Siedziałam na ziemi przed moim szałasem i z przejęciem grzebałam
patykiem w ziemi, gdy moją uwagę przykuł gwar spowodowany najpewniej
czyjąś obecnością. Zrezygnowałam z mojej jakże ciekawej czynności by
przyjrzeć się powodowi owego zgromadzenia. Zobaczyłam czarnego basiora,
który machał łapą w stronę grupki wilków - zapewne z grzeczności - których
płci ani imion nie dane było mi poznać wcześniej. Zaciekawiona
podeszłam bliżej by przyjrzeć się czynnikowi takiego zainteresowania.
Basior powitany i wymęczony pytaniami - jak zdołałam usłyszeć - o swoją
osobę poprzez członków Królestwa (którzy potem wrócili do swoich
poprzednich czynności) ku mojemu zdziwieniu zaczął oddalać się w stronę Wodospadu Adrtemetdri. Jednakże moja wrodzona ciekawość nie pozwoliła
odpuścić mi takiej okazji, (przecież każdy inny wilk prosi o pokazanie
mu miejsc w watasze) więc zaczęłam przemykać od drzewa do drzewa w
poszukiwaniu jakiejś ciekawszej informacji na temat nowego. Gdy wilk
dotarł na miejsce, zatrzymał się i przysiadł na jednej ze skał blisko
wody, a ja? Cóż, jak na razie walczyłam z utrzymaniem równowagi, by nie
sturlać się z pagórka, dziwnie podobnego do wzgórza, z którego zaszczyt
miałam spaść w czasie mojej wędrówki do Czarnego Królestwa. W tym czasie
basior spojrzał w wodę i mogłam ujrzeć jego pysk w całej okazałości.
Przez oko, a właściwie miejsce, w którym owy organ powinien się znajdować
przechodziła głęboka blizna. Tak szczerze to wyglądał odrobinę (bardzo)
przerażająco. Zmieniłam się w człowieka i korzystając z chwytnych
kończyn, jakimi są ręce złapałam się drzewa, by mieć lepszy podgląd na
obserwowanego. A przynajmniej tak sądziłam. Niestety, dzięki mojej
wrodzonej niezdarności musiałam przeciąć powietrze, dosłownie milimetry
poniżej gałęzi, której złapanie się miałam w planie. Z hałasem godnym
trąby jerychońskiej miałam okazję poznać malutkie stworzątka żyjące na
dnie wodospadu, czego, swoją drogą lepiej nie róbcie. Przyśnią wam się
koszmary. Po wykonaniu niemal nadludzkiego wysiłku, jakim jest dla mnie
machanie nogami, z ulgą nabrałam rześkiego powietrza w płuca. Niestety,
tym samym zlekceważyłam mego nowego "przyjaciela" i nim zdołałam
otrząsnąć się z szoku, już stałam - a raczej leżałam - twarzą w twarz z
nieznajomym.
- Dusisz mnie - wycharczałam, ponieważ basior przygniótł całym swoim ciężarem moją klatkę piersiową.
Dopiero teraz jednooki osobnik ostrożnie zszedł ze mnie, wcześniej
jednak orientując się, czy oby nie jestem zagrożeniem. Nie przejmując się
wrażeniem, jakie zrobiłam na "nowym" energicznie potrząsnęłam ręką jego
łapę i przedstawiłam się:
- Jestem Skay, a ty?
<cd. Anonim. Oto moje wypociny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz