niedziela, 8 listopada 2015

Od Galla Anonima "Kim ja jestem?" cz. 1 (cd. chętny)

Dlaczego biegnę? Dlaczego akurat w lesie nocą? Dlaczego serce bije mi jak oszalałe, a ja czuję ból w każdym członku swojego ciała? Nie wiem, nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Cały czas odnoszę wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ktoś mnie goni i nie zamierza odpuścić. Z trudem łapię oddech, nogi czują się osłabione tak samo bardzo, jak mój cały organizm. Usłyszałem cichy dziecięcy śmiech, a właściwie chichot. Nie potulny, jak większości maluchów, a mrożący krew w żyłach. Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch, jakiś przebłysk światła. Niewyraźną sylwetkę. Podobne dwie ujrzałem przed sobą. Obie postacie trzymały się za ręce i były dziwnie zniekształcone. W każdym razie wszyscy byli ludźmi, a przynajmniej tak mi się zdawało. Po chwili zniknęły, lecz tym razem zobaczyłem rzędy wisielców zawieszonych na powykręcanych gałęziach drzew. Poruszały się lekko, na nieistniejącym wietrze. Ja jednak mimo, że przerażony, to biegłem dalej, wyciągając swoje długie nogi i przeskakując przez każdą przeszkodę, jaką był wystający korzeń czy nierówność w ściółce leśnej. Nie wiem, czy byłem daleko, czy też blisko od miejsca, z którego zmierzam. Nie wiem nawet, jak się nazywam. Nie wiem, ile mam lat. Nie wiem, co robię i dlaczego. Wiem tylko tyle, że muszę uciekać. Niejasna była dla mnie cała ta sytuacja, a jeszcze bardziej, niż zamroczona była dla mnie po prostu dziwna i nietypowa. Właściwie to tak mogło wyglądać całe moje życie. Nie wiem nawet tego.
W tym momencie poczułem przeszywający ból w kręgosłupie, sprawiający wrażenie identyczne, jak gdyby ktoś mi go przeciął wzdłuż. Moje nogi zareagowały na to gwałtownym zwolnieniem, który z biegu przeszedł w nieostrożne stawianie kolejnych kroków. Wyciągnąłem rękę przed siebie zupełnie, jakbym próbował chwycić powietrze i przeciągnąć się w ten sposób na przód, by prędzej uciec przed zjawami, lecz nic to nie pomogło. Co jedynie dostrzegłem, że miałem wyjątkowo brudne palce, zupełnie jakbym grzebał nimi w czarnej ziemi, a paznokcie popękanie, z niektórych palców kompletnie oberwane, więc ciekła po nich gorąca stróżka krwi. Aż dziw, że tego nie czułem. Gdy tak zapatrzyłem się we własne dłonie, nadal powoli idąc przed siebie, niespodziewanie poczułem kolejne uderzenie fali bólu, tym razem tak silnego, że wywróciło mi nie tylko w żołądku, ale i także w głowie, więc nawet nie zorientowałem się, kiedy upadłem na ziemię.
Widziałem wszystko, co się działo później. Nie mogłem się ruszyć, ani nawet oddychać. Moje serce się zatrzymało. Nie czułem dosłownie nic. Słuch mi się pogorszył, więc narastające śmiechy i chichoty kolejnych zjaw będącymi torturowanymi dziećmi stały się jednym, niewyraźnym szumem. Widziałem ich powykrzywiane buzie. Niektóre miały szczękę odkrojoną nożem, tak, że doskonale widoczne mięso brudziło krwią pozostałe zęby, choć większość z nich byłą wyłamana. Niektóre miały wydrapane oczy, inne wbite w nie różne ostre narzędzia, takie jak nożyczki, czy gwoździe. Właściwie wszystkie wyglądały, jakby były w zaawansowanym stanie rozkładu, ich delikatne ciałka częściowo zamieszkało robactwo. Te, które miały jeszcze ręce, próbowały mnie dotknąć sinymi, połamanymi palcami. Większość z nich pojawiała się, lecz po chwili znikała, by pojawić się kilkanaście centymetrów dalej, sprawiając wrażenie iluzji. Ja jednak wiedziałem, że to wszystko mi się nie zdawało. Że to wszystko dzieje się naprawdę.
Nagle, spośród niewyraźnego szumu wydarł się wrzask, krzyk, a może ryk. Nie wiem dokładnie, w każdym razie był po prostu inny. Wszystkie zjawy momentalnie znieruchomiały, później jednocześnie powoli odwróciły się za siebie, a następnie zniknęły. Już jak przez mgłę zobaczyłem, co było powodem ich - jeśli można tak to ująć - strachu. Nade mną stanął rosły, czarny wilk, o karmelowym ślepiu. Prawe miał zamknięte, a skórę przecinała głęboka blizna. Musiał najwidoczniej stoczyć bój z innym przedstawicielem tejże rasy. Na tej wymianie spojrzeń wszystko się zakończyło. Obraz stał się całkowicie czarny, a ja wpadłem w czarne czeluści mroku. Umarłem.
***
Otworzyłem oko, jednocześnie z sykiem wciągając powietrze w swoje płuca. Ja... Żyję? Nie umarłem? Co tak właściwie się stało? Oko zabolało mnie pod wpływem jasnego światła wychylającego się z jaskini. Zamrugałem kilkakrotnie, chcąc się przyzwyczaić do innego natężenia kolorów, a później powoli się podniosłem. Gdzie ja jestem? I dlaczego... Dlaczego nie stoję na dwóch nogach, a na czterech łapach? Choć czułem nieprzyjemnie mrowienie, które wcześniej nazwałbym strachem i niepokojem, to moje serce nie zabiło szybciej. Cały czas uderzało tak samo równomiernie jak wcześniej. Dlaczego? Stąpając po chłodnym kamieniu zdrętwiałymi łapami, wyszedłem na zewnątrz. Zmrużyłem oko, chcąc się w ten sposób ochronić przed uciążliwym blaskiem. Tak jak myślałem było to nie nic innego, jak światło słoneczne odbijane przez biały śnieg. Dlaczego nie czuję niepokoju? Zrobiłem pierwszy krok, później następny i następny... Śniegu miałem aż po łokcie, ale niemalże nie czułem chłodu. Odnosiłem wrażenie, jakby ktoś odurzył mnie jakimś znieczuleniem. Niejasne przeczucie mówiło mi, że od teraz tak będzie wyglądać moje życie... Stanąłem na skraju zamarzniętej rzeki. Ktoś musiał odgarnąć śnieg w tym miejscu, bo mogłem się bez problemu przejrzeć w gładkiej tafli lodu. Tak jak przeczuwałem, byłem jakimś zwierzęciem. Po chwili stania tak i patrzeniu na swoją nową postać zorientowałem się, że jestem tym samym wilkiem, którego widziałem przed... śmiercią? Utratą przytomności? Przeniesienia się do innego wcielenia? Kolejną dziwną rzeczą było to, że w lesie, w którym byłem jeszcze jakiś czas temu nie było ani grama śniegu. Po prostu na ziemi leżały śliskie liście i to tyle... Jak długo mogłem tak leżeć? Gdybym spoczywał kilka miesięcy, to z całą pewnością odczuwałbym silny głód, tymczasem ja nie czuję nic.
Wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane - najpierw uciekałem przed kimś lub przed czymś, a teraz jestem po prostu wilkiem i najwidoczniej przeniosłem się w czasie lub miejscu. Uniosłem głowę w górę, by upewnić się, że nawet drzewa nie pasowały do poprzedniej scenerii. Te były bardziej... Niezwykłe. Bajeczne ułożenie gałęzi oraz nietypowe kształty liści, na których to mróz namalował mały pejzaż zdecydowanie zdradzał, że to nie to samo miejsce. Wcześniej byłem w lesie mieszanym, a drzewa miały przeszło kilka, kilkanaście metrów, a te tutaj miały od pół metra do trzech.
Ostrożnie postawiłem pierwszy krok na lodzie. Jedynym logicznym wyjściem zdawało mi się przejście na drugi brzeg przez zamarzniętą wodę. Później drugi, trzeci i przy czwartym już stałem na twardej powierzchni. Przy piątym popadłem w lekki poślizg, ale szybko złapałem równowagę i stąpałem dalej z niewyjaśnioną satysfakcją. Na moim pysku prócz głębokiego zamyślenia nie mogłem dostrzec nic więcej. Ciemne brwi były lekko zmarszczone, a w oku błyskała... nieujarzmiona dzikość? Szybko uniosłem łeb, by dalej nie patrzeć na swoje własne odbicie w lodzie i ruszyłem dalej. Obeszło się to bez żadnej kraksy i już byłem na drugim brzegu, gdy usłyszałem jakieś krzyki i śmiechy. Postawiłem uszy, a następnie prędko stanąłem za największym z drzew. Wybrałem taką drogę, by odciski moich łap na śniegu były jak najmniej widoczne. To mogli być ludzie, bądź inne zwierzęta, z których rozumiałem mowę. Czy tak właśnie wygląda świat, w którym od zawsze żyłem? Z całą pewnością nie. Czułem się wyjątkowo nieswojo. Mój organizm przeczuwał, że coś jest bardzo nie tak.
- Saphi, nie pędź tak! - zaśmiała się jakaś przedstawicielka płci żeńskiej. Druga odpowiedziała jej tym samym.
- Nie ma mowy! Goń mnie! Spalisz choć trochę kalorii! - wrzasnęła i przebiegła raptem kilkanaście centymetrów ode mnie. Ku mojej uldze nie dostrzegła mnie, mimo mojego czarnego umaszczenia. Podążyłem za nią wzrokiem, marszcząc jednocześnie brwi. Przypominała połączenie psa, wilka i gołębia, lecz nie takiego spotykanego na co dzień, bo najprawdopodobniej normalną rzeczą nie było rude futro czy grzywka na oku, bądź duże białe skrzydła. Chwilę później za nią poszła kolejna psowata, tym razem najpewniej pozbawiona umiejętności latania. Ta jednak jeszcze bardziej wpędziła we mnie niepokój niebieskim futrem. To wszystko było szalone. Jakiś obłęd. To wszystko pewnie tylko mi się śni. Usunąłem się w tył bardziej, tak, by mieć pewność, że te, nawet jeśli odwrócą głowy nie dostrzegą obcego osobnika, jakim byłem ja. Tym samym zniknęły mi z oczu, a raczej oka.
Zrezygnowany usiadłem w śniegu, nie przejmując się jego chłodem. Właściwie to nadal go nie czułem. Wzrokiem zlustrowałem okolicę w poszukiwaniu czegoś ostrego, czym mógłbym się ukłuć i dowiedzieć w końcu, czy śnię na jawie i czy to wszystko rzeczywiście jest jednym, wyjątkowo wielkim oraz absurdalnym złudzeniem. Tak, to zdecydowanie przyjazna myśl. Podobno każdy człowiek ma trzy sny jednej nocy - pierwszy opowiadał o mojej ucieczce w lesie, a teraz jestem zmuszony przeżyć drugi, bądź trzeci, gdyż mogłem jednego nie spamiętać. Gdy się obudzę, będę już wiedział, kim jestem i będę miał tą pewność, że to wszystko było kłamstwem. Niespodziewanie chwycił mnie silny ból głowy, który natychmiastowo rozprzestrzenił się na resztę ciała. Zgarbiłem się, napinając wszystkie mięśnie. Był nieznośny, tak silny, jakby moje żyły wypełniał ogień. Robiło mi się na przemian zimno i ciepło. Czułem przepływającą każdą kroplę krwi, która drażniła moje wnętrze, chcąc we mnie wniknąć niczym trucizna. To trwało raptem moment, ale ja czułem się tak, jakby była to wieczność. Chciałem podjąć próbę rozerwania skóry, by pozbyć się bólu, lecz utrata przytomności powstrzymała mnie przed tym nierozważnym uczynkiem...
***
Uchyliłem oko, sądząc, że to już koniec tej naiwnej gry. Niestety myliłem się. Ku mojemu zaskoczeniu obraz raz to się delikatnie unosił, raz opadał. Sam znajdowałem się w wyjątkowo niewygodnej pozycji, bolał mnie cały kręgosłup. Ból, który przyprawiał mnie o szaleństwo zniknął. Mruknąłem coś do siebie niezadowolony, a wtedy wszystko przestało się poruszać. Dopiero wtedy zdałem sobie z tego sprawę, że byłem niesiony na czyimś grzbiecie. Nie poruszyłem się. Dlaczego ktoś miałby mnie ruszać? Przecież z tego, co zdążyłem się zorientować nikt nawet mnie nie znał.
- Kim jesteś? - zapytał głębokim basem. Niezadowolony zsunąłem się z jego grzbietu, a następnie popatrzyłem na jego pysk, w krwistoczerwone ślepia. Byłem z nim na równi pod względem wzrostu. Nadal byłem wilkiem, on również. Wygląda na to, że koszmar jeszcze się nie skończył.
- Co cię to obchodzi? - warknąłem. Zaskoczyłem się, słysząc własny głos, lecz nie okazałem tego nawet w najmniejszym stopniu. Brzmiał groźnie, ale i również z wyczuwanym akcentem, którego nie posiadał nieznany mi psowaty.
- Wtargnąłeś na tereny Czarnego Królestwa, z tego też powodu można cię uznać za naszą własność.
- Z jakiej racji?
Basior westchnął, patrząc na mnie znudzonym spojrzeniem.
- Czyż to nie jest logiczne?
Nadal patrzyłem na niego, nic nie mówiąc.
- Może po prostu nie znasz zasad panujących wśród wilków?
- Nieprawda - skłamałem. On jednak najwidoczniej mi uwierzył.
- W takim razie wiesz, jaką musisz podjąć decyzję - odchodzisz lub starasz się o przyjęcie.
Nie odpowiedziałem. Co miałem począć? To tylko sen. To wszystko nie dzieje się naprawdę. Patrzyłem nadal na niego z zaciętością, gotów do walki. On za to czekał cierpliwie na moją odpowiedź.
- Dlaczego miałbym do was dołączyć?
- Ponieważ wilki powinny żyć w grupie, tym bardziej, że panuje wyjątkowo sroga zima. Wspomagamy się nawzajem, dzielimy pożywieniem oraz spędzamy razem czas.
Nie drgnąłem. Staliśmy tak przez około minutę, kiedy czarny basior na nowo zabrał głos:
- Jeśli nie chcesz, to oczywiście możesz odejść.
Posłałem mu jeszcze krótkie, wściekłe spojrzenie, po czym odparowałem:
- Niech ci będzie, dołączę.
On na to skinął głową.
- W takim razie witaj, jesteś przyjęty. Zwą mnie Severus, jestem władcą Czarnego Królestwa. Mogę znać twe imię oraz powód utraty przytomności? Nie wyglądasz mi na kogoś, kto by zasłabł z niedożywienia.
Zawahałem się, lecz nie pokazałem tego po sobie.
- Imię zachowam dla siebie. Straciłem przytomność ze zmęczenia - po raz kolejny skłamałem. Wychodziło mi to o tyle dobrze, że nie zorientował się nawet, choć wyglądał na osobnika, który wyczuwa to, kiedy ktoś próbuje go wprowadzić w maliny.
- Dasz radę dojść sam? Zaprowadzę cię do twojego nowego domu i jeśli będzie taka konieczność, przyjdę i zajmę się tobą.
- Nie. Dojdę sam. Nie potrzebuję pomocy - odparłem stanowczo. Basior nie odpowiedział, tylko wyminął mnie i ruszył przed siebie. Ja natychmiast zorientowałem się, że zmierza do centrum Królestwa, więc ruszyłem za nim.
Szliśmy tak dobry kwadrans, kiedy to Severus oświadczył, że jesteśmy na miejscu. Z niezadowoleniem zmarszczyłem brwi, gdy zamiast bogatych budynków zobaczyłem jakieś nędzne szałasy zbudowane z wymarniałych gałęzi. Ponadto dostrzegłem samice, które widziałem już wcześniej. Uśmiechnęły się i pomachały w moim kierunku. Zmuszając się, by być miłym, choć opornie, to odmachałem im. Chwilę później ujrzałem kilka innych wader. Świetnie. Wyglądało na to, że przeważały liczebnie, a Czarne Królestwo raczej powinno się nazwać Czarną Ruderą. Postanowiłem jednak być w miarę miły i kulturalny, bym w końcu mógł się ulotnić, pobyć trochę sam i przemyśleć to wszystko.

<chętna wadera? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony