niedziela, 15 listopada 2015

Od φίλος "Niczym żywa tarcza" cz. 4 (cd. Shaten)

Shaten słabła z każdą chwilą. Jak zaklęcie mruczałam przepis wzięty od niej. Sześć... nie, pięć kwiatów levranu. Tfu, płatków. Wszystko zaczęło mi się mieszać. Rozgnieść z paprotką. Gotować piętnaście minut na parze...
Wykończona zaczęłam gotować. Spojrzałam na Shaten, która była już całkowicie nieprzytomna i toczyła pianę z pyska. Piętnastu minut to my tu możemy nie mieć. Zaczęłam uwijać się jak w ukropie - przygotowałam sobie jad pająka i łyżkę. Wreszcie piętnaście minut minęło. Shaten zaczęła nienaturalnie szarzeć. Bełkotała coś, czego nie mogłam zrozumieć. Dolałam do mieszanki pajęczy jad i zaczęłam mieszać aż nie osiągnęłam wymarzonego zielonego koloru. Wylałam całą miskę na ranę Shaten. Szarzenie ustąpiło i nie toczyła już piany z pyska, lecz nadal była nieprzytomna i w ciężkim stanie. Zrobiłam jej gorący okład i przykryłam ją kocem po czym otworzyłam okno.
- Zimorodki? - zawołałam cichutko. Niewielka ptaszyna osiadła na pobliskiej gałęzi.
- Zaśpiewacie mojej przyjaciółce? - spytałam, a ptaki natychmiast się zleciały i zaczęły cicho śpiewać piękną melodię. Usiadłam i zaczęłam spisywać przepis na mieszankę. Po paru minutach Shaten ruszyła się, a zimorodki odleciały. Podbiegłam do niej. Jej niespodziewanie niska temperatura nagle zamieniła się w palącą gorączkę. Pobiegłam po szmatkę namoczoną zimną wodą. Obejrzałam ranę. Nadal nienaturalnie dymiła i wyglądała okropnie. Wzięłam kawałek czystego opatrunku i owinęłam wokół rany. Przycisnęłam i odczekałam 5 sekund - krwawienie ustało. Siedziałam przy Shaten i śpiewałam cicho piosenki aż się poruszyła. Zamrugała i zjeżyła się po czym ręką pokazała mi żebym się zbliżyła.
- Nikomu nie mów. - wychrypiała

(Shaten?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony