- Ratuj mnie. - powiedziałam i niechętnie odsłoniłam swoją ranę, która zrobiła się czerwona.
- Shaten, zostałaś ukąszona! - krzyknęła Filos. Nikt nie przyszedł, znaczy, że Severus, jak i Lucy poszli. Może i lepiej...
- Cii! Nie tak głośno - powiedziałam i popatrzyłam na nią.
- Czemu nic nie mówiłaś? - spytała patrząc na mnie.
- Mieliśmy składniki na jedną dawkę. Taka jest rola lekarza. Pomoc innym, brak
myślenia o sobie... mieliśmy tylko jeden niebieski kwiat leveran... nie
chciałam ryzykować, że nie przeżyjesz... - powiedziałam, patrząc na
nią.
- Mówiłaś, że jest maść, która spowalnia rozwój jadu - powiedziała patrząc na mnie biała wadera.
- Są właśnie je przed chwilą zaparowałam - powiedziałam i wtarłam lek w ranę.
- A czy to długo trwa? - spytała mnie Filos.
- Możesz nie zadawać tylu pytań?! - spytałam zdenerwowana tymi pytaniami. Jad daje sobie we znaki...
- Wybacz. Jad... - powiedziałam nie pokazując po sobie strachu.
-
Wiem wiem... musimy iść znaleźć ten kwiat zanim będzie za późno -
powiedziała, a ja przytaknęłam. Wyszłyśmy z szałasu i poszłyśmy w stronę
lasu.
****
W lesie jak na złość nic nie można było znaleźć przez ten okropny śnieg. Wszystko było zasypane.
- Znalazłaś coś? - spytałam, patrząc na Qui.
- Nie. Ale szukajmy dalej. Jak się czujesz? - spytała samica patrząc na mnie.
-
W porządku... - powiedziałam i nagle zaczęło mi się kręcić w głowie.
Nie dobrze mi było... Nie postanowiłam odpuszczać. Nie było po mnie
widać, że cokolwiek mi jest. Szukałam dalej. Minuty robiły się w
godziny... przypomniałam sobie, że nie długo mam urodziny... ciekawe czy
ich dożyje... Mija kolejna, trzecia godzina... a ja razem z Filos szukamy tego
niebieskiego leverana... Chwila... a no tak... boże, Shaten, jesteś tępa!
- Qui! Poczekaj! Znam kogoś, kto nam może chyba pomóc! - powiedziałam.
- Jakie? - spytała.
- Co jakie? A właśnie! Qui! Znam kogoś, kto może nam pomóc! - powiedziałam patrząc na nią.
- Już to mówiłaś... - powiedziała, patrząc na mnie.
- Serio? Nie przypominam sobie... a, no tak... kolejne objawy... wspaniale... mam tego powoli dość - powiedziałam niechętnie.
- Mówiłaś o znajomych... - powiedziała podchodząc do mnie.
-
A, no tak! Jedyne zwierzęta, które się mnie nie boją i są dobrymi
tropicielami! Chodź! - powiedziałam i poszłam w pewną stronę. Filos
poszła za mną. Czułam się okropnie po drodze. Kręciło mi się w głowie...
i miałam ochotę wykrzyczeć na cały świat, jak nienawidzę swojego życia!
Efekty jadu... jeszcze chwila i zacznę tu zdychać... W końcu dotarliśmy
do miejsca, gdzie jest dużo zimorodków. Zagwizdałam i przyleciał jeden z nich.
- Posłuchaj... jest
problem... zostałam ukąszona. Macie w zanadrzu jakiś niebieski kwiat
leveran? - spytałam zimorodka patrząc na niego. Ten zaś odleciał i
przyleciał z kwiatem.
- Bogu dzięki... - powiedziałam i zaczęłam się kołysać na boki. Świat mi się rozmazał i... zobaczyłam ciemność.
To koniec... mogę się pożegnać ze swoim życiem... - powiedziałam w myślach nieprzytomna. Ale... obudziłam się w szałasie.
- Dobrze, że nic ci nie jest - powiedziała Qui patrząc na mnie.
- Ja też... - powiedziałam i próbowałam wstać, ale nie miałam sił by to zrobić.
- Podyktuj mi co zrobić, w jakiej kolejności, to ja zrobię lek - powiedziała Filos.
(Filos od ciebie zależy czy przeżyje błagam ratuj mnie xd)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz