:01
Może i mam ADHD, ale jestem punktualnym basiorem, w przeciwieństwie do pewnej wadery, którą dziś wystraszyłem. Las Contaliaxe i Codamida wydawał się takim spokojnym miejscem, iż miałem wrażenie, że jestem w transie. Kolejny raz popatrzyłem na zegarek (który skradłem z miasta), pokazywał kreski układające się w liczby 12:05. Spóźnia się. Jednak, jak można spóźnić się na coś, co samemu się zaplanowało? W tej samej chwili tylko moja niemożliwość skupienia się na jednej rzeczy uratowała mnie od niechybnego guza na czole. Wielka, biała kula futra przeleciała nad moją głową, w tej samej chwili, gdy schyliłem się obejrzeć małego pajączka usiłującego wygrzebać się z pod śnieżnego puchu.
- Co tak długo? Sześć minut spóźnienia! - Powiedziałem beztroskim tonem, wskazując przy tym na przyrząd mierzący czas.
Zmieniłem się w wilka, i szczerząc się jak Joker, zająłem pozycję naprzeciw mojej przeciwniczki. Normalny basior nie podniósłby łapy na waderę, ale cóż, ja mam własną zasadę: najpierw zrób, potem myśl.
Zacząłem krążyć wokół Filos, usiłując wypatrzeć luki w jej obronie. W krzakach obok coś zaszurało. Dziewczyna odruchowo spojrzała w tamtą stronę, a ja skoczyłem w jej stronę, gotów do zadania ciosu. Zaraz, zaraz, przecież to nie jest walka na śmierć i życie! W ostatniej chwili zmieniłem się w człowieka i wykorzystując siłę impetu, popchnąłem ją w ogromną śnieżną zaspę.
- Hah! Gdybyś tylko widziała swój wyraz pyska! - parsknąłem, ponieważ ten widok był naprawdę komiczny.
- Już ja ci pokażę!
- Co mi pokażesz? - schyliłem się i zacząłem lepić kulkę ze śniegu, która była przeznaczona dla wadery.
- Bum, headshoot! - wykrzyknąłem
- Po tobie - dobiegł mnie syk i zaraz potem byłem ostrzeliwany śnieżnymi pociskami.
- Nie powiedziałaś, że masz żywioł śniegu - jęknąłem, usiłując wygrzebać sobie śnieg spod kołnierza.
Walczyłem naprawdę dzielnie, jednak nadeszło to, co nieuniknione, a mianowicie: leżałem w zaspie śnieżnej, resztkami sił osłaniając twarz w rozpaczliwej próbie zachowania jej nieodmrożonej.
- Przestań, bo mi nos odpadnie - jęknąłem - wyżyłaś się już na ten mały, niewinny żarcik z pajączkiem?
Odpowiedział mi psychopatyczny śmiech. I weź tu rozmawiaj z kobietą. Wreszcie ostrzał się skończył, a ja mogłem łaskawie wstać. Rozejrzałem się dookoła. Nawet nie zauważyłem, kiedy się tak oddaliliśmy.
- A tak właściwie którędy do domu? - padło pytanie zadane przez Filos.
- No jasne, że po śladach
- Za późno. Zasypało je
<cd. Filos może opo średnio wyszło, ale dopiero wracam do formy>
Może i mam ADHD, ale jestem punktualnym basiorem, w przeciwieństwie do pewnej wadery, którą dziś wystraszyłem. Las Contaliaxe i Codamida wydawał się takim spokojnym miejscem, iż miałem wrażenie, że jestem w transie. Kolejny raz popatrzyłem na zegarek (który skradłem z miasta), pokazywał kreski układające się w liczby 12:05. Spóźnia się. Jednak, jak można spóźnić się na coś, co samemu się zaplanowało? W tej samej chwili tylko moja niemożliwość skupienia się na jednej rzeczy uratowała mnie od niechybnego guza na czole. Wielka, biała kula futra przeleciała nad moją głową, w tej samej chwili, gdy schyliłem się obejrzeć małego pajączka usiłującego wygrzebać się z pod śnieżnego puchu.
- Co tak długo? Sześć minut spóźnienia! - Powiedziałem beztroskim tonem, wskazując przy tym na przyrząd mierzący czas.
Zmieniłem się w wilka, i szczerząc się jak Joker, zająłem pozycję naprzeciw mojej przeciwniczki. Normalny basior nie podniósłby łapy na waderę, ale cóż, ja mam własną zasadę: najpierw zrób, potem myśl.
Zacząłem krążyć wokół Filos, usiłując wypatrzeć luki w jej obronie. W krzakach obok coś zaszurało. Dziewczyna odruchowo spojrzała w tamtą stronę, a ja skoczyłem w jej stronę, gotów do zadania ciosu. Zaraz, zaraz, przecież to nie jest walka na śmierć i życie! W ostatniej chwili zmieniłem się w człowieka i wykorzystując siłę impetu, popchnąłem ją w ogromną śnieżną zaspę.
- Hah! Gdybyś tylko widziała swój wyraz pyska! - parsknąłem, ponieważ ten widok był naprawdę komiczny.
- Już ja ci pokażę!
- Co mi pokażesz? - schyliłem się i zacząłem lepić kulkę ze śniegu, która była przeznaczona dla wadery.
- Bum, headshoot! - wykrzyknąłem
- Po tobie - dobiegł mnie syk i zaraz potem byłem ostrzeliwany śnieżnymi pociskami.
- Nie powiedziałaś, że masz żywioł śniegu - jęknąłem, usiłując wygrzebać sobie śnieg spod kołnierza.
Walczyłem naprawdę dzielnie, jednak nadeszło to, co nieuniknione, a mianowicie: leżałem w zaspie śnieżnej, resztkami sił osłaniając twarz w rozpaczliwej próbie zachowania jej nieodmrożonej.
- Przestań, bo mi nos odpadnie - jęknąłem - wyżyłaś się już na ten mały, niewinny żarcik z pajączkiem?
Odpowiedział mi psychopatyczny śmiech. I weź tu rozmawiaj z kobietą. Wreszcie ostrzał się skończył, a ja mogłem łaskawie wstać. Rozejrzałem się dookoła. Nawet nie zauważyłem, kiedy się tak oddaliliśmy.
- A tak właściwie którędy do domu? - padło pytanie zadane przez Filos.
- No jasne, że po śladach
- Za późno. Zasypało je
<cd. Filos może opo średnio wyszło, ale dopiero wracam do formy>
poniedziałek, 16 listopada 2015
Od Severusa "Koniec Samotności" cz. 2 (cd. Skayres)
Jak zwykle nie mogłem zasnąć. Dręczyły mnie nieprzyjazne myśli, będące wspomnieniami wrogich spojrzeń wszystkich tych, którym zawiniłem. Za każdym razem, gdy przymrużałem powieki, one wracały, przyprawiając o ból głowy. Po kilkugodzinnym przewracaniu się z boku na bok, próbując się pozbyć wizji wytwarzanych przez mój mózg, a może i nawet sumienie, postanowiłem, że pójdę się przejść. Wieczór choć chłodny, to przyjemny - obyło się bez wiatru, deszczu, czy innych nieprzyjaznych zjawisk pogodowych. Szedłem przez Las Conteilaxne i Condiamida, wsłuchując się w ciszę. Nie każdy wilk lubił samotność, lecz ja należałem do tego ginącego już gatunku. Niektórym wydawało się to dziwne i całkowicie to rozumiem. Ja niestety wiecznie miałem wiele rzeczy do przemyślenia.
Wciąż nie do końca pojmuję, dlaczego mój brat żywi do mnie aż taką nienawiść i najwyraźniej nie jest mi dane kiedykolwiek uzyskać tę wiedzę. Odkąd pamiętam, nigdy nie byliśmy do końca zgodni ze sobą. Przeszedłem obok strumienia i kątem oka obserwowałem swoje odbicie, wmawiając sobie w duchu, że to nie jestem ja, a mój starszy brat bliźniak. Być może wygląda trochę inaczej, niż go zapamiętałem. Jest bardziej zadbany, ma w sobie więcej dumy i wyniosłości w samym wyrazie pyska. Może wygląda młodziej, ponieważ jeszcze nim zostałem przeniesiony do Ogrodu Cienia, już chadzały plotki, iż ten jako, że jest nieśmiertelny zachowa wieczną młodość.
Ja, z tego co się zorientowałem nie otrzymałem tej łaski. Za każdym razem, gdy tylko toczyłem bój z jednym z mutantów zamieszkujących Ogród kończyłem poturbowany, ledwo mogąc utrzymać się na łapach. Wiem, że będąc nieśmiertelnym ciało szybciej się regeneruje, co oznacza całkowite zrośnięcie się rany w przeciągu kilku minut, a nawet odnowienie oderwanej kończyny. Nagle nadleciało stado świetlików, które sprawiło, że moja sylwetka odbijająca się w wodzie stała się niemalże niewidoczna, bacząc na to, że owady świeciły jasnym blaskiem, a moje czarne futro wtapiało się w mrok nocy.
Niespodziewanie usłyszałem jakieś głośne szuranie dobiegające z oddali. Przystanąłem i odwróciłem głowę w tym kierunku. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, więc zorientowałem, że są to również śmiechy i chichoty, które najpewniej należały do przedstawicielki płci pięknej. W tej chwili nie miałem ochoty na rozmowy, tym bardziej, że przerwano mi rozmyślania na temat mojej przeszłości. Gdy osobnik, najprawdopodobniej obcy, obłąkany i zagubiony był już naprawdę blisko mnie, postanowiłem przemówić.
- Co robisz o tej porze na terenie Czarnego Królestwa?
Najwidoczniej mój głos zabrzmiał zbyt groźnie, ponieważ - tak jak przewidywałem zresztą - obca wadera z rozpędu wpadła na drzewo i zaryła z całej mocy głową w sam jego środek. Niewzruszony po prostu stałem i patrzyłem na jej poczynania. Podniosła łapę, a następnie pomasowała zbolałe od uderzenia czoło. Kiedy tylko uświadomiła sobie, co było powodem jej zaskoczenia, pośpiesznie odwróciła się w moim kierunku, a następnie w oka mgnieniu rzuciła się na mnie. Przygwoździła moje ciało do ziemi i uradowana krzyknęła prosto w pysk:
- Jezu, ty jesteś najprawdziwszym wilkiem!
Jezu? Co w ogóle znaczy to słowo? Samica musiała pochodzić z naprawdę odległych terenów, skoro nawet ja, doświadczony (choć zdawałoby się nieco zacofany basior) nie znam jego znaczenia. Może to jakaś nowa gwiazda muzyki współczesnej? W końcu ona sama wyglądała mi na młodą. Zmarszczyłem brwi niezadowolony. Zebrało mi się na zbędną niegrzeczność, ale cóż poradzić - nie dość, że przerwała mi rozmyślania, to jeszcze bezczelnie na mnie leży. Kompletnie straciłem humor.
- No co ty nie powiesz, a ja myślałem, że...
Wadera jednak z podniecenia wykonała dziwaczny ruch, po którym to jej łapa wylądowała w moim oku. Syknąłem niezadowolony, próbując ją wyciągnąć, lecz ona skutecznie mi to uniemożliwiała. Ba! Nawet tego nie zauważyła.
- Weź... - zacząłem, ale ta mówiła dalej swoje:
- Nawet nie wiesz jak długo was szukałam!
Dalej usiłowałem się uwolnić, ale ona kontynuowała swoją radosną przemowę.
- Zawsze
chciałam mieć przyjaciela!
Na ułamek sekundy spoważniała i popatrzyła na mój pysk, jednocześnie zabierając łapę z mojego oka. Ulga była niestety tylko chwilowa, bo ta mówiła dalej, wciąż nie racząc uwolnić mnie ze swojego "uścisku":
- Zostaniemy przyjaciółmi? A może się
uśmiechniesz?
To były jedne z najgorszych słów, jakie mogłem usłyszeć. Kiedy już była przy "się", doskonale wiedziałem, co zamierza. Chwyciła kąciki moich ust i całkowicie nieostrożnie pociągnęła je ku górze, symulując uśmiech. To jednak rozzłościło mnie jeszcze bardziej. Zdobyłem się jednak na resztki mojej uprzejmości i po prostu zrzuciłem ją z siebie, ale nie tak, by wylądowała na ziemi, ale tak, by po prostu ze mnie zeszła i zdążyła stanąć jak należy. Ja również powróciłem do pozycji typowej dla wilka i mruknąłem do niej:
- Nie, nie uśmiechnę się. Może i uznasz mnie za starego, zrzędliwego starca, ale po prostu nie lubię, gdy ktoś zakłóca mi spokój. Jestem cierpliwy, ale z pewnymi granicami. Czego tutaj szukasz?
Nieznajoma skuliła się, z lekka przestraszona.
- Szukam przyjaciół...? - powiedziała drżącym głosem. Popatrzyłem na nią nieufnie. Mimowolnie zdałem sobie sprawę z tego, że zacząłem zachowywać się jak mój brat, co nie było prawidłową postawą wobec innych wilków, szczególnie takich, jakim zdawała się być wadera. Odetchnąłem. Muszę się nieco uspokoić, żeby nie zrobić czegoś głupiego.
- Niech zgadnę... Jesteś samotnym wilkiem, który od dłuższego czasu nie miał kontaktu z rówieśnikami?
- Zgadza się! - odparła nieznajoma, najwidoczniej odzyskując już wiarę we własne słowa oraz pewność w siebie. Popatrzyłem na nią w zamyśleniu. Może wcale nie robiła tego wszystkiego ze złośliwości... Skoro od dawna nikogo nie widziała, było to do zrozumienia.
- W takim razie jak ci na imię? - zapytałem, zachowując swoją stałą powagę.
- Skayres, ale możesz mi mówić po prostu Skay, żeby nie plątać języka. Mam dwa lata, kończę trzy szesnastego marca. Lubię czytać, spać, spacerować, poznawać nowe rośliny i... i... Gadać! - mówiła to tak szybko, że z trudem zrozumiałem, co właśnie do mi przekazuje. Podejrzewam, że po prostu chce się tym z kimkolwiek podzielić. - Moim ulubionym kolorem jest...
- Dobrze, dobrze, już wystarczy. Jestem Severus... - tak jak się spodziewałem, wadera przerwała mi po raz kolejny:
- Zostaniemy przyjaciółmi?
- Nie mam pojęcia, aczkolwiek o ile dołączysz do Czarnego Królestwa na pewno kogoś znajdziesz.
<Skay? Niewiele dorzuciłam, wiem, ale przynajmniej masz co pisać xd>
niedziela, 15 listopada 2015
Od Shaten "Rozwijanie Królestwa" cz.1
W końcu...
spokój... cisza... siedzę właśnie w swoim szałasie... jako człowiek
popijam kawę... ach... kawa... jak mi brakowało tego smaku... Nie sądzę
by cokolwiek zepsuło mi dnia...
- Siemka Shaten! - krzyknęła
Skayres, wbijając mi do szałasu. Wywaliłam się i kawa wylądowała mi na
głowie. Skay się tylko śmiała. Tak właśnie minął mój spokojny dzień...
- Czego chcesz? - spytałam podnosząc się i zdejmując z głowy kubek. Super... teraz resztki kawy mam na swoich włosach...
-
Severus nas wzywa. Prosił, bym po Ciebie przyszła - powiedziała patrząc
na mnie ekscytująco. Wspaniale... Severus, wisisz mi kąpiel...
-
Już idę, tylko się ogarnę... - powiedziałam, patrząc na Skay, a ta
odeszła. Poszłam i ogarnęłam włosy, po czym zmieniłam się w wilka.
Super... wzywa mnie, ale gdzie? Dobra... zgaduje, że gdzieś na głównym
terenie. Pobiegłam w jego stronę.
****
Zobaczyłam,
że nie tylko ja miałam przyjść na to całe zebranie. Cała wataha
przybyła. Jak siedziały wilki... Severus stał na czele razem z Lucy. W
pierwszym rzędzie... Warror koło swojej dziewczyny Anays... a obok nich
Noodle i Poison. Drugi rząd... Saphira, Anonim, Asori i Skayres. W
ostatnim rzędzie siedział Fade i Filos... usiadłam koło niej.
- Dziękuje wam, że wszyscy przybyliście - powiedział Severus, patrząc na wszystkich.
- Na początku krótkie ogłoszenia - rzekł, rozglądając się.
-
Chciałem podziękować pewnej waderze, która poświęciła się nie raz,
razem ze swoją dobrą znajomą by ratując mnie, Warrora i Qui - powiedział
dumnie. Czy on mówił...
- Składam
podziękowania do naszej lekarki, Shaten i jej koleżanki Filos! -
powiedział i wszystkie wilki się rozsunęły robiąc mi przejście i
patrzyły na mnie jak i na Filos, która siedziała koło mnie. Wilki zaczęły
nam bić brawa uderzając łapami o ziemię. Severus podniósł łapę i
wszyscy ucichli.
- Teraz, drogie wilki!
Czas abyśmy zaczęli budować nasze królestwo! Z każdą chwilą nasz teren
wygląda coraz lepiej! - Basior podniósłszy łapę, wilki zaczęły wyć na
znak jedności.
- Słyszeliście króla!
Do roboty! - krzyknęła Lucy. Wszyscy wstali i wzięli się za swoje
rzeczy. Ja postanowiłam zająć się wyrównaniem terenu razem z Anays i
Filos. Inni szukali odpowiednich materiałów na budowę zamku.
- Więc... opowiedzcie mi coś o sobie - powiedziała Anays, patrząc na mnie i na Qui.
- Ech... nie mam ochoty o tym rozmawiać... - powiedziałam wyrównując teren.
- A ty, Filos? - spytała nie odpuszczając.
- Tylko to, że urodziłam się w lesie... - odparła biała wadera po czym zapadła cisza... na krótko.
-
A byłyście kiedyś zakochane? - spytała Anays. W tym momencie stanęłam
jak wryta. Nigdy o tym nie myślałam... znaczy marzyłam... marzę o tym by
znaleźć miłość... ale... Nie przypuszczałam, że taka jak ja znalazła
kogokolwiek i kiedykolwiek...
- No i? - pytała Anays niecierpliwie.
- Nie... nigdy... - odpowiedziałam smutna.
- Mam podobnie. Nie obchodzą mnie... tutejsi - powiedziała Filos.
- Jak chcecie mogę wam pomóc w sprawach miłosnych! Znam się na tym! - powiedziała czarno- niebieska wadera.
-
Nie... nie trzeba... wracajmy do pracy... - odparłam i zaczęliśmy dalej
szykować teren na budowę. Pracowałyśmy godzinę. Wilki nosiły spore
kawałki kamieni i wielu różnych rzeczy... I co się stało? Oczywiście
jeden musiał mi spaść na ogon!
- Ej! - krzyknęłam nie okazując po sobie bólu. Uwierzcie... boli jak cholera...
- Wybacz... - powiedział Poison i wziął ze mnie kamień. Ogon... zgnieciony... bandażuje ogon i lecim z robotą...
- Wszystko gra? - spytała Filos.
- Tia... wszystko jest okey... - powiedziałam. Wszystko staraliśmy robić żwawo, lecz... w końcu zasłużyliśmy na odpoczynek...
Od φίλος "Niczym żywa tarcza" cz. 4 (cd. Shaten)
Shaten słabła z każdą chwilą. Jak zaklęcie mruczałam przepis wzięty od
niej. Sześć... nie, pięć kwiatów levranu. Tfu, płatków. Wszystko zaczęło
mi się mieszać. Rozgnieść z paprotką. Gotować piętnaście minut na
parze...
Wykończona zaczęłam gotować. Spojrzałam na Shaten, która była już całkowicie nieprzytomna i toczyła pianę z pyska. Piętnastu minut to my tu możemy nie mieć. Zaczęłam uwijać się jak w ukropie - przygotowałam sobie jad pająka i łyżkę. Wreszcie piętnaście minut minęło. Shaten zaczęła nienaturalnie szarzeć. Bełkotała coś, czego nie mogłam zrozumieć. Dolałam do mieszanki pajęczy jad i zaczęłam mieszać aż nie osiągnęłam wymarzonego zielonego koloru. Wylałam całą miskę na ranę Shaten. Szarzenie ustąpiło i nie toczyła już piany z pyska, lecz nadal była nieprzytomna i w ciężkim stanie. Zrobiłam jej gorący okład i przykryłam ją kocem po czym otworzyłam okno.
- Zimorodki? - zawołałam cichutko. Niewielka ptaszyna osiadła na pobliskiej gałęzi.
- Zaśpiewacie mojej przyjaciółce? - spytałam, a ptaki natychmiast się zleciały i zaczęły cicho śpiewać piękną melodię. Usiadłam i zaczęłam spisywać przepis na mieszankę. Po paru minutach Shaten ruszyła się, a zimorodki odleciały. Podbiegłam do niej. Jej niespodziewanie niska temperatura nagle zamieniła się w palącą gorączkę. Pobiegłam po szmatkę namoczoną zimną wodą. Obejrzałam ranę. Nadal nienaturalnie dymiła i wyglądała okropnie. Wzięłam kawałek czystego opatrunku i owinęłam wokół rany. Przycisnęłam i odczekałam 5 sekund - krwawienie ustało. Siedziałam przy Shaten i śpiewałam cicho piosenki aż się poruszyła. Zamrugała i zjeżyła się po czym ręką pokazała mi żebym się zbliżyła.
- Nikomu nie mów. - wychrypiała
(Shaten?)
Wykończona zaczęłam gotować. Spojrzałam na Shaten, która była już całkowicie nieprzytomna i toczyła pianę z pyska. Piętnastu minut to my tu możemy nie mieć. Zaczęłam uwijać się jak w ukropie - przygotowałam sobie jad pająka i łyżkę. Wreszcie piętnaście minut minęło. Shaten zaczęła nienaturalnie szarzeć. Bełkotała coś, czego nie mogłam zrozumieć. Dolałam do mieszanki pajęczy jad i zaczęłam mieszać aż nie osiągnęłam wymarzonego zielonego koloru. Wylałam całą miskę na ranę Shaten. Szarzenie ustąpiło i nie toczyła już piany z pyska, lecz nadal była nieprzytomna i w ciężkim stanie. Zrobiłam jej gorący okład i przykryłam ją kocem po czym otworzyłam okno.
- Zimorodki? - zawołałam cichutko. Niewielka ptaszyna osiadła na pobliskiej gałęzi.
- Zaśpiewacie mojej przyjaciółce? - spytałam, a ptaki natychmiast się zleciały i zaczęły cicho śpiewać piękną melodię. Usiadłam i zaczęłam spisywać przepis na mieszankę. Po paru minutach Shaten ruszyła się, a zimorodki odleciały. Podbiegłam do niej. Jej niespodziewanie niska temperatura nagle zamieniła się w palącą gorączkę. Pobiegłam po szmatkę namoczoną zimną wodą. Obejrzałam ranę. Nadal nienaturalnie dymiła i wyglądała okropnie. Wzięłam kawałek czystego opatrunku i owinęłam wokół rany. Przycisnęłam i odczekałam 5 sekund - krwawienie ustało. Siedziałam przy Shaten i śpiewałam cicho piosenki aż się poruszyła. Zamrugała i zjeżyła się po czym ręką pokazała mi żebym się zbliżyła.
- Nikomu nie mów. - wychrypiała
(Shaten?)
Od φίλος"Jaskinia skąpana w fiolecie"
Zbytnio zaczarowana urokiem spacerów szłam, próbując przypomnieć sobie, co
się stało tego dnia. Król ogłosił poszukiwanie nowych miejsc. W sumie,
dawno już próbowałam znaleźć nowe miejsce, lecz łapy zawsze prowadziły
mnie tu, jakby mój mózg podświadomie nie mógł wyobrazić sobie celu
drogi. Ułatwiło mu to wyznaczenie zadania szukania owego miejsca. Więc
szukałam błądząc po celu po bezkresnych zimowych lasach, co jakiś czas
mijając śpiącą zwierzynę lub ich nory. Nie przepadałam jakoś za smakiem
krwi niewinnych zwierząt na ustach, więc jadłam jedynie roślinność. Czy
wiecie jak trudno znaleźć w buszu soczewicę? Westchnęłam i szłam dalej
mijając coraz więcej drzew i coraz mniej śniegu. Z każdym krokiem robiło
się cieplej i milej jakby coś bliskie mojemu sercu je wypełniało. W
pewnej chwili stwierdziłam, że moje łapy nie czują pod sobą śniegu, a....
trawę. Była to trawa nadzwyczaj miękka i kojąca popękane i przemarznięte
opuszki. Czułam zapach świeżych kwiatów mimo, że przecież na dawno już
skutym śniegiem świecie nie było ich ani odrobiny. Zamrugałam ze
zdumienia, by upewnić się, że mijany przeze mnie krajobraz nie jest
jedynie moim wymysłem. Czułam się jakbym minęła już dwie pory roku; zimę
i wiosnę, a teraz wstępowała w lato. Moje nozdrza wypełnił równie
kojący jak przedtem zapach - tym razem lata. Pszenica i lipa. Jedne z
najpiękniejszych zapachów. Otoczenie też uległo zmianie. Liście na
drzewach były już czysto zielone, las otworzył się na pola z paroma
drzewami, a owe pola delikatnie się już żółciły. Ruszyłam pewnie
pomiędzy wysoką trawą wyglądając horyzontu który przepuści mnie w
jesień. Zamiast tego wpadłam jednak do króliczej nory, gdyż patrząc w
górę ponad trawę nie zauważyłam jej. Zaśmiałam się z samej siebie,
wygrzebałam się i otrząsnęłam z ziemi. Położyłam się brzuchem do góry i
zaczęłam oglądać chmury. Zastanawiałam się jak to jest móc latać.
Rozłożyłam łapy i udawałam, że latam aż mojej uwagi nie przykuł... kos.
Siedział na gałęzi rozłożystego drzewa nieznanego mi wcześniej gatunku.
Zaczęłam się mu przyglądać. Zatrzepotał skrzydłami i przygotował się do
lotu. Zaczął lecieć w przeciwnym kierunku, niż dotąd szłam. Mając
przeczucie, że chce mnie gdzieś zaprowadzić, pobiegłam za nim z głową w
górze. Biegłam tak ile sił w nogach, by wciąż mieć przy sobie ptaka.
Skakałam przez rowy, kierując się tylko i wyłącznie intencją. Przy
którymś skoku poślizgnęłam się w kałuży i wślizgnęłam się pod korzenie
starego, w połowie przewalonego pnia. Otworzyłam oczy rozglądając się. Z
radością stwierdziłam, że nic mi się nie stało. Dziarsko wstałam i z
uśmiechem planowałam wyjść, kiedy ziemia się pode mną zapadła.
Gdzieś w mojej głowie odezwało się: Co ty sobie myślisz? Jesteś Filos, nawet jak masz szczęście to masz pecha.
Chciałabym powiedzieć, że dziarsko to wszystko przyjęłam. Że zachowałam zimną krew i próbowałam się ratować. Ale nie, tak nie było. Darłam się przez cały czas aż wylądowałam na ziemi. Dopiero wtedy oceniłam sytuację. Byłam jakieś dwadzieścia metrów pod ziemią, całkiem sama, bez żadnego prowiantu. Jęknęłam i ruszyłam jedyną możliwą drogą - prosto. Dotarłam do jakiegoś jeziora, po którego drugiej stronie znajdowała się niewielka wysepka z niebieskim świetlistym drzewem. Oceniłam odległość - wyspa znajdowała się mniej-więcej piętnaście metrów stąd. Za dużo by przepłynąć w pław szczególnie, że:
1) Nie jestem dobrym pływakiem.
2) Jestem zmęczona wielogodzinną podróżą.
3) Nie wiadomo co się tam kryje.
Przeszukałam brzeg, znajdując potłuczoną wazę i parę desek - tratwy z tego nie zbuduję. Zobaczyłam jakiś spory kształt niedaleko brzegu. Podpłynęłam tam i odkryłam że jest to wrak łódki. Zauważyłam też że w głąb wysepki jest jakieś wyjście na światło. To może być nadzieja na wyjście. Chyba niegdyś były tu prowadzone przepływy z wysepki na drugi brzeg, właśnie tą zatopioną gondolą. Może da się stąd wyjść. Zebrałam deski z brzegu i oderwałam parę od starej gondoli. Jakimiś okolicznymi źdźbłami związałam deski. Mojej pracy przyglądała się garstka świetlistych jaszczurek. Zignorowałam je i dokończyłam pracę- bardzo niepewną, słabą i nietrwałą tratwę. Ale musiała wystarczyć. Wpłynęłam wiosłując obiema łapami i po paru minutach byłam już na drugim brzegu. Odkryłam, że w ogół drzewa zebrało się jeszcze więcej tajemniczych jaszczurek. Teraz jednak mnie to nie interesowało - wykończona szłam dalej aż doszłam do niewielkiego szybu. Przecisnęłam się nim na szeroki korytarz prowadzący na zewnątrz i wyszłam... koło Wodospadu Adtremedtri.
Gdzieś w mojej głowie odezwało się: Co ty sobie myślisz? Jesteś Filos, nawet jak masz szczęście to masz pecha.
Chciałabym powiedzieć, że dziarsko to wszystko przyjęłam. Że zachowałam zimną krew i próbowałam się ratować. Ale nie, tak nie było. Darłam się przez cały czas aż wylądowałam na ziemi. Dopiero wtedy oceniłam sytuację. Byłam jakieś dwadzieścia metrów pod ziemią, całkiem sama, bez żadnego prowiantu. Jęknęłam i ruszyłam jedyną możliwą drogą - prosto. Dotarłam do jakiegoś jeziora, po którego drugiej stronie znajdowała się niewielka wysepka z niebieskim świetlistym drzewem. Oceniłam odległość - wyspa znajdowała się mniej-więcej piętnaście metrów stąd. Za dużo by przepłynąć w pław szczególnie, że:
1) Nie jestem dobrym pływakiem.
2) Jestem zmęczona wielogodzinną podróżą.
3) Nie wiadomo co się tam kryje.
Przeszukałam brzeg, znajdując potłuczoną wazę i parę desek - tratwy z tego nie zbuduję. Zobaczyłam jakiś spory kształt niedaleko brzegu. Podpłynęłam tam i odkryłam że jest to wrak łódki. Zauważyłam też że w głąb wysepki jest jakieś wyjście na światło. To może być nadzieja na wyjście. Chyba niegdyś były tu prowadzone przepływy z wysepki na drugi brzeg, właśnie tą zatopioną gondolą. Może da się stąd wyjść. Zebrałam deski z brzegu i oderwałam parę od starej gondoli. Jakimiś okolicznymi źdźbłami związałam deski. Mojej pracy przyglądała się garstka świetlistych jaszczurek. Zignorowałam je i dokończyłam pracę- bardzo niepewną, słabą i nietrwałą tratwę. Ale musiała wystarczyć. Wpłynęłam wiosłując obiema łapami i po paru minutach byłam już na drugim brzegu. Odkryłam, że w ogół drzewa zebrało się jeszcze więcej tajemniczych jaszczurek. Teraz jednak mnie to nie interesowało - wykończona szłam dalej aż doszłam do niewielkiego szybu. Przecisnęłam się nim na szeroki korytarz prowadzący na zewnątrz i wyszłam... koło Wodospadu Adtremedtri.
sobota, 14 listopada 2015
Od Shaten "Nowy teren... stare problemy..." cz.1 (c.d chętny/a)
Bez
słowa poszłam do lasu ze swoim lekarskim opatrunkiem by się przejść.
Tak o... Nie lubię spędzać czasu w jednym miejscu... w sumie w lasach
też nie ale... mogę być tu sama. Szłam tak przez... około cztery godziny...
nic nie znalazłam... tylko drzewa... śnieg... trawa... Jak zawsze
zwierzęta uciekały prze de mną... standard... Zobaczyłam przed sobą
rannego zimorodka otoczonego przez inne ptaki. Podeszłam do nich i
zaczęłam opatrywać ranne skrzydło zimorodka. Cudem żaden ptak nie
uciekł.
- Wiesz co... przed chwilą zrozumiałam, że nie umiem
się śmiać... - powiedziałam do zimorodka jakby mnie słuchał. Ptaki
usiadły i wyglądały jakby chciały mnie posłuchać.
- Znaczy
tylko raz był taki dzień kiedy się zaśmiałam, ale to pierwszy raz od
trzech lat... Więc to wielka rzadkość... Ja jestem dość poważną waderą i
obchodzą mnie zdrowie i bezpieczeństwo innych. Nie mam czasu ani ochoty
na śmiech i zabawy. Niedawno przeżyłam wiele... O mało co nie zginęłam
ratując życie Warrora przed wilkiem, i o mało nie umarłam przez jad
pająka! Uratowałam życie Qui robiąc jej lek, a ja cierpiałam szukając
kwiatu razem z Filos! I ja mam czas na śmiechy chichy?! MAM?! - krzyknęłam
wyjmując bandaż dla zimorodka. Ptaki wystraszone odleciały. Ten zaś
popatrzył na mnie wystraszony. Wzięłam głęboki wdech.
- No
właśnie nie... - powiedziałam smutna - Z jednej strony mi to nie
przeszkadza... ale z drugiej strony chciałabym chociaż raz czuć taką...
wielką radość. A nie powagę, ukrywanie emocji i bólu. Nie chce być
taka... ukrywająca emocji... ale też nie chce by TO się stało. Niestety
taka jest rola lekarza. Pomoc innym, brak myślenia o sobie. Zaczynam mieć
dość tego... Nie mam nic nikomu za złe, ale... chce przestać ukrywać w
sobie tyle emocji... to się odbija na moich hormonach jak i psychice...
Czy naprawdę jest taki mój los? Oddać swoje życie dla dobra innych? A
jeśli chce inny los? Pełen śmiechu i radości? Bez ukrywania emocji? -
powiedziałam i skończyłam leczyć zimorodka. Zaczęłam puszczać łzy.
Zimorodek wskoczył mi na pyszczek i skrzydłem otarł mi łzę. Miejsce,
gdzie był bandaż zaświecił na zielono. Zimorodek odleciał.
- A no tak... łzy szczerości leczą najgroźniejszą ranę... - powiedziałam i szłam lasem.
-
Co mi towarzyszyło w podróży? Tylko drzewa... śnieg i trawa...
towarzyszyły mi w podróży zielone światło po lewej... chwila... zielone
światło?! Rzeka? Gdzie ja dotarłam? Gdzie ja jestem? - powiedziałam
zakłopotana. Postanowiłam iść tam w którą stronę płynie rzeka. Z każdym
krokiem widziałam coraz mocniejsze zielone światło. Z każdym krokiem
drzewa były ułożone jakby coś ochraniały. Były bez liści... niektóre
przekrzywione. niektóre leżące... lecz cały czas były żywe... trzymały
się ziemi... rosły... żyły. Drzewa nagle zrosły się jakby zabraniały mi
gdzieś iść.
- Co jest... - powiedziałam. Drzewa nagle wezwały... coś podobnego do księgi z zagadką i dwoma przedmiotami. Woda i ogień.
- "Kiedy przejrzysz na oczy... kiedy ujrzysz słońca blask... dokonasz
wyboru... zrozumiesz wszystko" - Co to ma znaczyć? Usłyszałam jak z
liścia spadła kropelka deszczu do kałuży dwa razy... i... sama zaczęłam
puszczać łzy... czemu akurat teraz? Teraz dopiero nie wytrzymałam i
zaczęłam płakać? Widać... muszę się "wyładować"
- Kiedy
znajdziemy się na zakręcie... co ze mną będzie... świat rozkręci się
niebezpiecznie... co z nami będzie? Nawet jeśli życie dawno zna
odpowiedź... może lepiej gdy im teraz... nic nie powiem... - zamilkłam
i popatrzyłam w niebo z łzami. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę
płakać... Ale... nie powiem nikomu prawdy... jak zobaczą, jaka potrafię
być... stracę kolejny raz dom... wnet zrozumiałam już o co chodziło...
dotknęłam wody. I pojawiło się pytanie:
"Czy inni są tacy jak ty?"
-
Tak, są... - powiedziałam i drzewa otworzyły i przejście do... źródła...
rzeki... wokół mnie była ziemia i żywe, krzywe, bez liści drzewa...
Zobaczyłam, że coś blokuje przepływ rzeki... odblokowałam rozkopując
zaporę i znowu zaczęła płynąć rzeka. Wnet w jeziorku które było okrążone
wokół drzew zaświeciła się zielona wiązka.
Podeszłam
do niej... coś mi kazało... dotknęłam wody. Poczułam jak energia
wypełniała moje ciało. Wyjęłam łapę i poszłam do miejsca gdzie
wiedziałam gdzie mogłam wrócić normalnie do domu. Pobiegłam przed siebie
nie wierząc w to co widziałam. Dowiedziałam się wielu rzeczy...
*****
Dotarłam do punktu lasu w którym znalazłam rzekę. I co się okazało? Że ktoś mnie śledził!
- Gdzie byłaś? I jakie "To"? - warknął...
< Chętny? Najfajniej by było gdyby ten wilk uznał, że zwariowałam kiedy mu powiem co widziałam>
Od Shaten "Zimno w nowym, spokojnym domu" cz. 6
- Gdzie
jest medyk? - spytał Warror. W tym momencie zamarłam. Przecież ja jestem
medykiem! Ostatni raz tak się zachowywałam! OSTATNI! Od tej pory nigdy
prze... kogo się okłamuje... lubię takie życie... brak ukrywania w sobie
emocji... ale o tym inna historia.
- Em... Warror... jest
sprawa... - powiedziałam i zeszłam z niego i pobiegłam do siebie.
Znalazłam potrzebne rzeczy i opatrzyłam sobie szyję.
-
Nieźle... umiesz szybko używać rąk ludzkich - powiedział i się do mnie
uśmiechnął. Nie odwzajemniłam. Nie będę... nie mogę... muszę się
kontrolować...
- Chwila... to TY jesteś medykiem? - spytał, patrząc na mnie.
-
Tak... tak to ja... - powiedziałam i popatrzyłam na swoje ręce.
Zmieniłam się w wilka. Pobiegłam na główny teren watahy i szukałam
wzrokiem pewnej wadery.
- Lucy! - krzyknęłam i pobiegłam w jej stronę.
- Coś nie tak? - spytała.
- Nie... tylko... chciałam się spytać... jak idą budowy terenu? - spytałam.
- Potrzebujemy pomocy. Pomożesz? - spytała Lucy, a ja przytaknęłam.
*****
Z
zapałem pomagałam innym w budowie terenu. Bardzo mnie do zadowalało bo
mogłam poznać więcej wilków z watahy. Dowiedziałam się, że doszły do nas
dwa wilki. Basior i wadera. Nie widziałam ich, więc znaczy, że nie ma
ich przy miejscu pracy. Zobaczyłam Warrora jak do niego podchodzi...
Anays. I jak się całują ze sobą. W tym momencie... zrozumiałam, że to co
robił Warror to dlatego, że mnie naprawdę lubi... nie dlatego, że
został zmuszony. Nie wierze, że to mówię ale... zdobył moje zaufanie.
- Shaten? Wszystko gra? - spytał Warror stojąc przede mną.
- Tak... Wszystko gra... - powiedziałam, patrząc na waderę koło niego.
- Tak... Wszystko gra... - powiedziałam, patrząc na waderę koło niego.
- Anays, to jest Shaten. Shaten, to Anays. Moja partnerka - powiedział i się uśmiechnął.
- Miło cię poznać - powiedziałam, patrząc na nią.
- Ciebie też. Znasz już Warrora? Mówił mi, że uratowałaś mu życie, za co ci dziękuje - powiedziała i się uśmiechnęła.
- Ej, chodźcie pomóc! - krzyknęła Noodle. Nasza trójka poszła do roboty.
czwartek, 12 listopada 2015
Od Skayres "Kim ja jestem?" cz.2 (cd. Gall Anonim)
Siedziałam na ziemi przed moim szałasem i z przejęciem grzebałam
patykiem w ziemi, gdy moją uwagę przykuł gwar spowodowany najpewniej
czyjąś obecnością. Zrezygnowałam z mojej jakże ciekawej czynności by
przyjrzeć się powodowi owego zgromadzenia. Zobaczyłam czarnego basiora,
który machał łapą w stronę grupki wilków - zapewne z grzeczności - których
płci ani imion nie dane było mi poznać wcześniej. Zaciekawiona
podeszłam bliżej by przyjrzeć się czynnikowi takiego zainteresowania.
Basior powitany i wymęczony pytaniami - jak zdołałam usłyszeć - o swoją
osobę poprzez członków Królestwa (którzy potem wrócili do swoich
poprzednich czynności) ku mojemu zdziwieniu zaczął oddalać się w stronę Wodospadu Adrtemetdri. Jednakże moja wrodzona ciekawość nie pozwoliła
odpuścić mi takiej okazji, (przecież każdy inny wilk prosi o pokazanie
mu miejsc w watasze) więc zaczęłam przemykać od drzewa do drzewa w
poszukiwaniu jakiejś ciekawszej informacji na temat nowego. Gdy wilk
dotarł na miejsce, zatrzymał się i przysiadł na jednej ze skał blisko
wody, a ja? Cóż, jak na razie walczyłam z utrzymaniem równowagi, by nie
sturlać się z pagórka, dziwnie podobnego do wzgórza, z którego zaszczyt
miałam spaść w czasie mojej wędrówki do Czarnego Królestwa. W tym czasie
basior spojrzał w wodę i mogłam ujrzeć jego pysk w całej okazałości.
Przez oko, a właściwie miejsce, w którym owy organ powinien się znajdować
przechodziła głęboka blizna. Tak szczerze to wyglądał odrobinę (bardzo)
przerażająco. Zmieniłam się w człowieka i korzystając z chwytnych
kończyn, jakimi są ręce złapałam się drzewa, by mieć lepszy podgląd na
obserwowanego. A przynajmniej tak sądziłam. Niestety, dzięki mojej
wrodzonej niezdarności musiałam przeciąć powietrze, dosłownie milimetry
poniżej gałęzi, której złapanie się miałam w planie. Z hałasem godnym
trąby jerychońskiej miałam okazję poznać malutkie stworzątka żyjące na
dnie wodospadu, czego, swoją drogą lepiej nie róbcie. Przyśnią wam się
koszmary. Po wykonaniu niemal nadludzkiego wysiłku, jakim jest dla mnie
machanie nogami, z ulgą nabrałam rześkiego powietrza w płuca. Niestety,
tym samym zlekceważyłam mego nowego "przyjaciela" i nim zdołałam
otrząsnąć się z szoku, już stałam - a raczej leżałam - twarzą w twarz z
nieznajomym.
- Dusisz mnie - wycharczałam, ponieważ basior przygniótł całym swoim ciężarem moją klatkę piersiową.
Dopiero teraz jednooki osobnik ostrożnie zszedł ze mnie, wcześniej
jednak orientując się, czy oby nie jestem zagrożeniem. Nie przejmując się
wrażeniem, jakie zrobiłam na "nowym" energicznie potrząsnęłam ręką jego
łapę i przedstawiłam się:
- Jestem Skay, a ty?
<cd. Anonim. Oto moje wypociny>
Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #3 (cd. Kira)
Oto trzecia część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o
nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op.
"Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i
szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut
oka.
środa, 11 listopada 2015
Od Shaten "Niczym żywa tarcza" cz.3 (c.d Filos)
- Ratuj mnie. - powiedziałam i niechętnie odsłoniłam swoją ranę, która zrobiła się czerwona.
- Shaten, zostałaś ukąszona! - krzyknęła Filos. Nikt nie przyszedł, znaczy, że Severus, jak i Lucy poszli. Może i lepiej...
- Cii! Nie tak głośno - powiedziałam i popatrzyłam na nią.
- Czemu nic nie mówiłaś? - spytała patrząc na mnie.
- Mieliśmy składniki na jedną dawkę. Taka jest rola lekarza. Pomoc innym, brak
myślenia o sobie... mieliśmy tylko jeden niebieski kwiat leveran... nie
chciałam ryzykować, że nie przeżyjesz... - powiedziałam, patrząc na
nią.
- Mówiłaś, że jest maść, która spowalnia rozwój jadu - powiedziała patrząc na mnie biała wadera.
- Są właśnie je przed chwilą zaparowałam - powiedziałam i wtarłam lek w ranę.
- A czy to długo trwa? - spytała mnie Filos.
- Możesz nie zadawać tylu pytań?! - spytałam zdenerwowana tymi pytaniami. Jad daje sobie we znaki...
- Wybacz. Jad... - powiedziałam nie pokazując po sobie strachu.
-
Wiem wiem... musimy iść znaleźć ten kwiat zanim będzie za późno -
powiedziała, a ja przytaknęłam. Wyszłyśmy z szałasu i poszłyśmy w stronę
lasu.
****
W lesie jak na złość nic nie można było znaleźć przez ten okropny śnieg. Wszystko było zasypane.
- Znalazłaś coś? - spytałam, patrząc na Qui.
- Nie. Ale szukajmy dalej. Jak się czujesz? - spytała samica patrząc na mnie.
-
W porządku... - powiedziałam i nagle zaczęło mi się kręcić w głowie.
Nie dobrze mi było... Nie postanowiłam odpuszczać. Nie było po mnie
widać, że cokolwiek mi jest. Szukałam dalej. Minuty robiły się w
godziny... przypomniałam sobie, że nie długo mam urodziny... ciekawe czy
ich dożyje... Mija kolejna, trzecia godzina... a ja razem z Filos szukamy tego
niebieskiego leverana... Chwila... a no tak... boże, Shaten, jesteś tępa!
- Qui! Poczekaj! Znam kogoś, kto nam może chyba pomóc! - powiedziałam.
- Jakie? - spytała.
- Co jakie? A właśnie! Qui! Znam kogoś, kto może nam pomóc! - powiedziałam patrząc na nią.
- Już to mówiłaś... - powiedziała, patrząc na mnie.
- Serio? Nie przypominam sobie... a, no tak... kolejne objawy... wspaniale... mam tego powoli dość - powiedziałam niechętnie.
- Mówiłaś o znajomych... - powiedziała podchodząc do mnie.
-
A, no tak! Jedyne zwierzęta, które się mnie nie boją i są dobrymi
tropicielami! Chodź! - powiedziałam i poszłam w pewną stronę. Filos
poszła za mną. Czułam się okropnie po drodze. Kręciło mi się w głowie...
i miałam ochotę wykrzyczeć na cały świat, jak nienawidzę swojego życia!
Efekty jadu... jeszcze chwila i zacznę tu zdychać... W końcu dotarliśmy
do miejsca, gdzie jest dużo zimorodków. Zagwizdałam i przyleciał jeden z nich.
- Posłuchaj... jest
problem... zostałam ukąszona. Macie w zanadrzu jakiś niebieski kwiat
leveran? - spytałam zimorodka patrząc na niego. Ten zaś odleciał i
przyleciał z kwiatem.
- Bogu dzięki... - powiedziałam i zaczęłam się kołysać na boki. Świat mi się rozmazał i... zobaczyłam ciemność.
To koniec... mogę się pożegnać ze swoim życiem... - powiedziałam w myślach nieprzytomna. Ale... obudziłam się w szałasie.
- Dobrze, że nic ci nie jest - powiedziała Qui patrząc na mnie.
- Ja też... - powiedziałam i próbowałam wstać, ale nie miałam sił by to zrobić.
- Podyktuj mi co zrobić, w jakiej kolejności, to ja zrobię lek - powiedziała Filos.
(Filos od ciebie zależy czy przeżyje błagam ratuj mnie xd)
Od φίλος "Pajęcza Walka" cz.6 (cd. Poison)
Wadera, która wpadła do mojego domu całkowicie przerwała moje
rozmyślenia. Okazało się, że nazywa się Anays i pomyliła szałasy.
Zrobiłam jej herbaty. Usiadłyśmy na moim łóżku.
- Więc ty jesteś tą jedną z nowych wader.
- Tak. Jestem φίλος.
- Gdzieś już słyszałam to imię... to ty jesteś tą waderą, która ostatnio awansowała?
Zagryzłam wargi. Będę musiała zgrywać... Nie, coś musiało ci się pomylić.
- Ach, jasne. Pyszna ta herbata. Co to za rodzaj?
- Early Grey z mandarynką, cytryną, goździkami, rodzynkami i imbirem.
- Wow. A co ty pijesz?
- Zieloną herbatę z płatkami róż, hibiskusem i pomarańczą.
- Skąd bierzesz takie kompozycje?
Moje oczy rozbłysły. Wreszcie mogłam pomówić o czymś ciekawym.
- Wiesz, zgaduję, że to od czasu kiedy Lucy wylała na mnie kawę.... - i
opowiedziałam jej moją historię. Ona w zamian odwdzięczyła się tym
samym. Opowiedziała jak tu trafiła, jak poznała swojego chłopaka i
ogólnie takie bzdety. Gadałyśmy chyba do północy. W końcu ona zmęczona
całym dniem zasnęła na moim łóżku.
- No trudno. - westchnęłam. - Dzisiaj śpię na podłodze. - mruknęłam i skuliłam się w kłębek na dywanie.
Nie śniło mi się nic. Było to całkiem przyjemną odmianą, czego miałam się przekonać dopiero rano.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam... no, w zasadzie NIC. Ciemno, zimno.
Stwierdziłam że musi być to spowodowane godziną około północną. Jakie
jednak zdziwienie, a raczej przerażenie ogarnęło mnie. Z ciemności
wyłonił się... uwaga, uwaga... pająk. Zachowałam iście bohaterską
zimną krew. Skoczyłam i z wrzaskiem pacnęłam łapą pająka. Światło
zapaliło się i stanęłam na przeciwko umierającego ze śmiechu basiora.
Był zielony i wyglądał jakby miał naprawdę poważne ADHD. W łapie trzymał
pająka na sznurku. Rozejrzałam się. Ann już nie było. Spojrzałam
ponownie na basiora i warknęłam.
- Czego chcesz, i po co to robisz? - to mówiąc przyszpiliłam go do ściany. Uśmiech zszedł z jego pyska.
- To... to był tylko taki żart
- Żart?! Ja ci zaraz pokażę żart. - warknęłam i wyciągnęłam pazur.
Cofnęłam jednak łapę, gdyż honor nie pozwalał mi tego zrobić. Cofnęłam
się i powiedziałam:
- Dzisiaj, w południe, w Lesie Conteliaxe i Codamida.
- Jasne..- wyjąkał basior i uciekł. Może trochę przesadziłam, ale bardzo broniłam swojego honoru...
No i bardzo bałam się pająków....
(Poison?)
poniedziałek, 9 listopada 2015
Od Warrora "Zimno w nowym, spokojnym domu" cz. 5 (cd. Shaten lub chętny)
Opowiadałem jej różne wymyślone na poczekaniu historie, żeby droga nam
się tak nie dłużyła. Aby nie zwracała uwagę na swoją poranioną szyję, dałem
jej swoją kurtę. Nie było mi tak zimno, bo miałem jeszcze ciepłą bluzę. Czuć było, że jest mróz. Leżący śnieg skrzypiał nam pod stopami. Shaten
nie przestawała się śmiać i chyba zrobiło jej się też przez to cieplej.
- Jakie imię nosi grecki bóg czystości?
- No jakie?
- Domestos.
- O kurde - Rozpłakała się ze śmiechu. Jakby mogła, wyłożyłaby się na ziemi. Zacząłem śmiać się z nią - I wyobraź sobie, że taki przychodzi...
- Nie! Przestań! Bo się posikam! - rzekła błagalnie, próbując się ogarnąć. Otarła łzy. Wyglądała komicznie.
- Nie sikaj, bo będzie powódź!
- To nie mów nic o Domestosie! Plis!
- Domestos... hyhy.
- Jesteś potworem, wiesz?
- Oj, nie płacz, Severius da cukierka - Spojrzałem na nią rozbawiony - Kurczę, daleko jeszcze?
- Nie wiem - Odpowiedziała. Już prawie się ogarnęła - Albo sikaj, popłyniemy
- Weź wyjdź - Popchnęła mnie w dużą zaspę, z której wynurzyła się tylko moja biała głowa. Wziąłem trochę śniegu do ręki i rzuciłem do góry śpiewając refren piosenki "Mam te moc". Nagle zobaczyłem w oddali najwyższe drzewo rosnące w pobliżu obozu - O, już blisko.
- Tak blisko, tak blisko jak ja. Nie był Ciebie nikt tak blisko - Zanuciła - Przez ciebie mi teraz odwala - Uśmiechnęła się - Nie ma to jak dobra faza.
Ruszyliśmy, próbując już znormalnieć, żeby nie myśleli, że braliśmy coś, ale się nie dało. Spojrzała na mnie, ja na nią również.
- A tak właściwie, to dlaczego po mnie przyszłaś?
- Taki zielony wilk imieniem Poison cię szukał.
- Ciekawe, czego chciał.
- Nie mam pojęcia, ale to ja musiałam po ciebie iść
- A to kurcze leń, na pewno miałaś inne rzeczy do roboty - lekko się uśmiechnął
- Ale za to bardzo cię polubiłam.
- Dzięki, też cię polubiłem.
- Jesteś chyba jedyną osobą, która się mnie nie boi.
- Przesadzasz, stara.
- Ja ci dam "stara" - Uśmiechnęła się - Jak ty to robisz, że jesteś tak ciągle pozytywnie nastawiony?
- Sam nie wiem.
- Wiem! Bierzesz grzybki halucynki! Mam cię!
- O nie, moja tajemnica wyszła na jaw - zrobiłem smutną minę
- A tak na serio?
- A tak seryjnie to seryjnie nie mam pojęcia, heh. A co?
- Ja też chce mieć takie podejście do świata. Bądź moim nauczycielem, ucz mnie jak Obi wan Kenobi Luke Skywalkera.
- Ta, a później przejdziesz na ciemną stronę mocy...
- Nie! Tylko będę opowiadać kawały o Domestosie, błhaha!
- Domestos taki zły - Wyszeptałem
- Ja znam kawał z udziałem Calgonu... ał. Co jest? - Spojrzałem pytająco
- Nie, nic...
- Na pewno?
- Tak, tak, spokojnie - Szliśmy dalej, gdy nagle upadła.
- Słabo mi ...
- Niedobrze - Spojrzałem na jej szyje - Straciłaś trochę krwi... chodź - Wziąłem ją na barana - Trzymaj się
- Patataj, mój rumaku - zachichotała
- Patataj, patataj, paatataj, patataj - Ruszyłem w poszukiwaniu medyka. Zostanawiałem się kto nim jest
- Gdzie jest medyk?
<Shaten? Lub ktoś ? :)>
Uwagi: Jesteś pierwszym wilkiem, któremu byłam zmuszona wytknąć błędy na tymże blogu, bo widzę, że popełniasz ich naprawdę sporo... Po pierwsze - w CK nie ma pałacu. Po drugie - skoro te wilki mieszkają na odludziu i nie były nigdy w ludzkim mieście, to jakim cudem łapią żart o Domestosie, rozumieją, o czym opowiada Star Wars, znają piosenkę Brzozowskiego, czy najpopularniejszy utwór z bajki "Kraina Lodu"? Straciłaś również kilka pkt. na tym, że mniej-więcej w połowie tekstu pojawiła się emotikona oraz częste używanie skrótu "cb", choć są one zabronione.
- Jakie imię nosi grecki bóg czystości?
- No jakie?
- Domestos.
- O kurde - Rozpłakała się ze śmiechu. Jakby mogła, wyłożyłaby się na ziemi. Zacząłem śmiać się z nią - I wyobraź sobie, że taki przychodzi...
- Nie! Przestań! Bo się posikam! - rzekła błagalnie, próbując się ogarnąć. Otarła łzy. Wyglądała komicznie.
- Nie sikaj, bo będzie powódź!
- To nie mów nic o Domestosie! Plis!
- Domestos... hyhy.
- Jesteś potworem, wiesz?
- Oj, nie płacz, Severius da cukierka - Spojrzałem na nią rozbawiony - Kurczę, daleko jeszcze?
- Nie wiem - Odpowiedziała. Już prawie się ogarnęła - Albo sikaj, popłyniemy
- Weź wyjdź - Popchnęła mnie w dużą zaspę, z której wynurzyła się tylko moja biała głowa. Wziąłem trochę śniegu do ręki i rzuciłem do góry śpiewając refren piosenki "Mam te moc". Nagle zobaczyłem w oddali najwyższe drzewo rosnące w pobliżu obozu - O, już blisko.
- Tak blisko, tak blisko jak ja. Nie był Ciebie nikt tak blisko - Zanuciła - Przez ciebie mi teraz odwala - Uśmiechnęła się - Nie ma to jak dobra faza.
Ruszyliśmy, próbując już znormalnieć, żeby nie myśleli, że braliśmy coś, ale się nie dało. Spojrzała na mnie, ja na nią również.
- A tak właściwie, to dlaczego po mnie przyszłaś?
- Taki zielony wilk imieniem Poison cię szukał.
- Ciekawe, czego chciał.
- Nie mam pojęcia, ale to ja musiałam po ciebie iść
- A to kurcze leń, na pewno miałaś inne rzeczy do roboty - lekko się uśmiechnął
- Ale za to bardzo cię polubiłam.
- Dzięki, też cię polubiłem.
- Jesteś chyba jedyną osobą, która się mnie nie boi.
- Przesadzasz, stara.
- Ja ci dam "stara" - Uśmiechnęła się - Jak ty to robisz, że jesteś tak ciągle pozytywnie nastawiony?
- Sam nie wiem.
- Wiem! Bierzesz grzybki halucynki! Mam cię!
- O nie, moja tajemnica wyszła na jaw - zrobiłem smutną minę
- A tak na serio?
- A tak seryjnie to seryjnie nie mam pojęcia, heh. A co?
- Ja też chce mieć takie podejście do świata. Bądź moim nauczycielem, ucz mnie jak Obi wan Kenobi Luke Skywalkera.
- Ta, a później przejdziesz na ciemną stronę mocy...
- Nie! Tylko będę opowiadać kawały o Domestosie, błhaha!
- Domestos taki zły - Wyszeptałem
- Ja znam kawał z udziałem Calgonu... ał. Co jest? - Spojrzałem pytająco
- Nie, nic...
- Na pewno?
- Tak, tak, spokojnie - Szliśmy dalej, gdy nagle upadła.
- Słabo mi ...
- Niedobrze - Spojrzałem na jej szyje - Straciłaś trochę krwi... chodź - Wziąłem ją na barana - Trzymaj się
- Patataj, mój rumaku - zachichotała
- Patataj, patataj, paatataj, patataj - Ruszyłem w poszukiwaniu medyka. Zostanawiałem się kto nim jest
- Gdzie jest medyk?
<Shaten? Lub ktoś ? :)>
Uwagi: Jesteś pierwszym wilkiem, któremu byłam zmuszona wytknąć błędy na tymże blogu, bo widzę, że popełniasz ich naprawdę sporo... Po pierwsze - w CK nie ma pałacu. Po drugie - skoro te wilki mieszkają na odludziu i nie były nigdy w ludzkim mieście, to jakim cudem łapią żart o Domestosie, rozumieją, o czym opowiada Star Wars, znają piosenkę Brzozowskiego, czy najpopularniejszy utwór z bajki "Kraina Lodu"? Straciłaś również kilka pkt. na tym, że mniej-więcej w połowie tekstu pojawiła się emotikona oraz częste używanie skrótu "cb", choć są one zabronione.
Od φίλος "Niczym żywa tarcza" cz. 2 (cd. Shaten)
Ugryzienie pająka nie było nawet bolesne. Gdyby nie rana na karku,
pewnie bym go nie poczuła. Spojrzałam w oczy towarzyszy. Gdy natrafiłam
na oczy basiora mimowolnie warknęła i od razu skuliłam się. To skutki
jadu, jak przed chwilą powiedziała mi Shaten. Chyba naprawdę polubiłam
tą silną i niezależną waderę. Może nawet zdradzę jej tajemnice mojego
,,drugiego imienia''. Znowu poetycko zamyśliłam się o bólu który w sobie
skrywam. I o tajemnicy Qui. Nawet nie zauważyłam kiedy weszliśmy do
domu Shaten. Zamieniłam się w człowieka i usiadłam na wersalce. Shaten
zaczęła coś warzyć, a Severus i Lucy wyszli na zewnątrz porozmawiać.
- Skąd masz takie umiejętności? - spytałam
- Sama nie wiem. Po prostu w tym się specjalizuję - odparła. Zauważyłam, że cały czas trzyma ogon w jednym miejscu.
- Gotowe. - powiedziała i podeszła do mnie wylewając na ranę maź. Od razu poczułam się lepiej.
- Dzięki. Stało ci się coś? - spytałam. Odwróciła się unikając mojego wzroku.
- Nie nic... Chcesz jeszcze u mnie zostać? W razie jakiś powikłań mogę dać ci coś przeciwbólowego.
- W porządku. Ale zaparzę herbatę. - uśmiechnęłam się. Podeszłam do kuchni i zalałam wodą dzikie liście. Do tego cynamon, cytryna i mięta.
- Gotowe! - podałam jej kubek z herbatą.
- Hmm, jakie to jest pyszne! Nie wiedziałam nawet, że mam herbatę w domu! - zaśmiałam się
- Ze wszystkiego da się coś wyczarować. - Usiadłam koło niej i zaczęłam jej opowiadać. Mówiłam o tym jak tu dotarłam. Aż w końcu spytała:
- Skąd się wzięła twoja ksywka? Nie pamiętam jak masz naprawdę na imię ale chyba coś na f...
- Filos. Z akcentem na i. A ksywka... to chyba z powodu zapisu mojego imienia. Wiesz, pierwsza litera wygląda jak q... I jest jeszcze... - ugryzłam się w język. Nie było już odwrotu. - To taka stara baśń.
- Opowiedz.
- Więc... Żyła sobie pewna wadera - moja imienniczka. Była przyjaciółkom wszystkich, nawet zwierząt. Pewnego dnia odkryła w sobie moc. Potrafiła czarować. Stała się szamanką i wszystkich uzdrawiała. Kiedyś udała się do niej ranna wadera. Nie miała łapy, i była cała w szramach. Nazywała się Quilesion. Stała się najlepszą przyjaciółką szamanki. Ta wyleczyła ją i przygarnęła pod jednym warunkiem - obowiązywała ich przysięga. Musiały zawsze dokonywać odpowiednich wyborów. Kiedyś wyszły na skrzyżowanie. Kiedy doszli do zakrętu skręciły w tym samym momencie. Jedna zmieniła decyzję na rzecz dobra drugiej, a druga złamała przysięgę. Qui umarła w ramionach Filos dlatego, że się dla niej poświęciła. Nigdy sobie tego nie wybaczyła. Ogłosiła by od tego czasu nazywano ją Filos-Quilesion, po czym skoczyła z klifu z Quilesion w ramionach. Po jakimś czasie skrócono to do Filos-Qui. Aż do dziś przetrwał tylko zapis Fiqui. Matka dała mi tak na imię, Filos-Qui. Ja jednak imienia tego nie uznaje.... Wszystko w porządku? - oczy Shaten stały się czysto czerwone i zaczęła sinieć.
- Ratuj mnie. - wychrypiała przesuwając ogon od nogi na której widniało zaczerwienione ugryzienie.
(Shaten? Trochę się rozpisałam :) )
- Skąd masz takie umiejętności? - spytałam
- Sama nie wiem. Po prostu w tym się specjalizuję - odparła. Zauważyłam, że cały czas trzyma ogon w jednym miejscu.
- Gotowe. - powiedziała i podeszła do mnie wylewając na ranę maź. Od razu poczułam się lepiej.
- Dzięki. Stało ci się coś? - spytałam. Odwróciła się unikając mojego wzroku.
- Nie nic... Chcesz jeszcze u mnie zostać? W razie jakiś powikłań mogę dać ci coś przeciwbólowego.
- W porządku. Ale zaparzę herbatę. - uśmiechnęłam się. Podeszłam do kuchni i zalałam wodą dzikie liście. Do tego cynamon, cytryna i mięta.
- Gotowe! - podałam jej kubek z herbatą.
- Hmm, jakie to jest pyszne! Nie wiedziałam nawet, że mam herbatę w domu! - zaśmiałam się
- Ze wszystkiego da się coś wyczarować. - Usiadłam koło niej i zaczęłam jej opowiadać. Mówiłam o tym jak tu dotarłam. Aż w końcu spytała:
- Skąd się wzięła twoja ksywka? Nie pamiętam jak masz naprawdę na imię ale chyba coś na f...
- Filos. Z akcentem na i. A ksywka... to chyba z powodu zapisu mojego imienia. Wiesz, pierwsza litera wygląda jak q... I jest jeszcze... - ugryzłam się w język. Nie było już odwrotu. - To taka stara baśń.
- Opowiedz.
- Więc... Żyła sobie pewna wadera - moja imienniczka. Była przyjaciółkom wszystkich, nawet zwierząt. Pewnego dnia odkryła w sobie moc. Potrafiła czarować. Stała się szamanką i wszystkich uzdrawiała. Kiedyś udała się do niej ranna wadera. Nie miała łapy, i była cała w szramach. Nazywała się Quilesion. Stała się najlepszą przyjaciółką szamanki. Ta wyleczyła ją i przygarnęła pod jednym warunkiem - obowiązywała ich przysięga. Musiały zawsze dokonywać odpowiednich wyborów. Kiedyś wyszły na skrzyżowanie. Kiedy doszli do zakrętu skręciły w tym samym momencie. Jedna zmieniła decyzję na rzecz dobra drugiej, a druga złamała przysięgę. Qui umarła w ramionach Filos dlatego, że się dla niej poświęciła. Nigdy sobie tego nie wybaczyła. Ogłosiła by od tego czasu nazywano ją Filos-Quilesion, po czym skoczyła z klifu z Quilesion w ramionach. Po jakimś czasie skrócono to do Filos-Qui. Aż do dziś przetrwał tylko zapis Fiqui. Matka dała mi tak na imię, Filos-Qui. Ja jednak imienia tego nie uznaje.... Wszystko w porządku? - oczy Shaten stały się czysto czerwone i zaczęła sinieć.
- Ratuj mnie. - wychrypiała przesuwając ogon od nogi na której widniało zaczerwienione ugryzienie.
(Shaten? Trochę się rozpisałam :) )
niedziela, 8 listopada 2015
Od Anays "Pobyt w górach" cz. 5 (cd. Filos)
W tej chwili mogłabym być równie dobrze motylem. Ale nie, musiałam się
rozpłynąć. Tak. Dosłownie rozpłynąć. Odkryłam nową umiejętność, ha ha,
ha... nie. Zostawiłam straszliwie zdziwionego Warrora nad sobą i
spłynęłam po wzgórzu. Na samym dole z powrotem zamieniłam się wilka.
Warror uśmiechnął się i zeskoczył obok mnie.
- Złap mnie! - krzyknęłam i puściłam się pędem. Pobiegł za mną. Za każdym
razem kiedy się do mnie zbliżał zamieniałam się w wodę, nie zauważał
mnie, biegł dalej, a ja skręcałam. W końcu zmęczeni położyliśmy się na
ziemi i spoglądaliśmy w chmury.
- Zobacz! Ta wygląda jak baranek.
- A ta jak rozszarpany królik.
- No weź.
- Żartuje. - uśmiechnął się. Złapał mnie za łapę. - Pięknie tu.
- Masz rację.
- Co będziemy robić?
- Nie wiem. Siedzieć tu?
- To tak nudno.
Roześmiałam się.
- Więc możemy pójść coś upolować.
- Nie... Może chodźmy się przejść.
- Dobra. Może do lasu...?
- A może chodźmy bez planu? Tam gdzie nas łapy poniosą.
- Oh... ok.- zostałam zbita z tropu. Od dziecka mówiono mi żeby zawsze mieć plan. Odetchnęłam i uśmiechnęłam się.
- No to chodź.
Minuty upływały nam na rozmowie. Z nikim nie rozmawiało mi się tak
dobrze jak z nim. Znaleźliśmy wspólny język. W końcu dotarliśmy nad
jakiś niepozorny strumień. Usiedliśmy tam i odpoczęliśmy. Napiliśmy się
trochę wody. Zmrok już zaczął zapadać. W jesieni szybko robiło się ciemno.
Wróciliśmy więc. Po drodze poszliśmy nad stary wilczy cmentarz. Na
rozkopanych nagrobkach widniały wyblakłe litery. Pomyślałam o tylu
poległych tej mroźnej jesieni... I szybko odrzuciłam od siebie te myśl.
- Wracajmy już. Naprawdę się ściemnia.
- No tak. Chodźmy.
Chwilę pobiegliśmy i dotarliśmy do szałasów.
- Do jutra.
- Cześć.
Szłam więc do mojego szałasu, ale w pewnej chwili skręciłam w bok.
Weszłam więc do szałasu zupełnie obcego wilka. Otwieram drzwi i słyszę:
- Kim jesteś? - wadera przechyliła pysk. Siedziała na łóżku i praktycznie się z nim stapiała równie biała jak poduszki.
- Przepraszam. Pomyliłam szałasy. Już idę...
- Nie, zostań. Chodź, zrobię ci herbaty
<Filos?>
Od Galla Anonima "Kim ja jestem?" cz. 1 (cd. chętny)
Dlaczego biegnę? Dlaczego akurat w lesie nocą? Dlaczego serce bije mi jak oszalałe, a ja czuję ból w każdym członku swojego ciała? Nie wiem, nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Cały czas odnoszę wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ktoś mnie goni i nie zamierza odpuścić. Z trudem łapię oddech, nogi czują się osłabione tak samo bardzo, jak mój cały organizm. Usłyszałem cichy dziecięcy śmiech, a właściwie chichot. Nie potulny, jak większości maluchów, a mrożący krew w żyłach. Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch, jakiś przebłysk światła. Niewyraźną sylwetkę. Podobne dwie ujrzałem przed sobą. Obie postacie trzymały się za ręce i były dziwnie zniekształcone. W każdym razie wszyscy byli ludźmi, a przynajmniej tak mi się zdawało. Po chwili zniknęły, lecz tym razem zobaczyłem rzędy wisielców zawieszonych na powykręcanych gałęziach drzew. Poruszały się lekko, na nieistniejącym wietrze. Ja jednak mimo, że przerażony, to biegłem dalej, wyciągając swoje długie nogi i przeskakując przez każdą przeszkodę, jaką był wystający korzeń czy nierówność w ściółce leśnej. Nie wiem, czy byłem daleko, czy też blisko od miejsca, z którego zmierzam. Nie wiem nawet, jak się nazywam. Nie wiem, ile mam lat. Nie wiem, co robię i dlaczego. Wiem tylko tyle, że muszę uciekać. Niejasna była dla mnie cała ta sytuacja, a jeszcze bardziej, niż zamroczona była dla mnie po prostu dziwna i nietypowa. Właściwie to tak mogło wyglądać całe moje życie. Nie wiem nawet tego.
W tym momencie poczułem przeszywający ból w kręgosłupie, sprawiający wrażenie identyczne, jak gdyby ktoś mi go przeciął wzdłuż. Moje nogi zareagowały na to gwałtownym zwolnieniem, który z biegu przeszedł w nieostrożne stawianie kolejnych kroków. Wyciągnąłem rękę przed siebie zupełnie, jakbym próbował chwycić powietrze i przeciągnąć się w ten sposób na przód, by prędzej uciec przed zjawami, lecz nic to nie pomogło. Co jedynie dostrzegłem, że miałem wyjątkowo brudne palce, zupełnie jakbym grzebał nimi w czarnej ziemi, a paznokcie popękanie, z niektórych palców kompletnie oberwane, więc ciekła po nich gorąca stróżka krwi. Aż dziw, że tego nie czułem. Gdy tak zapatrzyłem się we własne dłonie, nadal powoli idąc przed siebie, niespodziewanie poczułem kolejne uderzenie fali bólu, tym razem tak silnego, że wywróciło mi nie tylko w żołądku, ale i także w głowie, więc nawet nie zorientowałem się, kiedy upadłem na ziemię.
Widziałem wszystko, co się działo później. Nie mogłem się ruszyć, ani nawet oddychać. Moje serce się zatrzymało. Nie czułem dosłownie nic. Słuch mi się pogorszył, więc narastające śmiechy i chichoty kolejnych zjaw będącymi torturowanymi dziećmi stały się jednym, niewyraźnym szumem. Widziałem ich powykrzywiane buzie. Niektóre miały szczękę odkrojoną nożem, tak, że doskonale widoczne mięso brudziło krwią pozostałe zęby, choć większość z nich byłą wyłamana. Niektóre miały wydrapane oczy, inne wbite w nie różne ostre narzędzia, takie jak nożyczki, czy gwoździe. Właściwie wszystkie wyglądały, jakby były w zaawansowanym stanie rozkładu, ich delikatne ciałka częściowo zamieszkało robactwo. Te, które miały jeszcze ręce, próbowały mnie dotknąć sinymi, połamanymi palcami. Większość z nich pojawiała się, lecz po chwili znikała, by pojawić się kilkanaście centymetrów dalej, sprawiając wrażenie iluzji. Ja jednak wiedziałem, że to wszystko mi się nie zdawało. Że to wszystko dzieje się naprawdę.
Nagle, spośród niewyraźnego szumu wydarł się wrzask, krzyk, a może ryk. Nie wiem dokładnie, w każdym razie był po prostu inny. Wszystkie zjawy momentalnie znieruchomiały, później jednocześnie powoli odwróciły się za siebie, a następnie zniknęły. Już jak przez mgłę zobaczyłem, co było powodem ich - jeśli można tak to ująć - strachu. Nade mną stanął rosły, czarny wilk, o karmelowym ślepiu. Prawe miał zamknięte, a skórę przecinała głęboka blizna. Musiał najwidoczniej stoczyć bój z innym przedstawicielem tejże rasy. Na tej wymianie spojrzeń wszystko się zakończyło. Obraz stał się całkowicie czarny, a ja wpadłem w czarne czeluści mroku. Umarłem.
***
Otworzyłem oko, jednocześnie z sykiem wciągając powietrze w swoje płuca. Ja... Żyję? Nie umarłem? Co tak właściwie się stało? Oko zabolało mnie pod wpływem jasnego światła wychylającego się z jaskini. Zamrugałem kilkakrotnie, chcąc się przyzwyczaić do innego natężenia kolorów, a później powoli się podniosłem. Gdzie ja jestem? I dlaczego... Dlaczego nie stoję na dwóch nogach, a na czterech łapach? Choć czułem nieprzyjemnie mrowienie, które wcześniej nazwałbym strachem i niepokojem, to moje serce nie zabiło szybciej. Cały czas uderzało tak samo równomiernie jak wcześniej. Dlaczego? Stąpając po chłodnym kamieniu zdrętwiałymi łapami, wyszedłem na zewnątrz. Zmrużyłem oko, chcąc się w ten sposób ochronić przed uciążliwym blaskiem. Tak jak myślałem było to nie nic innego, jak światło słoneczne odbijane przez biały śnieg. Dlaczego nie czuję niepokoju? Zrobiłem pierwszy krok, później następny i następny... Śniegu miałem aż po łokcie, ale niemalże nie czułem chłodu. Odnosiłem wrażenie, jakby ktoś odurzył mnie jakimś znieczuleniem. Niejasne przeczucie mówiło mi, że od teraz tak będzie wyglądać moje życie... Stanąłem na skraju zamarzniętej rzeki. Ktoś musiał odgarnąć śnieg w tym miejscu, bo mogłem się bez problemu przejrzeć w gładkiej tafli lodu. Tak jak przeczuwałem, byłem jakimś zwierzęciem. Po chwili stania tak i patrzeniu na swoją nową postać zorientowałem się, że jestem tym samym wilkiem, którego widziałem przed... śmiercią? Utratą przytomności? Przeniesienia się do innego wcielenia? Kolejną dziwną rzeczą było to, że w lesie, w którym byłem jeszcze jakiś czas temu nie było ani grama śniegu. Po prostu na ziemi leżały śliskie liście i to tyle... Jak długo mogłem tak leżeć? Gdybym spoczywał kilka miesięcy, to z całą pewnością odczuwałbym silny głód, tymczasem ja nie czuję nic.
Wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane - najpierw uciekałem przed kimś lub przed czymś, a teraz jestem po prostu wilkiem i najwidoczniej przeniosłem się w czasie lub miejscu. Uniosłem głowę w górę, by upewnić się, że nawet drzewa nie pasowały do poprzedniej scenerii. Te były bardziej... Niezwykłe. Bajeczne ułożenie gałęzi oraz nietypowe kształty liści, na których to mróz namalował mały pejzaż zdecydowanie zdradzał, że to nie to samo miejsce. Wcześniej byłem w lesie mieszanym, a drzewa miały przeszło kilka, kilkanaście metrów, a te tutaj miały od pół metra do trzech.
Ostrożnie postawiłem pierwszy krok na lodzie. Jedynym logicznym wyjściem zdawało mi się przejście na drugi brzeg przez zamarzniętą wodę. Później drugi, trzeci i przy czwartym już stałem na twardej powierzchni. Przy piątym popadłem w lekki poślizg, ale szybko złapałem równowagę i stąpałem dalej z niewyjaśnioną satysfakcją. Na moim pysku prócz głębokiego zamyślenia nie mogłem dostrzec nic więcej. Ciemne brwi były lekko zmarszczone, a w oku błyskała... nieujarzmiona dzikość? Szybko uniosłem łeb, by dalej nie patrzeć na swoje własne odbicie w lodzie i ruszyłem dalej. Obeszło się to bez żadnej kraksy i już byłem na drugim brzegu, gdy usłyszałem jakieś krzyki i śmiechy. Postawiłem uszy, a następnie prędko stanąłem za największym z drzew. Wybrałem taką drogę, by odciski moich łap na śniegu były jak najmniej widoczne. To mogli być ludzie, bądź inne zwierzęta, z których rozumiałem mowę. Czy tak właśnie wygląda świat, w którym od zawsze żyłem? Z całą pewnością nie. Czułem się wyjątkowo nieswojo. Mój organizm przeczuwał, że coś jest bardzo nie tak.
- Saphi, nie pędź tak! - zaśmiała się jakaś przedstawicielka płci żeńskiej. Druga odpowiedziała jej tym samym.
- Nie ma mowy! Goń mnie! Spalisz choć trochę kalorii! - wrzasnęła i przebiegła raptem kilkanaście centymetrów ode mnie. Ku mojej uldze nie dostrzegła mnie, mimo mojego czarnego umaszczenia. Podążyłem za nią wzrokiem, marszcząc jednocześnie brwi. Przypominała połączenie psa, wilka i gołębia, lecz nie takiego spotykanego na co dzień, bo najprawdopodobniej normalną rzeczą nie było rude futro czy grzywka na oku, bądź duże białe skrzydła. Chwilę później za nią poszła kolejna psowata, tym razem najpewniej pozbawiona umiejętności latania. Ta jednak jeszcze bardziej wpędziła we mnie niepokój niebieskim futrem. To wszystko było szalone. Jakiś obłęd. To wszystko pewnie tylko mi się śni. Usunąłem się w tył bardziej, tak, by mieć pewność, że te, nawet jeśli odwrócą głowy nie dostrzegą obcego osobnika, jakim byłem ja. Tym samym zniknęły mi z oczu, a raczej oka.
Zrezygnowany usiadłem w śniegu, nie przejmując się jego chłodem. Właściwie to nadal go nie czułem. Wzrokiem zlustrowałem okolicę w poszukiwaniu czegoś ostrego, czym mógłbym się ukłuć i dowiedzieć w końcu, czy śnię na jawie i czy to wszystko rzeczywiście jest jednym, wyjątkowo wielkim oraz absurdalnym złudzeniem. Tak, to zdecydowanie przyjazna myśl. Podobno każdy człowiek ma trzy sny jednej nocy - pierwszy opowiadał o mojej ucieczce w lesie, a teraz jestem zmuszony przeżyć drugi, bądź trzeci, gdyż mogłem jednego nie spamiętać. Gdy się obudzę, będę już wiedział, kim jestem i będę miał tą pewność, że to wszystko było kłamstwem. Niespodziewanie chwycił mnie silny ból głowy, który natychmiastowo rozprzestrzenił się na resztę ciała. Zgarbiłem się, napinając wszystkie mięśnie. Był nieznośny, tak silny, jakby moje żyły wypełniał ogień. Robiło mi się na przemian zimno i ciepło. Czułem przepływającą każdą kroplę krwi, która drażniła moje wnętrze, chcąc we mnie wniknąć niczym trucizna. To trwało raptem moment, ale ja czułem się tak, jakby była to wieczność. Chciałem podjąć próbę rozerwania skóry, by pozbyć się bólu, lecz utrata przytomności powstrzymała mnie przed tym nierozważnym uczynkiem...
***
Uchyliłem oko, sądząc, że to już koniec tej naiwnej gry. Niestety myliłem się. Ku mojemu zaskoczeniu obraz raz to się delikatnie unosił, raz opadał. Sam znajdowałem się w wyjątkowo niewygodnej pozycji, bolał mnie cały kręgosłup. Ból, który przyprawiał mnie o szaleństwo zniknął. Mruknąłem coś do siebie niezadowolony, a wtedy wszystko przestało się poruszać. Dopiero wtedy zdałem sobie z tego sprawę, że byłem niesiony na czyimś grzbiecie. Nie poruszyłem się. Dlaczego ktoś miałby mnie ruszać? Przecież z tego, co zdążyłem się zorientować nikt nawet mnie nie znał.
- Kim jesteś? - zapytał głębokim basem. Niezadowolony zsunąłem się z jego grzbietu, a następnie popatrzyłem na jego pysk, w krwistoczerwone ślepia. Byłem z nim na równi pod względem wzrostu. Nadal byłem wilkiem, on również. Wygląda na to, że koszmar jeszcze się nie skończył.
- Co cię to obchodzi? - warknąłem. Zaskoczyłem się, słysząc własny głos, lecz nie okazałem tego nawet w najmniejszym stopniu. Brzmiał groźnie, ale i również z wyczuwanym akcentem, którego nie posiadał nieznany mi psowaty.
- Wtargnąłeś na tereny Czarnego Królestwa, z tego też powodu można cię uznać za naszą własność.
- Z jakiej racji?
Basior westchnął, patrząc na mnie znudzonym spojrzeniem.
- Czyż to nie jest logiczne?
Nadal patrzyłem na niego, nic nie mówiąc.
- Może po prostu nie znasz zasad panujących wśród wilków?
- Nieprawda - skłamałem. On jednak najwidoczniej mi uwierzył.
- W takim razie wiesz, jaką musisz podjąć decyzję - odchodzisz lub starasz się o przyjęcie.
Nie odpowiedziałem. Co miałem począć? To tylko sen. To wszystko nie dzieje się naprawdę. Patrzyłem nadal na niego z zaciętością, gotów do walki. On za to czekał cierpliwie na moją odpowiedź.
- Dlaczego miałbym do was dołączyć?
- Ponieważ wilki powinny żyć w grupie, tym bardziej, że panuje wyjątkowo sroga zima. Wspomagamy się nawzajem, dzielimy pożywieniem oraz spędzamy razem czas.
Nie drgnąłem. Staliśmy tak przez około minutę, kiedy czarny basior na nowo zabrał głos:
- Jeśli nie chcesz, to oczywiście możesz odejść.
Posłałem mu jeszcze krótkie, wściekłe spojrzenie, po czym odparowałem:
- Niech ci będzie, dołączę.
On na to skinął głową.
- W takim razie witaj, jesteś przyjęty. Zwą mnie Severus, jestem władcą Czarnego Królestwa. Mogę znać twe imię oraz powód utraty przytomności? Nie wyglądasz mi na kogoś, kto by zasłabł z niedożywienia.
Zawahałem się, lecz nie pokazałem tego po sobie.
- Imię zachowam dla siebie. Straciłem przytomność ze zmęczenia - po raz kolejny skłamałem. Wychodziło mi to o tyle dobrze, że nie zorientował się nawet, choć wyglądał na osobnika, który wyczuwa to, kiedy ktoś próbuje go wprowadzić w maliny.
- Dasz radę dojść sam? Zaprowadzę cię do twojego nowego domu i jeśli będzie taka konieczność, przyjdę i zajmę się tobą.
- Nie. Dojdę sam. Nie potrzebuję pomocy - odparłem stanowczo. Basior nie odpowiedział, tylko wyminął mnie i ruszył przed siebie. Ja natychmiast zorientowałem się, że zmierza do centrum Królestwa, więc ruszyłem za nim.
Szliśmy tak dobry kwadrans, kiedy to Severus oświadczył, że jesteśmy na miejscu. Z niezadowoleniem zmarszczyłem brwi, gdy zamiast bogatych budynków zobaczyłem jakieś nędzne szałasy zbudowane z wymarniałych gałęzi. Ponadto dostrzegłem samice, które widziałem już wcześniej. Uśmiechnęły się i pomachały w moim kierunku. Zmuszając się, by być miłym, choć opornie, to odmachałem im. Chwilę później ujrzałem kilka innych wader. Świetnie. Wyglądało na to, że przeważały liczebnie, a Czarne Królestwo raczej powinno się nazwać Czarną Ruderą. Postanowiłem jednak być w miarę miły i kulturalny, bym w końcu mógł się ulotnić, pobyć trochę sam i przemyśleć to wszystko.
<chętna wadera? xd>
Gall Anonim
Powitajmy serdecznie czwartego basiora!
(w rzeczywistości nie posiada skrzydeł!)
Godność: Nie zna swojego imienia, każdy może mu wymyślić inne
Godność: Nie zna swojego imienia, każdy może mu wymyślić inne
piątek, 6 listopada 2015
Od Shaten "Niczym żywa tarcza" cz. 1 (c.d chętny)
Poszłam do lasu po zioła na różne opatrunki i maści.
Głównie z tego powodu, że gigantyczne pająki wychodzą na polowania o tej
porze roku. Niestety nie ma zielarzy, więc muszę sama poszukać tych
rzeczy... tylko jak ja znajdę je w takim śniegu? No cóż... jakoś sobie
poradzę. Co chwilę czułam jak robi się coraz zimniej. Nagle usłyszałam
czyjeś kroki. Natychmiast się odwróciłam.
- Spokojnie to tylko my - powiedziała Qui stając koło Severusa i Lucy.
- C... co wy tu robicie? - zapytałam zdziwiona.
- Nie powinnaś tak bez słowa odchodzić poza teren królestwa - powiedział Severus patrząc na mnie. Jego wzrok przyprawia mnie o dreszcze.
- No ludzie, idę po jakieś zioła na opatrunki, jakby nas zaatakowały wielkie pająki. Nie chce potem na ostatnią chwilę szukać leków na jad - powiedziałam przewracając oczami. Lucy popatrzyła na mnie jakby próbowała mnie rozgryźć. Ale ze mną nie tak łatwo. Jej jak i moje rozmyślanie przerwała wichura. Czułam jak moja sierść powiewała we wschodnią stronę. Schyliłam głowę i ścisnęłam oczy. Po chwili znowu widziałam resztę.
- To nie jest zbyt dobry pomysł, na szukanie ziół o tej porze - powiedziała Lucy, patrząc na mnie.
- Dlatego idę sama... Jak nie chcecie iść ze mną, to idźcie, ja zaraz wrócę - powiedziałam i się odwróciłam już idąc, gdy nagle poczułam czyjąś łapę.
- Idziemy z tobą. Jak myślisz, czemu tu przyszliśmy? - powiedziała Qui i się uśmiechnęła.
- Dobra, to chodźcie... - powiedziałam i poszliśmy w głąb lasu.
- A tak w ogóle... jakie są objawy, kiedy ktoś zostanie ukąszony przez takiego pająka? - spytała Qui.
- Na początku twoje emocje są mocniejsze. Czyli na przykład jak dostaniesz od kogoś przez przypadkiem w głowę. To gniew jest podniesiony dziesięciokrotnie. Potem masz zawroty głowy i co jakiś czas twój umysł nie zapamiętuje rzeczy, które były przed chwilą. Po tym masz wysoką gorączkę. Później jad "wyżera" twoją krew. Wtedy wyglądasz jakbyś nie jadła przez dobre parę miesięcy. Na końcu... czeka Cię śmierć - powiedziałam patrząc na całą gromadę.
- Jaki jest na to lek? - spytała Lucy.
- Paprotka która rośnie w zimę, niebieski kwiat leveran i jad lub krew pająka. Żeby obniżyć efekty jadu no... trochę więcej rzeczy potrzeba. A ten kwiat ciężko znaleźć... więc dlatego tak bez słowa poszłam - powiedziałam i wszyscy przytaknęli i zaczęli szukać składników. Po jakiś paru godzinach znaleźliśmy ledwie połowę tego co potrzebuję. Jeden kwiat leveran, piętnaście paprotek, siedem liści lerenau i osiemnaście płatków tęczowej róży. Modliłam się, by nie zaatakowały nas pająki. W sumie wtedy bym zdobyła ostatnie rzeczy na jedną dawkę dla zarażonego, ale nie chce ryzykować. Ja szukając ziół myślałam o wielu rzeczach. Głównie o wilkach z mojego nowego domu... podsumowując wilki, które poznałam: Poison. Miły, wygląda na odważnego i dość zabawnego. Warror. Czasami zachowuję się jak dzieciak, ale umie zachować powagę. Severus. Poważny... nawet bardzo. Trochę jakby żył nadal w średniowieczu. Używa dość bogatych wypowiedzi. Lucy. Nie znam jej na tyle by ją oceniać, ale wygląda na miłą i pomocną waderę. Qui. Nie mogę zapamiętać jej prawdziwego imienia. Miła i naprawdę pomocna. W sumie to jest jedyna wadera którą szanuje. Noodle. Tylko się z nią witałam. Nie wiem jaka jest... i...
- Ej, Shaten, czego brakuje? - spytała Qui odrywając mnie z rozmyślania.
- Dość sporo... brakuje nam między innymi... jak ja to nazywam koniczyny derani - powiedziałam i narysowałam jak to wygląda. Nagle usłyszałam jakby...
- Pająki... - wyszeptałam do siebie i przed i za nami wyskoczyły dwa wielkie pająki. Wyglądające na głodne.
- Uwaga! - krzyknęła Lucy i natychmiast rzuciła się na jednego razem z Qui, ja natychmiast zaatakowałam tego przede mną, a Severus ze mną. Kiedy miałam właśnie dobić tego pająka, co mnie o mało co nie zaatakował. Zauważyłam, że Severusa od tyłu atakuje trzeci pająk, który wnet wyskoczył z drzewa.
- Królu, uważaj! - krzyknęłam i odepchnęłam basiora w ostatniej chwili. Pająk ugryzł mnie w lewą, tylną łapę. Nie krzyknęłam z bólu, ponieważ dobrze ukrywam w sobie takie rzeczy. Lucy skoczyła na pająka i go zabiła razem z Severusem.
- Wszyscy cali? - spytał Severus.
- Tak... - odpowiedziałam i skuliłam ogon tak, żeby nikt nie widział, że zostałam ukąszona.
- Zostałam lekko draśnięta, ale da się przeżyć - powiedziała Lucy i pokazała, że na przedniej, prawej łapie miała niegroźne zadrapania.
- Dobrze... że nic wam nie jest - powiedziałam patrząc na wszystkich.
- Nikt nie został ukąszony? - spytała Lucy patrząc na nas. Qui odwróciła się i na karku miała ślady po ugryzieniu pająka.
- Super... Mam tyle ziół by starczyło na jedną dawkę leku. Mogę to zrobić, ale nie tutaj - powiedziałam i do dwóch buteleczek wzięłam do jednej krew, a do drugiej jad pająka. Mój ogon nadal zakrywał ukąszenie na lewej, tylnej łapie.
- Wracamy do królestwa. Tam zrobię lek dla Qui. I broń swej duszy, nie biegamy. Krew będzie szybciej krążyć i szybciej jad zacznie działać - powiedziałam śmiertelnie poważna. Szliśmy gęsiego. Severus szedł pierwszy, Lucy tuż za nim, Qui szła za nią, a ja ostatnia. Ogon nadal zakrywał moje ukąszenie. Było zimno. Bardzo zimno. Szłam powoli, cała drżałam. Kiedy dotarliśmy do królestwa natychmiast brałam się za lek i za inne by spowolnić jad.
- Spokojnie to tylko my - powiedziała Qui stając koło Severusa i Lucy.
- C... co wy tu robicie? - zapytałam zdziwiona.
- Nie powinnaś tak bez słowa odchodzić poza teren królestwa - powiedział Severus patrząc na mnie. Jego wzrok przyprawia mnie o dreszcze.
- No ludzie, idę po jakieś zioła na opatrunki, jakby nas zaatakowały wielkie pająki. Nie chce potem na ostatnią chwilę szukać leków na jad - powiedziałam przewracając oczami. Lucy popatrzyła na mnie jakby próbowała mnie rozgryźć. Ale ze mną nie tak łatwo. Jej jak i moje rozmyślanie przerwała wichura. Czułam jak moja sierść powiewała we wschodnią stronę. Schyliłam głowę i ścisnęłam oczy. Po chwili znowu widziałam resztę.
- To nie jest zbyt dobry pomysł, na szukanie ziół o tej porze - powiedziała Lucy, patrząc na mnie.
- Dlatego idę sama... Jak nie chcecie iść ze mną, to idźcie, ja zaraz wrócę - powiedziałam i się odwróciłam już idąc, gdy nagle poczułam czyjąś łapę.
- Idziemy z tobą. Jak myślisz, czemu tu przyszliśmy? - powiedziała Qui i się uśmiechnęła.
- Dobra, to chodźcie... - powiedziałam i poszliśmy w głąb lasu.
- A tak w ogóle... jakie są objawy, kiedy ktoś zostanie ukąszony przez takiego pająka? - spytała Qui.
- Na początku twoje emocje są mocniejsze. Czyli na przykład jak dostaniesz od kogoś przez przypadkiem w głowę. To gniew jest podniesiony dziesięciokrotnie. Potem masz zawroty głowy i co jakiś czas twój umysł nie zapamiętuje rzeczy, które były przed chwilą. Po tym masz wysoką gorączkę. Później jad "wyżera" twoją krew. Wtedy wyglądasz jakbyś nie jadła przez dobre parę miesięcy. Na końcu... czeka Cię śmierć - powiedziałam patrząc na całą gromadę.
- Jaki jest na to lek? - spytała Lucy.
- Paprotka która rośnie w zimę, niebieski kwiat leveran i jad lub krew pająka. Żeby obniżyć efekty jadu no... trochę więcej rzeczy potrzeba. A ten kwiat ciężko znaleźć... więc dlatego tak bez słowa poszłam - powiedziałam i wszyscy przytaknęli i zaczęli szukać składników. Po jakiś paru godzinach znaleźliśmy ledwie połowę tego co potrzebuję. Jeden kwiat leveran, piętnaście paprotek, siedem liści lerenau i osiemnaście płatków tęczowej róży. Modliłam się, by nie zaatakowały nas pająki. W sumie wtedy bym zdobyła ostatnie rzeczy na jedną dawkę dla zarażonego, ale nie chce ryzykować. Ja szukając ziół myślałam o wielu rzeczach. Głównie o wilkach z mojego nowego domu... podsumowując wilki, które poznałam: Poison. Miły, wygląda na odważnego i dość zabawnego. Warror. Czasami zachowuję się jak dzieciak, ale umie zachować powagę. Severus. Poważny... nawet bardzo. Trochę jakby żył nadal w średniowieczu. Używa dość bogatych wypowiedzi. Lucy. Nie znam jej na tyle by ją oceniać, ale wygląda na miłą i pomocną waderę. Qui. Nie mogę zapamiętać jej prawdziwego imienia. Miła i naprawdę pomocna. W sumie to jest jedyna wadera którą szanuje. Noodle. Tylko się z nią witałam. Nie wiem jaka jest... i...
- Ej, Shaten, czego brakuje? - spytała Qui odrywając mnie z rozmyślania.
- Dość sporo... brakuje nam między innymi... jak ja to nazywam koniczyny derani - powiedziałam i narysowałam jak to wygląda. Nagle usłyszałam jakby...
- Pająki... - wyszeptałam do siebie i przed i za nami wyskoczyły dwa wielkie pająki. Wyglądające na głodne.
- Uwaga! - krzyknęła Lucy i natychmiast rzuciła się na jednego razem z Qui, ja natychmiast zaatakowałam tego przede mną, a Severus ze mną. Kiedy miałam właśnie dobić tego pająka, co mnie o mało co nie zaatakował. Zauważyłam, że Severusa od tyłu atakuje trzeci pająk, który wnet wyskoczył z drzewa.
- Królu, uważaj! - krzyknęłam i odepchnęłam basiora w ostatniej chwili. Pająk ugryzł mnie w lewą, tylną łapę. Nie krzyknęłam z bólu, ponieważ dobrze ukrywam w sobie takie rzeczy. Lucy skoczyła na pająka i go zabiła razem z Severusem.
- Wszyscy cali? - spytał Severus.
- Tak... - odpowiedziałam i skuliłam ogon tak, żeby nikt nie widział, że zostałam ukąszona.
- Zostałam lekko draśnięta, ale da się przeżyć - powiedziała Lucy i pokazała, że na przedniej, prawej łapie miała niegroźne zadrapania.
- Dobrze... że nic wam nie jest - powiedziałam patrząc na wszystkich.
- Nikt nie został ukąszony? - spytała Lucy patrząc na nas. Qui odwróciła się i na karku miała ślady po ugryzieniu pająka.
- Super... Mam tyle ziół by starczyło na jedną dawkę leku. Mogę to zrobić, ale nie tutaj - powiedziałam i do dwóch buteleczek wzięłam do jednej krew, a do drugiej jad pająka. Mój ogon nadal zakrywał ukąszenie na lewej, tylnej łapie.
- Wracamy do królestwa. Tam zrobię lek dla Qui. I broń swej duszy, nie biegamy. Krew będzie szybciej krążyć i szybciej jad zacznie działać - powiedziałam śmiertelnie poważna. Szliśmy gęsiego. Severus szedł pierwszy, Lucy tuż za nim, Qui szła za nią, a ja ostatnia. Ogon nadal zakrywał moje ukąszenie. Było zimno. Bardzo zimno. Szłam powoli, cała drżałam. Kiedy dotarliśmy do królestwa natychmiast brałam się za lek i za inne by spowolnić jad.
<Severus, Lucy lub Qui fajnie by było gdyby ktoś z was by odpisał :)>
Od Lucy "Tajemnicze przejście" cz. 7 (cd. Severus)
- Kocham cię. - po usłyszeniu tych dwóch, prostych, i jakże w tych
czasach mało znaczących słów moje serce, którego bicie ledwo zdołało się
unormować po emocjach związanych z upadkiem, znów zaczęło uderzać z
prędkością przyprawiającą o tachykardię. I gdy już chciałam odpowiedzieć
równie oklepaną formułkę świadczącą o moich uczuciach, coś mnie ukuło.
Może on żartuje? Mówi to z powodu buzującej nam jeszcze w żyłach
adrenaliny?
- Co proszę? - spytałam, wstrzymując oddech.
- To znaczy zdanie, o które pytałaś. - odpowiedział jak zwykle, ze stoickim spokojem. Natychmiast go puściłam, spuszczając wzrok i wkładając dłonie w kieszenie spodni.
- Dobrze, chodźmy dalej. - westchnęłam, ruszając przed siebie, i tym razem, z daleka unikając krańca wysepki. Chyba rolę nieudolnej dziewczyny przefarbowanej z blondu odegrałam idealnie. Ale nie warto się przyznawać, że przyjęto mnie do jednego z elitarnych liceów w moim mieście, na profilu humanistycznym, gdzie prócz języka ojczystego, przedmiotami rozszerzonymi była historia i właśnie angielski. W końcu i tak nie rozpoczęłam szkoły ponadgimnazjalnej za namową Sinoday'a. Właściwie nie wiem, czemu nie mogę pokazać Severusowi mojego prawdziwego oblicza. Przez całe życie brano mnie za tą naiwną, za panienkę do towarzystwa. Robiłam to, co mi kazali i pozwalałam na pełną kontrolę nad moim umysłem i przede wszystkim ciałem każdemu, kto był w stanie wynagrodzić mi to pieniężnie. Może utarło mi się w psychice, że powinnam być komuś podporządkowana? Gdyby moje myśli mogła odczytać jakaś feministka, pewnie spłonęłabym na stosie z dłońmi przywiązanymi do belki biustonoszem.
- Can I ask for a cup of coffee... - mruknęłam, po około dziesięciu minutach całkowitej ciszy.
- Słucham? - spytał, lekko zdezorientowany.
- W ten sposób lepiej brzmi. - zerknęłam na niego zza ramienia. Znów otoczyła nas martwota przerywana jedynie szumem przelatujących świetlikopodobnych.
Godzina wystarczyła, żebyśmy okrążyli wysepkę. Słońce, stosunkowo podobne do gwiazdy, wokół której krąży nasza planeta powoli oznajmiało, iż zbliża się wieczór. Mimo to, noc była jasna dzięki niezależnemu, najprawdopodobniej magicznemu światłu emitowanemu przez będące tu drzewa. Niestety, z racji pory roku, która najwyraźniej była zbliżona do ziemskiej, temperatura o zmroku spadała do dwóch stopni Celsjusza, zmuszeni byliśmy więc do rozpalenia ogniska i poszukania pożywienia, gdyż żadne z nas nie pomyślało o zapasach.
- Przynieś drewno, ja znajdę coś do jedzenia. - powiedziałam i zniknęłam w krzakach zanim zdążył odpowiedzieć. Czemu byłam na niego zła? Przecież uratował mi życie... Po cholerę prosiłam go o przetłumaczenie tych słów?! Lucy... Idiotko, następnym razem trzymaj język za zębami.
W chwili, kiedy zakończyłam kłótnię z własnym umysłem, dojrzałam dziwny krzew o owocach przypominających granaty pochodzące z naszego świata. Nie mając innego wyboru, zerwałam je i wróciłam do Severusa, który siedział przy już rozpalonym ognisku. Byłam pod wrażeniem jego szybkości, jednak nie odezwałam się słowem na ten temat.
- Tylko to udało mi się zdobyć. - położyłam przed nim pięć jadalnych części rośliny pochodzących z kwiatu. Usiadłam niedaleko, biorąc jedną ze swych zdobyczy do ręki.
- Nie wiemy, czy nie są trujące. - stwierdził, a w tonie jego głosu wyczułam nutkę zmartwienia.
- Przekonać się możemy tylko w jeden sposób. - otworzyłam owoc i zjadłam odrobinę jego wnętrza.
- Co ty zrobiłaś? - podniósł głos, co nieczęsto mu się zdarzało.
- Zostałam twoim królikiem doświadczalnym. Jeśli do rana nic mi nie będzie, znaczy, że są jadalne. Coś zjeść musimy, a ty nie możesz zginąć. Musisz zająć się watahą, a jedna wadera w tę czy w tę, nie zrobi to różnicy. - wzruszyłam ramionami, biorąc w usta kolejną porcję owocu. Nie miałam jednak odwagi spożyć więcej.
- Uwierz, że zrobi. Jesteś mi najbliższą osobą ze wszystkich, które miałem w całym swoim żywocie i nie chciałbym po raz kolejny zostać sam. Proszę, już nie jedz więcej i nie ryzykuj z narażeniem swojego zdrowia oraz życia... - powiedział, po czym stanowczo wyrwał mi owoc z ręki, kładąc go razem z innymi obok siebie, w razie, gdyby wpadło mi do głowy jeść dalej. Więc jestem jego najbliższą osobą?
- Póki będziesz chciał mojego towarzystwa, nigdy nie zostawię cię samego. - rzekłam, uśmiechając się delikatnie. Severus to odwzajemnił i zmienił postać na wilczą, co ja zrobiłam chwilę po nim. Posiadając grube, zimowe futro nie marznęłam już tak bardzo, dodatkowo ciepło bijące od ogniska wręcz usypiało.
- Dobranoc. - zdążyłam usłyszeć zanim całkowicie poddałam się Morfeuszowi.
- Em, Lucy? Musimy iść dalej. - usłyszałam równocześnie z utraceniem miłego uczucia bliskości. Widocznie niedane było mi się nim nacieszyć.
- Nie chcę mi sięęę... Jestem głodna, niewyspana i jeśli zaraz nie dostanę Caffe Affogato przyozdobioną świeżą laską wanilii to zwariuję. Podsumowując, nigdzie nie idę. - mruknęłam, ziewając.
- Proszę. Trzeba wstawać i rozejrzeć się po okolicy. Kiedy już zapoznamy się z terenami, wrócimy, a wtedy odpoczniesz. - namawiał mnie.
- Dobra... Ale najpierw zjedzmy te owoce. Wciąż żyję, a zaraz umrę śmiercią głodową. - burknęłam, podnosząc się do siadu i zmieniając w człowieka. Chłopak również się przemienił, po czym niepewnie wziął pożywienie w dłoń. Chcąc go namówić, a zarazem wypełnić czymś głośno domagający się tego żołądek, pierwsza przełknęłam porcję.
< Sevciu? >
- Co proszę? - spytałam, wstrzymując oddech.
- To znaczy zdanie, o które pytałaś. - odpowiedział jak zwykle, ze stoickim spokojem. Natychmiast go puściłam, spuszczając wzrok i wkładając dłonie w kieszenie spodni.
- Dobrze, chodźmy dalej. - westchnęłam, ruszając przed siebie, i tym razem, z daleka unikając krańca wysepki. Chyba rolę nieudolnej dziewczyny przefarbowanej z blondu odegrałam idealnie. Ale nie warto się przyznawać, że przyjęto mnie do jednego z elitarnych liceów w moim mieście, na profilu humanistycznym, gdzie prócz języka ojczystego, przedmiotami rozszerzonymi była historia i właśnie angielski. W końcu i tak nie rozpoczęłam szkoły ponadgimnazjalnej za namową Sinoday'a. Właściwie nie wiem, czemu nie mogę pokazać Severusowi mojego prawdziwego oblicza. Przez całe życie brano mnie za tą naiwną, za panienkę do towarzystwa. Robiłam to, co mi kazali i pozwalałam na pełną kontrolę nad moim umysłem i przede wszystkim ciałem każdemu, kto był w stanie wynagrodzić mi to pieniężnie. Może utarło mi się w psychice, że powinnam być komuś podporządkowana? Gdyby moje myśli mogła odczytać jakaś feministka, pewnie spłonęłabym na stosie z dłońmi przywiązanymi do belki biustonoszem.
- Can I ask for a cup of coffee... - mruknęłam, po około dziesięciu minutach całkowitej ciszy.
- Słucham? - spytał, lekko zdezorientowany.
- W ten sposób lepiej brzmi. - zerknęłam na niego zza ramienia. Znów otoczyła nas martwota przerywana jedynie szumem przelatujących świetlikopodobnych.
Godzina wystarczyła, żebyśmy okrążyli wysepkę. Słońce, stosunkowo podobne do gwiazdy, wokół której krąży nasza planeta powoli oznajmiało, iż zbliża się wieczór. Mimo to, noc była jasna dzięki niezależnemu, najprawdopodobniej magicznemu światłu emitowanemu przez będące tu drzewa. Niestety, z racji pory roku, która najwyraźniej była zbliżona do ziemskiej, temperatura o zmroku spadała do dwóch stopni Celsjusza, zmuszeni byliśmy więc do rozpalenia ogniska i poszukania pożywienia, gdyż żadne z nas nie pomyślało o zapasach.
- Przynieś drewno, ja znajdę coś do jedzenia. - powiedziałam i zniknęłam w krzakach zanim zdążył odpowiedzieć. Czemu byłam na niego zła? Przecież uratował mi życie... Po cholerę prosiłam go o przetłumaczenie tych słów?! Lucy... Idiotko, następnym razem trzymaj język za zębami.
W chwili, kiedy zakończyłam kłótnię z własnym umysłem, dojrzałam dziwny krzew o owocach przypominających granaty pochodzące z naszego świata. Nie mając innego wyboru, zerwałam je i wróciłam do Severusa, który siedział przy już rozpalonym ognisku. Byłam pod wrażeniem jego szybkości, jednak nie odezwałam się słowem na ten temat.
- Tylko to udało mi się zdobyć. - położyłam przed nim pięć jadalnych części rośliny pochodzących z kwiatu. Usiadłam niedaleko, biorąc jedną ze swych zdobyczy do ręki.
- Nie wiemy, czy nie są trujące. - stwierdził, a w tonie jego głosu wyczułam nutkę zmartwienia.
- Przekonać się możemy tylko w jeden sposób. - otworzyłam owoc i zjadłam odrobinę jego wnętrza.
- Co ty zrobiłaś? - podniósł głos, co nieczęsto mu się zdarzało.
- Zostałam twoim królikiem doświadczalnym. Jeśli do rana nic mi nie będzie, znaczy, że są jadalne. Coś zjeść musimy, a ty nie możesz zginąć. Musisz zająć się watahą, a jedna wadera w tę czy w tę, nie zrobi to różnicy. - wzruszyłam ramionami, biorąc w usta kolejną porcję owocu. Nie miałam jednak odwagi spożyć więcej.
- Uwierz, że zrobi. Jesteś mi najbliższą osobą ze wszystkich, które miałem w całym swoim żywocie i nie chciałbym po raz kolejny zostać sam. Proszę, już nie jedz więcej i nie ryzykuj z narażeniem swojego zdrowia oraz życia... - powiedział, po czym stanowczo wyrwał mi owoc z ręki, kładąc go razem z innymi obok siebie, w razie, gdyby wpadło mi do głowy jeść dalej. Więc jestem jego najbliższą osobą?
- Póki będziesz chciał mojego towarzystwa, nigdy nie zostawię cię samego. - rzekłam, uśmiechając się delikatnie. Severus to odwzajemnił i zmienił postać na wilczą, co ja zrobiłam chwilę po nim. Posiadając grube, zimowe futro nie marznęłam już tak bardzo, dodatkowo ciepło bijące od ogniska wręcz usypiało.
- Dobranoc. - zdążyłam usłyszeć zanim całkowicie poddałam się Morfeuszowi.
***
Dzisiejszego ranka nie obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Może
dlatego, że wszechobecna światłość wzmocniła się tylko nieznacznie w
czasie wschodu? Tak czy siak, po położeniu gwiazdy domyśliłam się, iż
zbliża się południe. Severus jeszcze spał. Leżałam niedaleko, więc
mogłam dostrzec wszystkie szczegóły malujące się na jego pysku. Pomimo
smutku spowodowanego prawdopodobnie nieprzyjemnym snem, wyglądał tak
niewinnie, wręcz słodko. Zwykle towarzyszyła mu do bólu poważna mina,
nawet przygnębienie było miłą odmianą. Pomachałam mu łapą przed oczami.
Raczej nie miał zamiaru się budzić. Skorzystałam z okazji i możliwie
najciszej przysunęłam się bliżej niego. Czując przyjemne ciepło i
łaskotanie sierści na grzbiecie, ponownie zapadłam w sen.- Em, Lucy? Musimy iść dalej. - usłyszałam równocześnie z utraceniem miłego uczucia bliskości. Widocznie niedane było mi się nim nacieszyć.
- Nie chcę mi sięęę... Jestem głodna, niewyspana i jeśli zaraz nie dostanę Caffe Affogato przyozdobioną świeżą laską wanilii to zwariuję. Podsumowując, nigdzie nie idę. - mruknęłam, ziewając.
- Proszę. Trzeba wstawać i rozejrzeć się po okolicy. Kiedy już zapoznamy się z terenami, wrócimy, a wtedy odpoczniesz. - namawiał mnie.
- Dobra... Ale najpierw zjedzmy te owoce. Wciąż żyję, a zaraz umrę śmiercią głodową. - burknęłam, podnosząc się do siadu i zmieniając w człowieka. Chłopak również się przemienił, po czym niepewnie wziął pożywienie w dłoń. Chcąc go namówić, a zarazem wypełnić czymś głośno domagający się tego żołądek, pierwsza przełknęłam porcję.
< Sevciu? >
poniedziałek, 2 listopada 2015
Ogłoszenia 3
Tutaj będą się pojawiać najnowsze wilcze wiadomości z listopada.
***
PODSUMOWANIE PAŹDZIERNIKA CK (02.11)
φίλος - 3 (+100 M, +50 pkt.)
Severus - 2
Shaten - 2 (+50 M, +25 pkt.)
Kira - 1
Alexander - 0
Severus - 2
Shaten - 2 (+50 M, +25 pkt.)
Kira - 1
Alexander - 0
Lucy - 0
Anays - 0
Asori - 0
Poison - 0
Warror - 0!
Noodle - 0!
Saphira - 0!
Fade - 0!
Shayres - 0
***
Od Warrora "Pobyt w górach" cz. 4 (cd.Anays)
- Naprawdę? - Odrzekłem z lekką nutą zdziwienia, gdyż myślałem, że traktuje
mnie wyłącznie jak przyjaciela.
- Tak - odrzekła możliwe, że nieco speszona.
- Jak by to powiedzieć... ty również od pewnego czasu mi się podobasz - wyszeptałem. Ona pewnie posłała w moją stronę uśmiech.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Ponieważ... ponieważ głupio mi się przyznać: bałem się.
- Jak to? Czego się bałeś?
- Że traktujesz mnie tylko jako przyjaciela i wyznając Ci to tylko się ośmieszę, bo pewnie taka ładna wilczyca już kogoś ma, jak to najczęściej bywa - odrzekłem nieśmiało zawstydzony. Spojrzała na mnie i cicho się zaśmiała.
- Co? - spojrzałem niepewnie.
- Śmiesznie wyglądasz, jak jesteś zakłopotany - Uśmiechnąłem się.
- To co, może zaczniemy od nowa?
- Jak bardzo od nowa? Tak od pierwszego spotkania?
- Możemy.
- Czy będę musiała kolejny raz wpaść do wodospadu? - zaśmiała się, ja również.
- Czemu nie... ale z bólem serca pomińmy to.
- Ja nie mam nic przeciwko.
- Spoks... no więc... Anays, czy zostaniesz moją dziewczyną? - rzekłem pewnie wiedząc, co odpowie.
- Nie - rzekła szybko.
- Jak to?
- A normalnie, bo ja musiałam ci powiedzieć, że mi się podobasz, a sam się nie domyśliłeś.
- Przecież mówiłem.
- To mi nie wystarcza.
- Eh... myślałem, że...
- Kocham cię głuptasie.
- Hę?
- Zgrywam się tylko!
- Osz, ty! - zachichotała. Zbliżyłem się i pocałowałem ją. Spojżała na mnie
<Anays ? Wybacz że tyle czekałaś ale miałam małe problemy techniczne>
- Tak - odrzekła możliwe, że nieco speszona.
- Jak by to powiedzieć... ty również od pewnego czasu mi się podobasz - wyszeptałem. Ona pewnie posłała w moją stronę uśmiech.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Ponieważ... ponieważ głupio mi się przyznać: bałem się.
- Jak to? Czego się bałeś?
- Że traktujesz mnie tylko jako przyjaciela i wyznając Ci to tylko się ośmieszę, bo pewnie taka ładna wilczyca już kogoś ma, jak to najczęściej bywa - odrzekłem nieśmiało zawstydzony. Spojrzała na mnie i cicho się zaśmiała.
- Co? - spojrzałem niepewnie.
- Śmiesznie wyglądasz, jak jesteś zakłopotany - Uśmiechnąłem się.
- To co, może zaczniemy od nowa?
- Jak bardzo od nowa? Tak od pierwszego spotkania?
- Możemy.
- Czy będę musiała kolejny raz wpaść do wodospadu? - zaśmiała się, ja również.
- Czemu nie... ale z bólem serca pomińmy to.
- Ja nie mam nic przeciwko.
- Spoks... no więc... Anays, czy zostaniesz moją dziewczyną? - rzekłem pewnie wiedząc, co odpowie.
- Nie - rzekła szybko.
- Jak to?
- A normalnie, bo ja musiałam ci powiedzieć, że mi się podobasz, a sam się nie domyśliłeś.
- Przecież mówiłem.
- To mi nie wystarcza.
- Eh... myślałem, że...
- Kocham cię głuptasie.
- Hę?
- Zgrywam się tylko!
- Osz, ty! - zachichotała. Zbliżyłem się i pocałowałem ją. Spojżała na mnie
<Anays ? Wybacz że tyle czekałaś ale miałam małe problemy techniczne>
Subskrybuj:
Posty (Atom)