Ugryzienie pająka nie było nawet bolesne. Gdyby nie rana na karku,
pewnie bym go nie poczuła. Spojrzałam w oczy towarzyszy. Gdy natrafiłam
na oczy basiora mimowolnie warknęła i od razu skuliłam się. To skutki
jadu, jak przed chwilą powiedziała mi Shaten. Chyba naprawdę polubiłam
tą silną i niezależną waderę. Może nawet zdradzę jej tajemnice mojego
,,drugiego imienia''. Znowu poetycko zamyśliłam się o bólu który w sobie
skrywam. I o tajemnicy Qui. Nawet nie zauważyłam kiedy weszliśmy do
domu Shaten. Zamieniłam się w człowieka i usiadłam na wersalce. Shaten
zaczęła coś warzyć, a Severus i Lucy wyszli na zewnątrz porozmawiać.
- Skąd masz takie umiejętności? - spytałam
- Sama nie wiem. Po prostu w tym się specjalizuję - odparła. Zauważyłam, że cały czas trzyma ogon w jednym miejscu.
- Gotowe. - powiedziała i podeszła do mnie wylewając na ranę maź. Od razu poczułam się lepiej.
- Dzięki. Stało ci się coś? - spytałam. Odwróciła się unikając mojego wzroku.
- Nie nic... Chcesz jeszcze u mnie zostać? W razie jakiś powikłań mogę dać ci coś przeciwbólowego.
- W porządku. Ale zaparzę herbatę. - uśmiechnęłam się. Podeszłam do
kuchni i zalałam wodą dzikie liście. Do tego cynamon, cytryna i mięta.
- Gotowe! - podałam jej kubek z herbatą.
- Hmm, jakie to jest pyszne! Nie wiedziałam nawet, że mam herbatę w domu! - zaśmiałam się
- Ze wszystkiego da się coś wyczarować. - Usiadłam koło niej i zaczęłam
jej opowiadać. Mówiłam o tym jak tu dotarłam. Aż w końcu spytała:
- Skąd się wzięła twoja ksywka? Nie pamiętam jak masz naprawdę na imię ale chyba coś na f...
- Filos. Z akcentem na i. A ksywka... to chyba z powodu zapisu mojego
imienia. Wiesz, pierwsza litera wygląda jak q... I jest jeszcze... -
ugryzłam się w język. Nie było już odwrotu. - To taka stara baśń.
- Opowiedz.
- Więc... Żyła sobie pewna wadera - moja imienniczka. Była przyjaciółkom
wszystkich, nawet zwierząt. Pewnego dnia odkryła w sobie moc. Potrafiła
czarować. Stała się szamanką i wszystkich uzdrawiała. Kiedyś udała się
do niej ranna wadera. Nie miała łapy, i była cała w szramach. Nazywała
się Quilesion. Stała się najlepszą przyjaciółką szamanki. Ta wyleczyła ją i przygarnęła
pod jednym warunkiem - obowiązywała ich przysięga. Musiały zawsze
dokonywać odpowiednich wyborów. Kiedyś wyszły na skrzyżowanie. Kiedy
doszli do zakrętu skręciły w tym samym momencie. Jedna zmieniła decyzję
na rzecz dobra drugiej, a druga złamała przysięgę. Qui umarła w ramionach
Filos dlatego, że się dla niej poświęciła. Nigdy sobie tego nie
wybaczyła. Ogłosiła by od tego czasu nazywano ją Filos-Quilesion, po czym
skoczyła z klifu z Quilesion w ramionach. Po jakimś czasie skrócono to
do Filos-Qui. Aż do dziś przetrwał tylko zapis Fiqui. Matka dała mi tak
na imię, Filos-Qui. Ja jednak imienia tego nie uznaje.... Wszystko w
porządku? - oczy Shaten stały się czysto czerwone i zaczęła sinieć.
- Ratuj mnie. - wychrypiała przesuwając ogon od nogi na której widniało zaczerwienione ugryzienie.
(Shaten? Trochę się rozpisałam :) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz